Czarcie Wzgórze - Eugène Sue - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Czarcie Wzgórze ebook i audiobook

Eugène Sue

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Martynika, rok 1690. Na szczycie Czarciego Wzgórza wznosi się tajemniczy pałac otoczony gęstym parkiem. Dostęp do niego prowadzi wąską, niebezpieczną ścieżką wijącą się po zboczu dzikiej, poszarpanej skały. W pałacu mieszka piękna i szalenie groźna księżniczka; każdy mężczyzna, który się do niej zbliży, ginie w ciągu roku…

 

Nie odstraszy to jedynie kawalera de Croustillac…

 

W Czarcim Wzgórzu Eugene’a Sue znajdziemy wszystko, czego potrzeba w awanturniczej powieści przygodowej. I piękną kobietę, i czarodziejskie pejzaże, i tajemnicze postaci strzegące skarbów. Pojawią się bohaterowie źli i oczywiście ci dobrzy…

 

Bardzo przyjemna lektura na deszczowe popołudnie lub ciepły wieczór.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 127

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 58 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Piotr Balazs

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ROZ­DZIAŁ I 

NA MO­RZU

Pod ko­niec maja roku 1690 z portu La Ro­chelle wy­pły­nął trzy­masz­towy okręt „Jed­no­ro­żec”, który miał że­glo­wać do wy­spy Mar­ty­nika. Do­wo­dził nim ka­pi­tan Da­niel. Na po­kła­dzie znaj­do­wał się tu­zin dział śred­niego ka­li­bru, co w owych cza­sach było na­der wska­za­nym środ­kiem ostroż­no­ści, gdyż Fran­cja pro­wa­dziła wtedy wojnę z An­glią, a po­nadto usta­wicz­nie wa­łę­sali się po mo­rzu w oko­li­cach An­tyli hisz­pań­scy pi­raci, mimo usil­nych dzia­łań fran­cu­skich kor­sa­rzy.

Wśród nie­licz­nych pa­sa­że­rów „Jed­no­rożca” wy­róż­niała się wy­nio­sła i szla­chetna po­stać ojca Grif­fona, mi­sjo­na­rza. Wra­cał on wła­śnie na Mar­ty­nikę, aby znów ob­jąć kie­row­nic­two pa­ra­fii Ma­co­uba, którą za­rzą­dzał już od kilku lat ku wiel­kiemu za­do­wo­le­niu jej miesz­kań­ców. Wy­jąt­kowy tryb ży­cia w ko­lo­niach, które pro­wa­dziły wów­czas wojnę z An­gli­kami, Hisz­pa­nami i Ka­ra­ibami, na­kła­dał cięż­kie obo­wiązki na barki du­chow­nych na An­ty­lach. Mu­sieli oni nie tylko od­pra­wiać msze św., wy­gła­szać ka­za­nia i tym po­dobne, ale także słu­żyć miesz­kań­com radą i czynną po­mocą, gdy na wy­brzeżu lą­do­wał nie­przy­ja­ciel.

Ple­ba­nia mi­sjo­na­rza, po­dob­nie jak inne do­mo­stwa, była za­bez­pie­czona prze­ciwko na­pa­dom i znaj­do­wała się w pew­nym od­osob­nie­niu. Oj­ciec Grif­fon nie­jed­no­krot­nie przy po­mocy słu­żą­cych od­pie­rał ataki wro­gów, ukryty poza gru­bymi drzwiami ple­ba­nii za­opa­trzo­nymi w strzel­nice.

Ten mi­sjo­narz był kie­dyś na­uczy­cie­lem ma­te­ma­tyki i geo­me­trii i po­sia­dał pewne wia­do­mo­ści z dzie­dziny bu­dow­nic­twa woj­sko­wego. Umiał też wzno­sić mury obronne, za­sieki z ka­mie­nia i drzewa, a po­nadto znał się na ogrod­nic­twie i upra­wie roli. Ni­gdy nie od­ma­wiał po­mocy ani po­cie­chy, dla­tego też pa­ra­fia­nie ko­chali go i w miarę środ­ków szczo­drze na­peł­niali jego piw­nice za­pa­sami.

Li­czył mniej wię­cej pięć­dzie­siąt lat i był męż­czy­zną krzep­kim, cho­ciaż nieco na­zbyt oty­łym.

W chwili gdy za­czyna się na­sze opo­wia­da­nie, mi­sjo­narz stał na ru­fie statku i roz­ma­wiał z ka­pi­ta­nem. Mimo sil­nego ko­ły­sa­nia z ła­two­ścią za­cho­wy­wał rów­no­wagę, co do­wo­dziło, że po­dróże mor­skie nie były dla niego no­wo­ścią.

Ka­pi­tan Da­niel był sta­rym wil­kiem mor­skim; jak tylko zna­lazł się na peł­nym mo­rzu, po­wie­rzał kie­row­nic­two okrętu ofi­ce­rom, a sam co wie­czora się upi­jał. W cza­sie roz­mowy, którą pro­wa­dził z mi­sjo­na­rzem, za­wia­do­miono go, iż po­dano ko­la­cję, udali się więc obaj do ka­juty, za­sie­dli wraz z resztą pa­sa­że­rów przy stole, a mi­sjo­narz od­mó­wił mo­dli­twę.

Za­le­d­wie skoń­czył, drzwi ka­juty otwo­rzyły się gwał­tow­nie i roz­le­gły się słowa:

– Spo­dzie­wam się, pa­nie ka­pi­ta­nie, że znaj­dzie się jesz­cze dość miej­sca dla ka­wa­lera de Cro­ustil­lac?

Ka­pi­tan i mi­sjo­narz od­wró­cili się ku drzwiom.

– Kim pan jest? – za­py­tał zdzi­wiony ka­pi­tan. – Nie znam pana! Skąd, u dia­bła, wziął się pan tu­taj?

– Gdy­bym fak­tycz­nie przy­cho­dził od dia­bła, ten oto prze­zacny du­chowny ode­słałby mnie tam z po­wro­tem...

– Ale skąd pan się tu wziął? – py­tał ka­pi­tan, za­dzi­wiony uśmiech­niętą i pewną sie­bie miną go­ścia.

Przy­były wy­pro­sto­wał się dum­nie.

– Nie był­bym go­dzien na­le­żeć do szla­chet­nego rodu de Cro­ustil­lac, gdy­bym nie za­spo­koił pań­skiej słusz­nej cie­ka­wo­ści. Niech pan jed­nak po­prze­sta­nie na ra­zie na tym wy­ja­śnie­niu. I za­prosi mnie do stołu, gdyż umie­ram z głodu. Dla­tego też, uprze­dza­jąc pań­skie za­pro­sze­nie, wśli­zgnę się mię­dzy tych dwóch czci­god­nych szlach­ci­ców i będę się sta­rał w ni­czym im nie za­wa­dzać.

W mgnie­niu oka za­jął miej­sce po­mię­dzy dwoma bie­siad­ni­kami i za­nim ci za­re­ago­wali, przy­własz­czył so­bie szklankę jed­nego, wi­de­lec i nóż dru­giego oraz ta­lerz jed­nego z ofi­ce­rów.

Awan­tur­nik miał na so­bie stary frak, nie­gdyś za­pewne zie­lo­nej barwy; spodnie jego były wy­pło­wiałe, a czer­wone poń­czo­chy gę­sto po­ce­ro­wane. Na gło­wie no­sił szary fil­cowy ka­pe­lusz, a u boku długą szpadę na sta­rym pen­den­cie.

Był to męż­czy­zna wy­so­kiego wzro­stu, nie­zwy­kle chudy i mógł li­czyć trzy­dzie­ści lat z okła­dem. Włosy, brodę i brwi miał czarne jak he­ban, ob­li­cze ko­ści­ste, opa­lone od słońca.

Po­cho­dził z ubo­giej ro­dziny szla­chec­kiej z Ga­sko­nii, szczy­cił się dość nie­pew­nym szla­chec­twem i w Pa­ryżu, do­kąd przy­był szu­kać szczę­ścia, był ko­lejno żoł­nie­rzem, wy­kła­dowcą, wła­ści­cie­lem łaźni, han­dla­rzem koni, kup­cem-do­mo­krążcą. Kil­ka­krot­nie po­da­wał, że jest pro­te­stan­tem i zgła­szał za­miar przej­ścia na łono Ko­ścioła ka­to­lic­kiego, byle otrzy­mać pięć­dzie­siąt ta­la­rów, które wów­czas ofia­ro­wy­wano nowo na­wró­co­nym. Gdy oszu­stwo wy­szło na jaw, za­mknięto go w wię­zie­niu i ska­zano na chło­stę, ale zdo­łał nie­ba­wem uciec z aresztu, przy­le­piw­szy so­bie na oku ogromny pla­ster, co zmie­niło jego wy­gląd nie do po­zna­nia.

Pew­nego razu sto­czył po­je­dy­nek z ja­kimś za­wa­li­drogą i za­bił go, a po­nie­waż prawa kró­lew­skie srogo ka­rały po­je­dynki, mu­siał ucie­kać.

Po­sta­no­wił szu­kać szczę­ścia na wy­spach, za­wę­dro­wał do portu La Ro­chelle i tam ukrył się we wnę­trzu pu­stej beczki do pit­nej wody i w ten spo­sób prze­do­stał się na po­kład „Jed­no­rożca”.

I tak zja­wił się w ka­ju­cie ka­pi­tana Da­niela.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nału: Le Morne-au-Dia­ble
Co­py­ri­ght © 2025, MG Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – rów­nież czę­ściowe – tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw.
ISBN 978-83-8241-307-6
Pro­jekt okładki:Anna Slo­torsz
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce:adobe stock (©Na­snunt, ©ru­skpp, ©non­gnu­ch_l, ©SapG Art, ©The Na­ture No­tes, ©ze­nina) oraz do­mena pu­bliczna via Smi­th­so­nian In­sti­tu­tion.
Re­dak­cje:MR wy­daw­nic­two
Skład:Ja­cek An­to­niuk
Opra­co­wa­nie:MG, Do­rota Ring
Kon­wer­sja eLi­tera
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl