Arsène Lupin – dżentelmen włamywacz. Tom 4. Naszyjnik cesarzowej - Dariusz Rekosz, Maurice Leblanc - ebook + audiobook

Arsène Lupin – dżentelmen włamywacz. Tom 4. Naszyjnik cesarzowej ebook i audiobook

Dariusz Rekosz, Leblanc Maurice

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zupełnie nowe przygody dżentelmena-włamywacza, postaci stworzonej ponad sto lat temu przez Maurice'a Leblanca, czyli adaptacje klasycznych kryminałów w wersji dla dzieci. Tom 4. „Naszyjnik cesarzowej”. Gdyby Maria Antonina wiedziała, że zamówienie pewnego naszyjnika rozpocznie pasmo nieszczęść, które dotkną ludzi jeszcze 150 lat później, być może zrezygnowałaby z jego posiadania. Jakże niesamowite mogą być czyjeś losy! Przekonuje się o tym zarówno hrabia, jak i jego podwładni – gospodyni, ogrodnik, stajenny i lokaj. Które z nich chciało pozbawić hrabiego cennego przedmiotu? A może za tą kradzieżą stoi jeszcze ktoś inny? Sprawdźcie, jak rozstrzygnie się mrożąca krew w żyłach intryga, związana z naszyjnikiem cesarzowej Francji.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 93

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 21 min

Lektor: Maciej Więckowski

Oceny
5,0 (6 ocen)
6
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Czerwona szkatułka

Był rok 1775…

Szambelan królewski Gustaw Cherbroug szedł długim pałacowym korytarzem, na ścianach którego wisiały portrety cesarskiej rodziny – zarówno tej bliższej, jak i dalszej. Niektóre postacie namalowano w czasie konnej przejażdżki, inne pośród ogrodowej zieleni, a jeszcze inne na całkowicie czarnym tle. Odgłosy kroków szambelana doskonale tłumił gruby dywan, rozścielony na całej długości holu i umocowany do posadzki metalowymi sprzączkami, które rozstawiono mniej więcej co dwa metry. Dywan miał kolor głębokiej purpury, właściwie wpadającej w burgund, a jego boki wykończone były krótkimi frędzlami.

Po ruchach mężczyzny można było wywnioskować, że bardzo się spieszył. I tak w istocie było. Rozkazano mu, aby w samo południe stawił się przed obliczem Jej Królewskiej Mości cesarzowej Marii Antoniny. Miał zdać raport z przygotowania dla niej wyjątkowego naszyjnika, a tymczasem nie rozmawiał jeszcze nawet z żadnym z jubilerów. Umówiony z dwoma mistrzami złotnictwa, niemal biegł na spotkanie, które zaaranżowano w myśliwskim saloniku.

Panowie Bohmer i Bassenge już na niego czekali. Pierwszy z nich specjalizował się w misternych wzorach złotniczej oprawy, a drugi miał niepospolitą wiedzę na temat wszelkich kamieni szlachetnych. Duet ten znany był zamożnym mieszkańcom cesarstwa – między innymi markizie Jeanne de Valois, hrabinie Katarzynie du Barry, a nawet kardynałowi Marcowi Gothain.

Szambelan wpadł do saloniku z ogromnym impetem. Jubilerzy wstali od stolika, do którego zaserwowano aromatyczną herbatę i ciasteczka posypane cukrem.

– Witam panów w imieniu Najjaśniejszej Pani.

Ukłonili się, wysuwając do przodu prawą nogę.

– Niech pan Bóg zachowa w zdrowiu naszą dobrodziejkę.

Machnęli białymi chustkami wykończonymi koronką i wyprostowali się, oczekując szczegółów rozmowy.

– Proszę, panowie. – Szambelan wskazał na gustowne fotele. – Usiądźcie i częstujcie się. – Spojrzał na stolik.

Mężczyźni zajęli miejsca i jak bracia syjamscy unieśli filiżanki z herbatą. Jeden z lokajów, stojący do tej pory przy drzwiach, szybkim krokiem podszedł do stolika i ustawił na nim trzecią filiżankę. Zaraz też znalazł się w niej złocisty napój.

– Cieszę się, że przyjęliście moje… ba – uniósł wzrok – nasze zaproszenie. Jak się pewnie domyślacie, chodzi o wykonanie wyjątkowej biżuterii dla Miłościwie Nam Panującej.

– Jak wyjątkowej? – zapytał Bohmer.

– Wyjątkowo wyjątkowej – odparł szambelan.

– Co by to miało być? Kolczyki? Brosza? Diadem?

– Naszyjnik – przerwał wyliczankę jubilera.

Rzemieślnicy spojrzeli na siebie. Ponownie upili po łyku gorącego napoju.

– Naszyjnik… – powtórzył Bohmer.

– Tak, naszyjnik. Jaśnie Pani chciałaby wystąpić w nim w czasie najbliższej parady wojskowej, w czasie której będzie towarzyszyła małżonkowi, miłościwie nam panującemu Ludwikowi szesnastemu.

Mężczyźni zrobili taki ruch głową, jakby oddawali honory nieobecnemu w salonie królowi.

– Czy Jaśnie Pani ma jakieś oczekiwania co do tego naszyjnika? – zapytał złotnik.

– Otóż nie przekazała mi szczegółowych wytycznych. Chciałaby jedynie, aby gustownie prezentował się na jej boskim dekolcie. Myślę, panowie, że posiadając portretową podobiznę naszej przepięknej cesarzowej, będziecie potrafili coś zaproponować?

Bohmer odstawił filiżankę i sięgnął za siebie. Szambelan dopiero teraz zauważył, że jubiler przyniósł ze sobą podręczny szkicownik. Kilkoma pociągnięciami rysika narysował wstępny kształt biżuterii, dodał ze trzy szczegóły zdobnicze zarówno po bokach, jak i w zwieńczeniu, po czym obrócił kartkę i pokazał ją szambelanowi.

– Tu oczywiście będzie więcej zdobień. – Wskazał na puste pola pomiędzy ewentualnym zapięciem a bokiem naszyjnika. – A tu wstawimy kamienie. Powinny oddawać swój blask pod każdym kątem. Tak, aby każdemu patrzącemu wydawało się, że Jaśnie Pani lśni niczym słońce odbite w górskim strumieniu.

Szambelan przyjrzał się szkicowi i z zadowoleniem pokiwał głową.

– Dobrze – odparł ze stoickim spokojem. – A pan? – zwrócił się do drugiego rzemieślnika. – Co pan proponuje?

Bassenge również odstawił herbatę.

– Brylanty – wystrzelił. – Tylko brylanty. Nie widzę tu innych kamieni.

Ujął szkic Bohmera.

– Damy je tu, tu, tu i tu. – Pokazał odpowiednie miejsca. – Te u dołu podbijemy dodatkową blaszką złota, aby przy najmniejszym ruchu Jaśnie Pani rzucały refleks na jej suknię, a nie na twarz, której nieskalanego oblicza nic nie powinno zakłócać.

– Zgoda – przytaknął Cherbroug. – Kiedy mogę liczyć na szczegółowy projekt?

Bohmer odłożył szkicownik i rozsiadł się wygodniej w fotelu. Jego kolega podparł czoło dłonią.

– Myślę… – zaczął niepewnie złotnik. – Myślę, że…

– Za tydzień – dokończył Bassenge.

– Zgoda – powiedział flegmatycznie szambelan – ale proszę o ten wstępny rys. – Wskazał na papier. – Muszę uspokoić naszą Panią, że prace idą w dobrym kierunku.

Bohmer bez zastanowienia wyrwał kartkę ze szkicownika i wręczył ją szambelanowi. Cała trójka wstała i mężczyźni podali sobie dłonie.

– Dziękuję panom. Spotykamy się tutaj… za tydzień?

– Za tydzień – potwierdzili chórem.

Jubilerzy wywiązali się z obietnicy. Mało tego, po miesiącu ich dzieło było gotowe. Mieniło się tysiącem odcieni złota, a brylanty uzupełniły całość i wyglądały jak miniaturowe latarnie morskie. Naszyjnik kipiał przepychem. Wykonano go z dobrym smakiem i było pewne, że jest unikatowy. Żadna dama we Francji ani poza nią z pewnością nie mogła się poszczycić taką biżuterią. Jednak nad naszyjnikiem od samego początku wisiało jakieś dziwne fatum.

Maria Antonina po raz pierwszy zaprezentowała się w nim podczas wspomnianej parady wojskowej. Koń, którego dosiadała, spłoszył się po pierwszej salwie armatniej i z wielkim trudem udało się go uspokoić. Przy wejściu na wieczorny bal, gdy w olśniewającej biżuterii miała zejść ze schodów do sali kolumnowej, potknęła się i całe szczęście, że tuż obok szedł marszałek dworu, bo niechybnie wylądowałaby na czterech literach.

Nazajutrz okazało się, że naszyjnik gdzieś przepadł. Zarządzono poszukiwania, w czasie których jeden z lokajów złamał rękę, spadając z niewysokiej drabinki, a drugi dostał w głowę rękojeścią wiekowego miecza, który zsunął się ze ściennego uchwytu. Miał szczęście, że klinga nie ucięła mu ucha. Gdy w końcu po tygodniu odnaleziono naszyjnik, który ktoś umieścił pod przyłbicą zbroi stojącej przy wejściu do wschodniego skrzydła pałacu, okazało się, że brakuje w nim szesnastu brylantów. Po tych wydarzeniach cesarzowa ogłosiła, że chce sprzedać naszyjnik. Jednocześnie zastrzegła, że trafi on do tego, kto zaoferuje najwięcej. Sprawa sprzedaży naszyjnika stała się więc swego rodzaju aukcją.

– Widocznie tak już miało być – powiedziała przy kolacji, gdy król zapytał, czy jej nie żal. – To klejnoty muszą kochać swoich właścicieli, a nie odwrotnie. Moje szczęście nie może zależeć od kilku świecidełek.

– Masz rację, moja pani – przytaknął. – Cóż… To tylko… naszyjnik.

Siedem osób ubiegało się o jego zakup. Troje zaproponowało jednakowo wysoką kwotę i to między nimi toczyła się ostateczna rozgrywka. Ale i tu pech nie odpuszczał. Pierwszy z chętnych, markiz la Gruyere, w czasie polowania przypadkowo postrzelił się w stopę i przez wiele dni leżał w łóżku z gorączką. Ani w głowie było mu staranie się o zakup naszyjnika. Drugi – hrabia Massy – został nagle wezwany do swej letniej posiadłości, w której wybuchł pożar. Na placu boju pozostał więc tylko jeden – kardynał Frederic Rohan-Soubise. I to właśnie do niego trafił piękny, aczkolwiek pechowy naszyjnik.

Kardynał kazał uzupełnić brakujące luki nowymi brylantami, ale tu i ówdzie pojawiły się pogłoski, że nie wszystkie kamienie były prawdziwe. Co prawda wyglądały równie okazale, ale ich szlify różniły się od tych wykonanych przez Bassenge’a. Następnie sporządzono specjalną szkatułkę – obito ją czerwonym suknem, a na wieku odciśnięto kardynalski herb. Skrzyneczkę, w której Rohan-Soubise umieścił biżuterię odkupioną od królowej, ukryto w jego pałacu pośród rodzinnych pamiątek.

Rodzina kardynała dziwiła się, że zdecydował się na zakup naszyjnika, ale w zasadzie wszyscy uznali, że może to być dobra lokata kapitału. Gdyby nad dom Rohan-Soubise’a nadciągnęły czarne chmury, można byłoby spieniężyć złoto i brylanty. Kardynał miał jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie i z każdym kolejnym rokiem naszyjnik będzie automatycznie zwiększał swoją wartość. Był wielce zadowolony z zakupu i od czasu do czasu zaglądał do czerwonej szkatułki, aby nacieszyć oczy widokiem misternej roboty.

Nie przypuszczał, że historia naszyjnika splecie się w przyszłości z losem genialnego dżentelmena-włamywacza, o którym głośno będzie w całej Francji!

Bal u gubernatora

Minęło 150 lat…

Różne w tym czasie były losy naszyjnika wykonanego dla Marii Antoniny. Najpierw, podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej, splądrowano dobra kardynała Rohan-Soubise’a; kolię skradziono wtedy z myślą o przetopieniu złota oraz spieniężeniu brylantów. Cenną biżuterię uratował angielski jubiler Jeffers, któremu zlecono zdemontowanie kamieni. Uznał, że robota Bohmera i Bassenge’a jest zbyt cenna, aby potraktować ją jak pospolity złom. Pod osłoną nocy przepłynął z naszyjnikiem przez kanał La Manche i ukrył się w Breaston – małej mieścinie niedaleko Derby.

Gdy rewolucyjna zawierucha nieco zelżała, jubiler przekazał naszyjnik swojemu synowi, który prowadził warsztat złotniczy w Yorku. Przez dwa pokolenia kolia stanowiła wzór dla innych dzieł, jakie wyszły spod ręki potomków Jeffersa, wyjątkowo zdolnych i pracowitych rzemieślników. Wykonano tuzin kopii, ale w wersji dużo oszczędniejszej. Dopiero w 1863 roku kolejny z rodu złotnik zabrał oryginał na wystawę do Lozanny.

Traf chciał, że na wystawie tej pojawił się także daleki krewny kardynała Rohan-Soubise’a, hrabia Dreux-Soubise. Mając w ręku kronikę rodzinną oraz królewskie poświadczenie nabycia naszyjnika, zaproponował młodemu Jeffersowi dwa rozwiązania. Albo odkupi od złotnika skradzioną biżuterię za symboliczną kwotę, albo poprosi szwajcarską policję o zajęcie się całą sprawą, a wówczas jubiler może zostać z niczym. Dokumenty były jednoznaczne.

Jeffers zdecydował się na odsprzedaż. Mężczyźni ustalili, że hrabia Dreux zapłaci tyle, ile warta była kopia naszyjnika. Tym samym naszyjnik Marii Antoniny stał się trzynastą kolią, którą nabyto za taką samą cenę. Oczywiście obaj panowie wiedzieli, że jego prawdziwa wartość jest znacznie wyższa. Czy ta symboliczna trzynastka mogła mieć wpływ na dalsze losy biżuterii? Wkrótce miało się okazać, że tak.

Kolejne lata naszyjnik spędził w Genewie, Dijon, Orleanie, aż w końcu wrócił do Paryża. To tutaj najmłodszy z hrabiów Dreux – Jean-Pierre – zdecydował się na wynajęcie pancernej skrytki w banku Crédit Lyonnais, w której mógłby przechowywać naszyjnik. Ciekawostką było, że wraz z cenną kolią przetrwała też pierwotna czerwona szkatułka kardynała. Jean-Pierre Dreux woził ją więc do banku niczym drogocenną relikwię, chociaż wiadome było, że prawdziwy skarb znajduje się wewnątrz.

Hrabia przywoził dzieło francuskich jubilerów do posiadłości zawsze wtedy, gdy jego żona, piękna Monique, miała zamiar założyć je na przykład do teatru, muzeum czy na ważne spotkanie towarzyskie. Hrabina miała kruczoczarne włosy i biały dekolt – w tak kontrastowym otoczeniu naszyjnik prezentował się znakomicie! Podziwiali go wszyscy, bez wyjątku. Panowie chwalili świetny gust, panie po cichu zazdrościły przepięknych zdobień i kamieni. Nawet duński król Chrystian X zachwycił się maestrią naszyjnika podczas balu karnawałowego, urządzonego w Palais de Castille. Zdawało się, że nikt oprócz hrabiny nie potrafiłby z taką naturalną swobodą i tak szlachetnie dźwigać ciężaru podobnej ozdoby.

Gdy więc hrabiostwo Dreux otrzymało zaproszenie na późnojesienny bal u gubernatora Robuste’a, pewne było, że oprócz nowej kreacji Monique upiększy się naszyjnikiem Marii Antoniny.

– Martwię się, moja droga – zagaił przy śniadaniu hrabia – czy nie za ciężko ci w nim będzie przez cały wieczór.

– Kochany, uwierz mi, że każdy gram tej ozdoby dodaje mi dwa gramy szczęścia. A szczęście powoduje, iż czuję się wyśmienicie i mogę dźwigać na sobie nie tylko takie ciężary.

Jean-Pierre uśmiechnął się, ujął dłoń małżonki i ucałował ją delikatnie.

– Dobrze, zatem zaraz każę zaprząc konie i pojadę do banku. Może po drodze wpadnę jeszcze do pana Barthezy’ego?

– Tego jubilera?

– Tak – pokiwał głową. – Poproszę go, aby wyczyścił naszyjnik.

– To może trochę potrwać – zauważyła.

– O, bez obawy. – Zamrugał. – Założę się, że przy odpowiedniej premii za natychmiastową usługę Barthezy zrobi to na poczekaniu.

– Dziękuję ci, kochany. – Hrabina uśmiechnęła się.

Hrabia powtórnie przycisnął usta do jej dłoni i sięgnął po filiżankę z cejlońską herbatą.

Monique