Detektywi w komżach - ks. Adam Cieślak - ebook

Detektywi w komżach ebook

ks. Adam Cieślak

5,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Fabian, Igor, Kuba i reszta chłopaków z ekipy ministrantów mieli już plan na wakacje. Błogie lenistwo w doborowym towarzystwie, kolonie, dużo ruchu i jeszcze więcej zabawy – to brzmi jak plan! Wszystko zmieniło jednak zaginięcie dwóch najbliższych kolegów... I tajemniczy liścik, pozostawiony przez jednego z nich. Wtedy zniknął spokój, a w planach nie było już gry w piłkę czy pikników, lecz zagadki czekające na rozwikłanie.

Gdzie podziewa się Franek? Z jakiego powodu Janek przestał dawać znaki życia i nawet usunął konto na Facebooku? Czemu ksiądz asystent zdaje się skrywać jakiś sekret?

I dlaczego nawet zaniedbany punkt ksero wygląda teraz podejrzanie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 261

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Detektywi w komżach ISBN Nota prawna: Prawa autorskie © Adam Cieślak 2024 Redaktor prowadzący: Tomasz Zysk Redakcja: Aleksandra Kubisiak Skład i łamanie: Jarosław Szumski Projekt okładki i stron tytułowych: Joanna Wasilewska Zdjęcie autora: Dominika Niedziółka Wydanie 1 Wydawnictwo Nowa Baśń ul. Czechowska 10, 60-447 Poznań telefon 881 000 125www.nowabasn.com Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być kopiowana i wykorzystywana w jakiejkolwiek formie bez zgody wydawcy i/lub właściciela praw autorskich. Konwersję do wersji elektronicznej wykonał Jarosław Szumski.

1. Tajemnicze zniknięcia

Fabian czujnym okiem obserwował młodszego brata, który biegał z kolegami wokół boiska. Zawsze był względem niego opiekuńczy, ale po kursie wychowawcy stał się szczególnie wrażliwy na tym punkcie. I jeszcze bardziej świadomy, jak ułożony jest jego dziewięcioletni braciszek. On w jego wieku sprawiał znacznie więcej problemów. Przy koszu trójka wyrostków grała w króla, a na murku obok siedziało kilku prawie licealistów z oczami wlepionymi w smartfony. W końcu na boisku pojawił się też Igor, a tuż za nim Filip i Kuba. Jak zwykle na ostatnią chwilę. Kuba, który dopiero kończył piątą klasę, dołączył do biegających dzieciaków. Pozostała dwójka podeszła wprost do Fabiana.

— Siemka, prezesa jeszcze nie ma? — zapytał Igor, rozglądając się po boisku.

— Też się dziwię, Franek zawsze przychodził dużo przed czasem. Przecież sam ustala terminy zbiórek.

— Może się pochorował albo coś — powiedział Filip, spoglądając za swoim kuzynem, który właśnie zaczął się z kimś szarpać. — Kuba, zachowuj się! — krzyknął, biegnąc w stronę dzieciarni.

— Nie ma to jak rodzina — mruknął Igor, uśmiechając się pod nosem. — A jak twój kurs wychowawcy?

— Zdałem egzamin i już się stresuję na myśl o półkoloniach — odparł Fabian.

— Ty? Zaprawiony w bojach animator?

— Wiesz, jako wychowawca będę ponosił odpowiedzialność prawną.

— Wychowawcą to ty będziesz dopiero za rok. Sam mówiłeś, że najpierw szkołę trzeba skończyć.

— Niby tak, ale asystent powiedział, że usunie się w cień, żebym mógł się sprawdzić.

— Czyli komfortowa sytuacja. On będzie czuwał i zainterweniuje, jeśli przestaniesz sobie radzić. Ale do tego raczej nie dojdzie, bo przecież nasze dzieciaki są całkowicie bezproblemowe…

Ten właśnie moment bezproblemowe dzieciaki wybrały, żeby pokłócić się o piłkę do kosza. Zrobił się hałas i zamieszanie nie z tej ziemi, zwłaszcza że do kłótni włączyły się maluchy. W końcu jeden z chłopaków z furią cisnął piłką o ziemię. A że miał niezłą krzepę, piłka odbiła się na wysokość pierwszego piętra i poszybowała prosto w okno przylegającego do boiska domu zakonnego. Zapadła pełna napięcia cisza, po czym boisko nagle opustoszało. Chłopcy w mgnieniu oka schowali się w kościele, gdzie zaraz miała się odbyć zbiórka ministrantów. Na boisku zostali tylko Fabian i Igor.

— Mam nadzieję, że to nie jest okno proboszcza…

— Raczej asystenta. Szczęście, że było otwarte. Kleryk raczej nie trzyma w swoim pokoju żadnej porcelany. O, o wilku mowa.

Asystent, czyli kleryk na praktyce, właśnie wychodził z domu. Ubrany w dżinsy i polówkę z koloratką, wyprowadzał stamtąd jakąś spłakaną kobietę w średnim wieku.

— Kleryku!

— Tak?

— To kleryka okno? To otwarte?

— Tak, a co?

— Chłopaki grali w kosza i niechcący…

Kleryk przymknął oczy i wziął głęboki oddech. I jeszcze jeden. Przez chwilę Fabian myślał, że zaraz zemdleje, ale nie. Dziesięć miesięcy na wrocławskim Ołbinie potrafi zahartować człowieka lepiej niż obóz przetrwania.

— Po zbiórce się tym zajmę. Gdzie reszta?

— Czekają już w kościele. Franka jeszcze nie ma…

— Ja dzisiaj prowadzę zbiórkę — powiedział, zerkając w stronę kobiety, która znowu zaniosła się szlochem. — Idźcie i zacznijcie modlitwę. Zaraz do was dołączę. — Poszedł z kobietą do furtki, starając się ją jakoś uspokoić, chłopcy natomiast udali się posłusznie do kościoła.

— Czy to nie była przypadkiem pani Jabłońska? — zapytał Igor.

— Mama Franka? Chyba masz rację. Myślisz, że coś mu się stało?

— Nie mam pojęcia, ale śmierdzi mi tu aferą. I to poważniejszą od piłki w pokoju asystenta.

W kościele doznali kolejnego szoku. Panowała tam cisza i spokój, co zwykle udawało się osiągnąć tylko w obecności proboszcza, wobec którego chłopcy czuli duży respekt. Na dodatek wszyscy jak jeden mąż leżeli krzyżem na kamiennej posadzce. Jak na święceniach — pomyślał Fabian. — Brakuje tylko litanii.

W tym momencie jeden z lektorów, chyba Józek, który miał zapędy organistowskie, rzeczywiście zaintonował litanię do wszystkich świętych, którą podjęli pozostali. Fabian z Igorem mogli tylko stać i się gapić. Tak też zastał ich asystent, który wszedł na wezwanie świętych apostołów Piotra i Pawła.

— I jak tu się na nich złościć — powiedział szeptem do stojących w wejściu chłopaków, po czym dodał głośniej: — Nie róbcie cyrku z modlitwy. Uklęknijcie normalnie w ławkach.

— A możemy dokończyć litanię? — zapytał Józek, który zdążył się już wkręcić.

— Nawet powinniście, ale klęcząc. Chyba że do seminarium albo do zakonu się wybieracie.

Chłopcy ruszyli do ławek, robiąc przy tym szum jak na stadionie. Kiedy wreszcie zapadła cisza, Józek podjął przerwaną litanię. Potem rozpoczęła się ostatnia w tym roku szkolnym zbiórka ministrancka. Zwykle prowadził je Franek Jabłoński, prezes lokalnej Liturgicznej Służby Ołtarza, asystent pełnił jedynie funkcję pomocniczą. Miało to sens, bo klerycy odbywający w tutejszej parafii praktyki zmieniali się co roku, a Franek mieszkał tu na stałe i miał ogromny autorytet nie tylko wśród młodszych chłopców, ale również wśród rówieśników.

Fabian z Igorem należeli do jego najbliższych współpracowników, a także przyjaciół. Do ich paczki należał jeszcze Janek, który chodził razem z Frankiem do klasy. Jako zastępca prezesa również często prowadził zbiórki, ale jego też dzisiaj nie było. To, że obie te nieobecności mają związek, było oczywiste. Pytanie brzmiało raczej, czy powinni się tym martwić.

Asystent nie zostawił im zbyt wiele czasu na rozmyślanie. W czasie zbiórki ograniczył się tylko do przypomnienia, że w czasie wakacji też należy chodzić na mszę, a jeśli będą przychodzić do parafii, to powinni pojawić się przy ołtarzu. Leniwym obiecał też wysłać link do strony, na której w czasie wyjazdu można znaleźć najbliższy kościół. Na koniec przypomniał jeszcze o mszy na zakończenie roku i zarządził wyjście na boisko.

O piłce do kosza nie rozmawiali nawet między sobą. Niektórzy tylko nerwowo zerkali to na okno, to na asystenta. Zabawy dla młodszych poprowadził Fabian z Filipem, który od niedawna był kandydatem na animatora. Igor natomiast poszedł ze starszymi do sali gimnastycznej zagrać w siatkówkę. Limit afer na dziś był wyczerpany, co nie znaczy, że wszystko przebiegło spokojnie. Zdarzyło się kilka drobnych incydentów typu stłuczone kolano, urażona duma i zgubiony telefon. Dopiero powrót Igora przypomniał Kubie, że przed zbiórką oddał go koledze na przechowanie.

Przy tej okazji Igor zorientował się, że podczas zbiórki dostał wiadomość od Franka.

— Dwieście trzynaście? — zapytał Fabian, który otrzymał identyczną wiadomość. — To jakiś szyfr?

— Nie wiem, ale mam złe przeczucie. Dzwonisz do niego?

— Tak. — Fabian wybrał numer. Odpowiedziała mu poczta głosowa.

— Nie odbiera?

— Chyba nie ma zasięgu, chociaż bardziej prawdopodobne, że wyłączył telefon.

— Albo ktoś zrobił to za niego…

Ostatnie dni w szkole były dla Fabiana katorgą. Może młodsze roczniki miały już luz, ale im nauczyciele nie chcieli odpuścić. Wciąż truli o przygotowaniach do matury, którą mieli zdawać za rok. W takich chwilach Fabian zazdrościł Frankowi i Jaśkowi, którzy ten cały cyrk mieli już za sobą. Pozostało im tylko czekać na wyniki, ale to już była formalność. Obaj uczyli się na tyle dobrze, że nie musieli się martwić, czy zdali. O studiach Franek zamierzał pomyśleć najwcześniej za rok, Jasiek natomiast milczał jak zaklęty. Podobno złożył już gdzieś dokumenty, ale nie chciał niczego zdradzać, „żeby nie zapeszyć”. Fabian szanował to, chociaż ostatnie wydarzenia dały mu sporo do myślenia. Czyżby Jasiek też zamierzał zniknąć?

Jak dotąd tego nie zrobił. Odpisywał na SMS-y, a raz przed szkołą spotkali się w piekarni. Ale to wszystko. Nie wykazywał chęci do rozmowy, wymawiał się brakiem czasu. Na wieść o zniknięciu Franka kiwnął tylko głową, mówiąc, że wie. Fabian podejrzewał, że wie więcej, niż chce przyznać. Wprawdzie cała ich paczka była zżyta, ale rzadko dzielili się swoimi problemami. Łączyły ich przede wszystkim wspólne zainteresowania. Jedynie Franek z Jaśkiem nie mieli przed sobą żadnych tajemnic.

Następnego dnia po południu miał się odbyć grill z okazji zakończenia roku szkolnego. Byli zaproszeni ministranci i oratorium. To będzie najlepsza okazja, żeby spróbować pociągnąć Franka za język. Do tego czasu może uda mu się rozwikłać zagadkę tego dziwnego SMS-a. Fabian miał niejasne przeczucie, że liczba dwieście trzynaście powinna mu się z czymś kojarzyć. Adres? Numer drogi wojewódzkiej? Na pewno nie numer autobusu, bo takiego we Wrocławiu nie było. Mogła to być też jakaś zagadka matematyczna — swego czasu Franek brał nawet udział w olimpiadzie przedmiotowej. Tylko że ani on, ani Igor nie był tak dobry w matematyce, żeby tę zagadkę rozwikłać. Musiało to zatem być coś, co ich wszystkich łączy…

— Fabian! — rozległ się podniesiony głos nauczycielki, która już od dłuższego czasu usiłowała zwrócić na siebie jego uwagę.

— Tak? — zapytał, wyrwany z zamyślenia, a cała klasa wybuchnęła śmiechem. Nawet nauczycielka się uśmiechnęła.

— Pytała, czy się zakochałeś — wyjaśnił mu kolega z ławki. — Lepiej zaraz to sprostuj, bo połowa dziewczyn nie zmruży przez ciebie oka, zastanawiając się, kim ona jest.

— Wszystko w porządku, Fabian?

— Nie. To znaczy tak! I nie, nie zakochałem się. Ja…

Klasa ponownie wybuchnęła śmiechem. Fabianowi pozostało tylko się zarumienić i usiąść ze wzrokiem wbitym w książkę. Dzwonek na szczęście okazał się bardziej litościwy niż jego klasa. Zadzwonił, kończąc tę chwilę upokorzenia i oficjalnie dając znać, że męki edukacyjne zostają czasowo zawieszone. Nie tylko na dzisiaj, ale na całe dwa miesiące.

Oficjalnie oratorium było świetlicą dziecięcą i takie funkcje też pełniło. Dla przychodzących tutaj dzieci i młodzieży był to w zasadzie drugi dom. Miejsce, gdzie mogli poczuć się bezpiecznie, zjeść podwieczorek, a przede wszystkim spotkać się z rówieśnikami. Do niedawna Filip przychodził tutaj jako uczestnik, korzystając pełnymi garściami ze wszystkich dobrodziejstw oratorium. Dopiero niedawno dojrzał do decyzji, że pora dać coś od siebie. Kończył właśnie siódmą klasę, mógł więc oficjalnie rozpocząć przygotowania do funkcji animatora, czyli pomocnika wychowawców. Przy okazji będzie miał oko na swojego kuzyna, który potrafi nieźle zaleźć za skórę.

Dzisiaj na przykład udało mu się zanurkować w wiaderku z płynem do robienia baniek mydlanych. Zarówno on, jak i świadkowie (przedział wiekowy od lat ośmiu do dwunastu) twierdzili, że stało się to zupełnym przypadkiem. Pani Basia odwróciła się dosłownie na moment, żeby rozplątać sznurki, którymi robiła bańki. Kiedy jej się to udało, nie miała już w czym ich zanurzyć, bo płyn rozlał się po betonowym boisku, a pośrodku mydlanej kałuży leżał ni to roześmiany, ni to zapłakany Kuba.

Cypisek, który był jego najlepszym kolegą, wiedział dokładnie, co w takich sytuacjach robić. Pobiegł natychmiast po Filipa, który smarował właśnie bułki na podwieczorek. Przedstawił sytuację w taki sposób, żeby Filip jak najmniej się zezłościł. Nie miał on tyle cierpliwości co Fabian, ale był jedną z nielicznych osób, których Kuba słuchał. Chłopak zaprowadził kuzyna do łazienki, gdzie przy pomocy papierowych ręczników i suszarki do rąk udało się doprowadzić go do porządku. Na szczęście miał na sobie komplet piłkarski z szybkoschnącego materiału. Dzięki temu udało im się wyrobić w sam raz na podwieczorek.

Podobnie jak w psotach, także w jedzeniu Kuba bił wszystkich na głowę. Jadł i pił na wyścigi. Nim zdążył wypić sok do końca, podnosił już rękę na znak, że chce dolewkę. Gdy to zadanie przypadało księdzu asystentowi, ten celowo ociągał się z podejściem do Kuby. Chłopiec udawał wtedy święte oburzenie, ale komunikat był dla niego zrozumiały: „nie śpiesz się, niczego nie zabraknie”.

Na koniec asystent wyszedł z wychowawczynią na korytarz, żeby porozmawiać z jednym czy drugim rodzicem, Filip natomiast został z animatorką Ulą, żeby powycierać stoły. Kuba starał się przynajmniej nie przeszkadzać. Z nudów zabrał się nawet do zamiatania podłogi. Niezbyt dobrze mu to szło, ale Ula doceniła jego chęci i go pochwaliła. Kuba uśmiechnął się od ucha do ucha, co ucieszyło również Filipa.

W nagrodę (za sprzątanie, nie za kąpiel w wiadrze) zabrał jeszcze Kubę na lody. Szkoła już się skończyła, więc do domu nie musieli się spieszyć. Przespacerowali się po parku Tołpy, powspinali po piramidzie linowej i dopiero kiedy nie mieli już sił na nic, ruszyli w stronę mieszkania Kuby. Tam czekała na nich przykra niespodzianka. Ledwie Filip otworzył drzwi, uderzył go okropny smród, w którym dominował zapach alkoholu. Zamknął je natychmiast i zwrócił się do kuzyna.

— Jutro koniec roku, może urządzimy sobie wieczór gier?

— Ale mama uszykowała mi eleganckie ubranie na jutro — powiedział Kuba bez przekonania.

— U mnie się coś znajdzie. Wydaje mi się, że mój stary garnitur powinien na ciebie pasować. Miałem go tylko raz, na weselu Magdy, bo zaraz z niego wyrosłem.

— A krawat też masz?

— Nawet kilka. Jakiś dopasujemy.

Filip mieszkał dwa bloki dalej. Jego mama, widząc swojego chrześniaka, przywitała go serdecznie i nic nie mówiąc, przygotowała mu miejsce do spania, zresztą nie pierwszy raz. Wysłała też wiadomość do swojej siostry, żeby się nie martwiła. Prosiła, żeby dać jej znać, kiedy tata Kuby dojdzie do siebie, pewnie za kilka dni. Do tego czasu chłopiec zostanie u nich. Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić.

To się nazywa palenie mostów — pomyślał Janek, usuwając swoje konto na Facebooku. Zastanawiał się, czy nie zaczekać z tym do września. Do tego czasu wystarczyłaby informacja, że znajduje się poza zasięgiem. Ostatecznie stwierdził, że ciche wycofanie się ze świata wirtualnego wzbudzi mniejszą sensację i pozwoli mu uniknąć zbyt nachalnych pytań. Rodzicom zostawi list. Pogodzenie się z jego decyzją zajmie im trochę czasu, ale więcej nie mógł zrobić. Przygotowywał ich do tego wystarczająco długo. Jego decyzja była ostateczna i chociaż liczył się z tym, że życie może jeszcze zweryfikować jego plany, to nie zamierzał czekać, aż rodzice wreszcie ją zaakceptują. Musi ich postawić przed faktem dokonanym, inaczej nie uwierzą.

Bardziej martwił się o Franka. Jego przyjaciel ze wszystkich sił starał się zachować pozory rozsądku, Janka jednak nie mógł oszukać. Widać było, z jak wielkimi emocjami się zmaga. Jeśli wezmą górę nad rozumem, Frankowi zagrozi wielkie niebezpieczeństwo. Mimo to Janek obiecał milczeć i nie wtrącać się, dopóki nie zostanie o to poproszony. Z tą sprawą Franek musiał zmierzyć się sam. Janek doskonale go rozumiał, ale to nie zmniejszało jego niepokoju. Miał złe przeczucia, a własna bezsilność jeszcze je wzmagała.

— To będzie ciężka noc — stwierdził, ostatni raz sprawdzając, czy wszystko spakował. Telefon zamierzał zostawić w domu. Z chwilą wyjścia za próg będzie już zdany tylko na siebie. I na Opatrzność. „Strzeż nas, Panie, w wyjściu i w powrocie” — westchnął jeszcze, modląc się za siebie i Franka. To proste zdanie wystarczyło, aby go uspokoić. Zasnął niemal od razu.

Fabian rzucił okiem na wielobarwny chaos, w którym dominowała biel strojów liturgicznych. Wieczorem dostał od Janka wiadomość z prośbą, żeby porozdzielał funkcje i przeprowadził próbę liturgii. On sam miał zjawić się na ostatni moment. Frekwencja dopisywała. Do mszy zostało jeszcze pół godziny, a już było w kim wybierać. Starsi szukali swoich alb, które ktoś przewiesił do innej szafy, młodsi walczyli z supłami na kapturkach. Fabian odczekał jeszcze chwilę, a następnie poprosił o ciszę.

Przydzielenie poszczególnych funkcji wcale nie było takie łatwe, nawet jeśli miało się ludzi. O przyniesienie ampułek czy dzwonki młodsi chłopcy byli gotowi się pobić. Odwrotnie było z czytaniami. Pięciu lektorów bardzo długo dyskutowało, który z nich powinien dostąpić tego zaszczytu. Każdy oczywiście był tak uprzejmy i wspaniałomyślny, że chciał ustąpić drugiemu. Trwałoby to do samej mszy, gdyby w pewnej chwili nie zjawił się kolejny lektor z lekcjonarzem w ręku i pytaniem: „Kto czyta?”.

— Ty! — odpowiedzieli chórem i czym prędzej zeszli z oczu Fabiana. Na własne nieszczęście wpadli prosto w sidła asystenta, który właśnie wbiegł do zakrystii. W mig zorientował się w sytuacji, wygłosił kazanie motywacyjne, po czym dwóch odesłał do spowiedzi (zamierzali pójść dopiero w trakcie mszy), a pozostałym wcisnął komentarz i modlitwę wiernych.

— Kadzidło rozpalone? — zapytał Fabiana.

— Jeszcze nie. Józek z Antkiem ćwiczą okadzenia.

— Bardzo dobrze. Od początku mówiłem, żeby nie wyznaczać ciągle tych samych. Chociaż nie wiem, czy Antek to dobry pomysł. Ostatnio potknął się o własne nogi. Jeszcze gotów wysypać rozpalone węgielki na dywan i dopiero będziemy mieć zadymę.

— Na wszelki wypadek przygotuję wodę.

— Nie trzeba, jakoś sobie poradzę — powiedział Antek, który właśnie wrócił do zakrystii. — Jeśli się pomylę, to tylko w kierunkach kadzenia. Nigdy nie wiem, czy najpierw kadzi się w lewo, czy w prawo.

— Nawet jak się pomylisz, to msza i tak będzie ważna i godna. Ale jest specjalna sztuczka, żeby to zapamiętać. Wyobraź sobie cyfry jeden, dwa i trzy, tak jakbyś je zapisał po kolei na tablicy. Kadzi się na dwieście trzynaście, czyli środek, lewo i prawo… A temu co się stało? — zapytał asystent, zdziwiony nagłym wybiegnięciem Fabiana.

— Może wystraszył się dymu?

Fabiana nagle olśniło, a zaraz potem ogarnęło go przerażenie. Rzucił się biegiem do kąta, w którym Józek rozpalał właśnie kadzidło. Niemal przemocą wydarł mu z rąk trybularz i wyciągnął z niego metalowy koszyczek z węgielkami. Następnie obejrzał trybularz ze wszystkich stron, by po chwili zdjąć przykrywkę. Wyjął z niej wciśniętą pod nakrętkę karteczkę i szybko schował do kieszeni. Potem skręcił wszystko z powrotem i oddał trybularz Józkowi.

— Wszystko w porządku?

— Jak najlepszym. Chciałem się tylko upewnić, że łańcuszki znowu się nie zatną.

Chwilę później zjawił się Igor razem z Jaśkiem. Dyskutowali o czymś i śmiali się, jak to mieli w zwyczaju. To mogło oznaczać, że w końcu Janek przestał ich unikać i może uda się go pociągnąć za język. Niestety zaraz po mszy pożegnał się z nimi i poszedł do domu. Nie odprowadził ich nawet na przystanek.

— Ty też miałeś wrażenie, jakby żegnał się z nami na dłużej? — zapytał Igor.

— Co? Nie, wybacz, byłem myślami gdzie indziej.

— Całą mszę byłeś rozkojarzony. Zakochałeś się czy jak?

— Co wy wszyscy z tym zakochaniem?! — zirytował się Fabian. — Rozszyfrowałem wiadomość od Franka. Chodziło o trybularz.

— No jasne! Że też nie wpadliśmy na to wcześniej!

— Znalazłem ten świstek — powiedział Fabian, rozwijając kartkę zapisaną różnymi symbolami.

— Szyfr standardowy?

— Na to wygląda. Nie masz przy sobie klucza?

— Niestety. Muszę się go w końcu nauczyć na pamięć.

— Czyli musimy poczekać, aż wrócimy do domu.

— Chyba że się zerwiemy z akademii…

— No coś ty, Melonik by nam nie darowała. Jest taka dumna, że dostaniemy nagrodę za stuprocentową frekwencję…

— Racja. Szkoda byłoby jej sprawić przykrość. Ze wszystkich wychowawców, jakich zafundowało nam nasze liceum, ona jest najsensowniejsza.

— Na razie dajemy temu spokój. Zrób zdjęcie wiadomości, na grillu porównamy wyniki. Ja sprawdzę też, czy Franek nie dopisał jeszcze czegoś atramentem sympatycznym. Myślę, że nie bez powodu umieścił kartkę właśnie w trybularzu.

Uroczystość zakończenia roku minęła bez większych zakłóceń. Igorowi udało się nawet zdrzemnąć i tylko szturchnięcie Fabiana uratowało go przed kompromitacją. Ledwie się obudził, usłyszał swoje nazwisko i czym prędzej poszedł po odbiór nagrody — jakiś kryminał Mroza. Pewnie sugerowali się tym, że jego ojciec był policjantem. Fabian dostał jakieś fantasy Borkowskiej. Tutaj wychowawczyni kierowała się chyba tym, że autorka była zakonnicą. Kolejne pudło. Fabian tylko sprawiał wrażenie, jakby zamierzał pójść do seminarium. Niejedna dziewczyna z klasy musiała się żalić Melonikowej, że nie zwraca na nią uwagi. Prawda była taka, że chłopak był romantykiem do szpiku kości. Czekał na wielką miłość i szkolne romanse go nie interesowały, podobnie jak Igora nie interesowały fikcyjne zbrodnie. W każdej chwili mógł porozmawiać z ojcem o jego pracy, która niosła ze sobą prawdziwe ryzyko. Nie potrzebował książek, które by mu przypominały, że w każdej chwili może stracić ojca.

Na swoje usprawiedliwienie Melonik miała dobre intencje. Klasa ją zaakceptowała, więc istniała szansa, że zostanie ich wychowawczynią także w przyszłym roku i będzie miała okazję lepiej ich poznać. Nie to co jej poprzednicy, których systematycznie się pozbywali. W dwóch przypadkach wina leżała po stronie klasy. Wychowawcy byli nieudolni, a klasa takich nie tolerowała i robiła wszystko, żeby im pokazać, jak bardzo sobie nie radzą. Jeden skończył na urlopie zdrowotnym, drugi sam poprosił o zmianę. Pozostali zmieniali się z przyczyn losowych. Pierwsza wychowawczyni poszła na urlop macierzyński, po którym zrezygnowała z etatu w ich szkole (pracowała w dwóch). Drugi wychowawca, też całkiem sensowny, dostał lepszą pracę w konsulacie.

Klasie udało się zintegrować głównie dzięki przewodniczącej, która od samego początku niezmiennie trwała na stanowisku. Igor miał wrażenie, że trochę za bardzo pokochała władzę. To ona podburzyła klasę do buntu przeciwko nieudolnym wychowawcom. Inni może przeszliby do porządku dziennego nad ich brakami, ale nie Kaśka. Była perfekcjonistką. Nawet jeśli w wychowawcy chciałaby widzieć marionetkę w swoich rękach, to nie mogła to być marionetka byle jaka. Tym większym zaskoczeniem stał się fakt, że Melonikowej szybko udało się z Kaśką zaprzyjaźnić. Igor z fascynacją i pewnym niepokojem obserwował tę relację. Kaśka zdawała się cały czas trzymać władzę w klasie, ale bywały sytuacje świadczące, że wychowawczyni jest znacznie inteligentniejsza, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, i że władza Kaśki jest tylko pozorna. Cóż, czas pokaże.

Po rozdaniu świadectw rozeszli się do domów. Nie mieli w zwyczaju przedłużać świętowania na jakiejś pizzy. Umówili się za to na ostatni dzień wakacji, żeby na spokojnie podzielić się wrażeniami. Igor zaraz po wejściu do mieszkania zabrał się do rozszyfrowywania wiadomości. Franek użył dość popularnego szyfru, którym posługiwali się jeszcze w podstawówce, kiedy bawili się w tajnych agentów. Od tamtego czasu stworzyli też kilka własnych systemów, nieco bardziej skomplikowanych. Widocznie Frankowi zależało, by szybko odczytali treść. Ledwie skończył, dostał SMS-a od Fabiana. Potraktowanie kartki wysoką temperaturą ujawniło jedynie odręczny podpis przyjaciela. Treść wiadomości zgadzała się z tym, co odczytał Igor.

Przede wszystkim nie martwcie się i nie szukajcie mnie. Przepraszam, że o niczym Wam nie powiedziałem, ale to sprawa zbyt osobista, bym mógł Was w nią mieszać. Nie wątpię, że wsparlibyście mnie w najlepszy możliwy sposób, ale w tym wypadku muszę się z tym zmierzyć sam. Janek Wam to potwierdzi. Zdradziłem mu kilka szczegółów tylko na wszelki wypadek. Nie miejcie mu za złe, że niczego Wam nie powiedział. Zakazałem mu kategorycznie. Gdyby jednak coś mi się stało, spodziewajcie się w sierpniu maila z wyjaśnieniem. W międzyczasie dam pewnie jakiś znak życia. Jeszcze raz proszę — nie martwcie się. Obiecuję, że będę ostrożny.

„Nie martwcie się” — łatwo powiedzieć. Igor odłożył wiadomość i spojrzał na zegarek. Za chwilę powinien wrócić z pracy jego ojciec. To dobry moment, żeby odgrzać obiad. Mama miała wrócić dopiero wieczorem, siostry pewnie też nie zjawią się prędko. Wspominały coś o zakupach z koleżankami. Będzie więc rzadka okazja, żeby porozmawiać z ojcem sam na sam. O ile oczywiście nie będzie zbyt zmęczony.

Kończył właśnie jeść pierwsze danie, kiedy usłyszał sygnał domofonu. Po chwili zjawił się ojciec.

— Życie mi ratujesz — powiedział, gdy tylko wszedł do kuchni. — Umarłbym z głodu, zanimbym to wszystko odgrzał.

— Nie wziąłeś kanapek do pracy?

— Wczoraj wróciłem zbyt późno, a dzisiaj za bardzo mi się spieszyło, żeby sobie coś przygotować. Co tam dzisiaj dobrego mamy?

— Pomidorowa i ryba z frytkami.

— Klasycznie, to mi się podoba. Jak tam świadectwo?

— Potwierdza moje wcześniejsze zeznania. Mam pokazać?

— Wierzę ci na słowo.

— Mam jedno pytanie.

— Tak?

— Jakie są procedury przy zaginięciu?

— Dużo zależy od tego, czy istnieje podejrzenie zaistnienia przestępstwa albo zagrożenie życia. I od tego, czy mamy do czynienia z osobą pełnoletnią, czy dzieckiem. Masz na myśli kogoś konkretnego?

— Mój kolega postanowił się ulotnić. Zostawił list, w którym zakazuje poszukiwań.

— Masz na myśli Franka?

— Wiesz o nim?

— Jego mama dzwoniła do mnie, nieoficjalnie. Powiedziałem jej, że nawet gdyby zgłosiła zaginięcie i udałoby się go odnaleźć, prawdopodobnie nie zostałaby poinformowana o tym, gdzie Franek przebywa.

— Dlaczego?

— Jest pełnoletni i może złożyć specjalne oświadczenie. Wtedy nawet rodzona matka nie dowie się, gdzie jest ani co robi.

— Trochę słabo.

— Bardzo się martwisz?

— Niby nie mam powodów, ale sam wiesz. To jeden z moich najlepszych kumpli.

— Radziłbym ci skupić się na wakacjach. Chyba że zdobędziesz jakiś dowód, że wpadł w tarapaty. Wtedy daj znać, zobaczę, co się da zrobić.

— Dzięki. Przyjdziesz na grilla do oratorium? Rodzice też są zaproszeni.

— Tak, dostałem maila. Chętnie bym się zjawił, ale jestem wykończony. Pozdrów ode mnie „mundurowych”, szczególnie asystenta.

— Tak zrobię.

W oratorium przygotowania do grilla szły pełną parą. Ledwie Igor się pojawił, już został zwerbowany do ustawiania ławek i stolików. W przelocie dostrzegł Fabiana, który wynosił z magazynu napoje i naczynia jednorazowe. Stanowiskiem gastronomicznym zarządzali państwo Malińscy. Tata Filipa rozpalał grilla tak wielkiego, że z powodzeniem dałoby się na nim upiec kilku ministrantów, jego mama natomiast kroiła warzywa dla „dbających o linię”. Kilku innych rodziców zajmowało się ciastem, mrożoną herbatą domowej produkcji, a nawet watą cukrową. Jednym słowem rozpoczęcie wakacji z pełną pompą.

Wkrótce zaczęły się schodzić dzieciaki z oratorium i ministranci, którymi trzeba było się zająć. Trzy animatorki uzbrojone w farbki do twarzy zajęły stanowisko w rogu boiska. Chętnych do przemalowania się w różne stwory nie brakowało. Pozostali zostali zgarnięci na środek boiska, gdzie bawiono się chustą Klanzy. Nie brakowało rzecz jasna dzieciaków, których nie udało się zaciągnąć do żadnej zabawy. Te biegały, gdzie się dało, pod czujnym okiem animatorów, których najważniejszym zadaniem było trzymać je z dala od grilla.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki