Wszystkie skandale lady Lorene - Diane Gaston - ebook

Wszystkie skandale lady Lorene ebook

Diane Gaston

3,3

Opis

Gdy Lorene została bohaterką skandalu, nikogo to nie zdziwiło. Widocznie u nich to rodzinne, bo przecież jej matka uciekła z kochankiem, a ojciec zostawił w spadku jedynie karciane długi. Wszyscy byli oburzeni, kiedy zaproponowała małżeństwo wiekowemu lordowi, w zamian za opiekę finansową nad jej rodzeństwem. Przyklejono jej łatkę sprzedajnej kobiety, szybko zaczęto szeptać, że romansuje z Dellem, dalekim kuzynem, z którym łączy ją przyjaźń. Jednak największy skandal wybucha, gdy Dell zostaje oskarżony o morderstwo męża Lorene. Początkowo nikt nie wierzy w jego wersję wydarzeń, poza Lorene, która wreszcie ma odwagę przyznać, że go kocha. Chciałaby spędzić z nim resztę życia, ale boi się kolejnego skandalu. Dell spróbuje ją przekonać, że ich miłość przetrwa wszystkie burze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (22 oceny)
3
5
10
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Diane Gaston

Wszystkie skandale lady Lorene

Tłumaczenie: Ewa Bobocińska

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021

Tytuł oryginału: Bound by Their Secret Passion

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd., an imprint of HarperCollinsPublishers, 2017

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2017 by Diane Perkins

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-6689-5

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

Pamięci mojej ciotki Loraine,

która nauczyła mnie tańczyć charlestona

i jitterbuga oraz jak się nie zrażać.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Boże Narodzenie 1816 r.

Lorene oparła się o miękką, skórzaną tapicerkę powozu. Z nieba, które w świetle księżyca wydawało się mlecznobiałe, sypały się płatki śniegu. Śnieg pokrywał pola i tłumił stukot końskich kopyt i turkot kół karety jak poduszka. To było idealne zakończenie idealnego dnia, który spędziła z siostrami, ich mężami i mężczyzną, którego uwielbiała.

Dzięki Bogu, mąż nie zgodził się z nią pojechać.

Mąż Lorene, hrabia Tinmore, był mężczyzną po siedemdziesiątce, o pięćdziesiąt lat starszym od niej. Nie zgodził się, żeby spędziła dzień Bożego Narodzenia z siostrami, w rodzinnym domu, Summerfield House. Lorene nie uległa dyktatowi męża i na piechotę przeszła pięć mil dzielących ją od Summerfield House. Śnieg padał i wtedy, ale ten spacer dodał jej energii.

Jakże inaczej czuła się w Tinmore Hall, tam musiała tłumić wszelkie emocje, aby móc przetrwać każdy dzień.

– Dasz sobie radę? – zapytał siedzący obok niej mężczyzna.

Odwróciła się do niego i serce jej mocniej zabiło – jak zawsze, gdy patrzyła na Della Summerfielda, hrabiego Penford, który odziedziczył jej rodzinny dom. Jego niebieskie oczy lśniły nawet w mrocznym wnętrzu powozu.

– Chyba będzie już spał. Wcześnie się kładzie. – Nie musiała wyjaśniać, że miała na myśli męża.

– A jutro?

Kochała głos Della, taki niski, jak najniższe dźwięki fortepianu.

To głupie, takie pensjonarskie uczucie w zaawansowanym wieku dwudziestu czterech lat! Szczególnie że była mężatką, a on odnosił się do niej jedynie z grzecznością.

Dell był po prostu uprzejmy z natury.

Lorene nie chciała, żeby się o nią martwił. Czy choćby o niej myślał. Nie powinien też nigdy dowiedzieć się, że ona myślała o nim bez przerwy.

Uśmiechnęła się.

– Grozi mi najwyżej reprymenda, ale mogłabym ją również oberwać za niewłaściwą potrawę na śniadanie. Jestem przyzwyczajona.

Dell zmarszczył czoło i odwrócił wzrok.

– Ale równie prawdopodobne, że nie powie nic – dodała pośpiesznie Lorene. – Nigdy nie wiadomo.

Dell nalegał, aby wróciła do Tinmore Hall jego powozem, uparł się również, żeby jej towarzyszyć. Dla Lorene te rzadkie chwilę spędzone z nim sam na sam były prawdziwym skarbem, mogła udawać, że byli jedynymi ludźmi na świecie i że nie została zmuszona do poślubienia Tinmore’a.

Choć właściwie nikt jej nie zmuszał do tego małżeństwa. Sama poszła do Tinmore’a i zaoferowała mu siebie. Zrobiła to, ponieważ ojciec zostawił ich bez grosza przy duszy i Lorene nie wiedziała innego sposobu, by pomóc siostrom i przyrodniemu bratu. Obiecała zostać żoną Tinmore’a i do końca życia dbać o jego wygodę. On w zamian za to zobowiązał się zapewnić hojne posagi jej siostrom, a bratu dać pieniądze na kupno rangi kapitana.

Tymczasem życie potoczyło się niezgodnie z przewidywaniami Lorene. Jej siostry i brat znaleźli szczęście, choć nie dzięki Tinmore’owi, a raczej wbrew niemu.

– Spędziłam naprawdę wyjątkowo miły dzień – zapewniła Della.

Ponownie odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy. Jak zwykle zrobiło jej się ciepło na sercu.

– Cieszę się.

Jako dziecko przeżyła burzę na dworze, wtedy piorun uderzył w pobliskie drzewo. Czasami czuła się tak samo, będąc z Dellem.

Kareta dotarła do żelaznej bramy Tinmore, wieżyczki ogromnej wiejskiej siedziby wyglądały jak palce wygrażające Lorene.

Nie zrobiła nic złego, nie posłuchała tylko męża, który bez żadnego powodu zabronił jej wyjazdu do Summerfield House. Pragnienie spędzenia świąt Bożego Narodzenia z siostrami to przecież żadne przestępstwo. Jej zauroczenie Dellem nie miało tu nic do rzeczy. Zresztą nikt nie wiedział, że była zakochana w Dellu.

Zwłaszcza sam Dell.

Kamerdyner otworzył drzwi, gdy powóz zatrzymał się przed głównym wejściem. Dell wysiadł i podał Lorene rękę. Razem weszli po kamiennych schodach prowadzących do masywnych, mahoniowych drzwi.

– Dziękuję, Dell – powiedziała, ale nie odważyła się na niego spojrzeć.

Cofnął się, gdy przeszła przez próg. W holu czekał jej mąż, wsparty na lasce, i rzucał jej spojrzenia ostre jak sztylety.

Dell patrzył w ślad za Lorene, która zniknęła w drzwiach domu. Nienawidził tego, że musiał ją oddać temu starcowi, który zaniedbywał ją i beształ na przemian. Życie potrafiło być okrutne. Człowiek powinien cieszyć się najbliższymi, dopóki jeszcze mógł.

Zza zamykających się drzwi dobiegł ochrypły głos Tinmore’a.

– Spotkanie z siostrami, co? Raczej schadzka z kochankiem! Pokażę ci!

Dell zamarł.

Z kochankiem?

To śmieszne! Lorene przyszła na spotkanie z siostrami, Tinmore doskonale o tym wiedział.

– Za moment wracam! – krzyknął do stangreta i otworzył drzwi bez pukania.

Kamerdyner odskoczył, a Tinmore wybałuszył oczy ze zdumienia.

– Jak pan śmie, sir!

Tinmore stał u stóp schodów, Lorene była już w połowie drogi na podest.

– Lordzie, jest pan w błędzie… – zaczął Dell.

– Nie ma potrzeby niczego wyjaśniać – przerwała mu Lorene, ale jej pełen paniki głos go nie uspokoił. – Proszę, Dell.

Tinmore zastukał laską w marmurową posadzkę i odprawił żonę machnięciem ręki.

– Idź do swojego pokoju. – Wycelował laskę w Della. – A z panem sobie porozmawiam.

Wprowadził go do niewielkiej bawialni, nie do salonu, w którym Dell bywał podczas sąsiedzkich wizyt u Tinmore’a. Ten pokój był przeznaczony do przyjmowania mniej ważnych gości i kupców.

– Źle pan zrozumiał, sir – zaczął Dell natychmiast po wejściu.

– Rozumiem doskonale, Penford. Spotykacie się z moją żoną od ostatniego sezonu, a teraz miał pan czelność zaprosić ją do swojego domu… – Jego słowa brzmiały bełkotliwie, jakby wypił za wiele alkoholu.

– Żeby mogła spędzić święta z siostrami – wpadł mu w słowo Dell. – Zaproszenie obejmowało również pana.

– To był tylko wybieg! – Tinmore zadarł głowę. – Dobrze pan wiedział, że nie przyjdę.

– Nic podobnego. – Ale prawdę mówiąc, Dell wcale nie żałował, że Tinmore odmówił przyjścia.

– Ma mnie pan za głupca? – Tinmore uniósł krzaczaste brwi. – Asystował jej pan w Londynie na każdej imprezie, na którą byliśmy zapraszani.

To oczywiste, przecież jako dżentelmen miał obowiązek przywitać się ze znajomą damą. Poza tym jako daleki krewny odziedziczył posiadłość jej ojca. To wystarczający powód, by okazywać jej uprzejmość.

– Pan zostawiał ją samą, sir.

Twarz Tinmore’a poczerwieniała, a głos podniósł się do krzyku.

– Pan śmie mnie krytykować? Pan, który z nią romansuje?!

Czyżby Tinmore miał demencję? Nie zdawał sobie sprawy, jak źle czuła się jego żona na tych rautach i balach? Skandale wywołane przez jej rodziców, a potem przez jej małżeństwo z Tinmore’em sprawiały, że większość ludzi z towarzystwa unikała jej. Tinmore mógł ułatwić jej sytuację.

Gdyby był u jej boku.

– Nie ma żadnego romansu! – Głos Della wzniósł się ponad krzyk Tinmore’a. – Pana żona nie zrobiła nic złego, spotkała się tylko z siostrami. Przekonałby się pan o tym osobiście, gdyby pan z nią przyjechał.

– Ha! – Tinmore znowu zadarł głowę. – Jej siostry są takimi samymi skandalistkami jak ich rodzice. Dlatego zabroniłem jej iść.

Dell wytrzymał oburzony wzrok starca.

– Zabronił pan? Otrzymałem akceptację zaproszenia z pańskim podpisem.

– Zmieniłem zdanie.

– W ostatniej chwili. – Żeby spotęgować okrucieństwo, jak podejrzewał Dell.

Tinmore wiedział, jak silnie Lorene była związana z siostrami. Wiedział, że będzie chciała spędzić z nimi święta.

Dell zrobiłby wszystko, żeby spędzić kolejne Boże Narodzenie z rodziną. Nic nie zdołałoby go powstrzymać.

Nic poza śmiercią.

Tinmore prychnął. Dell zapomniał o nim na chwilę.

– To tylko wykręty, Penford – rzucił oskarżycielsko starzec. – Gzi się pan z moją żoną za moimi plecami.

Dell pochylił się, żeby spojrzeć prosto w załzawione oczy Tinmore’a.

– To bzdura, sir, i doskonale pan o tym wie. Nie chcę więcej o tym słyszeć.

Odwrócił się i ruszył do wyjścia. Był już w holu, gdy usłyszał za sobą postukiwanie laski starca.

– Proszę nie wychodzić bez mojego pozwolenia! Mam panu więcej do powiedzenia…

Dell zerknął w stronę schodów. Lorene nadal stała na podeście. Ile zdołała usłyszeć? Szybkim krokiem podszedł do drzwi, które kamerdyner przed nim otworzył.

– Czekaj pan! – wrzasnął Tinmore, zbliżając się do niego.

Dell wyszedł na dwór. Tinmore uparcie podążał za nim.

– Trzymaj się pan z dala od mojej żony! – Starzec zamachnął się na niego laską.

Dell złapał ją, zanim trafiła go w głowę.

Tinmore wypuścił z rąk laskę, złapał się rękami za głowę, krzyknął piskliwie i zatoczył się do tyłu. Dell wyciągnął rękę, żeby go złapać, ale starzec poślizgnął się na zaśnieżonych schodach i runął na brukowany kocimi łbami podjazd. Uderzył głową o kamień.

I znieruchomiał.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dell zbiegł po schodach.

– Milordzie! – Kamerdyner wypadł z domu tuż za nim.

– Co się stało? – Lorene pojawiła się w progu.

Dell odwrócił się w jej kierunku.

– Spadł.

– Spadł? – krzyknął kamerdyner. – Nie sądzę! Pan go zepchnął.

Jeden ze stangretów Della zeskoczył z kozła.

– Lord Penford nic mu nie zrobił! Widziałem, jak ten człowiek upadł.

– Kłamiesz na jego polecenie – odpalił kamerdyner.

Dell przyłożył palce do szyi Tinmore’a, choć wiedział, że nie wyczuje pulsu. Jako kapitan armii brytyjskiej widział dość śmierci podczas wojny na Półwyspie Iberyjskim, żeby rozpoznać ją na pierwszy rzut oka. Uniósł jedną z powiek starca. Oko nieruchome. Już nic nie można było zrobić.

Dell podniósł wzrok na Lorene.

– Nie żyje.

Zakryła ręką usta.

– Nie żyje? – Kamerdyner ukląkł przy panu i wziął go za rękę. – Nie żyje? – Spojrzał na Della z oburzeniem. – Posyłam po sędziego!

– Sprowadź też koronera. I doktora. Koroner na pewno będzie chciał zasięgnąć opinii lekarza o przyczynie zgonu.

– Nie ma co do tego wątpliwości. – Kamerdyner był bliski łez. – Pan go zepchnął!

Lorene zeszła po schodach i stanęła obok Della.

– Nie zepchnąłem go – zapewnił Dell. Czy Lorene mu uwierzy? Czy ktoś z nich mu uwierzy? – Próbował uderzyć mnie laską. Złapałem ją. Chwycił się rękami za głowę i upadł.

Lorene uklękła przy ciele Tinmore’a i z wahaniem dotknęła jego włosów.

– Był taki zagniewany.

Dell skinął na dwóch lokajów, którzy nadbiegli i stali w drzwiach.

– Chodźcie. Wnieście go do domu.

Nawet nie drgnęli.

– Nie ruszajcie go! – zwrócił się do nich kamerdyner. – Koroner na pewno będzie chciał zobaczyć jego lordowską mość w miejscu, w którym upadł.

– Nie możemy go tutaj zostawić! – zawołała Lorene.

– Jest późny wieczór, Boże Narodzenie. – Dell zwrócił się do kamerdynera rozkazującym tonem. – Koroner dzisiaj nie przyjdzie. Nie zostawimy lorda Tinmore’a na mrozie przez całą noc. Należy okazać mu szacunek.

– Przeniesiemy go do domu, Dixon. – Lorene podniosła wzrok na kamerdynera.

– W takim razie pan musi tutaj zostać, sir. – Twarz kamerdynera była czerwona ze złości. – Nie pozwolę panu czmychnąć na Kontynent!

– Dość tego, Dixon! – Oczy Lorene zabłysły gniewnie. – Nie odzywaj się do lorda Penforda w ten sposób!

Kamerdyner zamknął usta, ale na jego twarzy trudno było doszukać się skruchy.

– On ma rację – zwrócił się Dell do Lorene. – Powinienem zostać. To ułatwi sprawę po przybyciu koronera. – Podszedł do swojego stangreta. – Wracaj do Summerfield House, Jones, i powiedz wszystkim, co się stało. Rano lady Tinmore będzie potrzebowała swoich sióstr. Przywieźcie je jutro powozem. Spodziewam się, że koroner będzie chciał porozmawiać z tobą i Samuelem. – Samuel, drugi stangret, trzymał konie, ale kiwnął głową na znak, że usłyszał.

Jones dał znak Dellowi, by odszedł nieco na stronę.

– Ja właściwie nie widziałem, co się stało, milordzie. Widziałem tylko, że ten pan upadł.

– Powiedz koronerowi dokładnie to, co widziałeś, Jones.

– Jak pan każe, milordzie. – Stangret wdrapał się na kozioł.

– Dlaczego tak stoicie? – zwróciła się Lorene do lokajów. – Zanieście lorda Tinmore’a do sypialni i połóżcie na łóżku.

Kamerdyner, nadal z mocno zaciśniętymi ustami, dał im znak, i lokaje zeszli po schodach, aby podnieść ciało Tinmore’a.

Dell pomógł Lorene wstać z ziemi i ruszył za nią. Gdy weszli do domu, inny służący, niemal równie stary jak lord Tinmore, stanął na podeście.

– Milordzie! Milordzie! – krzyknął na widok swego pana.

Lorene podbiegła do niego i podtrzymała go.

– Wicky, jego lordowska mość miał okropny wypadek. Upadł i zginął.

Służący rozszlochał się głośno, Lorene zmusiła go, by na nią spojrzał, choć jej podbródek również drżał.

– Uspokój się, Wicky. Twój pan cię potrzebuje. Ostatni raz. Postaraj się, żeby wyglądał, jak należy.

Nadbiegła reszta zaniepokojonej służby.

– Powiedz im, Dixon – zwróciła się Lorene do kamerdynera. – Dopilnuj, żeby wszyscy zostali poinformowani. I zachowali spokój.

– Ma’am? – Kolejny starzec w nocnej koszuli i szlafroku wyszedł z pokoju na górze.

Lorene położyła rękę na jego ramieniu.

– On odszedł, panie Filkins. Spadł ze schodów przed domem.

– Czy mogę pani w czymś pomóc?

Przez chwilę patrzyła tępo przed siebie.

– Proszę poszukać pani Boon i poprosić, żeby przysłała nam herbatę do żółtej bawialni.

– Oczywiście.

– Chodźmy. – Lorene odwróciła się do Della.

Zaprowadziła go do wygodnego pokoju na pierwszym piętrze ze ścianami pokrytymi wesołą żółtą tapetą w kwiatki i ptaszki. Trudno o większy kontrast otoczenia ze stanem ducha Della. Lord Tinmore nie żył i choć Dell w niczym nie przyczynił się do jego upadku, nie doszłoby do tego, gdyby nie wszedł do domu.

– Usiądź, proszę, Dell.

Położył kapelusz na pobliskim stoliku, zdjął rękawiczki i płaszcz. Lorene usiadła na sofie, Dell zajął fotel.

– To był pan Filkins, sekretarz lorda Tinmore;a – wyjaśniła. – To ładnie z jego strony, że spełnił moją prośbę. Nie jest służącym.

Sekretarz sytuował się gdzieś pomiędzy służbą a rodziną. Podobnie jak guwernantki i nauczyciele.

Lorene odwróciła wzrok.

– On jeden trochę mnie lubi.

– On jeden?

Uśmiechnęła się blado.

– Służący są bardzo przywiązani do lorda Tinmore’a… – Urwała i poprawiła się. – Byli do niego przywiązani. Nie traktował ich serdecznie, ale płacił im dobrze i większość z nich była przy nim dłużej, niż ty i ja żyjemy na tym świecie. Mnie uważają za… obcą.

Dell słyszał, jak ludzie z towarzystwa nazywali Lorene awanturnicą polującą na majątek. Bardzo niesprawiedliwie, bo jej małżeństwo było aktem czystego altruizmu. I drogo za nie płaciła. Mąż zaniedbywał ją i poniżał. A służba jej nienawidziła.

Musiała być bardzo osamotniona.

– Ja… nie wiem, co mam teraz robić. A czuję, że coś powinnam. – Przycisnęła palce do skroni. – Powinnam kazać przygotować pokój dla ciebie.

– Nie chcę być dla ciebie ciężarem. Szczególnie po tym… po tym, co… co się stało przeze mnie.

– Nie. Przeze mnie. Bo go nie posłuchałam.

Della znowu ogarnął gniew na Tinmore’a.

– Odmówił ci zgody na spotkanie z siostrami w dniu Bożego Narodzenia. Zachował się paskudnie.

– A jednak…

Co z nią teraz będzie? - zastanawiał się Dell. Czy Tinmore zabezpieczył jej przyszłość?

Zarzuty Tinmore’a również nie wyjdą jej na dobre. Bez wątpienia stanie się obiektem plotek. Bóg świadkiem, że na to nie zasługiwała. Czy ludzie uwierzą, że on i Lorene byli kochankami? Albo, co gorsza, że on spowodował śmierć Tinmore’a? Niewątpliwie w pewnym stopniu przyczynił się do niej.

Lorene wstała z sofy i zaczęła chodzić po pokoju.

– Zastanawiam się… czy nie powinnam zostać przy nim? Nie wiem, czego się ode mnie oczekuje.

– A czego ty chcesz? – zapytał Dell.

Spojrzała na niego oczami pełnymi bólu, ale szybko odwróciła wzrok i podeszła do marmurowego kominka, kunsztownie rzeźbionego w liście i kwiaty.

Okropnie było widzieć ją w takim stresie. Powinien w jakiś sposób ją pocieszyć, ulżyć jej w bólu, ale jak? Przecież to on spowodował tę sytuację.

– Przykro mi, że tak się stało, Lorene – wymamrotał. – Nie potrafię wyrazić, jak bardzo mi przykro.

– Przykro ci? – Spojrzała na niego, w jej oczach malowała się udręka. – Naprawdę ci przykro?

Podszedł bliżej, ale nie śmiał jej dotknąć.

Śmierć Tinmore’a była szybka i przyszła w najmniej spodziewanym momencie, dla rodziny Della nie okazała się równie łaskawa. Jego ojciec, matka, brat, siostra i spora część służby zginęli w pożarze domu w kwietniu ubiegłego roku. Pomyśleć tylko, jaką grozę i ból niosła ze sobą taka śmierć.

Otrząsnął się. Jeśli będzie o tym myślał, pogrąży się w depresji i tym razem z niej nie wyjdzie.

– Nie przewidywałem, że do tego dojdzie – powiedział z wysiłkiem.

– Ani ja – wyszeptała. – Nie śniło mi się nawet, że mógłby pomyśleć…

Że byli kochankami? Kto mógł coś takiego wymyślić? Był wobec niej zaledwie uprzejmy.

Z okrzykiem bólu rzuciła się znowu na sofę i ukryła twarz w dłoniach.

Dell usiadł obok niej i otoczył ją ramieniem.

– Wiem, czym jest rozpacz – powiedział. – Płacz, jeśli masz ochotę.

– Rozpacz? – Jej głos brzmiał piskliwie. – Rozpacz? Jak ty nic nie rozumiesz, Dell! Jestem odrażającą istotą! Ja nie czuję rozpaczy! Czuję ulgę.

Położyła mu głowę na piersi, a on objął ją mocno i mruczał słowa pocieszenia.

Kiedy otworzyły się drzwi, Lorene odsunęła się od niego i wytarła oczy.

– Herbata i brandy – oznajmił lokaj tonem pełnym dezaprobaty.

– Postaw na stole – zdołała wykrztusić schrypniętym głosem. – I powiedz pani Boon, żeby przygotowała pokój dla lorda Penforda.

Lokaj postawił tacę na stoliku przy sofie, skłonił się i wyszedł bez słowa.

– Brandy? – zapytała, podnosząc karafkę trzęsącą się ręką.

Dell wziął ją od niej.

– Ja naleję. Może ty też powinnaś się napić. Na uspokojenie.

Kiwnęła głową i kolejna łza stoczyła się po jej policzku.

Dell podał jej kieliszek, wychyliła go szybko i poprosiła o więcej. Nalał jej ponownie, sobie również. Kusiło go, żeby wypić alkohol jednym haustem.

Lorene mrugała, żeby powstrzymać łzy.

– Pewnie uważasz mnie za potwora.

– Wcale nie. – Potworem był jej mąż. – Przeżyłaś chyba więcej, niż pokazywałaś innym.

– On… on nie był wcale takim złym mężem, naprawdę. Chciał tylko, żeby ludzie robili to, czego sobie życzył. Zawsze.

Z obserwacji Della wynikało, że lord Tinmore był człowiekiem apodyktycznym, niedbałym i czasami wyjątkowo okrutnym, jak na przykład dzisiaj, kiedy chciał pozbawić Lorene kontaktu z rodziną. Oskarżenie, że byli kochankami, było niesprawiedliwe. Powinien wiedzieć, że kobieta tak honorowa jak jego żona, nie mogła być niewierna.

Lorene dopiła resztę alkoholu.

– Więc to okropne, że czuję ulgę, prawda? – Jej podbródek zadrżał, a łzy znowu napłynęły do oczu.

– Jesteś po prostu odrętwiała.

– Powinnam pójść do niego. Chyba tego się ode mnie oczekuje.

Nie chciał, żeby odeszła. Czuł, że potrzebowała go w tym domu, w którym nie miała sprzymierzeńców. Służba słyszała fałszywe oskarżenia Tinmore’a, że byli kochankami, a jeden z lokajów widział coś, co mógł uznać za objęcia. Dell powinien zachować dystans.

Dla jej dobra.

I swojego.

Lorene wstała z sofy i ujęła dłoń Della.

– Pójdę teraz do niego. Nie przejmuj się mną. Zajmij się sobą.

Rozkoszowała się dotykiem ciepłej, mocnej ręki Della. I poczuła się winna.

Odsunęła się.

– Ktoś powinien przyjść i zaprowadzić cię do twojego pokoju.

Popatrzył na nią z takim współczuciem, że to aż zabolało.

– Zobaczymy się rano. Musisz trochę się przespać.

Następny dzień nie będzie łatwy. Sędzia. Koroner. Rozmaite rzeczy do zrobienia… tylko jakie? Nie potrafiła jasno myśleć.

– W takim razie życzę ci dobrej nocy. – Dygnęła.

Skłonił się.

Odwróciła się i uciekła z pokoju.

Zmusiła się, żeby pójść do apartamentu lorda Tinmore’a, który znajdował się na tym samym korytarzu co jej pokój. Zapukała, zanim otworzyła drzwi sypialni.

Wicky siedział na krześle przy łóżku. Kotary przy łóżku były opuszczone. Ucieszyła się z tego, bo nagle ogarnęło ją przerażenie na myśl, że ponownie zobaczy zwłoki męża.

– Jak sobie radzisz, Wicky? – zapytała, stojąc w progu.

– Chciałbym tu zostać, jeśli mogę, milady.

Serce jej się wyrywało do tego starego człowieka. Wicky kochał jej męża. Wicky, Dixon i pan Filkins byli mu szczególnie oddani. Boże! Służyli mu od dziesiątków lat.

– Oczywiście, że możesz zostać – powiedziała, wycofując się z pokoju i zamknęła drzwi.

Powoli ruszyła korytarzem do swojej sypialni. Służąca z ponurą miną pomogła jej przygotować się do snu, odzywała się do niej tylko wtedy, kiedy to było absolutnie konieczne. W końcu wyszła i Lorene wsunęła się pod kołdrę.

Jej serce biło szybko, jak po długim biegu. Uświadomiła sobie, że tak było od chwili, gdy zobaczyła Tinmore’a u stóp schodów. Jak mogła się uspokoić? Próbowała rozeznać się w swoich emocjach. Niepewność co do następnego dnia. Czy będą jakieś problemy z sędzią i koronerem? Czy zakwestionują słowa Della? Czy uwierzą, że ona i Dell byli kochankami?

Jak coś podobnego mogło przyjść Tinmore’owi do głowy? Nigdy nie mówiła o Dellu. Zawsze kontrolowała wyraz twarzy, gdy był w pobliżu. Tinmore nie mógł się domyślić. Nikt nie mógł.

Tinmore zostawiał ją w towarzystwie Della bez najmniejszych oporów. Nie interesował się, co robiła, kiedy on grał w karty albo rozmawiał ze znajomymi. Okazywał mierne zainteresowanie Dellem, który był zwyczajnym hrabią, zdecydowanie preferował jego przyjaciela, męża jej siostry Genny, markiza Rossdale’a, spadkobiercę tytułu książęcego. No i samego księcia. Co przyszło Tinmore’owi do głowy, żeby wystąpić z tak oburzającym oskarżeniem?

Kiedy mąż kazał jej iść do swojego pokoju, Lorene wiedziała, że na tym się nie skończy. Teraz nie musiała przynajmniej wysłuchiwać jego wrzasków.

Poczuła się nagle tak, jakby zdjęto z jej barków ogromny ciężar. Była wolna! Obudzi się rano i nie będzie musiała przed nikim się opowiadać. Nikt nie będzie stawiał jej zarzutów, że ma kochanka, że używa nieodpowiednich słów, że zachowuje się nieodpowiednio. Nie będzie już musiała tłumić uczuć. Ani gryźć się w język. Mogła znowu pozwolić sobie na marzenia.

Jeżeli zdoła kiedyś zasnąć.

Wierciła się i kręciła w łóżku, aż w końcu wstała i na bosaka podeszła do okna. Skuliła się na siedzeniu w wykuszu i patrzyła na zasypany śniegiem park. Jaki jasny wydawał się nawet o tak późnej porze, taki biały i czysty. To był całkiem nowy krajobraz, odmieniony przez śnieg.

Teraz czekało ją nowe życie, też całkiem odmienione.

Pomyślała o prawie dwóch latach małżeństwa z Tinmore’em.

Zrobił to, czego pragnęła najbardziej. Zaspokoił potrzeby jej sióstr i brata. Jej samej dał dom, piękne ubrania, biżuterię i wygodne życie. Była mu za to wdzięczna. I nigdy się na niego nie skarżyła. Może z wyjątkiem kilku słów, które wymknęły jej się dzisiaj w powozie Della. Ale to nie były prawdziwe utyskiwania. Narzekanie na Tinmore’a, który uratował jej rodzinę, byłoby czymś obrzydliwym.

Bo gdyby nie wyszła za Tinmore’a, to jej siostry i przyrodni brat nie mieliby środków do życia.

A co więcej, nie znaleźliby miłości.

Dla siebie Lorene prosiła o bardzo niewiele, chciała tylko, żeby Tinmore zapewnił jej względnie komfortowe życie po swojej śmierci. Nie miała pojęcia, czy to zrobił.

Nawet jeśli nie, to biżuteria, którą jej ofiarował, przedstawiała sporą wartość. Jutro upewni się, czy może nią bezpiecznie dysponować, czy nie stanowiła części majoratu. Filkins jej pomoże. Bo kto wie, co zrobią służący z lojalności wobec Tinmore’a i niechęci do niej.

Nie wiedziała, dokąd pójdzie i jak będzie żyła, ale jeśli będzie trzeba, z radością opuści to miejsce.

Wstała z wykusza, narzuciła szal na ramiona i wsunęła kapcie na bose stopy. Ze świecą w ręku przeszła do salonu, który Tinmore nazywał Salą Olimpijską, ponieważ murale na ścianach przedstawiały greckich bogów i boginie. Malowidła wyszły spod pędzla Verria, a zamówił je poprzedni hrabia.

Postawiła świecę na fortepianie, które kupił jej Tinmore, wyjęła swoje ulubione nuty i zaczęła grać.

Ktoś przysłał jej te utwory po wieczorze muzycznym w minionym sezonie. Nie wiedziała kto. Nie mąż, on zasypiał przy muzyce.

Muzyka wypełniła cały pokój, wydawało jej się, że greccy bogowie i boginie obserwowali ją i chłonęli te dźwięki. Nie obchodziło jej, czy ktoś usłyszy.

Potrzebowała pocieszenia, a to mogła jej dać jedynie muzyka.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY