Chłopiec, który przeżył Auschwitz - Wandzel Tomasz - ebook + audiobook

Chłopiec, który przeżył Auschwitz ebook i audiobook

Wandzel Tomasz

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 

Historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

 

Grisza ma 5 lat, gdy razem z mamą, babcią i rodzeństwem trafia z Białorusi do Auschwitz. Kilka miesięcy później śmierć zabiera mu tych, których kocha. Chłopiec zostaje sam w miejscu, gdzie ludzkie życie nic nie znaczy, i zapamiętuje wszystko, co dzieje się w tym piekle na ziemi. Ma zapalenie płuc, dwa razy jest „pacjentem” doktora Mengele, a mimo to udaje mu się przeżyć i doczekać wyzwolenia. Po wojnie tuła się po różnych domach dziecka, szukając swego miejsca na ziemi. Obozowe przeżycia są tak traumatyczne, że dopiero w 1963 roku decyduje się opowiedzieć swoją historię kustoszowi muzeum w Auschwitz.

 

Chłopiec, który przeżył Auschwitz to obraz obozu widziany oczami małego dziecka, które zapamiętało to, co niektórzy woleli by wymazać z pamięci.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 252

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 6 min

Lektor: Czyta: Filip Kosior

Oceny
4,8 (199 ocen)
165
28
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elfik_Book

Nie oderwiesz się od lektury

Są fikcyjne historie, które przerażają i wywołują ciarki. Są historie pozornie prawdziwe, które wywołują strach. I są przerażające historie, które są zbyt rzeczywiste, zbyt prawdziwe, by w nie uwierzyć. A jednak wydarzyły się naprawdę i jakkolwiek chcielibyśmy je zmienić, zapomnieć o nich lub uznać za wymyślone, one wydarzyły się naprawdę, ich uczestnikami byli realni ludzie i do dzisiaj nie brakuje dowodów, by zaprzeczyć. Dla mnie taką historią są obozy koncentracyjne, w tym najbardziej rozpoznawalne Auschwitz. Pragnęłabym, żeby to był tylko wymysł czyjeś chorej wyobraźni. Coś, co przeraża, ale jest wyłącznie opowieścią. Dobrze wiemy, że śmierć ludzi ginących w obozach były prawdziwa, a cierpienie niewyobrażalne dla nas. Mogę pragnąć nie przyjmować do siebie, że ludzie są takimi potworami i są zdolni do tak okrutnych rzeczy. Jednak tym ludziom, którzy tam umarli i którzy cierpieli, należy się pamięć i szacunek. Należy się im też obietnica, że nigdy więcej do tego nie dojdzie. Ale taki...
10
Anetamiszczuk

Nie oderwiesz się od lektury

Prawdziwa historia, przerażająca i jednocześnie ukazująca siłę walki o życie. Człowiek człowiekowi zgotował pieklo, nie ten pokazał władzę co mordował ale ten co przeżył i może światu opowiedzieć prawdziwą historię.
00
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Piękną wzruszającą opowieść o chłopcu który przeżył Auschwitz bardzo polecam lektura obowiązkowa Świetnie napisana doskonale przeczytania
00
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Jak trudno uwierzyć w tak bestialskie i wstrząsające czasy wojenne za drutami obozu hitlerowskiego. Niestety ludzie zapominają ,dlatego trzeba polecać i nie zapominać w obliczu wojny na Ukrainie.
00
Mirella3

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wzruszająca historia bardzo polecam przeczytać dzieje i losy z drugiej wojny chłopca który przeżył Auschwitz
00

Popularność




WSTĘP

Tematyka Auschwitz była, jest i moim zdaniem będzie obecna w literaturze. Dotyczy to zarówno książek, w których obóz jest jedynie miejscem akcji, a przedstawione wydarzenia mają charakter fikcyjny, jak i tych wykorzystujących do zbudowania opowieści losy autentycznych postaci. Chłopiec, który przeżył Auschwitz należy do tej drugiej kategorii. Moim zamierzeniem, jako autora, było przedstawienie opisanej historii oczami dziecka, któremu przyszło spędzić w tych nieludzkich warunkach kilkaset dni i nocy. Sądzę, że wielu czytelników po lekturze tej książki stanie przed niezwykle trudnym pytaniem. Jak to możliwe, aby umysł sześcioletniego chłopca zarejestrował i przechował w zakamarkach pamięci znaczną część tego, co znalazło się na kartach tej opowieści. Myślę, że podobny problem miał Jerzy Brandhuber, kustosz muzeum w Auschwitz, z którym bohater książki spotkał się w 1963 roku, aby zrelacjonować mu swoje obozowe przeżycia.

– Dziecko, czy ktoś ci to wszystko opowiedział? – zapytał dobrotliwie kustosz, choć bohater był już wtedy dorosłym mężczyzną, a od dnia, kiedy opuścił obóz, minęło prawie dwadzieścia lat. Lat, przez które z nikim nie podzielił się swoimi wspomnieniami.

Trudno się dziwić kustoszowi, który nigdy wcześniej nie miał do czynienia z kimś, kto trafił do obozu jako sześciolatek, a mimo to przeżył ten koszmar, zachowując jednocześ­nie bardzo wyraźne wspomnienia. Choć relacje bohatera mojej książki zostały niejednokrotnie potwierdzone przez starszych więźniów, którzy zapamiętali go z czasu pobytu w obozie, wciąż są tacy, którzy próbują kwestionować prawdziwość historii Grzegorza Tomaszewskiego, jakby świadectwo innych było zbyt słabym dowodem jej autentyczności. Jak mówi sam bohater:

„Trudno znaleźć jedną wyczerpującą odpowiedź i wyjaśnić, dlaczego mój umysł przechował to wszystko, ale sądzę, że na fakt, iż moje wspomnienia z okresu wczesnego dzieciństwa wciąż są żywe, miało wpływ wiele czynników, a tym najważniejszym był czas i miejsce wszystkich zapamiętanych przeze mnie wydarzeń. Poza tym gdybym nawet chciał wykreślić z pamięci wszystkie koszmarne wspomnienia, to trudno wymazać kilkaset dni i nocy spędzonych w Auschwitz. Ogromu tych okropności zwyczajnie nie da się zapomnieć. Każdego dnia przypomina mi o nich moja pamięć oraz wytatuowany na ramieniu numer będący w obozowej rzeczywistości synonimem mojego nazwiska. Jednak pierwsze wspomnienie nie dotyczy wcale Auschwitz, ale mojej rodzinnej wsi, której nazwę poznałem dopiero w 1995 roku, a osobiście odwiedziłem ją trzynaście lat później. Wieś nazywa się Latigowo i dzisiaj leży na terenie Białorusi. Zapewne upływ czasu bardzo ją zmienił, ale droga prowadząca do Witebska pozostała taka, jak utrwaliła ją moja pamięć w 1943 roku. Miałem wówczas pięć lat i leżąc na dachu szoferki niemieckiej ciężarówki, wyruszałem w drogę, która, jak się okazało, była drogą do ziemskiego piekła. Piekła, jakie jedni ludzie zgotowali innym. W pamięci pozostały jeszcze obrazy rzeczy, miejsc i osób, ale ich już w większości nie ma. Przykładem niech będzie nasz rodzinny dom, z którego musieliśmy jesienią 1942 roku uciekać do lasu”.

Jako autor wierzę w tę historię i między innymi dlatego postanowiłem ją opisać. Oczywiście Czytelnik znajdzie w opowieści także pewną porcję fikcji, potrzebnej, aby fabuła była spójna, miała swój rytm, wzmacniając tym samym wspomnienia, którymi bohater zechciał się ze mną podzielić. W tym miejscu pragnę podziękować panu Grzegorzowi za zaufanie, jakim obdarzył mnie jako autora, który ubierał w słowa jego dzieciństwo i wczesną młodość. Kolejną osobą, która przyczyniła się do powstania tej książki, jest Barbara Dobrzycka-Baścik, to ona zainteresowała mnie historią pana Grzegorza, skontaktowała z nim, służyła pomocą i dopingowała do pisania. Na fakt, że powieść powstała w dość krótkim czasie, wpływ miało też niewątpliwie stypendium, jakie otrzymałem od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na jej napisanie. Szczególne podziękowania należą się mojej żonie za cierpliwość i pomoc w wielu kwestiach związanych z książką. To dzięki tym wszystkim osobom powstała powieść o chłopcu, który wraz ze swymi bliskimi trafił do Auschwitz, i mimo wszystko przeżył pobyt w tym piekle, zatem oddajmy mu głos, aby to on z moją pomocą opowiedział Państwu swoją historię.

ROZDZIAŁ 1

Nazywam się Grisza Żukow, chociaż moja mama używa zdrobnienia Griszka. Zawsze kiedy tak do mnie mówi, na jej okrągłej, pięknej twarzy pojawia się radosny uśmiech, a wtedy i ja się uśmiecham. Za każdym razem, gdy tak się do siebie uśmiechamy, mama powtarza, że jestem do niej bardzo podobny.

– No tylko popatrz, Griszka – mówi, prowadząc mnie do pokoju za kuchnią, gdzie na ścianie wisi podłużne lustro – choć ty masz oczy zielone, a ja niebieskie, to mamy takie same włosy koloru zachodzącego słońca. Nasze nosy są do siebie podobne. – Dotyka palcem wskazującym najpierw swojego, a potem mojego nosa.

– A wcale że nieprawda, bo twój jest dużo większy – zauważam, przypatrując się jej twarzy.

– Jest większy, bo ja jestem dużo starsza od ciebie. Ty masz dopiero pięć lat, a ja dwadzieścia pięć – wyjaśnia, gładząc mnie po jasnych, lekko falowanych włosach, o których mówi, że przypominają jej zachodzące słońce. Moja mama ma na imię Anna. Gdy kiedyś zapytałem, co ono oznacza, odpowiedziała, że imię Anna opisuje kogoś miłego, łagodnego i spokojnego. Razem z mamą, tatą Awakumem, babcią Jewdokiją, bratem Kostią oraz siostrami Niną i Aliną mieszkamy w niewielkiej wsi otoczonej lasami. Nasz dom z ciemnych, grubych, drewnianych bali ma dużą jasną kuchnię, trzy pokoje, strych i ganek. Jest bardzo podobny do innych domów w naszej wsi. Zbudował go mój tato, zaraz po ślubie z moją mamą, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. Tato często powtarza, że to najbezpieczniejsze miejsce, bo ma solidne ściany, mocny dach i grube drzwi, a więc żaden dziki zwierz nie wejdzie do środka. Dom stoi na niewielkim pagórku. Mamy stąd widok na całą okolicę. Za domem jest mały sad, stodoła, obora i kurnik. Kiedyś hodowaliśmy dużo zwierząt, ale teraz została tylko krowa, baran oraz kilkanaście kur i kaczek. W sadzie rośnie jabłoń, grusza, śliwa i orzech. Zawsze jesienią zbieramy owoce, z których mama robi pyszne konfitury. Z przodu domu jest ganek z drewnianą ławką o lśniących ciemnych deskach. Lubię siedzieć na tej ławce i wypatrywać taty, który od pewnego czasu już z nami nie mieszka, ale czasami nas odwiedza. Babcia często powtarza, że to przez Niemców i tę straszną wojnę tato musiał uciekać do lasu. Przed wojną tato pracował jako buchalter w pobliskim miasteczku, ale teraz razem z wujkiem Wasylem i innymi mężczyznami z wioski mieszka w lesie. Wiem, że ma karabin, i że pilnuje, aby nie spotkało nas nic złego. Tych, którzy opuścili wieś i przenieśli się do lasu, ludzie nazywają partyzantami. Zdarza się, że tato i inni mężczyźni z lasu nocują w naszej stodole. Zjawiają się najczęściej po zmroku i nim pójdą spać, siedzą w naszej kuchni i rozmawiają o różnych sprawach. Czasami chowam się w kącie przy piecu i przysłuchuję tym rozmowom, choć nie wszystko z nich rozumiem, bo to są jednak sprawy dorosłych, a ja jeszcze jestem dzieckiem. Pewnego wieczoru mężczyźni rozmawiają o tym, co będą robić, kiedy skończy się wojna. Tato mówi, że gdy nastanie pokój, wróci do pracy jako buchalter. To słowo zapamiętuję najbardziej.

– Co robi buchalter? – pytam więc pewnego dnia mamę, pomagając jej zrywać duże czerwone jabłka z ogromnego drzewa rosnącego za domem, o którym babcia mówi, że ma prawie sto lat, a ja jej wierzę, bo moja babcia jest bardzo mądra.

– Buchalter to ktoś, kto zapisuje w grubych księgach różne obliczenia – wyjaśnia mama, podając mi kolejny owoc, który ostrożnie wkładam do koszyka – gdyby tato był tu z nami, policzyłby wszystkie jabłka, jakie zerwaliśmy, i zapisał ich liczbę na kartce – dodaje.

– To ja też kiedyś zostanę buchalterem i będę liczył jabłka – odpowiadam.

– Bardzo dobrze, Griszka – mówi mama, podając mi ostatni owoc – ale żeby zostać buchalterem, musisz się synku wiele nauczyć – dodaje, schodząc powoli z drabiny.

– A ja zostanę partyzantem – wtrąca pomagający nam Kostia – tak jak tato będę nosił karabin i zabijał Niemców. – Ściska w rękach karabin wystrugany z drewna i zaczyna naśladować odgłos wystrzałów.

– Synku, nie podobają mi się te twoje zabawy – mówi do Kostii niezadowolona mama – lepiej byś mi pomógł zanieść jabłka do domu – prosi, pokazując stojący na ziemi kosz. Brat natychmiast łapie za jeden z uchwytów i wspólnie z mamą niosą kosz w stronę ganku. Idę za nimi, trzymając w dłoni jabłko, które nie zmieściło się już do kosza.

– Mamo, a kto jest lepszy partyzant czy buchalter? – pytam, zastanawiając się, czy wybór Kostii jest mądrzejszy od mojego.

– No pewnie, że partyzant – stwierdza natychmiast mój brat.

– A ja myślę, że teraz nie pora na takie pytania, bo trzeba nakarmić kury i kaczki, zebrać jajka i przyprowadzić krowę do obory – przypomina mama, kiedy już jesteśmy przy domu. Kostia rusza biegiem za oborę, gdzie na małej łące pasie się nasza krowa, a ja idę do stodoły, biorę garnuszek napełniony zbożem i rozsypuję je w kurniku. Gdy kury i kaczki rzucają się na ziarno, podchodzę do gniazd i do pustego garnuszka zbieram świeżo zniesione jajka. Kiedy wracam do domu, mama siedzi przy stole i kroi jabłka. Zostawiam jajka na kredensie i wychodzę na ganek. Siadam na ławeczce przed domem, wgryzam się w twarde, soczyste, słodkie jabłko i wypatruję taty. Co prawda jest dopiero popołudnie, a tato przychodzi zazwyczaj wieczorem, ale i tak wpatruję się w odległą, ciemną ścianę lasu za polem, na którym jeszcze do niedawna rosło zboże, a teraz pozostało tylko ściernisko. W pewnej chwili słyszę odległy odgłos auta, który z każdą chwilą staje się głośniejszy. Mama z Kostią również go słyszą i wychodzą na ganek. Mama staje obok mnie, przesłania oczy dłonią i wpatruje się uważnie w znikającą w lesie piaszczystą drogę. Brat wskakuje na ławkę, skąd ma lepszy widok niż ja, i znowu zaczyna naśladować dźwięki wystrzałów. Odgłos motoru oznacza, że jadą Niemcy, bo tylko oni mogą jeździć samochodami. Zawsze kiedy żołnierze przejeżdżają przez wieś, mama każe nam schować się w domu i tym razem jest tak samo.

– Griszka, Kostia, szybko wchodźcie do domu – mówi w pewnej chwili, a gdy się ociągamy, podchodzi, bierze nas za ręce i ciągnie do środka. Niezadowolony Kostia wspina się po drabinie na strych, a ja siadam przy stole w kuchni i odchylając firankę, obserwuję ogromną, wojskową ciężarówkę pełną żołnierzy w czarnych błyszczących hełmach. Żołnierze stoją jeden obok drugiego z wycelowanymi przed siebie karabinami. Samochód szybko przejeżdża obok naszego domu, wzbijając w powietrze tumany kurzu, i znika za zakrętem. Opadające na drogę drobiny piasku lśnią w promieniach słońca.

– Mamo, popatrz, jak one błyszczą – mówię, pokazując palcem wirujący na wietrze lśniący pył.

– No, rzeczywiście bardzo ładne – potwierdza mama i posyłając mi ciepły uśmiech, wraca do krojenia jabłek, które następnie wrzuca do dużego garnka stojącego na gorącym piecu. Po chwili do kuchni wchodzi babcia, trzymając w ramionach moją najmłodszą siostrzyczkę, która obudziła się właśnie z poobiedniej drzemki.

– To znowu byli Niemcy? – pyta babcia, siadając przy stole.

– Tak, ale tym razem pojechali gdzieś dalej – odpowiada mama, odbierając Alinkę od babci.

– No co, wyspałaś się już, moja królewno? – mówi, całując ją w różowe policzki. Siostrzyczka gaworzy i wyciąga małe rączki w stronę leżącego na stole jabłka.

– Kiedy wreszcie skończy się ta koszmarna i nikomu niepotrzebna wojna? – wzdycha babcia i siadając na miejscu mamy, zaczyna kroić jabłka. Babcia w przeciwieństwie do mamy jest już stara. Ma pomarszczone policzki, siwiejące włosy, ale jej uśmiech wciąż jest bardzo ładny. Poza tym piecze najlepsze rogale i chleb na świecie oraz pomaga mamie w gospodarstwie. Gdyby nie ona, byłoby nam bardzo ciężko. Kiedy mama idzie wydoić krowę, to babcia się nami zajmuje, a szczególnie najmłodszą Aliną, która jest tak mała, że jeszcze nie potrafi chodzić i nie umie mówić.

– Mamo, czy mogę już wyjść? – pytam, niespokojnie wiercąc się przy stole.

– Tak – zgadza się po chwili namysłu – ale pamiętaj, że jak tylko usłyszysz ciężarówkę, natychmiast masz wejść do domu – przypomina. Idę więc z powrotem na ganek i znowu wpatruję się w ciemną ścianę lasu w nadziei, że zobaczę tatę. Siedzę tak do wieczora, ale ani ciężarówka nie wraca, ani tato nie przychodzi. Gdy mama woła mnie na kolację, smutny wchodzę do domu.

– Dlaczego tato dzisiaj nie przyszedł? – pytam mamę, gdy leżę już w łóżku, a mama otula mnie i leżącego obok brata grubą pierzyną.

– Widocznie nie mógł – wyjaśnia, a jej twarz robi się poważna.

– Pewnie mieli jakąś potyczkę z niemieckim oddziałem – odzywa się Kostia, głośno ziewając.

– Ale przecież przedwczoraj obiecał, że dzisiaj przyjdzie – przypominam mamie.

– Tak, pamiętam, Griszka, ale jak wiesz, teraz jest wojna i nie zawsze można dotrzymać obietnicy – wyjaśnia mama, dodając, że tatę musiały zatrzymać jakieś ważne sprawy i że przyjdzie na pewno jutro. Brat jeszcze raz mówi o potyczce z Niemcami, ale mama nie zwraca na niego uwagi.

– A teraz już spać – mówi, całując każdego z nas w czoło.

Następnego dnia wczesnym rankiem budzi mnie odgłos nadjeżdżającego samochodu.

– Kostia wstawaj, znowu jadą Niemcy. – Szarpię śpiącego brata za ramię.

– To niech sobie jadą, ja chcę spać – odpowiada zaspanym głosem i naciąga pierzynę na głowę. Zaciekawiony wychodzę z łóżka i przechodzę do kuchni. Siadam przy oknie i przez szparę w firanie widzę mijającą nasz dom ciężarówkę. Jednak tym razem samochód zatrzymuje się kilka domów od naszego. Natychmiast rozpoznaję, że jest to dom wujka Wasyla i cioci Marfy. Z szoferki wysiada niski mężczyzna w długim skórzanym płaszczu i podniesionym głosem wydaje rozkazy. Żołnierze szybko zeskakują z ciężarówki i dzielą się na dwie grupy. Pierwsza otacza obejście, a druga podbiega do domu. Żołnierze kolbami karabinów wybijają okna i rozwalają drzwi. Po chwili wyprowadzają z domu ciocię Marfę oraz jej dzieci. Wtedy inni żołnierze trzymający duże metalowe baniaki oblewają ściany benzyną i podkładają ogień. Płomienie są tak wysokie, że aż dosięgają dachu, a huk ognia i trzask pękającego drewna dociera nawet do naszej kuchni. Mama i babcia siedzą za stołem, cicho odmawiając modlitwę, a ja patrzę, jak ogień niszczy dom wuja Wasyla i cioci Marfy.

– Grisza, nie patrz na to – prosi babcia i odciąga mnie od okna. Po pewnym czasie żołnierze odjeżdżają, a przed spalonym domem zostaje rozpaczająca ciocia i jej dzieci.

– Całe szczęście, że ich nie zabili – wzdycha z ulgą babcia, wstając od stołu, i szybko wychodzi z domu. Po chwili wraca z ciocią Marfą. Ciocia jest zapłakana, a twarz i dłonie ma pokryte sadzą. Dopiero teraz zauważam, że ciocia i jej córki mają na sobie tylko nocne koszule.

– Dopóki czegoś nie wymyślimy, zamieszkacie z nami – oznajmia mama, przytulając płaczącą ciocię.

– Straciliśmy dorobek całego życia – lamentuje ciocia, opadając na ławę przy stole.

– Najważniejsze, że wy jesteście cali i zdrowi – przekonuje babcia, parząc herbatę i wyjmując z pieca gorące rogale.

– Nawet ubrań nie pozwolili nam zabrać.

– Spokojnie, zaraz coś dla was znajdę – zapewnia mama, wychodząc do pokoju, w którym śpi razem z Aliną i naszą starszą siostrą Niną. Po śniadaniu Kostia wyciąga mnie, aby zobaczyć to, co zostało z domu wuja Wasyla. Już na naszym ganku czuć smród spalonego drewna i widać wąskie nitki dymu.

– Dlaczego mnie nie obudziłeś, jak te Szwaby przyjechały?

– Budziłem cię, ale nie chciałeś wstać – przypominam mu.

– To trzeba było próbować do skutku.

– Wtedy ja też niczego bym nie widział, bo ty masz sen jak stary niedźwiedź – powtarzam jedno z ulubionych powiedzeń babci. Mimo że nie widać już ognia, pogorzelisko wciąż dymi, a bijący od niego żar jest tak mocny, że nie można podejść zbyt blisko.

– Wątpię, aby cokolwiek ocalało – stwierdza Kostia. Patrząc na wystające spomiędzy spalonych belek fragmenty szyb i osmolone garnki, muszę mu przyznać rację. Jedynie murowany komin wciąż stoi na swoim miejscu.

– Zobaczysz, że jak się wujek Wasyl dowie, co mu Niemcy zrobili z domem, to wpadnie w szał – mówi Kostia, kiedy wracamy do domu.

Wieczorem zjawia się tato razem z wujem Wasylem. Na wiadomość o spaleniu domu wuja rzeczywiście ogarnia wściekłość. Zaciska pięści, jakby chciał kogoś uderzyć, a jego twarz najpierw robi się blada, a później czerwona ze złości.

– Zabiję tych parszywych szwabów, którzy spalili mój dom – odgraża się, chodząc szybkim krokiem po naszej kuchni.

– Daj spokój, Wasyl – uspokaja go tato – teraz trzeba zaopiekować się Marfą i dziećmi – dodaje, pocierając twarz dłonią. Robi tak zawsze, gdy się nad czymś zastanawia.

– Czyli mamy bezczynnie patrzeć, jak te niemieckie świnie palą nam domy, i spokojnie czekać, aż zaczną zabijać nasze żony i dzieci? – krzyczy wuj i wściekły uderza pięścią w stół.

– Nie, ale teraz są ważniejsze sprawy niż szukanie okazji, aby się zemścić – cicho odpowiada tato, dodając, że na to przyjdzie jeszcze odpowiednia pora.

– Wasyl, Awakum ma rację – odzywa się milcząca dotąd ciocia Marfa – twój gniew domu nie odbuduje, a ja i dzieci musimy gdzieś się podziać.

– Możecie zostać u nas. Miejsca może nie jest zbyt dużo, ale na pewno jakoś się pomieścimy – wtrąca mama, ale ciocia tylko kręci przecząco głową.

– Dziękuję ci, Anno, ale to dobre na dzień lub tydzień, lecz nie na stałe. Uważam, że powinnam z dziećmi wyjechać do kuzynki Wijany w Witebsku, ona na pewno nie odmówi nam dachu nad głową, a w mieście zawsze będzie bezpieczniej niż na wsi.

– Czy bezpieczniej, to bym nie powiedział – stwierdza wuj – ale może to i dobry pomysł – przyznaje po chwili zastanowienia. – Wijana mieszka sama, ma duże mieszkanie, więc będzie wam raźniej – dodaje wuj, który jest już spokojniejszy. Jeszcze kilka dni ciocia z córkami mieszkają u nas, a później wyjeżdżają do swojej kuzynki w mieście. Ich spalony dom powoli zaczynają porastać chwasty. Kilka razy chodzimy tam z Kostią, mając nadzieję na znalezienie jakiegoś skarbu, ale na nic nie trafiamy. Niemcy jeszcze wiele razy wracają do wsi i palą kolejne domy. Mówią, że to kara za sprzyjanie partyzantom. Na szczęście podobnie jak w przypadku cioci Marfy, nikogo nie zabijają. Partyzanci w odwecie za spalone domy organizują napady na niemieckie posterunki. Czasami w nocy słyszę odległe strzały. W takich chwilach mama z babcią siedzą przy stole w kuchni i modlą się, aby tacie nic złego się nie stało.

– Czy nasz dom też zostanie spalony? – pytam tatę, gdy ponownie nas odwiedza.

– Nie, Grisza – odpowiada po chwili namysłu – a nawet jeśli, to nas już tutaj nie będzie – dodaje tajemniczym tonem.

Pewnego dnia, gdy bawię się przed domem, układając z kamieni różne budowle, dostrzegam jakąś postać wychodzącą z lasu. Po chwili rozpoznaję w niej tatę. Zrywam się na równe nogi i pędzę co tchu w jego kierunku. Tato wyciąga ręce, unosi mnie w powietrze, sadza sobie na ramiona i rusza w stronę domu.

– Co tam robiłeś? – pyta, pokazując kupkę kamieni.

– Budowałem zamek, taki z fosą i wieżami. Jak nazbieram więcej kamieni, to dobuduję jeszcze wysoki obronny mur – opowiadam tacie.

– A gdzie Kostia?

– Siedzi w stodole i przygotowuje dla siebie procę. Mówi, że będzie mógł nią polować na zające. A ty czemu dzisiaj przyszedłeś tak wcześnie? – pytam, bo tato odwiedza nas zazwyczaj po zmroku.

– Muszę porozmawiać z mamą – wyjaśnia, zbliżając się do drewnianego ganku. Już chcę krzyknąć do mamy, że przyszedł tato, ale on powstrzymuje mnie, kładąc palec na moich ustach.

– Zrobimy mamie niespodziankę – tłumaczy. Rzeczywiście, kiedy wchodzimy do domu, mama, która siedząc przy oknie wychodzącym na ogród, ceruje nasze ubrania, z zaskoczenia aż upuszcza na podłogę igłę z nitką. Szybko podbiegam i podnoszę mamie igłę.

– No to Grisza, idź się pobaw, a ja porozmawiam z mamą – prosi tato, siadając na drewnianej ławie. Mama w tym czasie podchodzi do pieca i nalewa tacie gorącej zupy.

– A o czym będziecie rozmawiać?

– Nie bądź taki ciekawski, tylko zmykaj – mówi mama, stawiając przed tatą talerz z zupą, a następnie zamyka za mną drzwi. Niezadowolony wracam do układania swoich kamieni i zaczynam budować nowy zamek. Lubię słuchać, jak dorośli rozmawiają, choć nie wszystko rozumiem. Jednak kiedy po pewnym czasie słyszę wołającą mnie mamę, niechętnie porzucam zabawę, wstaję z ziemi i przez ganek wchodzę do domu. Widzę, że mama jest już sama.

– A gdzie tato? – pytam smutny, rozglądając się po kuchni.

– Musiał już iść, ale obiecał, że wkrótce wróci.

– A co ty robisz? – dziwię się, widząc, jak mama, stojąc przy drewnianym stole zrobionym własnoręcznie przez tatę, pakuje do juchtowych worków nasze ubrania, buty i sprzęty domowe.

– Musimy się wyprowadzić – odpowiada i prosi, abym przytrzymał jej worek.

– A dlaczego musimy się wyprowadzić? – pytam, chwytając worek tak, jak pokazuje mi mama.

– Bo w domu jest niebezpiecznie. – Nie przerywa pracy.

– Jak to niebezpiecznie? – dziwię się i przypominam sobie słowa taty o tym, że dom ma cztery mocne ściany, dach i solidne drzwi, a więc żaden dziki zwierz do niego nie wejdzie. Mama przerywa upychanie ubrań i patrzy na mnie uważnie swoimi dużymi niebieskimi oczami, które teraz są jakieś zamyślone i smutne.

– Griszka, nie chodzi o dzikie zwierzęta, ale o złych ludzi. Oni mogą w każdej chwili przyjść i spalić nasz dom. Tak jak to zrobili z domem wuja Wasyla i cioci Marfy – wyjaśnia, a ja przypominam sobie dzień, w którym niemieccy żołnierze spalili tamten dom, i ogarnia mnie wielki strach, że to samo mogą zrobić z naszym.

– Czy tymi złymi ludźmi są niemieccy żołnierze? – pytam, pomagając mamie zawiązać worek.

– Tak, Griszka, mówię o Niemcach – potwierdza mama.

– To gdzie teraz będziemy mieszkać? – dopytuję, podnosząc z podłogi kolejny pusty worek, do którego mama zaczyna pakować mąkę i kaszę. – Czy tak jak ciocia Marfa i jej dzieci wyprowadzimy się do miasta? – Pamiętam, że ciocia z dziećmi przez jakiś czas po pożarze mieszkali u nas, a później wyjechali do miasteczka i już więcej ich nie widziałem.

– Nie, Griszka, na razie zamieszkamy w lesie.

– W lesie? – powtarzam z niedowierzaniem, przypominając sobie, jak tato ostrzegał, że tam może być niebezpiecznie.

– Tak, w lesie. Tata zbudował tam dla nas mocny szałas, w którym będziemy zabezpieczeni – tłumaczy mama i dodaje, że musimy się pośpieszyć z pakowaniem, ponieważ tato ma przyjść po nas zaraz po zmroku. Całe popołudnie razem z Kostią i Niną pomagamy więc mamie w pakowaniu. Przed zachodem słońca jesteśmy już gotowi do drogi, a chwilę po zapadnięciu zmroku rzeczywiście zjawia się tato. Z karabinem w ręku wygląda jak prawdziwy żołnierz.

– Lepiej się pośpieszmy, bo Niemcy stali się tak butni, że teraz nawet nocami palą wioski i mogą przyjechać w każdej chwili – mówi tato, przywiązując do grzbietu naszej krowy dwa najcięższe worki, kolejny zarzuca sobie na ramię i ciągnąc za powróz, do którego prócz krowy jest jeszcze przywiązany baran, wychodzi z obejścia.

Idziemy w ciszy, oddalając się od domu i wsi. Noc jest bezchmurna, a wiszący na niebie księżyc przypomina mi drożdżowego rogala. Właśnie takie rogale piecze babcia. Mają pachnącą chrupiącą skórkę i delikatny puszysty środek. Moje rozmyślania o rogalach babci przerywa głos mamy, która idąc za mną, niesie na rękach najmłodszą siostrzyczkę.

– No już, Grisza, pośpiesz się – ponagla mnie. Zawsze, kiedy mówi do mnie Grisza, a nie Griszka, wiem, że jest zdenerwowana. Zaczynam więc iść szybciej. Pozostałe rodzeństwo trzyma się za tatą, który prowadzi uwiązaną do powroza krowę i barana, nasz jedyny żywy inwentarz, bez którego, jak mówi mama, marnie byśmy zginęli. Zanim tato poszedł do lasu, prócz krowy i barana mieliśmy jeszcze świnię i konia. Czasem tato po powrocie z pracy zabierał nas na przejażdżkę bryczką. Jednak, kiedy napadli na nas Niemcy, koń i bryczka zostały sprzedane, a świnia zabita i zjedzona.

Z każdą minutą coraz bardziej oddalamy się od domu i wsi, a przed nami niewyraźnie majaczy ciemny, gęsty las, który jak zapewnia tato, od teraz będzie naszym nowym domem, w którym nic złego nas nie spotka. Kiedy wchodzimy między drzewa, przesuwam się do idącej na samym końcu babci i mocno ściskam jej spódnicę. Z rosnącym strachem rozglądam się wokół. Las gęstnieje z każdą chwilą. Do uszu docierają złowrogie odgłosy nocnych ptaków ukrytych w koronach potężnych, wysokich drzew, a nisko wiszące gałęzie zahaczają o moją głowę, sprawiając, że boję się jeszcze bardziej. Idziemy, klucząc między ogromnymi pniami, raz czy dwa pokonujemy wąskie leśne strumienie, aż w końcu docieramy do rozległych bagien. Tato mówi, że trzeba na nich uważać, bo można zabłądzić i zostać tam na zawsze.

– Babciu, jestem zmęczony – mówię w pewnej chwili.

– Myślę, że to już blisko – odpowiada babcia, mocniej ściskając moją rękę. Wreszcie po długiej i męczącej wędrówce docieramy do niewielkiej polany, którą oświetla jasny księżyc. Na środku, obok samotnego wysokiego drzewa stoi szałas zbudowany z grubych gałęzi. Przypomina trochę niski długi dom, do którego wchodzi się przez wąski otwór.

– To tutaj będziemy teraz mieszkać? – pytam szeptem babcię i zapominając o strachu oraz zmęczeniu, z wielką ciekawością rozglądam się po okolicy.

– Tak, Grisza, to jest nasz nowy dom – potwierdza babcia, pomagając mamie w rozpakowaniu przyniesionych rzeczy. Przez niewielkie wejście zaglądam do szałasu. Miejsca w środku jest bardzo mało. Po jednej stronie leży szeroki siennik wypchany sianem, nad nim są zawieszone dwa hamaki, a po drugiej stronie stoi mały stół zbity z desek. Kładę się na sienniku i wciągam w nos zapach świeżego siana.

– Grisza, zamiast się byczyć, lepiej pomóż mamie i babci – tato mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu, wnosząc do szałasu śpiącą siostrzyczkę. Kładzie ją do jednego z hamaków i gestem ręki każe mi wyjść z szałasu.

– Już idę – odpowiadam i niechętnie wychodzę na zewnątrz.

– Tu będziecie bezpieczni – zapewnia tato – a ja postaram się przychodzić do was tak często, jak tylko będę mógł – obiecuje, kiedy cała rodzina leży już w szałasie. Mimo zmęczenia nie potrafię zasnąć, a gdy już przysypiam, budzą mnie leśne odgłosy.

– Śpij, Griszka, śpij – prosi ściszonym głosem leżąca obok mnie mama.

– Nie mogę – odpowiadam szeptem.

– Poczekaj, przyniosę ci trochę mleka – mówi mama i wysuwa się spod grubego koca. Zdaniem mamy i babci mleko pomaga w zaśnięciu.

– Mamo, jak długo będziemy tu mieszkać? – pytam, popijając mleko z blaszanego kubka.

– Trudno powiedzieć, ale zdaniem taty wojna wkrótce się skończy i wtedy będziemy mogli wrócić do naszego domu – obiecuje mama, otulając mnie grubym kocem z owczej wełny, który choć gryzie, to jest bardzo ciepły.

Po wypiciu kubka letniego mleka robię się senny i bardzo szybko zasypiam. Kiedy rano wychodzę przed szałas, stwierdzam, że okolica w dzień wygląda bardzo pięknie. Dookoła polany rośnie dużo drzew, a ich kolorowe liście leżące na ziemi tworzą barwny dywan, podobny do tego, jaki został w naszym domu.

ROZDZIAŁ 2

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 3

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 4

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 5

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 6

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 7

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 8

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 9

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 10

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 11

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 12

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 13

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 14

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ZAKOŃCZENIE

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

POSŁOWIE

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Wydawnictwo MG składa podziękowanie PAŃSTWOWEMU MUZEUM

AUSCHWITZ-BIRKENAU W OŚWIĘCIMIU za udostępnienie zdjęć bohatera tej

opowieści, które zostały wykorzystane w książce na stronie 121.

Copyright © 2021, Tomasz Wandzel

Copyright © 2021, Wydawnictwo MG

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.

ISBN: 978-83-7779-675-7

Redaktor prowadzący: MR

Projekt okładki: Anna Slotorsz

Zdjęcia wykorzystane na okładce: Shutterstock (© Desiree Attard, © Pavel Talashov) oraz domena publiczna via Narodowe Archiwum Cyfrowe

Korekta: Dorota Ring

www.wydawnictwomg.pl

[email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Aneta Pudzisz