Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Martynika, rok 1690. Na szczycie Czarciego Wzgórza wznosi się tajemniczy pałac otoczony gęstym parkiem. Dostęp do niego prowadzi wąską, niebezpieczną ścieżką wijącą się po zboczu dzikiej, poszarpanej skały. W pałacu mieszka piękna i szalenie groźna księżniczka; każdy mężczyzna, który się do niej zbliży, ginie w ciągu roku…
Nie odstraszy to jedynie kawalera de Croustillac…
W Czarcim Wzgórzu Eugene’a Sue znajdziemy wszystko, czego potrzeba w awanturniczej powieści przygodowej. I piękną kobietę, i czarodziejskie pejzaże, i tajemnicze postaci strzegące skarbów. Pojawią się bohaterowie źli i oczywiście ci dobrzy…
Bardzo przyjemna lektura na deszczowe popołudnie lub ciepły wieczór.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 127
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ I
NA MORZU
Pod koniec maja roku 1690 z portu La Rochelle wypłynął trzymasztowy okręt „Jednorożec”, który miał żeglować do wyspy Martynika. Dowodził nim kapitan Daniel. Na pokładzie znajdował się tuzin dział średniego kalibru, co w owych czasach było nader wskazanym środkiem ostrożności, gdyż Francja prowadziła wtedy wojnę z Anglią, a ponadto ustawicznie wałęsali się po morzu w okolicach Antyli hiszpańscy piraci, mimo usilnych działań francuskich korsarzy.
Wśród nielicznych pasażerów „Jednorożca” wyróżniała się wyniosła i szlachetna postać ojca Griffona, misjonarza. Wracał on właśnie na Martynikę, aby znów objąć kierownictwo parafii Macouba, którą zarządzał już od kilku lat ku wielkiemu zadowoleniu jej mieszkańców. Wyjątkowy tryb życia w koloniach, które prowadziły wówczas wojnę z Anglikami, Hiszpanami i Karaibami, nakładał ciężkie obowiązki na barki duchownych na Antylach. Musieli oni nie tylko odprawiać msze św., wygłaszać kazania i tym podobne, ale także służyć mieszkańcom radą i czynną pomocą, gdy na wybrzeżu lądował nieprzyjaciel.
Plebania misjonarza, podobnie jak inne domostwa, była zabezpieczona przeciwko napadom i znajdowała się w pewnym odosobnieniu. Ojciec Griffon niejednokrotnie przy pomocy służących odpierał ataki wrogów, ukryty poza grubymi drzwiami plebanii zaopatrzonymi w strzelnice.
Ten misjonarz był kiedyś nauczycielem matematyki i geometrii i posiadał pewne wiadomości z dziedziny budownictwa wojskowego. Umiał też wznosić mury obronne, zasieki z kamienia i drzewa, a ponadto znał się na ogrodnictwie i uprawie roli. Nigdy nie odmawiał pomocy ani pociechy, dlatego też parafianie kochali go i w miarę środków szczodrze napełniali jego piwnice zapasami.
Liczył mniej więcej pięćdziesiąt lat i był mężczyzną krzepkim, chociaż nieco nazbyt otyłym.
W chwili gdy zaczyna się nasze opowiadanie, misjonarz stał na rufie statku i rozmawiał z kapitanem. Mimo silnego kołysania z łatwością zachowywał równowagę, co dowodziło, że podróże morskie nie były dla niego nowością.
Kapitan Daniel był starym wilkiem morskim; jak tylko znalazł się na pełnym morzu, powierzał kierownictwo okrętu oficerom, a sam co wieczora się upijał. W czasie rozmowy, którą prowadził z misjonarzem, zawiadomiono go, iż podano kolację, udali się więc obaj do kajuty, zasiedli wraz z resztą pasażerów przy stole, a misjonarz odmówił modlitwę.
Zaledwie skończył, drzwi kajuty otworzyły się gwałtownie i rozległy się słowa:
– Spodziewam się, panie kapitanie, że znajdzie się jeszcze dość miejsca dla kawalera de Croustillac?
Kapitan i misjonarz odwrócili się ku drzwiom.
– Kim pan jest? – zapytał zdziwiony kapitan. – Nie znam pana! Skąd, u diabła, wziął się pan tutaj?
– Gdybym faktycznie przychodził od diabła, ten oto przezacny duchowny odesłałby mnie tam z powrotem...
– Ale skąd pan się tu wziął? – pytał kapitan, zadziwiony uśmiechniętą i pewną siebie miną gościa.
Przybyły wyprostował się dumnie.
– Nie byłbym godzien należeć do szlachetnego rodu de Croustillac, gdybym nie zaspokoił pańskiej słusznej ciekawości. Niech pan jednak poprzestanie na razie na tym wyjaśnieniu. I zaprosi mnie do stołu, gdyż umieram z głodu. Dlatego też, uprzedzając pańskie zaproszenie, wślizgnę się między tych dwóch czcigodnych szlachciców i będę się starał w niczym im nie zawadzać.
W mgnieniu oka zajął miejsce pomiędzy dwoma biesiadnikami i zanim ci zareagowali, przywłaszczył sobie szklankę jednego, widelec i nóż drugiego oraz talerz jednego z oficerów.
Awanturnik miał na sobie stary frak, niegdyś zapewne zielonej barwy; spodnie jego były wypłowiałe, a czerwone pończochy gęsto pocerowane. Na głowie nosił szary filcowy kapelusz, a u boku długą szpadę na starym pendencie.
Był to mężczyzna wysokiego wzrostu, niezwykle chudy i mógł liczyć trzydzieści lat z okładem. Włosy, brodę i brwi miał czarne jak heban, oblicze kościste, opalone od słońca.
Pochodził z ubogiej rodziny szlacheckiej z Gaskonii, szczycił się dość niepewnym szlachectwem i w Paryżu, dokąd przybył szukać szczęścia, był kolejno żołnierzem, wykładowcą, właścicielem łaźni, handlarzem koni, kupcem-domokrążcą. Kilkakrotnie podawał, że jest protestantem i zgłaszał zamiar przejścia na łono Kościoła katolickiego, byle otrzymać pięćdziesiąt talarów, które wówczas ofiarowywano nowo nawróconym. Gdy oszustwo wyszło na jaw, zamknięto go w więzieniu i skazano na chłostę, ale zdołał niebawem uciec z aresztu, przylepiwszy sobie na oku ogromny plaster, co zmieniło jego wygląd nie do poznania.
Pewnego razu stoczył pojedynek z jakimś zawalidrogą i zabił go, a ponieważ prawa królewskie srogo karały pojedynki, musiał uciekać.
Postanowił szukać szczęścia na wyspach, zawędrował do portu La Rochelle i tam ukrył się we wnętrzu pustej beczki do pitnej wody i w ten sposób przedostał się na pokład „Jednorożca”.
I tak zjawił się w kajucie kapitana Daniela.