Bestseller - Kowalska-Bojar Agnieszka - ebook

Bestseller ebook

Kowalska-Bojar Agnieszka,

4,6

Opis

Żaneta wiedzie ustabilizowane życie. Skończyła studia i usamodzielniła się, wydając dwa poradniki dla kobiet, o niezwykle kontrowersyjnych tytułach. Lecz jej marzeniem jest napisanie prawdziwej książki, takiej o miłości aż po grób. Marzy o przygodzie, o prawdziwym mężczyźnie, o gorącym romansie, o porwaniu przez seksownego brutala. I pewnego dnia jej marzenia się spełniają. Chociaż nie do końca, bo porywacz nie jest nią zainteresowany! Wręcz przeciwnie, stawia jej ultimatum – Żaneta przeżyje i odzyska wolność, jeśli przekona jego szanowną małżonkę, aby do niego wróciła. Branka ochocza zgadza się na ten szalony plan, chociaż okazuje się niezwykle kłopotliwym więźniem. I całkowicie, ale to całkowicie przypadkowo, przez głupi zbieg okoliczności, puszcza z dymem część luksusowej willi swego porywacza. A to dopiero początek!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 158

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (491 ocen)
344
95
38
12
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DankaOlek

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna komedia😁
20
Nazwauzyt1

Nie oderwiesz się od lektury

ubawiłam się, a końcówka najlepsza!🤣
00
Buska18

Nie oderwiesz się od lektury

Niezła frajda przy czytaniu tej książki . Polecam.
00
buczeksyl

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna. ale się uśmiałam.
00
Andrea022

Nie oderwiesz się od lektury

Super ksiazka ❤️ Uśmiałam się nie raz przyjemnie się czytało ) 😀
00

Popularność




Bestseller

MOTYLOWA BIBLIOTECZKA

Bestseller

AgnieszkaKowalska-Bojar

www.motylewnosie.pl

Poznań 2020

Copyright © AgnieszkaKowalska-Bojar

WydanieI

Poznań2020Książka ISBN 978-83-66352-89-6

Ebook pdf ISBN 978-83-66352-06-3

Ebook epub ISBN 978-83-66352-87-2

Ebook mobi ISBN 978-83-66352-88-9

Wszelkieprawazastrzeżone. Rozpowszechnianieikopiowaniecałościlubczęścipublikacjiwjakiejkolwiekpostaci jest zabronionebezwcześniejszepisemnejzgodyautoraorazwydawcy. Dotyczytotakżefotokopiiimikrofilmóworazrozpowszechnianiazapomocąnośnikówelektronicznych.

Skład i łamanie: Katarzyna Mróz-Jaskuła, Studio Grafpa

Wydawnictwo:

motyleWnosie

[email protected]

Ebookakupisznastronie:

www.motylewnosie.pl

www.sklep.motylewnosie.pl

Dzień był wyjątkowo ciepły isłoneczny. Gdzieś tam nawschodzie kłębiły się ciemne chmury, alenawet one nie zdołały stłumić złocistego blasku rozświetlającego rozedrgane powietrze. Cudowna pogoda, gdyby nie jedna rzecz.

Jechałam naupragnione wakacje ibyłam już wpołowie drogi nad morze. Niestety, tuż przed samym wyjazdem wmoim aucie wysiadła klimatyzacja. Szlag ją trafił wczoraj wieczorem, więc teraz kisiłam się wniewielkim wnętrzu, niczym śledź wbeczce. Owszem, otworzyłam okno, alewtedy żar zaatakował zpodwójną siłą, bo przy prawie czterdziestu stopniach wsłońcu, nie mogło być mowy ojakimkolwiek orzeźwieniu.

– Żeby cię szlag! – warczałam pod nosem, wyładowując swą złość napedale gazu. Ażewłaśnie wjechałam napustą, szeroką drogę, miałam pole dopopisu. Strzałka pomknęła doprzodu. Sto, sto dziesięć, sto dwadzieścia… Bardzo rzadko jeździłam ztaką prędkością itomnie zgubiło. Albo poprostu miałam pecha.

– Żeby cię szlag! – powtórzyłam, gdy rozległ się zamną charakterystyczny dźwięk policyjnej syreny. Posłusznie zjechałam napobocze iodrazu zerknęłam wlusterko. Oczywiście, odmojego nosa bił mega blask, co mnie ogromnie zdegustowało. Odruchowo sięgnęłam popuderniczkę ikiedy władza rodzaju męskiego znalazła się tuż przy otwartym oknie auta, zzapałem machałam już pędzlem.

– Dokumenty…

– Zaraz, tylko skończę! – przerwałam niecierpliwie. Po czym odłożyłam akcesoria upiększające iwystawiwszy głowę, bez zbędnego przejęcia spojrzałam napolicjanta.

– Boże, dzięki ci! – jęknęłam, odrazu czując przypływ animuszu. – Pan władza pozwoli, żewysiądę.

– Po co? – Chyba zdołałam go lekko ogłuszyć, może nie tyle słowami, alepazernością spojrzenia.

– Będzie łatwiej mnie skuć – oświadczyłam godnie, gramoląc się zfotela iusiłując zrobić towmiarę wdzięcznie.

– Skuć? – Zerkał namnie zautentycznym zainteresowaniem swoimi błękitnymi, jak niebo nad naszymi głowami, oczami. Do tego te złociste włosy… Ech!

– Kajdankami! – podsunęłam mu radośnie, łypiąc jednym okiem wkierunku drugiego funkcjonariusza, wysokiego bruneta. Ten nie był tak seksowny jak kolega, chociaż trzeba przyznać, też coś wsobie miał.

– To jak? Będzie przesłuchanie, przeszukanie, może jakieś inne bajery? – dopytywałam się natrętnie, wręczając mu dokumenty.

– Bajery? – usta mu zadrżały odztrudem powstrzymywanego śmiechu. – Mam panią rzucić namaskę, skuć iaresztować?

– Nie wiem. Pierwszy raz jestem zatrzymana dokontroli – przyznałam uczciwie. – Rzucanie namaskę mi się podoba. Kajdanki też, aresztowanie już nie bardzo. Atak przy okazji, mogę zadać kilka pytań?

– Pytań?

– Osłużbę itakie tam – machnęłam ręką. – Piszę książkę. Dla kobiet, nowie pan, dużo seksu, szalona miłość, seksowny stróż prawa ztaaaką giwerą – rozłożyłam ramiona.

– Pytań? – powtórzył, aledziwnie słabym głosem.

– Nie znam żadnego policjanta, inaczej już dawno bym go przemaglowała – przyznałam uczciwie. – Już nawet chciałam iść nakawkę dodzielnicowego, aleostatnio mnie unika.

– Dlaczego? Chociaż nie, proszę nie odpowiadać. Zaczynam się domyślać, dlaczego…

– To co? Może jakaś kawa mrożona albo lody? – spytałam zachęcająco. – Jedziemy waszym wozem, bo wmoim nawaliła klima. Fatalne warunki podróży. Kilka kilometrów stąd jest taki przydrożny bar, posiedzimy sobie, pogadamy. Wezmę tylko notes, bo będę robiła notatki. Iproszę mi oddać dokumenty. Teraz, bo później zapomnę. Chwilka! Wezmę laptop zbagażnika. To rupieć, nikt go nie ukradnie. Samochodu znaczy się, nie laptopa. Mam tam cenne rzeczy iwciąż zapominam zrobić sobie przynajmniej jedną kopię. Już raz siadł mi system imusiałam pójść doinformatyka. Strasznie się wtedy zdenerwowałam. Wogóle jak się zestresuję, tozaczynam dużo mówić. Nie, nie, teraz nie jestem zestresowana – machnęłam lekceważąco ręką, zbierając dobytek, podczas gdy mężczyzna stał nieruchomo, gapiąc się namnie zzaskoczeniem. – Teraz jestem podekscytowana.

– Aha. – Tylko tyle, bo najwyraźniej wyglądał naoszołomionego. – Czym?

– Wizją rzucania mnie namaskę – roześmiałam się głośno. – Niech pan nie robi takiej groźnej miny. Żartowałam przecież. Onie! Zapomniałam oMieczysławie!

Policjant sapnął tylko, podczas gdy ja wepchnęłam mu wobjęcia torbę zkomputerem icofnęłam się dosamochodu.

– Moje maleństwo! – rozczuliłam się. – Chodź! Ci mili panowie podwiozą nas doprzybytku smakowych rozkoszy.

– My nie…

– Proszę, niech pan patrzy! Biedne zwierzątko, biedny Mieciu. – Po czym klatkę zmoją ukochaną świnką morską też wepchnęłam wramiona osłupiałego stróża prawa. – Jeszcze oczymś zapomniałam.

– Co tu się dzieje? – Drugi policjant uznał zasłuszne sprawdzić, jak przedstawia się sytuacja.

– Jedziemy nalody – rzuciłam przez ramię izanurkowałam wczeluściach bagażnika. – O, mam! – triumfalnie uniosłam wgórę dwie książki. – Dostaną panowie egzemplarze autorskie. Zdedykacją ipodpisem.

– To są pani dzieła? – spytał ten drugi, patrząc naokładkę Jakwychowaćsobieposłusznegomęża. Całe szczęście, żenie dostrzegł tej drugiej, pod spodem, ztytułem Mężczyzna – wrógnumerjeden, celzniszczenia.

– To poradniki, odczegoś trzeba było zacząć – odparłam pobłażliwie. – Przeczytacie, dacie komuś wprezencie. Co tam chcecie. Może żonie? Mają panowie żony?

– Ja mam – oświadczył ten drugi surowym tonem. – Awzasadzie miałem, bo naczytała się podobnych głupot – wskazał natrzymane wręku książki.

– Tytuł chwytliwy, aleprzysięgam, można ją nawet czytać dzieciom dosnu. Morze łagodności, ocean wyrozumiałości. Jak ja! – uśmiechnęłam się promiennie, aobaj policjanci dziwnie się wzdrygnęli.

– Musimy wracać nakomendę. – Moja pierwsza upatrzona ofiara jakby odzyskała zdrowy rozsądek. – Przykro mi, aledostaliśmy wezwanie.

– Chyba telepatyczne – pokpiwałam, zamykając auto. – Dobrze, toja jadę zwami. Macie tam klimatyzację? Murzynem zwachlarzem też bym nie pogardziła…

– Nie możemy…

– To mnie aresztujcie. Przecież nie zostawicie biednej kobiety wpotrzebie? Albo biednej, spragnionej cienia ichłodu świnki morskiej? Wyobraźcie sobie, jakbyście się czuli, mając takie owłosienie jak Mieciu? Na nogach, pod pachami, wkroku!

Nie wiem czy bali się wariatek, czy naich decyzję miał wpływ upał otępiający zmysły oraz tłumiący zdrowy rozsądek, alewpakowali mnie natylną kanapę radiowozu, apotem wepchnęli mój dobytek. Poczułam zadowolenie, bo wśrodku powiało chłodem. Nawet Mieciu poruszył wąsikami zaprobatą.

– Jaka ulga! – westchnęłam ztaką siłą, żekilka kosmyków, które opadły natwarz, teraz podfrunęło dogóry. – Cele też macie klimatyzowane?

– Ajakże! – warknął ten brzydszy. – Jacuzzi, sala bilardowa, sauna. Co tylko sobie jaśnie pani zażyczy.

– Dwóch wytatuowanych brutali! – oświadczyłam radośnie, abiedak, który siedział zakółkiem, omało co nie wyrżnął wstojący napoboczu słup. – Taki film kiedyś oglądałam. Ero… No, romans powiedzmy. Się działo, mówię wam panowie! Kiedyś napiszę otym książkę. Bohaterką będzie nadobna niewiasta, ożelaznym charakterze nieustępliwej dziewicy, abohaterem seksowny brutal, co tołamie karki, serca, dotego gwałci, porywa ioczywiście rozkochuje wsobie wszelkiej maści panienki.

– Literacki nobel gwarantowany – podsumował zgryźliwie brunet.

– Będzie też upiornie bogaty – kontynuowałam niezrażona ich pesymistycznym podejściem. – Może zrobię go szefem jakiejś mafii? To teraz chodliwy temat. Wróg go walnie czymś wczerep, aten jak się ocknie, zobaczy nad sobą anielskie oblicze mojej bohaterki. Jak wMałejSyrence. Znają panowie? Zresztą, kto nie zna? Potem znów popadnie womdlenie ijak znów się ocknie, toona zniknie. On będzie jej szukał ioczywiście znajdzie. Motyw Kopciuszka. Postawi napiedestale, będzie wielbił oraz traktował nieco brutalnie. No, sami rozumiecie. Też chodliwy temat. Takie skrzyżowanie komandosa zsiostrą miłosierdzia.

Przy siostrze miłosierdzia kierowca nie wytrzymał. Jęknął, podczas gdy ten drugi odezwał się głuchym głosem:

– Spokojnie, już niedaleko.

– Dlatego możecie mnie nawet zamknąć wceli. Będę pisała zautopsji. Zbrutalami żartowałam, panowie mi wystarczą. Macie więcej przystojniaków wmundurach natej komendzie? – zainteresowałam się gwałtownie.

– Po co? Zdaje się, żema pani napisać książkę oporwaniu przez mafię?

– Mogę napisać dwie książki. Druga wywoła skandal, bo napiszę oprzesłuchaniu przez pięciu cholernie seksownych policjantów. Chociaż nie, mafia lepiej się teraz sprzedaje. Stworzę postać arcymafioza. To musi być wyjątkowy bydlak; pali wioski, wyrzyna wpień wrogów, gwałci wszystko co ma dwie nogi inic między nimi nie dynda…

– Weź przyspiesz, bo ja, kurwa, nie wytrzymam! – syknął brunet.

– Będę opisywać każdy detal ich zbliżenia. Och, ona oczywiście będzie krzyczeć, żenie, nie godzi się natakie traktowanie – ciągnęłam wupojeniu. – Ale ulegnie, pokonana przez własne pożądanie ijego zwierzęcy magnetyzm. On będzie zgrywał twardziela, kupował jej garderobę odVersace, diamenty, szafiry, rubiny, obsypywał kwiatami itakie tam. To co? Co panowie sądzą? Sprzeda się?

– Wolałbym palnąć sobie włeb niż przeczytać takie dzieło. – Znów ten pesymista. Uwziął się namnie, czy co? Nie dość, żebrzydki, toinieuprzejmy. Czego nie omieszkałam powiedzieć nagłos. Na szczęście nie porzucili mnie wprzydrożnym rowie, tylko dotarliśmy docelu.

– To jest ta komenda? – spytałam nieufnie, przyglądając się żelaznej bramie przypominającej więzienną, która właśnie majestatycznie się otwierała.

– Taaa, komenda. – Obaj nieoczekiwanie się roześmiali. Nie zadawałam więcej pytań, tylko rozglądałam się zciekawością. Wysoki naprawie dwa metry mur. Chatka Puchatka, awniej jakiś napakowany osiłek zkarabinem zawieszonym naramieniu. Za jego plecami drugi, też zkarabinem. Potem kręta droga przez park iwkońcu okazałe domostwo, rezydencja rodem zamerykańskiego serialu oupiornie bogatych milionerach. Zerknęłam naobu mężczyzn, siedzących przede mną. Mundurowi. Tacy jadą nawezwania? Możliwe, nie znałam się natym. Może temu bogaczowi, co był właścicielem, zginęły kosztowne gacie odmarkowego producenta? Drugiej opcji nie było. Znaczy się takiej realnej. Bo pomalutku nabierałam nadziei najakieś porwanie, rodem zognistego romansu. Miałabym oczym pisać, oj miałabym!

– Wezwanie? – spytałam nieśmiało.

– Tak.

– Może jakieś szczegóły?

– Dowie się pani.

O! To już zrobiło się nieco przerażające. Ifascynujące! Kiedy zatrzymaliśmy się napodjeździe, odruchowo pogłaskałam Miecia iwestchnęłam.

Chyba mnie nie ukatrupią? Wsumie tonie mają powodu, alekto ich tam wie…

– Proszę wysiąść. – Brzydal zabawił się wwersal, zupiornie uprzejmą miną otwierając drzwi radiowozu.

– Miecia zostawię, zgoda?

– Zajmiemy się nim – potaknął, uśmiechając się krzywo.

Pełna obaw inadziei, znalazłam się wprzepastnym przedpokoju. Zadarłam głowę, zzachwytem patrząc nakryształowy żyrandol, alewtedy ktoś energicznym ruchem ujął mnie pod ramię.

– Pani pozwoli zemną.

Westchnęłam. Szkoda, żenie zajął się mną ten ładniejszy, obłękitnych oczach. Mój towarzysz był wysoki, dobrze zbudowany, smagły, włosy miał czarne, przyprószone naskroniach siwizną, elegancko przystrzyżony zarost. Oczy wkolorze bursztynu, atwarz brzydką, wyrazistą, okwadratowym podbródku, wąskich ustach izakrzywionym nosie. Nic wniej dosiebie nie pasowało, zero harmonii, zero piękna. Za tozzaskoczeniem stwierdziłam, żetrudno byłoby ją zapomnieć. Zbyt charakterystyczna. Iwtym sensie bardzo interesująca.

– Coś mi tu śmierdzi – oświadczyłam podrodze. – Porwanie, czy macie takie nietypowe metody pracy?

– Powiedzmy – zbył mnie lakonicznie.

– Powiedzmy co? – uparcie drążyłam temat.

– Nic. Zaraz się dowiesz.

– Przeszliśmy naty?

– Tak jest łatwiej. Będzie łatwiej wprzyszłości. Trudno krzyczeć „per pani” kretynko – dodał złośliwie, apotem pchnął mnie wprost dojakiegoś pogrążonego wmroku gabinetu.

Porwanie, pomyślałam zzachwytem. Moja wyobraźnia ruszyła pełną parą, kompletnie pomijając kwestię przyczyny takiego porwania. Aż tak cenna nie byłam, może tylko dla samej siebie.

Przy ogromnym biurku ktoś siedział. Pewnie mężczyzna, bo wpowietrzu unosił się zapach cygara, alewczasach wojującego feminizmu, niczego nie można było być pewnym. Mimo to, miałam nadzieję nabossa świata przestępczego, seksownego brutala, którego odrazu powali nakolana moja uroda. Dalej będzie już tylko piękniej, aporoku napiszę bestseller ibędę sławna. Do tego bogata, zakochana, nasycona seksem, bo przecież taki macho wykorzysta mnie nawszelkie możliwe sposoby…

– Jesteśmy – oświadczył Brzydal, zamykając drzwi, poczym pchnął mnie doprzodu.

– Nareszcie – zaskrzeczał męski głos, awizja wmojej wyobraźni uległa niejakiemu zachwianiu. Seksowni przystojniacy nie miewają takich głosów. – To ten babsztyl?

No ipomarzeniach, pomyślałam smętnie. Oczy przyzwyczaiły się domroku iwyłowiły szczegóły zpółcienia.

Na fotelu siedział, awłaściwie leżał, potężny tłuścioch, oświecącej łysinie, kępkach włosków wokół uszu, nalanym obliczu wkolorze wściekłego różu iwąskich oczkach.

Cóż… Niewątpliwie było toporwanie, szkoda tylko, żeporywacz dobani. Niepokoju nadal nie czułam, zatopomyślałam, żealbo się pomylili, albo cholera wie co jeszcze?

– Żaneta jestem – przedstawiłam się kulturalnie. – Apan?

– Nieważne! – warknął. – Siadaj babo!

Posłusznie zajęłam miejsce podrugiej stronie biurka. Wtedy on wyjął coś zszuflady ipchnął wmoim kierunku.

– Czyta pan moje książki? – ucieszyłam się.

– Nie, ja nie. Moja żona. Ukochana żona. Która właśnie potej dziadowskiej lekturze postanowiła mnie porzucić! – wrzasnął, tracąc opanowanie.

– O! – zdziwiłam się uprzejmie. – Atodlaczego?

– Miała wszystko, oczym tylko mogła zamarzyć. Chciała jachtu, kupiłem jej. Chciała prywatnej wyspy, kupiłem. Ico? Ico, kurwa! Przez te twoje cholerne wypociny, postanowiła mnie rzucić! – Grubas sapnął zwściekłością.

– Zabije mnie pan? – Jakoś nie widziałam sensu, aby bawić się wpodchody.

– Nie ma mowy. Odkręcisz wszystko, podła suko! Ona ma zpowrotem domnie wrócić, zrozumiałaś?

– Aha – potaknęłam. Wizja własnych zwłok, porzuconych wlesie irozszarpanych przez dzikie zwierzęta, odpłynęła wniebyt. – No dobrze, zrobię to.

– Nie potrzeba mi twojej zgody. Albo tozrobisz, albo moi chłopcy tak się tobą zajmą, żerodzina nawet trupa nie rozpozna.

– Uznam tozazachętę – odparłam zgodnością, azamoimi plecami dało się słyszeć pełne rozbawienia prychnięcie.

– Szymon, weź tę babę izaprowadź dojej kwatery. Dostaniesz sypialnię nagórze, chociaż najchętniej zamknąłbym cię wpiwnicy – dodał mój rozmówca zewstrętem.

– Okey.

– Idopilnuj, aby siedziała tam aż dopowrotu Jolki.

– Dopilnuję.

Nie było warto tracić sił nazbyteczny protest. Poza tym znaszej rozmowy wywnioskowałam, żenarazie nic mi nie grozi. Ciekawe, bardzo ciekawe. Ita Jolka… Pewnie młodsza, może nawet młodsza niż ja, piękna iseksowna, zpragmatycznych względów poślubiła tego bogatego tłuściocha, aleteraz ma już tego dość. Nic dziwnego, napełnego ognia kochanka toon pasował jak ja naprimabalerinę baletu.

Cóż… Nie było co się iskać, tylko pogodzić się zlosem branki. Bezmiar morskich wód tonie jest, alepewnie mają tu basen, przystojny kelner będzie serwował drinki, adookoła kręci się stado umięśnionych chłopów. Będzie naczym oko zawiesić. Potraktuję tojak wakacje, przekonam nadobną Jolkę iwrócę dodomu.

Może ztym złotowłosym? Rozmarzyłam się, nie zwracając uwagi namego milczącego towarzysza. On mnie nie interesował, nie mój typ, chociaż wsumie jako blondynka powinnam gustować wtakich ciemnowłosych, smagłych ciachach. Niestety, toakurat było też brzydkie. Takie czekoladowe zzakalcem.

– Ładnie tu – zroztargnieniem rozejrzałam się posypialni, doktórej mnie zaprowadził. Klatka zMieciem stała już wkąciku naokrągłym stole. Rolety był opuszczone dopołowy, łóżko wielkie, zbaldachimem, całość zluksusowymi bajerami. Pewnie wygodne. Idealne douprawniania dzikiego seksu. Westchnęłam. Dlaczego dopilnowania mnie przeznaczono akurat tego buca? Może wramach umowy poproszę ozmianę?

– Ładnie – zgodził się bez zapału, poczym usiadł wjednym zfoteli. – Ateraz wyjaśnimy sobie kilka spraw. Po pierwsze…

– Mogę sobie poderwać któregoś zochroniarzy?

– Możesz, byle nie mnie – odparł zewstrętem. – Ateraz zamknij się isłuchaj. Zasady są trzy. Nie próbujesz uciekać. Nie myszkujesz podomu. Znikim się nie kontaktujesz, chyba żepod moim nadzorem. No właśnie, oddaj telefon ilaptopa.

– Wżyciu! – zaprotestowałam ogniście. – Na czym niby mam pisać?

Zamyślił się.

– Na strychu leży stara maszyna dopisania, każę ją przynieść. Ibez protestów – dodał, widząc, jak nabieram powietrza wusta. – To nie wakacje. Od tego czy przekonasz panią Gałązkę zależy twoje życie.

– Gałązkę?

– Nieważne. Złamiesz któryś zzakazów, toprzekonasz się, żebez pewnych części ciała też można żyć. Mniej komfortowo, alemożna. Na przykład bez języka – dodał złośliwie.

– Bez języka? Nie mogłabym mówić, lizać lodów, lizać innych rzeczy – spojrzałam naniego przeciągle, awtedy zerwał się narówne nogi.

– Dość! Pokojówka poda ci godziny posiłków. Jolka przyjeżdża jutro. Masz się postarać, by uwierzyła, żejej ukochany małżonek zaprosił cię napobyt tutaj wjednym celu. Aby sprawić jej przyjemność. Zrozumiałaś? – podszedł bliżej, patrząc namnie groźnie.

– Nawet ładnie ci wtym mundurze – odparłam, pomijając kwestie zrozumienia. – Nie jestem kretynką ichcę żyć. Będziesz wnim częściej paradował? Bez też możesz…

– Odczep się! – warknął, jakoś nieucieszony komplementami. Apotem poprostu wyszedł, zostawiając mnie, Miecia idrżącą odnadmiaru emocji ciszę.

– Ładnie, ładnie – mruknęłam. Niestety, Brzydal wrócił równie nagle, jak zniknął.

– Twoja torebka – wskazał nazwalony nakupkę dobytek. – Ikomputer.

– Żeby cię…! – zażyczyłam mu zcałego serca. Podejrzane przedmioty zostały zarekwirowane, aja znów zostałam sama.

Do sypialni przylegała osobista łazienka zwielką wanną. Można też było wyjść nataras. Nie było telewizora ani barku, ani nawet butelki zwodą. Amnie chciało się pić. Przypudrowałam nosek ipostanowiłam ruszyć naposzukiwanie kuchni. Kolacja też by się przydała.

Na boso, wpomiętej sukience, nieco rozczochrana, bo zabiegi upiększające zostawiłam napóźniej, wybrałam się wdrogę. Zeszłam naparter izzastanowieniem rozejrzałam dookoła. Ryzyk-fizyk, wybrałam prawą stronę. Isłusznie, bo chwilę później znalazłam się wraju.

– Bosko pachnie! – pociągnęłam nosem. Kucharka ijej dwie pomocnice wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, poczym zostałam elegancko wyproszona iwyprowadzona nataras.

Siedział tam grubas wtowarzystwie Brzydala. Pasują dosiebie, pomyślałam złośliwie, chociaż ten drugi bez munduru, zatowzwykłej białej koszulce iobcisłych dżinsach prezentował się całkiem interesująco.

– Nasza pani pisarka. – Głos grubasa ociekał drwiną. – Proszę, proszę!

– Oco chodzi? – Zwdziękiem zajęłam miejsce przy stole, dyskretnie rozglądając się wposzukiwaniu mego złotowłosego boga. – Idlaczego wyczuwam ironię wpańskich słowach?

– Pewnie dlatego, żetam jest – mruknął Brzydal, krzywo się uśmiechając. – Jak tam przygotowania donapisania wiekopomnego dzieła?

– Hę? – Jego szef jak widać nie był zorientowany wtemacie. Musiałam tonadrobić.

– Piszę książkę dla kobiet, tym razem ognisty romans. To wasze porwanie spadło mi jak znieba, chociaż wszczegółach jest strasznie niedopracowane.

– Możemy się poprawić – warknął grubas złośliwie. – Ty się lepiej przygotuj nakonfrontację zmoją żoną. Ma wrócić jutro wieczorem, podobno zpozwem rozwodowym. Pamiętaj, lepiej dla ciebie, żebym nie musiał go podpisywać.

– Ten smutny fakt już domnie dotarł.

– Dlaczego smutny? – Tłuścioch zmrużył itak wąskie oczka.

– Rozwody zawsze bywają smutne – westchnęłam. – Dlatego, bez względu nailość waszych gróźb, zrobię wszystko, aby zakończyło się tohappy endem. Jako niepoprawna romantyczka nie dopuszczam dosiebie innej myśli.

Grubas nieco odtajał. Widać, spodobały mu się moje słowa. Za toBrzydal przyglądał mi się podejrzliwie.

– Romantyczka? – powiedział wkońcu zpowątpiewaniem. – Raczej stuknięta, rozerotyzowana baba, która wkółko miele językiem.

– Może trochę zadużo gadam – przyznałam uczciwie. – Ale proszę nie nazywać mnie rozerotyzowaną. To godzi wmoją godność.

Miałam opinię nieco szurniętej, niefrasobliwej ipowierzchownej, przy czym stanowczo nie zgadzałam się ztym ostatnim. Wieczny optymizm nie zasługiwał, aby klasyfikowano mnie dobezmózgich idiotek. Jeszcze nastudiach podjęłam decyzję onapisaniu książki, ba! całego tuzina książek. Lekkich, odstresowujących ipełnych miłości zrodzaju tych „aż pogrób”. Niestety, nikt nie był zainteresowany wydaniem takiej pisaniny. Wtedy właśnie moja najlepsza inajwspanialsza przyjaciółka zakochała się, wręcz dostała małpiego rozumu ikażdej nocy toczyłyśmy ekspresyjne dyskusje, jak toma usidlić swój obiekt zainteresowania. Głównie dlatego, żetonie był taki sobie zwykły facet. To był macho, uktórego stóp ścielił się gęsto kobiecy trup. Wtedy właśnie nafali natchnienia powstało moje pierwsze dzieło. Lekki, pisany zprzymrużeniem oka poradnik, awłaściwie pamiętnik głupot, które wyczyniałyśmy. Poszedł dodruku, zarobiłam nanim marne grosze, alezatowkońcu trzymałam wrękach własną książkę. Rok później Adrian rzucił Kamilę. Tym razem nasze nocne narady były jeszcze bardziej ekspresyjne, pełne krwi, opisów tortur iplanów zemsty. Szybko napisałam kolejny pseudoporadnik, owielce znaczącym tytule: Mężczyzna, twójwróg. Tytuł wymyśliła Kamila izanic nie pozwoliła go zmienić, aja uległam zewzględu najej zasługi. Poza tym był chwytliwy, bezpośredni izaczepny. Pomyślałam wtedy, żedobrze się będzie sprzedawał. Imiałam rację.

– Mogę korzystać zbasenu? – Postanowiłam wyjaśnić najbardziej palącą kwestię.

– Możesz – zgodził się łaskawie grubas. – Aty pilnuj, aby się przypadkiem nie utopiła.

Brzydal wyraźnie spochmurniał. Widać nie wsmak mu było zostanie moim prywatnym bodyguardem. Mnie również, alenagle pomyślałam, żeprzecież nie będzie siedział mi nakarku całą dobę. Musi też spać, jeść itakie inne, awtedy zpewnością przydzieli zastępstwo swojemu złotowłosemu koledze. Ta myśl odrazu poprawiła mi humor.

– Umiem pływać – pochwaliłam się. – Co prawda tylko żabką, nie cierpię nurkować inie lubię jak woda sięga wyżej niż dopodbródka.

– Basen zjednej strony ma dwa metry – mruknął Brzydal. – Dobrze, nie spuszczę zniej oka.

– Co jeszcze mogę tu robić? Spacerować?

– Tak, alebez podejrzanych wybryków.

– Na mur się wspinać nie zamierzam. Chyba żesłabo karmicie? Igdzie ta maszyna dopisania? Już czuję, jak pęcznieje we mnie natchnienie. To będzie prawdziwy hit narynku – westchnęłam, nie zważając, żegrubas podejrzliwie poczerwieniał. Nie wyglądał przy tym narozweselonego, araczej narozwścieczonego. Nie wiadomo, czy by mnie ztej złości nie udusił, albo chociaż lekko sponiewierał, gdyby nie dźwięk komórki. Sapnął, odebrał ipogrążył się wrozmowie, dając jakieś dziwne znaki Brzydalowi. Ten zerwał się zfotela, zmusił mnie, abym zrobiła tosamo ipociągnął wgłąb ogrodu.

– Jego żona dzwoni – wyjaśnił niechętnie. – Zdajesz sobie sprawę, jaką burzę wywołałaś?

– Przecież tylko napisałam książkę.

– Tylko? To stek wypocin sfrustrowanej, porzuconej przez faceta kretynki.

– No faktycznie – przyznałam niechętnie. – Druga część powstała, jak Adrian zdradził Kamilę. Jakoś musiałyśmy toodreagować.

– Pan Gałązka jest innego zdania.

– Czy on naprawdę się tak nazywa?

Nie uszło mej uwagi, żeBrzydal lekko się zawahał.

– Nie, inaczej. Ale tonie powinno cię obchodzić, zrozumiałaś?

– Dlaczego?

– Zwielu powodów. Ma tyle kasy iznajomości, żewkrótkim czasie możesz skończyć pod mostem. Poza tym naprawdę jest wściekły. Znikniesz wtajemniczych okolicznościach inikt się tym nie przejmie.

– Kilka osób się znajdzie – odparowałam urażona.

– Ico zrobią?

– Nie ma morderstw doskonałych.

– Są, uwierz mi, żesą – spojrzał namnie zukosa. Przystanęliśmy wcieniu drzewa, aja zagapiłam się naniego zachłannie.

– Zabiłeś już kogoś? – spytałam zciekawością. – Ale tak wotwartej walce czy podstępem? Ico zrobiłeś ztrupem? Policja złapała twój trop? Ścigają cię? Adlaczego zabiłeś? Bo…

Zakrył mi usta dłonią.

– Mordowałem, kradłem igwałciłem wszystko, co miało dwie nogi inic pomiędzy nimi nie dyndało – oświadczył poważnym tonem, chociaż wzłocistych oczach dostrzegłam rozbawienie. – Wszystko nazlecenie. Obecnie zakopuję trupy pod płotem posiadłości, tam gdzie kucharka ma ogródek warzywny.

– Nie kpij zemnie. – Strąciłam jego rękę zmoich ust.

– Anikt mnie nie ściga, bo pracuję wkryminalnej nadrugi etat itorpeduję wszelkie działania, mające nacelu złapanie samego siebie.

Dowcipniś się znalazł! Pewnie ani jedno słowo nie było prawdziwe. Nauczył się machać bronią, trochę kopać izatrudnił jako ochroniarz tego upiornie bogatego dupka. Ateraz zgrywa twardziela, sądząc, żejestem kretynką, która nabierze się nakażdą bzdurę.

MOTYLOWABIBLIOTECZKA:

1. Dobry zwyczaj, nie pożyczaj

2. Tajemnica

3. Bestseller

4. Transakcja

5. Alergia

6. Big Love

7. Coś optymistycznego

8. Jak pies zkotem

9. Niebezpieczny

10. Warstwy

11. Wszystko, czego pragnę

12. Zielone, niebieskie, ona