Wędrowiec i jego cień - Friedrich Nietzsche - ebook + książka

Wędrowiec i jego cień ebook

Friedrich Nietzsche

0,0

Opis

Przemyślenia skupione w krótkich, aforystycznych wypowiedziach w „Wędrowcu” Nietzschego dotyczą przede wszystkim pojęć z zakresu etyki (takich jak wolna wola, sumienie, wina, kara), a także m.in. drogi filozofa ku poznaniu, ku samemu sobie, relacji między mistrzem a uczniem, różnic między sztuką i filozofią, muzyki, krytyki języka oraz teorii poznania, pochwały demokracji i kosmopolityzmu oraz krytyki kultury niemieckiej.

Opublikowany w 1886 r. tom składa się z dwóch części: „Zdania i myśli różne” oraz „Wędrowiec i jego cień”. W poprzedzającym całość wstępie autorskim Nietzsche wskazuje, że publikacja stanowi myślową kontynuację — niekiedy poprzez zaprzeczenie — pierwszego dzieła filozofa, mianowicie „Narodzin tragedii z ducha muzyki” (1872; znanego też jako „Narodziny tragedii, czyli Grecy i pesymizm”), i właściwie drugą część „książki dla duchów wolnych”, czyli „Ludzkiego, arcyludzkiego” (1878–1880). Podobnie też do tej ostatniej przyjęła kształt zbioru pogrupowanych tematycznie aforyzmów, sentencji operujących paradoksem i dowcipem krótkich refleksji. W „Wędrowcu” Nietzsche podejmuje obronę przyjętej przez siebie formy wypowiedzi, przedstawiając ją jako dojrzały owoc długich przemyśleń; podaje też swych wielkich poprzedników: Montaigne'a, La Rochefoucauld'a, Labruyère'a, Fontenelle'a, Vauvenargues'a oraz Chamforta.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Friedrich Nietzsche
Wędrowiec i jego cień
tłum. Konrad Drzewiecki
Epoka: Modernizm Rodzaj: Epika Gatunek: Aforyzm

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 399

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Friedrich Nietzsche

Wędrowiec i jego cień

tłum. Konrad Drzewiecki

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN 978-83-288-5590-8

Wędrowiec i jego cień

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!
Podoba Ci się to, co robimy? Jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/

Przedmowa

1.

Należy mówić tam tylko, gdzie się milczeć nie powinno; i tylko o tym, co się przezwyciężyło — reszta jest gadaniną, „literaturą”, brakiem karności. Moje pisma mówią tylko o moich przezwyciężeniach; „ja” jestem w nich, ze wszystkim, co mi wrogim było, ego ipsissimus1, i bodaj, jeśli wolno użyć dumniejszego wyrażenia, ego ipsissimum2. Odgadujecie tedy: wiele już zostało — pode mną... Ale zawsze trzeba było wpierw czasu, powrotu do zdrowia, dali, odległości, zanim zbudziła się we mnie chęć coś, czym żyłem, co przeżyłem, pewien własny fakt i fatum w następstwie dla celów poznania wysłuchać, wyzyskać, odsłonić, „przedstawić” (lub jakkolwiek by to się chciało nazwać). W tym znaczeniu, wszystkie pisma moje, oprócz jednego tylko, lecz zasadniczego, należy antydatować — mówią one zawsze o „poza mną” — niektóre nawet, jak trzy pierwsze Rozmyślania niewczesne3, sięgają poza czas powstania i przeżycia książki, która ukazała się wcześniej (w danym wypadku: Narodzin tragedii4, jak to przed czytelnikiem, umiejącym przenikliwiej obserwować i porównywać, nie powinno się ukryć). Ten gniewny wybuch przeciw obnoszeniu się z niemieckością, służalczości i znikczemnieniu języka zestarzałego Dawida Straussa5, który stanowił treść pierwszego Niewczesnego, był ujściem dla nastroju, pośród którego żyłem długo jako student w ognisku niemieckiego wykształcenia i filisterstwa ukształconego (roszczę sobie pretensję do ojcostwa tego wyrażenia „filister ukształcony”, którego obecnie tak wiele się używa i nadużywa — ); i co powiedziałem przeciw „chorobie historycznej”, rzekłem jak ktoś, co po niej z wolna i z trudem wracał do zdrowia, i ani trochę nie miał ochoty na przyszłość wyrzec się „historyzmu”, dlatego tylko, że niegdyś nań cierpiał. Kiedy następnie w trzecim Rozmyślaniu niewczesnym oddałem cześć swemu pierwszemu i jedynemu wychowawcy, wielkiemu Arturowi Schopenhauerowi6 — dziś wyraziłbym ją o wiele silniej jeszcze, a także w sposób bardziej osobisty — sam pogrążony już byłem w moralnym sceptycyzmie i rozkładzie, to znaczy równie w krytyce, jak w pogłębieniu wszelkiego dotychczasowego pesymizmu — i nie wierzyłem już „w nic zgoła”, jak mówi lud, nawet w Schopenhauera: właśnie w owym czasie powstała rozprawa, dotychczas nieogłoszona, o prawdzie i kłamstwie w znaczeniu pozamoralnym. Nawet moja mowa uroczysta i zwycięska na cześć Ryszarda Wagnera7 z okazji jego tryumfu bajruckiego w 18768 — Bayreuth oznacza największe zwycięstwo, jakie kiedykolwiek odniósł artysta — mowa ta, posiadająca najsilniejsze pozory „aktualności”, była w istocie hołdem i dziękczynieniem za okres przeszłości, za najpiękniejszą, a także najniebezpieczniejszą ciszę morską w mej podróży... i w rzeczywistości zerwaniem, pożegnaniem. (Czyżby Ryszard Wagner mylił się sam co do tego? Nie wierzę. Dopóki się kocha, z pewnością nie maluje się takich obrazów; nie „obserwuje się” jeszcze, nie staje się w oddali w ten sposób, jak to czynić musi obserwator. „Obserwowanie zawiera już w sobie tajemny antagonizm w krzyżujących się spojrzeniach” — mówi się na stronie 46 wspomnianego pisma, w zdradzieckim i smętnym zwrocie, zrozumiałym, być może, tylko dla nielicznych uszu). Zimna krew, potrzebna do tego, żeby móc mówić o tych długich latach pośrednich wewnętrznego osamotnienia i braku, zstąpiła we mnie dopiero z książką Ludzkie, arcyludzkie9, której ta przemowa i przedmowa ma być poświęcona. Książka ta, jako przeznaczona „dla duchów wolnych”, ma w sobie coś z niemal jasnego i ciekawego chłodu psychologa, który mnóstwo rzeczy bolesnych, jakie ma pod sobą, za sobą, po czasie stwierdza jeszcze dla siebie i niejako za pomocą ostrza szpilki utwierdza: co za dziw, jeśli przy tak kłującej i delikatnej pracy nieraz też trochę krwi popłynie, jeśli psycholog miewa przy tym krew na palcach i nie zawsze tylko — na palcach?...

2.

Zdania i myśli różne, jak również Wędrowiec i jego cień wydane były z początku oddzielnie, jako ciągi dalsze i dodatki do wyżej wzmiankowanej ludzkiej, arcyludzkiej „książki dla duchów wolnych”: było to zarazem przedłużenie i powtórzenie kuracji duchowej, mianowicie antyromantycznego sposobu leczenia, jaki mi mój pozostały przy zdrowiu instynkt sam wynalazł, sam przepisał przeciw chwilowej chorobie na najniebezpieczniejszą formę romantyki. Niechże teraz przyjęte zostaną po sześciu latach powrotu do zdrowia te same pisma w połączeniu, jako tom drugi Ludzkiego, arcyludzkiego: być może, razem rozważane, wykładają swą naukę silniej i dobitniej — teorię zdrowia, którą bym pozwolił sobie zalecić jako disciplina voluntatis10 bardziej duchowym naturom nadchodzącego właśnie pokolenia. Przemawia z niej pesymista, który dosyć często porzucał tę skórę, lecz zawsze do niej powracał, pesymista więc z dobrą wolą ku pesymizmowi — z pewnością przeto nie romantyk już: jakże to? duch, znający się tak na tej sztuce wężowej, że umie skórę zmieniać, nie miałby prawa udzielić lekcji dzisiejszym pesymistom, którym bez wyjątku grozi jeszcze niebezpieczeństwo romantyzmu? A przynajmniej wskazać im, jak to się — robi?...

3.

W rzeczy samej był czas największy, żeby się rozstać: rychło miałem też tego dowód. Ryszard Wagner, pozornie najbardziej zwycięski, w rzeczywistości zmurszały, zrozpaczony romantyk, padł nagle, bezsilny i przybity, przed krzyżem chrześcijańskim... Czyż żaden Niemiec nie miał oczu w głowie na to straszne widowisko, współczucia w sumieniu? Czyż ja sam jeden tylko za niego — cierpiałem? Dość; dla mnie ten nieoczekiwany wypadek był niby błyskawicą, oświecającą miejsce, które opuściłem — a także tym przerażeniem, które w następstwie ogarnia każdego, co nieświadomie był wystawiony na najstraszniejsze niebezpieczeństwo. Kiedy odtąd poszedłem sam, uczułem drżenie; upłynął czas krótki, zachorowałem, więcej niż zachorowałem, byłem znużony nieustannym rozczarowaniem względem wszystkiego, co nam, ludziom nowoczesnym, pozostało do wzbudzania w nas zapału, względem roztrwonionej powsząd11 siły, pracy, nadziei, młodości, miłości; znużony wstrętem do kobiecej i marzycielskiej rozchełzanności tej romantyki, do całego idealistycznego łgarstwa i zniewieściałości sumienia, które odniosły tutaj znowu zwycięstwo nad jednym z najmężniejszych; znużony wreszcie, i tym nie najmniej, smutkiem nieubłaganego podejrzenia — że po tym rozczarowaniu skazany jestem na głębsze niedowierzanie, głębsze gardzenie, głębsze osamotnienie niż kiedykolwiek. Zadanie moje — cóż się z nim stało? Jakże to? Czyżby nie zdawało się teraz, jakby zadanie moje przede mną się cofało, jak gdybym na długo nie miał żadnego prawa do niego? Co zrobić, żeby ten największy brak znieść? — Zacząłem od tego, że zakazałem sobie wszelkiej muzyki zupełnie i z zasady, tej sztuki dwuznacznej, chełpliwej, duszącej, która pozbawia ducha jego surowości i ochoczości, i pozwala bujnie się krzewić wszelkiego rodzaju tęsknotom nieokreślonym i pragnieniom gąbczastym. „Cave musicam12”, i dziś jest moja rada tym wszystkim, którzy dość mają w sobie z męża, żeby dbać o czystość umysłową; muzyka taka denerwuje, rozmiękcza, czyni zniewieściałym, jej „wieczna kobiecość” pociąga nas w dół!... Moje pierwsze podejrzenie, najbliższa ostrożność zwróciły się wtedy przeciw muzyce romantycznej; i jeśli w ogóle miałem jeszcze jakąkolwiek nadzieję na muzykę, to chyba w oczekiwaniu, iż mógłby przyjść muzyk dosyć śmiały, dosyć ostry, dosyć złośliwy, dosyć południowy i nad miarę zdrowy, żeby się na owej muzyce w nieśmiertelny sposób zemścić. —

4.

Samotny odtąd i podejrzliwie niedowierzający sobie, zająłem, nie bez gniewu, w ten sposób stanowisko przeciw sobie za wszystkim, co mnie właśnie ból sprawiało i dotykało: — w ten sposób znalazłem z powrotem drogę do owego nieustraszonego pesymizmu, który jest przeciwieństwem wszelkiego łgarstwa romantycznego, i, jak dziś chętnie sobie wyobrażam, drogą do „mnie samego”, do mojego zadania. Owo ukryte i władcze coś, na co długo nie mamy nazwy, aż w końcu okazuje się ono naszym zadaniem — ten tyran, tkwiący w nas samych, straszliwie odpłaca za każdą próbę, którą czynimy, żeby go wyminąć lub wymknąć się przed nim, za każde przedwczesne postanowienie, za każde utożsamianie się z tymi, do których nie należymy, za każdą najbardziej szanowaną działalność, jeśli odciąga nas od naszej sprawy głównej, nawet za każdą cnotę, która by nas chronić mogła przed twardą odpowiedzialnością względem siebie samych. Choroba jest odpowiedzią każdym razem, jeśli dopuszczamy się wątpienia co do swoich praw, swego zadania — jeśli zaczynamy w czymkolwiek sobie pobłażać. Dziwne to i straszne zarazem! Ulgi, jakie sobie czynimy, najtwardziej odpokutować jesteśmy zmuszeni! I jeśli następnie pragniemy powrotu do zdrowia, nie ma dla nas innego wyboru: musimy objuczyć się ciężej, niż byliśmy objuczeni kiedykolwiek...

5.

Wtedy dopiero nauczyłem się owej mowy samotnika, którą tylko najbardziej milczący, najwięcej cierpiący rozumieją: mówiłem, bez świadków lub raczej mimo świadków, żeby nie cierpieć w milczeniu, mówiłem o rzeczach, które się mnie nie tyczyły, lecz tak, jak gdyby mnie one obchodziły. Wtedy posiadłem sztukę okazywania się radosnym, obiektywnym, ciekawym, przede wszystkim zdrowym i złośliwym — jest to dowodem „dobrego smaku” u chorego, jak mi się zdaje? Lecz delikatniejszemu oku i współczuciu mimo to nie ujdzie, co, być może, stanowi wdzięk tych pism — że przemawia przez nie cierpiący i pozbawiony, jak gdyby nie był cierpiącym i pozbawionym. Tu powinny były ostać się przeciw życiu: równowaga, swoboda, nawet wdzięczność, tutaj panuje wola surowa, dumna, ustawicznie czujna, zawsze wrażliwa, która postawiła sobie za zadanie obronę życia przeciw cierpieniu i przyłamanie wszystkich wniosków, które zwykle wyrastają niby grzyby trujące z bólu, rozczarowania, wstrętu, osamotnienia i innych mokradeł. Może to będzie wskazówką dla naszych pesymistów do zbadania samych siebie? — bo wówczas to wyrwałem z siebie zdanie: kto cierpi, nie ma jeszcze prawa do pesymizmu! Wtedy to prowadziłem w sobie żmudną i cierpliwą walkę przeciw nienaukowej skłonności wszelkiego pesymizmu romantycznego, która sprawia, że oddzielne doświadczenia osobiste wydyma się, rozciąga do sądów ogólnych, do potępienia świata... krótko mówiąc, zatoczyłem wtedy wzrokiem wkoło. Optymizm, jako środek do wyzdrowienia, żeby kiedyś znowu do pesymizmu mieć prawo — rozumiecie to? Podobnie jak lekarz przenosi swego chorego w otoczenie zupełnie obce, żeby go oderwać od całego „dotychczas”, od trosk, przyjaciół, listów, obowiązków, głupstw, udręczeń pamięci, żeby się nauczył sięgać rękoma i zmysłami po nowy pokarm, nowe słońce, nową przyszłość, tak ja lekarz i chory w jednej osobie, zmusiłem się do odmiennego, niewypróbowanego klimatu duszy, mianowicie do wędrówki na obczyznę, w obcość, do ciekawości dla wszelkiego rodzaju rzeczy obcych... Za tym poszły: długie krążenie, szukanie, zmiana, niechęć względem wszystkiego, co trwałe, względem ociężałego potwierdzania i zaprzeczania; również dietetyka i karność, czyniące ducha jak najlżejszym, żeby mógł daleko wybiegać, wysoko wzlatywać, a przede wszystkim coraz na nowo odlatywać. W rzeczywistości było to minimum życia, zerwanie ze wszelkimi ordynarniejszymi pożądliwościami, niezależność pośród wszelkiego rodzaju niepomyślności zewnętrznych z dumą, iż może się żyć pośród tych niepomyślności, nieco cynizmu być może, nieco osławionej beczki, ale z pewnością wiele szczęścia świerszczkowego, dużo ochoczości świerszczkowej, wiele ciszy, światła, subtelniejszego szaleństwa, ukrytego marzycielstwa — wszystko to w końcu wydało wielkie duchowe zmężnienie, wzrastającą radość i pełnię zdrowia. Życie samo nagradza nas za naszą upartą wolę życia, za taką długą walkę, jaką prowadziłem wtedy z pesymizmem znużenia życiem, już za każde uważne spojrzenie naszej wdzięczności, przed którą nie uchodzą najmniejsze, najdelikatniejsze, najbardziej przelotne dary życia. W końcu otrzymujemy jego wielki dar, być może, największy, jaki nam może ofiarować — powraca nam nasze zadanie. — —

6.

Czyżby moje doświadczenie — historia choroby i wyzdrowienia, gdyż wyzdrowieniem się skończyło — miało być tylko moim doświadczeniem osobistym? I tylko moim ludzkim, arcyludzkim? Dziś sądzę raczej przeciwnie; przypuszczam coraz i coraz bardziej, że moje książki pielgrzymstwa nie były napisane tylko dla mnie, jak to czasami się zdawać mogło. — Wolnoż13 mi teraz, po sześciu latach wzrastającego przekonania, posłać je znowu w podróż na próbę? Wolnoż mi szczególniej polecić je sercu i uchu tych, na których cięży jakakolwiek przeszłość, i którzy posiadają dość jeszcze ducha, żeby cierpieć z powodu ducha przeszłości. Przede wszystkim jednak wam, którym najciężej, wy rzadcy, najbardziej narażający się, najbardziej duchowi, najodważniejsi, wy, którzy musicie być samowiedzą duszy nowoczesnej, i jako tacy musicie posiadać swoją wiedzę, w których skupiło się wszystko, co tylko może być dziś chorobą, trucizną, niebezpieczeństwem — których przeznaczenie chce, że musicie być bardziej chorzy niż jakakolwiek jednostka, ponieważ nie jesteście „tylko jednostkami”... których pocieszeniem jest, żeby poznać drogę do nowego zdrowia, ach! i iść tą drogą ku zdrowiu jutra i pojutrza, wy wybrani, wy zwycięscy, wy nieprzemijający, wy najzdrowsi, najsilniejsi, wy dobrzy Europejczycy! — —

7.

Żeby w końcu sformułować jeszcze swoje przeciwieństwo do pesymizmu romantycznego, to jest do pesymizmu tych, którym zbywa na czymś, nieudanych, zwyciężonych: istnieje wola tragizmu i pesymizmu, będąca oznaką zarazem surowości, jak siły intelektu (smaku, uczucia, sumienia). Mając wolę tę w piersiach, nie czuje się lęku przed straszliwością i zagadkowością wszelkiego bytu; szuka się ich nawet. Poza taką wolą kryje się męstwo, duma, pragnienie Wielkiego wroga. — Taka była pesymistyczna perspektywa moja z samego początku — nowa perspektywa, jak sądzę? Taka, jaka dziś jeszcze jest nowa i obca? Dotąd się jej trzymam, i proszę wierzyć, zarówno dla siebie, jak, gdy się zdarzy okazja, przeciw sobie... Mamże tego jeszcze dowodzić? Lecz cóż tedy w tej długiej przedmowie — dowiedzione zostało?

Sils-Maria, Engadyna wyżnia, w październiku 1886.

Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/

Rozdział pierwszy. Zdania i myśli różne

1.

Zawiedzionym przez filozofię. — Jeśli dotąd wierzyliście w najwyższą wartość życia i jeśli teraz widzicie, żeście się zawiedli, czyż zaraz trzeba go się pozbywać za najniższą cenę?

2.

Wybredny. — Można także stać się wybrednym w rzeczach jasności pojęć: jakże nieznośnym bywa wtedy obcowanie z ludźmi na pół jasnymi, mglistymi, dążącymi do czegoś i przeczuwającymi! Jakże śmiesznym, a jednak nierozweselającym wydaje się ich wieczne trzpiotanie i uganianie, kiedy w istocie nie mogą wzlatywać i chwytać!

3.

Oblubieńcy rzeczywistości. — Kto w końcu spostrzega, jak bardzo i jak długo był wodzony za nos, z gniewu rzuca się w objęcia nawet najbrzydszej rzeczywistości: tak iż ogarniając całe świata koleje, przypadali jej najlepsi oblubieńcy — albowiem najlepsi byli zawsze oszukiwani najlepiej i najdłużej.

4.

Postęp wolnomyślności. — Nie można lepiej unaocznić różnicy między dawniejszą a teraźniejszą wolnomyślnością, jak przypominając owo zdanie, do którego rozeznania i wypowiedzenia trzeba było całej nieustraszoności minionego stulecia, choć, uważane z teraźniejszego punktu widzenia, staje się mimowolną naiwnością — mam na myśli zdanie Woltera: „Croyez-moi, mon ami, l’erreur aussi a son mérite14”.

5.

Grzech pierworodny filozofów. — Filozofowie po wszystkie czasy przywłaszczali sobie zdania znawców dusz ludzkich (moralistów) i psuli je przez to, że brali w znaczeniu bezwzględnym, chcąc dowodzić konieczności tego, co tamci uważali tylko za wskazówki mniej więcej dokładne lub zgoła za prawdę jedynie w jakimś kraju lub mieście w ciągu jednego dziesięciolecia. Lecz przez to właśnie wydawało się filozofom, iż wznoszą się ponad moralistów. W ten sposób odnajdujemy w podstawach sławnej teorii Schopenhauera o prymacie woli nad intelektem, o niezmienności charakteru, negatywności rozkoszy — wszystko to, tak jak on to pojmuje, jest błędem — popularne prawdy ludowe, głoszone przez moralistów. Już wyraz „wola”, który Schopenhauer przekształcił na wspólne miano dla wielu stanów człowieka i z wielką dla siebie korzyścią osobistą, jako dla moralisty, wstawił tam, gdzie się znajdowała luka w języku, ponieważ odtąd mógł mówić o „woli” tak, jak przed nim mówił o niej Pascal — już „wola” Schopenhauera w rękach swego twórcy przerodziła się w klęskę dla nauki wskutek szału filozoficznego uogólniania. Albowiem twierdzić, że wszystkie twory przyrody posiadają wolę, znaczy to czynić z tej woli rodzaj metafory poetyckiej; w końcu nadużyto jej w celach fałszywej obiektywizacji do najrozmaitszych wybryków mistycznych — i wszyscy modni filozofowie powtarzają, i zdają się wiedzieć dokładnie, że wszystkie rzeczy posiadają jedną wolę, ba, są tą jedną wolą, (co wynosi na to, sądząc według opisu tej powszechnej i jedynej woli, jaki podają, że chcą koniecznie mieć za Boga diabła głupiego).

6.

Przeciw fantastom. — Fantasta zaprzecza prawdy przed sobą, łgarz przed innymi.

7.

Wrogi światłu. — Jeśli się komu wyjaśnia, że ściśle biorąc, nigdy nie może mówić o prawdzie, lecz jedynie o prawdopodobieństwie i jego stopniach, spostrzega się zwykle po nieskrywanej radości pouczonego, o ile ludzie wolą niepewność horyzontu duchowego i jak w głębi duszy nienawidzą prawdy za jej określoność. — Może przyczyna kryje się w tym, że wszyscy w tajemnicy lękają się, żeby zbyt jasne światło prawdy na nich samych nie padło? Chcą coś znaczyć, a więc nie powinno się widzieć, czym są? Lub może jest to tylko obawa przed zbyt jasnym światłem, do którego nie przywykły ich dusze zmierzchowe i łatwo dające się oślepić, tak iż muszą go nienawidzić?

8.

Sceptycyzm chrześcijański — Lubią przedstawiać teraz Piłata z jego pytaniem: „co jest prawdą”, jako obrońcę Chrystusa, aby wszystko, co zostało poznane oraz co poznać można, podać w podejrzenie, jako pozór, i na budzącym dreszcz ostatecznym planie niemożliwości wiedzenia wznieść Krzyż.

9.

„Prawo natury” jako przesąd. — Kiedy z takim zachwytem rozprawiacie o prawach natury, musicie przypuszczać, że albo wszystkie rzeczy przyrodzone ulegają swemu prawu, z wolnego i dobrowolnie przyjętego posłuszeństwa — w tym przeto wypadku podziwiacie moralność natury; — albo zachwycacie się wyobrażeniem twórcy mechanika, który zbudował najkunsztowniejszy zegar, dodając mu, jako upiększenie, żywe istoty. — Konieczność w przyrodzie staje się bardziej ludzką, dzięki wyrażeniu „zgodnie z prawami”, i jest ostatnią kryjówką dla marzeń mitologicznych.

10.

Historii przypaść w udziale — Mgliści i świat zaciemniający filozofowie, a więc wszyscy metafizycy drobniejszego i grubszego kalibru, dostają bólu oczu, uszu i zębów, skoro zaczynają podejrzewać, że jest coś prawdy w twierdzeniu, iż odtąd cała filozofia należy do dziedziny historii. Dla ich bólu, można im przebaczyć, że tego, kto tak mówi, obrzucają kamieniami i błotem: lecz przez to sama teoria na pewien czas stać się może brudną i mizerną i stracić na swym wpływie.

11.

Pesymista intelektu. — Człowiek istotnie wolny duchem będzie też o duchu samym myślał w sposób swobodny i nie będzie ukrywał przed sobą, co w źródle i kierunku ducha może być zatrważającego. I dlatego, być może, inni okrzyczą go za najzawziętszego przeciwnika wolnomyślności i nadadzą mu obraźliwe i odstraszające miano „pesymisty intelektu”: jak to jest ich zwyczajem nazywać kogoś nie zgodnie z jego wybitną siłą i cnotą, lecz według tego, co w nim jest dla nich najbardziej obcego.

12.

Ukryty węzełek metafizyków. — Nikomu z tych, którzy z taką fanfaronadą rozprawiają o naukowości swojej metafizyki, nie należy zgoła odpowiadać; wystarcza pomacać węzełek, który ukrywają za plecami z pewnego rodzaju obawą: jeśli się uda go rozwiązać, wtedy ku ich zawstydzeniu ukazują się na światło dzienne rezultaty tej naukowości: milutki Bóg kochany, przyjemna nieśmiertelność, czasami trochę spirytyzmu, a w każdym razie cała kupa nędzy biednego grzesznika i pychy faryzeusza.

13.

Szkodliwość poznania w pewnych wypadkach. — Pożytek, jaki przynosi bezwzględne poznanie prawdy, tak ustawicznie i po wieleset razy dowodzony zostaje, iż bez wahania należy się pogodzić z drobnymi i rzadkimi szkodami, jakie wskutek niego cierpieć może jednostka. Nie można zapobiec temu, żeby chemikowi nie zdarzyło się zatruć lub oparzyć. — Co się stosuje do chemika, stosuje się do całej naszej cywilizacji, z czego, mówiąc nawiasem, jasno się wywodzi, jak bardzo powinna dbać ona o maści kojące na oparzenia i o posiadanie w pogotowiu odtrutek.

14.

Czego filister potrzebuje koniecznie. — Filister sądzi, że przede wszystkim potrzebuje szmatki purpurowej lub turbanu metafizycznego, i odjąć sobie tego w żadnym razie nie pozwala, a przecież wydawałby się mniej śmiesznym bez tego stroika.

15.

Marzyciele. — Za pomocą wszystkiego, co marzyciele mówią na pochwałę swej ewangelii lub swego mistrza, bronią samych siebie, choć mogą nie wiem jak chcieć uchodzić za sędziów (nie zaś za oskarżonych), a to dla tego, że mimowolnie i niemal co chwila przypomina się im, iż są wyjątkami, które muszą się usprawiedliwić.

16.

Dobro wabi do życia. — Wszystkie rzeczy dobre są silnymi środkami podniecającymi do życia, nawet każda dobra książka, napisana przeciw życiu.

17.

Szczęście historyka. — „Kiedy słuchamy przemawiających wynalazczych metafizyków i zaświatowców, czujemy wprawdzie, że my, reszta, jesteśmy ubodzy duchem, ale także, że naszym jest świat przemiany, z wiosną i jesienią, zimą i latem, i że do tamtych należy świat zagrobowy — ze swymi nieskończonymi mgłami, swymi szarymi i chłodnymi cieniami”. — Tak mówił do siebie ktoś, przechadzając się w słońcu porannym: ktoś, w kim przy rozważaniu historii nie tylko duch, lecz i serce przekształcało się ustawicznie na nowo i kto, w przeciwieństwie do metafizyków, czuje się szczęśliwy, że „nie jedną duszę nieśmiertelną”, lecz wiele dusz nieśmiertelnych w sobie przechowuje.

18.

Trzy rodzaje myślicieli — Bywają tryskające, wypływające i sączące się źródła mineralne; i temu odpowiadają trzy rodzaje myślicieli. Laik ocenia je według obfitości wody, znawca według tego, co woda zawiera, więc według tego, co nie jest w nich wodą.

19.

Obraz życia. — Wymalować obraz życia, zadanie, jakie sobie tak często stawiają poeci i filozofowie, jest mimo to niedorzeczne: nawet pod ręką największych malarzy-myślicieli powstawały zawsze tylko obrazy i obrazki z jakiegoś życia, mianowicie z ich życia — i nawet nic innego nie jest możliwe. W tym, co się staje, rzecz stająca się nie może się odbić jako coś stałego i trwałego, nie jako „życie w ogóle”.

20.

Prawda nie znosi innych bogów obok siebie. — Wiara w prawdę zaczyna się od wątpienia o wszystkich „prawdach”, w które się wierzyło dotychczas.

21.

O czym wymagają milczenia. — Kiedy się mówi o wolnomyślności, jako o nadzwyczaj niebezpiecznej wyprawie przez lodowce i morza lodowe, ci, co nie chcą pójść tą drogą, czują się tak obrażeni, jak gdyby wyrzucano im ich wahanie się i słabe nogi. Nie znosimy, żeby mówiono wobec nas o rzeczy trudnej, do której czujemy, żeśmy nie dorośli.

34.

Historia in nuce15. — Najpoważniejsza parodia, jaką kiedykolwiek słyszałem, jest następująca: „na początku był nonsens i nonsens był, na Boga! i Bogiem (boskim) był nonsens”.

23.

Nieuleczalny. — Idealista jest niepoprawny: jeśli się go wyrzuci z jego nieba, robi sobie ideał z piekła. Sprawcie, żeby się rozczarował, i patrzcie! — z nie mniejszym zapałem chwyta się rozczarowania, jak dopiero co oddawał się nadziei. Jeżeli skłonność jego należy do wielkich nieuleczalnych skłonności natury ludzkiej, może sprowadzić tragiczną dolę i stać się przedmiotem Tragedii: która w swym założeniu zajmuje się tym, co w ludzkim losie i charakterze jest nieuleczalnego, niedającego się odwrócić, nieodwołalnego.

24.

Oklaski przedłużeniem widowiska. — Błyszczące oczy i życzliwy uśmiech są rodzajem oklasków, którymi nagradza się całą wielką komedię świata i bytu — ale zarazem komedią w komedii, która ma innych spektatorów16 pociągnąć do „plaudite amici17”.

25.

Odwaga bycia nudnym. — Kto nie posiada męstwa, żeby jego samego i jego dzieło znajdowali nudnym, nie należy z pewnością do duchów największych, czy to w sztukach, czy w naukach. — Śmieszek, który by wyjątkowo był zarazem myślicielem, mógłby, patrząc na świat i historię dodać: „Bóg tego męstwa nie miał; wszystkie rzeczy chciał uczynić i uczynił zanadto interesującymi”.

26.

Z najwnętrzniejszego doświadczenia myśliciela. — Nic nie ma trudniejszego dla człowieka od pojmowania jakiejś rzeczy nieosobowo: rozumiem przez to, żeby widział w niej właśnie rzecz, nie zaś osobę: ba, można by nawet zapytać, czy w ogóle jest dlań rzeczą możliwą, choćby na chwilę zatrzymać mechanizm swego popędu tworzącego i wymyślającego osoby. Obcuje bo nawet z myślami, choćby były najbardziej oderwane, tak jak gdyby były indywiduami, z którymi trzeba walczyć, łączyć się, które trzeba ochraniać, którymi trzeba się opiekować, które trzeba odżywiać. Podpatrzmy i podsłuchajmy tylko siebie samych, w owych chwilach, kiedy słyszymy lub odkrywamy nowe jakieś dla siebie twierdzenie. Zdarzyć się może, że się nam nie podoba, ponieważ występuje tak dumnie, tak pysznie: nieświadomie zapytujemy się siebie, czy byśmy nie mogli postawić mu u boku jego przeciwieństwa, niby wroga, czy byśmy nie mogli doń doczepić jakiegoś „może”, lub „niekiedy”, już słówko „prawdopodobnie” jest dla nas zadośćuczynieniem, ponieważ niweczy przykrą tyranię osobistą bezwzględności. Przeciwnie, kiedy owo nowe zdanie występuje w formie łagodniejszej, delikatne, cierpliwe i pokorne, niby samo padające w objęcia przeczeniu, tedy za pomocą innej próby doświadczamy swego samowładztwa: jakżeż to, czyż możemy tej słabej istocie odmówić pomocy, nie pieścić jej i nie karmić, nie udzielić jej siły, pełni, prawdziwości, ba, nawet bezwzględności? Czyż nie możemy obejść się z nią po ojcowsku, po rycersku, ze współczuciem? — Kiedy indziej znowu spostrzegamy tu pewien sąd i tam pewien sąd, które ani patrzą na siebie, ani ku sobie się nie zbliżają: wtedy łaskocze nas myśl, czy by się nie udało urządzić tutaj małżeństwa, wyciągnąć wniosku, i z góry już doznajemy przyjemnego uczucia, że jeśli by z tego wniosku wypłynęły skutki, tedy by honor przypadł nie tylko obu sądom, pozostającym w związku małżeńskim, lecz także i swatom. Jeśli jednak z ową myślą nie można sobie poradzić ani drogą oporu i niechęci, ani też drogą życzliwości (i jeśli uważa się ją za prawdziwą) — tedy poddajemy się jej, i hołd składamy jako wodzowi i księciu, umieszczamy ją na tronie i nie mówimy o niej inaczej jak z uroczystością i dumą: gdyż w jej blasku błyszczymy i my. Biada temu, kto by ją chciał przyćmić. Niech się jednak zdarzy, że pewnego dnia ta sama myśl wyda się nam podejrzaną: wtedy niezmordowani twórcy królów (king-makers) w dziejach ducha strącamy ją z tronu i pośpiesznie wznosimy jej przeciwniczkę. Nie wadzi to rozważyć i pomyśleć jeszcze głębiej; z pewnością nikt nie będzie mówić wtedy o „popędzie naukowym samym w sobie”! — Czemu więc człowiek przekłada prawdę nad nieprawdę w tej potajemnej walce idei osób, w tym najczęściej ukrytym kojarzeniu małżeństw między myślami, w tym budowaniu państw w dziedzinie myśli, w tym wychowywaniu, pielęgnowaniu myśli i udzielaniu im pomocy, jakiej się udziela ubogim i chorym? Z tego samego powodu, dla jakiego się rządzi sprawiedliwością w obcowaniu z osobami rzeczywistymi: dziś, z przyzwyczajenia, dziedziczności i przyuczenia, pierwotnie, ponieważ prawda — tak jak słuszność i sprawiedliwość — jest pożyteczniejsza i zaszczytniejsza od nieprawdy. Albowiem w państwie myśli niełatwo zachować władzę i sławę, jeśli się opierają na błędzie lub kłamstwie: poczucie, iż taka budowa zawsze kiedyś zwalić się może, jest upokarzające dla świadomości budowniczego; wstyd mu kruchości materiału i chciałby, ponieważ sam siebie bierze poważniej, niż cały świat pozostały, nie robić nic, co by nie było trwalsze niż cały świat pozostały. W żądzy prawdy obejmuje wiarę w nieśmiertelność osobistą, to znaczy najdumniejszą, najwznioślejszą myśl, jaka kiedykolwiek istniała, albowiem wiąże się ona najściślej z ukrytą myślą: „pereat mundus, dum ego salvus sim18”. Dzieło własne przekształca się w ego, sam przekształca się w rzecz nieprzemijającą, stawiającą czoło przeciw wszystkiemu. Jego to niezmierzona duma wymaga, żeby do dzieła używać tylko najlepszych, najtwardszych kamieni, a więc prawd lub tego, co za prawdy uważa. Słusznie po wszystkie czasy wymieniano pychę jako „występek wiedzących” — jednak bez tego płodnego występku źle by było z prawdą i jej znaczeniem na ziemi. W tym jednak, że czujemy strach przed swymi własnymi myślami, pojęciami, wyrazami, lecz że zarazem siebie samych w nich czcimy, mimowolnie przypisujemy im prawo nas samych nagradzać, potępiać, chwalić i ganić, w tym więc, że obcujemy z nimi jako z wolnymi osobami duchowymi, z siłami niezależnymi, jako równi z równymi — w tym kryje się korzeń tego rzadkiego zjawiska, które nazwałem „sumieniem intelektualnym”. — Tak więc i w tym wypadku coś moralnego w najlepszym znaczeniu zakwitło z „korzenia czarnego”.

27.

Obskuranci. — Rzeczą zasadniczą w czarnej magii obskurantyzmu19 nie jest to, że chce przyćmić głowy, lecz że obraz świata chce zaczernić, nasze wyobrażenie o bycie przyciemnić. Do tego wprawdzie używa często środka polegającego na tym, żeby przeszkodzić oświacie umysłów, niekiedy jednak używa środka wprost przeciwnego i przez najwyższe wysubtelnienie intelektu stara się wywołać przesycenie jego owocami. Subtelni metafizycy, przygotowujący sceptycyzm i wywołujący swą nadmierną bystrością umysłu niedowierzanie do bystrości umysłu w ogóle, są dobrymi narzędziami tego bardziej subtelnego obskurantyzmu. — Jestże20 możliwe, że samego Kanta można użyć w tym celu? Co więcej, że według jego własnego osławionego oświadczenia on sam, przynajmniej przez pewien czas, chciał czegoś podobnego: utorować drogę dla wiary przez wytknięcie szranek21 dla wiedzy? — Co mu się wprawdzie nie powiodło; ani jemu, ani jego następcom na wilczych i lisich ścieżkach tego nadzwyczaj wysubtelnionego i niebezpiecznego, ba, najniebezpieczniejszego obskurantyzmu: ponieważ czarna magia ukazuje się tutaj w aureoli świetlnej.

28.

Jakiego rodzaju filozofia jest zgubna dla sztuki. — Kiedy mgłom metafizyczno-mistycznej filozofii powiedzie się wszystkie zjawiska estetyczne uczynić nieprzezroczystymi, wypływa stąd, że nie można ich oceniać między sobą, ponieważ żadne oddzielne zjawisko nie daje się wyjaśnić. Lecz jeśli nie można porównywać ich ze sobą dla oceny, w końcu zjawia się zupełna bezkrytyczność, ślepe zgadzanie się na wszystko: stąd jednak znowu stałe zanikanie rozkoszy, jakiej dostarcza sztuka, która tylko przez najbardziej zaostrzony smak i rozróżnianie różni się od surowego zaspakajania potrzeby. Im bardziej jednak zanika rozkosz, tym bardziej pragnienia artystyczne przekształcają się w pospolity głód, który artysta stara się zaspokoić przez coraz bardziej ordynarny pokarm.

29.

W Getsemane. — Najboleśniejsze, co myśliciel rzec może do artystów, brzmi: „nie możecie przeto czuwać ze mną nawet jednej godziny?”

30.

Za warsztatem tkackim. — Wobec nielicznych, którzy znajdują uciechę w rozwiązywaniu węzłów i rozsnuwaniu wątków, wielu pracuje w kierunku odwrotnym (na przykład wszyscy artyści i kobiety), żeby je coraz na nowo związywać i plątać, a tak żeby rzeczy zrozumiane przekształcać w niezrozumiane, a jeśli można w niedające się zrozumieć. Co wreszcie na tym się kończy — że oczka i tkaniny zawsze muszą być cokolwiek zbrukane, ponieważ za wiele rąk pracuje nad nimi i ciągnie je do siebie.

31.

W pustyni nauki — Człowiekowi naukowemu w jego skromnych i mozolnych wędrówkach, które, niestety, dość często muszą być wędrówkami przez pustynię, ukazują się owe świetlne miraże, które nazywają się „systemami filozoficznymi”: z czarowną siłą złudzenia migają rozwiązaniem wszystkich zagadek i obiecują w pobliżu najświeższy napój prawdziwej wody życia; serce upaja się radością, a znużony dotyka niemal już wargami celu całej naukowej wytrwałości i trudu, tak że mimowolnie porywa się naprzód. To prawda, niektóre natury stają jak ogłuszone przed pięknym złudzeniem: pustynia pochłania je, dla nauki są umarłe. Inne znowu, które doświadczyły już nieraz owych pociech subiektywnych, doznają niezmiernego zniechęcenia i przeklinają słony smak, jaki owe zjawiska pozostawiają w ustach, i z którego powstaje wściekłe pragnienie — kiedy tymczasem ani o jeden krok nie zbliżamy się do żadnego źródła.

32.

Rzekoma „rzeczywistość rzeczywista”. — Przedstawiając oddzielne typy zawodowe, np. wodza, tkacza, marynarza, poeta przybiera pozory takiego, który te rzeczy zna do gruntu i jak gdyby był człowiekiem wiedzącym; więcej jeszcze, wykładając czyny i losy ludzkie, zachowuje się tak, jak gdyby był obecny przy zakładaniu osnowy świata: w tym znaczeniu jest oszustem. I oszustwa swoje popełnia przed ludźmi nieoświeconymi — wskutek czego miewa powodzenie: ci nie szczędzą mu swych pochwał dla jego prawdziwego i głębokiego znawstwa i doprowadzają go w końcu do idei obłędnej, że rzeczywiście zna te rzeczy tak dobrze, jak znawcy i specjaliści, ba, jak sam twórca światów. W rezultacie przeto oszust staje się uczciwym i wierzy w swoją prawdomówność. Ludzie wrażliwi dochodzą do tego, że mu to mówią nawet w oczy, iż posiada prawdę i prawdomówność wyższą — oni bowiem bywają czasami znużeni rzeczywistością i marzenie poetyckie jest wtedy dla nich wytchnieniem i odpoczynkiem nocnym, dobroczynnym dla głowy i serca. To, co się ukazuje w marzeniu, wydaje się im teraz, iż jest więcej warte, ponieważ, jak się rzekło, odczuwają je, jako rzecz bardziej dobroczynną: a ludzie zawsze sądzili, iż to, co wydaje się posiadać większą wartość, jest prawdziwe, rzeczywiste. Poeci, świadomi tej władzy, rozmyślnie zmierzają do tego, żeby to, co zwykle nazywa się rzeczywistością, oczernić i w niepewne, pozorne, nieprawdziwe, grzeszne, bolesne, zwodzicielskie przekształcić, korzystają z wszystkich wątpliwości co do granic poznania, ze wszelkich wykroczeń sceptycznych, żeby rozciągnąć nad rzeczami fałdzistą zasłonę niepewności, a przez to, żeby w tym przyćmieniu ich czarnoksięstwo i magia duchowa bez ochyby22 były rozumiane jako droga do „prawdziwej prawdy”, do rzeczywistej rzeczywistości!

33.

Chcieć być sprawiedliwym a chcieć być sędzią. — Schopenhauer23, którego wielkie znawstwo rzeczy ludzkich i arcyludzkich, pierwotny zmysł faktyczny nie mało ucierpiały od pstrokatej skóry leopardziej jegoż metafizyki (tę trzeba zeń ściągnąć, żeby pod nią odkryć prawdziwy geniusz moralisty), Schopenhauer czyni doskonałą różnicę, przez którą ma więcej słuszności, niż to sobie sam przyznaje: „wniknięcie w ścisłą konieczność postępków ludzkich jest linią graniczną, oddzielającą głowy filozoficzne od innych”. To potężne wejrzenie, na które przez pewien czas miał oczy otwarte, sam paraliżował w sobie wskutek owego przesądu, wspólnego mu jeszcze z ludźmi moralnymi (nie: moralistami), które tak niewinnie i z wiarą wypowiada: ostateczne i prawdziwe rozwiązanie wewnętrznej istoty całości rzeczy koniecznie musi być w związku ścisłym z rozwiązaniem etycznego znaczenia postępków ludzkich — co właśnie zgoła nie jest konieczne; przeciwnie, raczej zostaje obalone przez owo twierdzenie o ścisłej konieczności postępków ludzkich, to jest bezwarunkowej niewolności i nieodpowiedzialności woli. Głowy filozoficzne będą się tedy różnić od innych tym, że nie wierzą w metafizyczne znaczenie moralności: i to wytworzy między nimi przepaść tak głęboką i nieprzebytą, iż przepaść, istniejąca obecnie między „wykształconymi” a „niewykształconymi”, na którą się tak uskarżają, zaledwie daje o niej pojęcie. Wprawdzie tylne furtki, jakie sobie zostawiają „głowy filozoficzne”, podobnie jak sam Schopenhauer, muszą zostać uznane za bezpożyteczne: żadna nie prowadzi na wolność, na powietrze wolnej woli; poza każdą, przez którą wymykano się dotychczas, ukazuje się spiżowo spoglądająca ściana fatum: w więzieniu jesteśmy, wolnymi możemy wyobrażać się tylko, nie zdołamy uczynić się nimi. Że temu poznaniu niedługo już opierać będzie się można, ukazują zrozpaczone i nieprawdopodobne pozycje i szamotania się tych, którzy je atakują, żeby walkę przedłużyć. — Oto co się obecnie mniej więcej dzieje w ich obozie: „a więc nikt nie jest odpowiedzialny?” I jednak wszędzie grzech i poczucie grzeszności. Ależ musi ktośkolwiek być grzesznikiem: niemożliwa i odtąd nie wolno oskarżać i potępiać jednostki, tej biednej fali stawania się — dobrze więc: niech będzie grzesznikiem sama igraszka fal: stawanie się: tutaj działa wolna wola, tutaj można oskarżać, potępiać, pokutować i czynić skruchę: niechaj tedy Bóg będzie grzesznikiem, a człowiek jego odkupicielem: niechaj historia świata będzie zarazem winą, potępieniem siebie i samobójstwem; złoczyńca niechaj się stanie swym sędzią, sędzia własnym katem. — Ten chrześcijanizm odwrócony do góry nogami — bowiem cóż to jest innego? — to także ostatni sztych w walce doktryny o bezwarunkowej moralności z doktryną o bezwarunkowej niewoli — rzecz straszliwa, jeśli by była czymś więcej niż grymasem logicznym, więcej niż odrażającym wykrzywieniem dogorywającej myśli — być może, skurczem śmiertelnym zrozpaczonego i szukającego ratunku serca, któremu obłęd podszeptuje: „Oto jesteś baranek, który nosi grzechy boskie na sobie”. — Błąd tkwi nie tylko w poczuciu: „jam jest odpowiedzialny”, lecz również w owym przeciwieństwie: „jam nie jest odpowiedzialny, lecz ktoś musi nim być przecież”. — To także nieprawda: filozof przeto powinien rzec, jak Chrystus: „nie sądźcie”, i ostatnia różnica między głowami filozoficznymi i pozostałymi byłaby ta: że tamte chcą być sprawiedliwe, a te pragną być sędziami.

34.

Poświęcenie. — Sądzicie, że cechą czynu moralnego jest poświęcenie? — Pomyślcie tedy cokolwiek nad tym, że w każdym czynie, spełnionym po namyśle, zawiera się poświęcenie, zarówno w najgorszym, jak w najlepszym.

35.

Przeciw tym, co badają moralność przez mikroskop. — Trzeba znać czyny najlepsze i najgorsze, do jakich człowiek jest zdolny, jak w wyobraźni, tak w rzeczywistości, żeby móc osądzić, jak silna jest jego natura moralna. Ale dowiedzieć się tego jest rzeczą niemożliwą.

36.

Ząb żmii. — Czy ma się, czy się nie ma zęba żmii, nie wie się o tym, dopóki ktoś na nas nie nastąpił. Kobieta lub matka powiedziałaby: dopóki ktoś nie nadepnął na nasze ukochanie lub dziecko. — Charakter nasz bardziej jeszcze zależy od tego, czego nie przeżywamy, niż od tego, co się przeżywa.

37.

Oszustwo w miłości. — Niejedno zapomina się z przeszłości i rozmyślnie wyrzuca z pamięci, to znaczy, chcemy, żeby obraz, spoglądający ku nam z przeszłości, okłamywał nas, schlebiał naszej mglistości — pracujemy bez przerwy nad tym oszukiwaniem samych siebie. — I wy, co tyle „o zapominaniu o sobie w miłości”, „o rozpływaniu się swego ja w innej osobie” mówicie, i chwalicie się tyle, sądzicie, że jest to coś zasadniczo innego? Rozbija się więc zwierciadło, przeistacza się siebie w imaginacji w inną osobę, którą się podziwia, rozkoszuje się nowym obrazem swojego ja, chociaż nadaje mu się miano innej osoby — i całe to zjawisko ma nie być oszukiwaniem samego siebie, ma nie być samolubstwem — jakże ja was podziwiam! — Sądzę, że ci, co przed sobą coś ukrywają i ci, co jako całość ukrywają się przed sobą, podobni są do siebie z tego, że w skarbcu poznania popełniają kradzież: wypływa stąd jasno, przed jakiego rodzaju przestępstwem ostrzega zdanie: „poznaj samego siebie”.

38.

Wypierającemu się próżności — Kto wypiera się próżności, posiada ją zwykle w formie tak brutalnej, że instynktownie zamyka na nią oczy, gdyż inaczej musiałby gardzić sobą.

39.

Czemu głupi stają się tak często złośliwymi. — Na zarzuty przeciwnika, przeciw którym głowa czuje się zbyt słabą, odpowiada serce podejrzeniem motywów tych zarzutów.

40.

Sztuka wyjątków moralnych. — Ku sztuce, ukazującej i wysławiającej wyjątki moralne — to, gdzie dobro złem, niesprawiedliwość sprawiedliwością się staje — wolno rzadko tylko skłaniać ucho; podobnie jak od Cyganów kupuje się czasami coś niecoś, zawsze jednak z obawą, iż przy tym zwędzą daleko więcej, niż zyskuje się na kupnie.

41.

Używanie i nieużywanie trucizn. — Jedyny argument rozstrzygający, który po wszystkie czasy powstrzymywał ludzi od zażywania trucizny, nie polegał na tym, że trucizna zabija, lecz że ma smak nieprzyjemny.

42.

Świat bez poczucia grzechu. — Gdyby popełniano tylko takie czyny, które nie pociągają za sobą wyrzutów sumienia, wyglądałby świat ludzki zawsze jeszcze dość źle i łajdacko: lecz nie tak chorobliwie i żałośnie, jak teraz. — Po wszystkie czasy żyło dość ludzi złych bez sumienia: i wielu ludziom dobrym i dzielnym brak było poczucia radości z czystego sumienia.

43.

Sumienie. — Wygodniej słuchać głosu sumienia, niż rozumu: albowiem w każdym niepowodzeniu ma się uniewinnienie i otuchę. Oto dlaczego tak wiele jeszcze jest ludzi sumiennych w porównaniu z ilością rozumnych.

44.

Różne środki przeciw zgorzknieniu. — Dla jednego temperamentu jest z pożytkiem, kiedy gniew swój może wylać w słowach: mowa czyni człowieka słodszym. Inny temperament dopiero wtedy, kiedy się wypowie, nabiera całej właściwej sobie goryczy: temu należy raczej doradzać, żeby coś ze swego gniewu strawił: przymus, jaki tego rodzaju ludzie nakładają sobie wobec nieprzyjaciół lub przełożonych, polepsza ich charakter i chroni, żeby się nie stali zbyt ostrzy i kwaśni.

45.

Nie brać zbyt ciężko. — Odleżeć sobie ciało do ran nieprzyjemnie, ale nie jest jeszcze żadnym dowodem przeciw metodzie kuracji, która nakazuje położyć się do łóżka. — Ludzie, którzy długo żyli życiem zewnętrznym i w końcu zwrócili się do filozoficznego życia wewnętrznego i samotniczego, wiedzą, że jest też rodzaj ran umysłu i uczucia odleżenia. Nie jest to więc żadnym argumentem przeciw trybowi życia w zasadzie, lecz czyni koniecznymi małe wyjątki i pozorne powroty do dawnych nałogów.

46.

Ludzka „rzecz sama w sobie”. — Najwrażliwszą rzeczą, a przecież najbardziej niepokonaną jest próżność ludzka: ba, od doznanych ran wzrasta jej siła, i w końcu może się stać olbrzymią.

47.

Komedia wielu pracowitych. — Nadmiernym wysiłkiem zdobywają sobie czas wolny i nie wiedzą potem, co by z nim zrobić innego, jak liczyć godziny, dopóki ten czas nie upłynie.

48.

Radować się wiele. — Kto wiele się raduje, musi być człowiekiem dobrym: ale, być może, nie jest najmądrzejszym, chociaż właśnie osiąga to, do czego najmądrzejszy całą swą siłą dąży.

49.

W zwierciadle przyrody. — Czyż nie określa to dosyć dokładnie człowieka, kiedy słyszymy, że lubi przechadzać się między zagonami żółtego zboża, że przekłada nad wszystkie inne wyżarzone i pożółkłe jesienne barwy kwiatów i lasów, ponieważ zapowiadają coś piękniejszego niż to, co przyroda kiedykolwiek osiągnęła, że pod wielkimi koronami z soczystych liści orzechowych czuje się zupełnie swojsko, jak między bliskimi krewnymi, że w górach największą jego radością jest spotykać owe osamotnione jeziora, z których sama samotność zdaje się ku niemu spoglądać, że lubi ową szarą ciszę mglistego zmierzchu, która na jesieni i wczesną zimą podkrada się pod same okna, i od wszelkiego szmeru jakby zasłoną aksamitną oddziela, że w dziewiczej skale odczuwa pozostały z prawieków znak, spragniony mowy, czcigodny od czasów dzieciństwa, i że wreszcie morze ze swą ruchomą skórą wężową i drapieżną pięknością jest i będzie zawsze mu obce? — Z pewnością, na coś, co jest w tym człowieku, rzeczy te wskazują: lecz zwierciadło przyrody nie mówi nic o tym, że ten sam człowiek, z całą swą idylliczną wrażliwością (nie zaś „pomimo jej”) może być samolubnym, drobiazgowym i zarozumiałym. Horacy, który się znał na rzeczach podobnych, najdelikatniejsze poczucie życia wiejskiego włożył w usta i duszę lichwiarza rzymskiego, w swoim sławnym: „beatus ille qui procul negotiis24”.

50.

Potęga bez zwycięstw. — Najsilniejsze poznanie (o zupełnej niewolności ludzkiej woli) w skutki jest przecież najuboższe: ponieważ zawsze miało najsilniejszego przeciwnika: ludzką próżność.

51.

Wesele i błąd. — Pierwsze mimowolnie udziela się dobroczynnie przyjaciołom dzięki swej istocie, drugie rozmyślnie za pośrednictwem czynów właściwych. Chociaż pierwsze uchodzi za coś wyższego, to jednak tylko drugie daje czyste sumienie i wesele: wesele, jakie sprawiają dobre czyny; uczucie to opiera się na wierzeniu w dowolność naszych dobrych i złych czynów, to znaczy na błędzie.

52.

Głupio jest popełniać nieprawości. — Własną nieprawość, którą się popełnia względem kogoś, znosi się daleko ciężej niż cudzą (i to nie ze względów moralnych, proszę zauważyć dobrze —); sprawca zawsze jest właściwie tym, który cierpi, mianowicie, kiedy