Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jako redaktor naczelna prestiżowego magazynu modowego, Emery odnosi same sukcesy. Ma poukładane życie, opływa w luksusy, a praca przynosi jej satysfakcję. Wydawać by się mogło, że kobiecie niczego nie brakuje... Do czasu.
Gdy podejmuje się przeprowadzenia wywiadu z tajemniczym wokalistą popularnego zespołu heavymetalowego, czeka ją niespodzianka: muzyk okazuje się mężczyzną z jej przeszłości, z którym łączy ją więcej, niż jest gotowa przyznać. Dziennikarka musi zmierzyć się z pożądaniem, które nie zgasło pomimo upływu lat... Czy poradzi sobie również z tym, co przed nim zataiła?
Seks z nieznajomym, z byłym, pierwszy raz kobiety z kobietą, a może swinging? Bohaterki i bohaterowie zbioru stają przed pokusami, którym trudno się oprzeć. To lato będzie pełne niespodzianek i zmysłowych doznań. Tylko czy wakacyjny romans ma szansę przerodzić się w coś więcej? Czy będąc po przejściach, można jeszcze otworzyć się na głębsze uczucie? Poczuj żar pełni lata w tym zmysłowym, przesyconym erotycznym napięciem zbiorze opowiadań spod pióra autorek LUST!
W skład zbioru wchodzi 10 opowiadań:
Spadające maski
Droga na sam szczyt
Kuracjuszka
Przyjemność do kwadratu
Joga doznań
Taniec: Poza granicami
W drodze do ciebie
Rozbrojony
Blizny
Nadmorska noc
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 183
B. A. Feder Catrina Curant rehab-e Black Chanterelle Annah Viki M. Ewa Maciejczuk
Lust
Żar: zbiór opowiadań erotycznych do poczytania podczas opalania na balkonie
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2023 Ewa Maciejczuk i LUST
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727082448
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
– Chyba sobie żartujesz! – żachnęłam się, opadając na fotel w jego eleganckim gabinecie.
Przyglądał mi się z zaciętą miną zmuszającą do uległości. Jego niedoczekanie. W końcu postukał piórem o krawędź szerokiego obsydianowego stołu i nachylił się nad blatem.
– W żadnym wypadku, Emery. Przeprowadzisz ten wywiad. To moje ostatnie słowo.
Zacisnęłam wargi, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłabym później żałować. Może i byłam redaktor naczelną „Celebrities Lounge”, ale na moje nieszczęście Grayson Brown był właścicielem magazynu. Uwielbiałam go, ale zdecydowanie poza momentami, gdy przeradzał się w stworzenie święcie przekonane o własnej nieomylności. Przez lata współpracy zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, jednak biznes był biznesem i doskonale zdawałam sobie sprawę, że najprawdopodobniej będę musiała przystać na to, co tym razem wymyślił. Nie oznaczało to jednak, że zamierzałam się poddać. Moim hobby było przemawianie mu do rozsądku, ktoś zresztą musiał to robić. Chcąc nie chcąc, padło na mnie.
Odetchnęłam i wygładziłam nieistniejącą fałdkę na jedwabnej spódnicy od Diora, którą miałam dziś na sobie.
– Słuchaj… – zaczęłam opanowanym głosem. – Naszymi odbiorcami są głównie kobiety, w dodatku raczej eleganckie i szczerze mówiąc, nie wiem, czy interesuje je tego rodzaju muzyka.
– Właśnie. Kobiety – potwierdził zadowolony, jakby dopiero co odkrył Amerykę.
Westchnęłam, starając się zgromadzić wszystkie pokłady cierpliwości, były mi pilnie potrzebne.
– Tak… No więc, z tej racji…
– Na Boga, Emery – wszedł mi w słowo i wstał zza biurka, po czym stanął przede mną, krzyżując ramiona na piersi. – Być może kobiet nie interesuje heavy metal, ale gwarantuję ci, że z chęcią przeczytają rozmowę z liderem Skull & Drums.
Niemalże wywróciłam oczy na drugą stronę.
– Kim on w ogóle jest, ten cały lider? – zapytałam, udając zainteresowanie. Manipulowanie Graysonem opanowałam niemalże do perfekcji. Aktualnie zamierzałam uśpić jego czujność i podsunąć lepszy pomysł na wywiad do mojej rubryki. Przeważnie ta metoda okazywała się skuteczna. Miałam nadzieję, że tym razem również zadziała.
– Serio, Emmy? – Nie znosiłam, gdy zwracał się do mnie w ten sposób, dlatego nie zareagowałam i pozwoliłam mu kontynuować. – To najbardziej wpływowy muzyk ostatniej dekady.
– Yhm… – mruknęłam. – No i?
Nie byliśmy magazynem muzycznym, tylko modowym, dlatego nie widziałam logicznego powiązania.
– Ależ z ciebie ignorantka! Naprawdę! – Wyrzucił ramiona go góry. Irytował się tak zabawnie, że przez cały czas musiałam usilnie powstrzymywać parsknięcia. – Jeszcze ci mało? Dobrze, zatem pozwól, że wyłuszczę ci temat. Tobias Devlin vel Diablo jest najmłodszym zdobywcą kilkunastu platynowych płyt, a na dodatek to filantrop i ma niebywałą barwę głosu – wyliczał na palcach. – Ach! Nie wspominając już o tym, że jest chodzącą zagadką, bo od samego początku występuje w masce. Nikt nie wie, jak wygląda jego twarz. Czego chcesz więcej? Ten facet to chodzący ideał, w dodatku fantastyczny temat!
Westchnęłam, uciskając szczyt nosa. Nie dość, że pan Devlin posiadał absolutnie idiotyczne przezwisko, to wychodziło na to, że był bogiem kroczącym wśród ludzi i powinniśmy być mu za to wdzięczni. Przez owego dżentelmena Graysonowi niemalże ciekła ślina. Było to żałosne do tego stopnia, że aż zrobiło mi się go żal. Mój szef słynął z ogólnie pojętego kiepskiego gustu, ale jak widać, dotyczyło to także autorytetów. Nie mógł zachwycać się kimś innym? Na przykład jakimś uznanym naukowcem albo chociaż pisarzem?
Przyznaję, moje negatywne nastawienie nie wróżyło sukcesu, ale nie znosiłam piosenkarzy. Być może ktoś uznałby to za przesadę, jednak moje podejście nie wzięło się znikąd. Oczywiście z racji swojej niechęci nie miałam bladego pojęcia, kim był mężczyzna kryjący się pod pseudonimem Diablo. Jego imię i nazwisko również nic mi nie mówiły. O czym miałabym z nim niby rozmawiać? Nie znałam się na muzyce, a już na pewno nie na heavy metalu. Byłam naczelną najbardziej luksusowego magazynu fashion, do cholery!
– Rozumiem, co do mnie mówisz, ale w dalszym ciągu nie pojmuję, dlaczego uparłeś się właśnie na niego. Znajdę kogoś ciekawszego, żeby zrobić ten wywiad do wydania styczniowego. Zespół metalowy raczej nie wpisuje się w nasze kanony, nie sądzisz? – spytałam z naciskiem.
– Facet jest bardzo popularny, Emmy. Zakładam, że nasze czytelniczki chętnie zakupią magazyn, zwłaszcza jeśli zgodzi się pokazać na okładce przynajmniej gołą klatę, bo na twarz nie liczę.
Wybuchłam nieszczerym śmiechem.
– Ależ z ciebie seksista, Gray! – oburzyłam się. – I ty masz czelność zarzucać mi, że ja jestem ignorantką? Wstydziłbyś się! I od kiedy to mamy na okładce gołe klaty?!
Pstryknął mnie w nos i z powrotem usiadł w fotelu.
– Od teraz. I być może jestem seksistą, ale wiesz, jak działa ten świat. Przestań mnie dręczyć i po prostu przygotuj się do tego wywiadu, proszę. Przecież wiem, że potrafisz. Zresztą… Tylko ty sobie z tym poradzisz. Potrzebny jest tu ktoś doświadczony, bo Diablo niechętnie udziela wywiadów.
Uśmiechnęłam się krzywo. Rękawica rzucona, wyzwanie przyjęte.
– Pewnie, że potrafię – burknęłam. – Masz szczęście, że cię uwielbiam, bo inaczej już dawno bym się zwolniła. Jesteś nieznośny i nic do ciebie nie dociera. Praca z tobą to momentami prawdziwa udręka.
Uniósł ciemną brew.
– Tak? Cóż to by była za strata! Twoi fani byliby zawiedzeni, gdyby „Rozmowy z naczelną” zniknęły z rynku.
Przeklęty drań. Zawsze, gdy chciał utrzeć mi nosa, łechtał moje ego i oczywiście czynił to w sposób zgrabny, ale złośliwy. Wstałam i zerknęłam na zegarek. Było południe, co oznaczało, że wkrótce mieliśmy odprawę w sprawie makiety okładki wydania jubileuszowego. Mój zespół najprawdopodobniej był w pełni gotowości, więc musiałam się streszczać.
– Będziesz miał ten swój wywiad – oznajmiłam z niechęcią. – Podam ci go na tacy, ale jeśli jego odbiór nie będzie zadowalający, to przyjdę tu, do tej twojej ciemnej groty, i powiem: A nie mówiłam?.
Pokręcił głową i machnął na mnie ręką.
– Daj żyć, kobieto, i wracaj do pracy – mruknął pod nosem i otworzył laptop.
– Oczywiście, proszę jaśnie pana – rzuciłam kąśliwie.
Uśmiechnęłam się triumfalnie, bo ostatnie słowo należało do mnie. Odwróciłam się, z gracją balansując na wysokich szpilkach, i trzasnęłam szklanymi drzwiami gabinetu. Grayson miał szczęście, że pan Devlin był filantropem. Z tym mogłam pracować, a przynajmniej żywiłam nadzieję, że w ogóle będzie z czym.
ꭌ
Ku mojej rozpaczy Gray zadziałał bardzo sprawnie i po kilku dniach poinformował mnie, że pomyślnie umówił spotkanie z panem Devlinem. Co gorsza, termin wywiadu wypadał dziś.
Biegłam na tyle szybko, na ile pozwalały mi dziewięciocentymetrowe szpilki od Prady. Byłam na siebie potwornie wściekła, bo pierwszy raz w swojej karierze nie przygotowałam się do wywiadu. Zamiast dna osiągnęłam szczyt, ale niestety nie Mount Everest, tylko braku profesjonalizmu. Na swoją obronę miałam jedynie nocny pobyt w szpitalu, w dodatku na oddziale dziecięcym.
Pot ciekł mi po plecach, a w łydkach płonął ogień. Przeklęty pech chciał, że akurat dzisiaj mój kierowca wziął urlop, więc byłam zmuszona sama zorganizować sobie transport. Wreszcie udało mi się zatrzymać wolną taksówkę. Zresztą, nawet gdyby była zajęta, to zrobiłabym wszystko, byleby się do niej dostać. Zamaszyście otworzyłam żółte drzwiczki i z nieszczególną gracją wpakowałam się na tylną kanapę.
– Dzień dobry – wysapałam. – Na South Beverly Glen Boulevard poproszę.
Oczywiście tajemniczy pan Tobias Devlin musiał mieszkać w Holmby Hills, najzamożniejszym sąsiedztwie Hollywood. Nie byłam sarkastyczna dlatego, że mu zazdrościłam. Sama posiadałam wszystko, o czym można było zamarzyć. Zwyczajnie nie byłam fanką blichtru, splendoru i sztuczności, które cechowały dzielnice tak zwanego platynowego trójkąta. Był to niezły paradoks, biorąc pod uwagę, że nadzwyczaj często gościłam w tej okolicy Los Angeles. Różnica była jednak taka, że ja przebywałam tu służbowo, a nie z własnej woli. Od samego początku istnienia „Rozmów z naczelną” umawiałam się na wywiady w domu gwiazd. Czytelnicy doceniali ten zabieg, zwłaszcza że dzięki temu mogli podejrzeć, jak mieszkają ich idole – sesja okładkowa odbywała się bowiem na miejscu. Osobiście nie przepadałam za tym rozwiązaniem, ale był to jeden z nielicznych pomysłów Graysona, który wyjątkowo zdał egzamin. Niestety, ode mnie wymagało to życia w ciągłym biegu i podpisywania milionów umów o poufności. Mimo to kochałam swoją pracę, bo przynosiła mi ogrom satysfakcji. Nie znosiłam jej jedynie w momentach, w których odciągała moją uwagę od ważnych spraw i osób.
Po odstaniu w korku taksówka zatrzymała się przed okazałą willą, której teren okalał pokaźnych rozmiarów żywopłot. Przeczuwałam, co zastanę po przekroczeniu bramy. Większość posiadłości prezentowała się tak samo, nie było w nich krzty oryginalności. Ogromny teren z idealnie wypielęgnowanym trawnikiem, basenem i jacuzzi. Pan Devlin zapewne posiadał również prywatne studio nagrań, bo jakżeby inaczej.
Zapłaciłam za przejazd i wysiadłam z samochodu.
Najbardziej drażniło mnie to, że w brzuchu osiadł nieprzyjemny supeł. Zżerał mnie stres, co było nie do pomyślenia. Zjadłam zęby na tym zawodzie, byłam najmłodszą naczelną „Celebrities Lounge”, jaka kiedykolwiek objęła to stanowisko. To akurat łączyło mnie z panem Devlinem, w końcu wedle słów Graysona on był najmłodszym zdobywcą kilku platynowych płyt. Tyle dobrego, że przynajmniej tę informację udało mi się zapamiętać – był to jakiś punkt zaczepienia. Słaby, ale jednak.
Odetchnęłam głęboko, poprawiłam żakiet i nacisnęłam symbol dzwonka na panelu przy bramie. Po chwili przywitał mnie delikatny damski głos:
– Rezydencja pana Devlina. Pani w jakiej sprawie?
Rozejrzałam się dookoła. No tak, kamery śledziły każdy mój ruch.
– Dzień dobry. Emery Campbell, „Celebrities Lounge”. Jestem umówiona na wywiad z panem Devlinem na godzinę jedenastą.
– Proszę sekundę zaczekać – odpowiedziała kobieta i usłyszałam sygnał przerwanego połączenia.
Liczyłam, że się pospieszy i nie pozwoli mi tu usychać. Było dramatycznie gorąco. Poza tym bardzo chciałam mieć to już za sobą. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy – tak brzmiała moja dewiza na dziś. Po kilku przeciągających się w nieskończoność minutach skrzydła bramy zaczęły się leniwie rozsuwać.
– Pan Devlin już na panią czeka. Zapraszam do głównego wejścia. – Dosłyszałam przez głośnik.
Główne wejście. Rzecz jasna, domy w tej okolicy posiadały ich co najmniej kilkanaście. To właśnie miałam na myśli, mówiąc o blichtrze i splendorze. Doskonale rozumiałam wydawanie ciężko zarobionych pieniędzy. Byłabym czołową hipokrytką, gdybym udawała, że sama tego nie robiłam, ale umówmy się – na cholerę mieć tuzin par drzwi, skoro i tak korzystasz tylko z jednych? Klasyczny przykład nikomu niepotrzebnego konsumpcjonizmu.
Ruszyłam brukowaną kostką ułożoną w szachownicę, przeklinając ją w myślach. Jeśli zniszczę sobie na niej ukochane szpilki retro, to pan Devlin gorzko tego pożałuje.
Dobrze, Emery, włącza ci się warcząca chihuahua. Tak trzymaj, dziewczyno!
Przed rustykalnie rzeźbionymi drzwiami czekała na mnie srogo wyglądająca starsza kobieta. Ewidentnie była gosposią. Świadczył o tym jej strój służbowy – czarna, gładka sukienka i fartuszek.
– Witam – powiedziała oficjalnie. – Zapraszam za mną. Zapewne jest pani świadoma, że nie można wykonywać żadnych zdjęć czy nagrań bez zgody właściciela, prawda? Pan tego domu bardzo dba o swoją prywatność – oznajmiła, odwracając się do mnie plecami. Żadnego drgnięcia ust czy choćby powieki. Zachowywała się jak robot.
Pan tego domu… Ależ górnolotne określenie. Chyba nie będą kazali mi kłaniać mu się w pas?
– Naturalnie. – Uśmiechnęłam się z przekąsem i ruszyłam za nią. – Naszą redakcję cechuje najwyższa dbałość o zasady etyczne, więc proszę się nie obawiać. Ponadto obowiązuje mnie umowa o poufności – wyjaśniłam. – Przy okazji, skoro poruszyła pani temat nagrań… Czy nasz fotograf już dotarł?
Spojrzała na mnie przez ramię.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo. To chyba nie należy do moich obowiązków – prychnęła.
Milutka kobieta.
Westchnęłam cicho i wyłowiłam telefon z torebki. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na wystrój wnętrza domu pana Devlina. Powierzchnia była ogromna i zadziwiająco jasna. Do środka wpadało mnóstwo światła, co było zasługą w połowie przeszklonego sufitu. Ciekawe połączenie elementów wystroju rustykalnego z nowoczesnym – tak bym go określiła. Nic nie wskazywało na to, że mieszkała tu gwiazda zespołu heavymetalowego. Żadnych czaszek ani kotów obdartych ze skóry. Kiedy dotarłyśmy do gigantycznego salonu, z którego rozpościerał się widok na tylną część ogrodu wraz z basenem, moją uwagę zwróciła gitara elektryczna zawieszona na ścianie nad kominkiem. Nie przepadałam za gitarzystami, źle mi się kojarzyli. Nie zapowiadało się, żeby gospodarz był moją bratnią duszą. Nie dość, że piosenkarz, to w dodatku grający na gitarze. Los bywał cyniczny, doprawdy.
– Proszę usiąść. Pan Devlin na pewno wkrótce do pani dołączy. Czy podać coś do picia? – spytała gospodyni, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Poproszę o wodę, jeśli to nie problem. Dziękuję bardzo – odpowiedziałam i zajęłam miejsce na nieskazitelnie białej, skórzanej kanapie.
– Oczywiście. – Sztywno skinęła głową i odeszła.
Zerknęłam na zegarek. Wpół do dwunastej. Nasz nadworny portrecista powinien już tu być. Thomas Feldman, jeden z najbardziej cenionych fotografów gwiazd, a jednocześnie mój najbliższy przyjaciel, miał niestety tendencję do spóźnialstwa. Nie pomógł mu nawet zegarek od Rolexa, który podarowałam mu na ostatnie urodziny. Być może dlatego, że go nie nosił. Thomas był klasycznym przedstawicielem gatunku artysty chodzącego z głową w chmurach. Niewiele myśląc, wybrałam jego numer. Liczyłam na to, że przynajmniej jest już w drodze. Kilka sygnałów później połączyło mnie z pocztą głosową. Przewróciłam oczami i po odsłuchaniu formułki rzuciłam do słuchawki:
– Thomas, gdzie ty się podziewasz? Błagam, odbierz ten przeklęty telefon i oddzwoń do mnie, jak tylko to odsł…
– Pani Campbell, jak sądzę? – w pół słowa przerwał mi głęboki, męski głos dochodzący zza moich pleców.
Opuściłam dłoń, w której trzymałam komórkę, i ukryłam grymas. Nie wypadało wchodzić ludziom w słowo, tym bardziej, jeśli rozmawiali przez telefon, ale kim byłam, żeby wychowywać innych? Przykleiłam do twarzy profesjonalny uśmiech i wstałam. Gdy się odwróciłam, mina zrzedła mi w sekundę. Nade mną górował wysoki, diabelnie przystojny mężczyzna. Nie byłoby w tym nic dziwnego, a już na pewno niepokojącego, gdyby nie fakt, że doskonale znałam tę twarz. Lata temu dotkliwie wryła mi się w pamięć. Zmienił się, ale wszędzie rozpoznałabym te miodowe oczy otoczone wachlarzem czarnych rzęs. Zdrętwiałam. Chyba po raz pierwszy miałam wrażenie, że coś sobie uroiłam. Już chciałam się uszczypnąć, ale powstrzymałam odruch. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale średnio mi to odpowiadało. Los ewidentnie wziął sobie za punkt honoru, żeby mnie dręczyć.
– Liam? Liam McConelly? – wyszeptałam przez ściśnięte gardło. Musiałam się upewnić, że mi się nie przywidziało.
Obszedł kanapę i zbliżył się na niebezpiecznie małą odległość, bezczelnie wkraczając w moją strefę komfortu.
– Teraz posługuję się innym imieniem, ale zgadłaś – sprostował. – Witaj, Emery. Kopę lat.
Jego głos odbił się echem w moim sercu. To, jak wypowiedział moje imię… Zupełnie, jakby robił to wczoraj. Zabolało. Szerzej otworzyłam oczy, ale starałam się przywdziać maskę obojętności. Nie chciałam mu pokazać, jakie wrażenie wywarło na mnie to niepożądane spotkanie.
– Nie za bardzo rozumiem. – Odchrząknęłam, nieco się odsuwając. – Pracujesz tutaj? Czekam na właściciela domu. Jestem tu służbowo, tak że wybacz, ale nie mam czasu na jałową pogawędkę.
Pragnęłam, żeby sobie poszedł. Nie byłam przygotowana na to, że kiedykolwiek znów go zobaczę. Co więcej, nie życzyłam sobie go oglądać nigdy więcej.
Uśmiechnął się przebiegle, ledwo unosząc kącik idealnie wykrojonych ust. Mimowolnie przypomniałam sobie, jak kiedyś sunął nimi po moim ciele.
– Usiądź, proszę. Nie chcielibyśmy, żebyś zemdlała – zadrwił. A może ja to tak odebrałam? – To mój dom, Emmy. Jesteś umówiona ze mną.
Ziemia rozstąpiła się pod moimi stopami. Zaczęłam spadać. Cholernie przestraszyłam się nieuchronnie nadchodzącego upadku. To się nie mogło dziać naprawdę. Żarty, to musiały być żarty. Kiedyś oglądałam program, w którym znany komik robił ludziom pranki i nagrywał to za pomocą ukrytej kamery. Najprawdopodobniej padłam ofiarą takiego właśnie spektaklu. Uporczywie zaczęłam skanować pomieszczenie. Zapewne prezentowałam teraz wszelkie objawy manii prześladowczej, ale nic mnie to nie obchodziło.
– Czego szukasz, Emmy? – spytał.
– Kamery. Gdzie one są? – Wbiłam w niego zamglony wzrok. – Wiem, że gdzieś je tu schowałeś.
Zaczęło mi się kręcić w głowie, przed oczami pojawiły się mroczki. Złapałam się za skroń. Liam to zauważył i natychmiast objął mnie w pasie, pociągając na kanapę.
– Pani Marietto! – zawołał. – Poprosimy o wodę!
Ostra reakcja na stres. Chyba tak się to profesjonalne nazywało? Serce zadudniło mi w piersi, kropelki potu zrosiły linię włosów. Poczułam uderzenie gorąca. Nawet nie zauważyłam, kiedy ktoś wepchnął mi w dłonie szklankę chłodnej wody.
– Pij i zacznij oddychać. – Usłyszałam polecenie.
Posłusznie upiłam łyk. Poczułam dotyk ciepłej dłoni na plecach, która zataczała kojące kręgi. Minęło trochę czasu, zanim zaczęłam się uspokajać. Gdy dotarło do mnie, co się właśnie wydarzyło, potwornie się zawstydziłam, ale chwilowo miałam ważniejsze sprawy na głowie. Drżącymi dłońmi odstawiłam szkło na dębowy stolik i spojrzałam na gospodarza. Tym razem naprawdę go ujrzałam: oliwkowa skóra pokryta kolorowymi tatuażami, ostra linia szczęki, brązowe, lekko falowane włosy i te hipnotyzujące oczy, w których niegdyś się zakochałam. Cholera jasna! On rzeczywiście tu był, a jego ręka dalej masowała moje ciało.
– Boże… – szepnęłam. – To ty.
– Owszem.
Gdy byłam małą dziewczynką, mój tata zwykł mawiać, że nie wolno palić za sobą mostów, bo świat jest zbyt mały, żeby grzebać relacje z innymi ludźmi. Kiedy nie rozumiałam, dodawał, że nigdy nie wiemy, kiedy znów staną nam na drodze. Żałowałam, że się nie mylił.
Zerwałam się z kanapy. Nie kojarzyłam, co dzieje się dookoła. Brzęczało mi w uszach, a przez sekundę odniosłam wrażenie, że widzę podwójnie. Nie panowałam nad swoim ciałem, całą kontrolę przejęła reakcja „walcz albo uciekaj”. Wydawało mi się, że po drodze potrąciłam komodę, z której spadł wazon, ale nie poczułam wyrzutów sumienia. Wołał moje imię, lecz mimo to biegłam przed siebie, nie zwalniając kroku. Czułam się jak ofiara w amoku uciekająca przed drapieżnikiem. Dopadłam do furtki. Nie mam pojęcia, jakim cudem odnalazłam przycisk zwalniający zamek. Tuż za bramą zdjęłam szpilki i wprawiłam nogi w ruch, do galopu. Oddalałam się od rezydencji. Byle szybciej i dalej od przeszłości, chociaż ta już mnie dogoniła.
ꭌ
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów przebywałam na zwolnieniu lekarskim. Jakżebym chciała, żeby wiązało się z beztroskim odpoczynkiem. Niestety, zamiast tego odtwarzałam w myślach porażkę, jaką okazał się niedoszły wywiad z panem Devlinem. Zabawne, bo dla mnie nie był żadnym panem, tylko byłym narzeczonym.
Poznaliśmy się w college’u, trzynaście lat temu. Oboje wyrwaliśmy się z małych miejscowości, pragnęliśmy zostać obywatelami świata. Gdy patrzę na to z obecnej perspektywy, wydaje mi się, że Liam pragnął tego mocniej ode mnie. Ja chciałam po prostu skończyć studia i zająć się pisaniem. Zamierzałam udowodnić rodzinie, że dzięki ciężkiej pracy można osiągnąć sukces. Liam był niespokojnym duchem, zawsze wszędzie go było pełno. Talent muzyczny posiadał od zawsze, ale bał się temu poświęcić. Wtedy jeszcze chciał zdobyć konkretny zawód. Wszystko zmieniło się jednego czwartkowego poranka, gdy jego garażowy zespół zakwalifikował się do finału stanowego konkursu muzyki punkowej. Pamiętam radość w jego oczach, jakby to było dziś. Sama pękałam z dumy. Oboje pracowaliśmy po nocach, żeby zebrać fundusze na wyjazd na drugi koniec kraju, aby mogli wystąpić na scenie. Dopięliśmy swego. Zajęli pierwsze miejsce. Nigdy wcześniej nie byłam szczęśliwsza niż wtedy, gdy odbierał główną nagrodę – roczny kontrakt z wytwórnią płytową. Szkoda, że nie potrafiłam przewidzieć, że dla nas będzie to oznaczało pasmo rozczarowań, niedopowiedzeń i rozdzierającego serce bólu.
– Mamo?
Uchyliłam powieki, wracając na ziemię. Córka wpatrywała się we mnie z niepewną miną.
– Co tam, promyczku? – spytałam, z ociąganiem siadając na łóżku, w którym gniłam od ponad tygodnia.
– Dobrze się czujesz? – Podparła ręce na drobnych biodrach. – Twój telefon ciągle dzwoni, a ty nie odbierasz.
Była zmartwiona. Poznałam to po jej marszczącym się nosku.
– Przepraszam, kochanie, chyba przysnęłam, ale nic mi nie jest. Zaraz przygotuję nam obiad, dobrze? – Zawstydzona tym, że Sheena widziała mnie w takim stanie, ruszyłam do kuchni, wcześniej całując córkę w głowę. Rzeczywiście, co jakiś czas moja komórka namiętnie wibrowała. Zakładałam, że była to sprawka Graya. Beze mnie był niczym dziecko we mgle. Nieustannie dopytywał, kiedy wrócę do pracy.
Zignorowałam natręta, odetchnęłam głęboko i wyjęłam opakowanie makaronu.
ꭌ
Pierwszy dzień po powrocie to było istne piekło. Odniosłam wrażenie, że w trakcie mojej nieobecności reszta redakcji również postanowiła zrobić sobie wolne. Nie dość, że wokół panował totalny chaos, to na dodatek sypały nam się wszystkie terminy. Z racji, że to na mnie spoczywała największa odpowiedzialność, musiałam zostać po godzinach. Zadzwoniłam do opiekunki Sheeny z prośbą, żeby wyjątkowo posiedziała dziś z małą. To był jeden z tych momentów, w których naprawdę nie znosiłam swojej pracy. Nagle na moim interkomie zapaliła się lampka sygnalizująca połączenie przychodzące z recepcji. Kliknęłam przycisk.
– Tak?
– Pani redaktor, czy mogę pani umówić jeszcze jedno spotkanie na dzisiaj? – zapytała June, moja sekretarka.
– Na dzisiaj? – Zdziwiłam się. – Czy ci ludzie oszaleli? O co chodzi tym razem?
– Szczerze mówiąc, nie jestem pewna… – Zawahała się. – W zasadzie to polecenie wyszło od pana Graysona. Podobno chodzi o jakiś wywiad.
– June, umów, co tam trzeba, a ja już sobie to sama wyjaśnię.
– Dobrze, pani redaktor.
Doskonale rozumiałam, że mam zaległości, ale tego, że Gray zarządzał moim czasem bez wcześniejszego uzgodnienia, już nie mogłam zrozumieć. Mężczyźni. Coraz bardziej mnie ostatnio irytowali. Zamknęłam plik z tekstami stażystów, który wcześniej przeglądałam, i wstałam zza biurka. Najpierw rozmówię się z Graysonem, a później zajmę się resztą.
Kiedy z rozmachem otworzyłam drzwi gabinetu, od razu dostrzegłam zestresowaną June. Po chwili dotarło do mnie, dlaczego wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Przed nią stał zadowolony z siebie Liam. Serce stanęło mi na sekundę.
Jasna cholera…
– Pani redaktor… – szepnęła. – Przepraszam, mówiłam temu panu, że nie ma pani czasu na spotkanie, ale pan się upiera. Nie powiedział mi nawet, jak się nazywa… – zaczęła tłumaczyć naokoło, ale uspokajająco ścisnęłam jej ramię, więc zamilkła.
– Nic się nie stało, June. Poradzę sobie.
Kiwnęła głową i wróciła za konsolę.
Obrzuciłam Liama nieprzyjemnym spojrzeniem.
– Zapraszam, panie McConelly – rzuciłam cierpko, używając jego starego nazwiska. – Czy może mam się do pana inaczej zwracać? Bo już sama nie wiem… – powiedziałam z przekąsem i cofnęłam się do gabinetu.
Wkroczył tuż za mną, natychmiast wypełniając przestrzeń zapachem swojej ekskluzywnej wody kolońskiej. Już miałam usiąść w fotelu, ale nie pozwolił mi na to, łapiąc za moją dłoń. Poraziła mnie iskra, która przeskoczyła pomiędzy nami.
– Poczekaj, proszę. Możemy pójść w jakieś bardziej ustronne miejsce? – spytał, puszczając moją rękę. Machinalnie odczułam pustkę. Nie chciałam tego, ale jednocześnie nie miałam na to wpływu.
– Pracuję, więc wybacz, ale jeśli chcesz ze mną porozmawiać, to musisz zrobić to tutaj – uświadomiłam go, wykonując zapraszający gest. Wewnątrz cała płonęłam, ale starałam się zachować zimną krew.
Zajęliśmy miejsca po dwóch stronach stołu. W zasadzie można by to zrozumieć jak metaforę naszego życia. Wylądowaliśmy w dwóch różnych światach, na zupełnie różnych ścieżkach.
– W czym mogę ci pomóc? – spytałam, udając, że nigdy do niczego między nami nie doszło. Szczerze mówiąc, nie wiem, kogo próbowałam oszukać, ale to był odruch.
Skrzyżował ręce na piersi, eksponując wyrzeźbione mięśnie ramion. Zacisnęłam uda. Całe szczęście, że nie wstawiłam tu szklanego stołu i nie mógł tego zobaczyć.
– Myślę, że mamy kilka spraw do omówienia – odparł ściszonym głosem, który zawibrował mi aż w dole brzucha. – Zacznijmy od wywiadu. Dlaczego uciekłaś?
Przełknęłam ślinę. Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie. Chyba po części się przestraszyłam, a po części nie chciałam komplikować sobie życia. Obawiałam się, że uczucia, które kiedyś do niego żywiłam, mogłyby powrócić, a wcale tego nie chciałam. Nie ufałam sobie w tej kwestii, bo zawsze miałam do niego ogromną słabość. Zamknęłam ten rozdział już dawno temu i tak powinno pozostać. Poza tym nie wyobrażałam sobie, że mogłabym namieszać w życiu córki.
– Chyba przez szok – odpowiedziałam wymijająco. Nie zdradziłam mu swoich przemyśleń, bo były zbyt intymne.
– Yhm… W takim razie, skoro pierwszy szok masz już za sobą, to kiedy możemy kontynuować?
– Aż tak zależy ci, żeby zdobyć rozgłos wśród zamożnych kobiet w średnim wieku? Bo właśnie tak prezentuje się nasza grupa docelowa.
Wybuchnął śmiechem i położył złączone dłonie na blacie. Przez sekundę podziwiałam jego wytatuowaną skórę. Nie miałam bladego pojęcia, co przedstawiały symbole, bo były zapisane w jakimś archaicznym języku, ale mimo to robiły wrażenie. Bardzo do niego pasowały. Szczególną uwagę przykuwały jednak srebrne obrączki, które zdobiły jego palce.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.