Bracia Kip. Część druga - Juliusz Verne - ebook

Bracia Kip. Część druga ebook

Juliusz Verne

0,0

Opis

Rok 1885. Flig Balt i Vin Mod, dwaj łotrzykowie najgorszego gatunku, zamierzają zawładnąć brygiem „James Cook”, na którym żeglują. W tym celu, podczas postoju w Nowej Zelandii, rekrutują kilku gotowych na wszystko marynarzy. Kapitan Harry Gibson, zajmuje się żeglugą kabotażową między wyspami, przynoszącą zyski; w czasie podróży na statek wsiadają jego syn Nat i pan Hawkins, armator statku. Z wyspy Norfolk, zabierają dwóch rozbitków, obywateli holenderskich, braci Kip. Karl, starszy, jest oficerem marynarki, młodszy Pieter – kupcem. Między Hawkinsem i dwoma braćmi zawiązuje się nić sympatii, a Holendrzy doskonale dostosowują się życia na statku. Po pewnym czasie bryg dopływa do Archipelagu Bismarcka. Podczas postoju kapitan Gibson zostaje zasztyletowany przez Balta i Moda oraz ogołocony z pieniędzy, które miał przy sobie.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja” zawiera obecnie już 24 powieści Juliusza Verne’a i każdym miesiącem się rozrasta. Publikowane są w niej tłumaczenia utworów dotąd niewydanych, bądź takich, których przekład pochodzący z XIX lub XX wieku był niekompletny. Powoli wprowadzane są także utwory należące do kanonu twórczości wielkiego Francuza. Wszystkie wydania są nowymi tłumaczeniami i zostały wzbogacone o komplet ilustracji pochodzących z XIX-wiecznych wydań francuskich oraz o mnóstwo przypisów. Patronem serii jest Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 248

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Juliusz Verne

 

Bracia Kip

Część druga

 

Przełożył i przypisami opatrzył Andrzej Zydorczak

Przekład ten poświęcam pamięci mego ukochanego brata Piotrusia.

Strona redakcyjna

Ósma publikacja elektroniczna wydawnictwa JAMAKASZ

 

Tytuł oryginału francuskiego: Les frères Kip

 

© Copyright for the Polish translation by Andrzej Zydorczak, 2011

 

52 ilustracje i 2 mapki: Léon Benett

(zaczerpnięte z XIX-wiecznego wydania francuskiego)

 

Redakcja i korekta: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

 

Skład: Andrzej Zydorczak

 

Konwersja do formatów cyfrowych: Mateusz Nizianty

 

Patron serii „Biblioteka Andrzeja”:

Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a 

 

Wydanie I 

© Wydawca: JAMAKASZ

 

Ruda Śląska 2014

 

ISBN 978-83-64701-11-5 (całość)

ISBN 978-83-64701-13-9 (część druga)

 

Część druga

 

 

Rozdział I

Hobart Town

 

Tasmania, odkryta w roku 1642 przez Abla Tasmana, zroszona w 1772 roku krwią Francuza Mariona du Fresne, odwiedzana w 1784 roku przez Cooka i w 1793 przez D’Entrecastenaux, została w końcu uznana za wyspę przez pana Bassa, chirurga z kolonii australijskiej. Początkowo nosiła nazwę Ziemi van Diemena, na cześć gubernatora Batawii, głównego miasta domeny kolonialnej Holandii w tej części Dalekiego Wschodu.

W roku 1804 Tasmania dostała się pod panowanie Wielkiej Brytanii i w tym samym czasie angielscy emigranci założyli Hobart Town, jej stolicę.

Początkowo Tasmania należała politycznie do Nowej Południowej Walii, jednej z prowincji południowej Australii, od której oddziela ją szeroka na sto pięćdziesiąt mil Cieśnina Bassa, ale później się od niej oddzieliła. Od tego czasu zachowała autonomię, cały czas pozostając w zależności od Korony, jak większość brytyjskich posiadłości zamorskich.

Tasmania jest wyspą prawie trójkątną, którą przecinają czterdziesty trzeci południowy równoleżnik i sto czterdziesty siódmy południk na wschód od Greenwich. Jest rozległa, mierząc mniej więcej sto siedemdziesiąt na sto pięćdziesiąt mil, oraz urodzajna, gdyż plonują tutaj obficie wszystkie rośliny strefy umiarkowanej. Administracyjnie podzielona jest na dziewięć dystryktów i posiada dwa główne miasta: Hobart Town i Launceston1, dawniej zwane Port Dalrymple. Jedno jest położone na wybrzeżu południowym, drugie na wybrzeżu północnym, a łączy je wspaniała droga, którą wybudowali australijscy skazańcy.

Tak się bowiem złożyło, że pierwszymi mieszkańcami Tasmanii byli deportowani przestępcy, ponieważ zbudowano tu wielkie zakłady karne, jak choćby Port Arthur. Obecnie, dzięki kolonizacyjnemu geniuszowi Anglii, jest to kraina ludzi wolnych, gdzie cywilizacja zapuściła głęboko korzenie i rozkwita teraz tam, gdzie wcześniej panowała kompletna dzikość.

Zresztą w tych rejonach zupełnie zaniknęła ludność tubylcza. W roku 1884 można było zobaczyć jako ciekawostkę etnologiczną ostatniego mieszkańca Tasmanii, albo raczej Tasmankę, bardzo starą kobietę. Z rdzennych czarnych mieszkańców wyspy, głupich i dzikich, należących do najniższego szczebla ludzkości, nie znajdzie się obecnie ani jednego przedstawiciela. Niewątpliwie ten sam los czeka pod potężną ręką Wielkiej Brytanii ich australijskich braci.

Hobart Town zostało zbudowane dziewięć mil od ujścia rzeki Derwent, w głębi małej zatoki Sullivan Cove. Jest rozplanowane w sposób regularny, na wzór miast amerykańskich – może nawet zanadto regularny, wszystkie ulice krzyżują się tu bowiem pod kątem prostym. Za to jego okolice z głębokimi dolinami, gęstymi lasami i dominującymi nad nimi górami są niezwykle malownicze. Ponadto nadzwyczajnie postrzępiona linia brzegowa dookoła Storm Bay, niezliczone zatoczki i cyple wyspy Cookville Island, kapryśne, poszarpane wcięcia Półwyspu Tasmana, wskazują na przemożną i gwałtowną działalność sił tellurycznych podczas okresu formacji plutonicznej2.

Port Hobart Town jest dobrze chroniony przed wiatrami od pełnego morza. Wody okoliczne są bardzo głębokie, a miejsce do zakotwiczenia bardzo pewne na całej redzie. Port jest osłaniany przez długie molo, które łamie fale tak, jakby to robił łamacz fal, więc „James Cook” odnalazł swoje stałe miejsce naprzeciw kantoru firmy Hawkinsa.

Hobart Town liczy nie więcej niż dwadzieścia pięć do dwudziestu sześciu tysięcy ludności. Wszyscy się znają w tej społeczności armatorów, handlowców i agentów morskich, najliczniejszej w tym zasadniczo handlowym mieście. I chociaż w tak dynamicznie rozwijającym się mieście bardzo wielkie jest upodobanie do studiów naukowych, artystycznych i literackich, to jakże handel mógłby nie znajdować się na pierwszym miejscu?

Terytorium Tasmanii jest godne uwagi z powodu urodzajności jego ziem i lasów obfitujących w różne gatunki roślinności, które są, rzekłbyś, niewyczerpane. Co do płodów ziemi, która leży na tej samej szerokości geograficznej co Hiszpania na półkuli północnej, to można wymienić zboża, kawę, herbatę, cukier, tytoń, wełnę, bawełnę, wino i piwo. Wszystkie części wyspy są zdatne do hodowli bydła, a taka obfitość produktów hodowli jest tak nieprawdopodobna, iż można powiedzieć, że wystarczyłaby sama Tasmania, by dostarczać konserw dla całej reszty świata.

Pan Hawkins, co było oczywiste, zajmował bardzo poczesną pozycję w wielkim handlu Hobart Town. Jego firma, z którą jako wspólnik i kapitan wielkiego kabotażu był związany pan Gibson, cieszyła się uznaniem i sympatią ogółu. Nieszczęście, które uderzyło w kapitana, zyskało więc bolesny rozgłos i zanim „James Cook” przycumował do nabrzeża, wszyscy mieszkańcy miasta mieli już pewność, że na pokładzie statku doszło do jakiejś tragedii.

Nim jeszcze zasygnalizowano bryg na wysokości Sullivan Cove, jeden z pracowników kantoru poszedł zawiadomić panią Hawkins. Kobieta, w towarzystwie swej przyjaciółki pani Gibson, czym prędzej udała się do portu. Obydwie chciały być na miejscu, gdy tylko „James Cook” przybije do nabrzeża.

Tutaj jednak stało już trochę ludzi wznoszących bolesne okrzyki. Rzeczywiście, nie można było się pomylić: brytyjska flaga, zamiast na końcu gafla, powiewała na znak żałoby w połowie masztu.

Kilku marynarzy, którzy stali przy nabrzeżu, wymieniało następujące uwagi:

– Stało się jakieś nieszczęście…!

– Jakiś marynarz zginął podczas żeglugi!

– Pewnie była to śmierć na morzu…!

– Miejmy nadzieję, że to nie kapitan!

– Czy „James Cook” miał pasażerów?

– Tak… według tego, co się mówi, miał wziąć w Wellington na pokład pana Hawkinsa i Nata Gibsona.

– Czyżby ściągnęli flagę do połowy masztu z powodu śmierci jakiegoś członka załogi…?

– Oczywiście, że tak!

Pani Hawkins i pani Gibson nie znały na tyle dobrze morskich zwyczajów, żeby się zorientować w tym, co zafrapowało ludzi w porcie. Zresztą starano się nie zwracać na to ich uwagi, być może nie chcąc w nich wywoływać zbędnego niepokoju. Gdy jednak bryg stanął już przy nabrzeżu, gdy pani Gibson nie rozpoznała swego męża w kapitanie, który dowodził manewrami, gdy zobaczyła, że jej syn nie rzucił się ku niej, by ją uścisnąć, lecz siedzi na rufie ze smutną twarzą, obawiając się do niej odwrócić, a przy nim, w postawie pełnej boleści, stoi pan Hawkins, wtedy krzyknęła:

– Harry…! Gdzie jest Harry?!

Chwilę później Nat Gibson był przy niej i przyciskał ją do serca, całując matkę i jednocześnie szlochając. Wówczas zrozumiała, że spotkało ją straszne nieszczęście. Wyszeptała zdławionym głosem kilka słów i byłaby upadła, gdyby nie podtrzymał jej pan Hawkins.

– Nie żyje…! – powiedział.

– Nie żyje…? – powtórzyła przerażona pani Hawkins.

– Nie żyje… został zamordowany!

Podprowadzono powóz, do którego położono przy pani Hawkins nieprzytomną panią Gibson. Pan Hawkins i Nat Gibson zajęli miejsca naprzeciwko nich, po czym powóz, omijając port, skierował się do domu, do którego powracał syn, a do którego ojciec już nigdy nie powróci. Nieszczęsna wdowa została przeniesiona do swego pokoju, nie odzyskując przytomności. Minęła co najmniej godzina, zanim mogła odpowiedzieć łzami na łzy syna.

Owa tragiczna wiadomość natychmiast obiegła całe miasto. Konsternacja była wielka i bardzo głęboka, a wszystkich ogarnęło głębokie współczucie dla znanej z prawości rodziny Gibsonów. Zresztą czy jest coś bardziej zasmucającego niż statek wracający do macierzystego portu bez kapitana?

Przed odejściem armator poprosił Karla Kipa, żeby nadal pełnił swoją funkcję podczas rozładunku, aż do roztaklowania „Jamesa Cooka”. To miało zająć tylko kilka dni i dwaj bracia mogli pozostać na pokładzie. Wcale im to nie przeszkadzało w poszukiwaniach statku zdążającego do Europy, a pan Hawkins miał ich informować na bieżąco o wszelkich wychodzących jednostkach.

Karl i Pieter Kipowie chętnie przyjęli tę propozycję armatora, który nazajutrz miał ich skontaktować ze swoją firmą handlową.

Pierwszą czynnością Karla Kipa było wezwanie zarządcy portu i podjęcie decyzji, jakie środki powinny być przedsięwzięte w sprawie Fliga Balta i jego wspólników. Urzędnik przybył niebawem i dowiedział się, że na pokładzie brygu miała miejsce rewolta w znanych nam okolicznościach.

– Czy bosman jest zakuty w kajdany? – zapytał.

– Wraz z dwoma marynarzami, których zwerbował w Dunedin – odpowiedział Karl Kip.

– A reszta ludzi…?

– Z wyjątkiem trzech lub czterech, których zwolnię, mogę na nich liczyć.

– Dobrze kapitanie – powiedział oficer. – Przyślę tutaj oddział policji, a buntownicy zostaną zamknięci w portowym więzieniu.

Kwadrans później przybyło kilku policjantów, którzy ustawili się na dziobie, w pobliżu wyjścia z luku. Flig Balt, Len Cannon i Kyle zostali wyciągnięci z ładowni i doprowadzeni na pokład.

Bosman, z zaciśniętymi zębami, nie mówiąc ani słowa, ograniczył się do rzucenia na Karla Kipa spojrzenia pełnego nienawiści i żądzy zemsty. Len Cannon, bardziej demonstracyjny, pogroził mu pięścią i obsypał takim potokiem przekleństw, że jeden z policjantów musiał mu zakneblować usta. W tym czasie Vin Mod, schowany za kabestanem, schylił się do ucha Fliga Balta i powiedział mu w taki sposób, żeby nikt nie słyszał:

– Nie wszystko skończone. Róbcie to, co ustaliliśmy. Znajdziemy dokumenty i pieniądze…

 

Oczywiście Vin Mod, mimo środków ostrożności przedsięwziętych po aresztowaniu bosmana, mógł się z nim porozumiewać. Ustalili razem plan, do którego Flig Balt miał się tylko dostosować. Dlatego odpowiedział jedynie skinieniem głowy na te kilka słów wypowiedzianych przez wspólnika.

Gdy policjanci zamierzali zabrać trzech więźniów, w grupie złożonej z Sextona, Bryce’a i kucharza Koa odezwały się szemrania. Ale te pomruki zostały szybko stłumione i mało brakowało, żeby Karl Kip wysłał ich razem z kompanami. Chwilę później Flig Balt, Len Cannon i Kyle wyszli na nabrzeże i w towarzystwie hałaśliwego tłumu gapiów zostali odprowadzeni do więzienia portowego, gdzie uwięziono ich aż do dnia, kiedy staną przed Sądem Morskim.

Prawie natychmiast po ich odejściu Karl Kip wezwał Vina Moda, Sextona, Bryce’a oraz kucharza, po czym bez zbędnych wyjaśnień zwolnił ich ze służby, z zakazem powrotu pod jakimkolwiek pozorem na pokład. Mogli tylko udać się do biura kantoru Hawkinsa, gdzie miało im zostać wypłacone należne wynagrodzenie.

Vin Mod liczył się z taką decyzją i z pewnością był z tego zadowolony. Zszedł więc do pomieszczenia załogi i wrócił na pokład ze swoim workiem. Jeśli natomiast idzie o Sextona i Bryce’a, to wiemy, w jakich okolicznościach zostali zaokrętowani w Dunedin – żeby umknąć policji po wydarzeniach w tawernie „Three Magpies” – więc całe swe wyposażenie nosili na sobie.

– Chodźcie – powiedział do nich Vin Mod.

Podążyli za marynarzem, który poprowadził ich najpierw do biur armatora, po czym do znajomego właściciela zajazdu, w którym to zajeździe wynajęli we trzech pokój.

Teraz, z Hobbesem, Wickleyem, Burnesem i Jimem, Karl Kip nie musiał się już niczego obawiać. Ci dzielni ludzie wystarczali, żeby zapewnić właściwą służbę na pokładzie. Kiedy zaś wyładują towary na brzeg, „James Cook” zostanie roztaklowany.

Ta noc, którą Nat Gibson spędził przy swej matce, była nie do opisania. Pani Hawkins nie chciała opuścić nieszczęsnej kobiety, bo też jaka opieka byłaby życzliwsza niż opieka bliskich osób, jakie serdeczne słowa bardziej pocieszające! Trzeba było jej opowiedzieć całą tę bolesną historię… Trzeba było jej przedstawić, w jakich okolicznościach został zabity nieszczęsny kapitan, i wyjaśnić, że władze jeszcze nie natrafiły na żaden ślad mordercy. Trzeba było jej wytłumaczyć, w jakim zakątku małego cmentarza na Kerawarze spoczywa jej mąż. Wreszcie trzeba było pokazać fotografię, którą zrobił pan Hawkins… Pani Gibson nalegała na to, żeby ją zobaczyć, więc nie można było odmówić jej prośbie! Kiedy natomiast zobaczyła wierny obraz kapitana, jego pierś rozszarpaną przez ostrze sztyletu, które dotarło aż do serca, jego nadmiernie rozszerzone oczy, których spojrzenie zdawało się skierowane na nią, całkiem się załamała i trzeba było czuwać nad nią przez tę całą niekończącą się noc…!

Następnego dnia wezwano lekarza. Jego starania sprawiły, że pani Gibson nieco się uspokoiła, lecz jakie życie czekało ją w ogarniętym smutkiem domu!

Minęło kilka dni. Pod kierownictwem Karla Kipa zakończono opróżnianie ładowni brygu. Trzysta ton kopry i skrzynie z masą perłową zostały złożone w magazynach kantoru. Obecnie marynarze byli zajęci roztaklowywaniem statku, zdejmowaniem masztów, przemieszczaniem fałów i wykonywaniem bieżących czynności, oraz dokładnym oczyszczaniem ładowni, pomieszczeń załogi, kabiny na rufie i mostka kapitańskiego. „James Cook” miał wyjść w morze dopiero za kilka miesięcy. Następnie, gdy załoga otrzymała swoją wypłatę, poprowadzono bryg w głąb portu, gdzie stał pod nadzorem strażnika.

Bracia Kip mogli się udać na ląd. Nie trzeba też powtarzać, że codziennie kontaktowali się z armatorem, który często zapraszał ich też do swojego domu. Pani Hawkins podzielała sympatię swego męża do nich i starała się ich przyjmować z największą życzliwością.

Pani Gibson nie przyjmowała nikogo, ale jeden lub dwa razy zrobiła wyjątek dla braci, którzy szanując jej boleść, okazywali wobec niej niezmierną wstrzemięźliwość. Natomiast Nat Gibson często bywał na pokładzie brygu i łączył się z panem Hawkinsem w podziękowaniach dla braci.

7 stycznia, zanim Karl i Pieter Kipowie opuścili statek, armator przybył naradzić się z nimi nad ich sytuacją i nie należy się dziwić, że wysunął pewne propozycje.

– Panie Karl – powiedział – mogę się tylko cieszyć z waszego oddania i pilności, które okazaliście w tej smutnej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Zawdzięczamy panom zarówno uratowanie statku, jak i całej załogi. Bez waszej pomocy zginęlibyśmy może na zawsze w sztormie na Morzu Koralowym.

– Jestem szczęśliwy, panie Hawkins, że mogłem się panu przysłużyć…

– Jestem panu wdzięczny – mówił dalej armator. – Jeśli więc „James Cook” miałby w przyszłości wypłynąć, zaproponuję panu jego dowództwo.

– Jest pan zbyt dobry, panie Hawkins, i jestem niezmiernie zaszczycony pańską propozycją. Na pewno nie omieszkałbym jej przyjąć, gdyby nie pilne i poważne sprawy, które zmuszają mnie i mego brata do jak najszybszego wyruszenia do domu.

– Faktycznie, panie Hawkins – dodał Pieter Kip – staramy się dowiedzieć, czy jakiś statek nie zamierza wypłynąć do Europy.

– Rozumiem was, panowie – oświadczył pan Hawkins – ale z prawdziwym smutkiem rozstaję się z wami; możliwe, że już nigdy się nie zobaczymy…

– Kto wie, panie Hawkins? – powiedział Karl Kip. – Gdy załatwimy już sprawy w Groningen, gdzie nasza obecność jest konieczna, dlaczego nie mielibyśmy nawiązać stosunków handlowych między naszymi firmami?

– Bardzo tego pragnę – oświadczył armator – i byłbym szczęśliwy, gdyby tak się stało…

– My również – odparł Karl Kip. – Jeśli chodzi o mnie, jak tylko załatwimy w Groningen wszelkie sprawy związane z firmą, zamierzam poszukać statku i być może wrócę do Hobart Town.

– Gdzie przyjmiemy pana jak przyjaciela – zapewnił najserdeczniej pan Hawkins. – Oczywiście jest naturalne i zrozumiałe, że moja kasa pancerna jest dla was otwarta… W katastrofie „Wilhelminy” straciliście wszystko, co posiadaliście, a za wszystko, czego będzie pan potrzebował w Hobart Town, możemy się rozliczyć w późniejszym terminie. Czyż nie tak…?

– Bardzo dziękujemy za pańską życzliwość, panie Hawkins – odparł Karl Kip – i mam nadzieję, że nie będziemy musieli wcale z niej korzystać… Może znajdzie się okazja, żebym znalazł pracę jako zastępca kapitana na statku, który odwiezie nas do Europy, a moje zarobki pokryją koszty podróży mego brata…

– Zgoda, panie Kip, ale jeśli taka okazja się nie nadarzy, proszę pamiętać, że zawsze jestem do waszej dyspozycji.

Obaj bracia odpowiedzieli mu silnym uściskiem dłoni.

– W każdym razie – mówił dalej armator – należy się panu, panie Kip, uposażenie kapitana za ostatnią część rejsu „Jamesa Cooka” i nie zgadzam się na żadną odmowę z pańskiej strony.

– Jak pan sobie życzy, panie Hawkins – odpowiedział Karl Kip – lecz my nie możemy zapomnieć o życzliwym przyjęciu nas na pokład. Postąpił pan w stosunku do dwóch rozbitków jak człowiek o wielkim sercu i cokolwiek się zdarzy, zawsze będziemy pańskimi dłużnikami.

Wówczas pan Hawkins obiecał, że pomoże braciom znaleźć statek. Stale będzie ich informował o spodziewanych wyjściach w morze i zrobi, co się da, żeby Karl Kip dostał posadę zastępcy dowódcy statku, co umożliwiłoby im powrót do Europy bez proszenia kogokolwiek o pomoc, skoro takie było ich życzenie.

Po dodatkowych gorących zapewnieniach o przyjaźni armator i bracia Kip rozstali się.

Karl i Pieter Kipowie zajęli się teraz wyszukaniem skromnego hotelu, gdzie mieli zamieszkać aż do czasu wypłynięcia z Hobart Town. Był to dla nich pretekst do zwiedzenia miasta, do którego podróże morskie nigdy wcześniej nie zawiodły starszego z braci.

Nie ma wątpliwości, że stolica Tasmanii zasługuje na podziw turystów. Jest to jedno z ładniejszych miast Oceanii należącej do Brytyjczyków. Ma szerokie, przewiewne, dobrze utrzymane ulice. Domki są tu małe, ale ładnie położone i rozweselone zielenią. W mieście nie brakuje skwerów, a nawet ma ono rozległy park o powierzchni czterystu hektarów, z dominującą nad nim od strony zachodniej Górą Wellingtona, której pokryte śniegiem wierzchołki znikają w obłokach chmur.

 

Podczas spacerów Karl i Pieter Kipowie dość często spotykali kilku marynarzy z „Jamesa Cooka”, między nimi Vina Moda i Bryce’a. Czy ci marynarze starali się o przyjęcie na pokład jakiegoś statku, czy też zamierzali przez jakiś czas pozostać na lądzie? W każdym razie wydawało się, że obaj się nie rozłączali, gdyż widywano ich, jak razem przemierzali miasto. Ale tym, czego nie zauważyli Karl i Pieter Kipowie, był fakt, że Vin Mod i Bryce chodzili za nimi, gdy bracia szukali mieszkania. Bracia Kip nie mieliby wątpliwości, że dwaj marynarze żywo się tym interesowali, gdyby usłyszeli, co jeden z nich wielokrotnie mówił do drugiego:

– Czy to się nie skończy?! Są bardzo wymagający przy wyborze hotelu!

– Ich kieszeń jest przecież pusta, lub prawie pusta – zauważył Bryce.

– Chyba że ten bydlak armator – którego niech diabeł udusi – postarał się ją zapełnić.

– Żeby tylko nie zaproponował im gościny u siebie! – mówił Bryce.

– Nie, tylko nie to! – wykrzyknął Vin Mod. – Byłbym skłonny zapłacić im dziesięć szylingów dziennie za piękny pokój, obojętnie gdzie!

Te zdania wymieniane między Vinem Modem a Bryce’em dowodziły dwóch rzeczy: najpierw, że byli zaniepokojeni tym, gdzie bracia Kip zamieszkają po roztaklowaniu brygu, następnie, że jeśli pan Hawkins zaproponuje im gościnę w swym domu, to pokrzyżuje plany dwóch marynarzy.

Jakie…? Z pewnością jakiś podły zamach, który przygotowywali na Karla i Pietera Kipów. Przypuszczalnie też ci dwaj nędznicy zamierzali wtargnąć do ich mieszkania. A to, co mogło być możliwe, gdyby bracia zamieszkali w hotelu, byłoby niemożliwe, gdyby aż do swego wyjazdu przebywali u pana Hawkinsa.

Takie było więc uzasadnienie szpiegowania, któremu zostali poddani dwaj bracia, którzy nie zastanawiali się nawet, czy są obserwowani, czy też nie. Zresztą od 8 stycznia mogli się czuć zadowoleni.

Rankiem tego dnia marynarz Burnes, niosąc skrzynkę uratowaną z wraku „Wilhelminy”, która zawierała wszystko, co posiadali, towarzyszył Karlowi i Pieterowi na jednej z ulic sąsiadujących z portem. To tutaj – nie w hotelu, ale w oberży o skromnym wyglądzie, lecz utrzymanej w czystości bracia wybrali dla siebie pokój na pierwszym piętrze. Vin Mod upewnił się co do tego kilka chwil później, a gdy tylko dołączył do Bryce’a, który oczekiwał go na nabrzeżu, powiedział:

– Fleet Street, oberża „Great Old Man”3. Teraz ich mamy!

 

 

1 Lauceston – u Verne’a: Lawnceston.

2Formacja plutoniczna – formacja geologiczna związana z zastyganiem magmy (płynnych skał) w głębokich warstwach skorupy ziemskiej; u Verne’a w szerszym pojęciu, w powiązaniu ze zjawiskami wulkanicznymi.

3 „Great Old Man” (ang.) – „Pod Starym Kamratem”.

Rozdział II

Projekty na przyszłość

 

Tragiczne zdarzenie, które tak okrutnie uderzyło w rodzinę Gibsonów, spowodowało przede wszystkim modyfikację planów czynionych przez pana Hawkinsa.

Na pewno pamiętamy, że pragnąc jeszcze bardziej rozszerzyć swoje interesy, armator udał się do Nowej Zelandii, aby założyć firmę z panem Balfourem, jednym z najbardziej cenionych kupców z Wellington. Nat Gibson, który towarzyszył mu w tej podróży, miał później zostać wspólnikiem pana Balfoura. W najbliższej przyszłości powinni nawiązać stosunki handlowe, szczególnie z Archipelagiem Bismarcka. Pan Zieger, do którego zwrócono się o radę w czasie postoju „Jamesa Cooka” na Tombarze, prosił tylko, żeby nawiązać korespondencję i stosunki z nową faktorią, której zapewniłby załatwianie wielu poważnych interesów. Jeden ze statków firmy Hawkinsa miał w tym celu odbyć długą podróż z Wellington do Port Praslin.

Przypominamy sobie także, że to właśnie w Wellington kapitan Gibson przyjął na pokładzie swego syna i pana Hawkinsa, żeby ich zawieźć do Hobart Town po uprzednim wzięciu ładunku przeznaczonego na wyspy Archipelagu Bismarcka. Po jego powrocie z Tasmanii Nat Gibson miał się osiedlić na stałe w stolicy Nowej Zelandii.

Ponieważ pan Gibson zginął w okolicznościach, które przedstawiliśmy, nie było już żadnej potrzeby kontynuowania wcześniej podjętych projektów. Pani Gibson z pewnością nie zaakceptowałaby pomysłu rozstania się z synem, a Nat Gibson nigdy by się nie zgodził na opuszczenie matki, na pozostawienie jej samej w domu, gdzie wdowieństwo stworzyłoby jedną wielką próżnię. Cała przyjaźń, całe poświęcenie państwa Hawkinsów nie mogłyby wystarczyć pani Gibson. Konieczne było, żeby syn pozostał blisko niej, żeby mogła być pod jego opieką i doznawać jego czułości. Armator był pierwszym, który to zrozumiał. Dlatego zamierzał porozumieć się z panem Balfourem i znaleźć mu innego wspólnika, podczas gdy Nat Gibson miał mu pomagać w prowadzeniu firmy w Hobart Town.

– Nat – powiedział pan Hawkins, przytulając go do serca – zawsze cię uważałem za swoje dziecko i teraz chcę, żebyś był nim bardziej niż kiedykolwiek! Nie… nigdy nie zapomnę mego nieszczęsnego przyjaciela…

– Mój ojciec… mój biedny ojciec…! – wyszeptał młodzieniec. – Och, nie wiedzieć, kto go zabił…

W jego bólu, w jego łkaniu dominowało takie pragnienie zemsty, że nie był w stanie go ugasić.

– Nędznicy! – dodał. – Możemy nigdy nie poznać, kim byli, i to obrzydliwe morderstwo nie zostanie pomszczone!

– Poczekajmy na następne wiadomości z Port Praslin – odparł pan Hawkins. – Może śledztwo panów Hamburga i Ziegera dostarczy jakichś konkretnych wyników… Może znaleźli jakieś nowe tropy… Nie, ja nie mogę uwierzyć, że ta zbrodnia pozostanie bezkarna!

– Jeśli mordercy zostaną schwytani – krzyknął Nat Gibson – to udam się tam… tak, pojadę tam i…

Nie zdołał dokończyć, ponieważ z gniewu głos mu się załamał.

Tymczasem jeszcze przed tym, nim ta zbrodnia zostanie osądzona – jeśli do tego dojdzie – inny proces miał się toczyć przed Sądem Morskim – proces buntowników z „Jamesa Cooka”.

Karl Kip, jako kapitan brygu, złożył raport odpowiednim władzom. Flig Balt, jako szef, i Len Cannon, jako wspólnik, byli narażeni na bardzo poważne kary, gdyż prawo angielskie jest bardzo surowe w tego rodzaju przypadkach, kiedy zagrożona jest dyscyplina na pokładach statków handlowych.

Od dnia uwięzienia zatrzymani nie mieli żadnych kontaktów ze swymi kolegami. Sexton, Kyle i Bryce figurowali tylko jako świadkowie w tym procesie. Raport nie wykazywał ich odpowiedzialności za próbę rewolty, tak szybko stłumionej dzięki energicznemu działaniu nowego kapitana. Możliwe też było, że jeśli zaokrętują się na inny statek, a to z pewnością byłoby dla nich odpowiedniejsze, nie będą obecni w Hobart Town, gdy sprawa będzie rozpatrywana przed sądem.

Co do Vina Moda, który właściwie był duszą tej rewolty, to ten sprytny osobnik, pod którego negatywnym wpływem pozostawał bosman, zachowywał się zupełnie inaczej. Nie starał się zbiec, żeby uniknąć konsekwencji za swą działalność, którą śledztwo mogło wykazać. Kto wie, czy Flig Balt zarzucony pytaniami i widząc, że jest zgubiony, nie będzie o tym mówił i nie wyjawi swoich powiązań z Vinem Modem…? Zresztą czyż obaj nie byli z sobą związani jak dwaj galernicy za sprawą rozlanej krwi, krwi nieszczęsnego Harry’ego Gibsona?

Dlatego też, nie ufając ewentualnej słabości bosmana, Vin Mod był żywo zainteresowany tym, żeby wyciągnąć Balta z opresji, a może nawet posiadał odpowiednie środki dla realizacji tego zadania. Będąc bardzo inteligentny i bardzo przedsiębiorczy, wiedział, że Flig Balt liczy na niego. Jeżeli potrafi odwrócić ramię sprawiedliwości w sprawie „Jamesa Cooka”, wówczas żaden z nich nie ma się czego obawiać! Któż mógł podejrzewać, że to oni byli sprawcami morderstwa popełnionego w dalekich regionach Nowej Irlandii…? Na razie Vin Mod mógł pozostawać w Hobart Town cały i zdrowy, co więcej, z pieniędzmi skradzionymi kapitanowi, przez co nie musiał się kłopotać, że zabraknie mu środków na życie w tym mieście.

Wreszcie ten podły człowiek z pewnością ustalił z Fligiem Baltem plan, który będzie się starał zrealizować, gdyż dysponował całkowitą swobodą. Lecz teraz nie miał możliwości skontaktowania się z bosmanem, żeby go o tym powiadomić, i analizując swój zamiar, starał się wszystko przewidzieć, tak by nic go nie zaskoczyło.

„Czy dobrze mnie zrozumiał…? To przecież proste. To wyjaśniłoby rewoltę na statku i ją uzasadniło! Ach, gdybym ja był na jego miejscu! To prawda, że wówczas nie byłbym na swoim, a jest to niezbędne! Na nieszczęście, to nie jest człowiek, który rozumie w pół słowa! Trzeba mu wszystko wtłaczać do głowy! Czy nie byłoby możliwe, żeby ktoś do niego dotarł… ja… albo ktoś inny, Kyle lub Sexton, i powiedział: Załatwione! Należy jednak to uczynić, i to dokładnie w przeddzień posiedzenia sądu. Bracia nie mogą się przedwcześnie zorientować. Ale o tym pomyślę… Przede wszystkim należy go stamtąd wyciągnąć, a wówczas zemścimy się na tym przeklętym kapitanie z przypadku… Najchętniej widziałbym go tańczącego obok jego brata na końcu sznura!”.

Podczas gdy Vin Mod przemyśliwał nad tą sprawą, jego twarz stawała się coraz bledsza, oczy napływały krwią, a cała fizjonomia przybierała wyraz bezgranicznej nienawiści.

Wszystko to świadczyło o tym, że Vin Mod przygotowywał przeciwko braciom Kip jakiś ponury podstęp. Otóż, wiążąc z sobą pewne fakty, należało sądzić bez żadnej wątpliwości, że zbrodnia na Kerawarze została dokonana po to, żeby nią ich obciążyć. Dlatego od chwili przybycia brygu i wylądowania Vin Mod zajął się szczególnie skrupulatnie ustalaniem, co robią Karl i Pieter Kipowie. Był pewny, że będą się starali jak najprędzej opuścić Hobart Town i wrócić do Europy. Tymczasem jednak trzeba było znaleźć statek gotowy do wypłynięcia w morze, a z wyjątkiem szczególnych okazji, taki przypadek nie zdarzał się z dnia na dzień.

Ponadto Vin Mod doskonale wiedział, że Karl Kip, przy pomocy pana Hawkinsa, szukał sposobności, żeby się zatrudnić jako pierwszy oficer na statku. To była jeszcze jedna przyczyna opóźnienia ich wyjazdu i wydawało się pewne, że bracia nie odpłyną z miasta przed posiedzeniem Sądu Morskiego, na którym miano sądzić buntowników z „Jamesa Cooka”.

Zresztą, czy podczas tego procesu nie była konieczna obecność Karla Kipa jako świadka? Czy przewód sądowy nie wymagał obecności jego brata, który podobnie jak pan Hawkins, Nat Gibson i marynarze został wezwany do złożenia zeznań? To było oczywiste. Ale najważniejsze były zeznania kapitana, więc jakże nie miałby on stawić się przed Sądem Morskim w charakterze głównego świadka…?

Vin Mod starał się nie tracić z oczu obu braci podczas ich pobytu w Hobart Town. Gdy tylko ustalił, że mieszkają w oberży „Great Old Man” na Fleet Street, zmienił swój wygląd, zakładając sztuczną brodę, i w oberży zarezerwował dla siebie pokój, płacąc z góry za dwa tygodnie, zameldowawszy się pod fałszywym nazwiskiem Ned Pat. Następnie wpisał się pod prawdziwym nazwiskiem Vin Mod w oberży „Fresh Fish’s”4, położonej w innej dzielnicy portu, gdzie zatrzymali się Sexton, Kyle i Bryce. Wychodził stąd wcześnie rano, a wracał późno i nie spożywał posiłków. Wszystko to robił w tym celu, żeby Karl i Pieter Kipowie nie zorientowali się, co zamierza. I rzeczywiście, te środki ostrożności sprawiły, że nigdy się nie spotkali, a zresztą bracia by go nie poznali w obecnym przebraniu.

W oberży „Great Old Man” Vin Mod postarał się wybrać sąsiadujący z nimi pokój, a przez okna, które otwierały się na wspólny balkon, z łatwością mógł wejść do ich pokoju. Mógł nawet słyszeć rozmowy Karla i Pietera, gdy w nocy podkradał się na balkon. Oni zaś, nie wiedząc, że są śledzeni, rozmawiali o sprawach osobistych, które ich nie kompromitowały, i wcale nie zachowywali ostrożności, aby rozmawiać ściszonym głosem. Najczęściej też, z powodu nadmiernego gorąca, okno było uchylone za żaluzjami balkonu.

 

Oto więc, co usłyszał Mod wieczorem trzynastego, jednocześnie starając się usilnie, aby go nie zobaczono. Panowała głęboka ciemność, a pokój był oświetlony jedynie przez słabe światło lampy naftowej. Vin Mod mógł więc nie tylko słuchać, lecz także obserwować wnętrze.

Pokój był bardzo skromnie umeblowany: dwa żelazne łóżka umieszczone w narożnikach, wielka szafa, stojący pośrodku stół, umywalka ustawiona na trójnogu oraz trzy drewniane, wygięte krzesła. Palenisko kominka było wypełnione starym popiołem.

Na taborecie leżała waliza odnaleziona na wraku „Wilhelminy”. Zawierała ona wszystko, co bracia posiadali: to, co zostało po zatonięciu, i to, co zakupili w Hobart Town, a więc bieliznę i inne przedmioty nabyte za pieniądze wypłacone przez kasę firmy Hawkinsa. Jakieś ubiory, pozyskane w ten sam sposób, wisiały na wieszaku na prawo od drzwi wejściowych, które otwierały się na korytarz wspólny dla kilku pokoi – między innymi zajmowanego przez Vina Moda.

Pieter Kip, siedząc przy stole, przeglądał różne dokumenty dotyczące kantoru w Ambon, gdy wszedł jego brat i zadowolonym głosem zawołał:

– Udało mi się, Pieter, udało się! Mamy teraz zapewniony powrót!

Pieter Kip zrozumiał, że te słowa odnoszą się do starań rozpoczętych przed kilkoma dniami w celu uzyskania stanowiska pierwszego oficera na pewnym holenderskim statku, który przygotowywał się do wypłynięcia z Hobart Town do jednego z portów Europy.

Pieter Kip ujął ręce brata, ścisnął je serdecznie i powiedział:

– A więc firma Arnemniden przyjmuje cię na zastępcę dowódcy na „Skydnamie”?

– Tak, Pieter, a to dzięki usilnym staraniom pana Hawkinsa.

– Wspaniały człowiek, któremu już tyle zawdzięczamy…

– A który w tej sprawie udzielił mi mocnego wsparcia! – oświadczył Karl Kip.

– Tak! Możemy liczyć na niego w każdych okolicznościach, mój drogi Karlu! Jeżeli on winien ci jest wdzięczność za działanie na pokładzie „Jamesa Cooka”, to my zawdzięczamy mu wszystko, co dotychczas dla nas zrobił! Widziałeś, jak byliśmy przyjęci przez jego rodzinę i przez rodzinę Gibsona, mimo strasznego nieszczęścia, które ich spotkało.

– Biedny kapitan! – zawołał Karl Kip. – Dlaczego musiałem go zastąpić?! Pan Hawkins jest niepocieszony z powodu śmierci swego nieszczęsnego przyjaciela! Ach, niech ci nędzni mordercy zostaną wykryci i ukarani!

– Tak będzie! Tak będzie! – odpowiedział Pieter Kip.

Na to oświadczenie, które wydawało mu się zbyt dosadne, Vin Mod wzruszył ramionami i wyszeptał:

„Tak, będą ukarani, nawet wcześniej niż myślisz, Karlu Kip!”.

Pieter Kip mówił dalej:

– Czy zostałeś przedstawiony kapitanowi „Skydnama”?

– Nawet tego samego wieczora, Pieter, i mogę być z tego spotkania zadowolony. Jest to Holender z Amsterdamu. Wydaje się człowiekiem, z którym łatwo się porozumiem. Był zorientowany, co się wydarzyło na pokładzie „Jamesa Cooka”, wie też, w jaki sposób pełniłem funkcję kapitana, gdy Flig Balt został zdjęty z dowództwa.

– To nie wystarczy, Karl, trzeba, żeby były bosman został surowo ukarany! Przecież mimo że prawie zgubił bryg z powodu swej nieudolności, to jeszcze chciał go oddać buntownikom, stając na czele buntu…

– Dlatego też, Pieter, Sąd Morski nie okaże się pobłażliwy, bądź tego pewny.

– Zastanawiam się Karl, czy słusznie postąpiłeś, aresztując tylko Fliga Balta i Lena Cannona. Ich towarzysze zwerbowani w Dunedin nie są od nich lepsi, a wiesz przecież, że kapitan Gibson nie miał do nich za grosz zaufania.

– To prawda, Pieter.

– Dodam jeszcze, Karl, że osobiście nie miałem zaufania do tego Vina Moda, który wydaje mi się mistrzem w sztuce oszustwa i fałszu. Jego postawa w kilku okolicznościach wydawała mi się podła. Chociaż potrafił uniknąć kompromitacji, zdaje się, że stał za Fligiem Baltem. Gdyby bunt nie został zdławiony, jestem pewny, że zostałby zastępcą nowego kapitana.

– To możliwe – odparł Karl Kip. – Dlatego nie wszystko jest jasne w tej sprawie i jest prawdopodobne, że na rozprawie wyjdą na jaw pewne niespodzianki! Ponieważ marynarze „Jamesa Cooka” zostaną wezwani na świadków, trudno przewidzieć, co jeszcze wniosą ich zeznania… Vin Mod też będzie zeznawał i zostanie zasypany pytaniami… Jeżeli był w zmowie z bosmanem, może ten wyjawi prawdę! A poza tym ci uczciwi marynarze: Hobbes, Wickley i Burnes, także będą mówili i jeśli obciążą Vina Moda…