Baśnie Andersena - Hans Christian Andersen - ebook

Baśnie Andersena ebook

Hans Christian Andersen

4,0

Opis

Calineczka, Brzydkie Kaczątko, Księżniczka na ziarnku grochu, Słowik, Nowe szaty cesarza, Królowa Śniegu – to tylko kilka najbardziej znanych tytułów pięknych i wzruszających opowieści najsłynniejszego baśniopisarza świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 104

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdalenaLukas

Nie oderwiesz się od lektury

klasyka
00

Popularność




Baśnie Andersena

Hans Christian Andersen

Autor: Hans Christian Andersen

Tłumaczenie: Janina Colonna-Walewska, Edmund Jezierski, Franciszek Mirandola, Cecylia Niewiadomska

Wstęp i nota biograficzna: Katarzyna Zioła-Zemczak

Redakcja: Iwona Czarkowska

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak, Justyna Tomas

Redaktor prowadzący: Marcin Siwiec

Skład i łamanie: mBOOKS. marcin siwiec

Projekt okładki: Maciej Pieda

Ilustracje na okładce: © mamita / Shutterstock.com

Wydanie I

© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała, 2022

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8274-148-3

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49, 00-052 Warszawa, tel. 795 159 275

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

Hans Christian Andersen

Jeden z najsłynniejszych bajkopisarzy Europy, a nawet i świata z pochodzenia był Duńczykiem. Urodził się 2 kwietnia 1805 r. w Odense (na wyspie Fionia) w ubogiej rodzinie szewca i praczki. Dzieciństwo przyszłego pisarza nie należało do radosnych – z powodu wyglądu (był nazbyt wysoki jak na swój wiek, miał długi nos i wielkie stopy oraz ręce) często znosił kpiny rówieśników.

W trudnych chwilach uciekał do świata marzeń i wyobraźni. Jego babcia, opiekująca się ogrodem miejscowego przytułku dla chorych, snuła wnukowi piękne opowieści. On sam bawił się w teatr – aktorami były lalki występujące na scenie zrobionej przez ojca młodego Hansa Christiana.

Andersen dość szybko zaczął pracować fizycznie, by zarobić na swoje utrzymanie. Podjął próbę nauki różnych zawodów, by ostatecznie zostać krawcem. Najbardziej pragnął jednak zagrać w teatrze, dlatego gdy miał 14 lat, wyjechał do Kopenhagi – stolicy Danii, gdzie udało mu się zatrudnić w Duńskim Teatrze Królewskim jako śpiewak. Jego kariera nie trwała jednak długo – w trakcie mutacji stracił swój piękny głos (sopran), dlatego też został zwolniony. Próbował swych sił jako tancerz – uczęszczał nawet do szkoły baletowej. Gdy już wydawało się, że żadne z marzeń Andersena się nie spełni, los uśmiechnął się do niego. W 1822 r. otrzymał stypendium królewskie, do czego znacznie przyczynił się Jonas Collin, dyrektor Teatru Królewskiego. Przyszły pisarz i poeta podjął naukę w szkole w Slagelse, a potem na Wydziale Filozofii kopenhaskiego uniwersytetu. Wtedy też zaczął pisać sztuki teatralne (debiutował w 1829 r.), które jednak nie cieszyły się wielką popularnością.

Stabilniejsza sytuacja finansowa Andersena pozwoliła mu na podróżowanie po Europie. Owocem jednej z podróży była powieść Improwizator (wydana w 1835 r.), dzięki której osiągnął wreszcie wymarzoną sławę. Także w 1835 r. opublikowano pierwszy zbiór baśni pisarza. Niestety, krytycy literaccy nie potrafili docenić ich wartości. Jako że były to utwory adresowane do dzieci, zarzucali im brak walorów wychowawczych i zbyt prosty język, zbliżony do potocznego. Niezrażony Andersen tworzył nadal, a dowodem jego determinacji jest to, że spod pióra duńskiego artysty w latach 1835–1872 wyszło 156 baśni!

Sława Andersena, którą zawdzięczał innym utworom, adresowanym do dorosłych, np. OT lub Tylko grajek, rosła. W 1851 r. przyznano mu nawet tytuł profesora, co dla pisarza, którego pierwsze teksty były odrzucane głównie z powodu licznych błędów językowych i ortograficznych, było niezwykłym wyróżnieniem, dowodzącym, jak bardzo ciężko pracował na swój sukces.

Wyśmiewany przez rówieśników, pochodzący z biednej rodziny mały chłopiec stał się teraz gościem koronowanych głów, przyjacielem innych wielkich pisarzy – np. braci Grimm (którzy także pisali baśnie), Karola Dickensa (autor m.in. Opowieści wigilijnej), Honoriusza Balzaka (francuski pisarz) czy Henryka Ibsena (pochodzący z Norwegii autor dramatów).

W 1872 r. Andersen miał wypadek – spadł z łóżka. Powstałe z tego powodu urazy były na tyle poważne, że bajkopisarz nigdy nie odzyskał zdrowia. Zmarł 4 sierpnia 1875 r. w Rolighed, a pochowany został w Kopenhadze, w grobie zakupionym przez syna swojego dobroczyńcy Jonasa Collina.

Co roku 2 kwietnia, w dzień urodzin Andersena, obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci. Od 2007 r., kiedy organizatorem tego dnia była Republika Czeska, mają miejsce „noce z Andersenem” – dzieci przychodzą do bibliotek wieczorem i przez całą noc czytają baśnie tego wielkiego duńskiego artysty.

Wstęp

Przed Tobą wybór najpiękniejszych baśni Hansa Christiana Andersena. Znane są wielu pokoleniom ludzi na całym świecie i ciągle cieszą się niesłabnącą popularnością.

Utwory Hansa Christiana Andersena zalicza się do baśni literackich, czyli utworów, w których świat realny (prawdziwy, rzeczywisty) łączy się ze światem fantazji i magii. Bohaterowie baśni (raz ludzie, raz zwierzęta) żyją na pograniczu tych światów i swobodnie przekraczają granice między nimi. Opisane wydarzenia rozgrywają się w nieokreślonym czasie i nieznanym bliżej miejscu. Bardzo ważna jest w nich przyroda, często uosobiona, tzn. mająca takie same cechy jak człowiek. Każda baśń zawiera pewne przesłanie dla czytelnika – uczy, jak należy postępować, jak odróżnić dobro od zła, jak oceniać lub jak nie oceniać innych ludzi.

Czytając baśnie Andersena, zauważysz, że ich bohaterowie, choć fikcyjni (czyli wymyśleni, stworzeni przez pisarza), są ci bardzo bliscy. Dzieje się tak za sprawą tego, że bardzo często mają oni wyraźne, określone cechy, które łatwo pozwalają ocenić, kto jest dobry, a kto zły. Nierzadko nie są to wcale jakieś niezwykłe postacie, np. Gerda. Ale i ci bohaterowie czegoś nas uczą, między innymi tego, jakich wyborów powinno się dokonywać i że nawet ten, który nie posiada niezwykłych mocy, może zwyciężyć.

Utwory Andersena często odwołują się do magii i fantastyki, co czyni je szczególnie atrakcyjnymi. Czytając je, możesz wraz z bohaterami zwiedzić niezwykłe światy, np. krainy Królowej Zimy albo przyrody, w której przebywała Calineczka. Nawet jeśli wydarzenia dzieją się w świecie realistycznym (czyli przypominającym ten prawdziwy), to odwołują się do rzeczywistości znanej Andersenowi, czyli tej XIX-wiecznej, a to także coś zupełnie innego.

Wiele baśni kończy się dobrze – dobro odnosi zwycięstwo nad złem, czarne charaktery ponoszą karę za swe występki. Problemy bohaterów zostają rozwiązane. Ale u Andersena nie wszystko jest tak oczywiste. Pisarz pokazuje nam, że czasami, by dobro zatriumfowało, trzeba bardzo wiele wysiłku, a nawet cierpienia. Stąd też wśród jego baśni znajdziemy i bardzo smutne historie, np. dziewczynki z zapałkami. One także wiele uczą – między innymi tego, że świat jest bardzo skomplikowany i że czasami jedynym pocieszeniem jest wiara w sprawiedliwość po śmierci.

Miłej lektury!

Brzydkie kaczątko

Bohaterem tej baśni jest ptak, który wykluł się z jajka wysiadywanego przez kaczkę. Niestety, wyglądał zupełnie inaczej niż pozostałe pisklęta, co naraziło go na drwiny z ich strony. Złe traktowanie także przez inne dorosłe ptaki spowodowało, że kaczątko odeszło ze swojego rodzinnego gniazda. Nigdzie jednak nie potrafiło znaleźć przyjaznego miejsca dla siebie. Dopiero królewskie ptaki – łabędzie – rozpoznały w nim swojego krewnego, ale musiało przedtem upłynąć dużo czasu, który spowodował zmiany w wyglądzie kaczątka.

Ta baśń opowiada nie tylko o zwierzętach, ale przede wszystkim o zachowaniach ludzi. Bardzo często zdarza się przecież, że oceniamy kogoś po wyglądzie, powierzchownie, nie zadając sobie trudu, by poznać kogoś bliżej. Wygłaszamy sądy, które mogą krzywdzić innych. Utwór Andersena pokazuje, że nie należy tak postępować, bo w ostateczności może się okazać, że nasza opinia była nieprawdziwa i niesprawiedliwa.

Calineczka

Tytułowa Calineczka to maleńka dziewczynka, która przeżywa niezwykłe przygody w świecie zwierząt. Porwana z domu matki przez żabę omal nie zostaje żoną kreta, z którym miałaby spędzić resztę życia pod ziemią, bez dostępu do słońca. Mimo wielu przykrych wydarzeń bohaterka potrafi wykazać się dobrocią i współczuciem – ratuje zmarzniętą jaskółkę, a ptak, chcąc wywdzięczyć się za pomoc, zabiera ją do ciepłych krajów. Tam Calineczka poznaje równie malutkiego króla elfów i cała historia kończy się szczęśliwie.

W baśni mamy do czynienia z elementami magicznymi – bohaterka rodzi się w kwiecie wyhodowanym z ziarna podarowanego jej matce przez czarownicę. Nie brak tu postaci fantastycznych – zalicza się do nich sama Calineczka, ale i król elfów czy gadające ludzkim głosem zwierzęta.

Przede wszystkim jednak baśń uczy, że dobre serce i chęć niesienia pomocy innym mogą się okazać bardzo ważne, gdy sami znajdziemy się w tarapatach. Ale trzeba na to wszystko czasu. A żeby zaznać szczęścia, czasami najpierw trzeba doświadczyć różnych przykrości.

Dziewczynka z zapałkami

To najsmutniejsza z wszystkich baśni Andersena. Opowiada historię biednej dziewczynki, która w sylwestrową noc usiłuje sprzedać choć kilka pudełek zapałek, by nie narazić się na gniew ojca. Zmarznięta siada między domami i zapalając kolejne zapałki, snuje marzenia o wielkim piecu, przy którym może się ogrzać, suto zastawionym stole, choince i zmarłej babuni. Prosi o to, by babcia zabrała ją do siebie. Tak też się staje – rano okazuje się, że dziewczynka zamarzła.

Dzieje dziewczynki z zapałkami bardzo wzruszają. Ukazują bowiem, że świat nie zawsze jest przyjazny, a i ludzie bywają okrutni. Trzeba jednak wierzyć, że mimo tego zła istnieje sprawiedliwość, jeśli nie na tym świecie, to po śmierci.

Królowa Śniegu

Ta baśń aż skrzy się od magii – dosłownie i w przenośni. Opowiedziana w niej historia zaczyna się bowiem od pękniętego lustra o niezwykłych właściwościach, by potem przenieść się do skutej lodem i zasypanej śniegiem krainy Królowej Śniegu. Tam zostaje uwięziony Kaj – brat Gerdy, który staje się ofiarą złych czarów – kawałek rozbitego lustra wpada mu do oka, a to powoduje, że z miłego chłopca staje się on osobą o zimnym jak lód sercu. I gdy wydaje się, że taki już pozostanie, na pomoc przychodzi mu kochająca siostra Gerda. Wybiera się ona w daleką podróż w poszukiwaniu Kaja i po pokonaniu wielu przeszkód udaje się jej go odnaleźć. To jednak nie wystarcza. Aby roztopić lód w sercu braciszka, Gerda musi okazać swoje siostrzane uczucia – dopiero jej gorące łzy rozpuszczają wbity w serce chłopca kawałek lodu.

Ta baśń pokazuje, jak ważne są uczucia, którymi darzymy bliskie sobie osoby. Że to właśnie dzięki nim jesteśmy w stanie stopić wszystkie lody, czyli dokonać przemiany kogoś, na kim bardzo nam zależy. Dobro zawsze zwycięża, nawet jeśli droga do niego jest długa i najeżona kolcami.

Księżniczka na ziarnku grochu

Krótka baśń opowiada o tym, że bardzo często pozory mylą. Oto przed wrotami zamku stoi zmoknięta dziewczyna, która uważa się za prawdziwą księżniczkę, choć nikt jej nie wierzy. Dopiero niezwykły test, wykonany za pomocą ziarnka grochu, pozwala dowieść prawdy. Warto zatem pamiętać o tym, że nie można w ocenie innych ludzi polegać na pierwszym wrażeniu.

Mała syrenka

Bohaterką tej baśni jest najmłodsza z sześciu córek króla mórz, która po ukończeniu 15. roku życia za zgodą babki udaje się na powierzchnię morza, by zobaczyć świat ludzi. Tam zakochuje się w młodym księciu, któremu ratuje życie. Z miłości do niego postanawia za pomocą czarownicy przybrać ludzką postać, mimo że ma z tego powodu znosić wiele cierpień. Niestety, młody książę jest przekonany, że jego wybawicielką jest królewna z sąsiedniego królestwa i gdy ją spotyka, postanawia się z nią ożenić. Młoda syrenka bardzo cierpi, jednak godzi się ze swoim losem i odrzuca propozycję czarownicy, by wrócić do swej syreniej postaci, ponieważ musiałaby poświęcić życie ukochanego. Na szczęście wszystko dobrze się kończy – ratują ją córy powietrza, zabierając do swojej krainy.

Opowieść o syrence pokazuje, że czasami ważniejsze od spełnienia własnych marzeń jest czyjeś dobro. Dowodzi także, że prawdziwa miłość to umiejętność poświęcania się dla ukochanej istoty bez względu na konsekwencje.

Nowe szaty cesarza

Jakie są konsekwencje próżności? Jak łatwo można na własne życzenie narazić się na kpiny otoczenia? Tego uczy baśń Andersena o cesarzu, który zapragnął niebywałych szat. I otrzymał je – tyle że były niewidzialne! Tak bardzo jednak pragnął wierzyć w to, że naprawdę je ma, że zgodził się je włożyć. Nikt z dworzan nie chciał powiedzieć mu prawdy, gdyż bali się gniewu władcy i utraty swoich posad. Całe to zamieszanie wykorzystali sprytni oszuści.

Historia próżnego cesarza uczy, że można paść ofiarą własnych zachcianek, które czasami tak zaślepiają ludzi, że tracą zdrowy rozsądek. Jedynie dzieci mają odwagę mówić prawdę i to jest ich największą zaletą.

Słowik

Przepiękna baśń o małym ptaszku zamieszkującym las nieopodal ogrodu cesarza Chin i urzekającym swym śpiewem wielu ludzi tak bardzo, że pisano o nim nawet w książkach. I właśnie z lektury książki władca państwa dowiedział się o jego istnieniu. Nakazał go sprowadzić na dwór, a słysząc jego pieśń, uronił łzy wzruszenia. Na wzór tego leśnego śpiewaka zrobiono dla cesarza sztucznego słowika całego ze złota i drogocennych kamieni. Niestety, jak wiele mechanizmów, i on się zepsuł. Także władca kraju miał wkrótce umrzeć, gdyż ciężko zachorował. Uratował go jednak śpiew żywego ptaka.

Ta historia dowodzi, że bogactwo i klejnoty nie zastąpią naturalnego piękna i wrodzonego talentu. Trzeba jednak umieć dzielić się nimi z innymi, tak by każdy mógł mieć przyjemność z obcowania z cudami natury.

Brzydkie kaczątko

Prześlicznie było na wsi. Właśnie nadeszło lato gorące i pogodne. Zboża dojrzewały na polach. Na łąkach schły wielkie stogi pachnącego siana, a bociany przechadzały się powoli na wysokich czerwonych nogach i klekotały po egipsku, bo takim językiem nauczyły się mówić od matek. Dokoła szumiały wielkie cieniste lasy, a w ich głębinach kryły się ciche jeziora. Prześlicznie i cudownie było na wsi.

Na zboczu wzgórza jasne słońce oświetlało stary zamek z wieżycami i gankami, otoczony murem i szeroką wstęgą wolno płynącej wody. Z muru zwieszały się pnące rośliny, a wielkie liście łopianu schylały się aż do wody. I było pod nimi cicho i ciemno, jak w cienistym lesie.

Pod jednym z takich liści młoda kaczka uwiła sobie gniazdo i siedziała na jajkach. Nudziła się bardzo, bo żadna z sąsiadek nie miała chęci w tak piękną pogodę rozmawiać z nią o tym, co słychać na świecie. Każda wolała pływać po przejrzystej wodzie, pluskać się, a potem suszyć w ciepłym słoneczku. I tylko ona jedna jak przykuta siedziała w cieniu na gnieździe.

Wreszcie jajka zaczęły pękać i co chwila główka pisklęcia wysuwała się ze skorupki, oznajmiając cienkim głosikiem, że żyje.

– Pip, pip! – wołały wszystkie.

– Kwa, kwa – odpowiadała im poważnie matka.

Maleństwa zaczęły jej głos naśladować, opowiadając, co widzą dokoła, i rozglądając się na wszystkie strony. Matka pozwalała im mówić i patrzeć, ile im się podoba, bo kolor zielony jest bardzo zdrowy dla oczu.

– Ach, jaki ten świat duży! – wołały kaczęta, wydobywając się z ciasnych skorup i prostując z przyjemnością nóżki i skrzydełka.

– Nie myślcie, że to cały świat widać z tego gniazda – rzekła matka. – Ho, ho! Ciągnie on się bardzo daleko, jeszcze za tym ogrodem, za łąką. Het, het! Ale nigdy tam nie byłam. Czy już wszystkie wyszłyście ze skorupek? Jeszcze nie! Największe ani myśli pęknąć. Ciekawa jestem bardzo, jak długo będę jeszcze musiała czekać! Przyznam się, że mam tego już dosyć!

I usiadła z gniewem na upartym jajku.

– A cóż tam słychać u was, kochana sąsiadko? – spytała stara kaczka, która wybrała się w odwiedziny do młodej matki.

– Z jednym jajkiem mam kłopot – westchnęła kaczka. – Ani myśli pęknąć, a taka jestem już zmęczona. Ale inne dzieci ślicznie się wykluły, zdrowe, żwawe, żółciutkie, aż przyjemnie patrzeć. Ładniejszych kacząt w życiu nie widziałam.

– Pokaż no mi to jajko, które pęknąć nie chce – rzekła sąsiadka. – Ho, ho! Takie duże! To indycze jajko. Znam się na tym, bo mi się też niegdyś zdarzyło wysiedzieć takie. Nie ma z tego pociechy: wody się obawia, pływać nie umie. Namęczyłam się i namartwiłam nad nim, wszystko na próżno. Niczego nauczyć go nie można. Pokaż no jeszcze jajko. Tak, tak, to bez wątpienia indycze. Zostaw je i zajmij się lepiej swoimi. Czas puścić dzieciaki na wodę.

– Nie – odparła kaczka. – Posiedzę jeszcze. Tak długo siedziałam, wytrwam parę dni dłużej.

– Jak chcesz, moja kochana – powiedziała sąsiadka.

I siedziała kaczka cierpliwie, aż pękło i wielkie jajo.

– Pip! pip! – odezwało się pisklę i zaczęło się gramolić ze skorupki.

Było bardzo duże i brzydkie. Kaczka patrzyła na nie z ciekawością.

– Ogromne pisklę – rzekła wreszcie. – I do żadnego z moich niepodobne. Czyżby to rzeczywiście było indycze jajko? No, zaraz się o tym przekonamy. Musimy iść do wody.

Nazajutrz była prześliczna pogoda, gładka powierzchnia stawu błyszczała jak lustro i zapraszała do pływania.

Plusk! – Kaczka skoczyła w wodę i zawołała zachęcająco do dzieci: – Kwa, kwa!

Kaczęta zaczęły skakać za nią jedno po drugim. Na chwilę kryły się w wodzie aż po same łebki, lecz zaraz wypływały. Poruszały zgrabnie i szybko nóżkami. Radziły sobie tak dobrze, że aż przyjemnie było popatrzeć. Brzydkie kaczątko pływało z innymi.

– To nie jest indyczątko – rzekła do siebie kaczka. – Umie pływać, i to jak! Może nawet najlepiej ze wszystkich. Jak prosto się trzyma i jak doskonale przebiera nogami. To moje własne dziecko. Nie jest nawet tak brzydkie, jeśli się dobrze przypatrzyć, tylko trochę za duże. No, o wiele za duże. Kwa, kwa! Za mną, dzieci, muszę was w świat wprowadzić, przedstawić na kaczym dworze. Tylko trzymajcie się blisko mnie, żeby was ktoś nie zadeptał. A najbardziej strzeżcie się kota i jego pazurów.

Przepłynąwszy kawałek drogi, kaczki wyszły znów na ląd i dostały się na kacze podwórze. Hałas tu był niesłychany, gdyż dwie rodziny kłóciły się zapamiętale o główkę węgorza, którą tymczasem w zamieszaniu kot rozbójnik pochwycił.

– Tak to bywa na świecie – rzekła kaczka i otarła dziób o piasek, gdyż sama miała apetyt na główkę.

– A teraz naprzód. Równo poruszać nogami, a tej pięknej kaczce ukłońcie się grzecznie, bo to bardzo znakomita osoba. Jest Hiszpanką i dlatego taka tłusta. Widzicie na jej nodze ten czerwony znaczek? To największe odznaczenie, jakie kaczka od ludzi dostać może. Oznacza ono, że nie wolno jej wyrządzić żadnej krzywdy, więc też wszyscy ją szanują. No, dalej, dalej, nogi rozstawiać szeroko, nie do środka. Kaczka dobrze wychowana powinna umieć chodzić. Patrzcie na mnie. A teraz się ukłońcie i powiedzcie grzecznie: „Kwa, kwa!”.

Kaczęta wypełniły polecenie matki. Inne kaczki otoczyły je i przypatrywały się nowym przybyszom.

– Jeszcze nas widać mało! – rzekła wreszcie jedna. – Niedługo miejsca dla wszystkich zabraknie. Ach, pfe! A cóż to znowu? Patrzcie tylko, patrzcie, jak to kaczę wygląda? Nie mogę znieść widoku takiego brzydactwa.

Podbiegła do brzydkiego kaczęcia i ze złością uszczypnęła je z całej siły w szyję.

– Daj mu spokój! – zawołała gniewnie matka. – Przecież nikomu nic złego nie robi.

– Ale jest takie wielkie i takie dziwaczne, że nie można patrzeć na nie. Po co takie stworzenie między nami? Każdy ma prawo dać mu poznać, co sobie o nim myśli – rzekła ta, co uszczypnęła brzydkie kaczątko.

– Ładne masz dzieci – wtrąciła się stara kaczka z czerwonym znaczkiem na nodze. – Można ci powinszować. To duże tylko jakoś ci się nie udało. Czy nie można by go trochę przerobić?

– Zdaje mi się, że nie można, proszę jaśnie pani – odrzekła kaczka. – Nie jest ono może ładne, ale posłuszne, dobre i doskonale pływa. Mogę powiedzieć nawet, że najlepiej ze wszystkich. Mam nadzieję, że wyrośnie z tej brzydoty i będzie mniejsze z czasem. Za długo siedziało w jajku i dlatego jest takie niezgrabne.

Dziobnęła delikatnie brzydkie kaczątko w szyję, wyprostowała mu piórka, pogładziła, ale niewiele to pomogło.

– To kaczor – rzekła jeszcze. – Da sobie radę, zwłaszcza że będzie silny.

– Inne dzieci bardzo ładne, bardzo ładne. No, możecie już odejść, czujcie się tu jak u siebie, moje małe, a jeśli wam się zdarzy znaleźć głowę węgorza, możecie mi ją przynieść – powiedziała Hiszpanka i łaskawie skinęła głową.

I kaczęta czuły się jak u siebie w domu. Tylko brzydkie kaczątko popychano, szczypano, odpędzano, a znęcały się nad nim nie tylko kaczki, ale nawet kury.

– Jest za duże – powtarzali wszyscy bez wyjątku.

A stary indyk, który przyszedł na świat z ostrogami i wyobrażał sobie, że jest królem, nastroszył wszystkie pióra niby żagle, poczerwieniał na szyi, głowie aż po oczy i patrzył na nie z groźnym oburzeniem. Biedne kaczątko samo nie wiedziało, czy ma przed nim uciekać, czy zostać na miejscu. Było mu bardzo smutno, że jest takim brzydactwem, lecz cóż na to mogło poradzić?

Tak upłynął dzień pierwszy, a następne były jeszcze coraz gorsze. Brzydkie kaczątko zewsząd odpędzano, nawet własne rodzeństwo stroniło od niego i życzyło mu nieraz, żeby je kot porwał. Matka zaczęła wstydzić go się także.

– Idź sobie ode mnie – powtarzała coraz częściej. – Dlaczego się przy mnie plączesz?

Kaczki je biły, kury dziobały, nawet dziewczyna, która dawała jeść ptactwu, odtrącała je nogą.

Uciekło wreszcie i przedostało się przez płot na drugą stronę, w krzaki. Gdy upadło na ziemię, przestraszone ptaki zerwały się i uciekły.

– To dlatego, że jestem takie brzydkie – szepnęło biedne kaczątko i zamknęło oczy, aby nic nie widzieć chociaż przez jedną chwilę. Lecz skoro odpoczęło, zerwało się znowu i biegło dalej, dalej, aż do rozlewiska, gdzie mieszkały dzikie kaczki. Tutaj spędziło noc. Nazajutrz dzikie kaczki zaczęły mu się przypatrywać.

– Coś ty za jeden? – pytały zdziwione.

A kaczątko kłaniało się na wszystkie strony, jak umiało najpiękniej.

– Jesteś potwornie brzydki – rzekły dzikie kaczki. – Ale cóż nam do tego? Bylebyś nie zechciał żenić się w naszej rodzinie, nic nam do twej urody.

Rozumie się, że biedne pisklę nie myślało o małżeństwie. Chodziło mu tylko o to, aby mogło się przespać w gęstej trzcinie i napić wody z kałuży. Tego mu nie broniły dzikie kaczki, więc spędziło parę dni między nimi. Pewnego razu z sąsiedniego stawu przyleciały dwa gąsiory, jeszcze bardzo młode, gdyż niedawno wykluły się z jajek i właśnie dlatego dość zarozumiałe. Popatrzyły one na kaczątko ciekawie, a jeden się odezwał:

– Jesteś tak brzydki, kochany kolego, że nie potrzebujemy obawiać się ciebie, więc jeśli zechcesz, możesz lecieć z nami na nasze błota. Tam dopiero jest życie! Nie brak młodych, ślicznych, białych gąsek, a jakie wszystkie wesołe, rozmowne, jak pięknie umieją śpiewać! Mój drogi, zakochasz się z pewnością i chociaż jesteś taki brzydki, kto wie, czy się której nie spodobasz.

Wtem rozległo się głośne: „Pif-paf!” i obaj dorodni młodzieńcy padli nieżywi w błoto. „Pif-paf!” rozległo się znowu i całe stada dzikich gęsi uniosły się w powietrze ponad trzcinę. Teraz dopiero zaczęła się strzelanina! Było to wielkie polowanie. Strzelcy otoczyli rozlewisko, niektórzy weszli nawet na drzewa rosnące na brzegu. Smugi dymu rozciągały się nad wodą i zasłaniały wszystko. Psy myśliwskie zaczęły biegać wśród trzciny, chwytając nieszczęśliwych zbiegów. Sądny dzień!

Biedne kaczątko odwróciło głowę, aby na to wszystko nie patrzeć, i w tej samej chwili ujrzało przed sobą straszliwą paszczę z wiszącym językiem i wielkie oczy płonące niczym ogień. Pies rzucił się na nie, zęby mu błysnęły, ale nagle… poszedł sobie w inną stronę, zawołany przez swego pana.

– Jak dobrze, że jestem takie brzydkie! – zawołało kaczątko. – Pies nawet tknąć mnie nie chciał.

I zamknąwszy oczy, leżało cichutko, przytulone do trzciny, pośród huku wystrzałów, duszącego dymu i świszczącego śrutu, który śmierć roznosił.

Późnym wieczorem wszystko wreszcie ucichło, lecz wystraszone kaczątko jeszcze przez kilka godzin nie miało odwagi ruszyć się z miejsca. Gdy się wreszcie uspokoiło, podniosło głowę, otworzyło oczy, a nie widząc nikogo wokół siebie, zaczęło uciekać, ile mu sił starczyło, byle dalej, dalej, dalej! W drodze zaskoczyła je okropna burza. Pioruny biły, deszcz lał strumieniami, a wicher miotał biednym pisklęciem jak listkiem. Nigdy w życiu niczego podobnego nie widziało i zdawało mu się, że to koniec świata. Co począć? Gdzie się schronić?

Wieczór już zapadał. Brzydkie kaczątko padało ze znużenia, kiedy ujrzało wreszcie małą chatkę. Była stara, nędzna, pochylona i dlatego tylko chyba stała, że nie wiedziała, w którą stronę się przewrócić. Kaczątko przytuliło się do ściany chatki, ale wiatr je uderzał z taką gwałtownością, iż wydawało się, że lada chwila je zabije. Więc ma tu zginąć? Wtem spostrzegło, że drzwi chaty wiszą tylko na jednym zawiasie, a pod nimi utworzyła się szpara, przez którą można wsunąć się do środka. Zrobiło to z niemałym trudem, bo było wyjątkowo duże.

W chatce mieszkała stara kobieta z kotem i kurą. Kot umiał mruczeć i wyginać grzbiet. Staruszka go kochała i nazywała wnukiem. Kura znosiła jajka, a że miała nogi nadzwyczaj krótkie, staruszka ją przezwała swoją córką Krótkonóżką.

Z rana zauważono obecność kaczątka. Kura zagdakała, a kot zaczął mruczeć.

– Co to jest? – rzekła kobieta, patrząc na nowego gościa. Wzrok miała bardzo słaby, więc wydało jej się, że to jest duża kaczka, która się przybłąkała podczas burzy.

– A to szczęście! – klasnęła w ręce. – Będziemy mieć teraz i kacze jaja. Żeby tylko nie był to kaczor! Ha, trzeba się przekonać, poczekajmy.

Minęły trzy tygodnie, a kaczych jaj nie było. Staruszka już przestała się ich spodziewać. Kot był w tej chatce panem, kura panią i oni tu rządzili.

– My i reszta świata – mówili.

A miało to oznaczać, że się uważają za kogoś lepszego od innych. Kaczątko chciało raz wyrazić inne zdanie na ten temat, lecz kura się rozgniewała.

– Umiesz znosić jajka? – zapytała.

– Nie – odpowiedziało kaczątko.

– No, to się nie odzywaj z łaski swojej – zagdakała kura.

– Umiesz mruczeć i grzbiet wyginać? – zapytał z kolei kot.

– Nie – musiało przyznać kaczątko.

– No, to siedź cicho, kiedy mówią rozumniejsi od ciebie – syknął kot.

I kaczątko usiadło w kącie, smutne i zawstydzone. Nagle przez otwarte drzwi wpadła smuga światła, wiatr przyniósł zapach wody, trzciny, tataraku i pisklę poczuło taką chęć pływania, że zwierzyło się z tego kurze.

– A to co? – rzekła kura. – Nic nie robisz i dlatego takie ci głupstwa przychodzą do głowy. Znoś jajka albo mrucz sobie, a zaraz wywietrzeją ci fantazje.

– Kiedy to tak przyjemne – szepnęło kaczątko. – Zanurzać się, wypływać, pluskać w czystej wodzie, a potem skryć się głęboko i widzieć, jak woda zamyka się nad głową!

– Też mi wielka rozkosz! – zaśmiała się kura. – Zapytaj kota, bo przecież mądrzejszego stworzenia nie ma na świecie. Zapytaj go, czy lubi pływać albo zanurzać się w wodzie. O sobie już nie mówię, ale możesz spytać również naszej pani. Żyje tak długo na świecie i jest bardzo rozumna. Nie znam rozumniejszej nad nią. Więc zapytaj, czy to przyjemne zanurzać się z głową w wodzie! Czy ma ochotę pływać?

– Nie rozumiecie mnie – rzekło kaczątko.

– My cię nie rozumiemy? – oburzyła się kura. – Doprawdy? Więc któż cię może zrozumieć? Chyba sobie nie wyobrażasz czasem, ty głuptasie, że jesteś mądrzejszy od kota albo od naszej pani? O sobie już nie mówię. Nie bądź taki zarozumiały i dziękuj za te dobrodziejstwa, które ci tu wyświadczono. Mieszkasz w ciepłej izbie i masz towarzystwo, na którym mógłbyś skorzystać bardzo wiele. Ale trzeba słuchać, a nie bajać bez sensu. Powiem ci otwarcie, że niezbyt przyjemnie żyć z tobą pod jednym dachem. Możesz mi wierzyć. Zresztą mówię ci o tym przez życzliwość. Przyjaciel ma obowiązek mówić prawdę w oczy, nawet przykrą. Radzę ci też szczerze, naucz się znosić jajka albo mruczeć, albo wyginać grzbiet. Inaczej nic z ciebie nie będzie.

– Pójdę sobie w świat chyba – rzekło kaczątko.

– Otwarta droga, nikt cię tu nie zatrzymuje – mruknął kot i wygiął grzbiet.

I poszło sobie. Pływało po wodzie, pluskało, zanurzało się głęboko, ale zawsze było samo. Inne pływające ptaki unikały go z powodu brzydoty.

Tymczasem nadeszła jesień. Liście na drzewach pożółkły, ściemniały i zaczęły opadać, wiatr kręcił nimi w powietrzu i niósł gdzieś daleko, aby wreszcie porzucić. Powietrze stawało się chłodne, wilgotne, ciężkie chmury przesuwały się nisko po niebie, niosąc deszcze i śniegi i zasłaniając słońce. Wrony krakały z zimna. I brzydkiemu kaczęciu było coraz gorzej. Chłodno, głodno i nikogo, kto by polubił je choć trochę. Bo takie było brzydkie! A nie tylko brzydkie, lecz także duże i odmienne od wszystkich, wszystkich ptaków. Do nikogo, do nikogo niepodobne. A każdy przecież na tym świecie szuka podobnych do siebie.

Razu jednego pływało po wodzie. Słońce chyliło się ku zachodowi, a niebo było czerwone, jak skąpane w ogniu. Wtem spoza lasu podniosło się stado wielkich, wspaniałych ptaków. Podobnie pięknych kaczątko nie widziało nigdy dotąd. Leciały niby chmury śnieżnobiałe, spokojne, wdzięczne i majestatyczne. Były to odlatujące łabędzie. Nagle wydały ton długi, przeciągły i taki dziwny! Poruszały spokojnie silnymi skrzydłami, wznosiły się wysoko, aż pod chmury, i płynęły tak dalej, dalej, w nieskończoność.

Łabędzie opuszczały kraj przed zimą i śpieszyły za słońcem, tam, gdzie ono świeci jasno i ciepło, gdzie błękitne wody nie zamarzają nigdy. Kaczątko patrzyło za nimi z zachwytem, z nieopisanym uczuciem tęsknoty, a gdy zniknęły, wydało krzyk silny i przenikliwy, aż samo się przestraszyło swego głosu. A potem zaczęło się kręcić w kółko jak szalone, wyciągając szyję i podnosząc krótkie, niezgrabne skrzydła. O, co to za męka! Nigdy nie zapomni tych wspaniałych ptaków i nigdy ich już nie ujrzy! Zniknęły! Zniknęły!

Z rozpaczy zanurzyło się do dna samego, a kiedy wypłynęło znowu na powierzchnię, nie miało pojęcia, co się z nim dzieje. Ptaki, królewskie ptaki, piękne ptaki! Nie wiedziało, jak się one nazywają ani dokąd lecą, a jednak pragnęło połączyć się z nimi i lecieć tak samo, daleko i wysoko!

Ptaki odleciały… Wkrótce nadeszła zima, surowa i mroźna. Zamarzła woda. Na małym kawałku, który pozostał wolny od lodu, musiało kaczątko pływać bezustannie, aby uchronić go od zamarznięcia i samemu nie przymarznąć. Lecz i to nie pomogło, bo gdy zmęczone usnęło, wówczas lód uwięził je jak w kleszczach. Zobaczył to nazajutrz z rana jakiś wieśniak, rozbił lód butem, a ptaka zabrał do siebie, do chaty.

Kaczątko w cieple szybko doszło do siebie. Dzieci zaczęły się z nim bawić, ale ono myślało, że chcą mu zrobić co złego, i zaczęło uciekać. Przewróciło garnek z mlekiem i rozlało je na podłogę. Gospodyni z rozpaczy załamała ręce. Chciała złapać szkodnika, aby go ukarać, a wtedy przestraszone kaczątko wpadło w kubeł z wodą, potem w mis­kę z mąką, a na koniec wytarzało się w sadzy w okopconym piecu. Gospodyni krzyczała i biegała za nim, dzieci ze śmiechem przewracały się jedno przez drugie, kaczątko skakało po półkach, po garnkach, fruwało aż do pułapu, wreszcie przez drzwi otwarte wypadło do sieni, a stamtąd na podwórze.

Można wyobrazić sobie, jak wyglądało. Umączone, mokre, ubrudzone sadzami, z nastroszonymi piórami, a przy tym padające ze znużenia. Lecz nie myślało o tym. Ostatnim wysiłkiem dostało się pomiędzy krzaki rosnące niedaleko i jak nieżywe przykucnęło w śniegu.

Zbyt smutny byłby opis tego wszystkiego, co nieszczęśliwe kaczątko wycierpiało podczas mroźnej i długiej zimy. Głód, chłód ani ciepłego schronienia, ani jedzenia, ani przyjaciela. Leżało samotne pośród trzciny. Aż tu pewnego dnia słońce znowu zaczęło jaśniej i cieplej przyświecać. Zanuciły skowronki, powracała wiosna!

I kaczątko odżyło. Z każdym dniem wracały mu siły, aż rozpostarło skrzydła wielkie, jakby nie swoje, zaszumiało nimi i poleciało wysoko, daleko, prowadzone jakąś tęsknotą nieznaną, do świata, do wszystkiego, co na nim jest piękne. I nie spoczęło, dopóki nie usiad–ło na wielkim stawie w dużym ogrodzie, gdzie ptaki śpiewały wesoło, drzewa jaśniały świeżą zielenią, a biała czeremcha pachniała i zwieszała tak nisko swe cienkie gałązki, iż zanurzały się w wodzie przejrzystej. Ślicznie tu było! Każda trawka, kwiatek, każdy listek na drzewie zdawał się śpiewać radośnie: „Wiosna powraca! Wiosna! Wiosna! Wiosna!”.

Wtem spoza gęstych krzaków naprzeciwko wypłynęły trzy wielkie, wspaniałe łabędzie. Rozpostarły białe skrzydła niby żagle i płynęły lekko po błękitnej wodzie z szyjami wygiętymi wdzięcznie i wzniesionymi głowami, spokojne, dumne i majestatyczne. Na ten widok dziwny smutek i tęsknota ogarnęły biedne kaczątko. Oto królewskie ptaki, które raz widziało i pokochało tak silnie od razu!

– Popłynę do nich – pomyślało nagle. – Niech mnie zabiją za moje zuchwalstwo, za to, że śmiem zbliżyć się do nich, ja, tak potwornie brzydki. Niech mnie zabiją! Wszystko mi już jedno. Lepiej być zabitym przez te cudne ptaki, które kochać muszę, niż szczypanym przez kaczki, dziobanym przez kury, potrącanym i odpychanym przez zwierzęta i ludzi. Lepiej już umrzeć!

I popłynęło naprzeciw łabędzi, które na widok przybysza potężnie zaszumiały skrzydłami i skierowały się prosto ku niemu.

– Zabijcie mnie! – zawołało brzydkie kaczątko. – I pochyliło głowę, oczekując śmierci.

Ale cóż to? Cóż widzi w wodzie? Czy to jego odbicie? Jego własne! Jego! To już nie brudnoszare, brzydkie i niezgrabne kaczątko, to łabędź biały! Kaczątko stało się łabędziem! Chociaż urodziło się pomiędzy kaczkami, lecz z łabędziego jaja, więc i ono także łabędziem stać się musiało na koniec!

W tej jednej chwili zapomniało o nędzy, o cierpieniach. Czuło się szczęśliwe i po raz pierwszy radośnie witało świat piękny, życie i łabędzie, które pływały wokoło, oglądając towarzysza i pieszczotliwie głaszcząc go dziobami. Kilkoro dzieci wbiegło do ogrodu i zaczęły z brzegu rzucać w wodę bułki i smaczne ziarna. Wtem jeden chłopczyk zawołał:

– Nowy łabędź nam przybył! Nowy łabędź!

Inne dzieci także zaczęły klaskać w ręce i skakać, powtarzając:

– Łabędź nam przybył! Łabędź! Jaki śliczny! Najpiękniejszy, najpiękniejszy!

I rzucały ciastka i bułkę do wody, a potem sprowadziły rodziców i wszyscy przyznali, że nowy łabędź jest najpiękniejszy ze wszystkich. Stare łabędzie pokłoniły mu się z uznaniem. Wtedy zawstydzony i wzruszony ukrył głowę pod skrzydło, nie wiedząc, co począć. Myślał o tym, jak jeszcze niedawno i jak długo cierpiał z powodu swej strasznej brzydoty, jak nie miał nikogo, kto by chciał być jego bratem, przyjacielem. A teraz stał się bratem ptaków królewskich i jak one jest piękny, może nawet najpiękniejszy! Świat cały zdaje się śpiewać o jego urodzie, czeremcha przesyła mu słodki zapach, słońce ogrzewa złotymi promieniami, woda go pieści dotknięciem i przyjaźnie odbija jego obraz. O, jak miłe jest życie! Rozpostarł skrzydła, które zaszumiały głośno, podniósł do góry szyję wdzięcznym ruchem i z głębi serca zawołał radośnie:

– Nie marzyłem o takim szczęściu. Nie marzyłem!

Spis treści

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Hans Christian Andersen

Wstęp

Brzydkie kaczątko

Calineczka

Dziewczynka z zapałkami

Królowa Śniegu

Księżniczka na ziarnku grochu

Mała syrenka

Nowe szaty cesarza

Słowik