Widmo przeszłości - Kisielewska Aneta - ebook + książka
NOWOŚĆ

Widmo przeszłości ebook

Kisielewska Aneta

3,9

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Kiedy zapada martwa cisza…

Sobotni poranek. Szesnastoletnia Klara budzi się w swoim pokoju. Wokół panuje głucha cisza. Zero odgłosów porannej krzątaniny. Klara obchodzi cały dom, ale nikogo w nim nie znajduje – nie ma rodziców, nie ma młodszej siostry. Nie wracają ani tego dnia, ani następnego. Nie wracają już nigdy.

Mija szesnaście lat. Klara wiedzie na pozór poukładane życie. Zamieszkuje w pięknym domu w spokojnej dzielnicy i razem z mężem Michałem wychowuje córeczkę Antosię. Wciąż jednak trapią ją lęki, ale nie traci nadziei, że dowie się, co przytrafiło się jej bliskim.

Kiedy zbliża się rocznica zaginięcia rodziców i siostry, Klara dostrzega przed domem obserwującego go nieznajomego człowieka i wpada w panikę. Kim jest tajemniczy osobnik? Czy ma związek z wydarzeniami sprzed lat? Nikt inny jednak nie potwierdza jego obecności… Może to wszystko dzieje się w jej głowie? Klara podejrzewa, że przybyły po nią widma z przeszłości, najbliżsi zaś obawiają się, że zaczyna tracić zmysły…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 260

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (28 ocen)
12
5
7
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kaja_3

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana jednym tchem. Wciągająca. Nieodkładalna. Polecam!
10
Kakhime

Całkiem niezła

Mocno wtórna, przewidywalna, ale nieźle napisana.
10
Patuszka35

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
00
AAJac

Nie polecam

Banał
00
Sunrise_7

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się bardzo szybko. Wciąga. Świetna!
00

Popularność




Aneta Kisielewska Widmo przeszłości ISBN Copyright © by Aneta Kisielewska, 2024All rights reserved Redaktor Hanna Kossak-Nowocień Projekt okładki i stron tytułowych Paweł Panczakiewicz Projekt typograficzny i łamanie Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

„Czy można umrzeć z tęsknoty i rozpaczy?

Czy można rozpaść się na kawałki i nadal żyć?”

Elsebeth Egholm

 

 

 

 

Mężowi,

wspólnikowi w zbrodni

Rozdział 1

Ciężkie krople deszczu rozbijały się o parapet. Rozlegający się przy tym łoskot zmusił ją do otwarcia oczu. Zrobiła to niechętnie. Jęknęła, czując wędrującą do przełyku treść żołądka. Ból rozwiercał głowę niczym młot pneumatyczny. Świat wirował.

Co ją podkusiło, żeby tyle wypić? Ojciec miał rację, robiąc jej z tego powodu awanturę. Zachowała się jak szczeniak. Stęknęła na samo wspomnienie wczorajszego incydentu, poczuła niesmak. Uniosła niepewnie odrętwiałe ciało, zmuszając się do wyjścia z wymiętej pościeli.

Był sobotni poranek. Wkoło panowała cisza. Idealna. Zza drzwi sypialni nie dobiegał żaden szmer, żaden odgłos toczącego się życia. Dziwne. Poczuła nieprzyjemne ściskanie w dołku. Zwykle o tej porze z kuchni dolatywały już odgłosy porannej krzątaniny. Może po wczorajszej scysji nastroje pozostałych domowników okazały się tak podłe, że stracili ochotę na celebrowanie weekendu? To było prawdopodobne, jednakże głucha cisza wydawała się mimo wszystko sygnałem niepokojącym. Coś było nie tak.

Spojrzała z ukosa na stojący na szafce nocnej elektroniczny zegarek. Tak jak myślała — już grubo po siódmej. Życie w domu powinno toczyć się teraz pełną parą — tata w każdą sobotę szykował się o tej godzinie do porannego joggingu po osiedlowych alejkach, a mama podzwaniała energicznie naczyniami, nucąc półgłosem ulubioną piosenkę Bajmu.

Pociągnęła nosem, upewniając się, czy z parteru nie dochodzi przyjemny zapach szykowanego śniadania, czyli smażonego bekonu i jajek, oraz intensywny aromat świeżo parzonej kawy. Nic z tego. Tylko przewiercająca uszy na wylot cisza, brak jakichkolwiek oznak obecności domowników. Czyżby — aby zamanifestować swoje rozczarowanie pierworodną — postanowili zrezygnować z porannego posiłku?

Niemożliwe. Niespotykane.

Ale nawet jeśli, to gdzie się podziała jej młodsza siostra, pięcioletnia Klaudia? Od samego rana dręczyła wszystkich niespożytą energią. Była tajfunem przetaczającym się po obydwu piętrach; żywą iskierką, od bladego świtu gotową rządzić światem. Nigdy nie pozwalała staruszkom na zbyt długie wylegiwanie się w łóżku, nawet w ich jedyny wolny dzień w tygodniu. Nieustająca paplanina i donośny chichot siostrzyczki postawiłyby na nogi trupa w kostnicy, nie mówiąc o lekko skacowanej Klarze.

Dzisiejszego poranka z głębi domu nie dobiegał ani śpiew, ani śmiech małej. Nie trzaskały drzwi w kółko otwieranej i zamykanej lodówki. Nikt nie krzyczał, nie spierał się, którą wybrać sukienkę albo czy może postawić na spodnie, bo poranek jest nadzwyczaj chłodny i dżdżysty. W uszach nie dźwięczał tupot małych stóp, ukradkowo skradających się do jej łóżka. Nikt nie witał jej głośnym cmoknięciem w skrawek zaspanego policzka, by po chwili oddać się dzikim skokom na sprężystym materacu.

Obezwładnił ją irracjonalny niepokój. Aż zaschło jej w ustach. Wczorajsza przesadna pewność siebie ulotniła się z prędkością światła, podobnie jak sen, który jeszcze minutę wcześniej majaczył pod powiekami. Dopadły ją rzadkie ostatnio wyrzuty sumienia.

Przesadziła nie tylko z piciem. Wstyd jej było za bezczelne słowa, którymi odezwała się wczoraj do ojca. I za to, co pomyślała — że chciałaby, żeby zniknął, umarł, żeby stało mu się coś strasznego. Nic jednak nie mogła wtedy poradzić — doprowadził ją do szału, psując wymarzoną randkę. Wydzwaniał, grożąc, że narobi wstydu, przyjedzie do mieszkania Przema i osobiście się z nim rozprawi. Ostrzegał, że córka ma ostatnią szansę, by zakończyć ten szczeniacki, destrukcyjny związek i galopem wrócić do domu. W przeciwnym razie odpowiednie służby zostaną poinformowane o brudnych interesach, jakie chłopak prowadzi ze swoim ojcem.

Klarze miłość odebrała rozum, nie była jednak zupełną idiotką. Miała w głębokim poważaniu, czym zajmowała się rodzina Przema i skąd brali kasę na życie, ale była w pełni świadoma, że akcja ojca na zawsze spali ją w oczach ukochanego. Nie łudziła się, że po wszystkim chłopak będzie chciał się z nią nadal spotykać.

Ojciec Przemka prowadził w okolicy Borku Fałęckiego cieszący się kiepską reputacją zakład blacharski. Po mieście krążyła zła fama, że ten rodzinny warsztat jest zwykłą złodziejską dziuplą, do której trafiały skradzione pojazdy przeznaczone do późniejszej rozbiórki na części. Klara przypuszczała, że — jak każda plotka — ta również zawiera w sobie ziarenko prawdy, ale nigdy nie zapytała Przemka wprost. Wybrała wygodę życia w błogiej nieświadomości, bo wiedziała, że nic i tak jej nie skłoni do zakończenia tej miłosnej relacji.

Podniecało ją, że chłopak igra z ogniem, żyje na granicy prawa. Elektryzowało, że mógł mieć każdą laskę w Krakowie, a to ją wybrał na swoją dziewczynę. Przecież niczym szczególnym się nie wyróżniała. Rozpierała ją dumna, że to właśnie ona, zwyczajna szara myszka, potrafiła usidlić takiego nietuzinkowego chłopaka.

Poza tym podziwiała go. Imponował jej niezależnością i buntowniczym charakterem. Był nie tylko zjawiskowo atrakcyjny, lecz także wyszczekany i odważny. Miał gdzieś wszelkie konwenanse. Robił, co chciał, kiedy tylko miał na to ochotę. Nikt go nie kontrolował.

Nic nie było w stanie jej przekonać, że ten związek nie ma prawa się udać. Kochała na zabój tego starszego od siebie, szastającego pieniędzmi łobuza, i to było najważniejsze. W momentach wielkich uniesień, kiedy czuła na sobie jego ciepłe, męskie dłonie, uważała się za farciarę, która chwyciła Pana Boga za nogi. Za nic w świecie nie powinna ich wypuszczać ze swoich rąk.

To prawda, Przemo święty nie był. Poczęstował ją wczoraj alkoholem, podobnie jak wiele razy w przeszłości. Ale to ona tego chciała, nikt do niczego jej nie zmuszał. Była już dużą dziewczynką i sama podejmowała decyzje. Wcześniej, na imprezach z rówieśnikami również eksperymentowała z mocniejszymi trunkami albo koksem. I nikt nie robił afery z tego powodu. Zawsze jakoś udawało jej się uniknąć przykrych konsekwencji w domu. Rodzice naprawdę niczego nie widzieli? Nie domyślali się? Czy po prostu wygodniej im było nie wiedzieć, okłamywać się, że mają idealną córkę? Wczoraj okazali się jednak przesadnie czujni, zbyt spostrzegawczy. A ona przez swoją nieostrożność wpadła jak śliwka w kompot.

Ojciec nie przebierał w słowach — winił Przemka za całe zło tego świata, a najbardziej za sprowadzanie córki na złą drogę. Klara tego sprowadzania nie dostrzegała, może nie chciała. Nie niepokoiło jej nawet to, że ukochany nie wahał się jej wciągać w narkotyki. Wystarczyło, że wtulona w jego rękaw napomknęła o chęci rozluźnienia się, a już wspólnie serwowali sobie małą ścieżkę śniegu. Nabierała potem śmiałości, a on bezwstydnie dobierał się do jej majtek. Nie oponowała. Nie udawała świętoszki. Podniecała ją myśl, że tak mocno na niego działa. Był prawdziwym samcem alfa, z ogromnym temperamentem i sporym doświadczeniem. Nic dziwnego, że chciał skorzystać z natrafiającej się okazji skosztowania młodego, apetycznego ciała. Stresowało ją trochę to, że nie miała w tej sferze wprawy. Przemek był pierwszym facetem, którego dopuściła do siebie tak blisko. Panicznie bała się go rozczarować, ale była gotowa na wszystko.

Usiadła na łóżku, z trudem łapiąc równowagę. Obraz pokoju zawirował i się rozmył. Musiała pokonać słabość i jak najszybciej doprowadzić się do porządku, zanim zajrzą tu rodzice. Stękając niczym połamana reumatyzmem emerytka, opuściła stopy na chłodne panele i niezgrabnie powlokła się do łazienki.

W korytarzu było pusto i cicho. Żołądek znów wykonał kilka nieprzyjemnych salt, karcąc ją za wczorajsze ekscesy, niewskazane dla takich amatorów.

Z na wpół otwartymi oczami wbiegła do pomieszczenia, w ostatniej chwili dopadła miski klozetu. Kilkoma falami rozsadzającymi przełyk opróżniła żołądek. Odetchnęła z ulgą. Nie wypuszczając z objęć deski sedesowej, nabrała zachłannie haust powietrza. Przymknęła na sekundę powieki, po czym telepiącą się dłonią otarła wilgotne czoło. Śmierdziała. Cuchnęła starym potem i dymem papierosowym, bo Przemo palił przy niej jak lokomotywa. W nozdrza wdzierał się też paskudny zapach strawionego alkoholu, który wczoraj wlała w siebie w niezliczonych ilościach. Smród podrzędnego, niedomytego menela. Do takiego fatalnego stanu doprowadziła swoje ciało.

Podnosząc się z klęczek — na ciągle miękkich nogach — zatrzymała wzrok na odbiciu w lustrze. Wyglądała koszmarnie. Cera przypominała szary papier toaletowy, a naturalnie miodowe oczy były teraz przekrwione, otoczone fioletowymi obwódkami. Wyglądały jak po starciu z bokserem na ringu.

Skrzywiła się, odkręciła kurek z wodą i ochlapała twarz. Potem ściągnęła przepoconą koszulkę i nieświeże majtki i weszła pod kojącą strugę wody lejącej się z deszczownicy. Wzięła kilka głębszych wdechów, próbując dodać sobie odwagi przed nieuchronną rozmową z rodzicami. Żałowała, że ostatnio nieco opuściła się w nauce. Może gdyby nie to, patrzyliby na nią łaskawszym okiem. Uważaliby ją dalej za odpowiedzialną, twardo stąpającą po ziemi dziewczynę. Do tej pory zawsze zachwycała dobrymi stopniami i świadectwami z paskiem. Jednak teraz, zakochana bez reszty, złapała kilka jedynek. W tym semestrze groziło jej niezaliczenie geografii i matematyki. A to na pewno da ojcu kolejny pretekst do obwiniania o wszystko jej chłopaka — dziewiętnastoletniego chłystka, który ledwo zaliczył zawodówkę.

Od samego początku, kiedy tylko Przemo zaczął się wokół niej kręcić, tata był do niego uprzedzony. Mówił, że chłopak pochodzi z patologicznej rodziny, obraca się w podejrzanych kręgach. Uważał go za bandziora szkolącego się w złodziejskim fachu i przekrętach. Tłumaczył, że nasiąkł tym od małego pod opieką ojca oszusta.

Dla świętego spokoju przez dłuższy czas mydliła rodzicom oczy, ukrywała przed nimi swój związek. Chwila nieuwagi zepsuła wszystko. Wróciwszy wcześniej niż zwykle do domu, ojciec dostrzegł ich obściskujących się na poboczu w krwistoczerwonej alfie chłopaka.

Wściekł się wtedy. I nie wiadomo, czy nie doszłoby do rękoczynów, gdyby nie refleks Przemka, który depnął na pedał gazu. Ekspresem ulotnili się z zasięgu oczu i łap ojca Klary.

— Klara, gdzie ty się, do cholery, podziewasz?! Do reszty ci odbiło?! — warknął ojciec, kiedy tylko zaakceptowała połączenie.

Już na dźwięk pierwszych słów odechciało jej się z nim rozmawiać. Jednak wolała go nie drażnić, postanowiła wrócić natychmiast do domu. Nie bacząc na swój żałosny stan i plączący się język. Jak przez mgłę pamiętała moment, kiedy chwiejnym krokiem pokonała próg. Przerażone oczy matki, wyrzut malujący się na twarzy ojca. Mało ją to obeszło. Zatoczyła się na schody, próbując doczłapać do swojego pokoju.

— Coś ty z siebie zrobiła?! — zawołała matka.

— Nawet o tym nie myśl, moja droga panno! — Ojciec doskoczył do Klary, usiłując zatrzymać ją na dole. — Musimy poważnie pogadać! — Szarpnął ją za ramię.

Wyrwała mu się, oganiając jak od natrętnej muchy.

— Zabieraj te łapska! — syknęła. — Nie mam wam nic do powiedzenia! Spierdalajacie obydwoje!

Matka złapała się za głowę, ojciec zdębiał z wyciągniętą przed siebie ręką, a Klara — zadowolona z siebie — tupiąc teatralnie, wdrapała się na piętro. W końcu odważyła się im postawić, sprawiło jej to ogromną satysfakcję. Potem nastała ciemność. Czarna dziura. Szepty. Dotyk na twarzy. Czyjś płacz. Czas, w którym naprawdę wszystko mogło się wydarzyć. A ona nic więcej nie mogła sobie przypomnieć.

Ocknęła się z chwilowego zamyślenia. Przestała wpatrywać się tępo w swoją odbijającą się w błyszczących płytkach, przeczołganą intensywnym wieczorem twarz i przekręciła kurek z wodą, kończąc chłodny prysznic. Sprawił, że poczuła się o niebo lepiej.

Zawinięta w miękki ręcznik wyszła z łazienki. Skonsternowana panującą w domu, przedłużającą się ciszą uchyliła pierwsze z brzegu drzwi. Ku swojemu rozczarowaniu nie zastała za nimi słodkiej, jasnowłosej dziewczynki śpiącej we wciąż dziecięcym łóżeczku. W pokoju panował wzorowy porządek. Łóżko idealnie równo przykryte różową kapą w bajkowe jednorożce zdradzało, że jego lokatorka zaczęła nowy dzień dużo wcześniej albo — ta ewentualność przeraziła dziewczynę — że w ogóle się do niego nie kładła!

Serce zadudniło w klatce piersiowej Klary niczym dzwon Zygmunt na Wawelu, a w stopach poczuła dziwne mrowienie. Przeszła kilka kroków na zupełnie miękkich nogach, po czym pchnęła kolejne drzwi po prawej stronie. Jej oczom ukazał się podobny widok jak kilka sekund wcześniej. Nienagannie zaścielone łóżko małżeńskie nie zdradzało obecności rodziców. Czyżby nikt w nim nie spał dzisiejszej nocy?!

„Gdzie się wszyscy podziali?” — przemknęło jej przez myśl, a żołądek się skurczył.

— Mamo, tato?! — krzyknęła łamiącym się głosem.

Odpowiedziało jej tylko echo odbijające się od ścian. W domu panowała grobowa cisza.

— Klaudia! — Rozejrzała się wokół.

Miała nadzieję, że mała psotnica plącze się gdzieś obok, że to jedynie mało śmieszny żart rozgniewanej rodzinki. Zwykły pokaz sił, próba zaznaczenia, kto tak naprawdę rządzi w ich domu. Kara za wczorajszy wieczór.

Niestety najwyraźniej była sama na piętrze.

Poirytowana weszła do swojej sypialni i trzasnęła drzwiami głośniej, niż zamierzała. Zaklęła siarczyście pod nosem i zaczęła szukać czegoś do ubrania. Dlaczego nikt jej dzisiaj nie obudził? Co się działo? Czuła się, jakby wciąż śniła i nie mogła się z tego snu wybudzić.

Zdenerwowana narzuciła na siebie pierwsze lepsze ciuchy, które ściągnęła z oparcia krzesła obrotowego: dresowe spodnie, białą koszulkę wątpliwej świeżości i bluzę z kapturem. A potem z duszą na ramieniu zbiegła na parter, czując, że powoli ogarnia ją panika.

Na dole znajdował się jasny aneks kuchenny połączony z jadalnią, w której królował masywny stół dębowy z sześcioma krzesłami. Było to centralne miejsce domu. Punkt, w którym gromadzili się wszyscy domownicy i wspólnie zasiadali do rodzinnych posiłków. Do jadalni przylegał przytulny salon z miękką kanapą i kominkiem. Ten ostatni był wielkim marzeniem matki w czasach, gdy mieszkali jeszcze w ciasnej klitce starego blokowiska na krakowskim Ruczaju.

— Jest tu ktoś? — rzuciła niepewnie, rozglądając się po znajomych kątach, które w tym momencie napawały ją zaskakującym lękiem.

Cisza. Odpowiedziała jej jedynie przejmująca cisza.

Na parterze, podobnie jak na piętrze, nie było żywego ducha. Blaty kuchenne lśniły czystością, na pewno nikt wcześniej nie przygotowywał tu śniadania. Nie było pudełka z płatkami, przeoczonych okruszków chleba na desce do krojenia ani kartonu z sokiem, który zapomniano odstawić do lodówki. Zlewozmywak był całkowicie pusty, bez zdradzających krzątaninę, niedbale porzuconych naczyń. Nigdzie nie dojrzała kubków z niedopitą kawą. Nie rozchodziła się, jak co dzień, jej przyjemna woń, mieszająca się ze słodkim aromatem kakao, za którym przepadała Klaudia. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak poprzedniego dnia wieczorem.

„Gdzie się wszyscy, u licha, podziali?!”

Stopy przyrosły jej do podłogi. Były tak ciężkie, jakby ważyły dwie tony. Nie mogła ruszyć ich z miejsca. Po plecach przebiegł jej dreszcz niepokoju. Z trudem przełknęła ślinę, co przypomniało jej o kacu. Zmusiła się do przejścia przez całkiem puste pomieszczenie i zajrzenia do lodówki w poszukiwaniu czegoś do picia. Wyciągnęła sok pomarańczowy i z głośnym siorbnięciem wzięła duży łyk. Miał lekko cierpki smak. Westchnęła z ulgą i odstawiła karton na miejsce, ocierając usta rękawem bluzy. Tata z pewnością dostałby wysypki, gdyby to zobaczył. Na szczęście nie było go obok i nie mógł truć jej dupy jak co dzień.

Ta myśl na moment poprawiła jej samopoczucie. Właściwie to nawet dobrze, że nieunikniona konfrontacja z rodzicami trochę odsunie się w czasie. Choć zapewne nic nie mogło jej uchronić przed reprymendą — nawet jeśli postanowili najpierw ukarać ją milczeniem, chwilowo znikając z domu, to kiedyś przecież muszą wrócić.

Wzruszyła ramionami i zajęła się przygotowaniem tostu z dżemem truskawkowym. Postanowiła, że wzmocni się lekkim śniadaniem, przygotuje do późniejszej próby sił. Nikt jej nie zmusi do tego, by zrezygnowała z Przema, pierwszego chłopaka, na którym naprawdę zaczynało jej zależeć. Nigdy w życiu na to nie pozwoli! Alkohol i pozostałe używki mogła sobie odpuścić, ale Przemka nie zostawi, nigdy! Przyrzekła sobie, że przeprosi za wczorajsze ekscesy, za pijaństwo i wulgaryzmy, ale nie przestanie się z nim spotykać. Nie mogą jej tego zabronić.

Czekając, aż zarumieniona grzanka wyskoczy z tostera, spróbowała połączyć się z rodzicami. Niestety, do żadnego z nich nie udało jej się dodzwonić. Dziwne, że nie odebrali. Do Klaudii zadzwonić nawet nie mogła — siostra była jeszcze za mała na własny smartfon. Zrezygnowana rzuciła telefon na blat kuchenny z taką siłą, aż podskoczył. Przeklęła w duchu wściekła za tę lekcję pokory, której najwyraźniej postanowili jej udzielić.

Rozejrzała się w poszukiwaniu wiadomości, którą mogła przeoczyć, wchodząc do kuchni. Nie dojrzała żadnej kartki, nawet z najbardziej lakoniczną informacją, że domownicy wychodzą i o której wracają.

Pieczywo wyskoczyło do góry, grzanki były gotowe. Posmarowała je cieniutką warstwą masła i słodką czerwoną mazią, którą uwielbiała od dziecka.

Szurając wysłużonymi kapciami, podeszła do stołu w jadalni. Klapnęła na skórzane krzesło. Poczuła się samotna i opuszczona. Wielokrotnie marzyła, by zjeść choć jeden posiłek w spokoju, w ciszy dzwoniącej w uszach. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj zapragnęła mieć już za sobą rodzicielską reprymendę i uczestniczyć w szarej codzienności tego zwyczajnego domu. Dostała dobrą nauczkę, a teraz chciała, żeby wszystko znowu było po staremu. By mama z tatą droczyli się przy blacie, kto robi najlepsze sobotnie śniadania. By Klaudia od samego rana mordowała ją nowymi układami tanecznymi albo zmuszała do wspólnego kolorowania tandetnych, dziecięcych malowanek. Klara gryzła smętnie grzankę z tym sielskim obrazem przed oczami. Ciągle była zła na rodziców za wtrącanie się w jej sprawy, ale tęskniła za nimi wszystkimi.

Głośny dźwięk dzwonka zmroził krew w żyłach. Kanapka wypadła jej z ręki na szklany talerzyk, okruchy rozsypały się po stole. Dopadły ją złe przeczucia. Kto mógł się do nich dobijać w sobotni poranek, kiedy wszyscy śpią albo rozkoszują się wspólnym śniadaniem w rodzinnym gronie? Czuła, że wydarzyło się coś złego. Coś, co na zawsze zmieni jej życie. Z trudem przełknięty kawałek grzanki podszedł jej do gardła. Znowu zachciało jej się wymiotować.

Poderwała się od stołu i z duszą na ramieniu ruszyła do holu, skąd dochodziły coraz natarczywsze odgłosy dzwonka. Nawet nie patrząc przez judasza, machinalnie przekręciła zasuwkę i szarpnęła za klamkę, szykując się na najgorsze.

— Babcia?! — Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, a całe napięcie nagle ją opuściło.

— A któż by inny? — zdziwiła się starsza pani. — Dobrze się czujesz, kochanie? Bo wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. — Nie czekając na zaproszenie, weszła do środka. Zatrzasnęła z impetem drzwi i przeszyła Klarę przenikliwym spojrzeniem. — Źle wyglądasz. Jesteś chora? — Położyła jej dłoń na czole, żeby się upewnić. — Nie masz gorączki.

— Co tutaj robisz? — zapytała zdezorientowana dziewczyna.

Babcia nie odwiedzała ich zbyt często, a już na pewno nie wpadała ot tak, niezapowiedziana, w sobotnie poranki.

— Jak to co? — obruszyła się. — Dostałam wiadomość od Moniczki, żebym wpadła przed ósmą, zanim zwleczecie się z łóżek. Ponoć nie macie dzisiaj opieki.

— Chodziło jej chyba o Klaudię — prychnęła Klara i przewróciła oczami.

Ona była wystarczająco dorosła, by móc się już sobą sama zająć. Nie potrzebowała niańki. A tym bardziej zrzędzącej babci.

Kobieta skinęła głową.

— Coś im wypadło w ostatniej chwili. Musieli z ojcem pojawić się w pracy, a Klaudusi przecież nie mogli zostawić w domu samej na cały dzień — wyjaśniła.

Tętno Klary przyspieszyło. Babcia musiała coś poplątać. Rodzicie zawsze planowali pracę tak, żeby jedno z nich było w domu, kiedy one miały wolne albo akurat chorowały i nie chodziły do szkoły czy przedszkola. Mama pracowała zmianowo w domu dziecka przy Wielickiej jako wychowawczyni, ale tata, księgowy w średniej wielkości firmie, nadgodziny brał niezwykle rzadko. Sobotę i niedzielę uznawał za czas święty, zarezerwowany tylko i wyłącznie dla rodziny. A już na pewno nie godził się na żadną nadprogramową pracę wtedy, kiedy w grafiku żony pojawiał się weekendowy dyżur.

Klara nie mogła sobie przypomnieć, żeby o czymś takim wczoraj wspominali. Co się tutaj działo?

— No więc gdzie ta moja rozkoszna wnusia? Bo z pewnością jest na nogach już od bladego świtu — dodała entuzjastycznie babcia, rozglądając się po pustym pomieszczeniu.

— Ale Klaudii nie ma w domu. Tak jak mamy i taty, wszyscy zniknęli.

Klara wzruszyła ramionami, ale złe przeczucia wzmagały się w niej niczym nadchodząca powoli nawałnica.

Rozdział 2

Kolejne dni po zaginięciu rodziny były dla Klary najczarniejszymi w życiu. Niewiele pamiętała z tamtego okresu. Szok, strach, złość, niedowierzanie. Niekończące się wizyty policjantów w mundurach, ciągłe przesłuchiwania, natarczywe pytania: kiedy widziała rodziców i siostrę ostatni raz? o której godzinie zasnęła? co robiła w dzień poprzedzający ich zaginięcie? o co się pokłócili? Wypytywali nawet o to, co łączyło ją z Przemkiem. Być może podejrzewali właśnie jego. Ale dziewczyna — choć nie znała go zbyt długo — nie wierzyła, że byłby zdolny wyrządzić krzywdę jej najbliższym.

Z biegiem czasu nawet policja zaczęła bezradnie rozkładać ręce. Sprawa okazała się nie tak błaha, jak myślano na wstępie. Pytań bez odpowiedzi było zbyt wiele, by śledztwo można było pchnąć w jakimkolwiek kierunku. Nikt nawet nie zbliżył się do wyjaśnienia, jak mogła wyparować bez śladu prawie cała rodzina. Nie pozostawili żadnych tropów ani świadków. Nie zarejestrowała ich żadna kamera miejska. Rozpłynęli się w powietrzu ot tak, jakby od zawsze byli jedynie nocnymi marami.

Każdy, kto brał się do prowadzenia tego nieoczywistego śledztwa, po krótkim wertowaniu akt i śladów wiodących w ślepe alejki poddawał się, umywając ręce. Nikt nie miał zamiaru psuć sobie statystyk, utrudniając tym samym drogę do awansu i pracowniczej premii.

— Może jednak wspominali, że planują wyjechać?

Każdy kolejny funkcjonariusz, który stawał na jej drodze, ponawiał to idiotyczne pytanie. Doprowadzało ją do dzikiej furii.

— Pan uważa, że mogłabym o czymś takim zapomnieć?! — wrzeszczała rozjuszona, czując, że robią z niej idiotkę. — Rodzice nie zniknęliby bez pożegnania! Nigdy nie wyjechaliby beze mnie, a nawet jeśli, to na pewno wcześniej zostawiliby wiadomość!

— Pani babcia dostała od nich dzień wcześniej lakonicznego SMS-a.

— Że wybierają się z tatą do pracy i proszą o opiekę nad wnuczkami! — przerywała, podnosząc głos. Nie mogła dłużej słuchać tych wszystkich bredni. — Jak wiemy, nigdy do niej nie dotarli. Tamtego dnia żadne z nich nie miało w grafiku dyżuru. Poza tym ostatecznie zabrali ze sobą moją młodszą siostrę. Z SMS-a do babci wynika, że nie planowali tego wcześniej. Czy nie jest oczywiste, że coś stało się po drodze? Że wydarzyło się coś, czego nie przewidzieli, a co pokrzyżowało im plany? Czy to nie jest podejrzane? — Sfrustrowana naskakiwała na policjantów.

Czasem wydawało się jej, że to ona prowadzi śledztwo i tylko jej zależy na tym, by rozwikłać tę zagadkę.

— Rzeczywiście, dziwnie to wygląda — przytakiwali funkcjonariusze, bezradnie rozkładając ręce.

— Dlaczego mieliby wyjeżdżać? Dokąd pojechali? I czemu zostawili mnie samą? — Nie dawała za wygraną.

Niestety nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytania, które każdej nocy spędzały jej sen z powiek.

Żyła jak w przeciągającym się w nieskończoność letargu. Słabo pamiętała tamten traumatyczny czas i to, jak w ogóle udało jej się go przetrwać, nie tracąc zmysłów. Poza momentami mobilizacji, kiedy po raz enty wrzeszczała na policjantów, żeby traktowali poważnie zaginięcie jej rodziny, funkcjonowała jak w środku szklanej bańki, spoza której docierały do niej tylko strzępy rzeczywistości.

Nie pojmowała, co wydarzyło się tamtej feralnej nocy. I dlaczego ostatecznie została sama. W jej jeszcze dziecięcej, naiwnej głowie nie mieściło się, że rodzice mogli ją tak po prostu porzucić. I to po zaledwie jednym rozczarowaniu, małym gówniarskim wyskoku, jakiego się dopuściła. Oddałaby wszystko, żeby to zmienić, by jeszcze raz móc podjąć decyzje, zupełnie inne niż wówczas. By móc okazać się dojrzalsza. Może wtedy by jej nie opuścili? Nic z tego. Teraz na wszystko było za późno. I ani jej rozpacz, ani wyrzuty sumienia nie miały takiej mocy sprawczej, aby odmienić los.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki