Zemsta zza grobu Stanisława Pytla - Jerzy S. Łątka - ebook

Zemsta zza grobu Stanisława Pytla ebook

Jerzy S. Łątka

0,0

Opis

Zemsta zza grobu Stanisława Pytla

Stefania Pytel, widząc podejrzanych osobników zmierzających w stronę jej domu, wzięła na rękę dwumiesięczną córkę. Dlaczego tak zrobiła? – Niemcy nie uderzyliby kobiety z dzieckiem na ręku.

Pytlowa nie została uderzona. Dostała śmiertelną kulę z parabellum z bliskiej odległości. Nie od Niemca. Od mieszkańca tej samej wsi. Ci, którzy podpalili piątkę jej dzieci i zlinczowali najstarszego syna, byli akowcami. Są na listach członków WiN. Dziś uważani są za "żołnierzy wyklętych".

"Zemsta zza grobu" to wstrząsająca historia tej bestialskiej zbrodni. Opowieść o tym, jak dzisiejsi "żołnierze wyklęci" postanowili "policzyć się" z rodziną Pytlów.

Jerzy S. Łątka sam nazywa się "detektywem historii", mimo że historii nie ukończył, a nawet nie studiował. Ukończył natomiast na Uniwersytecie Jagiellońskim etnografię i filologię orientalną (turkologię). Jest doktorem nauk humanistycznych tej uczelni. Jako turkolog skupił się na imperium osmańskim.

A jako etnolog w książce "Bohater na nasze czasy?" opisał Józefa Kurasia "Ognia".

"Zemsta zza grobu" po "Osełce masła" to kolejna pozycja autora wyjaśniająca haniebne zbrodnie na Podhalu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 199

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki: IZA MIERZEJEWSKA
Redaktor prowadzący: PAWEŁ DYBICZ
Korekta: ALEKSANDRA PAŃKO
Opracowanie graficzne i łamanie: ANNA ROSIAK
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved Copyright © by Fundacja Oratio Recta Copyright © by Jerzy S. Łątka
ISBN 978-83-64407-51-2
Wydawca Fundacja Oratio Recta ul. Inżynierska 3 lok. 7 03-410 Warszawawww.tygodnikprzeglad.plsklep.tygodnikprzeglad.pl e-mail:[email protected]

O tej zbrodni niewielu chce pamiętać.Zamieszanych w nią było za dużo tych prawdziwych z AKi bandytów podszywających się pod AK.

Mieszkanka Brzozowej

PAMIĘCI czynu czwórki anonimowych ŻOŁNIERZY SOWIECKICH,

którzy 18 stycznia 1945 r., widząc, że nurt rzeki porywa

furmankę z rannymi polskimi dziećmi,

wskoczyli do lodowatego Dunajca i wynieśli ją na drugi brzeg,

oraz

w HOŁDZIE mieszkańcom Brzozowej,

których działanie, mimo że ściągało na nich zagrożenie,

ocaliło życie pięciorga rodzeństwa skazanego na spalenie

Ważniejsi uczestnicy opisanych wydarzeń

Ofiary akcji „żołnierzy wyklętych” w Brzozowej 17 stycznia 1945 r.: rodzina Pytlów (Wójcików) – spalono jej zagrodę z całym dobytkiem.

Zmarli od strzałów z broni palnej: Stefania Pytel, żona nieobecnego w domu Antoniego, i ich 16-letni syn Edward oraz, po czterech dniach w szpitalu, 18-letnia Maria.

Przeżyli: 12-letnia Irena, postrzelona w lewą stopę, ośmiotygodniowa Jadwiga, postrzelona w lewe udo. Także trójka ich rodzeństwa, dwuipółletnia Zosia, lekko poparzona, siedmioletni Władysław i czteroletni Józef, którzy ocaleli z pożogi i zostali ukryci przez mieszkańców Brzozowej.

Najstarszy syn Pytlów, 23-letni Stanisław, został zlinczowany 19 czerwca 1945 r. na posterunku MO w Gromniku.

Podpalacze zagrody Pytlów: Eugeniusz Nicpoń („Granit” vel „Ryś”), Józef Gągola („Vis”), Bronisław Mruk („Bystry”), pochodzący ze Wschodu Franek z blizną.

Uczestnicy samosądu nad Staszkiem Pytlem 19 czerwca 1945 r.: kapral AK Czesław Kita („Kościuszko”), komendant MO w Gromniku, i pochodzący ze Wschodu akowiec Mikołaj Baczkowski („Mikołaj”); ppor. Czesław Gągola („Goliat”), były płatnik batalionu „Barbara”; komendant placówki WiN w Gromniku Stanisław Pyzik („Arwiński”, „Kwietniewski”) oraz szeregowi członkowie WiN, kuzyni „Zbyszek” (Stanisław B.) i „Roman” (Tadeusz B.), których personalia są znane, ale zostały przez autora utajnione, aby „wyklęta” przeszłość nie była wykorzystywana do nagonki na ich krewnych i potomków.

Ważniejsze postacie drugoplanowe:

Pchor. Zdzisław Brycki, żołnierz 6. kompanii batalionu „Barbara”, konfident niemiecki, podejrzany także o przynależność do NKWD.

Major AK Stanisław Marek („Jagoda”), w listopadzie 1944 r. komendant obwodu AK Tarnów-Południe.

Kpr. Franciszek Pyrek („Jóźko”), który nie wykonał wyroku na Stanisławie Pytlu.

Adolf i Zofia Ferencowie i inni sąsiedzi Pytlów, dzięki którym ocalała piątka ich dzieci.

Edward Cieśla, przedstawiciel trójki, konspiracyjnej struktury Państwa Podziemnego, w Brzozowej.

Kpr. Stefan Leduchowski, policjant granatowy z Gromnika.

Sierż. Edward Broniek („Bratek”), komendant placówki AK w Gromniku.

Uczestnicy najważniejszej dla powojennej historii Brzozowej wspólnej akcji: winowcy z Siemiechowa Stanisław Wojtanowicz, Kazimierz Kwiek („Kurek”) oraz Józef Sterkowiec, Andrzej i Stanisław Krasowie z posterunku MO w Gromniku.

Major WP Stanisław Hollitscher, w 1947 r. sędzia sądu wojskowego.

Ks. Józef Boduch, proboszcz w Brzozowej w latach 1943–1946, który w 1944 r. uratował wieś od spalenia i około 100 mieszkańców od rozstrzelania.

Ks. Jan Skiba, w czerwcu 1945 r. wikariusz w Gromniku, a w lipcu 1946 r. kapelan we wrocławskim więzieniu. Spowiednik Stanisława Pytla i „Dziuńki”.

Helena Motykówna („Dziuńka”), „żołnierz wyklęty” z dwutygodniowym stażem.

Czterech anonimowych żołnierzy sowieckich.

ZAMIAST WSTĘPU

List Ireny Dery

„Dwuipółletnią Zofię oraz śmiertelnie ranną Marię przyjęli pod swój dach Leopold i Matylda Wróblowie. Do Marysi sprowadzili księdza, który po wysłuchaniu jej spowiedzi i udzieleniu sakramentów umierającym powiedział zebranym tam ludziom, że ginie niewinne, bohaterskie dziecko.

Pan Bolesław Potępa przygotował furmankę wymoszczoną słomą i pierzynami, zabrał mnie od Ferenców do Wróblów, gdzie zobaczyłam cierpiącą, ukochaną Marysię i płaczącą, poparzoną Zosię. Jadzi już nie było, bo pani Zofia Ferenc zaniosła ją do siostry naszego ojca, Heleny Wójcik, która miała maleńkiego synka Genia i mogła płaczące maleństwo nakarmić. Ciocia, choć miała liczną rodzinę, przyjęła i dość długo ją wychowywała. Zosią zaopiekowali się Ferencowie, a braci wzięli inni sąsiedzi. U Wróblów dowiedziałam się, że mama zmarła nad ranem i leży przed pogorzeliskiem przysypana śniegiem. Brat Edward (16 lat) też nie żyje – już postrzelonego oprawcy włożyli do worka i przywiązali do budynku, który potem podpalili. Marysia, choć sama ciężko ranna, wyniosła z ognia śmiertelnie ranną mamę oraz najmłodsze siostry i ułożyła na pierzynach przed płonącym domem. Dopiero teraz usłyszała jęki Edwarda, chwilę go szukała, a potem odcięła go od ognia i odniosła dalej. Niestety, postrzelony i potwornie popalony też umarł.

Mnie i Marysię pan Bolesław Potępa, mimo wielu niebezpieczeństw, zawiózł do szpitala wojskowego. Trzeba było przejechać przez Dunajec, a most był wysadzony. Pan Potępa postanowił przejechać rzekę, ale wóz zaczęło znosić, więc skoczył do lodowatej wody i mocno trzymał konie. Z pomocą pośpieszyło mu czterech żołnierzy radzieckich, którzy wynieśli wóz na drugi brzeg (podkr. JSŁ). Wieczorem, 18 stycznia 1945 r., znalazłyśmy się w szpitalu wojskowym. Marysię zaraz wzięli na operację, bo miała siedem kul w brzuchu. Po operacji żyła jeszcze cztery dni, mnie pewnie dano coś uspokajającego, bo obudziłam się już w innym szpitalu, cywilnym w Zakliczynie. Byłam tu do zagojenia rany, a potem zabrał mnie stryj Jan z Kopruchówki. Ponieważ wciąż skakałam na jednej nodze, ks. Józef Boduch postarał się dla mnie o miejsce w szpitalu w Gorlicach, gdzie podobno był dobry chirurg. W marcu wrócił nasz ojciec z lagru i zawiózł mnie do Gorlic. Tu też nie podjęto się operacji, więc kulę mam w nodze do dziś”[1].

Powyższy fragment listu Ireny Dery (ur. 1932), tej z kulą w stopie, opublikowany na portalu 800 LAT BRZOZOWEJ, to inny, nieznany i wstydliwy wymiar okupacyjnych dziejów Brzozowej. Podpalaczami nie byli Niemcy ani Sowieci. Byli to partyzanci AK. Ta sąsiedzka dintojra jest pośrednio konsekwencją tragedii partyzanckiej w Słonej 31 października 1944 r. 

Jedyna odszukana fotografia zbiorowa z rodziną Pytlów przed tragedią 17 stycznia 1945 r. Wesele Adolfa i Zofii Ferenców w 1943 r.1. Stanisław Pytel, w drugim szeregu, trzyma rękę na ramieniu matki,  2. Antoni Pytel, ojciec Stanisława,  3. Marysia Pytel, siostra Stanisława,  4. Stefania Pytlowa,  5. Zofia Ferenc, panna młoda,  6. Adolf Ferenc, pan młody,  7. Franciszek Oleksyk,  8. Maria Nosal,  9. Olga Ferenc,  10. Antoni Żaba  11. Muzyk z kontrabasem to granatowy policjant kpr. Stefan Leduchowski.

Były partyzant Zygmunt Krogulski, ps. „Lotnik”, który przeżył atak Niemców w Słonej, a później obóz w Ravensbrück, popełnił dwa teksty prasowe na ten temat. W pierwszym, Ostatnie chwile oddziału „Radomyśla”, pisał: „31 października 1944 r. rano Niemcy, podprowadzeni przez miejscowego kolaboranta leśną drogą od Ciężkowic, zaatakowali znienacka chłopską zagrodę, a naszą partyzancką kwaterę we wsi Słona koło Zakliczyna”[2].

W drugim artykule, Wina i kara, z nadtytułem Z kart historii AK, Krogulski opisuje karę, jaką oprawcy wymierzyli rodzinie „miejscowego kolaboranta”, którym był, zdaniem autora, Stanisław Wójcik z Brzozowej. „Józef Gągola i Eugeniusz Nicpoń podpalili zagrodę Antoniego Wójcika – dom mieszkalny, stodołę, stajnię, wozownię i chlewy. Nicpoń postrzelił Marię Wójcik, lat 17, żonę Antoniego – Stefanię, zastrzelił 14-letniego Edwarda Wójcika, którego wrzucili do palącej się stajni, oraz zranili ciężko w nogę 10-letnią Irenę Wójcik, która zmarła na drugi dzień”.

W powyższym tekście znajdują się trzy nieścisłości. Pierwsza – Edward miał 16 lat, został postrzelony wcześniej w domu Siaków (Gniadków), włożony do worka, przyniesiony do zagrody przed podpaleniem i tam przywiązany drutem do drzwi stajni, którą oprawcy podpalili. Druga, znacznie ważniejsza – Maria miała już ukończone 18 lat i ona uratowała najmłodszą siostrę Jadwigę. No i trzecia, najważniejsza – Irena na szczęście przeżyła i za sprawą cytowanego fragmentu listu przyczyniła się do powstania tej książki. Po 70 latach.

„A co się stało ze zdrajcą?”, pyta Stanisław Derus, autor książki Szli partyzanci. On nie ma wątpliwości: „Sąd Polski Podziemnej wydał nań wyrok śmierci. Rozkaz wykonania wyroku otrzymał kprl Franciszek Pyrek z Zakliczyna, ale do wykonania wyroku już nie doszło. Tym niemniej zdrajca zginął wraz z całą rodziną, a dom jego został spalony”.

W tym cytacie jeden fragment jest prawdziwy: „Do wykonania wyroku już nie doszło”. Wyroku na niby-zdrajcy. No i jeszcze to, że zagroda jego rodziców została spalona. Niby-zdrajca został zakatowany nieco później. Pełne pięć miesięcy.

Niby-zdrajcy Stanisława, 23-letniego brata Ireny, 17 stycznia 1945 r. w domu nie było, gdyż ukrywał się zarówno przed Niemcami, jak i przed partyzantami. Byli tylko matka i sześcioro nieletnich dzieci. Ojciec, skoszarowany w lagrze przy budowaniu umocnień mających zatrzymać marsz armii sowieckiej, wraz z całym lagrem prowadzony był przez wycofujących się Niemców w kierunku Zakliczyna. Najstarszą z dzieci Marię „wywołał z domu Ukrainiec Franek, ps. »Ołów«, który przyszedł do nas około półtorej godziny przed napadem. Znaliśmy go już wcześniej, bo razem z bratem zdobywali żywność dla partyzantów”.

Franek, znając zamiary kolegów, może chciał Marię uratować, ale uczestniczył w tej akcji. Pozostawał w obstawie, nie dopuszczając sąsiadów do gaszenia pożaru. Gdy jednak Maria zobaczyła, że płonie dom rodziców, przybiegła ratować matkę i rodzeństwo. Franek do Marii nie strzelał, ale jego kumpel Nicpoń wpakował jej siedem kul. Mimo to zdołała z płonącego domu wynieść postrzeloną matkę, wyprowadzić dwuipółletnią Zosię i w dramatycznych okolicznościach uratować najmłodszą Jadwigę.

Wracam do listu Ireny Dery. „[...] Pierwszy strzał padł do matki z dzieckiem na rękach, które kula też zraniła w lewe udo. Drugi strzał padł w moim kierunku i trafił w staw lewej nogi. Stałam w pobliżu lampy naftowej, która w tym momencie zgasła. W ciemności chwyciłam za rączki dwóch młodszych braci i uciekliśmy do sąsiadów.

Ukryli nas małżonkowie Adolf i Zofia Ferencowie. Sprowadzili ze szkoły nauczycielkę, panią Janinę Bień, która przyszła wraz z żoną kierownika szkoły, panią Józefowicz. Obie udzieliły mi pierwszej pomocy, myjąc i bandażując postrzeloną nogę. Po ich wyjściu już nikt z napastników nie dobijał się do drzwi Ferenców. Dopiero po wielu latach dowiedziałam się, że nauczycielka potępiła postępowanie zabójców i nie wierzyła w zdradę Stanisława”.

Stanisław Derus nie był historykiem. Mimo wszystko napisanie, że „zdrajca zginął z całą rodziną”, chwały mu nie przynosi. Jeśli cała jego książka, oparta tylko na relacjach byłych partyzantów, jest tak wiarygodna jak powyższe zdanie, to historię lokalnej partyzantki trzeba pisać od nowa. Dzięki pomocy ludzi dobrej woli ocalało pięcioro rodzeństwa Staszka. Wszyscy założyli rodziny i dziś żyje kilkadziesiąt osób, potomków sióstr i braci „zdrajcy”, których pijanym złoczyńcom nie udało się spalić.

Tragiczne jest to, że Derusowi nie przyszło do głowy powątpiewać, czy za czyny jednego „zdrajcy” powinni ponieść śmierć jego matka i całe rodzeństwo.

Tylko najbliżsi sąsiedzi domyślali się, kto był sprawcą tej tragedii. Tego, że zabójcami matki, starszej siostry i brata i winnymi spalenia całego dobytku rodziny byli polscy partyzanci, nie wiedziała nawet Irena Dera do 1950 r., do pierwszego przyjazdu do Siemiechowa i Brzozowej. W życiorysach składanych w szkole pisała, że jest półsierotą, bo jej matkę, siostrę i brata zabili Niemcy.

Wiadomo, kim byli główni sprawcy podpalenia zagrody. Wiadomo, jaki był finał ich życia. Będzie o tym mowa. Henryk Jan Maniak, krajan z Siemiechowa, w książce „Gertruda” – zapomniana placówka Armii Krajowej w Gromniku powtarza za miejscowym ludem: „Może to była zemsta zza grobu Stanisława Wójcika. Różne były podejrzenia”.

To moja druga po Osełce masła[3] książka, w której wracam po przeszło 50 latach na teren, skąd się wywodzę. Urodziłem się w Siemiechowie i także jestem ziomkiem Pytlów, gdyż tak przez sąsiadów rodzina ta była nazywana. Nosili oni bardzo popularne do dziś w tych stronach nazwisko, którego używali tylko w sprawach urzędowych. Chyba niewielu ludzi w Siemiechowie wiedziało, jakie nazwisko Pytel miał wpisane w dowodzie. Ojciec Stanisława, Antoni, po tragedii w Brzozowej poślubił wdowę z Siemiechowa. Od jego nowego siedliszcza do Gromnika droga prowadziła obok domu moich rodziców. W zimie, na skróty – przez nasz ogród. Wiśka – tak wszyscy Jadwigę nazywali – najmłodsza córka Pytla, przez kilka lat była moją młodszą koleżanką szkolną. Toteż Pytlowie, z szacunku dla naszych wspólnych korzeni, pozostaną dla mnie w tej książce Pytlami.

Nie ja powinienem ustalać okoliczności tragedii rodziny Pytlów. Z oczywistego powodu. Przecież jestem osmanistą, nie jest to więc zakres moich zainteresowań zawodowych. Ale żaden historyk dotąd tego tematu nie podjął. Przez 70 lat. Ba, jak to ujęła pragnąca zachować anonimowość mieszkanka Brzozowej, niewielu o tej zbrodni chciało pamiętać. Większość urodzonych po 1950 r. mieszkańców tej wsi o sprawie Pytlów nie słyszała. Nawet urodzona w sąsiedniej wsi moja koleżanka ze szkoły podstawowej, która ukończyła historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ocalałe dzieci Pytlów Brzozową opuściły. O ich tragedii pamięta tu jedynie kilka rodzin spokrewnionych oraz potomkowie najbliższych sąsiadów.

Hucpa, jaką rozpętali niedouczeni historycy wokół nieszczęsnych „żołnierzy wyklętych”, bywa świadomie wykorzystywana do mącenia w głowach, przede wszystkim harcerzom. Jako etnolog z wykształcenia wiem, jakie niesie to skutki. Ba, skutki emocjonalnego, pozbawionego krytycyzmu myślenia i zafałszowanego wyobrażenia „żołnierzy wyklętych” dostrzegam w postawach dostojników państwowych, czasami pełniących bardzo prestiżowe funkcje. Dlatego nie mogę milczeć.

I jeszcze jedna uwaga. Ta książka nie jest pracą naukową, tylko reportażem historycznym. Mimo to zachęcam także historyków do lektury.

Dlaczego „Jóźko” nie wykonał rozkazu?

Nie wiem, czy w ogóle kpr. Franciszek Pyrek („Jóźko”) otrzymał taki rozkaz, ale jeśliby tak było, to nie dziwię się, że go nie wykonał. Być może nie pozwalała mu na to etyka żołnierska. Urodzony w 1906 r., w wieku 19 lat na ochotnika wstąpił do Wojska Polskiego. Był wychowankiem 2. Pułku Lotniczego w Krakowie.

Tymczasem podpalenie obejścia Pytlów i samosąd na ich najstarszym synu wpisują się w filozofię bezprawnego działania AK wobec ludności cywilnej w ostatnich miesiącach walki z okupantem. Użyłem określenia „bezprawnego”, gdyż konspiracyjne struktury Państwa Podziemnego, zarówno cywilne, jak i wojskowe (AK), obowiązywało prawo regulowane przez delegata rządu na kraj.

30 kwietnia 1944 r. delegat rządu „Klonowski” (Jan Stanisław Jankowski) opublikował rozporządzenie o zasadach funkcjonowania sądów specjalnych mających rozstrzygać sprawy popełnione po 1 września 1939 r. przez osoby cywilne działające „na korzyść okupanta bądź na szkodę Państwa Podziemnego”. W nim zaś wskazano: „Wyrok zapada po wysłuchaniu oskarżyciela, oskarżonego, jeśli jest obecny, oraz jego obrońcy. Wyrok zapada jednomyślnie. W braku jednomyślności postępowanie ulega zawieszeniu”[4].

Z okupacją hitlerowską zmagało się nie tylko wojsko (AK), ale także struktury cywilne Państwa Podziemnego. Do cywilnych należały: szkolnictwo, sądy cywilne, pomoc potrzebującym, również działalność w zakresie zapewniania prowiantu AK. W terenie podstawowym ogniwem struktur państwa były konspiracyjne trójki polityczne.

Na ujęciu drugim zostały rozpoznane następujące osoby:1. Julian Wypasek,  2. Karolina, żona Jana Pytla (matka Zofii Ferenc),  3. Józefa Adamowska,  4. Stanisław Kochan,  5. Bolesław Oleksyk,  6. Helena Oleksyk,  7. N.N., kucharka z Gromnika,  8. N.N., funkcjonariusz niemiecki oddelegowany na wesele z urzędu, na mocy obowiązujących przepisów. Wśród nierozpoznanych członkowie rodzin Wróblów, Oleksyków i Wójcików.

Ze zbioru Doroty Kapusty

Józef Kras, konspiracyjny sołtys gminy Gromnik, we własnoręcznie spisanym życiorysie tak je definiował: „Cel – kolportowanie prasy konspiracyjnej, spisywanie członków wojskowych ludowych, którzy uciekają i ukrywają się przed aresztowaniem niemieckim”.

W gminie Gromnik zaistniały w 1940 r. Struktury gminne tworzyli Józef Kieroński z Gromnika i Ludwik Cetera z Brzozowej. Oni zaprzysięgli Józefa Krasa. Ten zaś ujawnił: „Przysięgę ode mnie odbierał Leś Józef z Lichwina dnia 24 lipca 1940 r. u mnie w domu”.

Z trójkami współpracował sąd cywilny przy dowództwie AK w Tarnowie, powołany, jak to ujął Kras, aby „likwidować Niemców i tych Polaków, którzy współpracowali z okupantem i donosili Niemcom o konspiracji i partyzantach, o ukrywających się Polakach i Żydach”.

Mobilizacja do akcji „Burza” spowodowała pewną nerwowość Komendy Obwodu AK Tarnów-Południe. Trzeba było wyżywić ponad 500 ludzi. Od początku były problemy z zaopatrzeniem.

Franciszek Sówka (?–1971) z Siemiechowa, zwany Bajdasem, z zawodu kowal, żołnierz WP, „ułan z Grudziądza”, otrzymał rozkaz zarekwirowania świni u jednego z gospodarzy. Odmówił jego wykonania. Znał sytuację rodziny, wiedział, że zabierając świnię, pozbawiłby tych ludzi możliwości przeżycia. Otrzymał wyrok śmierci. Uprzedzony o wyroku przez partyzanta Michała Tykę skutecznie się ukrywał. Pomagała mu miejscowa dziewczyna Helena Zimowska. Wszystko miało wspaniały finał – wojna się skończyła, tuż po wojnie zaś narodził się owoc ukrywania. Klimka (Klementyna) wyrosła na bardzo ładne dziewczę. A sam Bajdas zyskał wielkie poważanie we wsi.

Kasę batalionu zasiliły natomiast pieniądze za krowę, którą sprzedał Józef Stankowski z Lichwina. O sprzedaży dowiedział się wywiad AK i nocą 16 sierpnia 1944 r. (tydzień po zabójstwie Mycińskich, a tydzień przed zlikwidowaniem Binderek) trzyosobowe komando AK (Kazimierz Cich i Kazimierz Armatys z Rychwałdu oraz Stanisław Siwak z Buchcic) złożyło Stankowskiemu późnym wieczorem wizytę w celu ściągnięcia kontrybucji. Stankowski nie był chętny do oddania tych pieniędzy. Leżał w łóżku. Aby udowodnić, że to nie są żarty, Stanisław Siwak postrzelił go w prawe ramię. Kula przeszła przez rękę Stankowskiego i otarła się o głowę jego syna Kazimierza, który spał z ojcem w łóżku. Na szczęście nie uszkodziła czaszki. Widoczna nad uchem blizna aż do śmierci Kazimierza w 2011 r. przypominała wszystkim o tym zdarzeniu. No i o okupacyjnych realiach.

Większe konsekwencje zdrowotne miało postrzelenie Józefa Stankowskiego. Z powodu niepełnosprawnej ręki po wojnie decyzją sądu uzyskał rentę zdrowotną, którą do jego śmierci w 1984 r. wypłacał Stanisław Siwak[5].

Podczas zgrupowania batalionu „Barbara” przybyła do Lichwina dowodzona przez por. Mariana Steczyszyna „Kalinę” kompania po chleb, który wypiekały dla partyzantów miejscowe gospodynie. Wśród nich był pchor. Brycki ze Lwowa, który odnalazł tu dwie kobiety, przed wojną także mieszkanki tego miasta. Były to Anna Mycińska z córką Janiną. Brycki odłączył się od kompani i udał do Pleśnej, gdzie znajdowała się kwatera komendy obwodu. Pojawił się następnego dnia. Zastrzelił obie kobiety, a ich dobytek załadował na furmankę i zawiózł do komendy obwodu.

Ten epizod partyzanckich dziejów opisał Stefan Majka, autor broszury Tym co walczyli o wolną Polskę, wydanej z okazji 50-lecia Armii Krajowej. „W trzecim dniu po morderstwie St. Noga wysyła meldunek z opisem zajścia do Komendy Obwodu w Pleśnej. Władysław Kumor przybywa do Lichwina, bada sprawę i przesyła meldunek do dowództwa batalionu. Powoduje to natychmiastowe listy gończe za dezerterem Zdzisławem Bryckim”.

Listy gończe ponoć były natychmiastowe. Tymczasem, jak napisał ten sam autor: „Po upływie dwóch tygodni przyjeżdża Brycki do sołtysa Dziubana z pozostałościami łupu, który wymienia u mieszkańców na alkohol, i udaje się do batalionu. Po zgłoszeniu się w batalionie zostaje rozbrojony, a za dezercję oraz samosąd staje przed sądem polowym. Sąd polowy skazuje Bryckiego na karę śmierci. Za wstawiennictwem por. »Kaliny« [...] z uwagi na 80-letnią [?] matkę wymagającą opieki kara zostaje zamieniona na karę chłosty – 25 [!] uderzeń i skreślenie z listy partyzantów. Brycki wraca do Pleśnej”[6].

Brycki pojawi się niebawem w tej relacji. Wcześniej jednak, by ułatwić zrozumienie tła wydarzeń w Brzozowej, warto naszkicować okoliczności śmierci Felicji Binder, siostry Anny Mycińskiej, i jej córki Barbary.

Zabójstwo Mycińskich zostało uznane za samosąd dokonany przez Bryckiego, od którego zdecydowanie odcinała się Komenda Obwodu AK Tarnów-Południe. Jednak za sprawą kwatermistrza batalionu kpt. „Omegi”[7], który podpisał się pod rozkazem zlikwidowania „dwóch drugich żydówek mieszkających w Gromniku”, śmierć poniosły Felicja Binder i jej córka Barbara zamieszkałe w odległości kilku kilometrów od domu, w którym znalazły schronienie Mycińskie.

Kadra batalionu „Barbara”, być może poczet sztandarowy. Większość osób nierozpoznana. W środku oznaczony X dowódca batalionu „Barbara” kpt. Eugeniusz Borowski „Leliwa”, od niego drugi z lewej dowódca pocztu sierż. Jan Duda „Czarny”, pierwszy z prawej stojący w drugim szeregu sierż. Edward Broniek „Bratek”. Po lewej stronie siedząca sanitariuszka Alina Szymiczek „Joanna”, obok w białej koszuli drugi z lewej Stanisław Mitoraj.

Ze zbiorów IPN

Likwidacja Binderek jest dobrze udokumentowana zeznaniami uczestników akcji. Sierż. Edward Broniek „Bratek”, dowódca oddziału do takich akcji: „Dwa tygodnie później po zastrzeleniu kobiet otrzymałem rozkaz pisemny od komendanta obwodu z podpisem »Omega«, aby zlikwidować ich krewnych, tj. drugie dwie żydówki, które mieszkały na terenie Gromnika”.

Wywiad AK nie zadał sobie trudu, aby ustalić choćby nazwisko tych „drugich żydówek”. Przez tydzień „Bratek” zwlekał z wykonaniem rozkazu. Być może wiedział, że Binderowa jest żoną oficera WP, o którym już wtedy było wiadomo, że znajduje się na liście katyńskiej zastrzelonych przez enkawudzistów. Prawdopodobnie wiedziała, że mąż nie żyje. Okupacyjny „Goniec Krakowski” w środę 9 czerwca 1943 r. opublikował „dalszą listę agnoskowanych i nierozpoznanych oficerów armii polskiej pomordowanych przez sowieckich katów”. Wśród zagnoskowanych znajdował się – niestety – nr 2057, ppor. rez. Stanisław Binder, przy którym znaleziono legitymację urzędnika państwowego, wizytówkę i medalik.

Ktoś z polecenia Brońka (Franciszek Kurczab z Chojnika?) przekazał Binderowej wiadomość, że mają być rozstrzelane. Przez AK. Zapewne „Bratek” liczył na to, że Binderki opuszczą Zalesie. Stanisław Kubicz namawiał Binderową do wyjazdu do Krakowa. Niestety, postanowiła zostać.

Po tygodniu „Bratek” dostał ostrzeżenie z czytelną sugestią pełnych konsekwencji niewykonania rozkazu. Wyjścia nie miał. Sam w tej egzekucji nie uczestniczył. Nigdy nikomu nie powiedział dlaczego.

W 1946 r. zeznał: „Rozkazałem »Śmiałemu«, aby poszedł z grupą do mieszkania, gdzie mieszkają, zabrać ich i zastrzelić i pochować, a rzeczy, które stanowią ich własność, zabrać i oddać mnie”.

Normalnie wyroki śmierci wykonywała trójka egzekucyjna. Po pieniądze Józefa Stankowskiego za sprzedaną krowę także przyszło trzech bojowników. Tymczasem po dwie nieuzbrojone kobiety...

„Po te kobiety było nas około 10 ludzi, a może więcej, dokładnie nie pamiętam”, zeznał Franciszek Kurczab, uczestnik akcji. Sołtys Kras był przekonany, że ekipa likwidacyjna Binderek liczyła 12 osób. W notatkach Dziubana jest mowa o „około 16 lub więcej, jak to było mówione”.

Ta liczna ekipa spełniła oczekiwania kpt. „Omegi”. Rzeczy po Binderkach „Bratek” rozkazał „odprowadzić do batalionu kpt. »Leliwy«, który wówczas stał w lesie w Jodłówce Tuchowskiej. Jadący z żywnością do batalionu Stankowski z Lichwina (Gródek), którego wysyłał »Gruszka«, więc te rzeczy przesłałem przez Stankowskiego z wykazem rzeczy, na który przywiózł mi potwierdzenie odbioru z podpisem »Leliwa«”.

Akowskiego pseudonimu „Leliwa” używał kpt. Eugeniusz Borowski, dowódca batalionu „Barbara”.

Po latach UBP starał się ustalić odpowiedzialnych za śmierć Binderek. Odpowiedzialnych, bo wykonawcy byli znani. Tajny informator „Bury”[8] relacjonował w doniesieniu z 31 października 1953 r.: „Rozmawiałem z ob. Wójcik Józefem, d-cą placówki AK na terenie Tuchowa oraz z Brońkiem Edwardem na temat wykonywanych wyroków, to ci oświadczyli mi, że każdy wyrok był uzgadniany z d-ctwem[9] przez łącznika Michalika Bronisława, który te dane zanosił do Lesia Józefa i Krasa Józefa. Dane te Leś i Kras otrzymywali ze wszystkich placówek. Morderstwa te były przez nich zatwierdzane. Wiedział również ks. Mrówka Piotr i zdaje się ks. Kwieciński, który podczas okupacji utrzymywał z wymienionymi ścisły kontakt”.

Tym razem konsultacji nie było. Z raportu informatora „Zagona”, który inwigilował Lesia po wojnie, wynikało, że „zrobiło to AK we własnym zakresie i [Leś] nie wie, kto dał polecenie, czy dowództwo, czy poszczególne jednostki i jeżeli by wcześniej o tym wiedział, to starałby się, aby do tego nie doszło, bo to wstyd dla Lichwina”[10].

Ale wróćmy do sprawy Pytlów. Stanisław Derus stwierdził, że sąd Polski Podziemnej wydał na Stanisława Pytla wyrok śmierci. Nie było żadnego sądu w tej sprawie, była nierozumna, pozaprawna, jednoosobowo podjęta dyrektywa komendanta obwodu AK mjr. „Jagody”. Wydana na podstawie opinii jednego oficera, Czesława Gągoli „Goliata” – sąsiada Pytlusioka. Tenże Gągola dwa miesiące później dokonał samosądu na innym sąsiedzie, sołtysie Brzozowej Tomaszu Jasnosze.

Stanisław Derus wzmiankuje, że rozkaz wykonania wyroku miał otrzymać „Jóźko” (kpr. Franciszek Pyrek) z Zakliczyna, ale „do wykonania wyroku już nie doszło”. To samo jest w biografii Pyrka pióra Grzegorza Szczerby Gdy zapłonął nagle świat wydanej w Tarnowie w 2004 r. 

Miał otrzymać czy otrzymał? W poakowskich materiałach archiwalnych do tej pory nikt nie odnalazł dowodu, że Pyrek taki rozkaz dostał. Gdyby tak się stało, zasadne byłoby pytanie, dlaczego nie został wykonany. Załóżmy, że „Jóźko” rozkaz otrzymał. Na przykład od „Goliata”.

Grób zamordowanych sióstr z córkami. Anny Mycińskiej z Janiną i Felicji Binder z Barbarą. Na nagrobku podane zostały błędnie ustalone imiona.

Fot. Jerzy S. Łątka

Irena Dera pamięta, że do jej brata strzelał jakiś nieznany osobnik. Brat był w domu i przez okno zobaczył kogoś zbliżającego się do ich chaty. Wyszedł i udał się w przeciwnym kierunku. Nieznajomy oddał do niego strzał, może nie celując. Pytlusiok zaczął biec zygzakiem w stronę Jastrzębi. Ten ktoś więcej do niego nie strzelał ani go nie gonił.

Tym kimś mógł być „Jóźko”, ale nie pojawił się z intencją zastrzelenia Pytlusioka. Taką robotę wykonywało się w trójkę lub w kilku-, a nawet kilkunastoosobowej grupie. Obstawiało się dom. „Jóźko” może chciał porozmawiać, aby sprawdzić, czy „rozkaz” jest zgodny z obowiązującym prawem. Żaden bowiem oficer nie mógł skazać osoby cywilnej na śmierć bez wyroku sądu.

„Jóźko” doskonale wiedział, że nie było żadnego procesu. Ba, dzieciństwo i młodość spędził w okolicach Zakliczyna, mógł znać miejscowe realia. Ponadto niewykonanie wyroku śmierci w batalionie „Barbara” latem 1944 r. zdarzało się. Do dziś opowiada się w Siedliskach i Lichwinie, że już wspomniany sierż. Edward Broniek „Bratek” otrzymał rozkaz zlikwidowania Józefa Kity z Siedlisk, do którego komenda obwodu miała pretensje, że za mało wspierał materialnie AK, a wspomagał finansowo aptekarza z Tuchowa Władysława Foltyńskiego. Niedoszła ofiara została ostrzeżona o terminie egzekucji. Ba, informację tę przekazał Franciszek Kurczab, żołnierz „Bratka”. Rozkaz zlikwidowania Józefa Kity musi budzić zdziwienie, gdyż czterech jego synów było członkami AK. Każdy dysponował karabinem. Otóż oficer, który wydał ten rozkaz („Omega”?), zapewne o tym nie wiedział. Synowie wysłali ojca na pastwisko do pilnowania krów, a sami zajęli dogodne stanowiska bojowe. Może to była, jak się dzisiaj mówi, ustawka. Kiedy pojawili się koledzy partyzanci, którzy mieli zastrzelić Kitę ojca, czekała ich niespodzianka (?). Okrzyki: Ręce do góry! Rzuć broń!

Tym sposobem Józef Kita przeżył szczęśliwie wojnę. Zmarł kilkanaście lat później. Czesław, jeden z jego synów, odsiadywał jeszcze karę dziewięciu lat więzienia za udział w zabójstwie Stanisława Pytla. Ale do tego wątku już nie akowskich, lecz „żołnierzowyklętych” dziejów niebawem wrócę.

Ludowcy i jaśniepańscy oficerowie

AK była podziemną armią składającą się z przedwojennych oficerów Wojska Polskiego, także byłych żołnierzy WP, którzy odbyli służbę wojskową, oraz pospolitego partyzanckiego ruszenia szkolonego już w warunkach okupacyjnych. Ludzie ci mieli różne poglądy polityczne. Na terenach wiejskich, gdzie dominował ruch ludowy, zaczęły się tworzyć Bataliony Chłopskie. Ludowcy nie marzyli o powrocie Polski z września 1939 r. Tak samo jak socjaliści (Polska Partia Socjalistyczna) śnili o Polsce Ludowej. Nieszczęściem dla nich nazwa ta została skradziona przez Polską Partię Robotniczą. Do PPR ludowcy mieli równie daleko jak do jaśniepańskiego oficerskiego towarzystwa.

Ludowiec Edward Broniek w zeznaniach zatytułowanych Moje własne zeznania i własnoręcznie napisanych, złożonych 19 lutego 1953 r., mocno zaakcentował, że nie przyjął w 1942 r. propozycji kpt. Eugeniusza Borowskiego „Leliwy” wstąpienia do Narodowej Organizacji Wojskowej, ponieważ nie odpowiadał mu profil polityczny tej organizacji.

Broniek, urodzony w Jastrzębi koło Ciężkowic, przed wojną zawodowy podoficer 21. Brygady Strzelców Podhalańskich, był dumny ze swojej przedwojennej wojskowej przeszłości. Reprezentował 21. brygadę na pogrzebie Józefa Piłsudskiego. Przez całe życie miał szacunek dla munduru Wojska Polskiego. Z pietyzmem przechowywał kapelusz reprezentacyjny 21. BSP, wzorowany na góralskich kłobukach.

Sołtys Zygmunt Dziuban (po lewej) z konspiracyjnym szefem trójek politycznych gminy Gromnik Józefem Krasem.

Ze zbiorów Janiny i Stanisława Duraczyńskich

W czasie okupacji od 1942 r. związany był z AK. Kiedy dokonywało się łączenie AK i BCh przed planowaną akcją „Burza”, w lipcu 1944 r. na wniosek członka BCh „Ryby” (Mieczysława Podgórskiego), zastępcy komendanta obwodu AK Tarnów-Południe, objął funkcję komendanta placówki AK w Gromniku. Lecz w tym towarzystwie nie czuł się dobrze. „Przeszedłem z AK do BCh, a to z powodów częściowo politycznych, gdyż widziałem – dobro ludzi na wsi ukrywających się – z jednej strony, zaś z drugiej – nastawienie narodowościowców do ludowców – nieprzychylne”.

Animozje między ludowcami a oficerami akowskimi dostrzec można też w tle brzozowskiej tragedii.

Syn „Bratka” zapamiętał jedno zdarzenie z czasów licealnych związane z partyzancką przeszłością ojca. Latem 1974 r. pojawiła się w domu jego rodziców córka jakiegoś partyzanta o pseudonimie „Czarny”, która przyjechała skądś z Polski. Zapamiętał, jak tłumaczyła cel wizyty. Jej ojciec zobligował ją, aby odszukała Edwarda Brońka, pseudo „Bratek”, i podziękowała mu za to, że uratował go przed śmiercią. Chodziło o jakiś partyzancki incydent. „Bratek” obłożnie chory leżał w pokoju, żona zgodziła się, by przybyła z nim porozmawiała.

Przy tej rozmowie syn „Bratka” nie był. Nie wiedział, w jaki sposób ojciec uratował partyzanta przed śmiercią. O tej sprawie z matką nie rozmawiał, ale wspomnienie wracało – szczególnie wzruszenia tej kobiety, która aż się rozpłakała. To jedyne dotyczące partyzanckiej przeszłości ojca wspomnienie syna „Bratka”.

Bardzo łatwo udało się ustalić, kim był „Czarny”. To sierż. Jan Duda z Żurowej, komendant placówki „Sabina” w Szerzynach, wchodzącej w skład obwodu tarnowskiego AK. W batalionie „Barbara” pełnił funkcję dowódcy pocztu sztandarowego.

I znów, na szczęście, zachowała się w zbiorach oddziału wrocławskiego IPN jego teczka. W jego trzech zeznaniach składanych w różnych latach (6 lipca 1950 r., 8 października 1954 r., 23 maja 1955 r.) jest informacja o epizodzie z akowskiej przeszłości, który sprawił, że groziło mu rozstrzelanie, incydencie z października 1944 r. „Po kapitulacji powstania warszawskiego przyszedł rozkaz rozwiązania AK i rozkaz ten czytali wszyscy oficerowie dowództwa podając go jeden drugiemu. W tym czasie, i ja również tam obecny chciałem zabrać od jednego oficera ps. »Ryś«, nazwiska nie znam, ów rozkaz, na co ten odniósł się do mnie arogancko – cytuję: »Jeszcze oficer nie przeczytał, co tu chcecie«. Wówczas ja plunąłem na podłogę mówiąc: »Ty szwabski ucieraczu« (wiedząc, że pracował w Arbeitsamcie i wysyłał rodaków na roboty do Niemiec)”.

Zachowanie sierż. „Czarnego” w stosunku do oficera eleganckie nie było. No i nie przewidział on, jakie mogą być następstwa pozornie błahego wydarzenia. „Po moim wypowiedzeniu się [...] w wyżej zapodanych słowach oficerowie zrobili zebranie chcąc mnie rozstrzelać za poderwanie autorytetu oficera”. Jednak, dodaje „Czarny”, „d-ca zobaczył mnie i zaproponował odejście z oddziału partyzanckiego, aby uniknąć kary, na co ja wyraziłem zgodę i opuściłem szeregi AK”[11].

Być może ten incydent miał na myśli „Bratek”, mówiąc po wojnie sołtysowi Józefowi Krasowi: „Rozkazy wszyscy dawali, ale jak przyszło do strzelania, to nie miał kto”.

Jeśli chodzi o animozje między oficerami a partyzantami wiejskimi, trzeba sobie uświadomić jeden prosty fakt społeczny: działalność każdej partyzantki stwarza masę obciążeń dla ludności cywilnej. Dobrym przykładem jest Lichwin, który pozostawał także terenem działania partyzantów z Brzozowej. Sołtysem Lichwina był Zygmunt Dziuban. Ludowiec z poglądów, w AK zakochany nie był. Tak jak zdecydowana większość moich tamtejszych rozmówców w latach kwerendy terenowej do Osełki masła (pierwsze dziesięciolecie XXI w.), którzy nazywali miejscowego komendanta AK sierż. „Gruszkę” nie partyzantem, lecz bandytą. Dla Dziubana był dodatkowo zwyrodnialcem, a jego koledzy partyzanci – hordą.

Dziubana znał dobrze Edward Wojtanowicz z Siemiechowa. Spotykali się na weselach. Dziuban drużbował, Wojtanowicz grywał w zespole. Ocenił go krótko: „Bezstronny, w Lichwinie szanowany, był sołtysem w czasach okupacji, to nie było łatwe”.

Dziuban pozostawił obszerne notatki dotyczące dziejów tej wsi w okresie okupacji. Zapiski te, bądź co bądź reprezentanta lokalnej społeczności, są dziś ważnym źródłem pokazującym stan wiedzy mieszkańców Lichwina na temat okupacyjnej historii wsi. Po skonfrontowaniu z zachowanymi zeznaniami uczestników wydarzeń maleje zaś ich realna wiarygodność. Zapisywał, co mu sąsiedzi opowiadali. Cenne były dane personalne informatorów. Ale... wszyscy już nie żyją. Nie da się zweryfikować tych wypowiedzi.

W notatkach Dziubana w wykazie strat okupacyjnych poniesionych za sprawą hitlerowców jest lista 12 osób. Potem taki tekst: „Zaś akowcy zamordowali w Lichwinie, w czasie okupacji poniżej wymienionych”. Na pierwszym miejscu Mycińska i Binderowa z córkami, następnie trzech Rosjan, Skrzypek Stanisław, 12-letni chłopak, 20-letni chłopak i dwie osoby opisane poprzez miejsce ich zabójstwa. Nie ma żadnej wątpliwości, że pierwsze cztery kobiety zostały zastrzelone przez akowców. Miejsce ich pochówku jest znane, bo znajduje się na cmentarzu w Lichwinie. Miejsca pochówku pozostałych ofiar są domniemane. IPN nie interesuje się tymi przypadkami, bo z założenia nie są to zbrodnie hitlerowskie ani komunistyczne. Ba, IPN ma problem z ich nazwaniem, bo to dzieło polskiej partyzantki.

W ocenie sołtysa Dziubana „po wyzwoleniu tak się warunki ułożyły, że wszyscy krwiożercy zginęli w innych okolicznościach”. Okoliczności ich śmierci są mniej więcej zgodne z ustaleniami późniejszych autorów. Powojenne losy pozostałych lichwińskich partyzantów sołtys Dziuban podsumował tak: „Zaś reszta, ci co żyją, to pouciekali gdzieś, że nikt o nich nawet nie wie, bo się boją swojego losu, co robili podczas okupacji na terenie Lichwina i gdzie indziej, ani się nie ubiegają o odznaczenia, że walczyli z okupantem”[12]. Po przeczytaniu tych słów zrozumiałem, dlaczego sierż. Stefan Chrzanowski „Gruszka”, komendant placówki „Teodora” w Lichwinie, wsi ważnej dla Komendy Obwodu AK Tarnów-Południe, nie pojawia się w opracowaniach dotyczących ruchu oporu w czasie II wojny światowej w Tarnowskiem. Dla historyków jego placówka nie istnieje.

Od Słonej do Brzozowej

Zbrodnicza plotka

W nocy z 5 na 6 października 1944 r., podobno na schodach plebani w Brzozowej, zostały zastrzelone Maria i Emilia Jasnocha, żona i córka sołtysa Brzozowej Tomasza Jasnochy. Kpt. Eugeniusz Borowski, dowódca batalionu „Barbara”, składając zeznania w WUBP w 1953 r., przyznał się, że z jego rozkazu wykonano wyrok śmierci na żonie sołtysa, bo „sprowadziła obławę na nasz oddział”. Nie dodał, że przy tej okazji, z jego rozkazu, zastrzelono także nieletnią córkę sołtysa. W zeznaniach tych brakuje informacji, na jakiej podstawie wydał taki rozkaz.

Jesienią 1944 r. na Suchej Górze odległej od centrum Brzozowej o około 2 km stacjonowało dowództwo batalionu „Barbara”. Na skutek oskarżeń skonfliktowanego z sołtysem mieszkańca Brzozowej Mieczysława P.[13] partyzanci 8 września 1944 r. aresztowali Jasnochę, którego zamknięto w piwnicy do wyjaśnienia sprawy. Niedługo po tym zjawił się w obozie partyzanckim proboszcz z Brzozowej ks. Józef Boduch ze świadkami w obronie sołtysa. Mieczysława P. wspierał „Goliat” (ppor. Czesław Gągola). Po przesłuchaniu sołtys został uwolniony od oskarżeń. Otrzymał tylko, jako przestrogę, karę chłosty wymierzoną kijami.

Mieczysław P. w sprawie likwidacji żony i córki sołtysa odegrał rolę sprawczą. Z charakterystyki sporządzonej 24 lutego 1951 r. przez oficera UBP w Tarnowie Tadeusza Kędziora wynika, że przed wojną przesiedział kilkanaście miesięcy w więzieniu za współudział w zabójstwie męża kochanki. „Po wyjściu na wolność pełnił funkcję pisarza przy sołtysie i w czasie tym również popełniał różne matactwa, gdzie to sam wypisywał różne zaświadczenia przybijając na nich pieczątki bez wiedzy sołtysa, za co pobierał od jednego zaświadczenia 25 kg pszenicy oraz pieniądze”.

Z charakterystyki tej można także się dowiedzieć, że starał się o objęcie stanowiska w gminie, „jednak ludność na to nie chciała się zgodzić, gdyż mu nie wierzyła i obawiała się, że mógłby zdradzać ich do Niemców”. No i miał „nieporozumienia z b. sołtysem Jasnochą”[14].

Na skutek tych nieporozumień sołtys nie dożył końca wojny. Jasnocha z Mieczysławem P. byli kiedyś dobrymi kompanami. Na wniosek sołtysa P. został powołany na agronoma. Te „nieporozumienia” i wynikłe z nich okoliczności śmierci żony i córki Jasnochy opisał Edward Cieśla, członek brzozowskiej trójki, konspiracyjnej struktury Państwa Podziemnego, w dotąd niepublikowanych wspomnieniach datowanych na rok 1975[15].

Brzozowska elita w 1943 r. Siedzą od lewej: Tomasz Jasnocha, ks. prof. Władysław Berbeka, żona kierownika szkoły Kazimiera Józefowicz, ks. proboszcz Marcin Konicki, Maria Jasnocha. Stoją od lewej: Ania Bień (lub Emilia Jasnocha), N.N., Bronisław Józefowicz, N.N., Janina Bień (z domu Kokoszka?), Maria Kopania i Mieczysław P.

Ze zbioru Marii Wójcik, udostępnione przez Stanisława Cieślę

„Początkowo sprawy między nimi układały się dobrze, zapraszali się do siebie, pili pędzony wówczas nagminnie samogon. Z czasem przyjacielskie stosunki zaczęły się rozluźniać. Podobno zaczęło się od tego, że Mieczysław P[...] zaproponował sołtysowi, żeby z tego bydła, które idzie na kontyngent, zabić co jakiś czas sztukę na własny użytek. [...] Stanowczo sprzeciwiła się temu żona sołtysa. Powiedziała podobno: »Nie znasz Mietka? Zaraz doniesie na ciebie do Niemców za to, co robisz«. W ten sposób rozbiła przyjaźń swojego męża z agronomem P[...]. Wydała jednak równocześnie na siebie wyrok. Konflikt, który nie wydawał się groźny, przerodził się w walkę o stanowisko sołtysa, które wówczas zapewniało dostatnie życie. Obydwaj zaczęli szukać opieki u okupanta. Sołtys bronił się, jako urzędujący sołtys, a Mieczysław P[...] pisał do władz niemieckich donosy. Pamiętam, że sołtys pokazywał mi takie pismo pisane ręką P[...] z pieczątkami policji niemieckiej, które mu policja zwróciła. Powiedział wówczas: »Mam dokument, gdy Polska powstanie. Oddam go władzom Polski i P[...] będzie się cienko tłumaczył«. I tu sołtys popełnił błąd, gdyż tą wypowiedzią zrobił sobie z Mieczysława zawziętego wroga, a równocześnie wydał na siebie wyrok śmierci”.

Tak się złożyło, że za sprawą niemieckiego chleba sołtys Jasnocha wpakował się w poważne tarapaty. Oddział AK, poszukując środka transportu do przewiezienia z Gromnika żywności dla batalionu „Barbara”, odwiedził proboszcza Brzozowej, w chwili kiedy Jasnocha przeliczał tam bochenki chleba przeznaczone przez okupanta na wyżywienie skoszarowanej ludności kopiącej okopy, które miały zatrzymać marsz armii sowieckiej. Już wspomniany kpr. Pyrek „Jóźko”, dowódca patrolu, zadecydował, że cały ten chleb zabiera na rzecz oddziału. Dla sołtysa to byłaby katastrofa, za współpracę z „bandytami” zostałby rozstrzelany przez Niemców. Sprzeciwił się i został przez patrol zabrany do obozu i przekazany dowódcy batalionu kpt. „Leliwie”.

Dalszy przebieg wydarzeń zrelacjonował Stanisław Derus, który był uczestnikiem patrolu[16]. „Sołtysa aresztowano i zamknięto w piwnicy do wyjaśnienia sprawy. Niedługo po tym zjawił się w obozie ks. Boduch ze świadkami w obronie sołtysa Jasnochy, a jako oskarżyciel sołtysa wystąpił Mieczysław P[...] z Brzozowej”. Ten fakt się zgadza, w przeciwieństwie do dalszych słów Derusa: „Podczas gdy sołtys był zatrzymany w baonie, żona jego Maria i córka Emilia dały znać na żandarmerię niemiecką, że partyzanci zatrzymali sołtysa. Po przesłuchaniach Jasnocha został zwolniony z oskarżeń ppor. »Goliata«”.

Gromniccy akowcy, pierwszy po prawej Czesław Gągola „Goliat”.

Z książki Henryka J. Maniaka, „Gertruda” – zapomniana placówka...