Czarodziej śmierci. Lena. Tom 2 - Katarzyna Bonda - ebook + audiobook

Czarodziej śmierci. Lena. Tom 2 ebook i audiobook

Katarzyna Bonda

4,5
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Nie zabija nożem, nie ćwiartuje, nie strzela. Przynosi garść pigułek i polewa wódkę. Czaruje, opowiada i zdobywa ich zaufanie.

Historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Po schwytaniu Kolekcjonera lalek sierżant Lena Silewicz dostaje nowe zadanie – pod przykrywką nauczycielki w szkole mundurowej ma rozpracować siatkę powiązaną z lokalnym gangsterem. Szybko jednak odkrywa, że w spowitym mgłą miasteczku czai się coś znacznie mroczniejszego.

Wszystko zaczyna się, gdy Lena poznaje Klarę – dziewczynę, która ocknęła się zdezorientowana na torach kolejowych. To już trzecia uczennica tej samej szkoły znaleziona w podobnych okolicznościach. Dwie poprzednie nie miały tyle szczęścia… Oficjalnie to seria nieszczęśliwych wypadków. Ale Lena dostrzega niepokojący wzorzec.

Okolica tonie we mgle pachnącej jagodową wódką i nowym, groźnym narkotykiem. Młoda policjantka zaczyna węszyć wokół spraw, ale musi działać ostrożnie. Tylko jedna osoba wierzy w jej przeczucie – podcaster Noa.

To, co dla wszystkich jest tragicznym zbiegiem okoliczności, dla sierżant Silewicz stanowi potwierdzenie najgorszych obaw: w miasteczku działa seryjny morderca, a ona może być jedyną osobą zdolną go powstrzymać.

Katarzyna Bonda w nowej wersji:

Lęk, adrenalina i rewolucja w emocjach!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 536

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 28 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior

Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
myRed

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisana książka, wciągająca od pierwszej strony, logiczna akcja, świetni bohaterowie, trzyma w napieciu. Świetnie się czyta od pierwszej do ostatniej strony. Polecam 🙂
00



Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz

Redakcja: Marta Stochmiałek

Redaktor prowadzący: Małgorzata Święcicka

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Beata Kozieł-Kulesza, Barbara Milanowska (Lingventa)

Zdjęcie na okładce: © ROBERT_EM/UNSPLASH

Autor i wykonawca piosenki inspirowanej książką:

© Novika & Sambor

© for the text by Katarzyna Bonda

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025

ISBN 978-83-287-3499-9

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2025

–fragment–

Przenikaliśmy wciąż głębiej i głębiej w jądro ciemności. Bardzo tam było spokojnie. (…) Ale ta cisza nie miała nic wspólnego ze spokojem. Był to bezruch nieubłaganej siły, rozmyślającej ponuro nad jakimś nieprzeniknionym zamiarem. Owa siła przyglądała się człowiekowi z mściwością.

Jądro ciemności, J. Conrad

Dla mojej Maturzystki,

na pamiątkę spotkania

w świecie równoległym.

Z miłością,

Mama

Prolog IZZY

Tej nocy upewnił się, że śmierć podąża za nim jak cień.

Jest jak jego młodsza siostra – wpatrzona w niego i naśladująca. Wobec niego jest łagodna, jakby był nieodzowny, żeby nieść ten trupi sztandar. Zbiera żniwo dookoła, ale jego samego pozostawia przy życiu. Widzi go i nawet jeśli on przed nią ucieka, zawsze jest gdzieś w pobliżu. Na wyciągnięcie ręki. Cicha, obiecująca ulgę, chociaż w istocie to potwór.

Kiedy pojął, że śmierć to jego własny czarowny cień, zaczął się bać.

– Tylko za mną nie idź! – fuknęła Izzy, wysiadając z samochodu, a ponieważ patrzył na nią wcale nieprzekonany, dorzuciła z naciskiem: – Obiecaj!

– Dobra, już dobra – mruknął, żeby ją udobruchać, chociaż oboje wiedzieli, że on nie od razu odjedzie.

Sięgnął do schowka w drzwiach. Niech Izzy myśli, że zamierza zrobić sobie skręta, wypali go bardzo powoli, a potem grzecznie wróci do Jeleniej Góry.

– Będzie, jak chcesz – zapewnił pojednawczo. – Nie zamierzam wam przeszkadzać ani pytać, kim on jest…

– I tak bym ci nie powiedziała.

To nie zraziło Kiziora.

– Zrozum, Izzy, ja się po prostu martwię…

Spojrzał przeciągle ponad jej ramieniem – w oddali majaczyła zrujnowana stacja przeładunkowa kruszywa dawnej kopalni.

– Nie mogłaś umówić się w jakiejś knajpie? Tam jest cholernie wysoko, a schody zawalone bazaltem. Uważaj na siebie, proszę cię.

– Dobrze, tato. – Uśmiechnęła się drwiąco i pochyliła się, żeby cmoknąć go w policzek.

W tym momencie poczuł, że jej komórka wibruje. Izzy nie sięgnęła po nią, żeby odebrać czy odczytać wiadomość, za to nagle zaczęła się śpieszyć.

– Spiszemy się – ucięła.

– Jakby co, to dzwoń – oświadczył, udając spokój. – Zawrócę, choćbym był już w mieście.

Izzy w odpowiedzi wywróciła oczami i wydęła lekceważąco wargi. Trzasnęła mocno drzwiami calibry, chociaż wiedziała, że Kizior ma obsesję na punkcie swojego pomarańczowego youngtimera opla. Smarował zawiasy tak pracowicie i z czułością, jakby to była jego kochanka, i nie dopuszczał, żeby samochód kiedykolwiek był brudny, a każde zadrapanie, choćby małą ryskę, przeżywał, jakby to jego samego zraniono.

Wpatrywał się w oddalającą się przyjaciółkę pełen niepokoju. Widział, jak Izzy naciąga czapkę nisko na czoło, odbiera wiadomość od tajemniczego typa i w pośpiechu rusza w kierunku torów, nie oglądając się za siebie. Czuł narastającą irytację, że ulżyło jej, gdy się go wreszcie pozbyła. Chociaż wcześniej planował dotrzymać słowa, wyłączył silnik.

Wysiadł z auta i poczekał chwilę przed zdezelowanym szlabanem przy stróżówce, z której miejscowe dzieciaki zrobiły coś w rodzaju squatu. Nie chciał, żeby Izzy go zauważyła, bo był pewien, że się wkurzy i przestanie odbierać od niego telefony.

Wnętrze budki wyposażono w składowisko mebli z czasów komunizmu i stertę zbutwiałych materaców. W okolicy nie było żadnej porządnej knajpy, więc żeby zjeść pizzę albo napić się piwa, mieszkańcy Rębiszowa jeździli do Mirska albo Gryfowa Śląskiego oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów. Kizior bez trudu wyobraził sobie ekipę, która w weekendowe wieczory tłoczy się w tej budce, jakby to był klub undergroundowy. Ktoś wziął ze sobą gitarę albo mały głośnik, który mieści się w kieszeni, i przy akompaniamencie dudniącego rapu ludzie dzielą się wódką, ziołem i piko, a potem gadają do rana. Tak mogło być. Nie wyglądało to na dziką noclegownię dla lumpów. Nie sądził, żeby w kameralnym Rębiszowie w ogóle byli bezdomni. Włączył latarkę w telefonie i zobaczył puste flaszki, a dalej stertę opakowań po środkach na przeziębienie. W kącie leżały zużyta strzykawka i kawałek gumki do zaciskania przedramienia. Wiedział już, do czego służy ta melina. Kiedy się wycofywał, omal nie potrącił starej aluminiowej popielniczki na wysokim pałąku, która była tak napchana petami, że przypominała jeża. Był pewien, że wśród niedopałków znajdzie końcówki blantów, ale wciąż zmuszał się do pozytywnego myślenia: chociaż dzisiejszej nocy nikt tu nie waletuje.

Odwrócił się i przyjrzał ruinie dawnej stacji przeładunkowej, po której wspinała się Izzy. Biała kurtka przyjaciółki i jej jasna czapka świeciły z daleka na schodach pierwszej kondygnacji. Wdrapywała się na górę nadzwyczaj sprawnie, jakby bywała tu wielokrotnie, i w przeciwieństwie do niego nie okazywała strachu, bo jemu na widok tego miejsca aż ciarki chodziły po plecach, chociaż nie przyznałby się do tego ani Izzy, ani nikomu innemu.

Najchętniej eskortowałby ją podczas całego spotkania, ale dziewczyna twardo mu tego zakazała, a on przyrzekł, że uszanuje jej wolę. Czuł, że gdyby jej nie posłuchał, zobaczyłby swojego rywala i to tego Izzy chciała mu oszczędzić. Sam już nie wiedział, czy dławi go niepokój o nią, czy raczej wściekłość, że ona bawi się nim już od roku. Dzwoniła, kiedy potrzebowała podwózki, towaru albo towarzystwa w klubie. Był na każde jej zawołanie, jednak gdy tylko okoliczności stawały się zbyt intymne, wycofywała się rakiem i pod byle pretekstem zmykała do domu. Wszystko jej wybaczał, chociaż jego frustracja nieustannie rosła, ale dziś Izzy totalnie przegięła.

Zastygł w bezruchu i z bezpiecznej kryjówki starał się dojrzeć cień sylwetki w białej kurtce, a w jego głowie kłębiły się złe myśli.

Z kim się umówiła? Czy tam na górze jest ktoś, w kim ona naprawdę jest zakochana? Raczej tak, bo umalowała się jak do klubu i wystroiła w tę białą, zbyt lekką kurtkę, chociaż w ruinach było brudno, a na górze wiało jak skurwysyn… Dlaczego tak jej zależało, żeby natychmiast dostać się do stacji? Kto, do cholery, spotyka się w takim miejscu w środku nocy!? Ile razy ona była tutaj wcześniej? Po co? Doskonale znała teren, świetnie się po nim poruszała i nie widział w jej oczach nawet śladu niepokoju. Przeciwnie, aż paliła się, żeby się go pozbyć i polecieć do tego gnojka, z którym się tutaj ustawiła. Na żadne z tych pytań Kizior nie miał odpowiedzi i był pewien, że kiedy je pozna, nie spodobają mu się. Czuł się jak przegryw, naiwny pętak, którym małolata kręci, jak chce, i strasznie go to wkurzało. Nie wiedział jednak, co mógłby z tym zrobić, bo nie potrafił odpuścić znajomości z Izzy. Jaką decyzję powinien podjąć? Chciał tylko, żeby ona jak najszybciej wróciła.

Imponująca budowla dominowała nad lasem i torami. Wybite szyby w oknach straszyły jak martwe oczy potwora, a bryła przypominała potężnego skamieniałego smoka, chociaż stara stacja przeładunkowa była tylko niesamowitym pomnikiem dawnej industrializacji Pogórza Izerskiego.

Okolicę spowijała ciemność. Cisza dosłownie dzwoniła Kiziorowi w uszach. Wahał się, czy wspinać się po zawalonych kruszywem schodach na górę, czy zachować spokój i poczekać na Izzy na dole. A może pierdolić to, wrócić do Jeleniej i przez najbliższy tydzień wcale się do laski nie odzywać? Wiedział jednak, że to mało prawdopodobne, żeby dziś zasnął spokojnie, a Izzy i tak nie zauważyłaby, że on jest obrażony. W piersi czuł ciężar, jakby siedział na niej wielki słoń, i z nerwów praktycznie nie mógł oddychać.

Kolejny raz sprawdził, czy ma zasięg w telefonie. Na wyświetlaczu widniały dwie kreski. Bateria była w pełni naładowana. Wgapiał się w ekran, zaklinając Izzy, żeby mimo wszystko go wezwała, ale nie było żadnej nowej wiadomości. Czuł, że to nie wróży nic dobrego. Dlaczego akurat tutaj się umówiła? Od dręczących pytań zaczynała go boleć głowa. Miał dość bezczynności. Musiał podjąć jakąś decyzję. Schował komórkę do kieszeni i biegiem ruszył w ślad za przyjaciółką.

Drogę od budki do schodków prowadzących na górę pokonał w kilku susach. Przeskoczył ogrodzenie i chwycił się drzewa, które wyrosło wewnątrz budynku, a potem przedarł się na schody, które pokonywał po dwa, trzy naraz. Nasłuchiwał odgłosów rozmowy, jakiegokolwiek szeptu, ale wciąż był zbyt daleko. Kiedy po stercie bazaltu przedostał się na resztki korytarza do trzeciej kondygnacji, pojął, dlaczego nie miał szans zarejestrować żadnego dźwięku.

Izzy stała na dawnym wyciągu dla wagoników, ulokowanym tuż nad samą trasą kolejową. Tym niższym, bo wyżej wcale nie dało się wdrapać. U podnóża widniała góra gruzu, która kiedyś była linią schodów, ale Izzy i tak znajdowała się na wysokości dwudziestu pięter zwykłego bloku. Jej jasne ciuchy widział z daleka.

Zdawało mu się, że dziewczyna wymachuje gwałtownie rękami i pochyla się do rozmówcy, jak robiła zawsze, kiedy była rozzłoszczona. Z kim się spotkała? Kizior nie miał szans dostrzec drugiej postaci, bo ubrana w ciemne barwy praktycznie ginęła w mroku. Widział tylko zarys sylwetki – dużo wyższej i potężniejszej od Izzy, więc w gardle momentalnie urosła mu gula gniewu. Ten typ był tak ukryty w ciemności, że gdyby Kizior nie wiedział, że przyjaciółka się z kimś spotkała, nie domyśliłby się, że na górze są dwie osoby.

Nagle usłyszał metaliczny brzdęk. Coś spadło, a Kizior zawrócił do głównego budynku. Dopiero po chwili w ciemnościach ukazał mu się prawidłowy obraz. Po schodkach zbiegała zakapturzona postać. Kizior dostrzegł czarny plecak z naszywkami i w tym samym momencie na korytarzyk wturlała się puszka po spreju.

Rzucił się w tamtym kierunku, ale typ był wprawiony w błyskawicznym znikaniu. Zdołał już zeskoczyć na parter i biegł sprintem przez stary plac. Nawet gdyby Kizior się sprężył, nie miał szans go dopaść. Musiałby okrążyć stację z drugiej strony, a nie znał tego budynku i nie wiedział, jak się w nim poruszać.

Konstrukcja była częściowo dziurawa, a metalowe rusztowanie miejscami przerdzewiałe. Nie miał pewności, czy wszystkie przęsła są stabilne, a w ciemnościach łatwo było wpaść w jakąś wyrwę i zlecieć na tory. Zawrócił do miejsca, gdzie zobaczył puszkę farby, poświecił punktowo komórką i jego oczom ukazał się imponujący mural. Był skończony ledwie w połowie, więc Kizior zrozumiał, że spłoszył grafficiarza. Ulżyło mu. Zerknął na przęsło, gdzie wcześniej widział Izzy, ale nigdzie jej nie było. Druga postać też zniknęła.

Usłyszał ostrzegawczy dzwonek i Kizior pojął, że zbliża się pociąg. Był to ciężki towarowy z niezliczonymi wagonami, które ciągnęły się aż po horyzont. Jechał znacznie wolniej niż jakikolwiek transport osobowy. Nagle rozległ się przeraźliwy pisk hamulców, a Kizior odruchowo przyłożył ręce do uszu. Dźwięk tarcia metalu o metal wwiercał mu się w czaszkę. Zdawało się, że z każdą chwilą narasta coraz bardziej. Towarzyszyły mu symultaniczne dźwięki ostrzegawcze, jakby ktoś bił w dzwony. Kizior wiedział, że hamowanie z takim ładunkiem jest trudniejsze niż z wagonami osobowymi. Dopiero pod lasem maszyniście udało się zatrzymać pociąg, a potem nagle wszystko ucichło. Potężne lampy oświetliły podłoże i Kizior odważnie wychylił się za chybotliwą barierkę. Na torach zobaczył białą kurtkę i rozsypane długie jasne włosy, a potem morze krwi. Pociąg dosłownie zmiażdżył i przeciągnął zwłoki Izzy daleko za stację.

Później Kizior działał odruchowo. Rzucił się do znanego już korytarzyka stacji, pokonał schody, labirynt zawalonych kruszywem pięter, a kiedy zdyszany dopadł swojego samochodu, gratulował sobie w duchu, że postanowił zaparkować calibrę w ciemnym, odosobnionym miejscu.

Ruszył bez włączania świateł i zapalił je dopiero za trzecim zakrętem. Niemal całą drogę dociskał pedał gazu do podłogi. Kiedy dojeżdżał do Mirska, minął go konwój radiowozów, karetka i samochód strażacki. Skręcił więc na rynek, drżącą dłonią wyłączył silnik. Wsłuchiwał się w oddalający się ryk syren i dopiero wtedy uświadomił sobie, że w kieszeni wciąż ma puszkę po farbie w spreju, którą znalazł na starej stacji.

Był na siebie wściekły, że nie został na miejscu i nie zawiadomił policji, ale w aucie miał tyle towaru, że nie mógł ryzykować. Gdyby go wzięli do magla, poszedłby siedzieć na długie lata. Tak w każdym razie tłumaczył się sam przed sobą, bo w głębi serca wiedział, że po prostu zawiódł Izzy.

Część 1KLARA

Rozdział 1 2 MIESIĄCE PÓŹNIEJ

Obudził ją metaliczny, jednostajny dźwięk. Nie wiedziała, skąd dobiegał i dlaczego go słyszy. Otworzyła oczy i się zdziwiła. Nad sobą miała granatowoszarą płachtę listopadowego nieba zasnutą ciężkimi chmurami. Wrony krakały złowieszczo. Wciąż było jeszcze ciemno, jakby słońce nie kwapiło się do wyjścia zza widnokręgu, więc Klara też nie wstawała.

Leżała bez ruchu, czując, jak coś zimnego, twardego coraz dotkliwiej wpija się jej w plecy. Tylko poruszyła nogami, a potem rękami, żeby poczuć władzę w ciele. Ulżyło jej, że po pijaku niczego sobie nie złamała. Głowa pulsowała z bólu, jakby wokół czaszki ktoś założył jej metalową obręcz i za­ciskał rytmicznie. Jeszcze przez chwilę starała się dryfować na pograniczu jawy i snu, ale to na nic. Powoli wracała jej pamięć. Choć to były raczej przebłyski z wczorajszej nocy niż spójny ciąg wydarzeń. Stroboskopowe światła, taca pełna kolorowych drinków i twarz chłopaka, z którym tańczyła, zanim wyszła z klubu.

Nogi miała jak z waty. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie w stanie się podnieść. A jednak gdy usłyszała wyraźniej ten dźwięk, który ją obudził, podniosła głowę i zobaczyła dwa wielkie snopy światła skierowane wprost na nią. Odruchowo zacisnęła powieki, chociaż ostrzegawczy gong jazgotał raz za razem. Zdawało jej się, że ktoś wychylił się z lokomotywy i wrzeszczy na nią, ale ona nie miała sił, żeby uciekać. Wydawało jej się, że znajduje się pod wodą, w jakiejś kapsule poza czasem. To się nie dzieje – powtarzała sobie w myślach – ja wciąż jeszcze śnię…

Zasłoniła uszy obiema rękami i wciąż nie otwierając oczu, biernie czekała na potężne uderzenie, ból i czarny koniec, aż nagle zatrzeszczała zwrotnica. Pociąg skręcił dosłownie tuż przed nią, mijając ją z prawej strony.

W tym momencie Klara poczuła ciepło rozchodzące się między nogami i mocz spłynął na jej minispódniczkę. To stało się bezwiednie, wcale się nie kontrolowała. Patrzyła oniemiała za mijającym ją składem wagonów, który znikał za zakrętem, i dopiero wtedy tak naprawdę oprzytomniała. Uderzenie adrenaliny zadziałało skutecznie, jakby ktoś ponownie podłączył ją do prądu.

Zerwała się na nogi i zaczęła biec, chociaż przesadnie wielkie platformy jej wysoko sznurowanych butów skutecznie jej to utrudniały. Zatrzymała się dopiero przy dzikim przejściu za siatką, oddychając ciężko z wysiłku i ulgi, a wtedy zorientowała się, że na torach zostawiła torebkę. Miała w niej komórkę i rzeczy osobiste, które wzięła ze sobą na wczorajszą imprezę. Spoglądała z przestrachem w stalowy horyzont, znad którego powoli wychylała się ognista kula słońca. Nagle wszystko wydało jej się absurdalne i totalnie niemożliwe.

Emocje zalewały ją falą, a to, że wciąż jeszcze była pijana i naćpana, nie pomagało. W głowie tłukło się oczywiste ostrzeżenie: nie znalazła się tutaj przypadkowo. Ktoś specjalnie zostawił ją na torach, bo chciał, żeby się tu obudziła. Czy wiedział, że pociąg skręci? Chciał ją przestraszyć czy może miała zginąć? Wyobraziła sobie swoje ciało zmiażdżone niczym kupa siekanego mięsa i w płucach nagle zabrakło jej tlenu. Wybuchła niekontrolowanym płaczem, a potem wyła jak zwierzę, aż zaschło jej w gardle z wysiłku. Wahała się jeszcze jakiś czas, czy wrócić po swoje rzeczy. Czuła, że powinna to zrobić, bo w torebce miała legitymację szkolną, ale na torach pojawili się już jacyś ludzie. Szukali jej.

Zdecydowała się na ucieczkę. Trudno, załatwi sobie nową komórkę, pocieszała się, biegnąc, a tych kilka błyszczyków i fajek nie było jej szkoda. Forsy w portfelu i tak nie miała, bo wszystkie pieniądze przepiła wczorajszej nocy, a pod koniec imprezy jacyś obcy ludzie stawiali jej wódkę. Kim był typ, z którym bawiła się w klubie? Gdzie podziała się tamta ekipa? Nie wiedziała. Nie była w stanie przypomnieć sobie twarzy, a co dopiero imion… Wyrzucała sobie, że zabrała ze sobą prawdziwy dokument, bo jak tylko sokiści znajdą jej torbę, zawiadomią szkołę. A wtedy jej starzy będą mieli dowód, że ona, zamiast wracać do domu w piątkowe wieczory, szlaja się po barach z ćpunami. Już słyszała powarkiwania ojczyma i lamenty matki. Dostanie szlaban, utną jej kieszonkowe. O ile nie będzie gorzej…

Wybiegła na szosę i wystawiła dłoń z uniesionym kciukiem, jak widziała na starych filmach. Liczyła, że jej zgrabne nogi zachęcą jakiegoś kierowcę, żeby podrzucił ją do Gusławca. O tym, że wystawia się na kolejne niebezpieczeństwo, nawet nie pomyślała. Do bursy dotarła jednak szczęśliwie i cieszyła się, że jest sobota, bo w szkole zostali tylko Ukraińcy albo młodzież ze zbyt oddalonych miast, którym nie opłaca się wracać na każdy weekend do domu.

W dyżurce nie było nikogo, więc od razu ruszyła do pralni, licząc, że pożyczy sobie czyjeś ciuchy, bo jej ubrania były uwalane błotem, a wydekoltowana bluzka z cekinami i podarte rajstopy za bardzo przykuwały uwagę. Zmarzła, stojąc przy szosie, i nie mogła sobie przypomnieć, gdzie zgubiła kurtkę. Była tak wykończona i głodna, że najchętniej od razu padłaby na łóżko.

Drzwi do szkoły były jak zawsze otwarte, ale żeby pójść dalej, trzeba było mieć kartę wejściową. Cieszyła się, że nie zabrała jej do klubu, bo gdyby i ją straciła, miałaby prawdziwe problemy, ale teraz najważniejsze było, żeby przedostać się niepostrzeżenie do internatu.

Czekała jakiś czas, licząc, że ktoś ze znajomych uczniów się pojawi, ale jak na złość hol świecił pustkami. Pokonała biegiem przedsionek i odetchnęła, dopiero gdy znalazła się w pralni. Śmierdziało tam stęchlizną, ale przynajmniej było zacisznie. Niestety, na sznurkach nie znalazła nic poza pościelą i ręcznikami. Zaczęła grzebać w pojemnikach koleżanek, jednak poza dziurawym swetrem, którego dziewczyny używały jako szmaty do podłogi, nie było niczego, co mogłaby na siebie włożyć. Owinęła się więc ręcznikiem i skuliła pod ścianą, ale zaraz wstała, bo ciepło i cisza wprawiały ją w odrętwienie. Bała się, że zaśnie.

Przeszła się kawałek i nagle poczuła wilcze łaknienie. Dałaby stówę za jednego fajka. Myślała intensywnie, co powinna zrobić, kogo poprosić o pomoc, bo wreszcie do niej docierało, że przed kilkoma godzinami o mały włos uniknęła śmierci, a na dodatek jest z tym problemem sama. Nie mogła nikomu zaufać, a tym bardziej się zwierzyć. To całkiem ją rozwaliło. Łzy bezwiednie popłynęły jej po policzkach.

Przyczaiła się na dziedzińcu i postanowiła zaczekać na strażnika, który przecież kiedyś musiał wrócić z przerwy. Wtedy z budynku wyszła ta nowa nauczycielka z Warszawy, która zawsze chodziła w czapce. Sierżant Lena Silewicz przyjechała ze stolicy, żeby przeprowadzić dodatkowe zajęcia z wiktymologii i taktyk przesłuchań. Chociaż zajęcia nie były obowiązkowe, wszyscy uczniowie klas policyjnych się na nie zapisali. Zapowiadano, że pod koniec roku czeka ich egzamin, a ci, którzy uzyskają najlepsze wyniki, będą mieli zapewnione miejsca w szkołach oficerskich. To dlatego wszyscy chcieli chodzić na lekcje do sierżant Silewicz. Wszyscy poza Klarą i kilkoma dziewczynami z jej piętra, bo one w piątkowe wieczory wolały imprezować, niż oglądać slajdy i słuchać o prowadzeniu śledztw. Lena nie zabiegała o niczy­ją sympatię, ale budziła respekt i uczniowie szybko uznali ją za spoko laskę. Pewnie dlatego, że była młoda i w przeciwieństwie do pozostałych wykładowców wciąż służyła w policji.

Teraz Lena trzymała uchylone drzwi i Klarze wydało się to zbyt kuszące, żeby nie skorzystać z okazji. Wiedziała, że jak przyjdzie zjazd, po prostu będzie musiała się gdzieś położyć. Wychyliła się zza winkla i natarła na wejście jak zapaśnik, a potem starała się przemknąć obok młodej nauczycielki. Lena chwyciła ją za rękę, ale Klarze udało się wyrwać. Ręcznik spadł i wykładowczyni nie mogła nie zauważyć opłakanego stanu ubrań Klary. Nauczycielka wbiła taksujące spojrzenie w źrenice nastolatki, a Klara wiedziała, że wciąż są rozszerzone i praktycznie zasłaniają tęczówkę. Bliska paniki, pochyliła głowę i patrzyła już tylko na wyjście, bo została jej wyłącznie ucieczka ze szkoły.

– Co ci się stało? – zwróciła się do niej łagodnie Lena.

Spokój i troska w jej głosie całkiem zbiły Klarę z tropu. Po czynnej policjantce spodziewała się ostrego opierdolu i rozpętania teatralnej dramy, która kończy się zawleczeniem jej siłą do dyrektora. Klara liczyła się z tym, że nie pośpi dziś ani minuty, bo w ramach kary będzie musiała przerzucić wywrotkę węgla. Kilka razy wcześniej to przerabiała, a teraz na­prawdę nie miałaby siły na jakąkolwiek aktywność fizyczną. Dosłownie padała z nóg.

– Wszystko w porządku? – pytała szeptem Lena, a potem delikatnie dotknęła policzka dziewczyny. – Jesteś rozpalona. Masz na imię Klara? Klasa policyjna czy lotnicza? Bo byłaś tylko raz na zajęciach i ani razu się nie odezwałaś.

– Policyjna, sierżant Silewicz – wydukała uczennica i karnie pochyliła głowę. – B, tam gdzie są same laski. Muszę szybko do swojego pokoju. Karty zapomniałam.

Lena obrzuciła ją podejrzliwym spojrzeniem, a Klara uświadomiła sobie, że śmierdzi moczem i nieprzetrawionym alkoholem. Schyliła się po wielki szary ręcznik i podciągnęła go pod brodę, ukrywając się w nim jak w namiocie.

– Naprawdę muszę iść – powtórzyła, odgarniając strąki włosów z czoła. – Za kilka godzin mam autobus do domu. Pewnie rodzice się o mnie martwią.

– Jeśli chcesz, zawiozę cię do lekarza – nie odpuszczała Lena. – Ktoś ci coś zrobił?

– Nic mi nie jest – ucięła Klara, chociaż wiedziała, że wygląda jak po pobiciu. – To moja wina.

Lena obejrzała się za siebie, a wtedy w śluzie prowadzącej do internatu obie dostrzegły potężnego ochroniarza, który tego dnia miał dyżur. Siadał już za swoim kontuarem i brał się do nowej krzyżówki. Wyglądało na to, że nie zwraca na nie uwagi. Klara wiedziała jednak, że to pozory. Miki po prostu czekał na rozwój sytuacji. Gdyby nie było tutaj Leny Silewicz, ten emerytowany gliniarz już by ją przesłuchiwał.

Uczniowie nazywali go Mikim i była to spolszczona wersja Mike’a, bo przez porowatą twarz i łysą potylicę fizycznie do złudzenia przypominał jednego z bohaterów Breaking Bad oraz był równie rozmowny. Klarze serce podeszło do gardła. Wiedziała, że ten służbista nie odpuści i każe jej wpisać się do księgi wejść i wyjść, a tego nie będzie mogła zrobić bez okazania legitymacji. Za żadne skarby nie wolno jej się przyznać do zgubienia dokumentu na dworcu w Jeleniej Górze. Dyrekcja miała na tym punkcie obsesję. Mówiono, że to takie testy przed tym, jak już będą w służbie. Żaden gliniarz nie rozstaje się ze swoją odznaką, a potem bronią służbową. Do tego Klara znajdowała się na czarnej liście Mikiego, bo chociaż z początku bardzo ją lubił, to się zmieniło, kiedy kilka razy wróciła do bursy porządnie wstawiona. Pewnie od razu zadzwoni do wychowawcy, a ten na sto procent zawiadomi jej rodziców. Klara była zdruzgotana. Czuła, że tym razem się z tego nie wywinie. Chwyciła się ostatniej deski ratunku i spojrzała błagalnie na Lenę.

– Nie chcę, żeby ktoś mnie tak zobaczył – wyszeptała. – Pomoże mi pani? – Rozchyliła ręcznik. Drobne piersi dosłownie wypadały z podartej bluzki. Dekolt miała cały posiniaczony. – No i nie mam legitymacji. Ani telefonu…

– Kto cię skrzywdził? – powtórzyła twardo Lena. Zmarszczyła brwi i przenikliwie wpatrywała się dziewczynie w oczy. – To się stało wczoraj w nocy?

Klara gwałtownie zaprzeczyła.

– Byłam na imprezie. Końcówki nie pamiętam. – Zacięła się, bo głos uwiązł jej w gardle. Dopiero kiedy wypowiedziała te słowa, pojęła, jak to brzmi. A chociaż w oczach już kręciły jej się łzy, zmusiła się do podniesienia głowy. – Jeśli Miki zobaczy mnie w tym stanie, mam przerąbane. Proszę, niech pani coś zrobi! Ja wszystko wyjaśnię. Przysięgam…

Lena zerknęła na ochroniarza, który już nie udawał zajętego. Czekał tylko, aż wejdą do przedsionka, żeby móc je obie przemaglować.

– Chodź ze mną! – rozkazała Lena i szarpnęła Klarę za ramię. – Nic nie mów! Teraz nie.

Klara uczepiła się jej żelaznym chwytem i karnie wykonywała wszystkie polecenia. Ruszyła obok Leny jak cień, żeby ta zasłoniła ją przed wzrokiem Mikiego.

– Podnieś głowę i nie biegnij. Zachowuj się normalnie. – Lena mruczała pod nosem, ledwie otwierając usta. – Miki na pewno ma nas na oku.

Szły równo jakiś czas w milczeniu, aż wreszcie znalazły się na dziedzińcu przed szkołą. Chłopcy, którzy stali tam w grupie, schowali ręce za siebie na widok nowej nauczycielki, a wokół nich roznosił się słodki zapach marihuany, ale Lena nie zareagowała. Poprowadziła Klarę między stadkiem staruszek zmierzających do barokowego kościoła, który znajdował się tuż obok budynków szkoły, i zatrzymała się dopiero w małej uliczce przed świeżo wyremontowaną kamienicą. To w niej mieszkali przyjezdni wykładowcy szkoły mundurowej. Lena wpisała kod, otworzyła drzwi i rozglądając się wokół, jakby obawiała się pościgu, puściła Klarę przodem.

– Pożyczę ci jakieś ciuchy – oświadczyła. – Weźmiesz prysznic, a potem pogadamy.

– Dziękuję, sierżant Silewicz – zdołała wydukać Klara i niedbale potarła oko, bo po policzkach znów płynęły jej łzy, chociaż wcale nie zamierzała płakać.

– Mów mi Siela – weszła jej w słowo Lena. Odchrząknęła. – Oczywiście nie na lekcjach. Masz ochotę coś zjeść? Jak będziesz się kąpała, mogę skoczyć po kebab. Jest tu obok jakiś bar. Chyba że jesteś zielskożercą?

– Kebab będzie super – odparła Klara i pierwszy raz na jej twarzy zagościł nieśmiały uśmiech. – Poproszę o zestaw firmowy. Z podwójnymi frytkami.

Mimo wymuszonego uśmiechu Lena dostrzegła w oczach dziewczyny przytłaczający lęk. Znała to spojrzenie zagonionej sarny i nie dała się nabrać na zapewnienia, że wszystko gra.

Rozdział 2

Woda z mokrych włosów spływała strugami po plecach Klary, ale ona zdawała się nie zwracać na to uwagi. Pochłaniała łapczywie mięso z warzywami zawinięte w cienką pitę i popijała colą z puszki. Ani razu nie spojrzała na Lenę, która siedziała naprzeciwko niej, zwrócona w kierunku okna i pogrążona w myślach.

Lena starała się nie wgapiać w tę drobną, filigranową postać w jej policyjnej bluzie i za dużych bojówkach, żeby nie zniechęcić Klary do zwierzeń. Rozmyślała, jak często była już w podobnej sytuacji. Ile dziewczyn po traumie karmiła, przebierała i cierpliwie czekała, aż same zechcą mówić, co je spotkało? Bo to, że Klara przeżyła coś dramatycznego, nie podlegało dyskusji. Czy została zgwałcona, napadnięta, pobita? Dlaczego skłamała, że to jej wina? Po co skradała się do szkoły jak jakaś kryminalistka? Lena wiedziała, że przekracza swoje kompetencje i może zapłacić za swoją niesubordynację zwolnieniem, ale po prostu musiała się dowiedzieć, w co Klara się wpakowała. To było silniejsze niż obowiązek pedagoga.

– Chcesz drugi? – Podsunęła nastolatce kolejną porcję dania zawiniętą w papier z napisem „Seba Kebab”. – Nie jestem głodna, więc jeśli masz ochotę, częstuj się. A może zrobić ci herbaty? Więcej coli już nie ma.

Klara gwałtownie pokręciła głową. Sięgnęła po serwetkę i otarła usta z sosu. Odłożyła niedojedzony kebab na talerz.

– Już nie mogę – wymruczała. – Naprawdę dziękuję za uratowanie mi dupy.

– Przed czym niby cię uratowałam? – Lena uśmiechnęła się kpiąco i przeszła do ofensywy. – Coś czuję, że po uszy siedzisz w kłopotach. No już, gadaj, jak obiecałaś.

– W sumie to nic takiego. – Klara się zawahała. – I całe szczęście skończyło się dobrze. Żyję, nie? Ale moi staruszkowie nie będą zachwyceni, że zgubiłam komórkę, pieniądze i legitymację. Oni są, no jak by to powiedzieć, trochę przewrażliwieni… Może dlatego, że nie pierwszy raz nawywijałam. – Nagle umilkła.

– Gdzie zgubiłaś swoje rzeczy?

Klara wywróciła oczami, a Lena poczuła, że jeśli jej nie przyciśnie, dziewczyna zacznie się wycofywać, a za chwilę gotowa całkiem zamknąć się w sobie. Pierwszy szok minął. Kąpiel i jedzenie chwilowo uśpiły strach. Wkrótce nastolatkę dopadną wstyd i poczucie winy, a to największe blokady dla zwierzeń. Zwłaszcza przed kimś dorosłym, kto nie tylko może postawić pałę w dzienniku, ale przede wszystkim donieść rodzicom o podejrzanym incydencie.

– Już nie świruj – ucięła Lena. – Widziałam, że się cholernie bałaś. O co chodzi? Gdzie straciłaś swoje fanty? Co się stało? Gadaj!

Młoda rzuciła jej wrogie spojrzenie, ale przyparta do muru, poddała się.

– Na terenie dworca. Tam, gdzie zjeżdżają pociągi – zaczęła niechętnie, po czym wzruszyła ramionami, jakby to była błahostka. – Byłam wczoraj w Moldy Melonie i trochę przesadziłam z drinkami.

– To ten klub nocny w Jeleniej Górze? – upewniła się Lena. – Jak stamtąd wróciłaś?

Klara szybko przytaknęła.

– Podrzucił mnie jakiś koleś z tira. Zatrzymał się, bo myślał, że jestem dziwką… – Zaśmiała się nerwowo. – Na szczęście wszystko sobie wyjaśniliśmy. Gapił się na moje cycki, ale nic mi nie zrobił. Serio, normalny typ. Dał mi nawet dychę na fajki. Bardzo mi przykro, że tylko raz dotarłam na twoje zajęcia – dorzuciła bez związku.

Lenie nie podobało się, że Klara mówi o tym wszystkim z taką lekkością. Przecież pół godziny temu dosłownie trzęs­ła się ze strachu.

– Przesadziłaś nie tylko z drinkami – warknęła zirytowana. – Myślisz, że nie wiem, że ćpałaś? Widziałam twoje oczy… Śmierdzisz tak, jakbyś wychlała litr wódy. Ile masz lat? Szesnaście?

– Będę miała osiemnaście w marcu – wymruczała hardo dziewczyna.

Lena aż się zapowietrzyła. Była o dekadę starsza od Klary, ale za jej czasów niedopuszczalne było, żeby w wieku siedemnastu lat doprowadzać się do zgonu. Z jakiej rodziny pochodzi ta mała? Nie powiedziała jednak tego wszystkiego na głos.

– Mama z tatą wiedzą, jak spędzasz piątkowe wieczory? – spytała. – Pewnie się martwią, że nie wróciłaś! Zawiadomiłaś ich?

Klara łypnęła na Lenę przestraszona.

– Matka pracuje, a ojczym ma na to wyjebane – wymruczała i zacisnęła usta, jakby postanowiła nic więcej nie ujawniać. – Przepraszam za kłopot, serio – dodała, jakby chodziło o stłuczoną szklankę czy rozlaną kawę.

Wstała. Z żalem odrzuciła ciepły koc na tapczan.

– Serio, będę się już zbierać – gadała nerwowo. – Jeszcze raz dzięki za pomoc. Ciuchy oddam czyste, a jak uda mi się pożyczyć od kogoś żelazko, to ci je uprasuję.

Lena przyglądała się zapadniętym policzkom i wielkim oczom nastolatki, w których znów kręciły się łzy. Tym razem jednak nie z rozpaczy, lecz z gniewu i bezsilności. Policjantka zganiła się w duchu, że tak bezceremonialnie zaatakowała Klarę. To było jeszcze dziecko.

– Nie doniosę na ciebie – odezwała się niskim, wibrującym głosem. – Nie musisz się bać.

Wyciągnęła swojego iqosa. Zaciągnęła się pośpiesznie, a ponieważ złapała chciwe spojrzenie Klary, dorzuciła:

– Nie dam ci fajka. Zapomnij.

Dziewczyna była bystra. Uśmiechnęła się pojednawczo i wolno skinęła głową. Lena odpowiedziała jej milczącym uśmiechem. Czuła, że nić porozumienia powoli się między nimi zawiązuje.

– Sporo zaryzykowałam, przemycając cię do siebie za plecami Mikiego – ciągnęła zniżonym głosem. – Jak znam życie, w poniedziałek wezwą mnie na dywanik. Będą chcieli wiedzieć, co knujemy, więc szczerość za szczerość, Klaro. Obiecałaś, że powiesz, co się stało.

Nastolatka w pierwszej chwili chciała coś odpysknąć, ale zamiast tego zaniosła się płaczem i podbiegła do zszokowanej Leny. Wtuliła się w nią całym ciałem.

– Tak naprawdę sama nie pamiętam, co brałam i piłam – mamrotała, nie podnosząc głowy. – Obudziłam się na torach i dosłownie obok mnie przejechał pociąg. To był pewnie taki głupi żart. Dla beki, rozumie pani? Rozumiesz, Siela? – poprawiła się. – Ale ja się przestraszyłam. Tak bardzo, że aż się zsikałam. Tylko nikomu nie mów!

Lena ledwie rozumiała jej ostatnie słowa, bo Klara wyrzucała je z siebie gwałtownie, jednocześnie zanosząc się bezradnym szlochem. Jakby w jednej chwili z butnej nastolatki, na którą wcześniej pozowała, zmieniła się w bezradną dziewczynkę.

– Już dobrze. Nie wydam cię – zapewniła ponownie i pogłaskała Klarę po mokrej głowie. – Wszystko będzie dobrze. Pomogę ci. Ale muszę wiedzieć, co narozrabiałaś. Ufasz mi?

– Chyba muszę ci zaufać – odparła z przekonaniem dziewczyna.

Podniosła głowę i w jej oczach Lena dostrzegła teraz bezbrzeżne przerażenie. A więc intuicja jej nie zawiodła. Sięgnęła po pudełko chusteczek z szafki. Odpakowała je i podała uczennicy kilka sztuk.

– Wydmuchaj nos, przykryj się kocem i opowiedz mi o tym wypadku. Co robiłaś wczoraj w Jeleniej?

– Mówiłam – powtórzyła zniechęcona. – Obudziłam się na torach. Wcześniej byłam w klubie i bawiłam się z jedną ekipą.

– Z kim konkretnie?

– Nie znam tych lasek. Tylko jednego typa kojarzę. Kizior czasem przynosi pod szkołę zioło i piko.

– Piko?

– No czecha, ryż, piko… Tak mówimy na tutejszy kryształ – wyjaśniła Klara i zaraz urwała. Spojrzała na policjantkę bojaźliwie, ale ta zachowała spokój. Jej twarz pozostała łagodna. – Kizior częstował nas i zapraszał na imprezy. Tam zawsze jest wszystko: wódka, pizza i piko. Całe góry piko. Dużo dziewczyn do niego chodzi, bo jest fajne towarzystwo, a tutaj w Gusławcu nic się nie dzieje. Nie ma gdzie się zabawić. Żeby potańczyć, trzeba jechać do Jeleniej.

– Myślisz, że przez tego Kiziora obudziłaś się na torach? – odezwała się Lena. Podkreśliła: – Obie wiemy, że to nie był żart. Sądzisz, że to jego robota? A może któregoś z jego kumpli?

Klara bez słowa pokiwała głową.

– Nie znam tamtych chłopaków – odezwała się po pauzie z ociąganiem. – Są dużo starsi.

– Dlaczego on ci to zrobił? – dociekała Lena. – Sprzedawałaś dla Kiziora i się nie rozliczyłaś?

– Proponował mi, ale ja nie chciałam – zaperzyła się. – Nie jestem ćpunką i nie mogłabym być dilerką! Rzadko kupuję, a przestać mogę w każdej chwili! Zresztą nie mam forsy na narkotyki! Ojczym zmusił matkę, żeby obcięła mi kieszonkowe ze względu na złe oceny… Brałam piko tylko na imprezach u Kiziora albo jak ktoś częstował. W tygodniu na lekcjach byłam zawsze czysta, przysięgam!

– Ale coś się zmieniło, prawda? – odgadła Lena. – Tak było wcześniej. Co ten Kizior ci zaproponował?

Klara milczała. Widać było, że chce powiedzieć, ale obawia się oceny.

– Jakiś czas temu pożyczyłam od niego trochę hajsu – wyszeptała. – Najpierw stówę, potem dwie. Jeszcze dwie na innej imprezie… Kizior zawsze był dla mnie miły. Kręcił się blisko i nigdy mnie nie przeganiał, a jest dużo starszy. Kupił mi nawet tę bluzkę, w której byłam wczoraj. W sumie teraz to nie jestem pewna, czy to prezent, czy może powinnam mu za nią zwrócić? Przez jakiś czas myślałam, że mu się podobam – dorzuciła nagle i na jej twarz wypłynął rumieniec. – Ale potem ktoś mi sprzedał info, że on kręci z taką jedną Izzy… Dosłownie miał na jej punkcie świra. – Umilkła gwałtownie.

– Izzy? – Lena zmarszczyła brwi. – Tak miała na imię studentka, która spadła na tory w Rębiszowie?

– Tak, to ona! – potwierdziła Klara. – Izzy chodziła do naszej szkoły kilka lat temu. Chciała być pilotką, ale nie dostała się do Dęblina. Rodzice wsadzili ją na jakieś inne studia, które wcale jej nie interesowały. Trochę popłynęła.

Lena się skrzywiła, bo ta koincydencja wydała się jej podejrzana. Zapamiętała, żeby później koniecznie o to wypytać, ale teraz za wszelką cenę chciała trzymać się głównego wątku. Klara chętnie chwyci się cudzej historii, byleby tylko nie odpowiadać na jej pytania.

– Co z tym Kiziorem? Nie miałaś z czego oddać kasy?

– Kizior mówił, że z kasą nie ma problemu – sprostowała z zapałem Klara. – Mogę zatrzymać sobie te kilka stów, bo dla niego to grosze. Ale jakiś czas później zostawił mi partię, żebym sprzedała w szkole, i obiecał, że jak to zrobię, będziemy kwita. Niestety, trochę zużyłam na swoje potrzeby. – Zawahała się. – Udało mi się opchnąć maks trzy czy cztery działki. Zupełnie się do tego nie nadaję.

– A wtedy zaczął cię straszyć?

– Nie on – zaprzeczyła Klara. – Przyjechał jakiś starszy gość z bandą ochroniarzy, którzy wysypali się z czarnej terenówki. W sekundę mnie otoczyli. Strasznie się bałam. A potem uchyliła się ciemna szyba na tylnym siedzeniu i zobaczyłam kawałek twarzy jak z horroru.

Lena czuła, jak krew uderza jej do głowy. Wyszukała w telefonie zdjęcie i pokazała Klarze.

– Ten facet?

Dziewczyna zerknęła i zaraz odwróciła głowę, a potem potwierdziła skinieniem.

– Gość powinien zrobić sobie przeszczep, skoro ma tyle forsy, nie? – Uśmiechnęła się drwiąco, ale obie wiedziały, że to reakcja nerwowa na traumatyczne wspomnienie.

– Grozili ci? – spytała Lena. – Szarpali cię, próbowali pobić?

– Nie, chociaż byłam pewna, że już po mnie – padło w odpowiedzi. – Ten stary, przerażający, odezwał się tylko raz. Spytał, gdzie jego towar. Od razu poleciałam do internatu i oddałam wszystko, co mi zostało. Sporo brakowało, ale nikt nic nie powiedział. Wzięli prochy i odjechali. Myślałam, że sprawa jest załatwiona, ale kilka dni później wrócili.

– Ten z bliznami na twarzy też?

– Nie widziałam go, ale myślę, że siedział w tym aucie. Domyśliłam się po zachowaniu tych dupków i czułam, że on mnie obserwuje. Tamci rozkazali mi, żebym ubrała się jak do klubu, bo zabierają mnie na imprezę. Nie musieli tłumaczyć, co to za impreza. Ten gość z bliznami ma czterdzieści lat albo i więcej… Czułam, że to jakieś kurewstwo. – Urwała, nabrała więcej powietrza i dokończyła świszczącym szeptem: – Powiedziałam, że okej, tylko pójdę się przebrać, ale tak naprawdę zwiałam.

Przez długi czas w pomieszczeniu panowała złowroga cisza. Słychać było tylko dźwięki z mieszkania na górze. Ktoś przesuwał meble, a z łazienki dobiegł ich odgłos spuszczanej wody.

– Uroki nauczycielskiej kwatery – mruknęła Lena. – Wybacz.

– W bursie jest o wiele gorzej – podchwyciła Klara. – Ściany są tak grube, że nawet gdybym wzywała pomoc, nikt by nie usłyszał. Cały rok jest zimno jak w psiarni, a najgorzej jest w mrozy. Zdarzało mi się spać w normalnych ciuchach, włącznie z czapką i rękawiczkami. Raz założyłam nawet buty – zaśmiała się nerwowo.

– I co było dalej? – Lena nie wytrzymała. Zżerała ją ciekawość. – Przyjechali znowu?

– Przez następne dni starałam się nie opuszczać internatu, bo wiedziałam, że w szkole jestem bezpieczna. Miki nigdy by ich nie wpuścił.

– A mimo to pojechałaś wczoraj na melanż do Jeleniej – zauważyła Lena. – Dlaczego? Co się zmieniło?

– Kizior po mnie przyjechał. Mówił, że sprawa z tym starym załatwiona, bo założył za mnie kasę i mogę się wyluzować. Więc się wyluzowałam… Zrozum, Siela, byłam cholernie szczęśliwa, że tak to się skończyło.

– A jak mogło się skończyć?

Klara pochyliła głowę i wzruszyła ramionami. Nic nie odpowiedziała.

– Co się stało w tym klubie? – dociekała Lena. – Zauważyłaś coś niepokojącego?

– Normalna impreza – burknęła dziewczyna. – Piliśmy, tańczyliśmy. Poznałam jakichś ludzi. Prawdę mówiąc, Kiziora straciłam z oczu zaraz na początku. To nic nowego, bo on jest jak kot. Łazi, gdzie chce, i pojawia się znikąd. Taki typ.

– Czy do Moldy Melona nie wpuszczają od dwudziestego pierwszego roku życia?

– No tak, ale Kizior zawsze wprowadza dziewczyny tylnymi drzwiami – wyjaśniła szybko nastolatka. – Nigdy nie musiałyśmy płacić. Znajomy Kiziora prowadzi ten klub, ale ja go nigdy nie poznałam. Wiem tylko, że mówią na niego Skóra. Tym razem Kizior poprosił, żeby zabrać legitymację. Zgodziłam się, bo miałam dość siedzenia w bursie, a wierzyłam, że naprawdę wszystko jest spoko.

– Po co im twoja legitymacja? – zdziwiła się Lena. – Przecież gdyby ochroniarze cię przeszukali, wydałoby się, że jesteś nieletnia. To niepotrzebny dowód.

– Nie mam pojęcia. Kazali zabrać, to zabrałam – parsknęła Klara i nagle się zapaliła. – Pomożesz mi ją odzyskać? Pewnie leży gdzieś w dyżurce u sokistów. Jak w szkole się dowiedzą, będę miała przesrane! Ty masz blachę i możesz załatwić ją w kilka sekund. Proszę, proszę, wstaw się za mną. – Złożyła ręce jak do modlitwy. – I zabierz mój telefon. Mam tam wszystko! Nie pamiętam nawet numeru do matki!

Lena siedziała bez ruchu. Zastanawiała się nad tym, co usłyszała, jakby składała fragmenty rozsypanej układanki. Było jej szkoda Klary, ale wiedziała, że zanim się zaangażuje, powinna o wszystkim powiedzieć jej rodzicom i policji. Ta historia śmierdziała na odległość, chociaż Klara chyba nie do końca to pojmowała. Jeśli jednak Lena ją wyda, dziewczyna nigdy już jej nie zaufa. Policjantka biła się z myślami i rozważała, co w tej chwili jest lepsze dla Klary: zdobyć jej dokument czy niezwłocznie zawiadomić służby o dilerce i stręczeniu nieletnich.

– Nie bardzo mogę to zrobić – oświadczyła po dłuższym namyśle. – Tak naprawdę powinnam odstawić cię na komisariat, zadzwonić do twoich rodziców i pomóc wam złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Tylko w ten sposób uwolnisz się od Kiziora i jego ziomków. Inaczej słabo to widzę. Wpakowałaś się w niezłe gówno! Zmuszali cię do seksu? Ktoś płacił ci za nagrywanie filmików? – zasypała dziewczynę pytaniami. – Nawet jeśli się na to zgodziłaś, to podlega karze! Jeśli chcesz, pójdę z tobą na komendę!

– Nie! – Klara zerwała się z krzesła. Jej twarz wykrzywiał gniew, a w oczach znów błyskał strach. – Ty nic nie rozumiesz!

– Nie denerwuj się. – Lena starała się uspokoić dziewczynę, przemawiając najłagodniej, jak potrafiła, ale kiedy to nie zadziałało, również podniosła głos: – Usiądź na dupie i zamknij dziób! Jeśli któryś z belfrów usłyszy twoje wrzaski, ściągniesz kłopoty na nas obie.

– Ja muszę odzyskać legitkę. Muszę… – szeptała Klara rozpaczliwie jak mantrę. – Pomóż mi, proszę cię. Tylko tobie powiedziałam… Oni nie mogą się dowiedzieć, jak ja się nazywam i gdzie mieszkają moi rodzice! Boję się, żeby nic im nie zrobili! Błagam cię!

Opadła na kolana i chwyciła Lenę za nogi. Policjantka była w takim szoku, że w pierwszej chwili nie wiedziała, jak się zachować. Reakcja Klary była zdecydowanie przesadna. Chwyciła ją pod ramiona i podniosła. Siłą usadziła na krześle.

– Czego ty się boisz? – wychrypiała, pochylając się nad nią i nie pozwalając jej się ruszyć. – Bo obiecałaś mi szczerość, a nadal coś ważnego ukrywasz! Co tak straszliwie cię przeraża, że nie chcesz iść na policję?! Do cholery jasnej, sama planujesz kiedyś wstąpić do służby! O co tutaj, kurwa, chodzi? – Zezłościła się.

– Oni mnie zabiją! – wyszeptała Klara. – I nikogo to nie obejdzie. Prokurator powie, że po prochach miałam delirium i strzeliłam samobója. Izzy Trygort spadła ze stacji przeładunkowej w Rębiszowie, a potem zmiażdżył ją pociąg. Albo skończę jak Gryka, którą pięć lat temu znaleźli na torach. One obie chodziły do naszego liceum i bywały w Moldy Melonie, a teraz są martwe!

Rozdział 3

Gęsta mgła wisiała nad miastem, kiedy Lena dojeżdżała do dworca kolejowego w Jeleniej Górze. Przejechała obok dyskoteki, w której poprzedniego wieczoru bawiła się Klara, ale drzwi klubu były zamknięte na głucho, a oklejone folią aluminiową okna nie pozwalały zajrzeć do środka. Budynek zdawał się uśpiony, wręcz martwy. Tylko subtelne cienie damskich sylwetek namalowane na zewnętrznych ścianach sugerowały, że wewnątrz znajduje się imprezownia. W okolicy Lena nie dostrzegła nikogo poza kilkoma spóźnionymi podróżnymi, którzy przemieszczali się z walizkami na przystanek autobusowy. Gdyby Klara jej się nie zwierzyła, wcale nie przyszłoby jej do głowy, że w nocy doszło tu do dramatu.

Zaparkowała w rzędzie nielicznych aut, tuż za postojem taksówek, i pewnym krokiem ruszyła do biura sokistów. Nie wiedziała jeszcze, jak ugryźć sprawę torebki Klary, ale zanim pójdzie na komendę, chciała zebrać informacje, a to oznaczało, że powinna rozmówić się z ochroniarzami kolei. W chwili, gdy weszła do biura sokistów, zadzwoniła jej komórka. Na wyświetlaczu zobaczyła nazwisko komisarza Marcina Rosy. Wyciszyła połączenie, ale strażnik zdążył ją przez to zauważyć. Zerwał się od monitorów i stanął w drzwiach, blokując przejście.

– Kim pani jest? – warknął, ale zaraz się poprawił: – W czym mogę pomóc?

W jednym ręku trzymał niedojedzoną kanapkę, a w drugim kubek z logotypem PKP. Na stoliku między klawiaturą a oprzyrządowaniem leżało czasopismo motoryzacyjne. Lena rozejrzała się po jego zabałaganionym kantorku i uznała, że funkcjonariusz niedawno rozpoczął dyżur. Zaklęła w duchu, bo to oznaczało, że niewiele się dowie. Musiała pogadać z tymi, którzy byli tutaj w nocy. Wyciągnęła odznakę i podsunęła mu ją pod sam nos. Przedstawiła się stopniem i nazwiskiem, nie podając nazwy komendy, a on na szczęście o to nie zapytał.

– Zacząłeś o ósmej? – rzuciła bez wstępów.

Bez przekonania pokiwał głową.

– Reszta jest w terenie?

Miała wrażenie, że się przestraszył, co ją trochę zdziwiło. Wyglądał na kilka lat starszego od niej i z całą pewnością nie chciał kłopotów. Sięgnęła po przepustkę przymocowaną do jednego z monitorów, a ponieważ jej nie zatrzymał, odczytała nazwisko.

– Sebastian Jagodny.

Nie zareagował. Nic nie powiedział. Odwróciła się do niego, bo na karcie nie było zdjęcia, a identyfikator był nowy.

– To ty?

Znów milczące skinienie, które równie dobrze mogło być unikiem. Nie była pewna, czy nie powinna tego faceta wylegitymować. Sama była tutaj nielegalnie, więc się powstrzymała. Nie chciała przeginać. Uznała, że informacje są ważniejsze niż procedury.

– Gdzie pozostali? – dopytała agresywniej, bo bierność strażnika zaczynała ją drażnić.

Gdyby każdy mógł tak wparować do dyżurki i sterroryzować ochroniarza, to biuro byłoby bezużyteczne. Nie była przecież nikim ważnym. Sądziła raczej, że po wejściu napotka potężny blok. Coś jej tu nie pasowało.

– Jestem tylko ja – oświadczył po dłuższym wahaniu. – W sumie na etacie jest nas czterech. Nocna zmiana pracuje na akord, ale szef pozwolił ekipie wrócić do domu. Na razie pociągi są wstrzymane. Mgła jest za duża, a prognozy słabe.

– Aha – mruknęła Lena. – Więc jesteś sam od rana?

– No przecież mówię – zniecierpliwił się. – A do wieczora raczej nic się nie wydarzy. Wstrzymano odjazdy ze względu na warunki. O co ci chodzi? – Zadał wreszcie pytanie, którego tak bardzo się obawiał. – Czego tutaj szukasz?

Lena przyjrzała mu się uważniej. Teraz dostrzegała sińce pod przekrwionymi jak u królika oczami i specyficznie ziemistą cerę. Tej nocy Sebastian z pewnością nie spał zbyt dobrze. Nie była pewna, czy to nie autosugestia po rozmowie z Klarą, ale zdawało jej się, że czuje od ochroniarza woń przetrawionego alkoholu i nawet nadmierna ilość wody kolońskiej z marketu nie była w stanie jej zatuszować.

Lena wychowywała się z braćmi, a jej ojciec z kolegami też nie wylewali za kołnierz. Dobrze znała triki chłopaków, jak stanąć na nogi po zakrapianej imprezie. Mogłaby się założyć, że ten gość skończył balet nad ranem, kimnął się godzinę lub dwie, a potem wlazł pod zimny prysznic. Może poszedł pobiegać albo dał sobie wycisk na ławeczce, żeby wypocić wódę i proch, ale najwyraźniej nie zdążył nic zjeść. Zamiast tego przed przyjściem do roboty wylał na siebie pół flaszki old spice’a i włożył do ust miętową gumę, jednak te zabiegi jedynie spotęgowały specyficzny odór. Posiłek, który widziała w jego dłoni, był zapewne pierwszym dzisiejszego ranka i to w sumie ostatecznie go zdradziło. Nie zamierzała go jednak pouczać.

– To ja cię pytam, co działo się w nocy – rzuciła, przekrzywiając głowę na bok. – Nie mieliście przypadkiem dziewczyny na torach?

– Serio?

Skrzywił się w udawanym zadziwieniu, a Lena stwierdziła, że chłopak potrafi kłamać. Tylko po co?

– Nic nie mam w raporcie. Ale skoro mówisz o tym tak lekko, to chyba nic jej nie jest. – Poczęstował Lenę krzywym uśmieszkiem. – To twoja córka czy siostra?

Naprawdę zaczynał ją wkurzać.

– Szukam jej torebki. – Zdecydowała się odkryć karty. – Jeśli masz ją w depozycie, to mi ją teraz wydasz.

Ochroniarz wzruszył ramionami.

– Mówię ci, że nie mam takiego zgłoszenia – powtórzył powoli, zaskakująco twardym tonem. – Jeśli coś znaleziono, musisz zaczekać na kolegów z nocki.

Lena nie dała mu dokończyć.

– Laskę zabieram do komendy – postraszyła sokistę. – Budź swoich szefów, bo bez jej torby się stąd nie ruszam!

Nic nie odpowiedział. Spokojnie sięgnął po swoją kanapkę i rozwinął ją z papieru z charakterystycznym logo. Lena zauważyła, że jedzenie pochodzi z tej samej sieci, w której ona kupowała Klarze kebab w Gusławcu.

– Seba Kebab – mruknęła z drwiącym uśmiechem. – Całkiem niezłe żarcie. Nie mów, że to twój stary prowadzi ten biznes.

– Nieeee – zaśmiał się sztucznie Sebastian i odgryzł duży kęs. Przeżuł, jakby dając sobie czas do namysłu. – Poza imieniem nie mam z tym nic wspólnego, ale żarło może być, chociaż w mieście gadają, że mięso mają trefne. Na szczęście nie jestem wybredny…

– Dziś rano kupiłam dwie takie porcje w placku – przerwała mu Lena. – Ciekawe, bo to było w innym mieście. Dojeżdżasz do tej roboty z Gusławca?

Łypnął na nią spłoszony. Trwało to sekundę, może dwie i zaraz założył znów na twarz tę swoją maskę przymilnego misia.

– Nie pomogę ci – rzekł, udając bezradność. – Ale jak ci zależy, przyjedź wieczorem. Powinni być ci sami ludzie, którzy mieli dyżur w nocy, i nasz szef. Przekażę, że chcesz pogadać. No ale będę musiał uprzedzić kierownika stacji.

– Możesz mnie od razu z nim połączyć – weszła mu w słowo.

– Sorry, ale boss odsypia. Nie będę go budził z powodu twojego kaprysu.

– Kaprysu? – parsknęła. – Wiem, że dziś w nocy był incydent na torach. Ty nie masz nic w raporcie, więc sprawa śmierdzi! Mam dzwonić po gliny? W każdej chwili jestem gotowa zrobić konfrontację.

Mężczyzna natychmiast zaczął się wycofywać.

– No chyba że masz jakiś nakaz albo coś? – wymruczał niechętnie. – Ale jeszcze raz ci powtarzam, że chłopaki nie znalazły żadnych fantów. Wieczorem sama sprawdzisz to u źródła.

Z trudem nie poczęstowała go stekiem wyzwisk. Pamiętała jednak, że jej samopoczucie nie ma znaczenia. Najważniejsze jest dobro Klary. Myślała szybko. Typ zbywał ją, a co gorsza, miał już pewność, że ona nie jest tu służbowo. Sprytny był. Zbyt sprytny jak na funkcjonariusza tak niskiej rangi. Kolejny raz coś jej zazgrzytało.

– Skoro niczego nie znaleźliście, a pociągi nie jeżdżą, mogę przejść się po terenie i poszukać sama? – spytała, starając się brzmieć pojednawczo. – Nie musisz mnie niańczyć. Poradzę sobie. To jak będzie?

Sebastian zacisnął usta w grymasie niezadowolenia, ale na tak zadane pytanie nie mógł inaczej odpowiedzieć.

– Jeśli masz czas i chcesz szukać igły w stogu siana, droga wolna – mruknął z niechęcią. – Tylko uważaj. Mimo mgły techniczne pojazdy są w ruchu, a gdyby coś ci się stało, stracę tę robotę.

– Aż tak nie mogłabym cię narażać – rzuciła na odchodne i wyszła z biura bez słowa podziękowania.

Czuła, że gdy tylko drzwi się za nią zamkną, ochroniarz chwyci za telefon i ustali z kumplami oficjalną wersję. Nie miała jednak szans niczego podsłuchać, bo on stał wciąż w tym samym miejscu i wgapiał się w nią wrogo, czekając, aż Lena zejdzie mu z oczu. Była już pewna, że ten cały Seba wie, co działo się tutaj w nocy. Może wie nawet więcej niż sama poszkodowana.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz