Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Oboje nosimy na sobie blizny, które podarowała nam przeszłość…
Liv od zawsze żyła w cieniu swojej wyrachowanej siostry bliźniaczki Lexi. Kiedy Austin – jej najlepszy przyjaciel i największa miłość – wybiera Lexi, Liv postanawia zapomnieć. Ale czy można tak po prostu wymazać uczucia? W życiu Liv pojawia się Kane – przyjaciel Austina. Chłopak czuje się uwięziony w cudzych oczekiwaniach. Nie chce być lekarzem, jak wymarzył to sobie jego ojciec. Liv pokazuje mu, że warto walczyć o swoje marzenia, a on pomaga jej zmierzyć się z przeszłością. Austin nagle uświadamia sobie, co stracił i zamierza walczyć o Liv. A Lexi? Obwinia siostrę o koniec swojego związku…
Czy Liv posłucha głosu serca, nawet jeśli oznacza to przeciwstawienie się wszystkim?
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 15 godz. 35 min
Lektor: Klaudia Gregorczyk
Redaktor prowadząca: Agata Tondera
Redakcja: Zofia Ulańska
Korekta: Katarzyna Sarna, Katarzyna Kosiek, korekta w programie firmy Lingventa
Okładka, barwione brzegi: Krzysztof Rychter
Zdjęcia wykorzystane na okładce: Formatoriginal/Shutterstock.com, Max Beck/Unsplash
Skład: Radosław Kamiński, Monika Nowicka
© Copyright for text by Klaudia Gregorczyk, 2025 © Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2025
Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe są tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
Wydanie I
ISBN 978-83-8388-300-7
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 [email protected]
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Dla mojej Babci Jadzi.
Dziękuję, że pokazałaś mi,
jak wygląda bezwarunkowa miłość.
Wiem, że patrzysz na mnie z góry i jesteś dumna.
Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany.
William Shakespeare, Romeo i Julia,tłum. Józef Paszkowski, Warszawa 2021
Od dłuższego czasu miałam wrażenie, że moje życie potoczyło się w całkiem innym kierunku, niż powinno. Ruszyło jak maratończyk i zgubiło się na zakręcie, zanim tak naprawdę zaczęłam odkrywać jego uroki, które, szczerze mówiąc, do dzisiaj w dużej mierze były mi nieznane. Odkąd weszłam w wiek dojrzewania, cierpiałam na dziwną przypadłość analizowania wszystkiego, co mnie otaczało, a to zazwyczaj nie wychodziło mi na dobre. Coraz częściej łapałam się na tym, że mimowolnie oczekuję jakiejś zmiany, ale nie do końca wiedziałam jakiej. Męczyło mnie bezustannie uczucie, że stoję w miejscu i tylko skrycie marzę – roję pragnienia, te bardziej realne i te, które nie miały prawa się spełnić. Lubiłam odpływać, wolałam rozmawiać sama ze sobą, zamiast wprowadzać innych w ten dramatyczny stan, który trwał w moim życiu, odkąd pamiętam.
Teraz rozpoczęła się ostatnia klasa liceum i do listy zmartwień mogłam dopisać zastanawianie się nad przyszłością, w tym wybór college’u. W wakacje nieraz przeglądałam strony uczelni i myślałam, czy w którejś z nich mogłabym się odnaleźć albo czy mojego wujka byłoby na nią stać. Czasem wydaje mi się, że nigdzie nie ma dla mnie miejsca. Może to przypadłość sierot, a może wina załamania nerwowego i ataków paniki, które po napadach furii mojej siostry bliźniaczki nawiedzały mnie ze zdwojoną siłą.
Podniosłam się z leżanki pod oknem i zatrzymałam naprzeciwko wysokiego lustra ozdobionego światełkami w kształcie kwiatów. Objęłam ramiona dłońmi i przyjrzałam się odbiciu. Moja pociągła twarz okalana brązowymi włosami, falami spływającymi mi na ramiona, wyglądała na smutną, a ja zaczynałam się przyzwyczajać, że jej wyraz już nigdy się nie zmieni. Niektórzy nosili w sobie żal od urodzenia, a ja na pewno do nich należałam. Codziennie rano, kiedy patrzyłam na siebie, widziałam głównie smutek. Moje spojrzenie zdradzało wszystko, co czułam. Podobno mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Jeśli tak jest, moje pokazywały, ile blizn pokrywało moją. To właśnie dlatego miałam obsesję na punkcie idealnie wyćwiczonego uśmiechu – w moim przypadku było to jedynie uniesienie kącików ust, a i ten gest z każdym dniem stawał się coraz bardziej wymuszony. Czasami bolało mnie, gdy nakładałam uśmiech jak maskę, ale bałam się, że jeśli ją zdejmę, ludzie odwrócą się ode mnie. Przecież nie mogłam pokazywać wszystkim, zwłaszcza znajomym ze szkoły, że coś jest nie tak. Nie chciałam nikogo urazić swoim przygnębieniem. Ale w środku byłam zmęczona. Zmęczona udawaniem i strachem przed odrzuceniem.
Przybliżyłam twarz do lustra i pomimo niechęci do makijażu zasłoniłam sińce pod oczami niewielką ilością korektora. Wciągnęłam powietrze nosem i ponownie zgubiłam się w natłoku myśli, które rzadko kiedy dawały mi odpocząć. Gdyby nie krzyk wujka, stałabym tak jeszcze długo. Odwróciłam się w kierunku drzwi od mojego pokoju, a Clay wydał z siebie drugi, jeszcze głośniejszy wrzask.
– Liv!
Ostatni raz rzuciłam szybkie spojrzenie na swoją zmęczoną twarz, chwyciłam torbę i zeszłam po schodach. Usłyszałam brzęk talerzy chowanych do zmywarki, więc domyśliłam się, że wujek był w kuchni. Ruszyłam w tamtym kierunku i przywołałam swój codzienny wymuszony uśmiech, pozwalający skryć demony. Demony, których nie potrafiłam się pozbyć.
Clayton nabierał właśnie kolejną porcję powietrza, żeby przygotować się do trzeciego krzyku, kiedy pojawiłam się w zasięgu jego wzroku. Wyglądał, jakby się zapowietrzył, ale szybko wrócił do swojego naturalnego stanu – od dziecka kojarzyłam go z szerokim uśmiechem, silnym ramieniem i grubym, ale uroczym głosem. To wszystko i wiele więcej składało się na Claytona Adamsa, mężczyznę, który od dwunastu lat zastępuje moich i Lexi rodziców. Był naszym ojcem i matką w pełnym wymiarze i jako samotny facet skazany na dwie zranione dziewczynki radził sobie znakomicie. On sam był dla siebie zbyt surowy i często mawiał, że mógł zrobić więcej. Miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, kiedy starszy brat zostawił mu swoje sześcioletnie córki i wyjechał z żoną spełniać marzenia o prawniczej karierze w Nowym Jorku. Mimo że Big Apple od naszego miasteczka dzieliło ledwie kilka godzin jazdy, rodzice nas nie odwiedzali. Na początku wujek wykonywał setki telefonów, szukał powodu, dla którego jego brat nas porzucił, ale kiedy go nie znalazł, oficjalnie został naszym opiekunem. Moi rodzice, jeśli w ogóle mogłam ich tak nazywać, nie kontaktowali się z nami. Wątpiłam, by wiedzieli, jak wyglądamy.
Kochałam wujka Claya za dom i miłość, które nam dawał, dlatego kłamałam i mówiłam, że pogodziłam się z odrzuceniem. Według mnie nie mogłyśmy trafić lepiej, zdaniem Lexi trafiłyśmy najgorzej. Kochała wujka, ale również nie zaakceptowała straty rodziców, przez co odpychała od siebie Claya, a co gorsza mnie. Stałam się jej wrogiem numer jeden i pokazywała mi to w każdy możliwy sposób. Zmieniła kolor ciemnych włosów na platynowy blond, została kapitanką drużyny cheerleaderek, stała się popularna i nosiła ubrania czasami ledwo zakrywające jej wysportowane ciało. Uważała, że wina za odejście rodziców na pewno leżała w nas, i dlatego zmieniła się w inną osobę. Pomimo silnego charakteru mała dziewczynka, którą wciąż była, ciągle czekała na ich powrót.
– Liv, ziemia! – Wujek pomachał mi dłonią przed twarzą, a ja pokręciłam głową.
Znowu utonęłam w natłoku myśli, a Clay, tak jak osoby, które znały mnie od dawna, zdążył się już do tego przyzwyczaić. Spotkałam się z nim wzrokiem, a on posłał mi pełen miłości uśmiech. W jego oczach uchodziłam za chodzące dobro. Nie byłam co do tego przekonana, ale nie chciałam burzyć jego świata, więc postanowiłam odwzajemnić uśmiech. Usiadłam przy kuchennej wyspie i obserwowałam, jak nalewa sobie kawy do kubka termicznego, bez którego nie ruszał się z domu. Czasami miałam wrażenie, że przy tylu obowiązkach tylko kawa trzyma go przy życiu. Przejechał palcem po liście wiszącej na lodówce i odwrócił się do mnie.
– Wszystko pamiętasz, kochanie? – zapytał, a ja uniosłam kąciki ust w wyuczony sposób.
Zawsze bawił mnie delikatny ton, w jaki wujek się do mnie zwracał. Szczególnie że jako umięśniony, wysoki mężczyzna wzbudzał bardziej uczucie grozy niż przyjazne emocje. Pokiwałam głową na potwierdzenie, a po minie wujka widziałam, że szykuje dla mnie kolejne informacje.
– Gdybyście z Lexi czegoś potrzebowały, mama Erica zaoferowała swoją pomoc – dodał wujek, sprawdzając coś w telefonie.
Wcale nie zdziwiła mnie ta deklaracja. Eric był moim najlepszym przyjacielem, odkąd zamieszkałam z wujkiem. Poznaliśmy się dzięki przyjaźni Claya z mamą Erica. Ci dwoje znali się ze szkoły średniej. Helen była najważniejszą kobietą w moim życiu i mogłam śmiało stwierdzić, że zastępowała mi matkę. Spędzaliśmy razem święta, urodziny i niektóre weekendy, a fakt, że mieszkaliśmy ulicę od siebie, bardzo nam to ułatwiał. Byłam z nią tak zżyta, że już dawno temu kazała mówić sobie po imieniu.
– Jasne, pewnie i tak wyląduję u nich na obiedzie.
Clay podniósł na mnie wzrok i schował telefon do kieszeni spodni. Wpatrywał się we mnie, opierając ręce na biodrach, a ja zauważyłam, że za każdym razem coraz trudniej było mu się ze mną pożegnać.
– Dwa dni i jestem z powrotem – zapewnił. Wyglądało to, jakby uspokajał samego siebie. – Gdybym mógł, zostałbym z wami.
– Wiem – odpowiedziałam szczerze.
Wujek miał firmę remontową i był najlepszą złotą rączką w okolicy. Często wyjeżdżał, bo brał zlecenia z całego regionu. W odróżnieniu od mojego ojca pomimo chęci nie poszedł do college’u i rzadko poruszał ten temat.
– Jedzenie...
– Mamy w lodówce, w razie potrzeby dzwonimy po pizzę albo do mamy Erica – przerwałam mu, starałam się odtworzyć ton jego głosu.
Clay przewrócił oczami i sięgnął po plecak przewieszony przez oparcie krzesła.
– Czasami zapominam, że jesteście już dorosłe – powiedział z wyraźnym żalem w głosie.
Przewiesił przez ramię znoszony plecak i podszedł do mnie, żeby pocałować mnie w czubek głowy. Zamknęłam oczy i poczułam ulgę, kiedy to zrobił.
– Nie pozwalaj siostrze szaleć, obudź ją do szkoły, a przede wszystkim uważajcie na siebie.
– Tak jest, kapitanie.
Clay zaśmiał się pod nosem, a ja wstałam, żeby przytulić go na pożegnanie. Przyciągnął mnie do siebie, a moja drobna sylwetka utonęła w jego ogromnych ramionach. Poczułam zapach dezodorantu i wody po goleniu, które nie zmieniły się, odkąd byłam mała.
– Kocham cię. Lexi też.
– My ciebie też.
Odprowadziłam wujka wzrokiem, kiedy zamykał za sobą drzwi. Potem z ubolewaniem spojrzałam w stronę piętra, gdzie jeszcze spała moja siostra. Zebrałam w sobie siły. Szybko pokonałam schody i popchnęłam drzwi do pieczary Lexi, choć setki par butów na podłodzie bardzo utrudniały mi wejście. Gdy szłam do okna, żeby odsłonić zasłony i wpuścić do środka trochę słońca, popchnęłam kilka z nich. Lexi przekręciła się z boku na bok. Mamrotała coś pod nosem. Przewróciłam oczami i otworzyłam okno, żeby pozbyć się duszącego zapachu kadzidełek waniliowych, które Lexi paliła za namową swojej przyjaciółki Cassidy.
– Lexi, wstawaj – nakazałam znudzonym głosem, a moja siostra zakryła się kołdrą.
Bez słowa uprzedzenia podeszłam do niej i pociągnęłam z całej siły za pościel w kolorze wściekłego różu, którego szczerze nienawidziłam. Kołdra spadła na podłogę, a Lexi zerwała się i usiadła na brzegu łóżka, mrużąc oczy od słońca świecącego jej prosto w twarz.
– Alivia, zwariowałaś! – warknęła.
Wzruszyłam ramionami.
– Skoro już wiemy, że żyjesz, ubieraj się do szkoły. Zanim zrobisz makijaż, minie wieczność, a ja nie mam zamiaru znowu tłumaczyć nauczycielce francuskiego, dlaczego cię nie ma. – Zaczęłam powoli wycofywać się z pokoju.
– Jesteś cholernie nudna. – Lexi ziewnęła.
Pokręciłam głową i zamknęłam za sobą drzwi.
Mimo jej zachowania nie lubiłam się z nią kłócić i unikałam tego, jak tylko mogłam. Jednak Alexia miała talent, który pobudzał mój sarkastyczny język do ataku – i tak zaczynały się wojny.
Zeszłam po schodach, napiłam się kawy zaparzonej przez wujka i wsłuchałam się w kroki Lexi nade mną. Był to znak, że skoro opuściła łóżko, już do niego nie wróci, a ja spokojnie mogłam iść do szkoły. Włożyłam swoje ulubione, znoszone trampki i wyszłam na zewnątrz, zabierając mój komplet kluczy. Usiadłam na najniższym schodku werandy i oparłam brodę na dłoni. Każdego ranka od kilku lat czekałam tutaj na Erica, z którym na początku spacerowałam, a później, odkąd zrobił prawo jazdy, jeździłam do szkoły.
Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i spojrzałam na wyświetlacz, żeby sprawdzić godzinę. Jak zwykle byłam za wcześnie. Postukałam paznokciami w ekran i wyciągnęłam nogi przed siebie. Kątem oka zobaczyłam, jak syn mojego sąsiada wychodzi przed dom. Kane McGregor, gwiazda szkolnej drużyny rugby, łamacz serc i umięśniona kupa ignorancji połączonej z samouwielbieniem. Przewróciłam oczami i wiedziałam, że on na mój widok zrobił to samo. Nie znosiłam go, a on żywił do mnie takie same uczucia.
Był klasycznym przykładem dziecka bogatych i wpływowych rodziców. Kiedyś usłyszałam, że zyskuje przy bliższym poznaniu, jednak jedyne, co zyskałby ode mnie, to solidny kopniak w pośladek. Nie byłam osobą, która często się uśmiecha, ale McGregor nie uśmiechał się nigdy, a przynajmniej ja nie widziałam u niego nawet cienia zadowolenia na twarzy. Jakby tego było mało, okna naszych sypialni były naprzeciwko siebie, przez co nieraz musiałam siedzieć w egipskich ciemnościach z zasłoniętymi firankami, żeby mięśniak nie gapił się na mnie ze swojej fortecy. Zdawałam sobie sprawę, że niejedna dziewczyna w szkole zazdrościła mi takiej lokalizacji, ale ja byłam inna i pomimo intrygującej urody Kane’a nie wzbudzał we mnie innych emocji niż niechęć. To zaczęło się już wtedy, kiedy jako dziecko pojawił się w miasteczku. Od początku dawał mi odczuć, że jestem gorsza. Wiele razy proponowałam Lexi zamianę pokojów, ale ona nie chciała zrezygnować z balkonu, którego u mnie nie było.
McGregor przeszył mnie na wskroś swoimi niebieskimi oczami, jakby czytał mi w myślach. Jego ciemne, zmierzwione włosy lśniły w słońcu. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zmarszczył brwi i szybkim ruchem wsiadł do swojego jeepa, który zapewne był prezentem od tatusia. Kilka sekund później z piskiem opon wyjechał na ulicę. Patrzyłam, jak odjeżdżał, i musiałam przyznać, że chwilami mnie przerażał. Było w nim coś mrocznego i odpychającego; kiedy pojawiał się w pobliżu, atmosfera robiła się napięta, jak przy wizycie członka rodziny królewskiej, za którą uważali się jego rodzice.
Usłyszałam głośny klakson, Eric machał do mnie z wnętrza swojego suzuki. Jego auto zdaniem wielu nadawało się już tylko na złom. Za to dla nas było najlepszą limuzyną.
– Widzę, że McGregor opuścił swój zamek! – krzyknął Eric, a ja wsiadłam do środka i dałam mu buziaka w policzek na powitanie.
Przyjaźniliśmy się, odkąd skończyłam sześć lat – chodziliśmy razem do szkoły, na dodatkowe lekcje, na basen. Mieliśmy nawet krótki epizod z karate, ale zakończyliśmy treningi, kiedy jako ośmiolatka prawie złamałam mu nos. Wiele osób sądziło, że skoro jesteśmy ze sobą tak blisko, musi nas łączyć coś więcej. Jednak to niemożliwe, bo Eric był gejem. Byłam jedyną powierniczką jego tajemnicy. Wiele razy namawiałam go, żeby zwierzył się swojej mamie, która kochała go ponad wszystko. On jednak upierał się, że skoro mama wychowywała go samotnie, będzie obwiniała się za to, że nie zapewniła mu męskich wzorców. Ta teoria nie miała dla mnie sensu, ale nie zamierzałam naciskać. Kochałabym Erica tak samo mocno, nawet gdyby postanowił zostać kobietą. Dla mnie był tym samym człowiekiem, który jako jedyny chciał się ze mną bawić, kiedy byłam tutaj nowa.
– Myślisz, że na obiad znowu podadzą tę okropną sałatkę? – zapytał mnie ze wzrokiem wbitym w przestrzeń.
Spojrzałam na niego i ponownie uniosłam kąciki ust.
– Dopiero zjadłeś śniadanie i już pytasz o szkolny obiad?
Eric wzruszył ramionami i skręcił na światłach w prawo.
– Skąd wiesz, że jadłem śniadanie?
Złapałam go za rękę, którą zmieniał biegi, i zmusiłam, żeby szybko na mnie spojrzał.
– Proszę cię! Przecież cię znam...
Eric rzucił mi rozbawione spojrzenie i dał kuksańca w ramię. Nie dziwiło mnie, że ciągle jadł. Był wysoki (przy jego prawie dwumetrowym wzroście moje marne sto sześćdziesiąt siedem centymetrów było żałosne), a do tego chudy i wiecznie głodny.
Ułożyłam się wygodnie w fotelu i pogłośniłam muzykę w starym radiu na kasety, które Eric samodzielnie zamontował w samochodzie. Codziennie wybierał inną kasetę z przebojami z ubiegłego wieku. Tym razem były to utwory Elvisa Presleya. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w niski głos króla rock and rolla.
Eric skręcił w uliczkę, która prowadziła do naszego liceum. Szkolny parking, zwany potocznie salonem samochodowym, był przepełniony ludźmi, a każdy z nich chciał pochwalić się, jakim autem przyjechał. Eric zaparkował na naszym stałym miejscu, pod tablicą z nazwą szkoły, która chroniła auta przed słońcem. Często żartowaliśmy, że jest to miejsce godne VIP-ów, takich jak my. Nie przeszkadzało nam, że byliśmy w najmniej popularnej grupie uczniów. Czasami lepiej być niewidzialnym i w spokoju przeżywać swoje dramaty.
Wysiadłam z samochodu i zamknęłam za sobą drzwi. Obok mnie z piskiem opon przejechał czerwony kabriolet, w którym siedziała moja siostra i jej najlepsza przyjaciółka, a zarazem główna służąca, Cassidy. Wyglądała zupełnie jak Barbie – ja i Eric nieraz ją tak nazywaliśmy. Przystanęłam na chwilę i rozejrzałam się po parkingu. Dostrzegłam cheerleaderki, kujonów, skejtów, buntowników i oczywiście sportowców (jak mówił nasz dyrektor, była to drużyna marzeń). Jeśli wziąć pod uwagę ich osiągnięcia sportowe, nie mogłam się z nim nie zgodzić. Rugby w naszym miasteczku kojarzyło się głównie z naszym liceum i mnóstwem zdobytych pucharów. Burmistrz był tak dumny z drużyny, że sfinansował remont boiska i kupno nowego sprzętu do szkolnej siłowni. Przypuszczałam, że gdyby te wszystkie mięśniaki zrezygnowały ze swojego ulubionego hobby, którym było przechwalanie się, kto miał większe bicepsy, mogłabym ich nawet polubić.
Oparłam się biodrem o suzuki Erica i przyjrzałam jednemu z nich. Był przeciwieństwem typowego sportowca, odstawał od reszty – miał dobre serce, był ponadprzeciętnie inteligentny i nieziemsko przystojny. Chłopak w typie modela, o jasnych włosach i błękitnych oczach; marzenie każdej dziewczyny z naszej szkoły. Austin Mayes, kapitan drużyny, oficjalnie mój drugi najlepszy przyjaciel, nieoficjalnie miłość mojego życia. Od trzech lat nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak Austin zaprzyjaźnił się ze mną i z Erikiem – stało się to po tym, jak Austin wstawił się za Erikiem przy awanturze z grupą mięśniaków, którzy często go zaczepiali. Według reguł szkolnej hierarchii nie powinniśmy się z nim zadawać, ale Austin lubił łamać zasady. Mimo swojej popularności był normalnym chłopakiem, który nigdy nie zapominał o przyjaciołach. Był najlepszym kompanem i kumplem do prowadzenia długich rozmów, a ja nie mogłam przestać myśleć o tym, że mógłby być kimś więcej.