49,99 zł
Doradcy w cieniu prezydentów, strażnicy światowego porządku – dyrektorzy CIA. Chris Whipple odsłania kulisy działania najpotężniejszej agencji wywiadowczej świata, opowiadając o tych, którzy stali na jej czele i podejmowali decyzje ważące o losach milionów ludzi.
Poznaj historie arcyszpiegów, którzy ostrzegali przed atakiem 11 września, zlecali likwidację terrorystów, prowadzili tajne operacje na całym globie – ale też tych, którzy popełniali błędy, z których skutkami świat mierzy się do dziś. Whipple bazuje na rozmowach z byłymi dyrektorami CIA i ich współpracownikami, odkrywając, kto odniósł sukces, a kto poległ w starciu z historią.
Ten wnikliwy reportaż to analiza władzy, lojalności i moralnych granic. W czasach dezinformacji, cyberwojen i zmieniającej się globalnej równowagi sił, „Arcyszpiedzy” zadają kluczowe pytania: jaka powinna być rola CIA i jej szefa? Jakie decyzje mogą zmienić bieg dziejów? I kto tak naprawdę pociąga za sznurki?
Polskie wydanie, wzbogacone o wstęp Mirosława Szczerby i posłowie Zbigniewa Parafianowicza, to pozycja, która powinna znaleźć się na półce każdego miłośnika tematyki szpiegowskiej i służb specjalnych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 585
Rok wydania: 2025
Dla Ann
Kiedy patrzy się na historię CIA i jej poszczególnych dyrektorów, z których każdy miał swoje sukcesy i porażki, nie można zapomnieć o wpływie, jaki miało na nich Biuro Służb Strategicznych, OSS, czyli oficjalna agencja wywiadu Stanów Zjednoczonych podczas II wojny światowej.
OSS została stworzona jako agencja Kolegium Połączonych Szefów Sztabów w celu koordynowania działań szpiegowskich za liniami wroga, działalności wywrotowej oraz wykorzystania propagandy, a także planowania powojennego.
Prezydent Franklin D. Roosevelt poprosił Williama J. Donovana o opracowanie planu służby wywiadowczej opartej na brytyjskich MI6 i SOE. Ten zaś, współpracując z brytyjskim oficerem wywiadu Charlesem „Dickiem” Ellisem, stworzył specjalny plan, zakładający powstanie jednej agencji, która byłaby odpowiedzialna za wywiad zagraniczny i operacje specjalne.
Ten plan oraz historia OSS miały decydujący wpływ na powołanie do życia w 1946 roku – na mocy dekretu prezydenta USA Harry’ego Trumana – CIA, Centralnej Grupy Wywiadowczej. Aktywa OSS zostały przekazane CIA w 1947 roku na mocy Ustawy o bezpieczeństwie narodowym. Można rzec, że w ten sposób powstało podziemne państwo w państwie, dysponujące ogromnym utajnionym budżetem.
Agencja na przestrzeni lat prowadziła mniej lub bardziej udane operacje wywiadowcze. Jej dyrektorzy mieli też ogromny wpływ na politykę zagraniczną poszczególnych prezydentów. Pokazują to choćby wojna w Iraku, a przede wszystkim zamach na World Trade Center. Ten tragiczny w skutkach zamach terrorystyczny pokazał jednak przede wszystkim słabość CIA, która do tej pory skupiała się na operacjach zagranicznych i mimo swojej potęgi nie zdołała powstrzymać Osamy Bin Ladena.
Rola dyrektorów CIA zmieniła się znacząco. Czasy Allena Dullesa, Waltera Bedell Smitha, Williama Caseya czy świetnego analityka Roberta Gatesa minęły bezpowrotnie. Kadencje prezydentów Donalda Trumpa, Joe Bidena i ponownie Donalda Trumpa, szczególnie w trakcie trwającej na Ukrainie wojny, pokazały zupełnie inne oblicze CIA i jej poszczególnych dyrektorów.
Mirosław Szczerba
Autor dokumentalnej książki Baza
Bloger i researcher
RICHARD HELMS
Lyndon B. Johnson, prezydent
Richard Nixon, prezydent
Generał Vernon Walters, zastępca dyrektora CIA
James Jesus Angleton, szef kontrwywiadu
Harold Adrian Russell „Kim” Philby, pracownik wywiadu brytyjskiego, rosyjski kret
Cynthia Helms, druga żona Richarda Helmsa
Robert McNamara, sekretarz obrony
Charles Allen, oficer Wywiadu Wewnętrznego ds. Wczesnego Ostrzegania
Howard Hunt, były członek CIA, jeden z „hydraulików”
H.R. Haldeman, szef personelu Białego Domu
John Ehrlichman, doradca ds. wewnętrznych w Białym Domu
Henry Kissinger, sekretarz stanu
JAMES SCHLESINGER
Richard Nixon, prezydent
Mel Goodman, analityk
Leslie Gelb, wysoki urzędnik Departamentu Obrony
Cora Schlesinger, córka Jamesa Schlesingera
Brent Scowcroft, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego
Fred Buzhardt, doradca prawny prezydenta
Daniel Ellsberg, sygnalista, za jego sprawą wyciekły Pentagon Papers
WILLIAM COLBY
Gerald Ford, prezydent
Ngô Đình Diệm, prezydent Wietnamu
Seymour Hersh, dziennikarz „New York Timesa”
Paul Colby, syn Williama Colby’ego
Howard Hughes, miliarder
Donald Rumsfeld, szef personelu Białego Domu
Abe Rosenthal, redaktor naczelny „New York Timesa”
Daniel Schorr, korespondent CBS News
Cicely Angleton, żona Jamesa Angletona
Salvador Allende, prezydent Chile, usunięty w wyniku puczu
Sally Colby, druga żona Williama Colby’ego, dyplomatka
Carl Colby, syn Williama Colby’ego, filmowiec
GEORGE H.W. BUSH
Gerald Ford, prezydent
Barbara Bush, żona George’a H.W. Busha
Elliot Richardson, były prokurator generalny
James A. Baker III, powiernik Busha, człowiek prowadzący kampanię wyborczą Forda
E. Henry Knoche, zastępca dyrektora CIA
Richard Kerr, analityk
Jimmy Carter, prezydent elekt
Stuart Eizenstat, doradca ds. polityki wewnętrznej
Theodore Sorensen, nominowany przez Cartera na dyrektora CIA
Jack Watson, dyrektor przejściowy u Cartera
Hamilton Jordan, szef kampanii Cartera
ADMIRAŁ STANSFIELD TURNER
Jimmy Carter, prezydent
Walter Mondale, wiceprezydent
Charles Battaglia, doradca wojskowy Stansfielda Turnera
Thomas Twetten, emerytowany tajny agent
Zbigniew Brzeziński, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego
Mohammad Reza Pahlawi, szach Iranu
Bruce Riedel, analityk ds. Bliskiego Wschodu
Harold Brown, sekretarz obrony
Ajatollah Ruhollah Chomejni, fundamentalistyczny duchowny szyicki, przywódca rewolucji irańskiej
Ernie Oney, analityk ds. Iranu
William Sullivan, ambasador Stanów Zjednoczonych w Teheranie
WILLIAM CASEY
Ronald Reagan, prezydent
Alexander Haig, sekretarz stanu
Edwin Meese, prawnik prezydenta
Robert Gates, asystent wykonawczy Williama Caseya
Admirał Bobby Ray Inman, zastępca dyrektora CIA
Max Hugel, szef Dyrekcji Operacyjnej
Thomas Twetten, kierownik Wydziału Bliskowschodniego
Howard Baker junior, lider większości senackiej
Bob Woodward, dziennikarz „Washington Post”
Imad Mugnija, odpowiedzialny za działania Hezbollahu
William Buckley, szef placówki w Bejrucie
Robert „Bud” McFarlane, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego
Admirał John Poindexter, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego
Oliver North, pracownik NSC, podpułkownik marynarki wojennej
Szejk Muhammad Husajn Fadl Allah, duchowy przywódca Hezbollahu
Książę Bandar ibn Sultan, ambasador Arabii Saudyjskiej w Stanach Zjednoczonych
Sophia Casey, żona Williama Caseya
WILLIAM WEBSTER
Ronald Reagan, prezydent
Michaił Gorbaczow, przywódca Związku Sowieckiego
Duane „Dewey” Clarridge, szef Wydziału Latynoamerykańskiego
Charlie Wilson, kongresmen z Teksasu
Dick Cheney, sekretarz obrony
Brent Scowcroft, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego
ROBERT GATES
George H.W. Bush, prezydent
Mel Goodman, analityk
Borys Jelcyn, prezydent Rosji
Jack Devine, agent, dowódca Sił Zadaniowych CIA w Afganistanie
Aldrich Hazen „Rick” Ames, kret w CIA
JAMES WOOLSEY
Bill Clinton, prezydent
Warren Christopher, dyrektor przejściowy u Clintona
Anthony „Tony” Lake, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego
Dee Dee Myers, kampanijny rzecznik prasowy
Richard „Dick” Clarke, guru ds. antyterroryzmu w Białym Domu
Mir Aimal Kansi, terrorysta pakistański
Gina Bennett, starsza analityczka ds. terroryzmu
Osama bin Laden, szef Al-Kaidy
Mohamed Farah Aidid, watażka somalijski
Saddam Husajn, przywódca Iraku
JOHN DEUTCH
Bill Clinton, prezydent
Nora Slatkin, dyrektorka wykonawcza CIA
Robert Baer, agent na Bliskim Wschodzie
Generał John Shalikashvili, szef Kolegium Połączonych Szefów Sztabów
Admirał William Studeman, p.o. dyrektora CIA
GEORGE TENET
Bill Clinton, prezydent
George W. Bush, prezydent
Sandy Berger, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego
Cofer Black, dyrektor Ośrodka Zwalczania Terroryzmu
Richard Blee, szef jednostki ścigającej bin Ladena
Condoleezza Rice, doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego
Chalid al-Mihdar i Nawaf al-Hazmi, członkowie Al-Kaidy, porywacze z 11 września 2001 roku
Jose Rodriguez, dyrektor Ośrodka Zwalczania Terroryzmu
Gina Haspel, zastępczyni Jose Rodrigueza
Abu Zubajdah, terrorysta z Al-Kaidy
Ali Soufan, śledczy FBI
Chalid Szajch Muhammad (CSM), główny organizator ataków z 11 września
Colin Powell, sekretarz stanu
I. Lewis „Scooter” Libby, doradca wiceprezydenta Dicka Cheneya
Richard Armitage, zastępca i zaufany człowiek sekretarza stanu Colina Powella
John McLaughlin, zastępca dyrektora CIA
PORTER GOSS
George W. Bush, prezydent
Kyle „Dusty” Foggo, dyrektor wykonawczy (ExDir)
Steve Kappes, zastępca szefa Dyrekcji Operacyjnej (DO)
Mike Sulick, zastępca Steve’a Kappesa
Joshua Bolten, szef personelu Białego Domu
John Negroponte, dyrektor Wywiadu Krajowego
GENERAŁ MICHAEL HAYDEN
George W. Bush, prezydent
Stephanie O’Sullivan, szefowa Dyrekcji Badań i Techniki
Mark Mazzetti, dziennikarz „New York Timesa”
John Durham, prokurator generalny
Meir Dagan, szef Mossadu, izraelskiej służby wywiadowczej
Mohammad Sulejman, generał syryjski
Generał Ghasem Solejmani, dowódca irańskich Sił Ghods
Imad Mugnija, odpowiedzialny za działania Hezbollahu
LEON PANETTA
Barack Obama, prezydent
John Podesta, dyrektor przejściowy u Obamy
Michael Morell, zastępca dyrektora CIA
Osama bin Laden, szef Al-Kaidy
Denis McDonough, zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego
Jeremy Bash, szef personelu Leona Panetty
Admirał Dennis Blair, dyrektor Wywiadu Krajowego
Human Chalil al-Balawi, potrójny agent Al-Kaidy
Jennifer Matthews, szefowa bazy CIA w afgańskim Chost
Elizabeth Hanson, naprowadzająca na cel, CIA
Ali ibn Zeid, kapitan jordańskiego wywiadu
Rahm Emanuel, szef personelu Białego Domu
Nancy Pelosi, przewodnicząca Kongresu
Dianne Feinstein, przewodnicząca Senackiej Komisji ds. Wywiadu (SSCI)
Wiceadmirał William „Bill” McRaven, szef Wspólnego Dowództwa Operacji Specjalnych (JSOC)
Bill Daley, szef personelu Białego Domu
Joseph Biden, wiceprezydent
GENERAŁ DAVID PETRAEUS
Barack Obama, prezydent
Michael Morell, p.o. dyrektora CIA
Anwar al-Awlaki, radykalny duchowny i dżihadysta, obywatel amerykański
Nasser al-Awlaki, ojciec Anwara al-Awlakiego
Chris Stevens, ambasador Stanów Zjednoczonych w Libii
Paula Broadwell, biografka i kochanka Petraeusa
Jill Kelley, bywalczyni salonów z Florydy
Nick Rasmussen, szef Krajowego Centrum Zwalczania Terroryzmu (NCTC)
JOHN BRENNAN
Barack Obama, prezydent
Nick Shapiro, szef personelu Johna Brennana
Avril Haines, zastępczyni dyrektora CIA
David Axelrod, doradca polityczny w Białym Domu
James Clapper, dyrektor Wywiadu Krajowego
Generał Walerij Gierasimow, twórca rosyjskiej doktryny wojny hybrydowej
Michael Daniel, koordynator ds. cyberbezpieczeństwa w Białym Domu
Lisa Monaco, doradczyni ds. bezpieczeństwa wewnętrznego
Aleksandr Bortnikow, szef rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB)
Władimir Putin, prezydent Rosji
Jeh Johnson, sekretarz Departamentu Bezpieczeństwa Państwa
Mitch McConnell, lider większości senackiej
Kluczowy tajny agent CIA na Kremlu
MICHAEL POMPEO
Donald Trump, prezydent
Reince Priebus, szef personelu Białego Domu
James Comey, dyrektor FBI
Meroe Park, p.o. dyrektora CIA
Steve Bannon, strateg polityczny
Fiona Hill, ekspertka Rady Bezpieczeństwa Narodowego ds. rosyjskich
Generał James Mattis, sekretarz obrony
Siergiej Ławrow, rosyjski minister spraw zagranicznych
Siergiej Kisliak, ambasador Rosji w Stanach Zjednoczonych
Muhammad ibn Salman (MIS), następca tronu Arabii Saudyjskiej
Jared Kushner, starszy doradca w Białym Domu
Kim Dzong Un, dyktator Korei Północnej
Rex Tillerson, sekretarz stanu
GINA HASPEL
Donald Trump, prezydent
Dan Coats, dyrektor Wywiadu Krajowego
Kamala Harris, senatorka Partii Demokratycznej z Kalifornii
Steven Hall, emerytowany szef wydziału CIA ds. rosyjskich
Dżamal Chaszukdżi, felietonista „Washington Post”, zamordowany przez saudyjskich płatnych zabójców
Agnès Callamard, specjalna wysłanniczka ONZ
Wołodymyr Zełenski, prezydent Ukrainy
Adam Schiff, przewodniczący Stałej Komisji Parlamentarnej ds. Wywiadu (HPSCI)
Courtney Ellwood, główna radczyni prawna CIA
Michael Atkinson, inspektor generalny służb wywiadowczych
Joseph Maguire, p.o. dyrektora Wywiadu Krajowego
Sygnalista, anonimowy pracownik CIA nominowany do Rady Bezpieczeństwa Narodowego
John Michael „Mick” Mulvaney, p.o. szefa personelu Białego Domu
Generał Ghasem Solejmani, dowódca irańskich Sił Ghods
John Brennan siedział zgarbiony nad laptopem przy stole konferencyjnym w swoim gabinecie na szóstym piętrze, z widokiem na zadrzewione otoczenie centrali wywiadu w Langley w stanie Wirginia. Dochodziła północ, 27 lipca 2016 roku. Na biurku dyrektora CIA panował spory bałagan: porozrzucane czarne segregatory, białe notatniki, miska z wystygłą zupą. Praca o tej porze nie była dla Brennana czymś nadzwyczajnym, często ślęczał do późna nad raportami wywiadowczymi. Od ponad trzech lat sprawował funkcję szefa najpotężniejszej na świecie agencji szpiegowskiej i nieraz zdarzało mu się spędzić prawie całą noc na próbach wyłuskania z danych informacji o zbliżającym się ataku terrorystycznym. Nigdy jednak nie zetknął się z takim zagrożeniem, jakie widział przed sobą teraz.
Z powodu ciągle gniewnego wyrazu twarzy Brennan przypominał proroka Starego Testamentu. Mierzył dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, był niezgrabny i pokraczny; Barack Obama nadał mu przydomek Skoczny Jaś, w nawiązaniu do przechwałek Brennana, jakoby w młodości potrafił dokonać wsadu (nim trzykrotnie wszczepiono mu protezę stawu biodrowego, a także przed licznymi operacjami kolana). Częściej jednak – z powodu przykrych wieści, jakie przynosił mu zwykle dyrektor – prezydent określał go mianem „Pana Fatum”.
Brennan, wieloletni pracownik CIA i znawca jej tajników, rozpoczął służbę w agencji w roku 1980 pod wpływem impulsu, bez głębszego zastanowienia. Został tajnym agentem, ale niezbyt pasował do panującej wśród nich klanowej atmosfery; po roku odszedł z Dyrekcji Operacyjnej (DO) i zajął się pracą analityka. Introwertyczny i o łagodnym usposobieniu, Brennan stanowił przeciwieństwo swojego mentora, George’a Teneta, towarzyskiego dyrektora, który zarządzał CIA za prezydentury Billa Clintona i George’a W. Busha. Tenet, zawsze z cygarem w ustach, snuł się po korytarzach Langley, rozmawiając z pracownikami i poklepując wszystkich po plecach.
Ataki z 11 września poprzedziła kakofonia ostrzeżeń, „migotanie czerwonych lampek”. Lecz to zagrożenie, z lata 2016 roku, było inne – przypominało nadciągającą burzę. „Jeśli jesteś dyrektorem CIA, nad twoją głową zawsze gromadzi się mnóstwo chmur – wspominał Brennan. – Człowiek wygląda przez okno i czasem są one jeszcze daleko, dopiero się formują. Dostajesz odczyty pomiarów barometrycznych. Ale czasem też dociera gorąca notka wywiadowcza, wedle której »atak nastąpi już jutro«. I zdajesz sobie sprawę, że coś się naprawdę dzieje”.
Cały rok 2016 prezentował się złowieszczo, nierzadko jawnie, na oczach wszystkich. W marcu rosyjski wywiad wojskowy GRU zaczął hakować konta mailowe osób odpowiedzialnych za kampanię wyborczą Clinton, w tym jej szefa Johna Podesty. Miesiąc później powiązani z Rosją hakerzy włamali się na stronę internetową Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej (DNC); w przeddzień konwencji tego ugrupowania ujawniono ogromny zasób skradzionych wiadomości. Równie niepokojące było zachowanie nominata republikanów, Donalda Trumpa, który zdawał się podejmować tematy pożądane przez Moskwę. Członkowie jego sztabu wyborczego pozostawali wcześniej w kontakcie z osobami związanymi z rosyjskim wywiadem. W lipcu 2016 roku Trump zwrócił się do Moskwy z bezczelną, prowokacyjną prośbą, aby nielegalnie zhakowała maile Clinton: „Rosjo, jeśli mnie słuchasz, to mam nadzieję, że będziesz w stanie znaleźć te brakujące trzydzieści tysięcy maili”1. Tego samego dnia Rosjanie podjęli pierwszą próbę włamania się na serwery w sztabie Clinton.
Pod koniec lipca Brennan polecił swoim ekspertom zebranie wszystkich danych na temat zagrożenia rosyjskiego, które napływały od początku roku: z SIGINT (rozpoznanie elektromagnetyczne, wywiad elektroniczny), z HUMINT (rozpoznanie osobowe, czyli szpiedzy) oraz z analiz źródeł otwartych (publicznie dostępnych). Nikt nie potrafił przedzierać się przez ten surowy materiał ani analizować go lepiej niż Brennan. Wtedy nagle zdał sobie sprawę z jednego: Rosjanie przygotowywali się do wyniszczającego cyberataku na amerykańską ordynację wyborczą (Brennan i CIA nie byli jeszcze świadomi skali dezinformacji w mediach społecznościowych, która miała dopiero nastąpić). Chodziło im nie tylko o zasianie chaosu i dezorientacji, lecz także o przechylenie szali w wyborach prezydenckich 2016 roku na korzyść Donalda J. Trumpa.
W grę wchodziło coś jeszcze. Według ściśle tajnego źródła, kluczowego agenta CIA na Kremlu, rozkaz do przeprowadzenia tej bezprecedensowej napaści wydał sam prezydent Rosji, Władimir Putin.
Była to szokująca informacja wywiadowcza i Brennan wiedział, że należy przekazać ją prezydentowi. Ale jak? Każdego ranka CIA kierowała do prezydenta ściśle tajne opracowania dotyczące największych zagrożeń na całym świecie; dokument ten nosił nazwę President’s Daily Brief (PDB). Brennan uznał jednak, że najświeższa informacja wywiadu jest zbyt wrażliwa, by umieszczać ją w PDB, który krążył między kilkunastoma najwyższymi urzędnikami administracji. Wymagała raczej pilnego spotkania z prezydentem oraz jego najbliższymi doradcami. Brennan postanowił przekazać do Białego Domu wiadomość w kopercie, którą kurier miał doręczyć bezpośrednio do rąk adresata, i opieczętować ją klauzulą „absolutnie poufne”. Znaczyło to, że treść listu mogą zobaczyć tylko cztery osoby: prezydent Obama, szef personelu Denis McDonough, doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego Susan Rice oraz jej zastępczyni Avril Haines.
Każdy dyrektor CIA staje kiedyś w obliczu rozstrzygającego kryzysu. Tenet miał w karierze trzy takie sytuacje: ataki z 11 września, wejście w życie brutalnego programu wydobywania informacji od jeńców, znanego jako „wzmocnione techniki przesłuchań” (EIT), oraz fałszywe dane wywiadowcze na temat irackiej broni masowego rażenia. Również Brennan borykał się z arcytrudnymi wyzwaniami: niekończąca się wojna domowa w Syrii, barbarzyńskie rządy terrorystów z ISIS, a także wzrost znaczenia siejących śmierć dronów bojowych CIA. Ale ostateczna próba, przed którą stał i która miała określić jego kadencję, właśnie nabierała masy krytycznej.
Brennan był nadzwyczaj świadom swojego miejsca w historii. Kilka kroków ponad strzelistym marmurowym atrium gmachu w Langley, z okrągłym symbolem CIA na podłodze oraz słynną Ścianą Pamięci, ciągnie się długi korytarz z portretami olejnymi dyrektorów agencji. Wprawdzie Brennan przyjeżdżał do pracy opancerzonym samochodem, który zawoził go wprost do podziemnego garażu, po czym prywatną windą dostawał się do gabinetu, ale przechadzał się często po galerii poprzedników.
A są tam najwybitniejsze nazwiska ludzi Waszyngtonu: Allen Dulles, John McCone, Richard Helms, James Schlesinger, William Colby, George H.W. Bush, admirał Stansfield Turner, William Casey, William Webster, Robert Gates, James Woolsey, John Deutch, George Tenet, Porter Goss, generał Michael Hayden, Leon Panetta (portret następcy Panetty, generała Davida Petraeusa, nie został jeszcze namalowany). Wielu z nich służyło wcześniej na innych ważnych stanowiskach publicznych: jako czterogwiazdkowy generał, szef FBI, sekretarz obrony, był wśród nich nawet prezydent Stanów Zjednoczonych. Lecz chyba żadna praca, z wyjątkiem głównodowodzącego sił zbrojnych, nie niosła ze sobą większego prestiżu – tudzież politycznego ryzyka – niż pozycja dyrektora CIA.
Petraeus, poprzednik Brennana, wypadł z łask bardzo gwałtownie. Ten słynny były dowódca Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) w Afganistanie, autor planu uderzenia w wojnie irackiej, wprowadził do agencji wojskowy dryg, ale też pewną roszczeniowość, którą jakiś żartowniś z CIA nazwał „chorobą czterogwiazdkowych generałów”. Pogłoski, iż Petraeus domaga się specjalnego traktowania podczas podróży służbowych, stały się wodą na plotkarski młyn w Langley i podkopały jego autorytet. Od niepewnych początków na stanowisku minął nieco ponad rok i ledwie Petraeus wyszedł na prostą, przyłapano go na dzieleniu się ściśle tajnymi informacjami ze swoją biografką i kochanką. Kilka dni później generał podał się do dymisji.
Również dwóch innych dyrektorów, których misją była restrukturyzacja CIA – James Schlesinger za kadencji Richarda Nixona i Stansfield Turner za Jimmy’ego Cartera – poniosło szybką i dotkliwą porażkę. Schlesinger, genialny, ale arogancki, z dnia na dzień zwolnił ponad tysiąc doświadczonych oficerów; pięć miesięcy później Nixon przeniósł go do Pentagonu na stanowisko sekretarza obrony. Schlesingera nie lubiano w CIA tak bardzo, że otrzymywał całą masę gróźb pozbawienia życia – z tego powodu musiano mu przydzielić dodatkową ochronę. Turner zaś, zawsze elegancki eksadmirał marynarki wojennej, okazał się sumienny i gorliwy, ale nazbyt doktrynerski jak na nieco płynny charakter działalności wywiadowczej; nie pasował też do biurokratycznych wojen prowadzonych przez Zbigniewa Brzezińskiego, podstępnego doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego u Cartera. To za czasów Turnera doszło do największej w dziejach wpadki wywiadu: CIA nie przewidziała wybuchu rewolucji irańskiej w roku 1979.
Pewną przestrogą jest tu także historia Johna Deutcha, dyrektora mianowanego przez Billa Clintona. Ten były wicesekretarz obrony, z wykształcenia chemik i profesor Massachusetts Institute of Technology, był wizjonerem i intelektualistą, który wprowadził agencję w epokę bezzałogowych dronów bojowych. Michael Morell, dwukrotnie pełniący obowiązki dyrektora CIA, uważał Deutcha za najinteligentniejszego człowieka, jakiego znał, zaraz po Baracku Obamie. Tyle że Deutch wykazywał się polityczną indolencją: obrażał pracowników agencji, twierdząc, że nie są tak bystrzy jak ich koledzy z Pentagonu, zapewniał też Clintona, iż pozbędzie się Saddama Husajna poprzez sponsorowany przez CIA zamach stanu. Niestety Irakijczycy dowiedzieli się o tajnej operacji, która tym samym zakończyła się żałosnym fiaskiem, a sojusznicy Ameryki, Kurdowie, zostali sami, opuszczeni i wydani na pastwę losu (zresztą nie po raz ostatni; kilkadziesiąt lat później Kurdów z północnej Syrii pozostawił na lodzie Donald Trump). Deutch zrezygnował ze stanowiska po roku i pięciu miesiącach. Wkrótce potem w jego domowym komputerze znaleziono ściśle tajne materiały, co poskutkowało pozbawieniem go certyfikatu bezpieczeństwa.
Pozostali dyrektorzy byli postaciami wybitnymi, które dokonały transformacji CIA. Allen Dulles, podwładny Dwighta Eisenhowera, nieustraszony zimnowojenny bojownik, prowadził agencję niczym swoje prywatne lenno; aby dokuczyć Sowietom, zorganizował zuchwałe operacje obalenia rządów w Iranie i Gwatemali. William Colby, który w młodości (podczas II wojny światowej) walczył za liniami wroga jako skoczek spadochronowy w służbie Biura Służb Strategicznych (OSS), poprzednika CIA, ujawnił najmroczniejsze sekrety agencji – tak zwane Klejnoty Rodowe. W ten sposób zyskał sobie dozgonnego wroga w starej gwardii CIA, a zarazem szacunek u tych, którzy doceniali tę transparentność – to prawdopodobnie on uratował agencję. Śmierć 76-letniego Colby’ego w 1996 roku w wyniku utonięcia – pływał kanu w pobliżu domku letniskowego w stanie Maryland – wciąż uważana jest przez część jego kolegów za niewyjaśnioną.
Gdy dyrektorem CIA został George H.W. Bush, człowiek bez doświadczenia w wywiadzie, ale będący kiedyś szefem misji łącznikowej w Chińskiej Republice Ludowej, uznał tę nominację za koniec swojej politycznej kariery. Lecz to właśnie Bush ocalił agencję przed blamażem, przywrócił jej dobre imię, pracownikom wysokie morale, a sobie przygotował grunt pod przyszłą prezydenturę.
Niewielu dyrektorów dysponowało większą władzą niż William Casey, upoważniony przez Ronalda Reagana do zwalczania komunizmu na całym globie. Śmigał z wiecznie rozczochranymi włosami między jedną placówką CIA a drugą, mamrocząc. Casey wszczynał potajemne kampanie przeciwko Sowietom i ich poplecznikom; to za jego kadencji mudżahedini, uzbrojeni przez CIA w stingery, pokonali armię sowiecką w Afganistanie. Później jednak, chcąc uwolnić amerykańskich zakładników w Libanie, podjął niedorzeczną inicjatywę sprzedaży broni do Iranu, z której zyski nielegalnie przekazywano partyzanckiemu ruchowi contras w Ameryce Środkowej. Casey zmarł na raka mózgu w apogeum skandalu, który wkrótce wybuchł – a ponieważ słynął z legendarnej przebiegłości, jeden z senatorów zażądał okazania zwłok jako dowodu jego śmierci.
Nikt nie wiedział o CIA więcej od Roberta Gatesa, niecierpiącego głupców analityka, który pokonawszy wszystkie stopnie kariery, wspiął się na stanowisko dyrektora agencji za prezydentury George’a H.W. Busha. Tuż przed pierwszą nominacją Gates wycofał swoją kandydaturę pod wpływem ostrej krytyki roli, jaką odegrał w aferze Iran–contras. Udało mu się za drugim razem, kilka lat później, chociaż wtedy oskarżano go z kolei o przecenienie potencjału militarnego Sowietów, czemu stanowczo zaprzeczył. Jako dyrektor Gates pomagał prezydentowi Bushowi w nawigowaniu po niebezpiecznych mieliznach postzimnowojennego świata bez ZSRS.
Najbardziej znanymi współczesnymi dyrektorami agencji byli George Tenet i Leon Panetta. Tenet – charyzmatyczny, energiczny i twardo stąpający po ziemi – już latem 2001 roku ostrzegał Biały Dom i George’a W. Busha przed zbliżającym się atakiem Al-Kaidy. Ostrzeżenie to, wysłane na kilka miesięcy przed 11 września, zostało zlekceważone przez administrację. To również Tenet przeprowadził błyskawiczną inwazję CIA na Afganistan, gromiąc talibów. Ale na jego obiecującej kadencji, drugiej pod względem długości w całej historii agencji, cieniem miały położyć się kontrowersje wokół tak zwanych wzmocnionych technik przesłuchań. Jego największym i najbardziej niesławnym błędem, który z pewnością powinien zostać wspomniany w pierwszej linijce nekrologu, było zapewnianie Busha, że kwestia posiadania przez Saddama Husajna broni masowego rażenia jest „przesądzona”.
Panetta, dawny kongresmen i szef personelu Białego Domu, którego prezydent Obama mianował swoim pierwszym dyrektorem CIA, posiadł zarówno umiejętność bratania się ze zwykłymi pracownikami z Langley, jak i polityczną finezję potrzebną na salonach władzy; nikt lepiej od niego nie radził sobie z prezydentem, biurokratami i Kongresem. Przeszedł do porządku dziennego nad skandalami z epoki Busha, podnosząc morale wśród szeregowych pracowników agencji. Największym sukcesem Panetty było przekonanie Obamy – na podstawie bardzo niepewnych, poszlakowych materiałów – do zainicjowania misji CIA mającej na celu likwidację bin Ladena. Zakończyła się ona sukcesem.
Michael Hayden, generał Sił Powietrznych (jedyny człowiek, który stał na czele zarówno CIA, jak i Agencji Bezpieczeństwa Krajowego), ustabilizował atmosferę wewnątrz służb po kryzysie związanym z EIT i pokrzepił pokiereszowanego ducha pracowników. Ten elokwentny mężczyzna, broniący CIA przed opinią publiczną, w zupełnej tajemnicy dał zielone światło jednej z najzuchwalszych tajnych akcji w dziejach agencji, operacji wciąż owianej sekretem: wspólnej misji CIA i Mossadu, której celem było zamordowanie niesławnego terrorysty z Hezbollahu, Imada Mugnii. Właśnie tego człowieka – ze względu na nieuchwytność nazywanego „kwiatem paproci” – agencja poszukiwała jako numeru jeden od ćwierćwiecza. Uważano go za jeszcze bardziej niebezpiecznego od jego irańskiego towarzysza broni, generała Ghasema Solejmaniego, który w styczniu 2020 roku zginął w ataku drona wysłanego z rozkazu Donalda Trumpa. Pod koniec lat 90. XX wieku, za rządów Billa Clintona, CIA zamierzała porwać Mugniję w Bejrucie, ale w ostatniej chwili operacja spaliła na panewce. O jej przebiegu opowiemy w tej książce, po raz pierwszy publicznie.
Mike Pompeo, ambitny ekskongresmen oraz członek Partii Herbacianej z Kansas, utrzymywał bliską relację z Donaldem Trumpem, ułatwiając w ten sposób agencji dostęp do 45. prezydenta. Ale niewolnicza lojalność Pompeo wobec Trumpa miała mu zszargać reputację, nie umiał bowiem zneutralizować dogłębnej nienawiści, jaką prezydent żywił do organów wywiadu. Następczyni Pompeo, Gina Haspel, pierwsza kobieta na fotelu dyrektora CIA, wolała trzymać się z dala od konfliktów, nie rzucać w oczy i raczej zajmować się sprawami w Langley. To właśnie ją jeden z sygnalistów CIA wpakował w sam środek skandalu związanego z Ukrainą i Trumpem, co miało doprowadzić do rozpoczęcia procedury jego impeachmentu.
Wszyscy ci dyrektorzy tak czy inaczej kształtowali historię. Kiedy prezydent staje w obliczu kryzysu, szef CIA służy mu za oczy i uszy, dostarczając danych wywiadowczych, na podstawie których podejmowane są decyzje. Ich stawka jest różna: od inicjowania niepotrzebnych wojen po zapobieżenie armagedonowi. Podczas kryzysu kubańskiego dyrektor John McCone przekonał Kennedy’ego do wstrzymania inwazji na wyspę, co niemal na pewno poskutkowałoby nuklearną katastrofą. McCone dysponował wówczas nie tylko zdjęciami lotniczymi z samolotów U-2, lecz także wykradzionymi rosyjskimi podręcznikami do obsługi pocisków – dzięki uprzejmości pewnego sowieckiego szpiega. I na odwrót: dyrektor George Tenet dostarczył George’owi W. Bushowi błędne informacje na temat broni masowego rażenia będącej w dyspozycji Husajna, inicjując tym samym napaść na Irak w 2003 roku. Konsekwencje decyzji, na które mieli wpływ szefowie CIA, można uznać za co najmniej doniosłe. „Nieścisłości w danych wywiadowczych, takie jak te dotyczące broni masowego rażenia, mogą odmienić bieg dziejów”, powiedział były dyrektor CIA Bob Gates.
Książka ta opowiada o mężczyznach oraz, jak dotąd, o jednej kobiecie, którzy kierowali najpotężniejszą i najbardziej legendarną agencją wywiadowczą świata. Nie jest to historia CIA w sensie ścisłym, raczej spojrzenie na to, w jaki sposób jej dyrektorzy kształtowali wydarzenia na całym globie w ciągu ostatniego półwiecza i jak mogą wpłynąć na przyszłość. Przeprowadziłem wywiady z prawie wszystkimi żyjącymi szefami agencji, a także z wieloma ich współpracownikami, ale zawarte w tej książce opinie są oczywiście moje, nie ich.
Mam nadzieję, że kończąc lekturę, odbiorca będzie znał odpowiedzi na następujące pytania: Kto jako dyrektor CIA odniósł sukces, a kto poniósł porażkę? Jak powinna wyglądać właściwa relacja pomiędzy szefem tej instytucji a prezydentem kraju? Jaka jest misja CIA? Czy najpotężniejsza agencja wywiadowcza świata stanowi siłę działającą na rzecz dobra czy zła na naszym globie?
Pogląd, że CIA w ciągu ostatnich 50 lat partaczyła swoją robotę – nie dostrzegała realnych zagrożeń, a zdobywała fałszywe dowody na zagrożenia nieistniejące – jest bardzo powszechny. Za kulminację tej partaniny zwolennicy owej wersji uważają błąd dotyczący rzekomej irackiej broni masowego rażenia. A przecież Irak to nie jedyne fiasko agencji. CIA ma na swoim koncie długi szereg porażek wywiadowczych – od zlekceważenia rewolucji irańskiej w 1979 roku po złą interpretację rosyjskiego ataku na media społecznościowe w trakcie amerykańskich wyborów prezydenckich w roku 2016.
Lecz jest to wypaczona wersja historii; CIA odnosiła i odnosi sukcesy, jeśli chodzi o rozbijanie działań terrorystycznych i ratowanie ludzkich istnień. Często też uruchamiała dzwonki alarmowe, których politycy woleli nie słyszeć. Na przekór rozpowszechnionym sądom całe miesiące przed 11 września – choć nie podając konkretnego celu – agencja wielokrotnie ostrzegała przed zbliżającym się atakiem ze strony Al-Kaidy; to ludzie Białego Domu – administracja Busha, a nie CIA – zaniedbali swoje obowiązki. 11 września nie jest porażką wywiadu, lecz przykładem niefrasobliwości polityków. Jak zauważył dyrektor Helms: „Nie wystarczy bić na alarm, trzeba jeszcze sprawić, by odpowiedni ludzie to usłyszeli”2.
Pytanie: w jakim stopniu szefowie CIA podlegają politycznej presji? Oficjalny mit głosi, że zbierają dane, a potem interpretują je dowolnie, robią z nimi, co chcą, bez względu na to, kto akurat zajmuje Gabinet Owalny. A przecież CIA odpowiada przed prezydentem, to jemu składa raporty. Pisarz Thomas Powers zwrócił uwagę, iż wiedząc, czym zajmuje się CIA, wiemy, czego pragnie głowa państwa; a jeśli się wie, czego chce głowa państwa, wie się również, co robi CIA3.
Czy jest w tym coś złego? Nic – poza tym, że czasami prezydenci próbują wpuszczać agencję w rewiry jawnie niebezpieczne albo budzące wątpliwości: na przykład kreowanie fałszywych przesłanek do wypowiedzenia wojny, co zrobił George W. Bush przed inwazją na Irak. Niektórzy skłaniają ją do robienia potajemnie rzeczy, których nie wolno robić oficjalnie, jak Ronald Reagan, kiedy za zakładników wziętych przez Iran zapłacił bronią. Albo używają agencji dla ratowania własnej skóry, jak Richard Nixon podczas afery Watergate i Donald Trump, gdy wielokrotnie blokował śledztwo w sprawie domniemanej zmowy z Rosją. W takich wypadkach CIA wcale nie odgrywa roli rzekomego deep state, usiłującego obalić prezydenta – jest zaporą, która blokuje potencjalnie katastrofalne dla obywateli Stanów Zjednoczonych decyzje głowy państwa. Dlatego rzeczą kluczową jest nadzór parlamentarny, aby nikt nie używał agencji w sposób niewłaściwy.
Niekiedy to, czego życzą sobie prezydenci, bywa tak jaskrawo niezgodne z prawem lub zwyczajnie błędne, że dyrektor CIA musi wyznaczać im granicę. Trudno tu jednak mówić o jakiejś konsekwencji. Richard Helms odmówił wykonania nielegalnego polecenia, zgodnie z którym miał utrudniać działalność wymiarowi sprawiedliwości podczas afery Watergate – w ten sposób zachował praworządność, a zarazem ocalił CIA. Z kolei Bill Casey dopuścił się złamania prawa w aferze Iran–contras, czym niemalże zniszczył prezydenturę Reagana i samą agencję. Łatwo jest twierdzić, że dyrektor CIA powinien ignorować niezgodne z przepisami polecenia prezydentów i mówić rządzącym tylko prawdę. Ale na jakiej podstawie ma się tak zachowywać, do jakiego autorytetu odwołać? Helms odmówił Nixonowi zatuszowania afery Watergate, gotów był jednak nagiąć przepisy w sprawie inwigilacji Lyndona B. Johnsona. W jakim więc stopniu osobowość lub charakter dyrektora agencji wpływają na jej działalność?
Niniejsza książka spróbuje na te pytania odpowiedzieć. W styczniu 2020 roku skarga wniesiona przez informatora CIA doprowadziła do rozprawy senackiej, w której postawiono Donaldowi Trumpowi zarzuty o dokonanie mniej lub bardziej poważnych przestępstw. Zadaniem dyrektorki CIA Giny Haspel – oraz p.o. dyrektora Wywiadu Krajowego, jej nominalnego przełożonego – była ochrona owego informatora przed retorsjami, a zadaniem Kongresu wzmocnienie jego statusu tak, aby w przyszłości podobnych doniesień nie zamiatano pod dywan ani w Białym Domu, ani w Departamencie Sprawiedliwości.
Jak szczerzy w swych wypowiedziach powinni być dyrektorzy agencji? John Brennan publicznie zakwestionował lojalność Donalda Trumpa4, człowieka, który kiedyś porównał działania wywiadu amerykańskiego do służb „nazistowskich Niemiec”5. Wielu najwyższych rangą współpracowników Brennana, którzy uważali, że dawni pracownicy CIA nie mogą krytykować sprawującego władzę prezydenta, uznali krytykę szefa za zdecydowanie przesadną. Trudno sobie wyobrazić, by na przykład Helms nazwał działania głowy państwa „zdradzieckimi”, jak uczynił to Brennan w 2018 roku po spotkaniu Trumpa z Putinem w Helsinkach. Tyle że Helms też pewnie byłby zbulwersowany jadowitymi atakami Trumpa na ludzi wywiadu, a także odmową uznania ich ustaleń za zweryfikowane – począwszy od kwestii globalnego ocieplenia po rosyjską ingerencję w przebieg wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w roku 2016.
Publikacja ta stanowi również próbę przyjrzenia się wyzwaniom, które staną przed Ameryką i jej sojusznikami w kolejnych latach. Jakież to zagrożenia nie pozwalają dyrektorom agencji spokojnie sypiać, każą im pracować po nocach? Czy terroryzm przybierze nową postać? Czy CIA powinna poświęcać więcej czasu i środków na wykrywanie następnych pandemii i tłumienie ich w zarodku?
Zdumiewające, ale przed II wojną światową Stany Zjednoczone nie dysponowały żadnymi służbami wywiadowczymi. W interes szpiegowski zaangażowały się dwa i pół tysiąca lat po Chinach, gdzie powstała Sztuka wojenna Sun Zi. CIA, założona dopiero w 1947 roku, aby zapobiegać wydarzeniom takim jak atak na Pearl Harbor, zajmowała się głównie problemami związanymi z zimną wojną: nigdy nie zachwiała nią żadna sowiecka napaść, nigdy nie zaskoczył jej wzrost potencjału militarnego przeciwnika, który zmieniłby równowagę sił. Ale zdarzały się też chwile przełomowe, do których CIA była nieprzygotowana. Dlaczego upadek Związku Sowieckiego okazał się dla niej niespodzianką? Dlaczego przegapiła wybuch arabskiej wiosny? Czyżby agencja nie zdołała dostrzec zagrożenia, jakie niosła ze sobą rosyjska ingerencja w media społecznościowe?
Zbyt często CIA wykazywała się zdumiewającą ignorancją co do przeciwników Stanów Zjednoczonych. „My, jako kraj, po prostu nie mamy dobrego wywiadu”, mówił Stuart Eizenstat, były doradca Jimmy’ego Cartera ds. polityki wewnętrznej. W roku 1979 agencja nie zauważyła narodzin nowej teologii muzułmańskiej, nie przewidziała również inspirowanej przez szyitów rewolty, która obaliła szacha Iranu, człowieka zainstalowanego tam zresztą przez USA. Upadek rządu wywołał wstrząs sejsmiczny, doprowadzając do konfliktu pomiędzy Zachodem a bojownikami islamskimi, który trwa do dzisiaj. Niewiele lepiej poszło CIA w przypadku Iraku, Syrii i Afganistanu. „Czy naprawdę rozumieliśmy Irak? – pytał Eizenstat. – Bo gdybyśmy go rozumieli, to czy pozbylibyśmy się Saddama Husajna? Mój Boże, tyle straconych istnień ludzkich, zasobów, tam i w Afganistanie!”
Już po wybuchu rewolucji irańskiej Helms, były szef agencji, zauważył: „Musimy dążyć do posiadania o wiele głębszej wiedzy o kulturze, religii i polityce tego narodu […]. Możecie wierzyć lub nie, ale my nadal jesteśmy w istocie krajem peryferyjnym”. Dziś oficerowie CIA są mniej prowincjonalni, bardziej zróżnicowani, aczkolwiek przez dziesięciolecia w ich szeregach dominowali głównie „biali mężczyźni po studiach” – jednolici, podobni do siebie, konformistyczni. „To nie tak, że nie byli elokwentni czy nie umieli się dobrze ubierać – mówił Leslie Gelb, który jako pracownik Departamentu Obrony przez wiele lat utrzymywał bliskie kontakty z oficerami CIA. – Natomiast już jakość pisanych przez nich raportów pozostawiała bardzo wiele do życzenia. Nikt by dziś nie uwierzył, jak były fatalne. Znałem mnóstwo tych facetów i osobiście nigdy bym ich nie zatrudnił”.
Cała agencja byłaby bezużyteczna, gdyby nie miała dostępu do jednej osoby – prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dyrektor zawiaduje armią analityków, flotą śmiertelnie groźnych dronów bojowych, a także paramilitarną bojówką, zdolną do eliminowania terrorystów w każdym zakątku globu. Lecz jeśli nie znajdzie posłuchu u prezydenta, całe to przedsięwzięcie okaże się na nic. „CIA ma jednego obrońcę i jednego klienta, a gdy nie ustawi sobie tej relacji w odpowiedni sposób, ma przechlapane”, mówił Gates. W epoce Trumpa zadanie to stało się trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Ale w jaki sposób dyrektorzy agencji powinni podchodzić do prezydentów nieumiejących znieść prawdy? Szczególną niechęć wobec niewygodnych dla siebie faktów wykazywał właśnie Trump. Nie był on jednak pierwszym prezydentem, który odrzucał dane dostarczane przez CIA. Podczas wojny w Wietnamie Lyndon B. Johnson żądał dowodów, że bombardowania Północy osłabiają morale nieprzyjaciela – wtedy Helms mu oznajmił, że nie przynoszą one żadnego efektu; zlecił nawet specjalne teoretyczne opracowanie, aby ustalić, po co w ogóle Stany Zjednoczone prowadzą tę wojnę. Dyrektor musi umieć przekazywać prezydentowi trudną prawdę – nawet jeśli to ostatnia rzecz, jaką ten chciałby usłyszeć. LBJ w typowy dla siebie szczery sposób podsumował swój stosunek do briefów wywiadowczych CIA: „Kiedy wychowywałem się w Teksasie, mieliśmy tam krowę imieniem Bessie. Siadałem przy niej i doiłem do wiadra świeże mleko, ale czasem byłem nieuważny, a wtedy stara Bessie potrafiła się zamachnąć ogonem i przejechać nim przez wiadro. Tak właśnie robią ci faceci z wywiadu. Człowiek ciężko pracuje, dochodzi do jakiegoś dobrego programu, a oni wsadzają mu uwalany gównem ogon w sam środek wykonanej roboty”6.
Dyrektor CIA jest ulubionym kozłem ofiarnym prezydentów. „Zwycięstwo ma tysiące ojców, klęska jest sierotą”7 – Kennedy wypowiedział to słynne zdanie po katastrofie, jaką okazała się przygotowana przez agencję inwazja na kubańską Zatokę Świń. Publicznie przyznawszy się do winy, Kennedy po cichu poddał CIA miażdżącej krytyce, grożąc, że „rozgoni ją na cztery wiatry”. Ostatecznie pracę stracił dyrektor Allen Dulles, a prezydent zażądał wyeliminowania dyktatora Kuby Fidela Castro w każdy możliwy sposób, także niezgodny z prawem. Rzecz jasna agencja zdążyła się już przyzwyczaić do połajanek. Richard Nixon oskarżał „tych błaznów z Langley”8 o swoją porażkę w wyborach prezydenckich roku 1960, pewien, że to CIA dostarczyła amunicji jego przeciwnikowi, Kennedy’emu, informując go, że Eisenhower i Nixon pozwolili wyprzedzić Sowietom USA w liczbie głowic. „Żaden prezydent nigdy nie rozwiąże CIA – mówi jeden z jej byłych dyrektorów – ponieważ wtedy nie miałby na kogo zrzucać winy”. Prawdę tę widać w ciągłym lamencie wznoszonym w Langley: „Politycy wyłącznie odnoszą sukcesy – a wywiad ponosi same porażki”.
No i są jeszcze związane z wywiadem skandale. Dyrektorzy też miewali w nich udział – od Zatoki Świn przez spiski prowadzące do skrytobójstwa obcych przywódców po nielegalną inwigilację wewnątrz kraju, testowanie narkotyków na nieświadomych tego osobach czy obalanie zagranicznych rządów. A także, owszem, maczanie palców w wyborach: w latach 1946–2001 CIA wpompowała pieniądze i propagandowe wsparcie w 81 kampanii elekcyjnych, od Europy Zachodniej po Amerykę Południową. W latach 70. XX wieku prowadzone przez Kongres śledztwa doprowadziły do otwarcia istnej puszki Pandory, jeśli chodzi o nadużycia agencji.
A jednak CIA nigdy nie była wściekłym bykiem, który wyrwał się spod kontroli, jak twierdziły przejaskrawione nagłówki gazet – wszystkie jej tajne operacje, skandaliczne czy nie, zawsze miały na celu realizację zamierzeń prezydenta Stanów Zjednoczonych i jego dobro. A te plany, które naprawdę wykraczały poza dopuszczalne granice, wywiad starał się spowalniać i blokować. Helms musiał znosić potężny napór ze strony Bobby’ego Kennedy’ego, wręcz nękanie, ciągle słyszał o potrzebie „pozbycia się” Fidela Castro – skarżył się, że ma od tego blizny na plecach. Jak długo mógł, ignorował polecenia prokuratora generalnego, po czym opracowanie planu zabójstwa Kubańczyka przekazał podwładnym; operację ZR/RIFLE, z jej zatrutymi cygarami i eksplodującymi muszlami morskimi, uważał za absurdalną i niepraktyczną – choć jej nie odwołał.
Prezydenci często chcą od dyrektorów CIA łamania prawa. „Wszystkich ich poproszono o zrobienie czegoś, czego nie powinni robić”, mówiła Cynthia Helms, wdowa po legendarnym szefie agencji. Helms niechętnie uległ żądaniu Johnsona, aby znaleźć jakiekolwiek dowody na udział komunistów w ruchu przeciwko wojnie wietnamskiej. Zatwierdził ponadto operację MHCHAOS, program inwigilacji wewnątrzkrajowej, nie tylko niezgodny z prawem, lecz także stanowiący naruszenie statutu CIA. Doszedł bowiem do wniosku, że inaczej wyleci z pracy – a tylko na stanowisku mógł trzymać całą tę cholerną sprawę pod kontrolą. Agencja nie stwierdziła obcego zaangażowania wywrotowego; ostatecznie program MHCHAOS wyszedł na jaw.
Bardziej szkodliwa od skandali z udziałem CIA jest chyba jej niezdolność do lokalizowania wrogów we własnych szeregach, czyli kretów. Każda agencja wywiadowcza staje się bezużyteczna, jeśli nie potrafi strzec przed przeciwnikiem swoich tajemnic. Tymczasem Harold Adrian Russell „Kim” Philby, oficer służb brytyjskich, ponad dziesięć lat działał jako sowiecki agent i utrzymywał w tym czasie przyjacielskie relacje z szefem pionu kontrwywiadu CIA, Jamesem Angletonem. Wskutek zdrady Philby’ego zabito dziesiątki tajnych agentów CIA w ZSRS. Angleton – przejawiający typową dla CIA skłonność do otaczania czcią ekscentrycznych intelektualistów z Ivy League – miał obsesję na punkcie tak zwanego Planu Generalnego (krytycy nazywali go prześmiewczo Spiskiem Monstrualnym). Zgodnie z jego paranoją kłamstw każdy sowiecki dezerter był wtyczką KGB, a kolegów z CIA uważano za winnych dopóty, dopóki nie udowodnili, że jest inaczej. W ten sposób zwichnięto wiele zawodowych karier.
Kilkadziesiąt lat później szpiegowi znanemu jako Aldrich Ames udało się – pomimo pewnych oznak, które powinny były wzbudzić podejrzenia, na przykład popisywania się autem marki Jaguar czy wypijania sporych ilości alkoholu – regularnie przekazywać Sowietom mnóstwo informacji o tajemnicach CIA, w tym nazwiska jej agentów, których następnie zatrzymywano i zabijano. Podczas pierwszej kadencji prezydenckiej Baracka Obamy ujawniono blisko 20 supertajnych szpiegów CIA w Chinach – większość zniknęła. Kontrwywiad – zajmujący się wykrywaniem agentów przeciwnika – to od zawsze słaba strona CIA, która czasami potrafi sparaliżować całą agencję. Biorąc pod uwagę samą liczbę osób mających dostęp do tajemnic, uniknięcie kretów jest po prostu skazane na niepowodzenie. „Mamy całkowitą pewność, że penetracja agencji trwa nieustannie, cały czas”, powiedział główny historyk CIA, David Robarge.
Jednak mimo wszystkich wad tej struktury prezydenci nie potrafią się oprzeć pokusie, jaką są prowizoryczne rozwiązania podsuwane przez CIA i jej tajne operacje. „Zawsze jest tak samo, przewidywalnie do bólu – tłumaczy Bob Gates. – Na przykład Departament Stanu zaleca użycie wojska, a Departament Obrony odwołanie się do dyplomacji. Kiedy nie umieją dojść do porozumienia, wszyscy stwierdzają, że należy »umożliwić CIA przeprowadzenie tajnej operacji«”. Często dochodzi wtedy do katastrofy – jak w roku 1970, kiedy w ostatniej chwili Nixon polecił agencji pozbawienie władzy lewicowego prezydenta Chile, Salvadora Allendego. Z reguły prezydenci nie mają zielonego pojęcia, co CIA może, a czego nie. Prawdopodobnie jedyną głową państwa, która się w tym orientowała, był eksdyrektor agencji, George H.W. Bush. A także zapewne Dwight Eisenhower, który co nieco wiedział o specyfice pracy wywiadu dzięki temu, że dowodził lądowaniem aliantów w Normandii.
Mityczność tajnych operacji CIA sięga korzeniami legendarnych wyczynów Williama „Dzikiego Billa” Donovana z OSS, który podczas II wojny światowej kierował szpiegów i sabotażystów do działań przeciwko nazistom. Przyszli dyrektorzy CIA: Dulles, Helms, Colby i Casey zdobywali pierwsze szlify właśnie jako oficerowie OSS. Mityczność ta trwała również w okresie powojennym, a to dzięki dwóm udanym operacjom. Inspirowany przez CIA zamach stanu z 1953 roku pozwolił utrzymać się na tronie prozachodniemu szachowi Iranu Mohammadowi Rezie Pahlawiemu i zadbać o amerykańsko-brytyjskie interesy naftowe. Rok później w Gwatemali sekretna akcja CIA – zmasowany atak propagandy i dezinformacji – pozbawiła władzy wybranego w demokratycznych wyborach lewicującego prezydenta Jacoba Árbenza Guzmána.
Podniesiony na duchu tymi niemal bezkrwawymi zwycięstwami nad komunizmem, Dwight Eisenhower zaczął wierzyć w magię tajnych operacji. Kilkadziesiąt lat później banda obszarpańców, jakimi byli afgańscy rebelianci, wyposażona przez CIA w pociski typu Stinger, upuściła krwi armii Związku Sowieckiego i poobijaną wygoniła z Afganistanu – był to największy sukces tajnej operacji we współczesnej historii.
A jednak operacje tego typu są narażone przede wszystkim na porażkę (Zatoka Świn, afera Iran–contras, wymierzona w Castro operacja Mangusta, rewolta przeciw Sukarno w Indonezji, bunt Kurdów przeciwko Saddamowi – lista ta zdaje się nie mieć końca). Helms ostrzegał następców, żeby nie dawali się zwieść złudnemu czarowi tajnych działań; uważał, że rzadko są one skuteczne i prawie zawsze niosą ze sobą nieprzewidziane skutki, które określano jako „cios wsteczny”. Wiele „udanych” operacji obróciło się w końcu przeciwko Stanom Zjednoczonym – w Gwatemali, gdzie po zamachu stanu przeprowadzonym przez CIA na dziesięciolecia zapanowała krwawa dyktatura; w Afganistanie, gdzie sojusznicy Amerykanów, mudżahedini, stali się matecznikiem Al-Kaidy; a także w Iranie, w którym nienawiść do szacha wywołała w 1979 roku rewolucję islamską oraz trwający pokolenie antyzachodni terroryzm. Jakie będą fatalne skutki ostatnich tajnych operacji Trumpa przeciwko Korpusowi Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC) w Iranie, dopiero się przekonamy.
Jeśli chodzi o dyrektorów agencji, dostęp do ucha prezydenta to jedno, czymś zupełnie innym jest jednak zdobycie zaufania pracowników. Pewien były szpieg stwierdził, że społeczność Langley, hermetyczna i wściekle plemienna, potrafi pożerać ludzi z zewnątrz „jak białe krwinki, które atakują obce tkanki”. „Są niczym szkockie klany czekające na króla Anglii”, dodał legendarny tajny agent Cofer Black. CIA to zbiorowisko składające się ze szpiegów, z geeków, naukowców, technokratów, prawników, lingwistów, kombinatorów oraz żołnierzy bojówek paramilitarnych. Dzieli się ono na dwa główne obozy: analityków z Dyrekcji Wywiadu (DI) i oficerów z Dyrekcji Operacyjnej (DO). Ludzie ci żyją w tak odmiennych światach i posługują się tak różnymi językami, że obszary ich działalności oddzielał kiedyś – dosłownie – gruby mur. Jadali nawet w osobnych stołówkach.
Analitycy mają skłonność do intelektualizowania i są introwertykami (często niewychodzącymi na światło słoneczne). Po Langley krąży następujący dowcip: „Jaka jest różnica między analitykiem introwertycznym a ekstrawertycznym? Analityk ekstrawertyczny będzie się wgapiał w twoje buty”. Opanowali oni takie arkana wiedzy, jak na przykład ciężar użytkowy pocisku jądrowego, więc oczekuje się, że rozszyfrują wszelkie plany wojenne nieprzyjaciela, będą czytać w myślach obcych przywódców, a także przewidzą przyszłość. Charles Allen, lat 83, legendarny agent CIA, w trakcie swojej 40-letniej kariery miał wiele funkcji, na przykład oficera Wywiadu Wewnętrznego (NIO) ds. Wczesnego Ostrzegania, którego obowiązkiem było wykrywanie bezpośrednich zagrożeń. Cieszący się opinią agencyjnej Kasandry Allen nadal nie może się pozbyć traumy związanej z prognozą, która się nie spełniła: nie zdołał na czas włączyć alarmu przed arabsko-izraelską wojną Jom Kippur z 1973 roku. „To ciągle pana prześladuje?”, zapytałem go latem 2018 roku w waszyngtońskim biurze. „Bardzo – odpowiedział i westchnął. – Okropne. Siedzi to we mnie głęboko”.
Analitycy CIA nie są doskonali i często muszą za to ponosić konsekwencje. John McLaughlin, niezwykle uprzejmy intelektualista, który dwukrotnie pełnił obowiązki dyrektora agencji, jest także utalentowanym magikiem: podczas wizyty w Moskwie oszołomił swojego rosyjskiego odpowiednika niesamowitymi sztuczkami sprawnej ręki, zmieniając banknot o wartości dziesięciu tysięcy rubli w ten o nominale stu tysięcy. Lecz gdy McLaughlin i jego koledzy analitycy sknocą sprawę i wyciągną niewłaściwe wnioski – jak w przypadku irackiej broni masowego rażenia – błędy te nie znikną jak za sprawą magii. „Analitycy zapisują sobie różne rzeczy, zagłębiają się w obliczenia, szacunki i przewidywania w kwestiach, które są bardzo nieklarowne, kontrowersyjne, a czasami nieweryfikowalne – mówił McLaughlin. – Pozostawiają po sobie słowa, których nie daje się wymazać, co dotyczy bardzo nielicznych polityków czy członków rządu. Nikt nie rozumie, dlaczego tak jest”9.
Z kolei oficerowie CIA to zupełnie odmienny typ ludzi – są towarzyscy, mają tupet, ćwiczą się w podstępach i uwodzeniu, nęcą cudzoziemców, by ci zdradzali ojczyzny. Łamanie prawa w innych krajach stanowi ich zwykły modus operandi. Członkowie tego plemienia mają w pogardzie bezpieczne życie analityków. Cofer Black ujął to tak: „Są niczym meteorolodzy w marynarce wojennej. Istnieje różnica między pilotem F-14, który startuje z lotniskowca gdzieś na północnym Atlantyku, zimą, w zacinającym śniegu, gdy okręt podskakuje, a facetem, który zarządza Klubem Oficerskim w Idaho. Duża różnica”.
Morell, były p.o. dyrektora agencji, tak charakteryzował idealnego oficera operacyjnego: „Ma nadzwyczajne kompetencje interpersonalne oraz wybitną inteligencję emocjonalną. Pewność siebie graniczącą z pychą, ponieważ zwrócenie się do innej osoby, aby zaczęła szpiegować własny kraj, to jedno z najtrudniejszych życiowych wyzwań”. Odnoszący sukcesy szefowie służby zdawali sobie sprawę, że do analityków i oficerów operacyjnych należy podchodzić odmiennie, troszczyć się o nich inaczej i inaczej ich karmić. „Analitycy zrobią wszystko, co się im każe – mówił były wysoki urzędnik agencji. – Jeśli dostaną polecenie zeskoczyć z urwiska, zeskoczą z urwiska. Operacyjni natomiast wykonają rozkaz tylko wtedy, gdy uwierzą, że ich kochamy – i jeśli my uwierzymy, że naprawdę są tak wspaniali, jak im się wydaje”.
Działając w świecie spowitym mrokiem, dyrektorzy CIA muszą mieć precyzyjny kompas moralny, nie mogą być jednak święci. „W CIA, częściej niż w innych agencjach, człowiek staje w obliczu poważnych moralnych dylematów – twierdził Charlie Allen. – Trzeba podejmować trudne decyzje. Gra wiąże się z wysokim ryzykiem, zwłaszcza podczas realizowania tajnych operacji”.
Theodore „Ted” Sorensen, eksdoradca i powiernik Johna Kennedy’ego, został w 1977 roku mianowany przez Jimmy’ego Cartera na dyrektora CIA jako kandydat pierwszego wyboru. Sorensen zrezygnował jednak z objęcia stanowiska, ponieważ wyszło na jaw, iż w czasie wojny koreańskiej świadomie uchylał się od służby wojskowej ze względu na swoje przekonania. Po tym skandalu Sorensen sprawiał wrażenie człowieka wewnętrznie niespójnego – z jednej strony zgorzkniał, z drugiej jakby mu ulżyło. „Teraz nie będziesz już musiał robić tego, czego nigdy nie chciałeś robić”10, skwitował 12-letni syn polityka.
Po latach Sorensen zdobył się na refleksję: „Czy ja, będąc prawnikiem, mógłbym zarządzać pracownikami nieustannie łamiącymi prawo innych krajów? Czy jako moralista mógłbym kierować operacjami powszechnie potępianymi za nieetyczność? Czy jako człowiek domagający się otwartości i prawdomówności umiałbym stać na czele najbardziej tajemniczej i gotowej do oszustw rządowej agendy?”11. Dla Sorensena, który żywił awersję wobec tajnych akcji, odpowiedź była przecząca. „Przecież szpiegostwo, ciche gromadzenie danych to kluczowy i niezbędny element każdej działalności wywiadowczej – mówił Jack Watson, dyrektor przejściowy za czasów Cartera, później szef jego personelu w Białym Domu. – Nie sugeruję, że należy pozbyć się wartości wyznawanych przez rodzime społeczeństwo albo ignorować kwestie etyczne. Ale jeśli ktoś chce w tym świecie funkcjonować, co chyba musi robić każdy dyrektor, to nie wolno mu zajmować stanowiska nazbyt purytańskiego”.
A szefowie CIA stawali przed całym szeregiem różnych problemów etycznych. Oczywiste wykroczenia – spiski skrytobójcze, zamachy stanu przeciwko legalnie wybranym rządom, ostre techniki przesłuchań, inwigilacja wewnątrzkrajowa – dopiero współcześnie znajdują stosowne paragrafy w kodeksie karnym, a ich występowaniu przyglądają się organa Kongresu. Jednak reguły określające, co jest akceptowalne, ciągle się zmieniają, w zależności od osób dzierżących władzę oraz wiecznie żywego kalejdoskopu zagrożeń stojących przed państwem. „Dyrektorzy CIA i ich zastępcy podejmują najtrudniejsze decyzje w całej strukturze władzy – mówi McLaughlin. – Agentom pozwala się działać na samej granicy prawa. Są świadomi, że postrzeganie tego prawa może się po kolejnych wyborach zmienić. Rzeczywistość wywiadu to rzeczywistość frontowa: rozpraw odbywa się niewiele, niewiele jest precedensów”.
I faktycznie, Leon Panetta przeżył wstrząs, odkrywszy, że codziennie musi podejmować decyzje mające wagę życia i śmierci. Kiedy przyszło do zatwierdzania uderzeń morderczymi dronami (ich ofiarą padło wielu niewinnych cywilów), ten żarliwy katolik pożalił się głośno: „Musisz być wierny samemu sobie – i mieć po prostu nadzieję, że w ostatecznym rozrachunku Bóg przyzna ci rację”. Po zamachach z 11 września, kiedy to więźniów poddawano wzmocnionym technikom przesłuchań, dyrektor Tenet oraz jego obrońcy wyraźnie podkreślali, że to właśnie te metody zapobiegły dalszym atakom, a tym samym uratowały życie niewinnych osób. Tymczasem jeden z owych obrońców, McLaughlin, oświadczył po pewnym czasie: „Na takie twierdzenia jest jedna odpowiedź: niewolnictwo też działało, a mimo to uznano je za rzecz niewłaściwą”.
Pod koniec lata 2016 roku John Brennan stanął przed dylematem: jak powinien postąpić wobec bezpośredniego zagrożenia dla amerykańskiej demokracji ze strony Rosji?
W miesiącach poprzedzających wybory opcje reagowania nie jawiły się zbyt atrakcyjnie. Czy Stany Zjednoczone powinny odpowiedzieć kontruderzeniem na Moskwę, wkurzyć ją i namieszać ofensywą cybernetyczną, która rzuciłaby tamtejszą gospodarkę na kolana? Lecz przecież wiązałoby się to z ryzykiem odwetu i wymknięcia się sytuacji spod kontroli. Czy w takim razie władze amerykańskie nie powinny ujawnić wrażliwych informacji na temat Putina i jego oligarchów? To jednak oznaczałoby zniżenie się do ich poziomu. Działania Rosji niosły ze sobą niebezpieczeństwo „znacznie większe i bardziej skomplikowane niż terroryzm czy broń masowego rażenia – mówił Brennan – ponieważ kumulowały się we wszechobecnej domenie cyfrowej”.
Rodziła się też kolejna, równie delikatna kwestia: w jaki sposób zareagować na Donalda Trumpa. Jako dyrektor CIA Brennan zajmował niemal obsesyjnie apolityczne stanowisko, był uczciwym namiestnikiem Obamy, człowiekiem bezstronnym, służbistą. Ale pod tą beznamiętną maską krył się czuły moralista – „irlandzki gliniarz z Queens”, jak nazwał go strateg polityczny David Axelrod. Ilekroć Trump powiedział coś nierozważnego (na przykład: „Przywróciłbym stosowanie podtapiania […], a nawet o wiele gorszych tortur”12), budził się tkwiący w Brennanie Irlandczyk, który uważał nominata Republikanów za cwaniaka i oszusta. „W tym właśnie przejawiały się jego gniew i frustracja – wspominał pewien przyjaciel Brennana. – John po prostu nie umiał pojąć, że prezydentowi Stanów Zjednoczonych brakuje moralnego kompasu i poczucia etyki”.
Lecz nawet abstrahując od osobistych wrażeń, Brennan był przekonany, że Trump stanowi zagrożenie dla interesów amerykańskich. Kandydata Partii Republikańskiej miał za „pożytecznego idiotę”, który nieświadomie służy celom Moskwy. Bo jak inaczej wyjaśnić nagłą zmianę polityki tego ugrupowania, które zaczęło się opowiadać za rozbrojeniem Ukrainy? I co z gorącym podziwem Trumpa dla rosyjskiego przywódcy, a także z pogardą do NATO i sojuszników Ameryki?
Mieszanie się Putina w sprawy wewnętrzne kraju za pośrednictwem Trumpa wymagało pilnych działań władzy publicznej. Jednakże Obama, zawsze bardzo ostrożny, nie miał ochoty zabierać głosu; w roku 2016 atmosfera sporów partyjnych była tak napięta, że jakiekolwiek oświadczenie ze strony prezydenta mogłoby wywołać burzę, podsycając cyniczną narrację Trumpa, zgodnie z którą wybory będą sfałszowane. W grę wchodził też inny czynnik mający wpływ na Brennana i Obamę: nikt nie brał pod uwagę, że kandydat republikanów ma realne szanse na zwycięstwo.
Gdy termin elekcji się zbliżał, Obama powstrzymywał się z publiczną krytyką oponentów, ale po cichu on i jego doradcy starali się ostrzegać liderów Partii Republikańskiej w Kongresie przed rosyjską ingerencją w wybory. Ponieśli w tej kwestii porażkę, co więcej, doszło do brzydkich, zakulisowych przepychanek politycznych. „To był najtrudniejszy moment w całej mojej kadencji – mówił jeden z doradców. – Odnosiłem wrażenie, że się dławimy”.
Gdy 20 stycznia 2017 roku Donald J. Trump złożył przysięgę jako prezydent Stanów Zjednoczonych, Johna Brennana ogarnął jeszcze większy gniew. Nie był jedynym, u którego rozbrzmiały dzwonki alarmowe. Kilka miesięcy po wyborach pewien emerytowany agent, mający kilkadziesiąt lat doświadczenia w pracy w Wydziale Bliskowschodnim, złożył wizytę Ginie Haspel w centrali CIA. Haspel przeszła wszystkie szczeble kariery w Dyrekcji Operacyjnej, a w owym czasie pełniła funkcję zastępczyni dyrektora CIA, Mike’a Pompeo.
Szpieg weteran, sącząc kawę pod gabinetem Haspel, zastanawiał się, jak przedstawić problem, z którym przychodził: a jeśli już za jej kadencji CIA ustaliła, że Trump dopuścił się przestępstwa?
Wreszcie kazano mu wejść do biura Haspel. Po wymianie uprzejmości powitalnych gospodyni poprosiła gościa, by przeszedł do rzeczy. „Pomyśl dobrze, Gino – powiedział mężczyzna. – Masz do czynienia z tym rosyjskim zamieszaniem i nagle może się zdarzyć, że dostaniesz informacje ze źródła, którym normalnie podzieliłabyś się z prezydentem. Tylko że to byłoby niezgodne z prawem, ponieważ chodziłoby o dane wywiadowcze policji. – Podkreślił to słowo dla pewności, że Haspel go dobrze zrozumie. – Takie informacje muszą powędrować gdzie indziej. Nie do Białego Domu”.
Haspel słuchała w skupieniu. Nagle drzwi się otworzyły i do środka wszedł dyrektor Pompeo. Szpieg weteran wstał, przedstawił się, a potem szybko się pożegnał i zniknął.
We wrześniu 2019 roku główna radczyni prawna CIA, Courtney Elwood, otrzymała pilną wiadomość: pewien oficer zdobył ważne informacje od kolegi, sygnalisty, który chciał pozostać anonimowy. Dotyczyły one między innymi niepokojącej rozmowy, którą Trump odbył z prezydentem Ukrainy, i niemal pokrywały się z tymi, które wspomniany weteran, szpieg CIA, próbował przekazać Ginie Haspel. Niedługo potem Donald Trump oskarżył sygnalistę o zdradę stanu.
Nie po raz pierwszy prezydent kraju wypowiadał CIA otwartą wojnę. W roku 1972 Richard Nixon, przekonany, iż agencja nasyłała na niego swoich ludzi, usiłował ją zaszantażować w nadziei na obstrukcję śledztwa dotyczącego afery Watergate. Nie spodziewał się tylko, że będzie mieć do czynienia z samym dyrektorem Richardem Helmsem.
1 A. Parker, D. Sanger, Donald Trump Calls on Russia to Find Hillary Clinton’s Missing Emails, „New York Times” 27 lipca 2016.
2 T. Weiner, Legacy of Ashes: The History of the CIA, Anchor, New York 2007, s. 479.
3 T. Powers, mail do autora, 21 czerwca 2019.
4 E. Goodin, Ex-CIA chief John Brennan calls Trump „nothing short of treasonous” after fawning press conference with Putin and says performance goes beyond „high crimes and misdemeanors”, „Daily Mail” 16 lipca 2018.
5 D. Trump, post na Twitterze, 11 stycznia 2017, 7.48 czasu wschodniego.
6 R. Gates, From the Shadows: The Ultimate Insider’s Story of Five Presidents and How They Won the Cold War, Simon & Schuster, New York 1994, s. 566.
7 A.M. Schlesinger junior, A Thousand Days: John F. Kennedy in the White Mouse, Houghton Mifflin, Boston 1965, s. 289.
8 J. Heer, Trump’s War on the Intelligence Is All About Ego, „New Republic” 4 stycznia 2017.
9 J. McLaughlin, mail do autora, 5 kwietnia 2018.
10 T. Sorensen, Counselor: A Life at the Edge of History, HarperCollins, New York 2008, s. 499.
11 Tamże, s. 486.
12 Trump Says He’d Bring Back Waterboarding and „a Hell of a Lot Worse” to Torture Terrorists, „Express” 7 lutego 2016, www.express.co.uk/news/world/641795/Donald-Trump.
Richard Helms, Lyndon B. Johnson i Richard Nixon
W swojej tymczasowej kwaterze głównej, zlokalizowanej w apartamencie na 38. piętrze nowojorskiego hotelu Pierre, z panoramicznym widokiem na Central Park, Richard M. Nixon przygotowywał się do objęcia stanowiska prezydenta Stanów Zjednoczonych. Był piątek, 15 listopada 1968 roku. Nixon przebywał w gronie najbliższych doradców, spotykał się z kandydatami na członków gabinetu, spiskował i zastanawiał się, jak by tu zgiąć kark waszyngtońskiego establishmentu. Prezydent elekt zachowywał się „niczym generał, który lada chwila obejmie okupacją nieprzyjacielskie miasto – pisał Thomas Powers – przynosząc ze sobą instynktowną niechęć i podejrzliwość wobec biurokracji federalnej […], ponieważ w jego charakterze leżało poczucie wiecznego otoczenia przez wrogów, wichrzycieli i sabotażystów”13. Co dziwne, w oczach Nixona idealnym ucieleśnieniem waszyngtońskiej elity – owych wrogów, wichrzycieli i sabotażystów – był nie kto inny, jak właśnie człowiek, którego do siebie wezwał, czyli dyrektor CIA Richard Helms.
Trudno sobie wyobrazić partnerstwo skazane na większe niepowodzenie, relację silniej rozdartą intrygami i wzajemną podejrzliwością niż związki Helmsa i Nixona. Helms uosabiał CIA; dwa lata wcześniej Lyndon B. Johnson awansował go na szefa agencji. Nixon tymczasem nie przestawał kipieć złością na CIA z powodu roli, jaką odegrała w jego porażce wyborczej w roku 1960. Żywił przekonanie, że to wywiad podsunął JFK koncepcję „różnicy w potencjale atomowym” między Sowietami a Ameryką. Nixon nie zamierzał pozwolić, aby Helms o tej urazie zapomniał. Co gorsza, zdaniem prezydenta szef agencji należał do „kliki z Georgetown”, ekskluzywnej koterii, która spędzała wieczory na sączeniu martini i nabijaniu się z prezydenta elekta. (Faktycznie, Helms bywałna salonach waszyngtońskiej socjety, ale jednocześnie nie zapominał podkreślać, że nigdy nie mieszkał w Georgetown).
Jeśli chodzi o maniery i sposób ubierania się, mężczyźni ci stanowili skrajne przeciwieństwo. Helms nosił garnitury marki Savile Row z poszetką, był zapalonym tenisistą i uwielbiał taniec towarzyski. (Urodził się z dziewięcioma palcami u stóp, więc w Londynie, gdzie mieszkał w latach 30. XX wieku, szyto mu specjalne buty). Nixon natomiast był człowiekiem niezgrabnym, społecznie upośledzonym i tak kompletnie zagubionym pod względem stroju, że na spacer po plaży wkładał najelegantsze trzewiki.
Gdy tylko Helms zjawił się w hotelu, został wprowadzony do apartamentu prezydenta. Tam powitali go sam Nixon oraz John Mitchell. Ten drugi, z obwisłym podbródkiem i nadwagą, wspólnik w kancelarii prawnej Nixona, a od niedawna także powiernik nowo wybranej głowy państwa, miał objąć tekę prokuratora generalnego – następnie zaś wylądować w więzieniu z powodu roli, jaką odegrał w aferze Watergate. Po wymianie wstępnych uprzejmości prezydent elekt oznajmił Helmsowi, że chce, aby ten został na stanowisku dyrektora CIA. Helms podziękował i wyszedł, obiecawszy nie wyjawiać nikomu tej propozycji, dopóki nie padnie ona publicznie. Miesiąc później, 18 grudnia 1968 roku, Richard Nixon ogłosił ponowne mianowanie Helmsa szefem Centralnej Agencji Wywiadowczej.
Nixon musiał mieć ku temu swoje powody. Prawdopodobnie uległ namowom LBJ, aby zatrzymać Helmsa jako człowieka uczciwego i bezstronnego. „Nie mam pojęcia, jak głosował w różnych wyborach, nigdy też nie pytałem go o poglądy polityczne – powiedział Johnson prezydentowi elektowi. – Wobec mnie zawsze był w porządku, jako dyrektor wykonywał solidną robotę. Polecam ci go”14. Niewątpliwie oprócz wiarygodności Helmsa w grę wchodziły też inne względy, rodzące się w owładniętym spiskową manią umyśle Nixona. Umyśle, którego dyrektor nigdy nie potrafił ogarnąć. „Nie mógł rozgryźć Nixona – wspominała wdowa po Helmsie, jego druga żona Cynthia Helms. – Po prostu nie umiał się domyślić, co ten Nixon knuje”. A Nixon knuł, co można wywnioskować bez większego trudu, jak by tu wybrać takiego dyrektora CIA, którego dałoby się szantażować i tym sposobem zmusić go do realizacji własnej woli.
Z pewnością każdy, kto w świecie wywiadu obracał się tak długo jak Helms, musiał mieć coś do ukrycia, wykazywać się umiejętnością lawirowania albo posiadać miękkie podbrzusze. „Ochroniliśmy Helmsa przed mnóstwem cholernie trudnych kwestii”15, mówił Nixon na nagraniach z Białego Domu, które wyszły później na jaw. Wynikało z nich, jakoby utrzymywał on w tajemnicy przed opinią publiczną kompromitujące informacje, że Helms był mu coś winien, i właśnie w ten sposób prezydent ów dług odebrał. Czy Nixon i jego poplecznicy dysponowali jakimiś materiałami na Helmsa, jakimś sekretem, który zmusił go do ubrudzenia sobie rąk w aferze Watergate? Od odpowiedzi na to pytanie zależała cała prezydentura Nixona.
Richard Helms nie zawsze chciał być szpiegiem. Urodzony w Main Line, na przedmieściu Filadelfii, najpierw uczył się w szkole z internatem w Szwajcarii, a potem studiował w Williams College. W roku 1936, jako 23-letni dziennikarz agencji United Press przyzwoicie posługujący się francuskim i niemieckim, wylądował na zjeździe partii nazistowskiej w Norymberdze, gdzie stał obok samego Adolfa Hitlera. „Z bezpośredniej odległości Hitler sprawia wrażenie niższego i mniej imponującego – pisał Helms w depeszy dla UP. – Ma gęste, ciemnobrązowe włosy, z przodu nieco zaniedbane, na ciemieniu lekko siwiejące, błękitne oczy, szorstką skórę o różowawym odcieniu”16. Demagogiczny narcyzm Hitlera bulwersował Helmsa. Spodobał mu się natomiast spokojny i skromny gwiazdor bieżni, Amerykanin Jesse Owens, którego poznał w trakcie rejsu przez Atlantyk na statku Queen Mary, już po zwycięstwie sportowca na igrzyskach olimpijskich.
Po ataku na Pearl Harbor Helms wstąpił do Sił Rezerwowych Marynarki Wojennej. Dwa lata przed klęską nazistów powołano go do Biura Służb Strategicznych (OSS) w Waszyngtonie. Ówczesny wywiad, prekursor CIA, potrzebował osoby mówiącej po francusku i niemiecku, która mieszkała kiedyś w Europie i pracowała tam jako dziennikarz.
OSS zostało stworzone przez Williama „Dzikiego Billa” Donovana, człowieka pełnego werwy, który stanął na czele eklektycznej grupy złożonej z intelektualistów, żądnych przygód bojówkarzy, szpiegów tudzież sabotażystów. Działali oni na tyłach wroga, czyli nazistów, dowodzeni z centrali w Londynie. Helmsa najpierw skierowano do stanu Maryland na szkolenie (walka nożem, walka wręcz, maskowanie się), a potem wysłano do stolicy Anglii. Tam zgłosił się do rozczochranego porucznika marynarki wojennej, niejakiego Williama J. Caseya, odpowiedzialnego za rekrutację do służb wywiadowczych w Europie.
Nerwowy, niezmordowany i genialny Casey, który po latach miał zostać mianowany przez Ronalda Reagana dyrektorem CIA, był równie nieokrzesany, jak Helms ułożony; w trakcie posiłków wpadał w taką ekscytację, a jego maniery przy stole pozostawiały tak wiele do życzenia, że często nieświadomie żuł własny krawat. Dwaj młodzi adepci OSS zamieszkali w jednym pokoju, skąd rozsyłali szpiegów po okupowanej Europie aż do poddania się Niemców.
W roku 1943 Helms zdążył już porzucić dziennikarskie ambicje (kiedyś chciał mieć własną gazetę) na rzecz kariery w wywiadzie. „Zdałem sobie wtedy sprawę, że jestem uzależniony od szpiegostwa”, zanotował po latach w pamiętniku zatytułowanym A Look over My Shoulder. Wyczuwał, iż OSS albo agencja do niego podobna okaże się niezbędna także po wojnie: „Potrzeba skutecznej służby wywiadowczej w niespokojnym i wcale nie łagodnym okresie po zakończeniu konfliktu światowego zdawała się rzeczą oczywistą”17. Ale Helms nie pożegnał się jeszcze z Hitlerem. Po zakończeniu wojny, gdy Trzecia Rzesza leżała w gruzach, podczas misji rozpoznawczej w Berlinie skorzystał z okazji i zakradł się do kancelarii Führera. Tam poczęstował się kilkoma sztukami zastawy stołowej, które cudem ocalały – a także osobistymi kartkami okolicznościowymi Hitlera. Na jednej z nich Amerykanin napisał liścik do kilkuletniego syna w Wirginii:
Kochany Dennisie,
człowiek, do którego należała ta kartka, panował kiedyś nad Europą – zaledwie trzy lata temu, kiedy się urodziłeś. Dziś jest martwy, potępiony, a jego kraj leży w gruzach. Wykazywał żądzę władzy, pogardę dla jednostki i strach przed intelektualną uczciwością. Pełnił na tym świecie służbę u diabła. Jego śmierć, jego klęska – to dobrodziejstwo dla ludzkości. By tak się stało, zginęły tysiące. Cena za usunięcie zła ze społeczeństwa zawsze jest wysoka.
Z miłością
Tata18
W tamtym okresie zarówno Helms, jak i Casey koncentrowali się na nowym słudze zła, którego uważali za zagrożenie nie mniejsze od Trzeciej Rzeszy. Zmagania z sowieckim komunizmem, które rozpoczęły się w Europie Wschodniej i rozciągnęły na cały świat, miały wpływać na wybory moralne dokonywane także później, kiedy pracowali i zarządzali CIA. Obaj sądzili, że etycznej strony stosowanych metod nie należy postrzegać bez kontekstu, jakim była cała działalność przeciwnika, czyli KGB (Helms nie lubił klasycznej powieści Johna le Carrégo Ze śmiertelnego zimna, z jej półcieniami, kompromisami i cynicznym, zmęczonym życiem głównym bohaterem). Świat przyszłego dyrektora CIA był czarno-biały: szpiedzy z jego agencji to ludzie honoru, którzy walczą ze złem.
Właśnie podczas pobytu w Londynie Casey powiedział Helmsowi o pomyśle Billa Donovana, aby utworzyć służbę wywiadowczą czasów pokoju, która powstałaby na pozostałościach OSS. Biuro rozwiązano w roku 1945, a potem bez większego zaangażowania próbowano ożywiać jego kolejne wersje – Strategic Services Unit (SSU), Office of Special Operations (OSO) oraz Central Intelligence Group (CIG). Centralna Agencja Wywiadowcza narodziła się dopiero w roku 1947, na podstawie ustawy o bezpieczeństwie narodowym (National Security Act) prezydenta Harry’ego Trumana.
Pierwszy dyrektor Wywiadu Centralnego (DCI) został jednak mianowany dwa lata wcześniej. Tytuł pioniera służby przypadł kontradmirałowi Sidneyowi Souersowi; na cześć tej nominacji Truman wydał uroczysty obiad, na którym każdemu gościowi wręczył czarną pelerynę, czarny kapelusz i drewniany sztylet. Souers był też pierwszym z czterech zapomnianych, przeciętnych dyrektorów CIA, których ściągnięto ze struktur wojskowych. Szybko po nim sukcesję objęli: generał broni Hoyt Vandenberg, admirał marynarki wojennej Roscoe Hillenkoetter oraz generał Walter Bedell Smith. Dopiero w lutym 1953 roku Eisenhower mianował pierwszego cywilnego szefa CIA, Allena Dullesa.
W ciągu następnych ośmiu lat, w sojuszu ze swoim wpływowym bratem, sekretarzem stanu Johnem Fosterem Dullesem, Allen przekształcił CIA w potężne narzędzie, młot na komunizm; agencja obaliła rządy w Iranie i Gwatemali, służyła też Ike’owi za tajną armię w zimnowojennych zmaganiach.
Helms, obecny przy narodzinach agencji, miał znajdować się w jej jądrze przez trzy kolejne dekady, wtajemniczony we wszelkie sekrety, obserwujący jej triumfy i klęski. W tamtym okresie CIA zasadniczo robiła, co chciała, a Kongres wolał odwracać wzrok. Gdy nadchodził moment uchwalenia nowego budżetu dla agencji, dyrektor składał wizytę senatorowi Richardowi Russellowi, przewodniczącemu Komisji Kontroli Budżetowej. Pewien doświadczony oficer operacyjny wspominał: „Russell pytał: »Ile potrzebujecie?«, a on [dyrektor] odpowiadał: »No cóż, kwoty zapisałem tutaj«. Russell na to: »Dobra, a może taka kwota?«. I to było wszystko”. Przyjmowano wtedy, że szpiedzy to osoby tajemnicze, które kryją się w mroku, działają w cieniu. Wkrótce wszystko to miało się zmienić.
Niewielu lepiej od Helmsa potrafiło poruszać się po korytarzach władzy w Waszyngtonie. „Jak żadna ze znanych mi osób umiał działać na poziomie politycznym, odważnie i umiejętnie”, mówił emerytowany analityk CIA Charles Allen. Człowiek ten, legenda agencji, który wstąpił do służby w 1958 roku, został później oficerem Wywiadu Wewnętrznego (NIO) ds. Wczesnego Ostrzegania, a następnie wicedyrektorem ds. rekrutacji (ADCI). (W tym miejscu należałoby uściślić część stosowanej w CIA terminologii: „agent” lub „atut” to z definicji cudzoziemiec, którego pozyskano na szpiega za granicą, natomiast pracowników agencji określa się mianem „oficerów”. Ci z kolei dzielą się na „operacyjnych” i „analityków”, w zależności od przydziału). Allen nie znał nikogo, kto miałby lepiej od Helmsa wyrobiony instynkt samozachowawczy. Gdy Helms nabierał doświadczenia w Dyrekcji Planowania (DP), jak nazywano wówczas wydział operacji specjalnych, na jego biurko trafiały informacje o najbardziej tajnych misjach, sam jednak nigdy nie został obarczony winą za te, które poniosły fiasko. Umiejętność unikania odpowiedzialności za nieudane operacje zapewniła mu przydomek „Teflonowego Ryśka” (Ducky Dickie); jako dobry oficer operacyjny Helms rzadko pozostawiał po sobie odciski palców.
Akcja, która zakończyła się porażką CIA, znana też jako inwazja w Zatoce Świń, to klasyczny przykład sytuacji, z której Helms potrafił się wyłgać, choć przecież mogłaby ona przekreślić całą jego karierę. Pomógł mu w tym szczęśliwy zbieg okoliczności. W roku 1958 Helms był kandydatem numer jeden na stanowisko zastępcy szefa Dyrekcji Planowania (DDP), tajnej ekspozytury CIA przemianowanej później na Dyrekcję Operacyjną (DO). Niestety dyrektor Allen Dulles wolał wybrać na to miejsce Richarda Bissella. Bissell, genialny technokrata, kierował przełomowymi pracami badawczo-rozwojowymi nad samolotem szpiegowskim U-2. Jego awans stanowił dla Helmsa potworny cios, wkrótce jednak miał się okazać szczęściem w nieszczęściu – ponieważ to Bissellowi, jako dyrektorowi DP, przypadło w udziale zaplanowanie niesławnej inwazji, która stała się największą w dziejach katastrofą CIA. Wyczuwając, że rzecz zakończy się fiaskiem, Helms – zamiast ostrzegać przed operacją – robił wszystko, by nie brać w niej udziału. Zawiązała się nawet pula biurowych zakładów: kiedy wreszcie Helms wybierze się na spotkanie dotyczące inwazji na Kubę? Nigdy do tego nie doszło.
Helms starał się nie wychylać, zachowywać dyskretnie. Jeździł staromodnymi czarnymi samochodami, które nie rzucały się w oczy. O sposobie jego zarobkowania nie wiedział nawet jego syn. „Nie było większego mistrza w unikaniu odpowiedzi na pytania niż mój ojciec – wspomina Dennis Helms, w chwili pisania książki 77-letni rzecznik patentowy w Princeton w stanie New Jersey. – Gdy ktoś go pytał, która godzina, opowiadał o pogodzie. Hołdował zasadzie, zgodnie z którą nie mówiąc nic, nie powie się niczego niewłaściwego”. Opowieści o lakoniczności Helmsa jest całe mnóstwo. Jego druga żona, Cynthia, pamięta, jak w przeddzień ślubu w 1968 roku zadzwoniła do niej Alice Acheson, małżonka byłego sekretarza stanu Deana Achesona. „Powiedziała: »Ani się waż za niego wychodzić!«. »Dlaczego?«, zapytałam. Odparła: »Przecież on się w ogóle nie odzywa!«”.
Mimo tej przypadłości Helms przemieszczał się bez najmniejszego trudu od znanych lokali gastronomicznych przez różne ambasady po salony dam z najlepszego towarzystwa, takich jak Katharine Graham, wydawczyni „Washington Post”. „Był niczym prawdziwy James Bond – mówił Robert Gates, młody analityk CIA, który po latach został dyrektorem agencji. – W tamtych czasach ludzie ciągle palili papierosy. On również palił i popijał martini; grzeczny, ujmujący, nie pozostawiał wątpliwości, że jest w tym mieście głównym rozgrywającym”. Helms puszczał z dymem dwie paczki chesterfieldów dziennie, ale jeśli chodzi o drinki, to ograniczał się do jednego bardzo wytrawnego martini. Kiedy ów arcyszpieg pojawiał się w jakimś salonie, gromadzili się wokół niego waszyngtońscy dziennikarze, wśród nich James „Scotty” Reston z „New York Timesa”i felietonista Stewart Alsop, również popijający martini. „Biegaj za Ryśkiem”19, powiedział pewien redaktor „New York Timesa”znanemu dziennikarzowi śledczemu tej gazety, Seymourowi Hershowi (ku jego konsternacji). Helms jednak rzadko pozostawał na imprezach dłużej. „Świetnie wiedział, gdzie w każdej ambasadzie w Waszyngtonie znajduje się wyjście”, wspominała Cynthia.