Wirtuoz - Krzysztof Bochus - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Wirtuoz ebook i audiobook

Krzysztof Bochus

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Od Warszawy powstania styczniowego po współczesną Majorkę - autor bestsellerowej serii o Adamie Bergu zabiera czytelnika w kolejną sensacyjną podróż, w której nic nie jest oczywiste. 

Berg otrzymuje zlecenie odnalezienia zaginionych pamiątek po pewnym wybitnym Polaku. Jeśli mu się uda, historię polskiej kultury trzeba będzie pisać na nowo.    

We wrześniu 1863 roku narodową relikwię niszczą Kozacy w odwecie za zamach na carskiego namiestnika.  W 1939 roku, tuż po kampanii wrześniowej, z pewnej kamienicy warszawskiej w tajemniczy sposób znikają unikatowe portrety geniusza i jego rodziny. Bezcenne artefakty zostają bezpowrotnie utracone. Czy na pewno? Co łączy oba te dramatyczne zdarzenia? 

Dochodzenie przypomina morderczy tor przeszkód. Rozpoczyna się pojedynek, w którym wszystkie metody są dozwolone. Zdrada, podstęp, zbrodnia, mistyfikacja… Kto jest rywalem Berga w dojściu do prawdy? Swoi czy obcy? Gra idzie o wielką stawkę. Jest nią nie tylko splendor – ale także  życie bohatera i najbliższej mu osoby. 

Triumf i upadek, chore fascynacje i ludzkie słabości, zagadki historii i szyfry.… Perfekcyjny splot fikcji i prawdy historycznej rodem z najlepszych powieści detektywistycznych w stylu Artura Pereza Reverte. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 37 min

Oceny
4,5 (202 oceny)
120
58
20
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Tropienie zrabowanych w czasach wojen dzieł sztuki i Adam Berg w roli głównej.Prawda historyczna miesza się z fikcją literacką tak ,że czytelnik wierzy w każde słowo autora. Świetnie napisana powieść,pełna zwrotów akcji--gorąco polecam!
10
ewag44

Nie oderwiesz się od lektury

dobra książka
00
statnik

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobra książka polecam
00
cbe2b244-99ca-4485-8c34-d23a2f50f578

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna, uwielbiam fikcję historyczną przeplataną faktami. Polecam
00
Joannapedzich28

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




RedakcjaKarolina Macios
KorektaBożena Sigismund
Skład i łamanieMarcin Labus
Projekt graficzny okładkiAgnieszka Kielak
Zdjęcia wykorzystane na okładce©Giuliano Del Moretto/AdobeStock
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2022 © Copyright by Krzysztof Bochus, Warszawa 2022
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67093-60-6
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. Borowskiego 2 lok. 24 03-475 Warszawa tel. 22 416 15 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.
.

Ta książka to fikcja literacka.Wszelkie podobieństwo do realnych osób i zdarzeń jest niezamierzone i całkowicie przypadkowe.

Poświęcam tym wszystkim,

którzy byli moją inspiracją.

„Chciałem, żeby czytelnik się bawił.

Przynajmniej tak, jak bawiłem się ja”.

Umberto Eco, Imię róży.

ROZDZIAŁ I

Fortepian Chopina

Bergu (...) drżyj raczej, bo Orzeł Biały żyje. Drżyj, pogromco dzieci, niewiast i bezbronnych, z każdej kropli krwi bohaterskiej wstanie mściciel bezprzykładnej zbrodni.

Odezwa naczelnika powstańczej Warszawy Aleksandra Waszkowskiego, 1863[1]

   1.  

Od wielu dni panowały tropikalne upały. Warszawa dusiła się od żaru płynącego z nieba. Nawet sztuczna palma na rondzie de Gaulle’a straciła swoją witalność i smętnie zwisała ku ziemi, gubiąc kontury w rozgrzanym, falującym od gorąca powietrzu. W Muzeum Narodowym panował jednak przyjemny chłód. Adam Berg miał wrażenie, że znalazł się na innej planecie, cichej, nieobecnej i wypełnionej dyskretnym szumem klimatyzatorów. Wszedł do niewielkiej sali i spojrzał na przeciwległą ścianę. To powinno być tutaj. Przez chwilę wędrował wzrokiem po zawieszonych płótnach.

Obraz, dla którego tu przybył, miał ledwie dwadzieścia jeden na dwadzieścia siedem centymetrów. Właściwie miniatura przy Matejkowskich olbrzymach zawieszonych kilka sal dalej, a mimo to coś w tym portrecie przykuwało uwagę. I nawet nie chodziło o niewątpliwy kunszt portrecisty, choć interesujący Adama obraz był tylko kopią większego dzieła wiszącego obecnie w Ermitażu[I]. Bez wątpienia malarz, Aleksander Lesser, dobrze odrobił swoje zadanie. Sposób malowania, oszczędna kolorystyka i pewna skromność w doborze środków malarskich wskazywały na twórcę świadomego swych możliwości.

Nie to jednak robiło największe wrażenie. Berg spojrzał na sportretowanego mężczyznę. Namiestnik[II] był silnym, charyzmatycznym mężczyzną. Car wiedział, co robi, wysyłając go do niepokornego królestwa, które w 1863 roku po raz kolejny rzuciło wyzwanie jego władzy. Fiodor Berg miał zdusić powstanie styczniowe. Zrobił to bezwzględnie, sięgając po wszelkie możliwe metody z terrorem i przekupstwem na czele, by raz na zawsze wypalić żelazem buntownicze idee w tym niepoprawnym narodzie bezsensownych romantyków.

Mimo to z konterfektu spoglądał na niego melancholijny mężczyzna o banalnym obliczu. Przerzedzona, ufryzowana czupryna bardziej pasowała do petersburskiego lokaja niż carskiego gladiatora. Tylko Order św. Jerzego, zawieszony na szyi, podkreślał jego rzeczywistą pozycję. Fiodor Berg miał w oczach dziwny smutek. Spoglądał w lewo, umykając wzrokiem na wschód, jakby chciał w ten sposób podkreślić, że nad Wisłą, w tym dziwnym kraju, znalazł się jedynie przypadkiem i wbrew swojej woli, na wyraźne życzenie jaśnie oświeconego imperatora. Może tęsknił za rodzinnymi Inflantami, za surową białą Finlandią, którą przez kilka lat rządził żelazną ręką, za petersburskim dworem, tym Wersalem Wschodu, gdzie każdy znał swoje miejsce.

Jaki był naprawdę człowiek, który stał się katem i koszmarem całego pokolenia Polaków? Ile jeszcze tajemnic skrywał przed światem generał Fiodor Berg? Czy był wyłącznie brutalnym satrapą, starającym się wybić ludziom z głowy niepodległościowe mrzonki? A może za maską wielkiego rusyfikatora krył się ktoś wielowymiarowy? Bałtycki Niemiec, wybitny geodeta, rysownik map tureckiego Orientu, meloman? Sprawny administrator i zarazem ofiara swoich czasów, w których wola imperatora stanowiła jedyne prawo i rację bytu?

Dziennikarz pomyślał, że na tym zaskakującym portrecie tylko wiek się zgadza. Generał musiał mieć w tym czasie siedemdziesiąt lat, co artysta dobrze oddał w ziemistej cerze i zmęczonym spojrzeniu namiestnika.

I jeszcze ta zbieżność nazwisk... Zrządzenie losu, zabawny zbieg okoliczności? Zrządzenie losu, zabawna zbieżność? A może jedno z ogniw całego łańcucha przypadków, które zaprowadziły go do tej muzealnej sali? Jeszcze tydzień temu próbował nauczyć się kitesurfingu na Helu. Szło mu kiepsko, bo też i wiało beznadziejnie. Potem nadeszło kilka wietrznych dni i zaczął czynić pewne postępy. Już widział się w roli mistrza śmigającego po falach, gdy odebrał na Facebooku wiadomość, która zmieniła wszystko i wywróciła jego dotychczasowe życie do góry nogami.

   2.  

Wiadomość była lakoniczna. Berg miał przekonanie, że ktoś dobrze przemyślał jej treść. Każde słowo odgrywało tu określoną rolę, budząc w nim ciekawość pomieszaną z irytacją. Ta wiadomość miała być jak telegram zawiadamiający o wypowiedzeniu wojny – i taka też była.

„Wiem, że lubi Pan poszukiwać rzeczy, które inni uznali za bezpowrotnie stracone. I że jest Pan w tym dobry. Mam dla Pana zadanie nadzwyczajne. Jeśli się Panu uda, wszystko to, co Pan do tej pory osiągnął, okaże się tylko żartem, niewiele znaczącą błahostką. Może Pan zlekceważyć tę wiadomość i dalej odcinać kupony od wcześniejszych harcerskich dokonań. Wachlowanie się medialną sławą na pewno jest przyjemne, aczkolwiek krótkotrwale. Ale może Pan też zmienić dzieje kultury i przejść do historii. Nie jestem pewna, co Pan wybierze...

Jowita Sobol”

Harcerskich dokonań? No bez przesady – wzruszył ramionami. To i owo udało mu się osiągnąć. Może bez końcowych fajerwerków, ale jednak. Uniemożliwił wywóz z kraju cennych artefaktów z bazyliki mariackiej, trafił na pozostałości szkatuły królewskiej, zdemaskował międzynarodową szajkę poszukiwaczy skarbów, storpedował sprzedaż wywiezionej z kraju cennej rzeźby z klasztoru w Chełmnie i niemal dokopał się do wypełnionych kosztownościami podziemi zamku Czocha. Przez moment było o nim głośno w mediach. Mało? Być może, ale kto w pojedynkę osiągnąłby więcej?

A jednak ten mail trafił go w czuły punkt. Tak jakby tajemnicza Jowita dobrze zdiagnozowała stan marazmu i niepewności, w którym tkwił od powrotu z krucjaty w Chełmnie. Od kilku miesięcy odnosił sukcesy, ale połowiczne. Bywał blisko, ale nigdy nie dochodził do celu. Od lat toczył partyzancką wojnę z bardziej zorganizowanym i bezwzględnym przeciwnikiem. Brakowało mu instytucjonalnego wsparcia ze strony państwa, na rzecz którego tak się trudził, narażając zdrowie, a czasami własną głowę. Co teraz powinien robić? Dalej to samo czy przeciwnie, dać sobie spokój i zająć się pogmatwanym życiem osobistym? Mieć z Miłką dziecko, zasadzić drzewo i tak dalej. Na szczęście dom już miał.

Znowu stał na rozdrożu i żadna z rysujących się przed nim dróg nie była oczywista. Związek z Miłką nadal przynosił więcej pytań niż odpowiedzi. Przypominali dwie wyspy, nieustannie to przybliżające się, to oddalające od siebie. Nie brakowało między nimi namiętności, ale także bolesnych różnic w postrzeganiu świata i siebie samych. Więcej ich łączyło czy dzieliło? Bywały chwile, kiedy nie potrafił odpowiedzieć na to proste, zdałoby się, pytanie.

Czy ta Jowita starała się go sprowokować? Jeśli tak, najwyraźniej jej się to udało. Potarł czoło w zamyśleniu. Kim ona jest? Skąd tak wiele o nim wie? Był tylko jeden sposób, aby to sprawdzić. Jeszcze raz spojrzał na zakończenie wiadomości.

„Środa, 30 czerwca, godzina 18.00. Warszawa, Hala Koszyki. Port Royal. Mam nadzieję, że lubi Pan owoce morza”.

   3.  

Nie potrafił ocenić jej wieku. Należała do tej kategorii kobiet, które zawarły przymierze z czasem, dzięki czemu obchodził się on z nimi bardzo łaskawie. Równie dobrze mogła mieć dwadzieścia osiem, co trzydzieści pięć lat. Sarnie błyszczące oczy, usadowione blisko nasady nosa, burza rudych włosów, prześwietlonych teraz słońcem, szczupła, wysportowana sylwetka. Na przegubie nosiła zegarek do joggingu tej samej marki co on. Biegała?

– Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać. – Miała głos o miękkiej barwie.

– Jestem Adam. Tak będzie prościej – powiedział.

– OK. Jowita.

– Rzadkie imię.

– To pomysł mamy. Podobno zaczerpnęła je z jednej ze swoich ulubionych książek.

– Pewnie z Disneylandu Stanisława Dygata.

Spojrzała na niego uważniej.

– Owszem, bardzo lubiła tę powieść.

– Czytałem ją kilka razy. To historia sportowca, który w pogoni za wyimaginowaną miłością traci szanse na realne uczucie. Bardzo prawdziwa... – Zawahał się. – Ale nie spotkaliśmy się, żeby gadać o literaturze, prawda?

– Nie. Spotkaliśmy się, żeby porozmawiać o sprawie, która może zmienić twoje życie. Także moje i wielu innych ludzi. Siedzę tutaj, bo w jakimś sensie wypełniam testament mojej matki.

– Nie żyje?

– Zmarła miesiąc temu. Prawdopodobnie Covid...

– Prawdopodobnie?

– Miała tylko sześćdziesiąt trzy lata. Była w dobrej formie i nigdy na nic nie chorowała. Nie miała typowych objawów, żadnego kaszlu, utraty węchu czy duszności. Zachorowała nagle na żółtaczkę. Słabła... Zawiozłam ją do szpitala. Była zaszczepiona, więc nawet do głowy mi nie przyszło... – Nagle załamał się jej głos.

– Tak, to straszliwe kurewstwo – odparł, żeby powiedzieć cokolwiek.

– Już jej nie zobaczyłam. Nigdy, rozumiesz?

– Tak.

– To mnie najbardziej boli. Gdy zmarła, zapakowali ją w worek i spalili. Jej rzeczy też. Ocalał jedynie telefon... Przepraszam, nie wiem, dlaczego to opowiadam. To siedzi we mnie tak głęboko. Chciałam tylko...

– W porządku. – Dotknął uspokajającym gestem jej ręki. Wyczuł, że lekko się wzdrygnęła.

– Zaraz się ogarnę. – Uśmiechnęła się wymuszenie i upiła łyk kawy. – Już przechodzę do rzeczy.

– Mamy dużo czasu – powiedział. – Nigdzie się nie spieszę.

Rozumiał targające nią emocje. Śmierć jego matki była raną, która tak naprawdę nigdy się nie zabliźniła. A jednak wyczuwał coś nierzeczywistego w całej tej zaskakującej sytuacji. Nie wiedział, czego oczekiwał, ale na pewno nie tego. Po wiadomości – utrzymanej w dość prowokującym stylu – spodziewał się drapieżnej, intrygującej interlokutorki, a miał przed sobą, przynajmniej w tej chwili, rozdygotaną wewnętrznie, kruchą kobietę.

– Moja mama, Maria Sobol, pracowała niegdyś w Towarzystwie Chopinowskim w pałacu Ostrogskich i oczywiście była wielką miłośniczką muzyki Fryderyka Chopina. Dobrze grała na fortepianie. Mam wrażenie, że gdy opuścił ją mój ojciec, muzyka wypełniła powstałą po nim pustkę. Rok po rozwodzie, w 1995, poznała Niemca z dawnej NRD. Pracował w berlińskim konserwatorium. Mama oszalała na jego punkcie. Przeprowadziłyśmy się do Berlina.

– To musiało być dla ciebie trudne – powiedział uprzejmie.

– Tak. Miałam tylko siedem lat. Straciłam swoje koleżanki, szkołę, wszystko. Romans przetrwał tylko rok, ale zostałyśmy w Niemczech. Wrosłam już w nowe środowisko i mama nie chciała mi fundować kolejnego wstrząsu. Poza tym tam żyło nam się lepiej. Mieszkałyśmy w ładnym trzypokojowym mieszkaniu przy dawnej Leninallee. W kraju nie działo się wtedy najlepiej. Zresztą mama lubiła Niemcy. Często bywała w dawnej NRD, miała tu wielu znajomych wśród muzykologów.

– O jakim okresie konkretnie rozmawiamy?

– To był rok 1981. Mama przyjechała do Berlina z wykładem na zaproszenie Ośrodka Kultury Polskiej. Dokładnie drugiego marca oglądała w programie drugim telewizji enerdowskiej serial Abschied vom Frieden, ekranizację powieści Franza Carla Weiskopfa. Jednym z elementów scenografii okazał się portret Fryderyka Chopina pędzla Ambrożego Mieroszewskiego.

– Co w tym dziwnego?

– Wszystko – odparła. – Zacznijmy od początku. Ambroży Mieroszewski był przyjacielem rodziny Chopinów. Jako młody malarz namalował portret dziewiętnastoletniego Fryderyka. Uwiecznił także jego siostry i rodziców. To był jedyny portret młodego geniusza namalowany z natury, a przez to unikatowy i bardzo ceniony przez wielbicieli Chopina. W 1937 roku wisiał na honorowym miejscu w Bibliotece Polskiej w Paryżu podczas wielkiej rocznicowej wystawy poświęconej Chopinowi i jego muzie George Sand. Zaginął w czasie wojny z mieszkania Laury Ciechomskiej, krewnej wielkiego kompozytora.

– Teraz kojarzę. – Berg pokiwał głową. – Coś czytałem na ten temat.

– Właśnie. Obraz zaginiony w 1939 nagle pojawia się kilkadziesiąt lat później jako element scenografii w serialu wyprodukowanym w NRD. Wniosek mógł być tylko jeden. Moja mama była pewna, że bezcenny portret Chopina ocalał z wojennej zawieruchy. Co więcej, pięć lat wcześniej inna osoba również zauważyła portrety Mieroszewskiego wykorzystane we wcześniejszym serialu enerdowskim, ale jej interwencja została zlekceważona i nie przyniosła żadnego skutku. Dodatkowe informacje na ten temat znajdziesz tu, w obszernym dossier zebranym przez moją matkę. – Przesunęła w jego stronę grubą teczkę związaną sparciałym sznurkiem.

– Oczywiście jeśli zajmę się tą sprawą – powiedział ostrożnie Berg. – To ciekawa historia, ale wcale nie wyjątkowa. W czasie wojny zaginęły setki obrazów cenniejszych niż portrety Mieroszewskiego. Chociażby Portret młodzieńca Rafaela, którego poszukujemy do dzisiaj. Zgoda, te portrety mają ogromną wartość historyczną, a nawet sentymentalną, zwłaszcza dla znawców Chopina. – Popatrzył na teczkę. – Wiesz, to całkiem możliwe, że wciąż znajdują się gdzieś na terenie dawnej NRD. Pewnie w 1944 z podpalonej Warszawy wywiózł je jakiś rabuś w niemieckim mundurze. Bardziej jednak poruszyłoby mnie odkrycie skarbów barona Gütschowa na zamku Czocha, zwłaszcza że byłem blisko celu...[III]

– Spodziewałam się takiej odpowiedzi. Miałbyś rację, gdyby nie jedno ale.

– A mianowicie?

– Dla mojej matki historia z portretami Mieroszewskiego była początkiem, a nie końcem podróży.

Zrozumiał, że rozmowa dopiero teraz się zaczyna.

– Możesz jaśniej?

– Moja mama zawsze była zafascynowana Chopinem. Wiedziała o nim wszystko: o jego upadkach i wzlotach, nieszczęśliwych romansach i przyjaźniach. Widziała w nim nie tylko genialnego kompozytora, ale także człowieka, który całe życie szukał spełnienia, kogoś chimerycznego i słabowitego, kto od dzieciństwa naznaczony był nieuleczalną chorobą i ścigał się ze śmiercią. Bolała, że wiemy o nim zbyt mało, by zrekonstruować prawdziwy obraz Fryderyka. Pojawienie się portretów Mieroszewskiego w enerdowskim serialu było dla niej wstrząsem. Zrozumiała, że nie wszystko stracone i że być może takich rozproszonych po świecie pamiątek ze spuścizny po nim jest dużo więcej. Wierzyła, że czekają na swojego odkrywcę.

– I siebie widziała w tej roli?

– Dokładnie tak. To przekonanie stało się jej idée fixe, nadało sens jej życiu po rozwodzie i kolejnym rozczarowaniu. Przez lata poszukiwała materialnych pamiątek po Fryderyku, wierzyła, że one istnieją. Wszystkie popołudnia spędzała w archiwach, korespondowała z wielbicielami Chopina na całym świecie, od Francji i Szkocji, po Japonię i Stany. Początkowo traktowałam tę jej pasję jako niegroźne hobby. Ostatecznie mogła odreagować życiowe niepowodzenia gorzej: zacząć pić albo popaść w depresję. Nie takie rzeczy widziałam... Ale potem zdarzyło się coś, co wszystko zmieniło... – Jowita urwała nagle, jakby zabrakło jej tchu.

– Może wody? – zaproponował uprzejmie, ale odmówiła gestem ręki.

– Wróciła właśnie z podróży do Estonii. Była podekscytowana, przejęta, nieobecna, tak jakby w ogóle się nie ucieszyła na mój widok. Znałam dobrze matkę. Czułam, że coś się stało. Zapytałam ją o to, ale zbyła mnie pod byle pozorem. Wróciła do tego dopiero wtedy, gdy już znalazła się w szpitalu. Zadzwoniła do mnie... To była jedna z naszych ostatnich rozmów...

– Co powiedziała? – Berg czuł, że wbrew jego woli ta rwana, emocjonalna opowieść wciąga go bez reszty.

– Pamiętam każde słowo, jakby to było wczoraj... Powiedziała: „Córciu, znalazłam dowód. To nieprawdopodobne, ale on istnieje. Ocalał, wcale nie roztrzaskał się na bruku. Historię trzeba będzie napisać na nowo”.

– On? Co miała na myśli? – Potrzasnął głową trochę zdezorientowany. – Obraz Mieroszewskiego? Ale dlaczego na bruku?

Zapadła cisza przerywana tylko miarowym warkotem klimatyzatora.

– Mamie chodziło o fortepian Chopina – powiedziała wreszcie cicho Jowita.

– Ten z wiersza Norwida? – zapytał.

– Ten sam. Jeśli mama miała rację, trzeba by go usunąć z podręczników szkolnych...

Przymknęła oczy i wyrecytowała cicho:

Patrz!... z zaułków w zaułki

Kaukaskie się konie rwą

Jak przed burzą jaskółki,

Wyśmigając przed pułki:

Po sto – po sto – –

– Gmach zajął się ogniem, przygasł znów,

Zapłonął znowu – – i oto pod ścianę

Widzę czoła ożałobionych wdów

Kolbami pchane – –

I znów widzę, acz dymem oślepian,

Jak przez ganku kolumny

Sprzęt podobny do trumny

Wydźwigają... runął... runął... – Twój fortepian!.

Berg potrzebował chwili, aby ochłonąć. Miał wrażenie, że czar w jednej sekundzie uleciał. Przez kilka minut uległ iluzji. Dał się wciągnąć w opowieść, która zapowiadała wielki epos, a okazała się baśnią i karykaturą.

– Wiem, co chcesz powiedzieć... – dodała szybko Jowita, podnosząc na niego płonące nerwowym blaskiem oczy. – Że to brzmi jak bajka. Jednak moja mama głęboko wierzyła, że ten legendarny instrument istnieje do dzisiaj. Powiedziała, że ona już nie dokończy dzieła, ale słyszała o kimś, kto mógłby to zrobić. Podała twoje nazwisko. Dlatego napisałam do ciebie. Miałam cię odnaleźć i przekazać ci jej zbierane latami dossier. Posłuchaj...

– Nie, to ty posłuchaj, Jowito – przerwał jej.

– Ale...

– Z całym szacunkiem. Rozumiem, że czujesz się wykonawczynią ostatniej woli matki, strażniczką świętego ognia, ale rozmawiamy o bajkach. Twoja matka uległa złudzeniu. Uwierzyła w coś, w co bardzo chciała uwierzyć. Takie rzeczy się zdarzają. Jestem dziennikarzem, tropicielem skarbów, jak nazywają mnie niektórzy, na pewno jednak nie harcerzem czy fantastą. Śledztwa podejmuję na podstawie analizy faktów, świadectw naocznych świadków, dokumentów... Jak rozumiem, twoja matka doszła do przekonania, że fortepian Chopina wyrzucony w 1863 roku na warszawski bruk nadal istnieje. Prędzej uwierzyłbym, że odnalazła Bursztynową Komnatę.

– Wiem, że to wygląda mało prawdopodobnie, ale... – zaczęła znów, on jednak nie pozwolił jej dokończyć.

– Mało prawdopodobnie? – Popatrzył na nią ze zdziwieniem. – No to zbierzmy fakty. A są one takie. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale co nieco pamiętam. We wrześniu 1863 roku doszło w Warszawie do spektakularnego zamachu na carskiego namiestnika, generała Fiodora Berga. Zamach był reakcją powstańczej frakcji czerwonych na wzmożone represje wobec ludności polskiej po upadku powstania styczniowego. Rosjanie chcieli raz na zawsze wybić Polaczkom aspiracje niepodległościowe z ich zakutych, hurrapatriotycznych łbów. Ten twardy kurs uosabiał właśnie namiestnik Berg. Swoje zadanie realizował z typową dla Niemca bałtyckiego bezdusznością i metodycznością. Wszelki opór łamano represjami na niespotykaną wcześniej skalę. To dlatego Berg miał zginąć. Powstańcy postanowili odpowiedzieć na terror aktem dramatycznym, który miał wstrząsnąć bezlitosnym wrogiem i osłabić jego morale. Znali trasę przejazdu namiestnika na Zamek Królewski, jego ówczesną urzędową siedzibę, i zdecydowali, że zamach przeprowadzą koło pałacu Zamoyskich przy Krakowskim Przedmieściu. 19 września 1863 roku około godziny siedemnastej doszło do ataku. Na powóz Berga zrzucono parę bomb z wyższych pięter pałacu. Rozlano również substancję zapalającą oraz oddano kilka strzałów z dubeltówki. Zamach okazał się katastrofą. Berg przeżył, wybuch zranił tylko kilka koni z eskorty i towarzyszącego mu adiutanta, a zamachowcy uszli, korzystając z zamieszania. Rosjanie wpadli w szał. Ponieważ nie udało im się schwytać bezpośrednich sprawców, zastosowali odpowiedzialność zbiorową. Aresztowano wszystkich mieszkańców pałacu Zamoyskich, w tym dzieci i kobiety, a mężczyzn przewieziono do Cytadeli Warszawskiej. Rozpoczęto śledztwo. Właściciela budynku, księcia Stanisława Antoniego Zamoyskiego, skazano na osiem lat ciężkich robót. A teraz najważniejsze, posłuchaj – dodał, nachylając się nad stolikiem. – Sołdaci carscy nie poprzestali na aresztowaniach. Zdewastowali również wyposażenie mieszkań w pałacu. Z okien na bruk poleciały meble, księgozbiory, porcelana. Widziały to na własne oczy setki ludzi, gapiów, którzy zebrali się pod budynkiem. To wtedy Kozacy wyrzucili fortepian należący do Fryderyka Chopina oraz pamiątki po kompozytorze, zgromadzone przez jego rodzinę zajmującą jeden z lokali w pałacu. Właśnie to bezsporne wydarzenie Cyprian Kamil Norwid uwiecznił w poemacie Fortepian Szopena.

Dziennikarz przerwał na chwilę, jakby chciał podkreślić wagę ostatniej frazy, którą zamierzał wypowiedzieć.

– Wiemy również, co działo się dalej – kontynuował. – Cały ten stos wyrzuconego przez okna dobytku, pogruchotanych mebli i fruwających na wietrze książek zebrano pod pomnikiem Mikołaja Kopernika i podpalono. To był dramatyczny wieczór. Powtarzam, świadkami tego wydarzenia były setki ludzi. Ten traumatyczny obraz głęboko zapadł im w pamięć. Nikt dotychczas nie negował tych wydarzeń. Fortepian Chopina, roztrzaskany na warszawskim bruku, spłonął na tym stosie. Jakim cudem miałby więc ocaleć? Kto miałby o to zadbać? Przecież Kozacy prawdopodobnie nawet nie domyślali się, że w tym domu mieszka rodzina Chopina. Co więcej, mogę się założyć, że nawet nie wiedzieliby, kto to taki. Rosjanie działali na oślep. Mieszkańcy pałacu Zamojskich zostali ukarani, ponieważ zamachowcy wykorzystali do ataku ten właśnie budynek. Tylko to się liczyło. Brutalny odwet, zemsta, odpowiedzialność zbiorowa. Dlatego moim zdaniem wiersz Norwida to nie poetycka wizja, ale rodzaj rymowanego reportażu.

Jowita słuchała go z pochyloną głową, jakby nie chciała uronić żadnego słowa z tej tyrady.

– Wiem, że... – przez chwilę szukała właściwego słowa – ...wersja mojej mamy brzmi niewiarygodnie, wywraca do góry nogami wszelkie historyczne schematy i burzy utarte przyzwyczajenia. Ten wiersz Norwida znają wszyscy, jest w kanonie szkolnych lektur od dziesięcioleci. Można zastąpić Miłosza Rymkiewiczem, ale Norwid zostanie w kanonie na pewno. Obraz roztrzaskanego na bruku fortepianu Chopina to część naszej zbiorowej tożsamości. To mit, a mity mają długie życie.

– Tu nie chodzi o uleganie schematom czy konwencjonalne myślenie – Berg potrząsnął przecząco głową – tylko o wierność faktom. Obalanie narodowych mitów? To by mnie nawet kręciło, ale nie tym przypadku. Ten fortepian to po prostu fatamorgana[IV].

Patrzyła na niego spod oka z rosnącym rozczarowaniem. Nie tak wyobrażała sobie tę rozmowę. Pamiętała uczucie rozdzierającej pustki po śmierci matki. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, jak bardzo były ze sobą związane... Nie zawsze się ze sobą zgadzały, zwłaszcza ostatnio, ale zawsze miała poczucie, że matka jest jedyną osobą, która kocha ją bezwarunkowo. Teraz już takiej osoby nie było. Nie zapomni momentu, gdy po pogrzebie otworzyła drzwi do mieszkania i przekroczyła próg. Cisza w tym domu krzyczała. Każdy przedmiot, wgnieciona poduszka, porzucony drobiazg przypominał jej o stracie. Nigdy już nie usłyszy charakterystycznego szurania nóg, nigdy nie dobiegnie jej owo sakramentalne przywitanie: „Wyglądasz kwitnąco, córuś. Posłuchamy razem Frycka?”.

Obiecała matce, że odnajdzie Berga, była jej to winna, a teraz siedziała naprzeciwko niego. Nie był typem Adonisa z telewizyjnych seriali, ale na pewno podobał się kobietom. Wysoki, szczupły w białej koszuli i markowych dżinsach. Wyczuwała w tym szczupłym ciele jakieś napięcie i utajoną siłę. Uwagę przyciągały jego szare oczy, nieruchome i skupione na rozmówcy. Podobało jej się, że był uważny wobec niej. Te drobne gesty, na które była tak czuła... Przepuszczenie jako pierwszej w drzwiach, przystawienie krzesła...

A przy tym nie skrywał sceptycyzmu i braku przekonania do tego, co mu opowiedziała.

– Moja mama poświęciła tej sprawie dwadzieścia lat życia – powiedziała wreszcie z wysiłkiem. – Nie mógłbyś poświęcić jej chociaż dwóch godzin? Może te dokumenty cię przekonają. – Stuknęła palcem w dossier. – Ja najwidoczniej okazałam się mało przekonująca. Przyjmę każdą twoją decyzję. Obiecaj mi przynajmniej, że przestudiujesz tę teczkę. Ja znam jej zawartość i mogę powiedzieć jedno. Być może mama źle interpretowała zawarte w niej informacje, być może jej wyobraźnia szybowała zbyt wysoko, ale nie była obsesjonatką, tylko naukowcem z tytułem doktora. Wiedziała o życiu Chopina wszystko i miała przekonanie, że dokonała rewolucyjnego odkrycia. Może warto jednak to zbadać? Czy poszukując na przykład Szkatuły Królewskiej, nie szedłeś pod prąd? Nie przejmowałeś się utartymi opiniami? Czy niektórzy nie stukali się na twój widok w głowę?

To był celny strzał. Wiedział, że ta krucha dziewczyna z podkrążonymi oczami ma rację. Gdyby wierzył w urzędowe teorie, nie byłby tym, kim był. Historia o cudownie ocalałym instrumencie wcale go nie przekonywała, ale ostatecznie co szkodziło spróbować. Poza tym szkoda mu było tej kobiety. Sam bardzo boleśnie przeżył śmierć matki. Stanąłby na głowie, gdyby na koniec przekazała mu jakąś misję do wykonania. Niestety, nie dała mu takiej szansy.

– OK. Przejrzę te dokumenty – powiedział. – Ale tylko tyle. Niczego więcej nie obiecuję. Jestem naprawdę bardzo zajęty. Mam co robić...

– Dziękuję, to i tak dużo. – Usłyszał w jej głosie westchnienie ulgi. – Wracam do Berlina. Będę czekała na twoją odpowiedź.

Patrzył, jak postać Jowity znika w prześwietlonych słońcem drzwiach. Takie kobiety zawsze zwiastują kłopoty, pomyślał. Był ciekawy, czy obejrzy się w progu. Nie zrobiła tego.

Naprawdę miał co robić? Bez wątpienia – skrzywił się. Jego życie przypominało kolejkę górską. Co jakiś czas startował ku nowej przygodzie i rwał się ku górze, ale gdy docierał do końcowego przystanku, popadał w marazm. Przywykł już do życia w adrenalinie i napięciu. Nie potrafiłby chyba powrócić do pracy na redakcyjnym etacie. Codzienność wydawała się taka monotonna...

Poza tym była jeszcze Miłka. Wiele razem przeszli, padło wiele słów i namiętnych zaklęć. Poprosił ją przecież o rękę, a ona, chociaż się zawahała, powiedziała „tak”. Niby wszystko było w porządku. Mieszkali razem w Sopocie w domu po jego ojcu. Pieliła ogród z chwastów, odkurzała dywany z taką zaciekłością, jakby chciała przenicować je na wylot. Gotowała mu obrzydliwe zupy z jakiejś ekologicznej zieleniny, a w nocy kochali się do utraty tchu. A jednak nie potrafił powiedzieć, czy Miłka jest szczęśliwa i co naprawdę myśli... Nie była do końca pewna swoich uczuć?

To by go specjalnie nie zdziwiło. Była taka inna, osobna. Przypominała najeżone zwierzątko, które czasami daje się pogłaskać, a czasami kąsa i rani.

Pomyślał, że życie z nią nie jest łatwe, jednak zależało mu na niej. Miał w życiu wiele kobiet, ale jedynie ona przy nim pozostała, na dobre i na złe. To nie był standardowy związek, tylko czy musiał taki być?

Sięgnął po komórkę. Jak zwykle musiał odczekać dobrą minutę, zanim odebrała.

– Miłka?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

PRZYPISY

[I] Portret hrabiego Berga pędzla Aleksandra Lessera z 1868 jest kopią wielkoformatowego reprezentacyjnego konterfektu namalowanego przez Józefa Simmlera w 1866 roku (Ermitaż, St. Petersburg).
[II] Urząd namiestnika w Królestwie Polskim utworzony został na mocy Konstytucji Królestwa Polskiego z 27 listopada 1815 roku. W świetle tego dokumentu namiestnik był oficjalnym przedstawicielem króla polskiego (czyli cesarza Rosji) w Warszawie. Mógł być mianowany spośród nobliwych obywateli Cesarstwa Rosyjskiego i Królestwa Polskiego, jednakże z wyjątkiem osób naturalizowanych. Namiestnik miał ogromną władzę. Kierował całością spraw publicznych w kraju, pod nieobecność monarchy prezydował Radzie Stanu. Był również członkiem i kierownikiem Rady Administracyjnej. Zachowywał prawo weta wobec jej decyzji, jego własne postanowienia (z wyjątkiem owego weta) musiały jednak być kontrasygnowane przez właściwego ministra. Posiadał też liczne – pośrednie – uprawnienia kreacyjne, przedstawiał królowi po dwóch kandydatów do nominacji na stanowiska: arcybiskupa, biskupa, senatora, ministra, sędziego trybunału najwyższego, radcy stanu. Kompetencji namiestnika nie podlegały sprawy finansowe i budżetowe, spod jego jurysdykcji wyłączono również wojsko i politykę zagraniczną Królestwa.
[III] Na podstawie faktów opisanych w książce Sztuka zagrabiona. Uprowadzenie Madonny, Włodzimierza Kalickiego i Moniki Kuhnke, Agora, 2014.
[IV] „Większość instrumentów prezentowanych w muzeach chopinowskich to eksponaty z XIX wieku, nie zawsze jednak są one rzeczywiście związane z osobą kompozytora. Istnieje jednak kilka autentycznych, na których Chopin grał, ćwiczył i komponował. Są to między innymi dwa fortepiany Pleyela. Jeden (...) znajduje się obecnie w Muzeum Fryderyka Chopina w Pałacu Ostrogskich w Warszawie. Drugi to fortepian, na którym Chopin grał w Szkocji. Obecnie należy on do zbiorów Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. W Muzeum Fryderyka Chopina w Warszawie znajduje się również pianino firmy Pleyel, które Chopin osobiście wybierał (miał z tego 10% profitu) dla pani Raymond z Mołdawii. Wybór pianina Chopin potwierdził osobistym podpisem złożonym wewnątrz instrumentu. Jest ono własnością Fundacji Chopinowskiej z USA, czasowo tylko eksponowaną w Polsce. Innym znanym instrumentem jest pianino marki Erard, które z kolei Chopin osobiście wybierał dla Delfiny Potockiej. Obecnie znajduje się ono w muzeum – Dworku Krasińskich w Złotym Potoku. Od 2018 Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, posiada w swoich zbiorach dokładną kopię fortepianu Buchholtza, którą stworzył Paul McNulty, jeden z najlepszych obecnie budowniczych fortepianów historycznych na świecie”. Aleksandra Dudek, Śladami Chopina – w hołdzie, [w:] „Wychowanie Muzyczne” 5/2010.
[1]Dokumenty terenowych władz cywilnych Powstania Styczniowego 1862–1864, oprac. W. Djakow, S. Kieniewicz, Ossolineum, Wrocław 1986.