Destruction - Amelia Śnieżewska - ebook + audiobook

Destruction ebook i audiobook

Amelia Śnieżewska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Opowieść przepełniona tańcem w deszczu, łzami wylanymi podczas zachodów słońca i obsypana kwiatami słonecznika.

Evangeline Lilith Pierce i Shade Jack Grey są sąsiadami i znają się praktycznie od zawsze. Mogliby stać się przyjaciółmi, jednak pewne zdarzenia z przeszłości spowodowały, że dobra relacja tej dwójki jest niemożliwa.

Połączyły ich więc nienawiść oraz niechęć. Ale nie tylko. Łączą ich także mające niszczycielską siłę tajemnice.

Pewnego dnia Evangeline i Shade postanawiają zawrzeć rozejm i pójść na układ. Pomogą swoim wspólnym przyjaciołom zostać parą. Nie mają pojęcia, że wkrótce spojrzą na siebie w zupełnie inny sposób, a Evangeline będzie przekonana, że taniec w deszczu i sekretny pocałunek w bibliotece wydarzyły się naprawdę. 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                                                                                                                           Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 605

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 1 min

Lektor: Magdalena Emilianowicz; Nikodem Kasprowicz

Oceny
4,3 (198 ocen)
128
29
21
13
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weronika1206

Nie polecam

Książka wyjdzie z wattpada ale wattpadowy styl pisania z książki już niekoniecznie Masakra Nie dało się czytać
72
1306jagoda

Nie polecam

pomyśl na książkę jest dobry ale sposób pisana koszmarny, ta mania pisania w co drugim zdanu jaki kolor oczu lub włosów ma dana postać jest męcząca. korekta jest do bani, albo nie ma jej wcale
62
Claudiadd

Z braku laku…

Opis i okładka zachęciła mnie do przeczytania, ale się rozczarowałam… Cały czas ponawianie koloru oczu czy włosów. Początek relacji ich było nawet dobrze opisane ale potem mam wrażenie, że wszystko się powtarzało, było nudne i monotonne. Dziwi mnie to, że jego spojrzenie/ zakochanie się zostało o wiele lepiej opisane i szczegółowo niż jej. Relacja z ich ojcami mogłaby być trochę bardziej rozwinięta również a tylko został wspomniany „problem” i tyle.
52
madlenna1

Całkiem niezła

Książka bardzo dużo straciła przez korektę, wydawnictwo powinno się bardziej przyłożyć, do współpracy z autorem. przecież to nie "hit" typu przez te oczy zielone , by kolor włosów czy oczu stał się motywem przewodnim. oby w kolejnym tomie było lepiej
20
zochaa1111

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam mocno 😘😘😘😘
20

Popularność



Podobne


Copyright © 2024

Amelia Śnieżewska

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Joanna Błakita

Korekta:

Wiktoria Kulak

Joanna Boguszewska

Barbara Hauzińska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Autor ilustracji:

Marta Michniewicz

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-276-7

Prolog

Byliśmy głupimi dziećmi, które szukały zabawy.

Takimi, które nigdy nie miały dość.

Które zawsze szukały kłopotów.

Które czekało tylko zniszczenie.

Część pierwszaPoczątek zniszczenia

Często nienawiść sama sobie zadaje rany.

J.R.R. Tolkien

Rozdział 1Początki nie zawsze są dobre

Evangeline

Chyba popełnię samobójstwo.

Gdy usłyszałam pierwszy tego październikowego poranka dzwonek, uderzyłam głową w metalową szafkę. To nie był dobry pomysł. Syknęłam i przyłożyłam dłoń do obolałego czoła. Wolna wola, którą my, ludzie, mieliśmy wszczepioną w głowach, zdecydowanie mi nie służyła.

– Evie, nigdy nie widziałam cię tak entuzjastycznie nastawionej do życia – usłyszałam głos Jude Dante, jednej z moich trzech przyjaciółek, która przy nas była jak żywcem wyciągnięta z typowego mitu o optymistach.

– Ani słowa, J. Ani słowa – uciszyłam ją, gdyż musiałam się mentalnie przygotować na dzień pełen wrażeń.

Liceum w Starlight City. Koszmar i sięganie gwiazd w jednym. Ulotka reklamowa naszej szkoły głosiła: „Rozwijaj rzeczy bliskie twojemu sercu, pozostałym pozwalaj się wydarzać”. Ja od zawsze uwielbiałam uczyć się czegoś nowego i rozwijać swoje zainteresowania, takie jak balet czy literatura. Mogłam więc pokusić się o stwierdzenie, że uczęszczanie do liceum nie było dla mnie największą karą na świecie. Szczególnie gdy dzięki temu nie musiałam spędzać czasu w domu.

A miasto nazwane światłem gwiazd? Było marzeniem dla tych, którzy kochali morze, naturę i względny spokój, czyli było idealne dla mnie. Kochałam wsłuchiwać się w spokojne odgłosy fal i czuć mokry piasek pod stopami. Cóż… Jedynym minusem w tym cudownym miejscu było to, że gdzieniegdzie niemiłosiernie cuchnęło rybą. Od zawsze nienawidziłam wszystkiego, co miało związek z „morską” kuchnią.

– Daj jej spokój, widzisz, że ledwo żyje – zaśmiała się czarnowłosa Hazel i przybiła żółwika rudej. Siostry, a właściwie bliźniaczki Dante były do siebie tak podobne z charakteru i stylu bycia, jak mój martwy chomik do mojego żyjącego psa. Hazel kochała kolor czarny, wyrazisty i ostry styl, a Jude… to była Jude. Mała endorfinka w świecie pełnym mroku i smutku.

Skierowałam wzrok w stronę drzwi wejściowych do szkoły, gdzie gromadziło się coraz więcej osób. Doskonale wiedziałam dlaczego, zresztą jak dziesiątki innych gapiów. Szkolna drużyna lacrosse’a zremisowała w weekend z Downhill.

– Czyżbyś na kogoś czekała? – Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie fioletowowłosej Megan Wallance. – Spokojnie, jestem niemal pewna, że zaraz przybędzie – dodała z nutą rozbawienia w głosie i poprawiła kolczyk w płatku nosa.

– Bardziej jestem ciekawa, co tym razem zrobią. – Jude starała się naciągnąć w dół kusą bluzkę. Śledziłam jej ruchy, próbując nie parsknąć.

– Nie licz na wielkie show. Przegrali.

– Był remis.

– Mogę się założyć, że Shade nie daje im żyć, a trener chce ich zabić. – Hazel westchnęła. – Jeśli zrobią cokolwiek zabawnego, to zauważysz to po tym, jak bardzo wkurzona będzie Evie.

– Wkurzona będę tylko wtedy, gdy ten…

– Zanim powiesz, że Shade jest irytujący i wcale nie obeszłoby cię, gdyby umarł, to postaraj się mnie najpierw przekonać, że nie lubisz się z nim kłócić – wtrąciła Megan.

– Kłócić się? Proszę cię, oni się zabijają wzrokiem – dodała jedna z bliźniaczek, na co pozostała dwójka się zaśmiała. Cóż, mi do śmiechu wcale nie było.

Nie mogłam jednak zaprzeczyć temu, że przepadałam za słownymi potyczkami z Shade’em Jackiem Greyem. Ja je kochałam. Szczególną satysfakcję czerpałam z momentów, gdy zastygał w miejscu i nie potrafił wymyślić riposty. Zazwyczaj wtedy na kolejny dzień szykował coś znacznie większego. Żarty z szafkami, ubraniami, podmienianiem szamponu na farbę do włosów czy zabieraniem zadania domowego były tylko wierzchołkiem góry lodowej. Wierzchołkiem tego, jak bardzo nienawidziliśmy się od dziecka.

Gdyby stało się mu coś poważnego, to prawdopodobnie z tej okazji urządziłabym imprezę stulecia. Może odrobinę tęskniłabym za naszą codzienną rutyną, ale na pewno nie byłoby mi go żal. Nie wierzycie? Cóż… Dwudziesty września był dla mnie wyjątkową datą od ponad trzech lat, kiedy to Grey wylądował na kilka dni w szpitalu w celu wycięcia wyrostka robaczkowego. Od tamtego czasu tę datę miałam w zwyczaju zaznaczać w każdym kalendarzu, który kupiłam, rysując wokół liczby całą masę serc. Ten dzień był dla mnie świętem, w którym celebrowałam napawające mnie radością wydarzenie.

Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Przyjaciółki odebrały to jako sygnał do ataku.

– Meg, widzisz ten uśmiech? – Czarnowłosa uśmiechnęła się podle. Długimi paznokciami zastukała o metal szafki, aby jeszcze bardziej mnie zdenerwować.

– Wszyscy wiemy, że… – zaczęła Wallance, ale przerwał jej hałas otwierających się drzwi. Po chwili przez hol przebiegło kilku chłopaków z drużyny. Zaraz po tym rozległy się gromkie krzyki i piski.

Zack Collins wjechał na korytarz na hulajnodze ubrany w strój Supermana. Zamiast wielkiej litery „S” na piersi miał zdjęcie przeciwnej drużyny. Do sprzętu przyczepił tasiemki z barwami naszej szkoły – białe i bordowe. Za nim wbiegło kilku kolejnych chłopaków, wśród nich Maxon Walker z ogromnym banerem. Dopiero po chwili udało mi się przeczytać napis na jasnym tle. „Downhill idzie na dno. Starlight pnie się ku gwiazdom. Pieprzyć niebieskich!”

– Tematycznie. Ciekawe, który z nich to wymyślił i jak bardzo według niego jest to coś niesamowicie zabawnego i inteligentnego – zastanawiała się Jude.

To show, z konfetti i tysiącem innych rzeczy, oraz wybryki Zacka na hulajnodze były tylko drobnym urozmaiceniem. Już dawno zostali bowiem okrzyknięci jednym z najbardziej osławionych roczników. Oczami wyobraźni zobaczyłam dyrektorkę i to, co się z nimi stanie później. Szczególnie za baner.

– Dwadzieścia dolców na to, że to Shade – prychnęłam, choć wiedziałam, że to nie było w jego stylu. Preferował bardziej skompilowane i owiane tajemnicą wybryki.

– Stawiam na Zacka – odpowiedziała Megan. – To jest tak głupie…

– Chciałabym zaznaczyć, że to Max biega z tym banerem – wtrąciła Hazel, a ja próbowałam się nie roześmiać, widząc, że na policzki Megan niemal od razu wstąpiły rumieńce, a ona sama spuściła głowę. – Myślę więc, że tak głupią rzecz jest w stanie zrobić każdy z nich.

– Max nie jest głupi…

– Pieprzyć Downhill!

– Walker! Złaź natychmiast z poręczy! – Wymieniłam się spojrzeniem z bliźniaczkami.

– Chcę być prawnikiem i normalnie się tak nie zachowuję!

– Pewka – przytaknęła Jude, gdy Zack i Max przybili żółwiki i nisko pokłonili się widowni.

– Przysięgam… – urwałam, bo głośna muzyka z hymnem szkoły ucichła, a w drzwiach pojawił się kapitan drużyny. Miałam wrażenie, jakby wszystko nagle zwolniło.

Shade Jack Grey. Brunet, z delikatnymi lokami, kroczył pewnie przez hol, głupio się przy tym uśmiechając. Byłam pewna, że w jego policzkach i tym razem pojawiły się dwa dołeczki, które chętnie eksponował. Wszyscy śledzili jego ruchy, a niektórzy wpatrywali się w niego z wręcz nieludzką obsesją. Był znany i powszechnie uważany za złego chłopca rodem z książek, ale jednocześnie nikt nic o nim nie wiedział. Szczególnie o tym, jak zniszczony i zepsuty był tak naprawdę w środku. Dwie dziewczyny uwieszone na jego ramionach w jednej chwili zostawiły go w spokoju, gdy szepnął każdej z nich coś na ucho. Wcześniej obie zachichotały i jak zsynchronizowane złożyły pocałunki na jego policzkach. Chłopak poprawił kaptur szarej bluzy i pewnie krocząc, podszedł do swoich przyjaciół. Zmierzyłam go wzrokiem i zauważyłam, że na jego policzku po meczu – i po tym, co stało się później – widniało kilka zadrapań. Także knykcie bruneta wydawały się delikatnie zaróżowione, a stałam daleko od niego. Z bliska musiały być poważnie czerwone.

– Niesamowite zniszczenie mienia szkoły – podsumował, mając na myśli poodwracane do góry nogami ławki i bałagan spowodowany rozrzuconym konfetti. – Zadziwiająca inicjatywa.

– Grey! Do mojego gabinetu. Natychmiast! – Korytarz wypełniło gniewne polecenie.

– A ma pani dowody, że to moja wina, pani dyrektor?

Niektórzy uczniowie zachichotali, ale Iris ta odpowiedź zdecydowanie nie bawiła. Wszyscy wiedzieli, że drużyna nie zrobiłaby tego bez ustalenia z kapitanem.

– Jestem pewna, że coś się znajdzie, mój drogi. – Starsza kobieta uśmiechnęła się złowieszczo. – Chyba że wolałbyś, aby cała drużyna przeszła do mojego gabinetu razem z tobą, panie Grey. Chętnie podzielę karę po równo.

Shade otworzył lekko usta i po chwili parsknął, w czym zawtórowali mu pozostali chłopacy.

– Nie będzie takiej potrzeby, pani Iris. Chętnie odwiedzę pani gabinet sam.

Zack poklepał go po ramieniu. Max pokręcił głową, a reszta krzyczała, gdy ruszył za dyrektorką. Odwrócił się jeszcze, aby pokazać do kamery środkowy palec.

Wtedy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Z ruchu warg mogłam wyczytać, że od razu, gdy wyjdzie, z chęcią mnie znajdzie i się zabawi. Nie miałam zamiaru mu tego ułatwiać.

~*~

Przerzuciłam pasmo długich blond włosów przez ramię i stanęłam na palcach, żeby zdjąć książkę z najwyższej półki. Mimo obcasów, ledwie dosięgałam do niej dłonią, musiałam się nieźle przy tym nagimnastykować. Biblioteka od zawsze była moim szczególnym miejscem. Tu mogłam być blisko tego, co kochałam najbardziej – książek. A zapach papieru i specyficznego rodzaju starości, jaki unosił się wokół, powodował, że uśmiech mimowolnie pojawiał się na mojej twarzy. To jedyne pomieszczenie w całej szkole, które nie było przesadnie remontowane ani unowocześniane jak reszta budynku. Właśnie to kochałam w nim najbardziej.

Zazwyczaj lektury omawialiśmy fragmentami na lekcjach, ale ja wolałam znać z góry całość. Palcami już prawie dotknęłam czerwonego grzbietu, ale nim się spostrzegłam, jakaś ręka wystrzeliła, aby pomóc mi zdjąć książkę.

– Dzię… – urwałam, bo zdałam sobie sprawę z tego, kto znalazł się naprzeciwko. Przed moimi oczami wyrosła szara bluza, a do nozdrzy wdarł się zapach drzewa sandałowego. Czasami obawiałam się, że Shade posiada telepatyczne moce i dlatego, gdy tylko o nim pomyślę, zjawia się znikąd. Lub robił to, aby zepsuć mi dzień.

– Unikasz mnie dzisiaj, Evangeline? – spytał tym irytującym głosem, pochylając się tuż obok mojego ucha.

Nienawidziłam pełnej formy swojego imienia, a on zawsze ten fakt wykorzystywał. Nigdy nie zwrócił się do mnie w inny sposób, nazywając choćby Evie czy Ev, jak inni. Dla kogoś Evangeline mogło wydawać się zwykłym imieniem, ale dla mnie było okropne. Dlatego wolałam swoje drugie imię – Lilith, a właściwie Lily, nadane mi przez babcię.

– Jeszcze się tego nie domyśliłeś, Shade? – Skrzyżowałam ramiona na piersi. – A teraz oddawaj, byłam pierwsza. – Zmrużyłam oczy, wyciągając rękę po książkę. Brunet podniósł ją wyżej, licząc na to, że będę skakać w miejscu, żeby mu ją wyrwać. Grey był niewiarygodnie wysoki. Tak jakby jadł hormon wzrostu na śniadanie. Nienawidziłam tego, że wykorzystywał swoje fizyczne warunki. Jego głosu, twarzy i obecności też nie znosiłam. Właściwie to ja go po prostu nienawidziłam całym swoim marnym żywotem.

– Naprawdę to czytasz na wolnych godzinach? – Spojrzał mi w oczy i podniósł wyżej książkę, abym jej nie dosięgnęła, nawet gdyby jednak przyszło mi do głowy podskoczyć.Skrzywił się, odczytując tytuł. W momencie gdy zniżył rękę, a ja spróbowałam odebrać mu książkę, ponownie uniósł ją do góry. Staliśmy przez kilka sekund, zabijając się spojrzeniami. Potem parsknął i pomachał mi nią przed twarzą. Uderzyłam go w ramię i pociągnęłam za rękę. Nie bawiły mnie jego zabawy rodem z przedszkola.

– Oddawaj! – wybuchłam. – Teraz, tępaku.

– Mama wie, że używasz takich brzydkich słów? Jestem pewien, że Melissa będzie niezwykle dumna, gdy powiem jej o… – zaczął, ale ja miałam inny plan.

Zazwyczaj próbowałam się z nim bić, przez co ja wychodziłam z naszych fizycznych przepychanek obolała, a on szczęśliwy. Tym razem stwierdziłam, że odejdę i nie będę dłużej słuchać jego zbyt głośnego, jak na moje biedne uszy, głosu. Na pożegnanie zdecydowałam się strzelić go kolanem w krocze. Chłopak się tego nie spodziewał, bo to była ostateczność, do której uciekałam się tylko, gdy nie mogłam go inaczej powstrzymać.

Ruszyłam alejką w kierunku bardziej obleganej części szkolnej biblioteki. Niestety nie było mi dane nawet usiąść, zanim usłyszałam za sobą kroki, i już po chwili poczułam dwie dłonie na ramionach.

– Tak bez pożegnania? – Chłopak przechylił głowę w prawo, gdy próbowałam pozbyć się jego obrzydliwych wielkich dłoni. – Nie daruję ci tego uderzenia.

– Aż taką przyjemność sprawia ci słuchanie własnego głosu? – powiedziałam, przekrzywiając głowę tak samo jak on, ale w odwrotną stronę.

Chłopak zaśmiał się w odpowiedzi i zbliżył usta do mojego ucha. Poczułam jego mocne perfumy i lekko się wzdrygnęłam przez to, jak blisko się znalazł. Często sama skracałam dystans między nami podczas kłótni, ale za każdym razem tego nienawidziłam. Wiedziałam, że zachowujemy się jak dzieci, ale to była nieodłączna część nas, od kiedy tylko sięgam pamięcią.

Evangeline i Shade. Wrogowie od zawsze.

Dla mnie była to ucieczka od rzeczywistości i realności rzeczy, które miały miejsce w moim życiu. On też musiał coś z tego wyciągać. Nie byłam w stanie uwierzyć, że robiłby to jedynie dla kaprysu. Choć właściwie… Z nim wszystko było możliwe.

Gdy znajdowaliśmy się w jednym pomieszczeniu, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy aby się pozabijać. Może za wyjątkiem rodzinnych spotkań. Niemal co tydzień Pierce’owie spędzali kolację wspólnie z Greyami. Nasze mamy przyjaźniły się od liceum. Nasze młodsze rodzeństwo trzymało sztamę, jedynie my mieliśmy zaprogramowane w DNA, aby – będąc razem – powodować destrukcję. Nadal nie mogłam zrozumieć, jakim cudem Alison mogła wydać na świat tak głupiego i hałaśliwego człowieka, jakim był Shade Grey.

– Tak, a tobie nie? – zamruczał. – Nie szkodzi, jeszcze ci się spodoba.

– Nie. To najgorsze, co można usłyszeć. – Uśmiechnęłam się. – Nagrywasz się, jak mówisz do lustra, aby potem to odtworzyć i masturbować się do własnego głosu?

– Mam inne sposoby na to, aby się zaspokoić. Ale tobie mogę bez problemu dostarczyć nagrania mojego głosu, korzystaj do woli.

Byłam pewna, że zwymiotuję na jego ulubione buty. Powstrzymywała mnie jedynie świętość miejsca, w którym byliśmy.

~*~

Pomachałam po raz ostatni fioletowowłosej, która siedziała w samochodzie, i nacisnęłam klamkę. Megan niemal codziennie odwoziła mnie do domu, bo jako jedyna z naszej paczki miała auto. Nie narzekałam, bo ja nie potrafiłam nawet ruszyć z miejsca, nie pocąc się przy tym ze stresu.

– Już jestem! – krzyknęłam, mając nadzieję, że bez zbędnych rozmów udam się do swojej bezpiecznej przestrzeni.

– Evie? Cudownie! – Mama wyszła z kuchni, wiążąc w pasie płaszcz. – Zostaniesz z Nathanem? Bawi się w salonie z Mare.

Chciałam odpowiedzieć, że mam dużo nauki, ale to i tak by nic nie zmieniło. Pokiwałam głową, a mama na pożegnanie obdarzyła mnie szybkim całusem w policzek. Otarłam go dłonią, wzdrygając się na uczucie, jakie jej usta pozostawiły na mojej skórze. Czułości nienawidziłam od momentu zerwania z chłopakiem, które miało miejsce dwa tygodnie temu. Tego nikt z rodziców jednak wiedzieć nie musiał.

Ośmiolatka i jego przyjaciółkę zastałam na oglądaniu bajki, miałam więc kilka chwil dla siebie. Pobiegłam po schodach na górę. Zamknęłam białe drzwi do pokoju i przesunęłam po nim wzrokiem. Od zawsze miałam nawyk sprawdzania, czy wszystko było takie, jakie je zostawiłam. Pierwsze, na co zawsze zwracałam uwagę, to poduszki ułożone na łóżku od najciemniejszej do najjaśniejszej. Później – ustawione w porządku kolorystycznym zeszyty, zakreślacze i kolorowe zakładki, którymi miałam w zwyczaju zaznaczać cytaty czy ważne informacje w książkach. To biblioteczka jednak była moim największym osiągnięciem, z jej sposobu organizacji byłam najbardziej dumna.

Następnie ruszyłam do małej łazienki, gdzie dokładnie umyłam dwa razy dłonie, również sprawdzając wszystko wokół. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że Shade nie zostawił w pomieszczeniu niczego, co mogłoby wybuchnąć.

Gdyby nie nagły dźwięk głośnej muzyki z podwórka, wszystko byłoby aż nazbyt spokojne. Dokładnie wiedziałam, co to oznaczało. Wyszłam z łazienki, podeszłam do okna i ujrzałam to, czego się spodziewałam. Auta Shade’a i jego kumpli stały zaparkowane wokół domu chłopaka. Urządzili sobie grilla w jego ogrodzie, przy akompaniamencie piosenek raperów.

Zbiegłam na dół, prawie łamiąc sobie przy tym nogę. Nathan i Marcella leżeli na kanapie, jedząc owoce, które zostawiła im mama. Stanęłam, zasłaniając im telewizor, na co Nathan gwałtownie usiadł.

– Ej, Evie, oglądamy! Możesz się przesunąć, siostrzyczko?!

– Mam dla was grę.

To zainteresowało Marcellę, teraz to ona usiadła. Dziewczynka wyglądała trochę jak młodsza wersja swojego najstarszego brata. Z tym że była o wiele bardziej urocza i śliczna.

– Jaką?

– Masz pistolety na wodę? – spytałam, na co Nathan zmarszczył brwi.

– Jest jesień. Mama mówi, że nie można strzelać wodą, gdy jest zimno. – Wzruszył ramionami. Każda mama była opiekuńcza, ale mama lekarz – zdecydowanie bardziej. Nie byłam w stanie zliczyć, ile razy Melissa Pierce upomniała mnie za bieganie po schodach, mokre włosy albo brak szalika.

– Nie macie strzelać w siebie, tylko… możecie iść do chłopaków. Oczywiście jeśli chcecie, żeby pobawili się z wami… – Moglibyście też strzelić w jeden z głośników, pomyślałam.

– Aha. A czemu nie możemy oglądać bajki?

– Nie no, możecie… Ja was do niczego nie namawiam. – Wzruszyłam ramionami i zaczęłam powoli odchodzić, zarzuciwszy haczyk.

– Czekaj, Ev! Wiesz, gdzie są pistolety?

– Tam, gdzie je zostawiłeś.

Nathan pociągnął Marcellę za dłoń i pobiegł do szafy. Dziewczynka wyglądała nawet na bardziej podekscytowaną niż on. Byłam pewna, że wyrośnie z niej prawdziwy diabeł.

Z okna swojego pokoju oglądałam całe zajście. Nie musiałam czekać długo, zanim w ogrodzie, który łączył nasze domy, pojawiły się dzieciaki. Nathan krzyknął coś, co sprawiło, że Mare schowała się za nim. Jego psychopatyczny śmiech było słychać w całej okolicy, gdy celował w chłopaków, a Marcella go osłaniała. A potem zaczęło się piekło. Nastolatkowie niczego się nie spodziewali i zdecydowanie nie pomyśleli o tym, by ochronić sprzęt. A oczywiste było, że celując w chłopaków, dzieciaki przez przypadek zamoczą też elektronikę.

Gdy po dłuższej chwili zapanował spokój, na moich ustach pojawił się szczery uśmiech. Wtedy Shade uniósł głowę i mogłabym przysiąc, że wpatrywał się w moje okno, życząc mi śmierci.

Śmierci w bólach i męczarniach podczas tortur. Cóż, ja życzyłam mu tego samego.

~*~

– A jak u ciebie, Evangeline? – zagadnęła mama, gdy pomagałam bratu nalać sok pomarańczowy do szklanki.

– Dziękuję, Evie. – Mały blondyn, sepleniąc lekko, posłał mi szczerbaty, niewinny uśmiech. Po tym, gdy wrócili z Mare do domu, dałam im po dużym kawałku ciasta czekoladowego, mając nadzieję, że nikt nie zauważy. Spisali się rewelacyjnie, musiałam więc ich nagrodzić.

– Dobrze. – Odwróciłam się w stronę matki. Próbowałam utrzymywać uśmiech mimo spojrzenia taty, który miał ewidentnie zły humor i był gotowy na kolejną kłótnię.

– Może byś to jakoś rozwinęła? – zaczął swoim typowo chłodnym tonem. – Nie znasz innych słów niż „dobrze” albo „świetnie”?

Spuściłam głowę w stronę szklanki Nathana.

– Dzisiejszy dzień minął mi rewelacyjnie, tato. – Próbowałam zachować spokojny ton. – Jak zawsze zdobyłam zadowalające oceny i… – Chciałam dodać coś jeszcze, ale przerwał mi dawca moich genów. Wiedziałam, że źle dobrałam słowa.

– Zadowalające? Myślałem, iż dobrze wiesz, że jako od dziewczyny oczekujemy od ciebie znacznie więcej. – Wziął łyk czerwonego wina. – Oczekujemy perfekcji, Evangeline.

Wiedziałam to. Sama chciałam taka być.

– Rozumiem, i tak właśnie było tym razem. – Sztuczny grymas ciążył mi na ustach. Na sam ten widok mój brat, zajęty wcześniej grzebaniem w talerzu, poruszył się na krześle. Matka posłała mi delikatny uśmiech i spróbowała załagodzić sytuację.

– Kochanie, myślę, że twój tata ma na myśli to, że obojgu nam zależy na twojej przyszłości i edukacji. – Spojrzeniem błądziła między mną a tatą. Ojciec uniósł brew, ale nadal pozostawał naburmuszony. – Wiemy, że się starasz, i bardzo to doceniamy.

A ja wiedziałam, że chcieli jak najlepiej. Wiedziałam, że przez problemy zdrowotne swoich rodziców, tata nie miał łatwego dzieciństwa oraz prostej drogi do zdobycia odpowiedniego wykształcenia. Czasami marzyłam jednak, by móc porozmawiać z nimi o tym, co naprawdę się u mnie działo. A nie tylko o tym, jak się potoczy i będzie wyglądać moja przyszłość za dwadzieścia lat.

Nie miałam pojęcia, jak odpowiedzieć na słowa matki, wzięłam więc kolejny kęs sałatki. Za to tata zdecydowanie nie skończył rozmowy. Odstawił kieliszek i położył dłonie na stole.

– Doceniamy, gdy ktoś stara się, jak może.

Przymknęłam na moment oczy, by po chwili znów wpatrywać się w swój talerz. Odechciało mi się jeść. Liczyłam, że przynajmniej posiłek strawię w spokoju, a później odejdę od stołu w ciszy. Zawsze miałam taką nadzieję, ale nie było dnia, aby to marzenie nie runęło.

– Spójrz na mnie, gdy do ciebie mówię, Evangeline. Trochę kultury. – Zrobiłam, co kazał. Schowałam dłonie pod stołem i zaczęłam skubać skórki kciuków. Poczułam, że po jednym z nich zaczyna spływać krew, ale nie potrafiłam inaczej odreagować stresu w takich chwilach. – Słyszysz, co do ciebie mówię?

– Tak.

– Zamierzasz mi zatem o czymś powiedzieć? – Poczułam niewidzialną pętlę zaciskającą się na moim gardle. Nawet gdybym chciała, nie mogłam nic z siebie wydusić. Ale jednocześnie też nie chciałam. Już dawno to sobie odpuściłam. – Czyli nie. Będziesz grać w ten sposób, Evangeline? Dobrze. Byłem pewien, że po ostatnim razie czegoś się nauczyłaś, ale jeśli…

– A co się stało? – Mama uniosła brwi, specjalnie mu przerywając.

– Dostała B- z matematyki – oznajmił z pogardą ojciec. – Jej jedynym zadaniem jest nauka, a nawet tego nie potrafi zrobić, jak należy. – Pokręcił głową. – Myślisz, że wszystko przychodzi łatwo? Myślisz, że możesz nic nie robić, Evangeline? Myślisz, że…

– Jestem pewna, że Evie to poprawi. Zresztą dostała ostatnio A+ z literatury i B+ z biologii. To naprawdę…

– A czemu nie wyżej? B to nadal nie najlepsza ocena. Nie taka, jaką należy mieć. Teraz nawet nie ma wymówki, bo nie chodzi na balet… – Próbowałam oddychać. Głęboko wdychać powietrze. Starałam się nie uronić nawet łzy, gdy tata znowu zaczął krzyczeć, bo nie chciałam, żeby było jeszcze gorzej. – Zajmujesz się czymś innym niż nauka? Znowu masz w głowie jakąś imprezę jak ostatnio?

– Nie. Oczywiście, że nie – zaprzeczyłam szybko, dziękując w duchu za to, że byłam w stanie coś wreszcie odpowiedzieć. Inaczej byłoby gorzej.

– Jesteś taką upierdliwą…

– Idźcie na górę, co? Chyba oboje już się najedliście.

Po słowach mamy Nathan natychmiast wstał od stołu i chwycił za moją dłoń. Jak najszybciej ruszyliśmy w stronę schodów. Gdy weszliśmy na piętro, znowu usłyszałam krzyki i kłótnię rodziców. Przewróciłam oczami i skierowałam się do pokoju brata, by położyć go spać. Gdy drzwi się za nami zamknęły, dochodziły do nas już tylko przytłumione głosy. Gorzej było w moim pokoju, ale mogłam się poświęcić, byle Nathan nie musiał tego słuchać.

Młody wyszczotkował zęby i przebrał się w piżamę. Przez cały czas jego pobytu w łazience, uchyliwszy drzwi, przysłuchiwałam się temu, co działo się na dole. Byłam pewna, że już dawno zboczyli z mojego tematu, a zajęli się tysiącem innych. Nathan pojawił się w piżamie w motocykle i położył się do łóżka. Najdelikatniej, jak tylko mogłam, opatuliłam go jego ulubioną kołdrą w samochody. Otworzył zaspane oczy o barwie takiej samej jak moje – szmaragdu. Nasz pies wskoczył na łóżko i ułożył się przy klatce piersiowej swojego małego pana.

– Dobranoc – wyszeptałam, gładząc włosy chłopca. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe...

– Przecież to nie twoja wina. – Miał lekko zachrypnięty od senności głos. – Myślisz, że rodzice kiedyś nie będą się kłócić? – spytał niewinnie. Był mały, ale rozumiał wiele. A przez to naprawdę było mi go żal i byłam sfrustrowana całą tą sytuacją. Nieraz oboje płakaliśmy przy akompaniamencie kłótni rodziców schowani nawzajem w swoich ramionach.

– Wiesz… – Nie wiedziałam, jak to powiedzieć. – Każdy tata i każda mama miewają nie do końca to samo zdanie i czasami kończy się to kłótnią. Ale to normalne – dodałam szybko. Chłopiec zamyślił się na chwilę.

– Ty też się cały czas kłócisz z Shade’em, i to jest zabawne! – powiedział z cwaniackim uśmiechem. Dla mnie nie było. Chyba że obejmowałoby Greya mokrego po kąpieli w lodowatej wodzie.

– Powiedzmy. – Pocałowałam chłopca w nos na dobranoc. Cieszyłam się, że znalazł takie porównanie, przez co chociaż on nie zasypiał ze smutkiem w oczach.

Nie wiedziałam, ile czasu minęło, zanim krzyki na dole ustały. Bałam się wyjść z pokoju brata, gdy ten zasnął. Udało mi się jakoś czmychnąć do łazienki bez wpadania na rodziców. Jednak od tamtego czasu siedziałam po ciemku, oparta o wannę, a jedynym światłem, jakie mi towarzyszyło, było to z małego okna. Musiałam poczekać, aż rodzice pójdą spać, aby spokojnie i bez stresu o kolejny nocny spór się umyć. Wolałam nie ryzykować.

Nienawidziłam takich dni jak te, gdy byłam głównym zapalnikiem ich kłótni, bo coś zrobiłam źle. Czasami wydawało mi się, że się przyzwyczaiłam, ale potem działo się coś, co kompletnie to niszczyło. Zazwyczaj wychodziłam pobiegać, ale nie zawsze byłam w stanie to zrobić, nie spotykając ich po drodze. Czasami nie miałam też na to sił. Puściłam w czarnych słuchawkach pierwszą lepszą piosenkę, aby chociaż w ten sposób się odciąć.

Nie mogłam przypomnieć sobie momentu, kiedy moje życie tak bardzo się skomplikowało. Jak na zawołanie, dotknęłam srebrnego naszyjnika na szyi.

– Tak bardzo mi ciebie brakuje – szepnęłam, czując łzę spływającą po policzku.

Rozdział 2Choć byliśmy wrogami

Evangeline

Przeszłam przez żelazną bramę szkoły przy akompaniamencie jednej z piosenek Fall Out Boy. To wejście zawsze kojarzyło mi się z twierdzą czarownic. Ogrodzenie wokół budynku było czarne, metalowe i zakończone wielkimi, ostrymi szpicami. Weszłam przez wrota piekieł zwanych Liceum Starlight City.

Ruszyłam w kierunku Megan, którą zobaczyłam leżącą w oddali pod drzewem, piszącą coś w notesie. Miała na sobie fioletową bluzę, która kolorem pasowała do jej włosów. Jedną ręką próbowałam podnieść czarne słuchawki, które swoim kolorem z kolei odzwierciedlały mój nastrój. Prawie zawsze dobierałam je w taki sposób.

Mój dzień nie rozpoczął się dobrze, a upadek słuchawek na ziemię jedynie to potwierdził. Rano, gdy piłam sok pomarańczowy, Nathan wbiegł we mnie w pośpiechu, co spowodowało plamy na mojej ulubionej śnieżnobiałej koszuli i na spódniczce. Musiałam się przebrać w pierwszą lepszą rzecz. Zdecydowanie nie byłam z tego zadowolona. Miałam tylko nadzieję, że zanim wrócę, mama nie zauważy porzuconych w łazience brudnych ubrań.

Otrząsnęłam się ze wspomnień i rozpoczęłam poszukiwania miętowych gum w torebce. W chwili gdy palcami trafiłam na coś na kształt ruloniku, dotarł do mnie okrzyk, którego nie miałam ochoty słyszeć.

– Evie, poczekaj! – W moją stronę zmierzał truchtem jasnowłosy chłopak. Widząc to, sama niemal biegiem rzuciłam się w kierunku Megan. – Hej, Ev. – Uśmiechnął się, gdy mnie dogonił. Brakowało jeszcze Shade’a i ten czwartek można byłoby nazwać prawdziwą katastrofą.

– Jackson. – Rozmasowałam palcami skronie. Jeśli od samego głosu Greya zaczynała boleć mnie głowa, to na dźwięki wydawane przez Jacksona chciało mi się wymiotować. Kiedyś uważałam, że jest uroczy i chichotałam po najmniejszym komplemencie, który wyszedł z jego ust.

– Zastanawiałaś się może nad moją propozycją? – Chłopak zrównał ze mną krok.

– Nie. – Odrzuciłam rozpuszczone włosy w stronę blondyna, mając cichą nadzieję, że dostał nimi po twarzy.

– Aha. – Podrapał się po brodzie. – A jest szansa na…

Słysząc taki wstęp, szybko mu przerwałam.

– Chyba nie zrozumiałeś. Nie, nie chcę nigdzie z tobą iść. – Starałam się zachować resztki spokoju. – Wymieniłeś mnie na gorszy model, to z takim teraz żyj, Jackson. – Wyplułam jego imię z jadem, który nawet jak na mnie wydawał się obcy.

Miał tupet. Z natury byłam bardzo naiwna, ale nie aż tak, aby uwierzyć w to, że chciał coś między nami naprawić. Zdradził mnie, całując się po pijaku. Tego nie potrafiłam mu wybaczyć. A jego toksyczność? Dla mnie już nie istniała.

– Nie musimy nigdzie iść, możemy zostać u mnie albo u ciebie.

Już miałam się roześmiać, ale na szczęście – lub nie – wywody chłopaka przerwało wołanie Louise, jego nowej dziewczyny. Lub przyjaciółki. Właściwie nie wiedziałam, czy to nadal jego kochanka, czy już partnerka.

– Ktoś cię woła.

Kiedyś uwielbialiśmy rozmawiać o tym, jak bardzo podobni z wyglądu do siebie jesteśmy. Jeśli mielibyśmy dzieci, to nie można by było zdecydować, po kim odziedziczyły kolor włosów. Oboje zostaliśmy obdarzeni odcieniem jasny blond, który momentami wyglądał jak biel. Cerę mieliśmy tak samo bladą, mimo słonecznego miasta, w którym mieszkaliśmy. Nasze oczy mieniły się zielenią – tylko moje wydawały się odrobinę jaśniejsze.

Zastanawiałam się, czy to również było udawane, jak nasz cały związek. Czy w jakimkolwiek aspekcie był ze mną szczery? Kiedy kończyło się jego kombinowanie, a zaczynała szczerość?

– Evie, proszę, wybacz mi – zaczął cichym głosem, ze skruszoną miną. Gdy próbowałam odejść, złapał mnie za dłoń. – Nie unikaj mnie.

– Jesteś chory. Nie jesteśmy razem, a ty nadal do mnie wypisujesz. Przestań. Nie chcę cię.

– Tak? – Mocniej chwycił mnie za łokieć. Był na mnie wściekły, chociaż to ja miałam powód do złości. – Nic dla ciebie nie znaczę? To w takim razie, dlaczego masz na sobie moją koszulkę?

Zmarszczyłam brwi i w duchu przeklęłam samą siebie. Myślałam, że pozbyłam się wszystkiego, co do niego należało. Ale to rozwiązywało pytanie, dlaczego koszulka wydawała mi się za luźna.

– Nie martw się. Oddam ci ją.

– Chcę ją teraz. – Patrzył na mnie wrednie, myśląc, że się go boję. Kątem oka zauważyłam, że przestraszona i wściekła Megan pędzi w naszą stronę.

Jackson spuścił wzrok na mój dekolt jedynie na chwilę. Zachował choć odrobinę pozorów przyzwoitości. Jeśli to słowo w ogóle znajdowało się w jego słowniku. Rozemocjonowana, rzuciłam torbę na ziemię. Megan znalazła się obok nas, jednak nie zrobiła nic, gdy rzuciłam w stronę Jacksona czarną koszulką, którą szybko zdjęłam. A potem zapięłam bluzę pod szyję.

– Zadowolony?

– Tak. – Odszedł, posyłając mi nienawistne spojrzenie.

– Wybacz, że nie podeszłam wcześniej. Mam mu coś powiedzieć?

– Nie.

– Masz szczęście, że prawie nikogo tutaj nie było. – Przechyliła głowę. – Jeśli za bardzo cię wkurza, to mogę mu przywalić. Ale chyba dobrze sobie sama poradziłaś. – Puściła mi pomalowane na czarno oczko.

– Jest okej.

– I tak mu przywalę.

Próbowałam się nie roześmiać.

~*~

Położyłam bordową tacę z jedzeniem na stolik, po czym usiadłam na białym, niewygodnym krześle naprzeciwko bliźniaczek. Megan zajęła miejsce z brzegu, po mojej prawej stronie. Siostry Dante cały czas mówiły o imprezie, która miała odbyć się w piątek. Słuchałam ich tylko jednym uchem, ale i tak bardziej niż Megan, która myślami zdawała się bardzo daleko.

Uniosłam widelcem kawałek makaronu z serem i się skrzywiłam. Chociaż i tak wyglądał lepiej niż lasagne Jude i kurczak Hazel. Liceum Starlight City było publiczne, ale każdy wiedział, jak chore pieniądze przeznaczało na nie miasto, a rodzice w radzie robili wszystko, aby było jak najbardziej prestiżowe. Brak więc umiejętności kulinarnych u kucharek był niemałym zaskoczeniem, a ich dzieła powodowały zazwyczaj odruchy wymiotne. Tak było i tym razem.

– To zdecydowanie wygląda jak coś radioaktywnego – usłyszałam głos Megan, która uniosła zbyt zieloną i świecącą galaretkę.

Hazel zaśmiała się i już wiedziałam, że coś kombinuje. Nie musiałam długo czekać, nim złapała plastikową łyżkę i nałożyła na nią „deser”. Pstryknęła tym w pewnego kujona. Galaretka wylądowała na stole przed nim. Mark spojrzał w jej stronę i rzucił w odpowiedzi zwiniętą kulką papieru. Od jakiegoś czasu wymieniali się listami, a Hazel coraz częściej go zaczepiała. Nie do końca rozumiałam ich relację.

Podkradłam kilka frytek z talerza Meg. Chciałam je zjeść, ale nie było mi to dane, gdyż dwa wolne miejsca po mojej lewej stronie zajęli właśnie Shade i Max. O dziwo, rzut galaretką w stronę wroga nie wydawał mi się już taki zły.

– Witajcie, piękne panie. – Walker uśmiechnął się, patrząc w stronę fioletowowłosej. Megan momentalnie się spięła. Posłała mi spanikowane spojrzenie i spuściła wzrok na talerz.

Z Shade’em i Maksem znaliśmy się od przedszkola. Byli dwójką najlepszych przyjaciół, tak jak ja z Meg. Z Greyem nienawidziłam się od zawsze, za to Megan i Walker rozwinęli specyficzną więź. Byli naprawdę dobrymi znajomymi, ale nie zwierzali się sobie tak bardzo jak robią to przyjaciele. Ich relacja była skomplikowana, biorąc pod uwagę uczucia mojej przyjaciółki do blondyna. Lubiłam Walkera, jednak nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak miły chłopak zadawał się z takim idiotą jak Grey.

Dopiero po chwili zauważyłam, że głosy w stołówce ucichły, a kilka ciekawskich – czy nawet morderczych – spojrzeń poleciało w naszą stronę. Zdarzyło mi się z Shade’em już kilka razy wylądować na dywaniku u dyrektorki przez głupie akcje. Nasza wzajemna niechęć była znana szerszemu gronu. W końcu to nie było aż tak duże miasto, a Grey uchodził za jednego z bardziej popularnych nastolatków w szkole. To idealna recepta na to, żeby ludzie o nas plotkowali.

Moje przyjaciółki, chcąc przerwać niezręczną ciszę, spytały blondyna o ognisko, o którym wcześniej rozmawiały. Bliźniaczki były typem imprezowiczek, ale nie stereotypowym. Wyznawały bowiem zasadę, że póki są młode i piękne, muszą zaszaleć, aby później odradzać innym takie niebezpieczne zachowania.

– Megan, a ty przyjdziesz? – zagadnął blondyn, wpatrując się w szare oczy mojej przyjaciółki. Dziewczyna posłała mu delikatny uśmiech i kiwnęła głową. Fioletowowłosa była jedną z najbardziej pewnych siebie osób, jakie znałam. Ale gdy w pobliżu pojawiał się niebieskooki, cała jej odwaga wyparowywała.

Shade się nie odzywał, popijał tylko energetyka i sprawdzał coś na telefonie. Czułam się niezręcznie, siedząc tak blisko niego. Jedząc „rodzinne” kolacje, zazwyczaj siadaliśmy na dwóch przeciwległych krańcach stołu, aby zachować jak największy dystans. Jednak nie byłabym sobą, gdybym go nie zaczepiła.

W książkach czy filmach to zazwyczaj bohaterka pada ofiarą czarnego charakteru, który się nad nią pastwi. W naszym przypadku siły były jednak wyrównane.

– Znudziłeś się już rudymi cheerleaderkami? – Uśmiechnęłam się fałszywie. Chłopak uniósł głowę i oparł ją na dłoni.

– Czyżbyś była zazdrosna, Evangeline? – zagadnął. Włożył telefon do kieszeni szarej bluzy i wlepił we mnie wzrok swoich głębokich, oceanicznych oczu. – Nie martw się. Nikt nie jest równie irytujący jak ty.

Zawsze poświęcał mi pełnię swojej uwagi, mimo iż byliśmy wrogami. Coś ścisnęło mnie w sercu, bo nawet Jackson nie mógł się na to zdobyć, gdy byliśmy jeszcze razem. Momentami odnosiłam wrażenie, że pisał do mnie więcej po rozstaniu niż kiedykolwiek wcześniej.

– Oczywiście, że tak. Bardzo chciałabym siedzieć na kolanach Shade’a Greya, spoconego i śmierdzącego po treningu – sarknęłam, parodiując ton głosu wspomnianych wcześniej przeze mnie cheerleaderek. Może było to z mojej strony niemiłe, ale nie mogłam zrozumieć, dlaczego niektóre dziewczyny szukały uwagi jedynie u mężczyzn, których najzwyczajniej w świecie nie obchodziły. Zasługiwały na coś znacznie bardziej wartościowego niż takie traktowanie. – Lub właściwie śmierdzącego serem pleśniowym.

– Czyli o to chodzi? Jesteś ciekawa, czy twój mały psikus się udał? – Uniósł prawą brew, po czym pochylił się lekko w moją stronę.

Rano zostawiłam w jego szkolnej szafce nieprzyjemną niespodziankę. Dzień wcześniej ukrył w moim pokoju skarpety, z których korzystał na treningu, oddałam mu więc jedynie jego własność. Z drobnym bonusem, którym był najbardziej śmierdzący ser, jaki tylko mogłam kupić.

– Ale jaki psikus? – Odepchnęłam dłonią twarz chłopaka, wyczuwając jego kilkudniowy zarost, który delikatnie kłuł mnie w palce. Chłopak złapał mnie za rękę i chciał coś powiedzieć, ale przerwało mu chrząknięcie blondyna.

– Gdy skończycie już to całe wasze napięcie, moglibyście łaskawie odpowiedzieć na pytanie.

Spojrzałam na Megan, szukając pomocy, ale dziewczyna wpatrywała się z rozmarzeniem w zastępcę kapitana drużyny lacrosse’a. Ten bez skrępowania robił to samo.

– Nie – rzuciłam, będąc prawie pewna, że moja odpowiedź na jakiekolwiek pytanie brzmiałaby właśnie w ten sposób. Shade nadal wpatrywał się we mnie i śledził moje niespokojne ruchy. Nienawidziłam czuć jego zapachu. Drzewo sandałowe, od czasu, gdy zaczął go używać, kojarzyło mi się tylko z nim. A wcześniej uważałam je za czarujące.

– Nietypowo – odezwała się Jude, szukając prawdopodobnie chusteczek. Radioaktywna galaretka znalazła się na jej ramieniu i również na twarzy Hazel.

– Czyli że nie idziemy dzisiaj na pizzę? – Ciemnowłosa bliźniaczka zapytała z zadziornym uśmiechem.

– Nie – zrozumiałam, że nie trafiłam – zamówimy ją do domu – dodałam pewnie, ratując sytuację, i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, opierając się przy tym o oparcie krzesła. Bliźniaczki uniosły lewe brwi i rozsiadły się w tej samej pozycji co ja. Były niemal zsynchronizowane. Wydęłam usta, widząc ich miny. – Dobra, robimy to, co zaplanowałyście – uległam im i wzięłam łyk soku oraz kolejną frytkę z tacki Wallance.

Megan przewróciła oczami i zamieniła nasze dania, jak mama zirytowana dziećmi, którym nic nie pasuje. Posłałam jej całusa w powietrzu i zaczęłam pochłaniać frytki. Były dziwnie bardziej pikantne niż chwilę wcześniej, ale, nie zważając na to, jadłam dalej.

– Świetnie – powiedział Max, na co Shade się spiął. Poczułam zbyt mocne pieczenie w ustach i przełyku. – W takim razie bądźcie gotowe na osiemnastą – dodał blondyn, po czym poklepał ramię przyjaciela, zachęcając go do wstania. Dopiero po chwili zrozumiałam, że mieli iść z nami.

Odchodząc od stolika, brunet spojrzał w moją stronę. Piłam akurat sok pomarańczowy, który też wydawał się dziwnie pikantny. Niebieskooki, widząc moją minę, posłał mi wredny uśmiech i ruszył za przyjacielem w stronę wyjścia. Wtedy zrozumiałam, że przez te kilka sekund, gdy obróciłam się w stronę Megan, musiał mi dosypać czegoś ostrego do jedzenia i picia.

Miałam zamiar zabić tego chłopaka.

~*~

Dałam fioletowowłosej całusa na pożegnanie i ruszyłam w stronę drzwi. Nie miałam ochoty już nigdzie dziś wychodzić. Powinnam żyć jak typowa nastolatka, każdą wolną chwilę spędzać z przyjaciółmi i ukochanym chłopakiem, ale od zawsze wolałam czytać książki. To w nich znajdowałam pocieszenie i chwilę zapomnienia. A imprezy i cały świat przypominały mi o tym, że wszystko wokół mnie było realne.

A najbardziej nienawidziłam tego, co było prawdziwe.

– Dlaczego jesteś tak późno? – zapytał ojciec, gdy tylko weszłam, po czym zapiął ostatni guzik koszuli.

– Nie jestem tak…

Nie dał mi dokończyć i kontynuował swoją wypowiedź:

– Przecież wiesz, że muszę wyjechać, a twoja matka zostaje na nocnym dyżurze w szpitalu. – Niemal o tym zapomniałam. Może rodzice mieli rację, że nie byłam gotowa na dorosłe życie. W końcu prawie zapomniałam o opiece nad młodszym bratem.

Sytuacja miała jednak jakiś plus, bo z przykrością musiałam zrezygnować z wyjścia na pizzę z Shade’em na rzecz czytania przez cały wieczór książki, którą dostałam jakiś czas temu od Megan.

– Oczekujemy, że zajmiecie się sobą. W razie potrzeby dzwoń – powiedział ojciec i zamknął torbę.

Doskonale jednak zdawałam sobie sprawę, że gdyby coś się faktycznie działo, to i tak by nie przyjechał. Prędzej wysłałby mamę, wyciągnąwszy ją z operacji, niż sam opuścił kolację biznesową.

– Jasne – mruknęłam w odpowiedzi i zaczęłam wyciągać telefon, aby poinformować przyjaciółki o zmianie planów. Tata spojrzał jeszcze w moją stronę, jakby chciał coś dodać, ale w ostatniej chwili się rozmyślił i ruszył do garażu.

Wystukałam wiadomość, że nie dam rady się wyrwać. Odpowiedź przyszła tak szybko, że nawet nie zdążyłam wejść do łazienki.

Meg: I gdzie tu jest problem, bo chyba go nie widzę?

Jude: Czy tylko ja mam wrażenie, że to z powodu Shade’a?

Hazel: Ja tam widzę same plusy, więcej pizzy dla mnie.

Po odczytaniu ostatniej wiadomości przewróciłam ze śmiechem oczami. No tak, byłam wielbicielką każdego rodzaju pizzy – oprócz hawajskiej – ale to Hazel wygrywała w kategorii możliwości jej zjedzenia.

Po chwili na ekranie mojego telefonu wyświetlił się numer Megan. Nienawidziłam, gdy dzwoniła. Rozmowy zawsze sprawiały mi problem, szczególnie gdy w domu byli rodzice. Przesunęłam w górę zieloną słuchawkę i rzuciłam bez zbędnych wstępów, nie czekając na pytania, które znałam na pamięć:

– Nie, nie mam z kim zostawić Nathana. Oczywiście, że chcę zjeść pizzę, i tak, cieszę się, że nie zobaczę Greya więcej, niż jest to konieczne.

– Nieźle, ale chciałam zapytać o coś jeszcze – usłyszałam w tle, że dziewczyna słucha muzyki klasycznej. Megan była skomplikowana, wyglądała jak fanka rocka, a puszczała Mozarta do sprzątania. W wolnych chwilach kochała jeździć na musicale i grała na pianinie czołówki z seriali.

– No? – ponagliłam, wycierając ręce w biały ręcznik i kierując się w stronę salonu, z którego słyszałam odgłosy z bajki Król Lew.

– Sama wcześniej zaproponowałaś, żebyśmy przyszli do ciebie – powiedziała, szurając czymś. – Nie to, że coś sugeruję, ale ty możesz mieć na oku młodego, a my możemy się zabawić. – W tle rozległ się dźwięk turlających się butelek.

– Słyszę, że ty już zaczynasz weekend – odpowiedziałam, podchodząc do Nathana i pytając za pomocą min, czy chce coś zjeść. Nie wiedziałam, czy zrozumiał, o co mi chodziło, ale pokręcił głową i wrócił do oglądania.

– Masz wolną chatę – oznajmiła z przekonaniem. – A do tego, lepiej pić w zaufanym towarzystwie czy jakoś tak. – Gdy to mówiła, usłyszałam, że rozpina zamek plecaka lub torby.

– I zaufane towarzystwo to niby Shade Grey, tak? – odparowałam, wchodząc do kuchni i szukając soku.

– Pomińmy teraz jego kwestię. Zgodziłabyś się, gdyby nie on? Nie odpowiadaj, wiem, co powiesz – dopowiedziała, zasuwając zamek. – Będziemy za niecałe dwie godziny. Szykuj się na picie. – Zanim się rozłączyła, dodała jeszcze, że też mnie kocha.

Megan była ekstrawertyczką, która zaadoptowała mnie, introwertyka.

– Hej, młody – zaczęłam, siadając obok niego na miękkiej kanapie – nie masz nic przeciwko, żeby wpadli do mnie dzisiaj znajomi, prawda? – zapytałam, obejmując go prawym ramieniem.

– Nie – odpowiedział, nadal wpatrując się w bajkę. – Ale chcę lody.

Zaśmiałam się, a on posłał mi cwany uśmiech.

~*~

Poprawiłam małe srebrne kolczyki kółka w prawym uchu i otworzyłam drzwi. Na werandzie zobaczyłam Jude, która była już pijana i opierała się o Megan. Zerknęłam na fioletowowłosą z ciekawością wypisaną na twarzy, ale ona wzruszyła tylko ramionami i weszła do domu.

– No dajesz, Max – powiedziała rudowłosa Dante i wykonała dłonią dziwny gest. Megan momentalnie się spięła, co było niezmiernie zabawne. Jude, mimo że kochała plotkować, to potrafiła dochować naszych sekretów.

– Tak? – spytał chłopak, podając mi dwa pudełka pizzy i kiwając głową w geście przywitania.

– Tutaj mieszka mój chłopak! – wykrzyknęła po chwili namysłu ruda, na co ja zakrztusiłam się powietrzem. Mój brat kiedyś zakochał się w Jude. Zrobił dla niej wiele kartek i wycinał serduszka, aby na koniec przynieść pierścionek z cukierków. Jednak gdy zobaczył Jude całującą innego chłopaka, jego marzenia uległy zniszczeniu.

– Już śpi, więc jeśli możesz być troszeczkę ciszej… – poprosiłam.

Jude otworzyła oczy w przerażeniu i zatkała usta dłonią. Hazel ruszyła przede mną do kuchni, czując się jak u siebie.

– Masz te dobre ciasteczka?! – krzyknęła czarnowłosa z drugiego pomieszczenia i po chwili usłyszałam odgłosy zamykania lodówki i otwierania szafek. – A, i gdzie trzymacie takie kwaśne żelki? Te, które twoja mama uważa za nie aż tak źle oddziałujące na zdrowie?

– Ja wiem! Ja wiem! – odkrzyknęła Jude i próbowała wstać z kanapy. Megan popchnęła ją dłonią, zmuszając, aby nadal leżała. Przewróciłam oczami i ruszyłam w stronę jeszcze trzeźwej bliźniaczki, po czym wskazałam na odpowiednią szufladę. Odstawiłam pizzę na marmurowy blat, a Shade zrobił to samo z trzema pozostałymi, które trzymał.

– Gdzie masz talerze? – spytał chłopak, zerkając w stronę salonu, gdzie Megan próbowała uspokoić Jude, która miała właśnie zamiar skoczyć ze stolika.

– Nie jesteś moją starą! – darła się rudowłosa, na co Megan założyła ręce na piersi. – No dobra, prawie jesteś, ale chcę pić – poddała się. – Wody! – Zmarszczyła brwi. – Wódy!

– Najwyższa szafka po prawej od lodówki – odpowiedziałam Shade’owi, sięgając w tym samym czasie po sok i butelkę wody dla Jude.

– Ona tak zawsze ma, jak się napije? – zapytał blondyn, stając po mojej lewej i opierając się dłońmi o blat.

– Tak, ale później jest faza przytulania i miłości. To jeszcze gorsze – odpowiedziała mu Hazel, zapychając się przy tym owsianymi ciasteczkami. Blondyn wymienił spojrzenia z przyjacielem.

– Możecie iść, jeśli boicie się bandy pijanych nastolatek. – Nie patrzyłam im w oczy, skupiłam się na wykładaniu ciastek na talerz.

– Małe wyzwanie, biorąc pod uwagę inne. – Blondyn oparł się plecami o szafki obok mnie.

Uniosłam wzrok i zauważyłam, że w kuchni zostali jedynie on i Shade.

– Evie, a Megan… i ten chłopak, no wiesz… to tak chyba na poważnie, co?

Zmarszczyłam brwi, odwracając się do Shade’a, który pokręcił głową, jakby nic nie wiedział.

– Jaki chłopak? – spytałam, podając blondynowi ciastka.

– No ten. Wiesz, który.

– No nie wiem, który.

– Czyli nikogo nie ma. – Machnął talerzem z ciastkami, prawie je zrzucając. Przeprosił mnie wzrokiem i niemal biegiem ruszył do salonu.

~*~

Podwinęłam rękawy czarnej koszuli i nalałam sobie kolejny kieliszek. Już dawno zapomniałam nazwę gry, w jaką mieliśmy grać. Jude trochę wytrzeźwiała po tym, gdy szukała łazienki, aby zwymiotować. Shade poinstruował ją, że mój pokój byłby do tego idealny. Dostał za to poduszką od rudej, po czym oboje zaczęli się przepychać niczym rodzeństwo. Po tej akcji, która zakończyła się tak, że Megan uroczo zasnęła oparta o ramię Maksa, włączyliśmy cicho muzykę i chillowaliśmy. Hazel leżała na moich kolanach, bawiąc się drewnianą łyżką z kuchni.

– Wiesz co, Pierce, jesteś… – Shade bełkotał coś niezrozumiale.

– My chyba musimy już spadać – zaczął jedyny trzeźwy Max, który robił za prywatnego kierowcę. – Pomogę ci ogarnąć te dwie alkoholiczki i…

– Nie – powiedział Shade, po czym wypił jeszcze jeden kieliszek.

– Nie? – powtórzył Max, delikatnie kładąc głowę Megan na poduszkę.

– Nie – powtórzył brunet i napełnił kieliszek kolejny raz. Dla mnie w tym, że chłopak pije tak szybko i tak wiele, nie było nic dziwnego, ale Max wyglądał na zmartwionego.

– Dobra, poczekaj tu, a później pojedziemy coś załatwić – stwierdził i, nie czekając na odpowiedź bruneta, wziął Megan na ręce niczym pannę młodą. Ufałam mu, bo to nie pierwszy raz, gdy zajmował się nią, kiedy nie czuła się najlepiej.

– Góra, pierwsze drzwi na lewo – powiedziałam, mrużąc przy tym oczy, bo światło lekko mnie raziło. Po chwili wrócił i uniósł Hazel, z którą nie wyglądał tak uroczo jak wcześniej z fioletowowłosą.

Shade przez moment wpatrywał się w pustą butelkę, po czym otworzył ostatnią. Zaskakujące było to, że odkąd przyszedł, nie pokłóciłam się z nim ani razu i poza wymianą kilku zdawkowych komunikatów, praktycznie w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy.

Siedzieliśmy w ciszy. On pił i wpatrywał się pustym wzrokiem w stolik, a ja patrzyłam w nocne niebo przez ogromne okno wychodzące na taras.

Rozdział 3Jesteś baba

Evangeline

– Nie rozumiem, jak możesz lubić matematykę – zaczęła Megan, gdy wychodziłyśmy z klasy. Chowała do plecaka test, gdy drogę zastąpił nam Shade.

Rywalizowałam z nim we wszystkim, od kiedy tylko mogłam sięgnąć pamięcią. Matematyka też się do tego zaliczała, dlatego musiałam ją polubić. Choć i tak niemal zawsze to on okazywał się lepszy. Rozwiązując zadania, miał taką minę jak ja, gdy jadłam pizzę.

Chciałam go wyminąć, ale chłopak objął mnie ramieniem za szyję. Próbowałam zrzucić jego za ciężką rękę, ale na nic się to nie zdało.

– Co tam, Meg? – zapytał jak gdyby nigdy nic. Wzmocnił uścisk na moich ramionach i skierował się w stronę stołówki.

– Świetnie, oprócz kolejnej poprawki. A u ciebie? – Wspominałam, że nienawidziłam swojej przyjaciółki? Megan lubiła Shade’a, ponieważ wraz z Maksem pomógł jej, gdy pewnego razu podczas nocnego powrotu do domu została zaczepiona przez mężczyzn, którzy nie dawali jej spokoju.

Możliwe, że tylko z tego powodu jeszcze go nie zabiłam. Mimo że Grey był powszechnie znany ze swojego aroganckiego zachowania i nieprzejmowania się innymi, to zdarzały mu się momenty człowieczeństwa.

– Czyżby nasza mała Evie nie potrafiła ci czegoś wytłumaczyć? – zaśmiał się i wolną ręką wyjął telefon z kieszeni spodni.

Wykorzystałam to i odepchnęłam jego ramię. Shade zerknął najpierw na mnie, a potem na moje włosy i głupio się uśmiechnął, po czym z całej siły za nie pociągnął. Nie pozostając mu dłużna, nadepnęłam na jego buty. Ulubione buty. Chłopak spojrzał na mnie z mordem w oczach. A potem na jego usta wstąpił wredny grymas. Szybkim ruchem pociągnął za zamek mojej szarej bluzy, odsłaniając tym koronkowy stanik. Niemal natychmiast uderzyłam go w dłoń i zaciągnęłam zamek z powrotem, pod samą szyję.

– Och, czyżbyś właśnie tak zaliczyła biologię?

– Och, czyżbyś właśnie tak zaliczył trygonometrię? – Wyminęłam go, ciągnąc Megan za dłoń.

Byłam pewna, że tym razem o wiele więcej osób zwróciło na mnie uwagę niż wtedy z Jacksonem. Tam, gdzie był Shade, byli ludzie. Każdy chciał go oglądać i słuchać. Był jak pieprzony szkolny dyktator. A ja, niczym podziemie próbowałam go zdetronizować.

– Mam niesamowitą wiadomość na dziś, Evangeline.

– Niezbyt mnie ona obchodzi.

– A ja myślę, że jednak tak.

Spojrzałam w jego oceaniczne tęczówki. Chłopak uśmiechnął się i ruszył tyłem. Przewróciłam oczami. Jego „wspaniałe wiadomości” zazwyczaj kończyły się dla mnie cichym umieraniem w środku.

– Pieprz się.

– Zabawimy się dzisiaj, Pierce! – krzyknął tak, że oczy wszystkich zwróciły się w naszą stronę. – Tylko włóż taką samą koronkę, jaką masz teraz!

Odpowiedziałam mu środkowym palcem.

~*~

Wróciłam do domu z wieczornego biegania i po cichu zamknęłam frontowe drzwi, aby nawet minimalnym hałasem nie obudzić Nathana. Rozsznurowałam szare buty i odłożyłam je w przeznaczone do tego miejsce, ustawiając je równo co do milimetra. Skierowałam się do łazienki znajdującej się przy schodach, aby umyć ręce.

– Evangeline, podejdź tu, proszę – dotarł do mnie głos mamy.

Jedyne, czego pragnęłam, to zimny prysznic i ciepłe łóżko. Miałam przed oczami tysiące scenariuszy, dlaczego mnie zawołała. W głowie odtwarzałam wszystko, aby przypomnieć sobie, o czym zapomniałam lub co zrobiłam źle. Podchodząc do wejścia do salonu, poczułam lekki zawrót głowy. Zdarzały mi się one coraz częściej.

– Tak, mamo? – Delikatnie oparłam głowę o framugę. Mimo późnej pory Melissa miała na sobie eleganckie spodnie i koszulę w paski. Prawdopodobnie to od niej nauczyłam się lubić tę część garderoby.

– Mam nadzieję, że nie masz planów na najbliższą niedzielę? – spytała i wzięła łyk miętowej herbaty.

Nawet gdybym je miała, siedząca na fotelu brunetka bez skrupułów kazałaby mi z nich zrezygnować. Choć rzeczywiście nie miałam nic zaplanowanego. Moje życie obracało się wokół nauki i książek. Książek, które dawały mi ukojenie i dzięki którym przenosiłam się do innego świata.

– Ponieważ – kontynuowała niezrażona brakiem mojego komentarza – wybieramy się na obiad do Greyów i oczekujemy twojej obecności – oświadczyła i wróciła do czytania jakiegoś naukowego artykułu.

Jej nowiny mnie nie zdziwiły, w końcu często umawialiśmy się na kolację w ich towarzystwie. Miałam jednak nadzieję, że kolejna nie odbędzie się aż tak szybko.

~*~

– Kolejny wspaniały wieczór w towarzystwie Shade’a – oznajmiłam z uśmiechem, po czym przewróciłam oczami. – Dasz radę, tylko się nie denerwuj. Masz za dużo pryszczy, żeby mieć dodatkowe. Nie jest tego wart – dodałam do swojego odbicia w lustrze.

Kiedyś przeczytałam artykuł o badaniu, którego wyniki wskazywały, że codzienne mówienie do siebie w lustrze może pomóc w walce z kompleksami i wpłynąć na zwiększenie poczucia własnej wartości. Chodziło o powtarzanie sobie, że jest się równie pięknym w środku, jak i na zewnątrz. W pewnym momencie stawało się to tak oczywiste, że naprawdę można było w to uwierzyć. Na mnie to tak nie działało, ale na pewno pomagało mi się uspokoić. Stało się częścią rutyny, której zawsze mocno się trzymałam.

Jednym z moich największych życiowych problemów było to, że mój młodszy brat przyjaźnił się z Marcellą, młodszą siostrą Shade’a. A przez to niemal zawsze musieliśmy się nimi opiekować i tym samym spędzać razem czas.

Wyszłam z łazienki, włożyłam ulubione czarne buty na obcasie i ruszyłam na dół. Każdy normalny nastolatek nosił trampki. Cóż, ja zdecydowanie nie byłam normalna. Nie lubiłam też nic, co mogło zaniżyć w jakikolwiek sposób moje standardy. Lub standardy rodziców. A idealny wygląd był jednym z nich. Trampki oznaczały dla nich niedbały styl. Szczególnie te niezawodne, które miałam w swojej szafie od kilku lat.

– Gotowy?

– Tak! – Słysząc dzwonek, Nathan pobiegł z prędkością światła do drzwi.

Zniszczenie czas zacząć.

~*~

– Shade! Ale z ciebie słabas! Bujaj mnie!

Uwielbiałam Mare całym sercem.

– Oddawaj – szepnął zabójczo brunet i złapał mnie w talii, aby zabrać swój telefon, który wypadł mu przez przypadek, gdy rywalizowaliśmy o to, komu uda się wyżej bujnąć huśtawkę. Szło mu lepiej, więc musiałam coś wymyślić. Kiedy prawie godziłam się z tym, że mam marne szanse, z kieszeni oliwkowej bluzy chłopaka wypadł telefon. Dzwoniące urządzenie, wyświetlające imię jakiejś dziewczyny, było dla mnie idealną okazją.

Gdy Shade przestał huśtać siostrę, pobiegłam, jak najszybciej mogłam, w stronę drewnianych przeszkód. Codzienny jogging pomógł mi go wyprzedzić. Ale potem odezwał się mój brak inteligencji, bo nie wiedziałam, co właściwie chciałam dalej zrobić. Poczułam tylko, że Shade ściąga mnie z atrakcji dla dzieci.

– Nie będę się powtarzać – powiedział przez zaciśnięte zęby przy moim prawym uchu i myślałam, że to niemożliwe, ale jeszcze bardziej wzmocnił uścisk. Nie był jednak w stanie zabrać mi telefonu z ręki, trzymając mnie. A ja nie mogłam się ruszyć bez oddawania mu jego własności, staliśmy więc przez chwilę w tej dziwnej pozycji.

– No, odbierz od koleżanki. Na pewno będzie bardzo zainteresowana przejażdżką twoim samochodem.

– Jedyna przejażdżka, jaką ja jestem zainteresowany, to ta, w której będę przejeżdżał po twoim ciele, aż w końcu zostanie z ciebie wielka, krwista plama.

– Moim zdaniem powinieneś udać się do psychiatry.

– A moim zdaniem powinni zaszyć ci wargi.

– Żałowałbyś i od razu by ci się znudziło. W końcu, czy masz jakiekolwiek inne zajęcie niż ja?

– W tych czasach chłopcy nie wiedzą, jak zająć się dziewczyną. Obściskiwać się tak na placu zabaw? – usłyszałam i zdałam sobie sprawę z tego, że nie byliśmy sami. Dwie starsze kobiety, obserwujące nas z ławki obok, znane były z roznoszenia plotek po całym mieście.

Zaczęłam się znowu przepychać z Greyem, aż oboje straciliśmy równowagę i upadliśmy na piasek. Poczułam ból w dole pleców. Chłopak przygniatał mnie swoim ciężarem.

– Złaź. – Zwinęłam dłonie w pięści, gniotąc przy tym jego bluzę.

– Telefon. – Zacisnął ręce na moich nadgarstkach i odciągnął mnie od swojego torsu.

– Jak mam ci go dać, gdy mnie przygniatasz? – Zmrużyłam oczy. Chłopak wzmocnił uścisk i przekręcił głowę w stronę huśtawek, aby sprawdzić, czy nasze rodzeństwo nie umarło.

– Sam sobie go wezmę. Wystarczy, że powiesz, gdzie jest. – Uśmiechnął się szelmowsko.

– Po moim trupie.

Miałam nadzieję, że nie wpadnie na pomysł, iż telefon może znajdować się pod moją bluzką. W miejscu, którego z pewnością nie chciał dotykać, a ja – czuć jego obrzydliwych łap.

– Twoje życzenie śmierci będzie dla mnie istnymi spazmami przyjemności.

– Złaź, bo powiem tamtej pani, że mnie wykorzystujesz – zagroziłam i głową wskazałam na staruszki.

– Oboje wiemy, że tego nie zrobisz.

Chciałam krzyknąć, już otwierałam usta. Jednak chłopak położył na nich swoją dłoń, przez co nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Wykorzystałam jednak ten moment i wzięłam zamach piaskiem. Wylądował w większości w jego lokach, a nie na twarzy, gdzie celowałam.

– Mam cię zmacać? Tego chcesz? Tak bardzo brakuje ci czyjegoś dotyku na cyckach? – Chłopak przysunął twarz do mojej tak blisko, że poczułam jego obezwładniający zapach. Był wściekły.

Gdyby nie krzyk i podbiegnięcie naszego młodszego rodzeństwa, nie wiem, co mogłoby stać się dalej.

– Idziemy już? – Słodki głos ubranej w czerwoną sukienkę Mare dotarł do moich uszu. – Chcemy lody!

– Mamusia powiedziała, że możemy. – Nathan skrzyżował ręce na piersi i zrobił groźną minę. Wyglądał przy tym jak Grey.

Shade był dla Nathana idolem. Mój brat kochał jego auto i mógł rozmawiać z nim o wszystkim. Najgorsze dla mnie było chyba to, że brunet wcale nie męczył się rozmową z młodym o motoryzacji. Obaj bawili się dobrze. Wątpiłam, aby udawał, żeby mnie wkurzyć. Zastanawiałam się, dlaczego ja nie mogłam być bohaterem dla swojego braciszka, tylko mój wróg.

– Idziemy, ale musisz mi powiedzieć, gdzie twoja siostra mogła ukryć mój telefon, młody. – Oczy Shade’a wwiercały się w moje.

– A dostanę dodatkową gałkę? – Na pytanie Nathana Marcella zachichotała. Była w niego zapatrzona jak ja w pizzę.

– No raczej. – Nastolatek uśmiechał się coraz szerzej.

– Gdy nie chce, żebym brał jej żelki, chowa je pod koszulką.

Z ust starszego chłopaka wydobył się odgłos zaskoczenia i czegoś w rodzaju obrzydzenia.

– Zejdziesz, to ci oddam. – Nie miałam ochoty dłużej utrzymywać jego ciężaru.

– Sam sobie mogę wziąć.

– Nie sądzę. – Na moje nieszczęście zabrzmiało to jak wyzwanie, a Shade Grey wyzwań nie odmawiał.

Poczułam rękę zbliżającą się do mojej koszulki. Przerażenie zalało mój krwiobieg. Musiałam coś zrobić. Chłopak niefortunnie ustawił się tak, że gdy podniosłam kolano, mogłam dosięgnąć i uderzyć go w czuły punkt. Na jego twarzy momentalnie ukazał się grymas bólu, po czym ode mnie odskoczył.

– Popieprzyło cię do reszty, Pierce?! – krzyknął, jak dla mnie, zbyt piskliwym głosem. Nie uszło to uwadze dwójki dzieci, które równocześnie parsknęły śmiechem. Gdybym nie była tak przerażona, prawdopodobnie zrobiłabym to samo.

Staliśmy chwilę, wpatrując się nawzajem w swoje oczy. Ja w jego głęboki błękit, który przypominał wzburzone morze, a on – w moją szmaragdową zieleń.

Nie wiedziałam, czemu to zrobiłam, ale wyciągnęłam rękę, w której znajdował się telefon i podałam mu go bez słowa. On też wydawał się zaskoczony. Zmarszczył brwi, oczekując jakiejś reakcji z mojej strony. Krzyku, wybuchu czy uderzenia. Jednak nic takiego się nie stało.

Wyszliśmy z parku, nie rozmawiając ze sobą, i skierowaliśmy się do pobliskiej lodziarni. Dzieciaki przez cały czas nawijały o grze, której nie rozumiałam. Wszyscy, jak na złość, wybrali lody truskawkowe, na które miałam alergię. Bałam się, że Shade wpadnie na pomysł, aby rozsmarować mi swoją porcję na twarzy.

Sytuacja jednak potoczyła się w innym kierunku, gdy, siedząc już w jego aucie, przy kolejnym kęsie nieostrożnie pokruszyłam wafelek.

– Akurat tego nie zrobiłam specjalnie! – wykrzyczałam do bruneta, który wyglądał, jakby chciał mnie zabić. – To tylko kilka drobnych okruszków!

– Powiedziałem: zero brudzenia lodami w moim samochodzie! – Miał minę, jakby chciał uderzyć z rozpędu w ścianę.

– Wyglądasz jak wtedy, gdy oglądaliśmy Krainę lodu i Olaf prawie umarł. Znowu będziesz płakał? – spytała Marcella z tylnego siedzenia. Przyłożyłam dłoń do ust, aby nie wydać żadnego niekontrolowanego dźwięku. Shade wyglądał na spłoszonego, ale chwilę później zacisnął ręce na kierownicy.

– Nie płakałem – oznajmił chłodno, spoglądając w lusterku w oczy takie same jak jego.

– Kłamiesz. Widziałam. – Dziewczynka naburmuszyła się prawie jak on. – Jesteś baba.

Chłopak nie odpowiedział. Przygryzłam usta, bojąc się, że zaraz wybuchnę śmiechem. Brunet zerknął na chwilę w moją stronę i kontynuował wywód o tym, że pobrudziłam mu samochód i mam to posprzątać.

Nie słuchałam go.