Więzy krwi - Ellison J.T. - ebook + książka

Więzy krwi ebook

Ellison J.T.

4,5

Opis

Błyskotliwy thriller amerykańskiej autorki bestsellerów „New York Timesa” i „USA Today”

Jedna chwila na zawsze zmieni ich życie…

Siedemnastoletnia utalentowana narciarka Mindy Wright ma przed sobą świetlaną przyszłość. Właśnie startuje w ważnych zawodach, a zwycięstwo ma jej zagwarantować miejsce w reprezentacji olimpijskiej kraju. Ulega jednak poważnemu wypadkowi i nagle jej życie i wszystkie plany stają pod znakiem zapytania.

Widmo przekreślonej kariery sportowej traci jednak na znaczeniu, gdy w trakcie operacji lekarze odkrywają, że nastolatka ma rzadką odmianę białaczki.

Jedyną szansą na wyleczenie jest przeszczep komórek macierzystych. Badania DNA rodziców ujawniają jednak przerażającą prawdę. Mindy nie jest ich biologiczną córką. Jak to możliwe, że nie łączą ich żadne Więzy krwi?

Rozpoczyna się dramatyczny wyścig z czasem, którego stawką jest życie dziewczyny.

Podczas walki o jej życie wychodzą na jaw kłamstwa sprzed lat. Czy w szpitalu po urodzeniu doszło do pomyłki i Mindy została zamieniona z innym dzieckiem? A może w grę wchodzi coś o wiele bardziej złowrogiego? Poszukiwanie prawdy może zniszczyć tę rodzinę… ale ktoś jest gotów iść po trupach, żeby nie doprowadzić do ujawnienia jej najgłębiej skrywanych sekretów.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 516

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (75 ocen)
49
19
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
WeronikaTrz

Nie oderwiesz się od lektury

Oślepiającą biel sypiącego z nieba śniegu, głośne skandowanie kibiców w tle, zabójcza prędkość. Wystarczył jeden moment, by świetlana kariera Mindy w narciarstwie zjazdowym została raz na zawsze przekreślona. A to tak naprawdę dopiero początek, gdyż jak to mówią, nieszczęścia lubią chodzić parami... Zdarzyło się Wam kiedyś, że po przeczytaniu zaledwie jednego rozdziału wiedzieliście, że to będzie fenomenalna lektura? Cóż, ja miałam tak z "Więzami krwi". I to przeczucie całe szczęście mnie nie zawiodło, a nowe dzieło Ellison z pewnością trafi do mojej tegorocznej topki. Ileż tutaj było efektownych plot twistów, ile zawiłych intryg! Ellison wodzi czytelnika za nos i niezwykle skutecznie mąci mu w głowie, nieustannie podrzucając mylne tropy. To historia przypominająca rozpędzoną lawinę złożoną ze stopniowo wypływających na wierzch kłamstw i rodzinnych tajemnic. Lawinę, która zmierza ku spektakularnemu wręcz finałowi. Niezmiernie podobał mi się również sam motyw listów, które przeplatan...
jolant33

Całkiem niezła

trzeba przebrnąć przez pierwsze 200 stron. wtedy zaczyna się akcja
00
Zaczytana_Anex

Dobrze spędzony czas

Ostatnio dość rzadko udaje mi się trafić na dobrej jakości thrillery, które rzeczywiście wprowadzają mnie w fajny i pełny napięcia stan. Szczerze, to z tego powodu, na dłuższy czas dałam sobie spokój z tą tematyką. Przy porządkowaniu biblioteczki, wpadła w moje ręce przedmiotowa pozycja i przypomniało mi się jak pozytywnie wypowiadała się o niej @ver.reads. Biorąc pod uwagę również to, że dzięki rozdaniu organizowanym przez nią udało mi się zgarnąć tę pozycję, postanowiłam dać jej szansę. Był to strzał w dziesiątkę! Tego mi brakowało! Nie oczekiwałam, że ta pozycja będzie tak dobra i zaskoczy mnie tak pozytywnie. To jak budowana jest akcja tej historii, powoduje, że z każdym rozdziałem moje tętno wzrastało. Kilkukrotnie Autorka wyprowadziła mnie tak w pole, że byłam już święcie przekonana o tym, jak zakończy się historia. Mimo to nagły splot wydarzeń powodował, że siedziałam w osłupieniu i zastanawiałam się, co tam się jeszcze wydarzy. Był to dla mnie bardzo fajny powrót do tematyk...
00
Maluska85

Dobrze spędzony czas

Przyznaję rację tym którzy, czytali i polecali, nie wpuściliście mnie na minę. A tym którzy jeszcze nie czytali polecam, tylko wytrzymajcie do 200 strony, bo dopiero później akcja się rozkręca. Książka jest pełna kłamst, prawd i półprawd. Choć dość szybko można się zorientować kto okaże się winnym, a zakończenie nie wbije Was w fotel, to warto wziąć ten tytuł pod uwagę jeżeli potrzebujecie emocji, wstrząsu, ale też pochylenia się nad psychiką człowieka. Szpital psychiatryczny, skrzywdzona kobieta, przyjaźń, dziecko, tajemnice i dziwne przypadki - taka mieszanka nie może skończyć się dobrze. Lauren dla rodziny jest w stanie zrobić wszystko, a przede wszystkim zrobi wszystko aby tą rodzinę mieć. Nie cofnie się przed najgorszą zbrodnią, zdecyduje się na kłamstwo, ukryje swoją przeszłość. Dopiero choroba córki spowoduje, że wszystkie tajemnice zaczną wychodzić na jaw. To sprawi, że Lauren znowu będzie musiała zawalczyć o swoją rodzinę i jej przyszłość. Czy może wyjść z tego coś dobrego?...
00
Kamila1090

Dobrze spędzony czas

Nastoletnia narciarka Mindy Wright ma przed sobą świetnie zapowiadającą się karierę. Gdy startuje w ważnych zawodach i swoje zwycięstwo ma na wyciągnięcie ręki ulega poważnemu wypadkowi. Z tego powodu jej plany diametralnie się zmieniają. W wyniku wypadku trafia do szpitala gdzie zostaje odkryta rzadka odmiana białaczki. Jedyną szansą na przeżycie jest przeszczep komórek macierzystych. Badania DNA jednak ukazują zupełnie inną prawdę niż siedemnastolatka mogła się spodziewać. Okazuje się,że Mindy nie jest związana krwią ze swoimi rodzicami. Zaczyna się walka z czasem,na jaw wychodzą tajemnice i kłamstwa. Co wydarzyło się 17 lat temu w szpitalu? Kto pójdzie po trupach by nie dopuścić do ujawnienia skrywanych sekretów? 🩸🩸🩸🩸🩸 Jaki thriller waszym zdaniem był najlepszy w 2022 r? Od jakiegoś czasu czytałam o tym,że "Więzy krwi" były w topcie z tego gatunku. Czy się z tym zgadzam? Powieść na pierwszy rzut oka nie wydaje się historią unikatową. Sam fakt że liczy 500 stron mógłby...
00

Popularność




Skomplikowane relacje rodzinne, trudne wybory i mroczne sekrety wychodzące na jaw w dramatycznych okolicznościach. Ta książka jest niczym emocjonujący zjazd czarną trasą narciarską. Mocna rzecz!

Joanna Wó[email protected]

Kłamstwa, półprawdy, sekrety to tylko niektóre elementy historii stworzonej przez J.T. Ellison, które nadają jej pikanterii i dynamiczności. Ten thriller czyta się z zapartym tchem, przedzierając się przez skomplikowane rodzinne emocje, aby tylko poznać prawdę...

Paula Sieczko@ruderecenzuje

Początkowe rozdziały nie zapowiadają tego, jak mroczne i destrukcyjne zakamarki ludzkiej psychiki będzie dane nam zgłębić. To mocna, momentami przerażająca historia, która mogła wydarzyć się naprawdę.

Natalia Miśkowiec @prostymislowami

Więzy krwi przypominają rozpędzoną lawinę złożoną ze stopniowo wypływających na wierzch mrocznych kłamstw i rodzinnych tajemnic, która zmierza ku spektakularnemu finałowi. To historia ukazująca, że czasami prawdziwe potwory żyją tuż obok nas – poczujcie na własnej skórze ten zimny oddech obłędu, pozostanie z Wami na długo!

Weronika Trzęsień@ver.reads

Powieść J.T. Ellison pokazuje, że życie jest niczym układanka z kostek domina. Czasem wystarczy lekko naruszyć jeden element, żeby wszystko, co do tej pory się osiągnęło, w jednym momencie przestało istnieć. Więzy krwi to historia, która intryguje, wzbudza niepokój, by na końcu dać nadzieję. Z całą pewnością jest to doskonała lektura na nadchodzącą jesień.

Katarzyna Cupak@katka_reads26

Misternie utkana intryga, skrywane latami przerażające sekrety, które miały nigdy nie wyjść na jaw, i historia pełna nieprzewidywalnych zwrotów akcji. J.T. Ellison zagląda w najmroczniejsze zakamarki ludzkiej natury, dostarczając czytelnikowi rozrywki na najwyższym poziomie, a przy tym nie stroni od trudnej i ważnej tematyki, która zmusza do głębszej refleksji. Polecam!

Gabriela Setla@gabriela_setla_

Niepokojący i pełen tajemnic thriller! Wywołuje w czytelniku różne doznania: od naturalnej potrzeby wzruszenia, poprzez szokującą wręcz konsternację, aż po realne poczucie zagrożenia. Ta historia zdumiewa i zatrważa, panoszy się w wyobraźni, akcentując smak toksycznych zachowań i wskazując na oczywistą prawdę: krew nie kłamie.

Miłka Kołakowska@mozaikaliteracka

Więzy krwi zachwycą Was szybkim tempem i zaskakującymi zwrotami akcji. Tajemnice, które wychodzą na jaw, tworzą mistrzowsko wręcz utkaną sieć kłamstw. J.T. Ellison napisała znakomity, nieodkładalny thriller – absolutny must-read tej jesieni!

Katarzyna [email protected]

Książki takie jak ta przypominają mi, za co kocham thrillery. Dla książki takiej jak ta warto zarwać noc. Pełna mroku i napięcia historia o życiu budowanym na kłamstwach. Pamiętajcie tylko, aby nie ufać nikomu – absolutnie nikomu.

Marta Sarnecka@bookholiczka_poleca

Więzy krwi to złożona powieść o życiu zbudowanym na kłamstwie i sekretach. Fenomenalna historia, na podstawie której mógłby powstać świetny film czy serial. Dla mnie to gatunkowy must-read.

Pamela [email protected]

Tytuł oryginału: Tear Me Apart

Redakcja: Dorota Kielczyk

Projekt okładki: Karolina Michałowska

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Maria Śleszyńska, Renata Kuk

© 2018 by J.T. Ellison

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022

© for the Polish translation by Aldona Możdżyńska

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana. Wydanie za zgodą Harlequin Books S.A.

Ta książka jest fikcją literacką.

Ewentualne podobieństwo do osób, miejsc, zdarzeń i okoliczności jest przypadkowe.

ISBN 978-83-287-2425-9

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

–fragment–

Margaret Marbury i Nicole Brebner

za to, że pomogły mi dotrzeć do mrocznych zakamarków w psychice człowieka.

I jak zawsze Randy’emu,

który mnie przed tym mrokiem chroni.

„Człowiek najmniej jest sobą, gdy mówi we własnym imieniu. Daj mu maskę, a powie ci prawdę”.

OSCAR WILDE

PROLOG

SZPITAL UNIWERSYTECKINASHVILLE, TENNESSEE1993

VIVIAN

Bardzo wyraźnie pamiętam dzień, w którym przyjechała. Jakie zrządzenie losu ją do mnie przywiodło? Zastanawiałam się nad tym wiele lat. Gdybym tylko skręciła w prawo, nie w lewo, gdybym w szpitalu poszła schodami, zamiast pojechać windą, albo gdybym przed śmiercią ojca na ostatni wspólny posiłek zamówiła kurczaka, nie stek… Wówczas, zgodnie z teorią chaosu – efektem motyla – moje życie zmieniłoby się na tyle, że ona by się w nim nie pojawiła. Ja jednak skręciłam w lewo, pojechałam windą i zamówiłam stek, ona natomiast się pojawiła i na zawsze mną zawładnęła.

– – –

To moje ósme wtorkowe tetrazzini z indyka. Rozgrzebuję jedzenie na talerzu, nie jestem głodna. Mdli mnie od leków, nie mam apetytu, zresztą kolacja jest o piątej, już za parę godzin. Wtedy coś zjem, jeżeli poczuję się lepiej.

Inni ze smakiem pochłaniają tę szarą breję. Im wszystko jedno, co dostają. Połowie ślina cieknie na talerz, druga połowa obserwuje podróż zielonych ludzików przez morze sosu albo zdejmuje z bułek srebrną folię i robi z niej kwiatki, które potem wiesza na łóżku, żeby odstraszyć rządowych szpiegów. Krótko mówiąc, nie mam z nimi nic wspólnego. Nie postawiono mi żadnej interesującej diagnozy. Nie popełniłam żadnego przestępstwa. Po prostu depresja. Myśli samobójcze i trzy próby odebrania sobie życia. Tak, to ciężki przypadek.

Wracam do siebie, po drodze zerkając przez otwarte drzwi innych sal. Niekiedy pacjenci zostawiają na wierzchu coś fajnego. Czasopisma. Sznurek. Karty. Nie jestem wybredna, może być cokolwiek, byle przerwać nudę. Niestety dziś nie mam szczęścia. Wszędzie panuje idealny porządek. Łóżka są zasłane, ręczniki wiszą równiutko, cały oddział pachnie sosnowym środkiem czyszczącym. Salowe były bardzo skrupulatne. Zabrały wszystko, co mogło mieć jakąkolwiek wartość.

Przerywam rekonesans i kieruję się do kanciapy na fajkę. Cztery razy dziennie wolno mi zapalić w tej malutkiej pakamerze dwa na dwa metry przy tylnych schodach. Widzę z niej niebo. Krata na górze zamknięta jest na ogromną mosiężną kłódkę. Gdybym mogła ją otworzyć, odzyskałabym wolność, wyszła na parking i po prostu ruszyłabym w świat. Czasami się zastanawiam, czy możliwość zapalenia sobie jest tego warta. Tak pewnie czują się krowy, które codziennie są zaganiane na ogrodzone pastwisko i nie mogą się z niego ruszyć.

Moja sala, 8A, jest całkowicie biała. Biała jak tygodniowy śnieg, biała nie taką bielą, która jest czysta i świeża, lecz przybrudzona, szpitalna. Nigdzie indziej nie znajdzie się takiego odcienia. Białe ściany, biała pościel, białe linoleum. Białe szpitalne koszule. Białe kaftany z długimi rękawami i lśniącymi srebrnymi klamrami – dla niegrzecznych.

W każdej sali zwykle stoją dwa łóżka, ale ja od miesiąca – odkąd moja ostatnia współlokatorka została wypisana do domu – mieszkam tu sama. Nienawidzę jej za to, że stąd wyszła, a jednocześnie rozkoszuję się ciszą w przestrzeni, którą mam na wyłączność. Przedtem zawsze bałam się być sama. Nie znosiłam ciemności i jej upiornego piękna. Teraz łaknę jej prostoty, pustki i odosobnienia. Już nie mam siły się bać.

Staję w drzwiach. Ktoś jest w mojej sali.

Jej świeżo umyte ciemne włosy spływają kaskadą na plecy. Jedzie od niej tym nieznośnie czystym zapachem szamponu Johnson’s Baby. Tutaj każdy nowy go dostaje w plastikowym kubełku z wyprawką „na powitanie”.

Dziewczyna siedzi na łóżku z głową przechyloną na bok, tyłem do drzwi. Wygląda przez malutkie okno, przesłonięte drucianą siatką. Gapi się na parking – smętny plac pokryty szarym asfaltem – po którym nieustannie krążą samochody. Dziwna odmiana tortury, ten posmak wolności, jaki nam tu dają. Jesteśmy jak rybki w akwarium. Widzimy resztę świata, niezainteresowanych nami ludzi wiodących nieinteresujące życie.

To wtargnięcie w moją przestrzeń osobistą rozwściecza mnie, więc wypadam z powrotem na korytarz i maszeruję do dyżurki pielęgniarek. Zastaję tam akurat siostrę oddziałową Eleanor Snow. Nazywamy ją Suką, bo zachowuje się jak suka. Kto powiedział, że musimy być oryginalni?

Suka spokojnie wypełnia formularz przyjęcia pacjenta. Pewnie mojej współlokatorki. Spokój oddziałowej wkurza mnie już na maksa. Nie rozumiem, jak można być tak spokojnym. Mój umysł, który nigdy nie cichnie, nie pozwoliłby mi siedzieć i z uśmiechem wypełniać formularze.

– Kto jest w mojej sali? – warczę.

– Twoja nowa koleżanka. Proponuję, żebyś poszła się z nią przywitać. I trzymaj ręce przy sobie. Chyba nie chcesz, żebym znowu obcięła ci paznokcie?

Wstrząsa mną dreszcz. Nie chcę, dobrze o tym wie.

– Nikt nie spytał mnie o zgodę.

– Nie musimy o nic cię pytać. A teraz sio. Mam kupę roboty. I zjedz obiad, bo inaczej powiem doktorowi Freemanowi, że się głodzisz.

– To jeszcze koniecznie dodaj, że od jego prochów chce mi się rzygać.

Jak burza wypadam z dyżurki. Jedzenie to jedyna rzecz, którą kontroluję. Wszyscy tutaj każą mi brać leki, mówią, kiedy mam spać, brać prysznic i srać, muszę siedzieć w kółku ze śliniącymi się idiotami i opowiadać swoją historię. „Kochanie, poczujesz się o wiele lepiej, kiedy to z siebie wyrzucisz”. Nie. Nie!

Pieprzyć przerwę na papierosa. Wracam do sali 8A. Dziewczyna tkwi w tym samym miejscu, z głową identycznie przechyloną na bok. Długie ręce trzyma po bokach. Wygląda to tak, jakby ją podpierały, osadzały w rzeczywistości.

Chrząkam, ale się nie odwraca. Staję przed oknem i pochylam się nad nią, żeby w końcu na mnie spojrzała. Pstrykam palcami tuż przed jej nosem, ani drgnie.

Aha.

Nie trzeba być specjalistą od głowy, żeby zrozumieć przyczynę jej milczenia i bezruchu. Ma spotkanie z Królem Thorem. Torazyną, dla niewtajemniczonych. To silny lek antypsychotyczny, którego lekarze w psychiatrykach nadużywają, żeby spacyfikować pacjentów awanturujących się, nadpobudliwych czy w inny sposób odmawiających współpracy.

Spotkań z Królem nie cierpię jeszcze bardziej niż obcinania paznokci przez Sukę, więc daję nowej spokój. Zaczynam grzebać w jej rzeczach. Na dnie torby na pranie znajduję trochę zwykłych ciuchów. Dziewczyna ma na sobie rozciągnięte spodnie od dresu i bluzę, tak jak ja teraz, bo moje rzeczy poszły do pralni. Poza tym jest jeszcze parę artykułów toaletowych: szpitalna szczoteczka i pasta do zębów, grzebień. Nie przyszła tu na własne życzenie.

Dobrowolna hospitalizacja jest wtedy, kiedy pacjent zgadza się spędzić jakiś czas w szpitalu, żeby lekarze zrobili mu bajzel w głowie. Teoretycznie ja jestem tu z własnej woli, dlatego mam więcej przywilejów niż inni. Wylądowałam w tym miejscu ponad dwa miesiące temu i jestem już gotowa stąd spierdalać. Niestety podczas przyjmowania na oddział nikt ci nie mówi, że chociaż wchodzisz, kiedy chcesz, to nie możesz wyjść w dowolnym momencie. O nie. Decyzja należy do nich, do doktora Świroida, Suki i „zespołu terapeutycznego”.

Skurwiele.

Szybko przeszukuję różne zakamarki sali i przekonuję się, że nowa ma tylko to, w czym jest teraz, i ciuchy w torbie. Ciekawe. Przymusowo hospitalizowana pacjentka może stanowić miłą odmianę. A nuż, kiedy wróci ze spotkania z Królem, okaże się, że jest mamroczącą, śliniącą się idiotką albo jedną z tych, którzy wierzą w cudowne właściwości kwiatków ze srebrnej folii, niedoszłą samobójczynią lub nawet przestępcą. Wszyscy jesteśmy tu przemieszani – pacjenci stali i tymczasowi, osoby, które rzeczywiście są chore psychicznie, i te przysłane przez sąd na obserwację psychiatryczną – one są fascynującymi rozmówcami. Gruby biały bandaż na ręce współlokatorki opowiada mi część historii. Ktoś tu był niegrzeczny. Już ją lubię.

Biorę jej grzebień. W moim brakuje kilku zębów. Przydałaby mi się szczotka – mam zbyt gęste włosy na taki malutki kawałek badziewnego plastiku – ale niewybrakowany grzebień jest lepszy od tego szczerbatego. Podmieniam je i zaczynam rozczesywać jedno pasmo po drugim.

Nadal siedząc kompletnie nieruchomo, głosem niskim, melodyjnym i ostrym jak tysiąc żyletek, dziewczyna mówi:

– Jak jeszcze raz dotkniesz moich rzeczy, to cię zabiję.

– Jasne.

Czeszę się dalej. Nowa się odwraca; gdy podnoszę wzrok, ogarnia mnie lęk. Nienawiść w jej oczach jest tak intensywna, jakby laska była demonem prosto z piekła. Włosy okalają jej twarz niczym czarna chmura burzowa i dosłownie czuję zapach powietrza po uderzeniu pioruna. Robię krok do tyłu, rzucam grzebień na jej łóżko.

Wtedy uśmiecha się i odwraca z powrotem do okna.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1

VAIL, KOLORADOPUCHAR ŚWIATA W NARCIARSTWIE ALPEJSKIM4 STYCZNIA 2018

– Do zjazdu przygotowuje się zeszłoroczna mistrzyni juniorów w slalomie, Mindy Wright.

Kiedy Mindy słyszy, jak wywołują jej nazwisko, przez chwilę czuje serce w gardle. Wie, o czym teraz mówią w budce startowej. O jej przeskoku do seniorów. Rok temu zwyciężyła w mistrzostwach świata juniorów w trzech kategoriach i w klasyfikacji generalnej. Jest nadzwyczajna. Wyjątkowa. Już teraz, zaledwie po roku wśród seniorów, totalnie wymiata. Porównuje się ją do jej idolek, Lindsey Vonn i Mikaeli Shiffrin. Niektórzy spekulują, że w tym finale może pobić rekord i zostać nową najmłodszą mistrzynią w narciarstwie alpejskim. Rozmawiają o jej rodzicach, ich poświęceniu, jej zaangażowaniu i wyczerpujących treningach, które znosiła bez słowa skargi, zawsze z uśmiechem na twarzy. Z pogodą ducha. Mówią o niej „pogodna dziewczyna”.

Za niecałe dwie minuty ta pogodna dziewczyna zostanie najszybszą na świecie zawodniczką w narciarstwie zjazdowym. Jak wtedy będą ją nazywać?

Mindy czuje energię w powietrzu, wręcz namacalne napięcie. Ma duże szanse, dobrze o tym wie. Podczas zjazdu treningowego pokonała trasę w rekordowym tempie. Teraz też da czadu. Ta góra należy do niej.

Wszyscy chcą, żeby wygrała w tych zawodach i zdobyła puchar. Zresztą co tam puchar. Jeżeli uzyska odpowiednią liczbę punktów, automatycznie zakwalifikuje się do reprezentacji olimpijskiej Stanów Zjednoczonych. Na luzie.

Ta myśl powoduje mały wyrzut adrenaliny do krwi, dodaje mocy. Jakieś dziesięć minut wcześniej zaczął padać obfity śnieg. Słyszała, jak organizatorzy rozważają, czy nie lepiej zatrzymać narciarzy na górze, dopóki śnieżyca nie ustąpi, ale teraz z ich trzeszczących krótkofalówek płyną zapewnienia, że sypie tylko na szczycie, a po pierwszym zakręcie widoczność się poprawia.

Mindy przygotowuje się, wyobraża sobie tor, balans ciałem. Po raz ostatni w myślach pokonuje trasę.

Brzęczyk przywołuje ją do rzeczywistości. Nie słychać skandowania ani żadnych okrzyków, kiedy Mindy zajmuje miejsce w budce startowej. Od tłumów kibiców u stóp zbocza dzieli ją niespełna półtorej minuty jazdy. Tutaj otaczają ją trenerzy, organizatorzy i inni zawodnicy. Nie jest to przyjazne miejsce.

Śnieg pada gęsto. To nie łagodne podmuchy, lecz jednolita ściana bieli, utworzona ze zbitych ze sobą płatków. Upiorna cisza i samotność wywołują jeszcze mocniejsze bicie serca. Mindy często tak się czuje tuż przed zjazdem. Łup, sama. Łup, sama. Łup, sama. Dobrze. To jej pomaga.

Poprawia gogle, żeby jak najlepiej ochronić oczy przed oślepiającą bielą; uderza nartami w zamarznięty śnieg, wbija kijki, sprawdza, czy jej stopy są dobrze osadzone w butach, a te mocno przypięte do nart. W odpowiedzi na to śnieg zaczyna zacinać jeszcze szybciej. Z tego miejsca nad budką startową kompletnie nie widać pierwszego odcinka toru. Dziewczyna musi wierzyć, że nie posłaliby jej na dół, gdyby to było zbyt niebezpieczne, że relacje o lepszej widoczności po pierwszym zakręcie są prawdziwe. Tak czy siak, Mindy zna tę trasę jak własną kieszeń. Ścigała się na niej wiele razy. Ze względu na paskudną pogodę to dobrze, że zawody odbywają się w Vail. To jej daje przewagę.

„Mindy, czadu!”

To głos jej mamy, odległy, jakby z zaświatów. Powtarza się to przed każdym zjazdem, co dziwne, bo rodzice czekają tam na dole, aż zatrzyma się przed nimi i energicznie potrząśnie dłonią zaciśniętą w pięść na znak triumfu.

Raz powiedziała mamie, jakie to fajne, że słyszy jej doping, kiedy stoi samotna na górze. Stało się to jej talizmanem, amuletem na szczęście. Mama uśmiecha się z lekkim zdziwieniem, przygładza włosy i mówi: „Zawsze jestem z tobą. Choćby nie wiadomo co”.

Nie pierwszy raz Mindy żałuje, że mama nie mogła wjechać z nią wyciągiem na górę. Potrafi ją sobie dokładnie wyobrazić: ascetycznie piękna, milcząca, z zaciśniętymi wargami. Spod czerwonej czapki w gwiazdki wysuwają się jasne, rozwichrzone włosy. Mocno ściska dłoń córki. To zabronione, ale byłoby miło. A może jednak nie. Mindy czasami się zastanawia, czy przed finałowym zjazdem mama denerwuje się jeszcze bardziej niż ona. Nie chciałaby, żeby ta negatywna energia sączyła się w jej psychikę.

No dalej, dalej.

W końcu starter daje znak. Już czas. Mindy znowu tupie nartami w zbite, nieco grudkowate podłoże. Śnieg pada teraz tak gęsto, że dziewczyna ledwo widzi tor przed sobą. Ale wie, że on tam jest: długa, niewidoczna linia prowadząca od czubków nart w dół. Nie namyślając się dłużej, wychyla się do przodu, ku zboczu, i czuje na goleniach twardą belkę startową. Znowu ustawia kijki. Robi głęboki wdech. Słyszy głos trenera: „Zobacz to. Zobacz, jak wygrywasz”.

Po trzecim sygnale wypada z budki, mocno odpycha się kijkami, błyskawicznie nabiera prędkości. Robi głęboki przechył w lewo – gładko pokonuje pierwszy zakręt. Narty grzechocząc, pędzą po zamarzniętym śniegu. Jak dobrze, jak dobrze. Przyciska kijki do boków i daje się ponieść przez pierwszy płaski odcinek. Niebo rzeczywiście się przejaśnia. W końcu widać niebieskie linie na śniegu, które wytyczają trasę. Po drugim zakręcie mocno przyśpiesza. Wpada w uniesienie, kiedy dochodzi do stu trzydziestu pięciu, stu czterdziestu i wreszcie stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Jest rakietą, gepardem, najszybszą dziewczyną na świecie.

Lewo, prawo, lewo, prawo, kijki niemal przyklejone do boków, wzbija się nad muldą, ręce lekko odrywają się od tułowia, ale zachowuje idealną pozycję, ma całkowitą kontrolę nad ciałem. Szybciej, szybciej, dosłownie frunie w dół. Mijając grupy kibiców, słyszy ich okrzyki i dopingowanie. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu potrafi rozpoznać etap zjazdu i wie, że pędzi prędzej niż kiedykolwiek przedtem. Cała ta ciężka praca, obozy treningowe, podnoszenie ciężarów, wszystko to teraz przynosi owoce.

Lewo. Prawo. Lewo. Prosto.

Tuman wirującego śniegu pojawia się znikąd. Uderza ją prosto w twarz, kiedy Mindy dojeżdża do ostatniej bramki. Narty wypadają z kolein. Czubek lewej zderza się z plastikową osłoną tyczki i dziewczyna wylatuje w powietrze, tym razem naprawdę frunie.

Wszystko ucicha. Nie słyszy okrzyków kibiców, całkowicie skupia się na tym, żeby się rozluźnić – tak jak ją uczono. Jest w powietrzu, ale jeżeli do mety niedaleko, jeszcze może się udać, jeżeli tylko zachowa właściwą pozycję, wyląduje prawidłowo, bez podrywania tej cholernej prawej narty, i wejdzie w kolejny zakręt… Tyczka uderza ją w twarz; Mindy pędzi w kotłowaninie śniegu, nart i kijków.

Nie wie, jak długo leży, zanim uświadomi sobie, że zdarzył się wypadek. Jej ciało czempionki opiera się tej myśli, dalej próbuje wchodzić w ostatnie zakręty, tułów miota się po śniegu.

Śnieg jest zimny.

Twarz mnie boli.

Noga mnie boli.

Ma zamknięte oczy. Kiedy je otwiera, widzi tylko biel. „O Boże, oślepłam”, myśli, a potem czuje przenikliwe zimno. Leży twarzą w dół. Podpiera się rękami i próbuje wstać. Ból w nodze jest rozdzierający. Mindy krzyczy. Parę sekund później otaczają ją ludzie. Ratownicy w czerwonych kurtkach z białym krzyżem. Pierwsza dotyka jej kobieta z mocno opaloną twarzą, w nieprzezroczystych goglach.

– Kochanie, złamałaś nogę. Postaraj się nie ruszać. Wiem, że ci zimno. Trzymaj się. Zaraz cię unieruchomimy i położymy na sankach.

– Noga? Złamałam nogę? Skąd wiesz? Dojechałam do końca?

– Ale z ciebie twardzielka. Niestety nie dojechałaś. Wpadłaś na ostatnią tyczkę i się przewróciłaś. Zrobiłaś fikołka do tyłu, mocno uderzyłaś o ziemię. Na parę minut straciłaś przytomność. Co za widowiskowy upadek. Twoja noga… kochanie, tak, złamana. Nie, nie, nie patrz.

Mindy ignoruje słowa kobiety i zaraz potem tego żałuje. Z goleni wystaje duża biała ostra drzazga. Rozbryzg krwi na rozmokłym śniegu wygląda jak rozrzucone rubiny. Mindy dusi w sobie kolejny krzyk.

– Ale mój czas… jeżeli nie dojadę do mety, zostanę zdyskwalifikowana. Muszę jechać dalej. Podnieście mnie.

– Kochanie, to niemożliwe – mówi kobieta ze współczuciem. – Może wystarczy ci punktów z poprzednich zawodów, żeby załapać się do kadry. Ale teraz nie pojedziesz dalej, złamanie wygląda paskudnie. O, jest orteza. Trzymaj się mocno. Będzie bolało jak cholera.

Dziewczyna zaciska zęby, kiedy ratownicy zaczynają pompować ortezę. Walczy ze łzami, skupia się na głosie, który ciągle powtarza: „Przegrałaś. Przegrałaś”. Przestaje się opierać, próbuje się rozluźnić, kiedy kładą ją na sankach i ruszają w dół po ostatnich metrach góry. Tak jak ją uczono, stara się ze spokojem przyjmować porażkę. Unosi dłoń zaciśniętą w pięść, a tłum kibiców szaleje i zaczyna dopingować swoją ulubienicę, ale ona w środku zanosi się płaczem.

Tak bardzo tego pragnęła. Jedyna rzecz, której naprawdę chciała. I zawaliła.

Co się stało? W myślach znowu pokonuje tor, w pewnym momencie jednak pojawia się czarna dziura. Nie pamięta, kiedy się przewróciła. Wie, że to się zdarza, słyszała o wypadkach innych narciarzy. Miała wielkie szczęście, bo do tej pory nie odniosła ani jednej poważnej kontuzji. Oczywiście skończyła zaledwie siedemnaście lat i dopiero od roku należy do kategorii seniorów, ale mimo wszystko…

A jeżeli już nigdy nie będę mogła jeździć na nartach?

Ból, jaki wywołuje w niej ta wizja, jest nie do zniesienia. Kiedy docierają do podnóża zbocza, Mindy ociera łzy. Na dole czeka tata. Dziewczyna widzi jego jaskrawoczerwoną kurtkę marki North Face i niepokój na przystojnej twarzy. Ojciec odsuwa dwóch ratowników i klęka przy niej.

– Moje biedactwo… bardzo boli?

– Tatusiu, nie udało mi się.

– Kotku, najpierw zajmijmy się twoją nogą. O reszcie pomyślimy później.

– Nie pamiętam, jak się przewróciłam. Co się stało?

– Nagły prąd zstępujący. Pojawił się znikąd. – Jakby na dowód tych słów, wokół nich zaczyna wirować śnieg. – Naprawdę powinni przerwać zawody, teraz to zbyt niebezpieczne. – Poklepuje ją po dłoni. Przez grubą rękawicę Mindy czuje tylko nacisk, nie ciepły, ale dodający otuchy dotyk ręki ojca.

– Gdzie mama?

– Kochanie, tutaj. Wszystko w porządku. Jestem przy tobie.

Mindy słyszy kontrolowaną troskę w jej głosie i robi głęboki wdech. Jeżeli mama nie panikuje, znaczy nie ma tragedii.

– Z mamą zobaczysz się w szpitalu. Nie pozwolą nam obojgu pojechać z tobą. Weźmie samochód…

– Nie!

Na twarzy ojca maluje się zaskoczenie.

– Dobrze, zgoda. Mama zabierze się z tobą, ja wezmę samochód.

– Nie, w porządku. Nieważne, kto ze mną pojedzie. Chcę zostać. Muszę się dowiedzieć, kto wygrał. – Mówiąc to, słyszy sygnał, że zamykają tor.

Od uśmiechu taty robi jej się ciepło na sercu. Ojciec pochyla się nad nią i szepcze:

– Może jeszcze się uda. W łącznej punktacji nadal jesteś pierwsza.

Ratownicy nie piorunują ich wzrokiem, ale wyraźnie się śpieszą.

– Musimy już ją zabrać. Kto wsiada z nami?

Mama przyciska dłoń do policzka Mindy, potem rozpina jej kask.

– Trzymaj się, córeczko. Do zobaczenia w szpitalu. Na pewno cię poskładają. Bądź silna.

Mindy znowu zaciska zęby, kiedy wsuwają ją do karetki. Każde drgnięcie noszy czuje tak, jakby jej nogę ktoś przypalał prętem rozgrzanym do czerwoności. Kiedy drzwi ambulansu się zamykają, znika twarz matki, na której troska rysuje się niczym pęknięcia w granicie.

Tata siada na bocznej ławeczce, nie chce przeszkadzać ratownikom. Jeden z nich pochyla się nad pacjentką, mierzy jej ciśnienie i tętno. Mindy stara się nie płakać, nie załamywać się. Ciągle myśli o trenerze, jego rozczarowaniu tym, że na podium stanie ktoś inny, bo ona pod koniec jechała zbyt agresywnie i dopuściła do tego, że narta wypadła z koleiny. Często jej powtarzał, że agresja świadczy o arogancji, natomiast arogancja prowadzi do wypadku.

– Mindy, jestem Todd. Podłączę cię do kroplówki i dam ci lekarstwo, żeby noga tak bardzo nie bolała. Dobrze? Lekkie ukłucie, nie ruszaj się… Dzielna dziewczyna, już po wszystkim.

W ciągu paru chwil potworny ból znika. W myśli wkrada się chaos.

Arogancka Kraksa. Dobra nazwa dla zespołu. Ciekawe, czy dadzą mi tyczkę, przez którą się przewróciłam. Zachowam się niegrzecznie, jeżeli o to poproszę? Śnieg taki zimny.

Przegrałam.

Ku własnemu zaskoczeniu wcale się tym nie przejmuje. Ogarnia ją senność i ciepło, słyszy, jak tata rozmawia z Toddem. A potem nie ma już nic.

2

SZPITAL W VAIL

Lauren Wright wpada na ostry dyżur dokładnie dziesięć sekund po tym, jak przywożą na noszach jej córkę. Ratownicy wiozą ranną do gabinetu zabiegowego. Śpi, ale Jasper trzyma ją za rękę. Kiedy widzi Lauren, z ulgą zamyka oczy. Przytula żonę drugim ramieniem, nie puszczając dłoni córki. Mindy wygląda jak martwa. Szara, obolała, bez życia.

– Co z nią? – pyta Lauren prawie szeptem.

– Dali jej morfinę, żeby aż tak bardzo nie cierpiała. Mamrotała coś o Aroganckiej Kraksie, potem w jednej chwili zasnęła. Podobno to jakiś zespół punkowy z Aspen, który wiosną w zeszłym roku grał na Coachelli. Tak mi wyjaśnił Todd, bo kto by to wiedział? – Jasper uśmiecha się szeroko, a Lauren udaje się odetchnąć.

– Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Mindy jest świetną narciarką – mówi ratownik.

Lauren dziękuje mu skinięciem głowy.

– Bardzo wam dziękujemy za opiekę.

– Spoko. – Oddaje kartę drobnej rudej pielęgniarce w niebieskim uniformie. – Trzymam kciuki.

Personel jest miły i uśmiechnięty. Ciśnienie Lauren odrobinkę się obniża. Pielęgniarki się uwijają, zakładają kroplówki, mocują kabelki, przemieniają dziewczynę ze sportowca w pacjentkę. Lauren czuje się nieswojo, widząc córkę podłączoną do pikających maszyn. Jedna z sióstr podnosi z nogi Mindy biało-czerwony ręcznik. Lauren po raz pierwszy może dokładnie obejrzeć obrażenia. Dolna połowa nogi wygląda jak mielone mięso z wystającą długą białą kością. Lauren przeszywa dreszcz. Na rękach wyskakuje jej gęsia skórka.

Jasper widzi, że żona blednie.

– Co ci jest? O co chodzi?

Lauren wskazuje nogę Mindy i odpowiada szeptem:

– O to. Boże, Jasper, a jeżeli…

On mocno łapie ją za rękę, drugą dłonią unosi jej podbródek, żeby spojrzała mu prosto w oczy. To dobre oczy. Wyjątkowe. Jasnoniebieskie tęczówki z ciemniejszą obwódką. W połączeniu z blond włosami i wysportowaną sylwetką sprawiają, że Jasper to mężczyzna, który zwraca na siebie uwagę, lecz – ku wiecznej uldze Lauren – nie zwraca uwagi na inne kobiety.

– Nie, nie, nie. Nie mów tak. Nawet o tym nie myśl. Mindy wyjdzie z tego. Jest młoda i zdrowa. Złamanie wygląda paskudnie, ale da się naprawić. Wszystko da się naprawić.

Naprawić.

W Lauren wzbiera szloch. Czuje, jak dolna warga zaczyna jej drżeć. Przepłakała w samochodzie całą drogę do szpitala, ze strachu, z gniewu, z troski o swoje jedyne dziecko. Jasper słusznie zrobił, rozdzielając je, nawet jeżeli trwało to tylko dziesięć minut. Podarował jej kilka chwil samotności, żeby mogła zmierzyć się z tą sytuacją. Miło z jego strony. Potrzebowała tego.

Kiedy tylko podjechała pod szpital i zostawiła samochód na parkingu, łzy przestały płynąć. Wytarła twarz, poprawiła włosy. Poprzysięgła sobie, że będzie silna dla córki. I Jaspera. I wszystkich innych. Bo taka jest rola matki. Lauren świetnie sobie radzi w kryzysowych sytuacjach. Każdy to potwierdzi.

Teraz za wszelką cenę stara się zachować spokój i opanowanie. Mindy jest taka silna, zmotywowana, zdeterminowana – taka idealna – kiedy więc Lauren zobaczyła córkę na śniegu, połamaną i krwawiącą, a teraz widzi ją nieprzytomną na obcym łóżku, coś w niej pęka. Nie chce reagować zbyt emocjonalnie, Mindy nie znosi takich scen i nie cierpi, kiedy Lauren zachowuje się nadopiekuńczo. Sama jest dość zimna i wyrachowana. Zresztą dlatego ma nadzwyczajne osiągnięcia sportowe. Potrafi włączać i wyłączać emocje. To nieustannie martwi Lauren. Po kim Mindy odziedziczyła tę cechę? Po niej? Po Jasperze? Oboje nie dopuszczają do tego, żeby uczucia zbytnio wpływały na ich życie. Czyżby wyrządzili swojemu dziecku niedźwiedzią przysługę, postępując zbyt racjonalnie?

Jej noga, och… wygląda okropnie. Aż strach myśleć, jakie będą skutki tego wypadku. Czasami nawet mniej poważne urazy oznaczają koniec kariery. Co by się stało z jej córeczką, gdyby już nigdy nie mogła jeździć na nartach?

Do sali wchodzi krzepki ciemnowłosy młody mężczyzna.

– Jestem Joe, z radiologii. Zabierzemy Mindy na prześwietlenie. Proszę zostać tutaj. Wracamy za piętnaście minut.

– Pójdziemy z wami, dobrze? – Lauren patrzy prosząco.

– Będziemy trzy pomieszczenia dalej. Proszę, chodźcie państwo, jeżeli chcecie, ale zapewniam, że dobrze się nią zajmę – obiecuje Joe. Lauren posyła chłopakowi swoje najlepsze matczyne spojrzenie, zimne jak stal, od którego nawet najsilniejsi młodzi ludzie tracą rezon. Chłopak się uśmiecha. – W takim razie idziemy.

Prześwietlenie nie trwa długo. Lauren i tak ledwo wytrzymuje. Na ekranie komputera, jedno za drugim, pojawiają się zdjęcia rentgenowskie. Kości nogi Mindy są ułożone nienaturalnie. Na samą myśl o tym, że zagląda córce pod skórę, żołądek podjeżdża Lauren do gardła. To zbyt intymne. Dobrze chociaż, że Mindy jest nadal nieprzytomna po zastrzyku z morfiny, nie czuje zimnej, metalowej płyty pod nogą, nie słyszy stukania i brzęczenia aparatu rentgenowskiego ani głosu ojca, który zasypuje technika pytaniami. Leży bezwładnie pod grubym, ołowianym fartuchem ochronnym, podczas gdy Joe robi kolejne ujęcia. Lauren wie, że Mindy będzie wściekła, kiedy się dowie o tym wspólnym oglądaniu zdjęć. Bardzo chroni swoją prywatność. Nie dopuszcza ludzi do siebie, nawet rodziców. Nikomu nie wolno przekroczyć granic jej intymności.

Technik unika odpowiedzi na pytania Jaspera; Lauren widzi, że obaj zaczynają się denerwować.

– Nie wolno nam wypowiadać własnej opinii. – Joe mamrocze pod nosem, ale na tyle głośno, że słyszą słowa, których tak się obawiają: – To złożone złamanie kości piszczelowej i strzałkowej. – Potem już tylko dodaje wymijająco: – Nie mam całkowitej pewności. Muszą państwo porozmawiać z chirurgiem.

Dokładnie piętnaście minut później wracają do sali.

Jasper zaczyna szukać w internecie informacji na temat urazu Mindy, jego palce błyskawicznie przesuwają się po ekranie telefonu. Lauren poprawia poduszkę, bezskutecznie próbuje ułożyć głowę córki w pozycji, która wydaje jej się wygodna. Wchodzi wysoka blondynka z lśniącym pierścionkiem zaręczynowym na palcu. Z jej końskiego ogona wysuwają się kosmyki włosów. Rzuca okiem na kartę, unosi sterylny ręcznik, przez chwilę patrzy na nogę pacjentki, po czym odwraca się do Lauren i Jaspera.

– Witam mamę i tatę. Mają państwo dzielne dziecko. Widzieliśmy ten wypadek. Całe szczęście, że tylko złamała nogę.

– Widziała to pani? – Zainteresowanie lekarki i komplement sprawiają, że Jasper odruchowo się rozpromienia.

Za każdym razem, kiedy mowa o talencie Mindy, zachowuje się jak najbardziej irytująca matka na szkolnym przedstawieniu. Lauren to bardzo cieszy. Tylko w ten sposób potrafią sobie poradzić z presją, jaką wywołuje tak ogromny talent sportowy córki. Jasper reprezentuje dumę, Lauren – skromność. Wszyscy ulegają urokowi Mindy. Jest, jak to się mówi, prawdziwą wojowniczką – zahartowaną, pracowitą sportsmenką, która ma świadomość swojego talentu, ale nie pozwala, żeby woda sodowa uderzyła jej do głowy. Nie dorobiła się grona bliskich znajomych, za to cieszy się szacunkiem świata narciarstwa, a to dla niej o wiele ważniejsze niż imprezy, bale na zakończenie szkoły czy sekrety, które szeptem wyjawiałaby w nocy przyjaciółce.

Dobrze ją wychowali. Tak, Lauren z pewnością też czuje dumę. W końcu to ona wydała na świat tak wyjątkową istotę.

– No jasne, że oglądałam naszą miejscową gwiazdę. Co za straszny wypadek. I wielka szkoda, bo pewnie by wygrała. – Kobieta splata ręce na piersi, pierścionek połyskuje w świetle, i nagle lekarka wygląda złowrogo, jak gniewny anioł, który zstąpił do szpitala. – Przejdźmy do rzeczy. Już wezwaliśmy doktora Stuarta. To nasz najlepszy ortopeda. Wysłaliśmy po niego SUV-a, żeby tu bezpiecznie dotarł. Śnieżyca coraz bardziej szaleje, ale pan doktor przyjedzie zająć się nogą Mindy. Wtedy dokładnie zobaczymy co i jak.

Przejmuje ich córkę, jakby dziewczyna była samochodem zmieniającym właściciela. Lauren staje przed łóżkiem, zasłaniając Mindy.

– Przepraszam, a pani jest…?

– Och, oczywiście. Dani, asystentka doktora Stuarta. Będę mu towarzyszyć podczas operacji.

– Operacji? – Lauren i Jasper powtarzają jednocześnie głosami pełnymi niepokoju. Nic na to nie poradzą, w końcu są rodzicami.

– Tylko w ten sposób da się poskładać te kości. Potem doktor Stuart przyjdzie do państwa i wszystko wytłumaczy; teraz musimy szybko oczyścić ranę, zanim wda się zakażenie. Otwarte złamania trudno się goją. Pewnie trzeba będzie wstawić pręt, żeby ustabilizować nogę. Mindy czeka kilka trudnych tygodni, ale wychowaliście naprawdę dzielną dziewczynę, a do tego jest w świetnej formie fizycznej. Raz-dwa znowu wskoczy w narty.

W umyśle Lauren pojawiają się przerażające wizje: Mindy kuleje, nogę pokrywają blizny, które już nigdy nie znikną. Jak zareaguje na tę skazę na swojej pięknej, idealnie gładkiej skórze? Jakimś cudem szczupłe ciało Mindy jest bez najmniejszego uszczerbku. Czy córka przerazi się, będzie błagała o operację plastyczną? Czy też może przyjmie to ze stoickim spokojem i będzie nosiła te blizny jak medal za odwagę? Lauren obstawiałaby tę drugą opcję. Mindy jest niezwykle twarda, zupełnie inna niż dziewczęta w jej wieku. Nie, byle skaza jej nie załamie.

Jakiś ruch, szept od strony łóżka.

– Mamo?

Lauren łapie Mindy za rękę. Jej córka jest otumaniona i tak blada, że Lauren aż serce się ściska. O Boże. Moja córeczka. Nie wiem, czy sobie z tym poradzę. Dlaczego to nie ja uległam wypadkowi? Dlaczego nie ja cierpię z bólu?

– Kochanie, nie ruszaj się. Złamałaś nogę. Muszą ci ją zoperować. – Nie wytrzymuje, łzy spływają jej po policzkach.

– Wiem. Nie płacz, mamo. Będzie dobrze. To się zdarza. Poskładają mnie.

Dzielna, taka dzielna. Jeszcze pociesza matkę. Poruszona tą zamianą ról, Lauren pociąga nosem, uśmiecha się, bierze się w garść.

– Oczywiście, twardzielko, na pewno wyleczą ci nogę. Nawet śladu nie będzie. Doktor Stuart jest najlepszym ortopedą w tym szpitalu.

Lekarka wiesza kartę z powrotem na poręczy łóżka.

– Tak jest, Mindy, zaraz cię naprawimy. No, dajcie sobie buzi. Czas ułożyć te puzzle.

Zgodnie z poleceniem Lauren i Jasper całują i przytulają córkę o bladej, ściągniętej bólem twarzy. Znowu są silni. Dają jej oparcie i czułość. Koniec łez, już nie mogą sobie pozwolić na słabość. Do diabła, jeżeli Mindy musi być silna, oni też będą.

Kiedy jednak personel wywozi nastolatkę na łóżku, matkę na chwilę dopada obezwładniająca panika; ogarnia ją złe przeczucie. Coś złego dzieje się z ich małym światem. Nawet sobie nie wyobraża, że to dopiero początek całej lawiny zdarzeń.

– – –

Operacja ma potrwać niecałą godzinę. Oboje siedzą w nijakiej poczekalni z żółtymi ścianami i kanapami obitymi brązową sztuczną skórą nie do zdarcia – wygląda tak, jakby dała radę wytrzymać dźgnięcia nożem albo atak sfory wściekłych psów.

Lauren nie może usiedzieć w miejscu. Po prostu ją nosi. Jej córka jest teraz pod narkozą, prawie jak nieżywa, a w delikatne kości wstawiane są metalowe pręty. Jasper nie wydaje się aż tak roztrzęsiony. Wyszukał doktora Stuarta w internecie i przeczytał, że to najlepszy ortopeda narciarzy, więc teraz spokojnie popija kawę, dzwoni do znajomych, przekazuje im najnowsze informacje na temat stanu Mindy, rozmawia z jej trenerem, którego śnieżyca zatrzymała na górze. Poza tym Steve Hakuri czeka tam na wiadomość, czy, kiedy śnieg przestanie padać, zawody zostaną wznowione. Jasper włączył głośnik, więc Lauren słyszy obu rozmówców. Steve uważa, że nie wznowią zjazdów, co by oznaczało, że w ogólnej punktacji Mindy nadal zajmuje pierwsze miejsce i co ważniejsze, wystarczy jej punktów, żeby zakwalifikować się do drużyny olimpijskiej.

Lauren wątpi, czy aż tak bardzo im się poszczęści. Jasper, który siedzi półtora metra od niej, zadziera brodę ruchem mówiącym „głowa do góry”. Poczekalnia – to ohydne żółto-brązowe pomieszczenie – jest mała, ale Lauren czuje, że chyba jeszcze nigdy nie byli tak daleko od siebie.

Pojawia się między nimi przepaść i ciągle się powiększa. Jakby to Lauren zawiniła. Jakby to ona zrzuciła córkę z góry prosto na tyczkę i złamała jej nogę na pół.

Właściwie Jasper ma prawo tak myśleć. W pewnym sensie to prawda. Lauren popchnęła Mindy. Ale dziewczyna chciała być popchnięta. Cechuje ją wrodzona determinacja. Jest obdarzona talentem. Lubi treningi, biegi, ważenie, zdrową żywność, jogę, dzięki której ciało pozostaje jędrne, a umysł jasny. Szczerze mówiąc, kocha to bardziej niż własnych rodziców.

Lauren z całych sił stara się nie być zazdrosna, ale nie chce, żeby w życiu córki zabrakło dla niej miejsca. Pragnie być jego częścią, uczestniczyć w nim, wspierać i pomagać. Popychać, kiedy trzeba.

Dla Mindy narciarstwo to świętość. Sakramentalne przymierze z bogami, którzy stworzyli góry. Lauren i Jasper też uwielbiają jeździć na nartach, ale ich córkę łączy ze śniegiem i lodem wręcz cielesna więź. Pojmuje to każdy, kto ją widział. Narciarstwo jest jej przeznaczeniem.

Lauren nie może opędzić się od myśli: a co, jeżeli ten wypadek zakończy karierę ich dziecka?

Przygląda się Jasperowi: jak może być tak radosny? Wie, że mąż próbuje dodać jej otuchy – pogodny z natury, niepoprawny optymista. Są małżeństwem już tak długo, osiemnaście lat wzlotów i upadków, treningów Mindy, pracy do późnej nocy i wstawania z kurami, domowej edukacji, prywatnych nauczycieli, tysiące dni spędzonych na mrozie u stóp tylu gór, niespokojnych drzemek podczas lotów transatlantyckich – i zawsze, ale to zawsze Jasper był cudownym ojcem i mężem.

Teraz ma mu za złe tę wymuszoną wesołość, co jest kompletnie niesprawiedliwe. Dopada ją wyczerpanie całym tym dniem. Kawa niewiele pomaga. Potrzebują prawdziwego jedzenia, prawdziwego odpoczynku.

Zanim wreszcie przychodzi chirurg, jej zegarek Apple’a pokazuje, że pokonała prawie trzy i pół kilometra. Patrzy w spiętą, zmęczoną twarz lekarza. Jest potężnym łysiejącym mężczyzną w małych okrągłych okularach, w których wygląda jak staroświecki nauczyciel. Emanuje inteligencją i ciepłem. Lauren całkowicie mu ufa.

Kiedy jednak zaczyna od słów „Mamo, tato”, Lauren nie może pohamować irytacji. Dlaczego nie używa ich imion lub nazwisk? Dlaczego sprowadza ich do roli rodziców, a nie uznaje za odrębne osoby, żywe, oddychające istoty ludzkie?

Mimo to wpatruje się w niego błagalnie.

– Poskładaliśmy ją, wyjdzie z tego. Musimy pilnować, żeby nie wdała się infekcja, ale naszprycowaliśmy pacjentkę najlepszymi antybiotykami. Nie wiem, czy już przestała rosnąć. Nie wykluczam więc, że kiedyś mogą być konieczne operacje wydłużające kości w złamanej nodze. O tym jednak przekonamy się później.

– Ale wszystko dobrze, prawda? Wyzdrowieje i wróci do zjazdów? – Na twarzy Jaspera pojawia się nadzieja. Lauren nadal nie czuje ulgi. Jest coś jeszcze. Coś nadchodzi.

– Jasne. Złamanie wyglądało paskudnie, ale kiedy zajrzałem do środka i wszystko oczyściłem, okazało się, że nie jest tak źle. Nie ma odłamków ani zmiażdżonych resztek kości. Założyliśmy jej aparat halo, co wygląda dość makabrycznie, ale to tylko na jakiś czas, dla stabilizacji, dopóki noga się nie wygoi. Co najmniej pół roku Mindy będzie musiała chodzić o kulach, czeka ją długa rehabilitacja, ale wyliże się z tego. – Mars między brwiami pogłębia się, bruzdy na czole łączą się ze sobą, upodabniając lekarza do szczeniaka shar pei. – Jest jednak pewna komplikacja.

Kiedy to mówi, do poczekalni wchodzi drugi lekarz, jakby czekał za kulisami na swoją kolej.

Lauren ledwo się powstrzymuje, żeby nie powiedzieć: A nie mówiłam? Wszystkie mięśnie w jej ciele się napinają.

– To doktor Oliver, onkolog.

– Onkolog? Co się dzieje? – Jasper łapie Lauren za rękę. Niemal pękają jej kości, chciałaby wyrwać się z tego uchwytu, ale równie mocno ściska dłoń męża.

A kiedy z ust lekarza padają kolejne słowa, ich świat się rozpada.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz