BJORN Syn burzy - Paweł Wakuła - ebook

BJORN Syn burzy ebook

Paweł Wakuła

4,3

Opis

Ruiny klasztoru na wyspie Lindisfarne skrywają groźną tajemnicę. Król Knut Wielki każe zamieszkać w nich garstce mnichów, a niedługo potem przysyła na Świętą Wyspę tajemniczego więźnia. Opat klasztoru, wielebny Brendan z Corku, staje przed trudnym zadaniem. Musi rozwiązać zagadkę godną Odyna, ustrzec swoich współbraci przed niebezpieczeństwem, a „gościa” przed ludźmi, którzy usiłują go zamordować.

Bjørn – Syn burzy to opowieść o początkach państwa Polan i o bohaterach znanych ze skandynawskich sag. Losy Świętosławy, Bolesława Chrobrego i Bjørna Stenskalle na zawsze złączyło przeznaczenie. Nici splątane przez Norny może przeciąć tylko miecz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 492

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (20 ocen)
10
6
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
forxiga

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawe studium średniowiecza
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Paweł Wakuła

BJORN

Syn burzy

Strona redakcyjna

Paweł Wakuła

Bjørn – syn burzy

© by Paweł Wakuła

© by Wydawnictwo Literatura

Okładka:

Marcin Minor

Korekta i skład:

Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska, Aleksandra Różanek-Andrzejczak

Wydanie I

ISBN 978-83-7672-644-1

Wydawnictwo Literatura, Łódź 2018

91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

[email protected]

tel. (42) 630-23-81

www.wydawnictwoliteratura.pl

Prolog

Czarną zasłonę nocy rozdarł pazur błyskawicy, a po chwili rozległ się ogłuszający grzmot. Gdzieś w oddali zabrzmiał inny, słabszy, jakby przedrzeźniając starszego brata, a potem cała seria rozbłysków przeorała niebo, sprawiając, że na moment zrobiło się widno jak w dzień.

Stara Urdhr – Przeszłość zadarła głowę, zupełnie jakby mogła ujrzeć to niezwykłe widowisko swoimi zakrytymi bielmem oczami.

– Thor znowu się gniewa... – powiedziała chrapliwym głosem, nawijając na wrzeciono świetlistą nić. – Władca piorunów musi bardzo cierpieć... Czyżby wciąż odczuwał żal po stracie swego nieodżałowanego brata Baldura? A może wspomina, jak podle oszukał go olbrzym Skrymir podczas gościny w mroźnej krainie Utgard? Nie jest dobrze kpić z boga obdarzonego tak wielką mocą...

Norny – Szepczące, boginie przeznaczenia – siedziały u podnóża olbrzymiego jesionu Yggdrasil – drzewa światów i przędły nici ludzkiego żywota. Ponad ich głowami wisiały trzy księżyce, z których jednego przybywało, drugi był w pełni, a trzeci właśnie zmieniał się w cienki sierp.

Werdhandi – Teraźniejszość, piękna kobieta w najlepszych latach, dojrzała do miłości i rodzenia dzieci, zaczerpnęła wody z mrocznego źródła Urd i podlała najbliższy korzeń jesionu, ten, który sięgał aż do Asgardu – krainy bogów. Takie było zadanie Norn od zarania świata, i takie miało być aż po jego ostatni dzień, gdy zapieją trzy koguty, przeraźliwie zawyje pies Garm, a na tęczowym moście zadudnią stopy olbrzymów i nastanie Ragnarök – zmierzch bogów.

– Ten odległy grzmot to oznaka wielkiej burzy w Midgardzie, krainie ludzi – zauważyła Werdhandi. – Czyżby właśnie tam miało wydarzyć się coś niezwykłego?

Dziewczęca Skuld – Przyszłość potrząsnęła bujnymi lokami.

– Ja pierwsza wiedziałabym coś o tym! Nic, co ma się wydarzyć w światach ludzi, olbrzymów, zmarłych czy bogów nie ujdzie mym oczom. Przyszłość nie ma przede mną tajemnic!

Werdhandi uśmiechnęła się pobłażliwie. Młodzi zawsze byli tacy sami, zdawało im się, że pozjadali wszystkie rozumy.

Nagle Skuld wydała stłumiony okrzyk:

– Siostry, spójrzcie! Widziałyście już coś podobnego?

Urdhr zbliżyła swoje niewidzące oczy do kądzieli dziewczyny i wciągnęła powietrze, obwąchując kilka splątanych ze sobą złotych nici.

– To znak, że w Midgardzie właśnie narodził się śmiertelnik, którego dola na dobre i na złe połączyła się z losem wielkich królów i potężnej królowej. Będzie mu dane życie pełne przygód, łaska bogów i podziw śmiertelników... Zobaczy cuda tego świata, zazna miłości, przyjaźni i zdrady, niejeden raz zanurzy swój miecz w krwi wrogów, jak przystało na bohatera, który po śmierci ma zasiąść w Walhalli u boku Odyna... Lecz nim nadejdzie ten dzień, ty, Skuld, będziesz musiała przeciąć splątane nici i nigdy nie będziesz wiedziała, kogo pozbawiasz w ten sposób życia!

Deszcz przybrał na sile, po pniu Yggdrasila zbiegła wiewiórka Ratatosk, a mieszkający na jego czubku orzeł Vedrfolnir zatrzepotał skrzydłami. Tak się wszystko zaczęło...

Arne Ingvarsson, Saga o Bjørnie Stenskalle

O tym, jak diabeł zawitał na Świętą Wyspę

Brat Anzelm brodził w płytkich wodach otaczających Świętą Wyspę. Właśnie trwał odpływ i fale odsłoniły usiane kamieniami dno. Braciszek podkasał czarny sfatygowany habit i ostrożnie kroczył na swych chudych patykowatych nogach, pilnie wypatrując przyczepionych do skał małżów.

Czasem przystawał, wyciągał z wiszącej u pasa sakwy młotek i odłupywał smakowicie wyglądającego omułka albo ostrygę, kiedy indziej nachylał się nad skrawkiem piaszczystej łachy w miejscu, w którym dostrzegł ślad wielkości pensa. Przyklękał na jedno kolano i przy pomocy krótkiego zaostrzonego kija wyciągał na powierzchnię ukrytego tam mięczaka w podłużnej brązowej skorupce.

Anzelm wiedział o małżach wszystko, w ogóle wybrzeże Northumbrii nie miało dla niego tajemnic. Urodził się w rodzinie rybaka w Berwick, niedaleko ujścia niepokornej rzeki Tweed, i od wczesnego dzieciństwa pomagał ojcu w połowach i zbieraniu darów morza.

Dobrze pamiętał nabożne milczenie, gdy ich łódź mijała spowitą mgłą Lindisfarne, zwaną Świętą Wyspą, i wznoszące się nad nią ruiny opactwa zbudowanego przez świętego Aidana. W czasach dzieciństwa Anzelma mało kto ośmielał się postawić stopę na jej brzegu. Wieczorami, przy domowych ogniskach, opowiadano sobie o widmowym dzwonie bijącym na popękanej ze starości klasztornej wieży i o duchach wymordowanych zakonników odprawiających nieszpory [1] w chłostanych przez fale i wiatr murach. Wiatr wył za oknem, a starzy ludzie bajali o dniu, w którym na widnokręgu pojawiły się prostokątne żagle w białe i czerwone pasy. Długie smukłe łodzie ze smoczymi łbami osadzonymi na dziobach przybiły do brzegów Świętej Wyspy, a z nich wyskoczyły diabły. Ich przybycie zapowiedziała wielka burza, podczas której na niebie walczyły ze sobą świetliste bestie z piekła rodem. Anzelm wyprostował się i w zadumie popatrzył w stronę opactwa. Znad klasztornej kuchni unosiła się siwa strużka dymu, znak, że brat Remigiusz szykuje posiłek.

Aż trudno uwierzyć, że od kilku miesięcy sługi Chrystusa znowu mieszkają na Świętej Wyspie... – pomyślał. – Wiele pokoleń temu morscy rabusie wymordowali lub uprowadzili w niewolę jej mieszkańców, obalili ołtarz, zrabowali monstrancję i złoty krzyż, sprofanowali grób świętego Cuthberta...

Mnisi wrócili, ale tylko po to, żeby znowu paść ofiarą piratów. Wreszcie, po kolejnym napadzie, zabrali szczątki pustelnika i przez siedem długich lat tułali się po Anglii, szukając dla siebie i dla relikwii bezpiecznego schronienia. A nie było to łatwe, bo w ciągu następnych lat Normanowie w taki sam sposób jak z Lindisfarne postąpili z opactwami na wyspach Iona i Skelling Michael, klasztorami w Peterborough, Jarrow i Whitby... Zbrakłoby palców u rąk i stóp u wszystkich zakonników w Northumbrii, żeby wyliczyć złupione przez nich kościoły. Tylko nieszczęsne opactwo Fore w Irlandii było niszczone przez barbarzyńców aż dwanaście razy! Zakonnicy uciekli ze swoich siedzib, pozostawiając Domy Boże na łaskę żywiołów. W wirydarzach [2] miast ziół wyrosły bujne drzewa, a w celach braci zamieszkały dzikie zwierzęta...

Anzelm z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Lecz oto przyszedł czas, gdy na angielskim tronie zasiadł jeden ze złowrogich najeźdźców. I pomyśleć, że to właśnie on kazał ponownie zamieszkać zakonnikom w opustoszałym Lindisfarne! – Splunął do wody. Najwyraźniej król Knut nie wzbudzał jego sympatii. – Z drugiej strony, nikt tak nie odstrasza morskich rabusiów, jak jeden z nich... – mruknął sam do siebie. – Trzeba przyznać, że odkąd arcybiskup Canterbury Lyfing włożył koronę na skronie tego bandyty, żaden z jego pobratymców nie ośmielił się zaatakować wybrzeży Albionu!

Anzelm wrzucił do wiklinowego kosza ostatniego małża i powoli ruszył w stronę brzegu. Słońce na niebie zawisło tuż nad jego głową, wskazując sekstę [[3], miał już dosyć mięczaków na postny posiłek dla wszystkich braci, a do tego zbliżała się pora południowej modlitwy. Zresztą woda wokół jego nóg zaczynała niebezpiecznie się podnosić. Anzelm wiele razy widział, jak nieszczęśnicy, którzy zbyt długo zabawili na opuszczonych przez morze piaskach, byli porywani przez spienione fale przypływu. Odnajdywano potem ich ciała wyrzucone na przybrzeżne skały, dziwnie poskręcane, obce, bardziej przypominające szmaciane lalki niż ludzi.

Braciszek jeszcze raz spojrzał na mury opactwa, doskonale stąd widoczne na tle błękitnego nieba, a potem na otwarte morze. Zmrużył oczy i uniósł dłoń, żeby osłonić je przed promieniami słońca. Daleko na horyzoncie ujrzał żagiel... Przyjrzał mu się uważniej. To nie była jedna z łodzi rybackich z okolic Berwick czy Bamburgha... Nagle poczuł, jak – mimo gorącego dnia – po plecach spływa mu zimny pot. Ten statek miał charakterystyczny prostokątny żagiel i Anzelm mimo sporej odległości przysiągłby, że widzi osadzony na jego dziobie smoczy łeb.

Potykając się i raz po raz padając na wystające z wody kamienie, Anzelm rzucił się w stronę brzegu. Jego kolana zaczerwieniły się od krwi, ale nie zważał na to. Choć z tej odległości nikt w klasztorze nie mógł go usłyszeć, krzyczał ze wszystkich sił:

– Wikingowie! Na rany Chrystusa! Wikingowie nadchodzą!

W cichym zazwyczaj opactwie Lindisfarne panowało niezwykłe poruszenie – nie co dzień przybywała do niego łódź z takim gościem na pokładzie. Królewski szwagier, Eryk z Lade, osobiście odwiedził świątobliwych braci.

Potężny mężczyzna siedział teraz rozwalony na najlepszym krześle i pochłaniał ostrygi przyniesione przez brata Anzelma. Przez okno wpadała do izby woń przypływu, smród gnijących ryb i wyrzuconych na skały wodorostów. Wielebny Brendan z Corku pomyślał, że ten zapach trupiego rozkładu pasuje do jego gościa. Właściwie nie było w tym nic dziwnego – opat dobrze wiedział, że Eryk, nim z łaski króla Knuta został earlem [4] Northumbrii, był jednym z najbardziej krwawych i bezwzględnych łupieżców, jakich wydała uboga skandynawska ziemia. Brendan przypatrywał mu się uważnie swoimi łagodnymi oczami. Łokcie wsparł na dębowym stole, a zetknięte czubkami palców dłonie przytknął do ust w geście pokory i zadumy.

– Czy Jego Wysokość Knut nie ma w Londynie wystarczająco głębokiego lochu? – spytał wreszcie z wyrzutem. – Czym zasłużyliśmy sobie na ten niezwykły zaszczyt?

Eryk wyssał kolejną muszlę i oblizał mięsiste wargi.

– Dobre! – mlasnął. – Od razu czuć, że świeże! Dawno już takich nie jadłem... Może w czasach dzieciństwa? Ale małże z Trondheimsfjordu miały inny smak... Prawdę mówiąc, niejeden raz po nich rzygałem! – beknął głośno, nie zwracając najmniejszej uwagi na swojego gospodarza.

Opat Brendan uśmiechnął się wyrozumiale. Barbarzyńca na zawsze pozostanie barbarzyńcą – pomyślał.

– Jak już mówiłem – ciągnął dalej Eryk – Knut nie życzy sobie jego obecności w Londynie. Jego Wysokość chce, żeby przemyślał pewne sprawy w odosobnieniu, liczy na to, że przy okazji rozwiąże mu się język... I że tego, co powie, nie usłyszy ktoś niepowołany!

– Król ma sposoby, żeby uczynić ludzi rozmownymi – zauważył ostrożnie Brendan z Corku.

Earl Northumbrii westchnął głośno, odłożył na bok pustą muszlę i nachylił się w jego stronę.

– To wszystko nie jest takie proste – mruknął. – Bjørn Stenskalle to nie byle kto, a ja wiem to najlepiej, bo nie raz stawaliśmy przeciwko sobie z mieczem w dłoni. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak zdołasz zatrzymać go na tej wyspie, ale taka jest wola króla.

– Ciężko stąd uciec... – pokręcił głową opat. – Podczas przypływu Lindisfarne jest całkowicie odcięta od świata, gdy morze cofa się, pozostawia po sobie zdradliwe mokradła. Niejeden człowiek postradał na nich życie. Mało kto tutaj dociera, a poza nami na wyspie żyje jedynie kilku pasterzy i ich stada owiec.

– To znaczy, że król wybrał dobre miejsce na więzienie! – roześmiał się Eryk. – Zawsze wiedziałem, że bystry z niego chłopak! Bardziej wdał się w swojego wielkiego dziadka niż ojca, bo też, prawdę rzekłszy, Sven Widłobrody nie grzeszył rozumem. Knut zadbał nawet o to, żeby nikt wam nie przeszkadzał. Z jego rozkazu do wyspy nie ma prawa zbliżyć się żadna łódź!

– Jak mam to rozumieć?

– Szkocka granica jest blisko, a my nie chcemy, żeby ktoś wywiózł stąd więźnia. Ma siedzieć w absolutnej samotności i zapomnieniu... No, może niezupełnie. Masz zapisywać wszystko, co ten człowiek powie. Nawet gdyby snuł historie, które uznasz za zmyślone albo będące urojeniami szaleńca.

Opat zmarszczył brwi.

– Czy to będzie spowiedź? Obowiązuje mnie tajemnica...

– Nazwij to, jak chcesz – wzruszył ramionami Eryk z Lade. – Ale wiedz, że jeśli król każe ci spisywać szum wiatru i śpiew fal, zrobisz to. – W twarzy Brendana musiał zobaczyć coś szczególnego, bo zaraz dodał: – Nie przejmuj się tym tak bardzo, ojcze. Z tego, co wiem, twój gość nie jest chrześcijaninem.

– Co takiego?! – Tym razem earlowi udało się naprawdę zaskoczyć opata.

– To, co słyszałeś. Długi Bjørn to zatwardziały poganin, jeden z tych, którzy wciąż kłaniają się starym bogom. Sądziłeś, że takich nie ma już na świecie?

– Och, nie, bynajmniej... – Brendan miał na końcu języka odpowiedź, że z tego, co mu wiadomo, sam Eryk ochrzcił się dopiero w dojrzałym wieku, a jego ojciec, norweski jarl Haakon, słynął z nienawiści do chrześcijan. Zwykł wiązać ich po kilku powrozami umaczanymi w smole, podpalać i strącać z wysokiego klifu w morskie odmęty. Nazywał to okrutne przedstawienie „płonącymi wieńcami Odyna”. Jego nienawiść do chrześcijan była tak wielka, że podczas bitwy pod Hjørungavågr, aby zapewnić sobie przychylność dawnych bogów, nie zawahał się złożyć im ofiary ze swego najmłodszego syna.

Tak, mógłby rzucić to w twarz earlowi... A potem pewnie powiększyłby grono męczenników za wiarę... Zamiast tego wstał od stołu i zaczął chodzić po izbie.

– Poganin w moim klasztorze... Nie, to niemożliwe! Ten człowiek gotów nas wymordować podczas snu! Jak zdołam go powstrzymać? Poza tym to jest poświęcone miejsce, nawet król Knut musi zrozumieć, że...

– Jeśli ci się uda, możesz go ochrzcić – rzucił niedbale Eryk z Lade. – Zostawiam ci czterech tęgich wojów, więc mogą przedtem ogłuszyć Bjørna pałką. Tylko muszą go naprawdę mocno uderzyć w głowę, nie bez powodu nosi przydomek Kamienna Czaszka! Sam chętnie bym na to popatrzył, ale jeszcze dziś odpływam do Londynu.

Opat chciał protestować, ale możnowładca nie dał mu dojść do słowa.

– Pozwól, że na koniec udzielę ci jeszcze jednej rady – powiedział z powagą. – Wiesz, że bywały i chrobry ze mnie człowiek. Niejedno w życiu widziałem i nie lękam się byle czego. Żebyś nie myślał, że rzucam słowa na wiatr, opowiem ci coś o sobie: wielki jarl Haakon nie kochał mojej matki, która była prostą kobietą z ludu, a że miał już wiele nieślubnych dzieci, gdy się narodziłem, oddał mnie na wychowanie obcym ludziom. Nie widziałem ojca przez dwanaście lat, a gdy znowu go ujrzałem, mimo młodego wieku byłem już silny jak tur i dobrze władałem toporem. Przypadkowo zacumowałem łódź tuż obok jego drakkaru [5]. Jakiś czas później do przystani w Agdanes [6] przypłynął statek człowieka o imieniu Skopti, który był starym druhem Haakona. Naturalnie przybysz zażądał, abym opuścił nabrzeże...

Opat poruszył się niespokojnie. Doprawdy, miał co innego do roboty niż wysłuchiwanie wspomnień tego barbarzyńcy.

– ...tak więc Skopti nalegał, abym ustąpił mu miejsca, a ja wysłałem go do wszystkich diabłów – mówił dalej Eryk. – Ojciec bardzo się zdumiał i poczuł urażony. Nie było w zwyczaju, aby młody chłopak zachowywał się tak hardo, ale ja koniecznie chciałem mu coś udowodnić. Haakon wezwał mnie wówczas do siebie i zwymyślał w obecności swego przyjaciela. Krew uderzyła mi do głowy, myślałem, że nie wytrzymam tego upokorzenia, ale w końcu ustąpiłem... Następnej zimy dognałem snekkar [7] Skoptiego na pełnym morzu, wyrżnąłem jego załogę, a z niego wypuściłem flaki, truchło wrzuciłem do morza i nakarmiłem nim ryby – Eryk powiedział to tak spokojnym głosem, że Brendan z Corku aż zadrżał.

– Po co mi to mówisz, panie? – spytał.

– Chcę, żebyś pojął, z kim masz do czynienia – odparł earl Northumbrii. – Bo musisz wiedzieć, że Długi Bjørn Stenskalle jest jedynym człowiekiem, którego ja, Eryk Haakonsson, się lękam. Prawdę mówiąc, samego króla Knuta nie boję się tak jak jego. Radzę ci, bądź czujny, miej oczy i uszy szeroko otwarte, zupełnie jakby pod twoją opieką znajdował się nie człowiek, lecz dziki zwierz... Na przykład wielki niedźwiedź!

Brendan z Corku spoglądał na oddalający się drakkar earla Eryka. Z wysokości klifu doskonale widział wygięte w łuk ludzkie grzbiety pochylone nad trzydziestoma parami wioseł. Na zaopatrzonym w stalowe ostrogi dziobie statku zamiast rzeźby przedstawiającej smoczy łeb tkwił mocno osadzony krzyż, a na maszcie powiewała flaga świętego Oswalda w żółte i czerwone pasy. Brendan skrzywił się z pogardą – wiedział przecież, że jeszcze podczas bitwy pod Svold obecny earl Northumbrii walczył z wizerunkiem fałszywego bożka Thora [8] umieszczonym na stewie [9].

– Czyż nie dożyliśmy ciekawych czasów? – powiedział do stojącego obok niego Anzelma. – Do naszego opactwa przybył z wizytą człowiek, który wymordował setki chrześcijan, a tysiące sprzedał w niewolę... I oto dziś jest namiestnikiem pomazanego świętymi olejami króla, przypłynął pod znakiem krzyża i z łopocącym na wietrze proporcem bojownika o wiarę...

Mnich poczerwieniał.

– Pomyliłem się – wyznał ze wstydem. – Z daleka wydawało mi się, że to łódź wikingów...

– I miałeś rację, Anzelmie! – powiedział z ożywieniem opat. – Przecież Eryk z Lade to wilk w owczej skórze, lecz ty od razu go rozpoznałeś! Święty Cuthbert kierował twoimi krokami... – spojrzał na poobcierane stopy zakonnika i dodał: – W każdym razie niektórymi krokami.

– Co poczniemy z tym drugim barbarzyńcą? – spytał Anzelm. – Podobno to znaczny człowiek, może powinienem zaprosić go na adorację Najświętszego Sakramentu? Bracia zbiorą się w kaplicy godzinę przed nieszporami...

– Nie ma takiej potrzeby... – mruknął opat, a w duchu pomyślał, że najwyraźniej wśród jego podwładnych jeszcze nie rozeszła się wieść o pogaństwie więźnia. Był pewien, że gdy tylko zorientują się, jaka trafiła się im gratka, nie odstąpią od prób jego ochrzczenia. Obawiał się, że mogą z tego wyniknąć duże kłopoty. Odwrócił się więc do Anzelma i powiedział stanowczo: – Eryk z Lade, który z całą pewnością jest wilkiem w owczej skórze, twierdzi, że nasz podopieczny to prawdziwy niedźwiedź. I ja mu wierzę. Na razie niech więc przebywa w zamknięciu. Na szczęście earl pozostawił nam do ochrony czterech tęgich wojów, tak że nie powinniśmy się go obawiać.

– Teraz śpi – powiedział Anzelm. – Widziałem, jak ludzie Eryka wlekli go na ląd. Musieli go przedtem upić, bo zataczał się i wrzeszczał jakieś grubiańskie słowa. W życiu nie spotkałem podobnego olbrzyma! Nad każdym z nich górował o głowę, a przecież ci wikingowie to nie ułomki... – spojrzał znacząco na Brendana. – Teraz możemy spokojnie mu się przyjrzeć. Sprawdźmy, kogo gościmy pod naszym dachem!

– Skoro tego chcesz... – wzruszył ramionami opat.

Przeszli porośnięty chwastami wirydarz i znaleźli się w kwadratowej wieży. Przez niewielkie otwory w grubych na kilka stóp ścianach wpadały do wewnątrz wąskie smugi światła, wydobywając z mroku dziurawe, spiralnie skręcone schody. Anzelm pomyślał, że za żadne skarby nie wszedłby na nie po zmroku, chyba że z zapaloną smolną pochodnią w dłoni.

Gdy dotarli na szczyt wieży, mnich z trudnością oddychał. Ze zdumieniem spostrzegł, że Brendan z Corku nie wygląda na zmęczonego. Oto człowiek, którego nie wolno lekceważyć – pomyślał Anzelm.

Stali teraz przed ciężkimi dębowymi drzwiami, jedynymi w całym klasztorze, które można było zamknąć od zewnątrz. Widok belki tkwiącej w stalowym skoblu sprawił, że Anzelm poczuł się nieco raźniej. Ostrożnie uchylił małe okienko na wysokości swojej głowy i zajrzał do środka.

Na drewnianej pryczy spoczywał ogromny mężczyzna. Przedramieniem zakrywał twarz tak, że widać było jedynie grzywę siwych włosów i długą skołtunioną brodę. Druga ręka zwisała bezwładnie tuż obok glinianego dzbana. Z otwartych ust dobywało się głośne chrapanie.

– Śpi jak niemowlę... – szepnął Anzelm. – Ludzie Eryka dali mu dużo mocnego piwa... Pewnie dlatego jest taki spokojny...

– Odsuń się – powiedział ostrzegawczo Brendan.

– Dlaczego? Co on może... – Anzelm nie dokończył zdania, bo ręka wikinga poruszyła się błyskawicznie jak atakujący wąż. Gliniany dzban z hukiem roztrzaskał się o cal od głowy mnicha, zalewając go spienionym piwem.

– Idźcie... obaj... precz... – rozległ się bełkotliwy pijacki głos. – Nie gapcie się na mnie jak na dzikiego zwierza w klatce...

O królewskim więźniu, sile modlitwy i zagadce godnej Odyna

Jeśli opat Brendan myślał, że więzień króla Knuta jest dla opactwa Lindisfarne zagrożeniem, przed którym ochronią go pozostawieni przez earla Eryka strażnicy, to mylił się. Okazało się, że czterej wojowie stanowią większy problem niż człowiek, którego mieli pilnować.

Mężczyzna z wieży całymi dniami nie ruszał się ze swojego barłogu, jakby złożony wielką niemocą. Jedzenie wsuwali do jego celi przez szparę pod drzwiami, a raz dziennie jeden z zakonników, ubezpieczany przez brata Willa trzymającego napięty łuk, wchodził do środka i zabierał kubeł z nieczystościami. Więzień nigdy nie odezwał się do nich słowem, zazwyczaj leżał odwrócony twarzą do ściany.

Za to jego strażnicy... Czwartego dnia od ich przybycia na Świętą Wyspę udali się do stada klasztornych owiec, pasterzy przegnali, a jednego, który stawił im opór, postrzelili z łuku w ramię. Skradli jagnię i upiekli je nad ogniskiem, które rozpalili tuż pod klasztornymi murami.

Przez całą noc słychać było ich pijackie śpiewy i dzikie okrzyki. Brendan nie mógł zasnąć, wpatrywał się w ledwo widoczny strop swojej celi i rozmyślał nad sytuacją, w której postawił go królewski namiestnik. Oto miał pod swoją pieczą niebezpiecznego człowieka, którego strzegli nie mniej niebezpieczni strażnicy. Czy miał nad nimi jakąś władzę? Szczerze w to wątpił – to byli ludzie z gatunku takich, którzy nie słuchają nikogo. Chyba że bardzo się go boją.

Nawet gdyby chciał sprowadzić pomoc, Brendan nie miał sposobu, aby to uczynić. Przed opuszczeniem wyspy earl Northumbrii rozkazał, aby pokazano mu klasztorną łódź. Była to łupina, w której brat Anzelm wyprawiał się na połów ryb. Ludzie Eryka wyciągnęli ją na brzeg i porąbali toporami na oczach przerażonego braciszka. Teraz zakonnicy byli zupełnie odcięci od świata.

Opat myślał o tym z żalem, nie tylko dlatego, że wraz z utratą łodzi przepadła szansa na sprowadzenie pomocy. Lindisfarne było samowystarczalne jak wszystkie wspólnoty mnichów, bracia uprawiali ubogą ziemię, owce dawały im mleko, a Will, który w poprzednim życiu był kłusownikiem, umiał zastawiać sidła na dzikie króliki, od których roiło się na wyspie. To ostatnie nie do końca było zgodne z regułą świętego Benedykta, która zakazywała zakonnikom spożywać inne mięso niż drób i ryby, ale jak mieli pościć, skoro pozbawiono ich możliwości połowu?!

Brendan z żalem wspomniał swój dawny klasztor w Gleann Dá Loch, otaczające go łagodne wzgórza i srebrzystą taflę pobliskiego jeziora. Co go podkusiło, żeby zgodzić się na propozycję arcybiskupa Yorku i zostać przełożonym widmowego opactwa? Tak, to Wulfstan namówił go, żeby opuścił zieloną Irlandię i osiadł na tej chłostanej wiatrami wyspie! Doprawdy, pusty śmiech go ogarniał, gdy przypomniał sobie, jaki był z tego powodu dumny... I oto jest zwierzchnikiem kupy kamieni i garstki mnichów pościąganych w to straszne miejsce ze wszystkich zakątków Anglii... A teraz jeszcze to!

Czterej strażnicy najwyraźniej posprzeczali się o coś, bo do uszu Brendana dotarły odgłosy kłótni, a potem walki. Szczęknęły obnażone miecze, a potem któryś z nich zaczął straszliwie wyć. Odpowiedział mu grubiański śmiech.

Jeśli mam szczęście, to jutro rano będzie ich już tylko trzech... – pomyślał Brendan. Ale zaraz wystraszył się tej myśli, w końcu ci ludzie też byli stworzeniami bożymi. Uklęknął na podłodze obok twardej pryczy i zaczął modlić się do Ducha Świętego, aby zstąpił na niego i pozwolił mu uporać się z zadaniem, które w swej niezgłębionej mądrości wyznaczył mu Pan.

Potem położył się na łóżku i zamknął oczy. Wikingowie wciąż bełkotali coś przy ognisku, jeden z nich szlochał tak, jak to robią tylko pijacy. Brendan prawie zasypiał, gdy w jego głowie rozbrzmiały słowa, które wypowiedział święty Kolumban, ukazując się Oswaldowi w przeddzień decydującej bitwy z poganami: „Bądź mężny i mocny. Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz” [10].

Obudził się po północy. W klasztorze panowała zupełna cisza, także wojowie Eryka posnęli, a może Bóg spełnił jego prośbę i wymordowali się? Jak co dzień od niepamiętnych czasów opuścił bose stopy na zimną kamienną posadzkę i bez zapalania kaganka przemył twarz lodowatą wodą. Potem, nie śpiesząc się, ruszył w stronę kościoła.

Bracia byli już na miejscu, przez dziurawy dach świątyni wpadało do środka światło księżyca, a oni, nieświadomi rozterek nękających opata, szykowali się do godziny czytań [11]. Brendan nie po raz pierwszy w życiu pomyślał, że przełożony klasztoru jest jak szyper okrętu płynącego po wzburzonym morzu – to od jego rozkazów zależało, czy korab pokona fale i dopłynie do bezpiecznego portu. Nagle uzmysłowił sobie, że w kościele panuje głucha cisza, wszyscy czekają tylko na niego. Przymknął oczy i wzruszonym głosem zaintonował:

– Panie, otwórz wargi moje...

– A usta moje będą głosić Twoją chwałę! – odpowiedzieli chórem bracia.

Mijały godziny, monotonny śpiew rozbrzmiewał w hali, odbijał się od kamiennego sklepienia i wracał echem. Żarliwe wezwania ułożone przed tysiącami lat przez króla Dawida, natchnione słowa proroków i Ojców Kościoła cichły, a ich miejsce zajmowały modlitwy za króla Knuta, jego małżonkę Emmę, synów, córki i czcigodną matkę Gunhildę.

Wreszcie noc wyblakła i poszarzała, głosom mnichów zaczął towarzyszyć radosny śpiew ptaków dochodzący spoza kościelnych murów. Brendan zaintonował hymn rozpoczynający prymę [12]. Przy słowach Pater Noster[13] przez wąskie okna do wnętrza świątyni wślizgnęły się pierwsze promienie słońca.

Bracia podnieśli się z klęczek, wyprostowali obolałe plecy i bez słowa udali do swoich cel na krótki odpoczynek przed dniem wypełnionym modlitwami i ciężką fizyczną pracą.

Brendan wyszedł z kościoła i głęboko odetchnął wiejącą od morza poranną bryzą. Każde źdźbło trawy pokryte było kroplami rosy, każdy kamień lśnił od wilgoci jak diament. W takich chwilach wiedział na pewno, że dobry Bóg stworzył najlepszy ze światów, a on jest jego częścią. Nagle wszystkie troski i zmartwienia gdzieś przepadły. Król Knut, Eryk z Lade, więzień i pilnujący go strażnicy byli jak mroczne cienie rozproszone przez blask wschodzącego słońca.

– Bądź mężny i mocny. Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz... – szepnął, a potem ruszył w stronę narożnej wieży na spotkanie ze swoim przeznaczeniem.

Olbrzymi mężczyzna usiadł na łóżku i wpatrywał się w Brendana w zamyśleniu, gładząc zmierzwioną brodę.

– Nie słyszałem odgłosu, jaki wydaje sztaba wkładana w skobel... – powiedział w zadumie.

– Bo nikt nie zamknął za mną drzwi – odparł spokojnie opat. – Z tej wyspy nie ma ucieczki. Nawet gdybyś wydostał się z wieży, to na dziedzińcu czeka na ciebie czterech wojów Eryka z Lade.

– Tylko czterech? – uśmiechnął się półgębkiem Bjørn Stenskalle. – W takim razie moje szczęście jest większe, niż sądziłem. Przez całą noc nie dali mi zmrużyć oka, nawet tutaj było słychać ich pijackie burdy. Myślę, że mógłbym wyjść z tej wieży i pokonać ich gołymi rękami.

Brendan poczuł się nieswojo. Ten człowiek nie przechwalał się, naprawdę uważał, że czterech mężów to za mało, aby go powstrzymać.

– Nie uciekniesz stąd – powtórzył. – Na wyspie nie ma łodzi, a gdy podczas odpływu morze cofa się, jego miejsce zajmują słone mokradła, na których żyją tylko ptaki. Niejeden człowiek stracił życie, usiłując pokonać to straszliwe pustkowie.

Bjørn Stenskalle ziewnął i położył się na łóżku z rękami założonymi pod głową. Przez chwilę patrzył na opata spod oka, aż wreszcie rzekł:

– Nie mam zamiaru nigdzie stąd odchodzić, ojczulku, dobrze mi tu. Woda w morzu jest lodowata, a do stałego lądu szmat drogi. W latach młodości, gdy przebywałem w Miklagrodzie [14], przepłynąłem pewnego razu wpław cieśninę Bosporos... Ale to było dawno temu, a poza tym nie miałem wówczas wyboru, bo ludzie Bardasa Fokasa szyli do mnie z łuków.

– Czy chciałbyś opowiedzieć mi o tym? – spytał żywo Brendan.

Bjørn wykrzywił twarz w parodii uśmiechu.

– Zamierzasz napisać o moich przygodach poemat, niczym Egill Skallagrímsson o bohaterskich czynach Eryka Krwawego Topora?

– A czy są tego godne? – spytał opat.

Stenskalle nie odpowiedział. Przymknął powieki i leżał bez ruchu. Zza okna dochodził szum fal uderzających o skały i krzyki głodnych mew. Słoneczne promienie wydobyły z mroku twarz starego wikinga, ukazując sine krechy blizn pozostałe po spotkaniu z jakimś drapieżnikiem.

Brendan pomyślał, że to już koniec rozmowy. Wiedział, że Bjørn nie śpi, ale doszedł do wniosku, że w ten sposób okazuje mu swoje niezadowolenie. Już miał wstać i opuścić jego celę, gdy Stenskalle, nie otwierając oczu, zaczął mówić monotonnym, cichym głosem:

– Udałem się w daleką podróż, ojczulku... Spojrzałem w minione lata i zobaczyłem rzeczy, które nie śniły się zwykłym śmiertelnikom. Spisek pięciu królewskich synów... Ślepą czarownicę wieszczącą przyszłość... Prawdziwego smoka, człowieka, który nigdy nie umrze, ludzi o czerwonej skórze i skutą wiecznym lodem ziemię na krańcu świata... Tak, widziałem to wszystko, i być może jest to warte dobrej pieśni!

Brendan słuchał jak zaczarowany, wreszcie odchrząknął i powiedział:

– Ja nie potrafię układać wierszy jak islandzcy skaldowie [15]. Moje dzieło nie będzie równie kunsztowne, lecz jeśli zechcesz opowiedzieć mi swoje przygody, to wiernie je spiszę słowo po słowie, i być może wyniknie z tego korzyść nie tylko dla ciebie, lecz także dla tych, którzy będą o nich czytali w przyszłości.

Bjørn pokręcił głową.

– Myślisz, że nie wiem, z czyjego rozkazu chcesz to uczynić? Ale wiedz, że Knutowi nie zależy na żadnej z tych tajemnic, on pożąda innej, a ja nie jestem pewien, czy chcę mu ją zdradzić. Gdy król Eryk Krwawy Topór uwięził Egilla Skallagrímssona, skald ułożył dla niego Okup za głowę, i dzięki temu zatrzymał swój ohydny łeb na karku. Co ty dasz mi w zamian za moją opowieść?

Opat zawahał się.

– Jesteśmy ubogimi mnichami, oprócz dwóch posiłków dziennie, niewiele możemy ci ofiarować...

– Dwa posiłki wystarczą, byle były syte, bo lubię dużo zjeść – odparł z powagą wiking. – Ale chcę też odzyskać swobodę. Ile można bezczynnie leżeć w łożu? Skoro na tej wyspie nie ma łodzi, to znaczy, że jest ona wystarczającym więzieniem, tak więc nie musisz obawiać się, że z niej ucieknę... Przynajmniej do czasu, gdy wyrosną mi skrzydła.

– To niemożliwe! – zaprotestował Brendan. – Earl Northumbrii kazał trzymać cię pod strażą!

– Więc niech jego ludzie chodzą za mną krok w krok – Bjørn wzruszył ramionami. – Jeśli obawiasz się, że pewnej ciemnej nocy zaduszę was wszystkich gołymi rękami, to możemy umówić się, że na czas od zmierzchu do świtu będziesz mnie zamykał w tej celi. I tak nie miałem zamiaru spać pod gołym niebem. Jeśli ci to nie odpowiada, idź precz. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.

Wiking odwrócił się twarzą do ściany, pokazując opatowi, że uznaje rozmowę za zakończoną.

Brendan zagryzł wargi. Ciekawość walczyła w nim o lepsze ze strachem przed dzikim wojownikiem i przed tymi, którzy rozkazali trzymać go w zamknięciu.

– Niech będzie, jak mówisz – powiedział po długim namyśle. – Ale wiedz, że nasza umowa będzie nieważna, jeśli spróbujesz ucieczki. I nie myśl, że zgadzam się na te warunki, bo tak bardzo pragnę poznać twoje tajemnice. Rzecz w tym, że jestem kapłanem Chrystusa, a nie strażnikiem więziennym, a Lindisfarne to Dom Boży, a nie ciemnica, i nie zmieni tego ani Eryk z Lade, ani nawet sam król Knut.

– Masz jaja, mnichu – mruknął z podziwem wiking. – Ale nie obawiaj się tych dwóch. Eryk to tylko szczekający pies, a król nie życzy mi źle. Gdyby było inaczej, nie wysłałby mnie na tę odludną skałę, tylko kazał torturować w jakimś lochu. Ludzie robią się bardzo rozmowni w towarzystwie kata i rozpalonego do białości żelaza. Jest wreszcie ktoś, kto ma w tej sprawie wiele do powiedzenia, i być może niedługo zmusi Knuta, aby wypuścił mnie z tego więzienia.

Ostatnie słowa sprawiły, że Brendan spojrzał na Bjørna jak na człeka niespełna rozumu.

– Chcesz powiedzieć, wikingu, że jest w Anglii człowiek, który może rozkazywać wnukowi Haralda Sinozębego?

– Każdy się kogoś boi – uśmiechnął się Stenskalle. – I jeśli dobrze pomyślisz, to odgadniesz, kogo mam na myśli.

Opat zmarszczył czoło.

– Jedynie Bóg Wszechmogący stoi ponad królem, i to jego powinien lękać się każdy chrześcijański monarcha.

– Wytęż umysł, mnichu! – roześmiał się bardzo z siebie zadowolony Bjørn. – Zdaje się, że oto wymyśliłem zagadkę godną Odyna [16], a jak wiesz, albo i nie wiesz, ten bóg jest najmądrzejszy ze wszystkich, nie wyłączając chytrego Lokiego [17], a rozwiązywanie zagadek to jego ulubiona rozrywka!

– Nie mam pojęcia, kogo masz na myśli, i nie będę zgadywać. Musisz zdradzić mi pierwszą ze swoich tajemnic – odparł Brendan.

Ale Stenskalle pokręcił głową.

– Jeśli chcesz usłyszeć tę opowieść, ojczulku, to przyjdź do mnie jutro. Dziś jestem zmęczony... Zbyt wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich dni. Tak, przyjdź tutaj jutro i przynieś jakiś pergamin do zapisywania moich słów... Król Knut na pewno niecierpliwie czeka na wieści! – Znowu odwrócił się do niego plecami i zaczął chrapać.

Brendan wstał z zydla i ruszył do drzwi. Stanął w progu i oniemiał z wrażenia. Na wąskich schodach przyklęknął brat Will, w drżących dłoniach trzymał napięty łuk, a za jego plecami tłoczyli się pozostali braciszkowie uzbrojeni w widły i motyki. Za nimi, z mieczami w dłoniach, stali czterej wojowie Eryka z Lade. Jeszcze szumiało im w głowach, ale widać było, jak trzeźwieją w oczach przerażeni tym, co właśnie się wydarzyło.

– A cóż to ma znaczyć? – spytał rozbawiony opat. – Wybieracie się na wojnę?

– Nawet nie wiesz, wielebny ojcze, jak wiele ryzykowałeś! – stęknął jeden z wikingów. – Bjørn Stenskalle to niebezpieczny człek! Mógł cię skrzywdzić!

– Och, przecież earl Eryk zostawił was w opactwie właśnie po to, aby nas przed nim chronić – odparł z przekąsem Brendan. – Dobrze jest wiedzieć, że nad naszym bezpieczeństwem czuwają równie waleczni mężowie. A teraz rozstąpcie się albo jeszcze lepiej idźcie przodem, bo na tych schodach nie ma zbyt wiele miejsca, a chcę z wami pilnie pomówić.

O tym, jak opat Lindisfarne poskromił dzikie bestie, i o wielkiej burzy, która towarzyszyła narodzinom syna niedźwiedzia

Życie zakonnika bez reszty wypełnia modlitwa i praca, toteż Brendan z Corku znalazł czas, aby rozmówić się z wikingami dopiero następnego dnia po mszy w południe. Starannie przygotował się do tego spotkania, po czym poprosił brata Dionizego, aby wezwał wojów przed jego oblicze. Przyjął ich w tej samej izbie, w której gościł Eryka z Lade, ale tym razem to on siedział na jedynym w miarę przyzwoitym krześle w opactwie. Zadbał też o to, żeby w pomieszczeniu nie było innych stołków.

Kiedy stanęli w drzwiach, opat nawet na nich nie spojrzał. Pochylony nad stołem z nielicznymi księgami ofiarowanymi klasztorowi przez biskupa Yorku, zapisywał coś na pergaminie wprawnymi ruchami gęsiego pióra, cały skupiony na swojej pracy.

– Chciałeś nas widzieć, ojcze... – burknął jeden z wojów. – Mów prędko, bo zamierzamy wyruszyć na poszukiwanie jakiegoś posiłku. Ten dureń – wskazał na swego towarzysza – zostawił pieczeń na ogniu i doszczętnie się spaliła. Doprawdy, marna to pociecha, że został już przez nas ukarany.

Brendan kątem oka zerknął na młodego woja oskarżonego o niedopilnowanie rożna. Jego głowę spowijała brudna, zakrwawiona szmata.

A więc o to im poszło... – pomyślał. – Strata ucha to wysoka cena za spaloną pieczeń ze skradzionego jagnięcia i moją bezsenność...

– Dobrze byłoby też, gdyby znalazło się jakieś piwo – ciągnął wiking. – Opróżniliśmy do dna beczułkę, którą zabraliśmy ze statku, a wcale nie była pełna, bo jak dobrze wiesz, musieliśmy przedtem upić więźnia...

Brendan nie przerywał pisania, stawiał obok siebie równe, zaokrąglone litery, raz po raz maczając pióro w inkauście. Wiedział, jak taka czynność onieśmiela prostych ludzi.

– Ojcze? – mruknął niepewnie woj. – Czy ty mnie słyszysz?

Brendan nieśpiesznie podniósł na niego wzrok, najwyraźniej ten człowiek rządził pozostałymi, bo wypowiadał się w ich imieniu. Właśnie jego należało przede wszystkim poskromić.

– Jak ci na imię? – spytał.

– Jestem Bork, syn Jorunda... – Mężczyzna oblizał suche spierzchnięte wargi. – Ci tutaj to Czarny Glum i Uve Krzykacz, tego zaś z obwiązaną gębą zwą Małym Ormem. Co będzie z naszym posiłkiem?

Brendan odłożył pióro i posypał pergamin drobnym piaskiem, żeby wchłonął inkaust. Nie śpieszył się, każda sekunda zwłoki coraz bardziej wyprowadzała jego rozmówcę z równowagi.

– Ojcze...

– Milcz! – głos opata zabrzmiał jak trzask bicza. – Muszę znać wasze imiona, bo właśnie piszę list do earla Northumbrii. Eryk z Lade musi dowiedzieć się o waszym niegodziwym zachowaniu! – Bork Jorundsson wytrzeszczył oczy, ale Brendan nie pozwolił mu ochłonąć. – Może wasi następcy będą zachowywali się lepiej!

Czterech mężczyzn wymieniło zdumione spojrzenia.

– Nasi następcy?

– A coś ty myślał? – Brendan roześmiał się wzgardliwie. – Że będę tolerował w swoim opactwie podobnych łotrów? Mam nadzieję, że Eryk każe was wychłostać... Choć nie postawiłbym nawet oberżniętego pensa na to, że ujdziecie z tego z życiem! Napaść na ludzi będących pod ochroną opactwa Lindisfarne, kradzież owiec, awantury w poświęconym miejscu... Król Knut karze takie zachowanie gardłem!

– Jak to owiec? To było tylko jedno małe jagnię! – wybełkotał Mały Orm.

Brendan zbył go machnięciem ręki.

– W tym kraju panuje królewskie prawo! – oznajmił twardym głosem. – Czasy, gdy byle poganin mógł napastować sługi boże, skończyły się! Och! Wiem, że macie na sumieniu niejedną chrześcijańską duszę! Znam was! Paliliście kościoły, mordowaliście wiernych, ale to wszystko się skończyło! – uderzył pięścią w stół, aż podskoczył kałamarz z inkaustem.

– W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego... – Bork przeżegnał się wyraźnie zmartwiony. – Ojcze, wszyscy z wyjątkiem Gluma jesteśmy dobrymi chrześcijanami! Ja i Uve ochrzciliśmy się po bitwie pod Svold, bo tak kazał nam nasz pan Eryk z Lade, Mały Orm zaś uczynił to na żądanie królowej Sygrydy, tej, którą wy, Anglicy, zwiecie Gunhildą!

W komnacie zapadła cisza. Wikingowie patrzyli niespokojnie na opata.

– Ach tak... Nie wiedziałem. – W głębi duszy Brendan głęboko odetchnął. – Tym większa jest wasza wina – powiedział surowo.

– Nie gniewaj się na nas, ojcze – poprosił Bork. – Trochę nas poniosło, ale to dlatego, że byliśmy głodni... Łódź z zaopatrzeniem ma przypłynąć dopiero za tydzień...

– Łódź? – spytał czujnie Brendan.

– Z zamku Bamburgh – odparł wiking. – Tylko ona będzie miała prawo zawijać do Świętej Wyspy, raz w miesiącu przywiezie wszystko, czego będziemy potrzebować. I mam nadzieję, że będzie to także piwo, bo w przeciwnym wypadku rzucimy się wpław na stały ląd!

– Nie będzie takiej potrzeby – odparł szorstko opat. – Właśnie tą łodzią zamierzałem wysłać list do Eryka, ale być może okażę wam chrześcijańskie miłosierdzie i dam jeszcze jedną szansę... Warzymy też w klasztorze piwo, ale musicie za nie zapłacić.

– O tak! Tak będzie dobrze! – zaczęli mruczeć jeden przez drugiego.

– Jesteście białymi czy czarnymi Lochlannach [18]? – spytał Brendan.

– Nie jesteśmy ani Norwegami, ani Dunami – wyjaśnił Jorundsson. – Ja jestem Gotem ze Smalandii, a moi towarzysze to Swijowie. Ojcze, nie oskarżaj nas przed jarlem Erykiem, bo to bardzo porywczy człek, i mogłaby między nami powstać jakaś niezgoda...

– Skoro tak... – Brendan wzruszył ramionami. – W takim razie zapłacicie odszkodowanie pasterzowi za odniesione rany i klasztorowi za skradzione jagnię, sam wyznaczę nawiązkę [19], i mam nadzieję, że macie przy sobie srebro!

Wikingowie poruszyli się niespokojnie, ale żaden z nich nie zaprotestował.

– Musicie też zacząć zachowywać się jak przystało na chrześcijan i wojów earla Northumbrii, waszym zadaniem jest strzec więźnia, a nie napadać na niewinnych pasterzy!

– Niech będzie, jak mówisz, ojcze – powiedział ponuro Bork. – Ale prosimy, nie wypuszczaj tego człowieka z celi. Słyszeliśmy, jak mu to wczoraj obiecałeś i uważamy, że to zły pomysł. Obyśmy wszyscy nie żałowali twojej dobroci.

Brendan z Corku spojrzał na niego uważnie. Bork Jorundsson nie wyglądał na tchórza.

– Co w nim jest takiego niezwykłego?

Zamiast wikinga odezwał się ten z wojów, którego nazywali Czarnym Glumem.

– To berserk [20]! – A widząc, że opat wciąż nie rozumie, wyjaśnił: – Jeśli się go rozdrażni, wpada w szał, a jest dwakroć silniejszy od zwyczajnego woja, potrafi wówczas rozedrzeć dorosłego męża na pół gołymi rękami! Powiadają... – ściszył głos – że jego prawdziwym ojcem nie był człowiek, lecz niedźwiedź!

– Gdy Eryk z Lade nawrócił się na chrześcijaństwo, kazał wszystkich berserków wygnać z Norwegii – dodał Bork. – I choćby z tego widzisz, jak dobrym jest chrześcijaninem on sam i wszyscy, którzy mu służą!

– Istotnie, widzę... – odparł w zadumie Brendan z Corku. – Idźcie już sobie. Niech brat Remigiusz wyda wam prowiant z klasztornej kuchni i opatrzy ranę tego młodzieńca.

Gdy wyszli z celi, dziękując i zapewniając go o swojej przyjaźni, Brendan zadumał się. Stenskalle miał rację, w tym wszystkim tkwiła jakaś zagadka... Jeżeli więzień króla Knuta był aż tak niebezpieczny, to dlaczego oddano go pod opiekę mnichom? To było nierozsądne. A jeśli król chciał wydrzeć mu tajemnicę, to dlaczego nie uczynił tego siłą? Czyżby naprawdę istniał ktoś, kogo obawiał się Knut, zwany Wielkim? Kto był tak potężny, aby rzucić wyzwanie królowi Anglii i Danii?

Przyjrzał się trzymanemu w dłoni pergaminowi. Podczas rozmowy z Borkiem i jego towarzyszami bezwiednie zapisał na karcie słowa, które od wczorajszej rozmowy chodziły mu po głowie: „Oto opowieść Bjørna Stenskalle, królewskiego więźnia na Świętej Wyspie Lindisfarne, spisana z polecenia earla Northumbrii Eryka Haakonssona przez opata Brendana z Corku w roku Pańskim 1023”.

Zabrał ze stołu pióro, inkaust i plik pergaminów i, nie śpiesząc się, wyszedł z izby. Na dziedzińcu klasztoru brat Remigiusz przekomarzał się z wikingami, towarzyszyli mu bracia Cynebald i młody Willfrid, zwany przez wszystkich Willem, który właśnie wrócił z polowania.

– Dokąd idziesz, ojcze? – spytał ze śmiechem Remigiusz. – Ci tutaj mówią, że są dobrymi chrześcijanami, których kazałeś nakarmić i napoić, ale coś mi się zdaje, że bardzo dawno nie byli już na mszy świętej, o ile w ogóle kiedykolwiek byli! Will twierdzi, że nie potrafiliby odmówić Pater Noster, nawet gdyby w zamian za to mieli dostać pieczeń z królika!

Opat zbył go machnięciem ręki i, odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami, wszedł do narożnej wieży. Kręte schody zaprowadziły go aż na sam szczyt pod dębowe drzwi. Wyjął ciężką belkę ze skobla i wszedł do środka.

Bjørn Stenskalle leżał na łożu dokładnie w tej samej pozycji, w której ostatnio go widział.

– Już czas, abyś wypełnił swą obietnicę – powiedział Brendan.

Wiking usiadł na pryczy i skinął głową.

– Urodziłem się w dalekim kraju Wendów [21], a dokładniej wśród tych, którzy żyją nad rzeką Wartą i sami siebie zwą Polanami – rozpoczął swoją opowieść. – W noc mojego przyjścia na świat wybuchła burza, jakiej nie pamiętali najstarsi z żyjących ludzi. Porywisty wicher łamał drzewa, wyrywał je z korzeniami i unosił w powietrze jak dziecięce zabawki, niebo spowiły czarne chmury, a z nich raz po raz waliły w ziemię pęki świetlistych błyskawic. Kto żyw, chronił się w domostwie i tam z drżeniem serca nasłuchiwał wycia wiatru i łoskotu piorunów. Ludzie szeptali, że to bogowie gniewają się na śmiertelników. Jedni twierdzili, że to sam gromowładny Perun obraził się na księcia Mieszka, inni obwiniali Swarożyca, Dadźboga albo Świętowita [22]. Wszystko dlatego, że następnego ranka władca Polan miał wyrzec się starych bogów i przyjąć wiarę w człowieka, który umarł na krzyżu. Tylko mojej matce było obojętne, który z przedwiecznych sroży się na księcia. Na przemian to wzywała ich pomocy, to znów klęła i krzyczała z bólu, zagłuszając grzmoty, a wszystko dlatego, że ja nie mogłem lub nie chciałem opuścić jej łona. Mężczyzna, którego przez szacunek nazywam moim ojcem, chodził z kąta w kąt, wyłamując palce, a na zewnątrz chaty szumiał ulewny deszcz...

Bjørn przerwał opowieść i wypił łyk piwa.

– Słyszałem o państwie Polan – powiedział z namysłem opat. – Czyż nie stamtąd pochodzi matka naszego króla, czcigodna Gunhilda?

– Jest tak, jak mówisz, mnichu – wiking skinął głową. – Przebiegły Mieszko z rodu Piastów był jej ojcem, a obecny konung [23] Wendlandu [24], Bolesław, jest jej bratem.

– O nim też doszły nas słuchy – przyznał Brendan. – Zdaje się, że święty cesarz rzymski Henryk ma z nim niemałe kłopoty, bo to człek hardy i nieużyty.

Stenskalle uśmiechnął się pod wąsem i znowu upił piwa.

– Taki już jest ten piastowski ród i nie ma na to rady – przyznał. – Mieszko także nie należał do ludzi ustępliwych, a że w swojej drużynie miał dzielnych wojów, bywał prawdziwym utrapieniem dla sąsiadów. Wielu z jego drużynników, tak jak mój ojciec, było najemnymi wikingami z północy, i to z ich pomocą książę wyprawiał się na Czechów, Pomorzan i Prusów, i zwykle wracał z bogatymi łupami. Przyszedł jednak czas, gdy opuściło go szczęście. Saski graf [25] Wichman, wygnaniec z rodzinnych stron, sprzymierzył się z dzikimi Wieletami i napadł na jego kraj. Hordy wojowników zza Odry oblegały grody Polan, paliły ich wsie i tratowały zasiewy. Jakby tego było mało, od południa w granice księstwa wtargnęły zastępy sprzymierzonych z nimi Czechów. Każdego innego człowieka taka odmiana losu doprowadziłaby do rozpaczy, ale Mieszko, jak już ci mówiłem, był chytry niczym wąż, toteż wymyślił sposób, żeby zaradzić złu. Poprosił czeskiego księcia Bolesława Okrutnego o przyjaźń, a żeby przypieczętować nowy sojusz, wziął jego córkę Dobrawę za żonę i zgodził się przyjąć chrzest. Trudna to była decyzja, bo nikt chętnie nie porzuca wiary ojców, ale książę Polan nie miał innego wyjścia.

– Dobrze zrobił ten poganin – powiedział surowo opat. – Chrystus błogosławi swoim wyznawcom, i odtąd jego szczęście na pewno było większe.

Bjørn bez entuzjazmu skinął głową.

– Opowiadam ci o tym tak dokładnie, bo jak już mówiłem, właśnie w tym dniu przyszedłem na świat i dlatego znam dokładną datę swoich narodzin – 14 kwietnia 966 roku, licząc od śmierci Chrystusa, według rachuby czasu, którą posługują się chrześcijanie. Jednak w pamięci wielu innych ludzi ta noc zapisała się dzięki owej straszliwej burzy, a musiała być ona naprawdę potężna, bo przetoczyła się nad połową świata. Jeszcze wiele lat później, gdy wędrowałem po Gardarice [26] albo przebywałem w Norwegii, spotykałem mężów, którzy wspominali ją z trwogą i czcią. Wiatr z zachodu złamał wówczas wiele świętych dębów, fale morskie wdarły się w głąb lądu, a rzeki zaczęły toczyć swoje wody z powrotem w stronę gór.

– Burza to tylko burza... – mruknął opat.

– Mylisz się! – zaprzeczył żarliwie Stenskalle. – Taki potężny wiatr zawsze jest zwiastunem nadchodzących zmian. I nawet jeśli nie wierzysz w gniew pradawnych bogów, musisz przyznać, że chrzest Mieszka był niezwykłym wydarzeniem.

– Opowiadaj dalej – poprosił Brendan.

– Zatem moja matka klęła i zarzekała się, że nigdy więcej nie dopuści do siebie żadnego mężczyzny, a ojciec robił się coraz bardziej zły i ponury. Wreszcie nad ranem, gdy matka osłabła, a stare kobiety zaczęły radzić nad rozcięciem jej brzucha, aby uratować przynajmniej dziecko, postanowiłem ulżyć jej cierpieniom i z krzykiem wydostałem się na świat.

Wszyscy uradowali się i orzekli, że już dawno nie widzieli równie wielkiego noworodka, a gdy tak nade mną rozprawiali, drzwi chaty uchyliły się i do środka wszedł niepozorny człowiek. Gdyby nie srebrna brosza spinająca futrzany kołnierz z popielic, można by pomyśleć, że to zamożny kmieć. Na jego widok ludzie rozstąpili się z szacunkiem, a gospodarz rzucił mu się do stóp. To książę Mieszko uczynił zaszczyt swemu ulubionemu drużynnikowi i odwiedził go w dniu narodzin pierworodnego syna.

– Cieszę się razem z tobą, Ulf – powiedział, klepiąc mojego ojca po plecach. – Chłopak wygląda na zdrowego i silnego jak tur. Jak dasz mu na imię?

Ojciec zagryzł wargi i odrzekł:

– Nazwę go Bjørn, co po naszemu znaczy „niedźwiedź”, i tak będzie uczciwie.

Ludzie zaszemrali, bo każdy wiedział, co Ulf Gudmundsson ma na myśli, ale książę tylko skinął głową i odrzekł z powagą:

– Niech tak będzie.

Ciemności nocy na dobre ustąpiły, a do wnętrza chaty przez rozpiętą w oknie błonę ze świńskich pęcherzy zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca. Nastał nowy dzień i wszyscy zaczęli żyć wydarzeniami, które miały dopiero nastąpić...

Pióro jeszcze przez chwilę skrzypiało na pergaminie, wreszcie Brendan wytarł zaostrzoną końcówkę w lnianą szmatkę i odłożył je na bok.

– Na dzisiaj dosyć – powiedział. – Nie wiem, czy o to właśnie chodziło Erykowi z Lade, ale starałem się spisać twoje słowa najwierniej, jak potrafię.

– Czy będziesz robił to codziennie? – spytał Stenskalle.

– Na to wygląda – przyznał opat. – A jeśli twoje życie było tak burzliwe, jak wspominałeś, to czeka mnie masa pracy.

Wiking nic nie odpowiedział. Gładził w zamyśleniu długą brodę.

Brendan podszedł do okna wychodzącego na wschód. Morze było tego dnia błękitne i spokojne, w oddali zlewało się z bezchmurnym niebem. Pomyślał, że gdzieś daleko za horyzontem znajduje się kraina, o której mówił Bjørn. Polanie, Mieszko, Poznań, Warta... Te słowa brzmiały jak zaklęcia z bajki opowiadanej przy ognisku.

Uwagę opata przykuła grupka mnichów stojących na plaży, widać było, że są podnieceni, wymachiwali rękami, być może kłócili się o coś. Potem zakasali habity, weszli do wody i zaczęli taszczyć jakiś ciężki przedmiot na brzeg.

Rozległo się pukanie do drzwi.

– Wejść – polecił Brendan.

W progu stanął zdyszany brat Remigiusz.

– Ojcze, musisz koniecznie coś zobaczyć!

Przypisy

[1] Nieszpory – nabożeństwo sprawowane o zachodzie słońca.

[2] Wirydarz (łac. viridarium - gaj, park) – kwadratowy lub prostokątny ogród znajdujący się na wewnętrznym dziedzińcu klasztoru.

[3] Seksta – w kalendarzu mnichów szósta godzina, licząc od świtu, czyli około dwunastej. Czas głównej modlitwy.

[4] Angielskie earl lub skandynawskie jarl – tytuł przysługujący królewskiemu namiestnikowi lub zarządcy prowincji, z czasem przekształcił się w tytuł arystokratyczny odpowiadający randze hrabiego. W tej książce Anglicy używają określenia „earl” wywodzącego się z wcześniejszego erldorman, natomiast wikingowie – „jarl”.

[5] Drakkar – największa z łodzi wikingów (langskipów), okręt wojenny o sześćdziesięciu i więcej wiosłach. Drakkar króla Knuta Wielkiego miał sto dwadzieścia wioseł.

[6] Agdanes – port u ujścia Trondshejmsfiordu. Łodzie udające się do Lade Gård zazwyczaj tam kończyły swoją podróż z powodu trudnych warunków żeglugi w głębi fiordu.

[7] Snekkar, sneka – jedna z długich łodzi wikingów. Snekkar był podstawową jednostką posiadającą 30-40 wioseł.

[8] Thor – jeden z bogów nordyckich z dynastii Azów. Władca burzy i piorunów, przedstawiany z młotem Mjølnirem w dłoni.

[9] Stewa – belka stalowa lub drewniana stanowiąca zakończenie dziobu lub rufy statku.

[10] Księga Jozuego 1,9; Stary Testament.

[11] Godzina czytań – nabożeństwo wchodzące w skład liturgii godzin, wspólnej modlitwy odmawianej przez mnichów kilka razy w ciągu dnia.

[12] Pryma – pierwsza – msza na rozpoczęcie dnia, odmawiana wczesnym rankiem.

[13]Pater Noster – (łac.) Ojcze nasz.

[14] Miklagród – normańska nazwa Konstantynopola, miasta leżącego nad cieśniną Bosfor (gr. Bosporos). Dosłownie „wielkie miasto”.

[15] Skald – poeta tworzący na królewskim dworze w czasach wikingów. Twórczość skaldów obejmowała hymny pochwalne na cześć wodzów, czyny bohaterów oraz historie miłosne.

[16] Odyn (Wodan) – najważniejszy z bogów nordyckich, bóg wojny, mądrości, poezji i magii.

[17] Loki – olbrzym z mitologii nordyckiej, oszust, złośnik i wiarołomca.

[18] Lochlannach (ludzie wody) – gaelicka nazwa wikingów.

[19] Nawiązka – odszkodowanie wypłacane za poniesione rany.

[20] Berserk (berserker) – nieczuły na ból i obdarzony nadludzką siłą wojownik, którego podczas walki ogarniał bitewny szał. Według niektórych podań wikingowie przemieniali się w berserków po zażyciu halucynogennych grzybów. Nazwa pochodzi od staronordyckiego słowa „berserk”, oznaczającego niedźwiedzią skórę.

[21] Wendowie – normańska nazwa wszystkich Słowian nadbałtyckich.

[22] Bogowie występujący w mitologii słowiańskiej: Perun – bóg burzy, piorunów i ognia; Swarożyc – bóg ognia domowego i ofiarnego czczony na Połabiu; Dadźbog – bóg Słońca i ognia; Świętowit – bóg przedstawiany jako człowiek o czterech twarzach skierowanych w cztery strony świata.

[23] Konung – król, władca.

[24] Wendland – w starych sagach skandynawskich kraina nad Bałtykiem zamieszkana przez Wendów. Najprawdopodobniej nazwą tą określano władztwo Piastów.

[25] Graf – hrabia.

[26] Gardariki (kraina grodów) – normańska nazwa Rusi.