Zwiastun agonii - Tomasz Biedrzycki - ebook

Zwiastun agonii ebook

Tomasz Biedrzycki

0,0
5,05 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Czy otaczająca nas cywilizacja to tylko kolorowy miraż, który pęknie przy pierwszym wstrząsie? Jak zareagują ludzie, gdy staną wobec choroby, na którą nie ma lekarstwa? Połączą swoje siły, czy każdy będzie ratował siebie? Altruizm, czy egoizm? Co kołacze wewnątrz ludzkiej duszy? Jakie zmory wyjdą na światło dzienne, gdy znikną hamulce społeczne? Kto okaże się większym wrogiem — choroba, czy drugi człowiek?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 42

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tomasz Biedrzycki

Zwiastun agonii

KorektorAgnieszka Koprowska

IlustratorTomme Vasque

© Tomasz Biedrzycki, 2022

© Tomme Vasque, ilustracje, 2022

Czy otaczająca nas cywilizacja to tylko kolorowy miraż, który pęknie przy pierwszym wstrząsie? Jak zareagują ludzie, gdy staną wobec choroby, na którą nie ma lekarstwa? Połączą swoje siły, czy każdy będzie ratował siebie? Altruizm, czy egoizm? Co kołacze wewnątrz ludzkiej duszy? Jakie zmory wyjdą na światło dzienne, gdy znikną hamulce społeczne? Kto okaże się większym wrogiem — choroba, czy drugi człowiek?

ISBN 978-83-8273-078-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Zapowiedź

— Wiiiktooor — szczupły mężczyzna trzymał w dłoni rewolwer, mierząc w stronę nieodległej tarczy. Wzorowa, sportowa postawa, lekko zmrużone oczy — wydawało się, że nie słyszał siwego jak gołąbek człowieka, siedzącego przy niewielkim ognisku.

Huknął strzał, spowijając siwym dymem broń i strzelca. Wiktor stał przez chwilę nieruchomo, wciąż mierząc. Płynnym ruchem odciągnął kurek i strzelił ponownie. To była szósta przestrzelina. Środek tarczy zniknął malowniczo wycięty szóstką kul. Spokojnie sprawdził czy bęben jest pusty i wsunął broń do fantazyjnie zdobionego olstra na biodrze. Dopiero wtedy na jego twarzy zagościł zdawkowy uśmiech.

— Jestem już po śniadaniu — odpowiedział, idąc w stronę ogniska. Michał nie miał w zwyczaju odpuszczać sobotniego ogniska, zwłaszcza w taką słoneczną pogodę. Na turystycznym stoliku obok stały posegregowane, dobrze oprawione kiełbaski i chleb. Do staropolskiego grilla brakowało jeszcze kilku piw, ale na strzelnicy przestrzegano zasad bezpieczeństwa aż do przesady. Strzelcy musieli obyć się bez alkoholu.

— Śniadanie, śniadaniem, a partyzancka kiełbaska musi być! -stwierdził z pełnym przekonaniem Michał, podając młodszemu koledze zgrubnie ociosany kij. Wiktor westchnął z rezygnacją. Nie potrafił odmówić swemu rozmówcy.

— Ale ziemniaczki prezesa zostawisz dla kogoś innego — mruknął, kapitulując. Usiadł na ściętym pieńku i sięgnął po kiełbasę.

— Jak możesz w ogóle tak mówić — z udawanym oburzeniem rzucił Michał, próbując ratować własną pieczeń. Koniec zwęglonego kija, który od dobrych kilku minut groził pęknieciem, wpadł razem z kiełbasą w największy ogień. Kilkoma ruchami pełnymi desperacji zdołał wypchnąć częściowo zwęgloną śląską poza zasięg ognia.

— No, nie będziesz miał problemów z trawieniem — skwitował Wiktor, rozsiadając się wygodnie. Do uszu obu mężczyzn doszedł warkot silnika. Wąską, polną drogą, prowadzącą do osi strzeleckiej powoli przeciskał się niewielki, biały samochód. Kierowca starał się z całych sił oszczędzać zawieszenie.

— On na pewno nie odmówi ziemniaczków prezesa — mruknął Michał, zdzierając zwęgloną warstwę mięsa. Obaj obserwowali nadjeżdżające auto. Zatrzymało się nieopodal.

— No witam panowie. Brakowało mi was, jak powietrza — przywitał się hałaśliwie kierowca. Przysadzisty, wydawał się uśmiechać całą swoją imponującą postacią. Przywitali się męskim uściskiem dłoni.

— Hoho, naruszamy wytyczne sanitarne — mruknął z przekąsem Wiktor, uważnie spoglądając na nowo przybyłego, zauważając brak maseczki chroniącej twarz.

— Taa, niedługo będzie trzeba majtki na twarz zakładać — uśmiechnięty nie stracił humoru — zresztą zaraz się porządnie okadzę dymem. To będzie można uznać za odkażanie — ruchem głowy wskazał na otwarty bagażnik samochodu.

— No nie żałowałeś sobie dziś — pomiędzy kolegami pojawił się Michał, przegryzając bułkę z kiełbasą. Z uznaniem spoglądał na kilka sztuk zabytkowej broni.

— Myślisz, że znowu ogłoszą całkowitą kwarantannę i poczytałeś sobie za punkt honoru, żeby wystrzelać się do ostatniej kulki? — Wiktor zabawił się w wieszcza, szturchając prezesa w bok. Dziś Adam zamierzał dać z siebie wszystko…

— Jaki z ciebie dziś wesołek… — odpowiedział nie zrażony przybysz. W tym przerzucaniu się słownymi ukąszeniami, przekomarzaniem dało się wyczuć autentyczną sympatię całej trójki. Ktoś postronny mógłby ich łatwo wziąć za ojca i synów — choć byli jedynie przyjaciółmi.

— Lufy stygną panowie — Adam sięgnął do bagażnika po broń — dziś zamierzam zaszaleć, jak nigdy! — chwilę później nad lasem przetoczyła się palba…

*

Wiktor bez pośpiechu przejeżdżał przez centrum miasta. Mimo sobotniego popołudnia, było niemal pusto. Zmarszczył brwi. Cała radość wynikająca z czasu spędzonego wspólnie z przyjaciółmi, gdzieś wyparowała. Nieliczni ludzie z maseczkami na twarzach chyłkiem przemykali chodnikiem, jak gdyby groziło im niebezpieczeństwo. A przecież już ponad dwa lata minęły od ogłoszenia światowej epidemii. Początkowa panika dawno już minęła i wszystko powinno wrócić do normy. Tymczasem wcale się na to nie zanosiło.

Westchnął cicho i uruchomił radio. Zamiast muzyki usłyszał ponury głos przedstawiciela rządu.

— Ze względu na stwierdzoną mutację patogenu i brak skutecznych procedur leczniczych, prezes rady ministrów ogłosił następujące restrykcje…

Twarz kierowcy, w miarę jak słuchał bezosobowo rzucanych słów, markotniała coraz bardziej. Wyglądało na to, że na strzelnicy miał przebłysk jasnowidzenia. Tym razem do kwarantanny włączono również obiekty sportowe-w zasadzie wszystko, poza sklepami z żywnością, dostępnymi jedynie w ścisłym reżimie sanitarnym. Zwykle sceptycznie odnosił się do wszelkich rządowych ogłoszeń. Zdawał sobie sprawę, ile plew trzeba byłoby odsiać, żeby zobaczyć w nich choć ziarno prawdy. Tym razem zaniepokoił się jednak nie na żarty. Ogłoszona właśnie kwarantanna groziła tak naprawdę całkowitym paraliżem gospodarczym. O siebie się nie kłopotał. Zdolny stolarz z rzeźbiarskim zacięciem i własnym warsztatem nigdy nie mógł narzekać na brak zamówień, zwłaszcza ostatnio. Nigdy się nie spodziewał, że tyle zarobi na produkcji trumien….

— A co, jeśli tym razem nie kłamią? — mruknął sam do siebie i podświadomie przyspieszył.

Zatrzymał się na podjeździe okolonym przez własnoręcznie wykonany, rzeźbiony płotek. Tak, arcydzieło, z którego był dumny. Miał tę iskrę bożą w dłoni. Tylko co z tego, jeśli nie będzie ludzi gotowych zapłacić za jego pracę….

Przerzucił torbę z bronią przez ramię i ruszył ku drzwiom.

— Taataa… — radosny okrzyk sześciolatka pozwolił Wiktorowi na moment zapomnieć o troskach. Przytulił szczupłego blondynka do piersi, nie bacząc na dłonie brudne od prochu.

— Tata, tata — z pokoju gościnnego dobiegł głos małżonki — tata zrobił zakupy? — ironia przebijała się w przyjemnym głosie kobiety.

— Ocho, nasza dziewczyna wstała dziś lewą nogą — rzucił w odpowiedzi Wiktor zakładając syna „na barana”. Wpadli z rumorem do pokoju.

— Patataj!! — krzyczał młody, trzymając ojca za głowę. Pogalopowali wokół stołu. Drobna blondynka, siedząca na wygodnym narożniku, widząc tę błazenadę, odłożyła książkę, roześmiała się głośno i zaczęła klaskać w takt galopady. Przy którymś okrążeniu sprytnie zastawiła drogę i wsunęła się w ramiona Wiktora.

— Tęskniłam — mruknęła, wtulając się w niego. Odwzajemnił jej uścisk. Czując jej bijące serce i drobne dłonie synka, wciąż trzymające go za czoło, uśmiechnął się sam do siebie. Miał w życiu ogromne szczęście. Miał ich…. Dlaczego dobra moneta miałaby się odwrócić?

*

Ciemności nocy