Untangle Me. Seria: Prawda o Yarrow - Ludka Skrzydlewska - ebook + audiobook

Untangle Me. Seria: Prawda o Yarrow audiobook

Skrzydlewska Ludka

5,0

Opis

Przeżyła niezawiniony koszmar.

Jednak życie toczy się dalej...

Czy uda jej się stanąć na nogi?

Arizona Lake po ponad miesięcznej przerwie wraca na uczelnię, gdzie, choć sama nie zrobiła nic złego, nie spotyka się z ciepłym przyjęciem. Niektórzy wciąż wytykają ją palcami jako byłą dziewczynę aresztowanego przez policję gwałciciela. Z pierwszego miejsca na roku, o które wcześniej zaciekle walczyła z Devonem Scottem - kujonem i napastnikiem uczelnianej drużyny futbolowej - Arizona spadła na sam dół stawki. Być może nawet nie zostałaby dopuszczona do egzaminów, gdyby nie hojna dotacja na rzecz uniwersytetu przekazana przez jej ojca. Teraz dziewczyna musi jak najszybciej nadrobić zaległości, a jej korepetytorem zostaje... Devon Scott.

Ona nigdy za nim nie przepadała, uważała go za bezmózgiego futbolistę, który zdobywa dobre oceny tylko dzięki osiągnięciom sportowym. On z kolei ma ją za rozpieszczoną córeczkę bogatych rodziców. Teraz będą mieli okazję poznać się lepiej i zweryfikować wzajemne uprzedzenia.

Czy czas spędzony wspólnie nad książkami zbliży ich do siebie, czy przeciwnie - oddali? I w czym jeszcze Arizona i Devon będą mogli sobie pomóc?

Poznajcie drugą książkę z serii powieści z gatunku new adult, której akcję Ludka Skrzydlewska osadziła w świecie studentów uniwersytetu Yarrow.

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 34 min

Lektor: Czyta: Anna Szymańczyk
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ludka Skrzydlewska

Untangle Me

Seria: Prawda o Yarrow

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra

Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

HELION S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://beya.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://beya.pl/user/opinie/praya2

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-1027-0

Copyright © Helion S.A. 2024

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: problemy rodzinne, sceny intymne oraz przemoc, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.

Pamiętajcie — jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.

1.

Arizona

To zabawne, jak czasami kilka głupich sekund wystarczy, żeby zmienić czyjeś życie o sto osiemdziesiąt stopni.

Kiedyś wydawało mi się, że w ten sposób wypowiadają się jedynie ofiary wypadków. Pieszy wchodzi na jezdnię w nieodpowiednim momencie, samochód nadjeżdża znikąd — losy dwóch osób zmieniają się na zawsze. Śmierć, kalectwo — z tym zawsze kojarzyły mi się podobne wyrażenia.

Ale na własnej skórze przekonałam się, że zmiany mogą dotyczyć również psychiki — i wcale nie są przez to łatwiejsze do zaakceptowania.

Pewnie to megalomania z mojej strony, że porównuję się do ofiary wypadku drogowego. Ale kiedy jesienią dowiedziałam się, że chłopak, którego znałam od pięciu lat, a z którym chodziłam od czterech, jest seryjnym gwałcicielem, czyhającym na moją przyjaciółkę, mój świat zachwiał się gwałtownie, a ja zaczęłam zsuwać się po równi pochyłej. I nawet teraz, gdy pod koniec listopada wracam na uczelnię, nadal nie mam wrażenia, że się zatrzymałam.

— Ari! — drze się z kuchni moja przyjaciółka, Becca, gdy już ubrana i gotowa do wyjścia schodzę po schodach na parter. — Tak nie można żyć, tu nie ma nawet cala wolnej przestrzeni!

Kieruję się do kuchni, nawet nie próbując odpowiadać Becce krzykiem. Tej wariatki nikt ani nic nie przekrzyczy, więc dawno się już nauczyłam, że to nie ma sensu.

Oczywiście wiem, co zastanę po wejściu do środka — w końcu sama do późnej nocy metodycznie zapełniałam każdy fragment kuchni kolejną porcją moich muffinek. Kiedy się denerwuję — a powrót na uczelnię po przerwie świątecznej denerwuje mnie jak mało co — piekę w ilościach hurtowych. Wczoraj w nocy straciłam nad tym kontrolę, podobnie jak straciłam też poczucie czasu, dlatego dziś jestem niewyspana i kompletnie niegotowa na ten dzień, a kuchnia przypomina obóz muffinkowego wojska przed szturmem na piernikowy pałac.

— A co niby chcesz tu robić? — prycham, wchodząc głębiej. — Jakbyś kiedykolwiek przyrządziła w tym pomieszczeniu cokolwiek poza drinkami.

— Wypraszam sobie, czasami robię też owocowe smoothie — prycha moja przyjaciółka. Zaraz potem posyła mi jednak spojrzenie pełne troski. — Wszystko w porządku, Ari?

Nie. Nie jest w porządku. Ale nie chcę o tym mówić ani jej, ani tym bardziej naszej trzeciej współlokatorce, River.

Nie chcę mówić, że uciekłam z rodzinnego domu zaraz po Święcie Dziękczynienia, bo nie mogłam już słuchać żądań mojego porąbanego ojca. Nie chcę mówić, jak potem ignorowałam jego telefony, bo i tak dobrze wiedziałam, co usłyszę. Nie chcę mówić, że na uczelni na pewno nikt nie zapomniał, kim jestem i jak powinno się mnie nazywać.

A już na pewno nie chcę mówić, jak bardzo psychicznie nie radzę sobie z tym wszystkim.

Na zewnątrz wyglądam normalnie; porządnie uczesana i umalowana, z uprzejmym uśmiechem na twarzy, ubrana w niebieski sweterek z dekoltem w serek i niebiesko-czarną plisowaną spódniczkę — przypominam tę samą Arizonę, która sześć miesięcy temu zaczęła drugi rok studiów z nadzieją, że wreszcie zrozumie, co chce robić w życiu. Wtedy moim największym zmartwieniem był fakt, że ojciec nalega na studia prawnicze, na co zupełnie nie miałam ochoty.

Teraz to wydaje mi się kompletnie nieistotne.

— Wszystko okej — zapewniam, ale Becca jest zbyt bystra, żeby dać się nabrać, poza tym muffinki prawie wykrzykują prawdę, więc dodaję na odczepnego: — Nie byłam na uczelni od ponad miesiąca. Trochę się stresuję.

Trochę. Jasne.

Wytrzymałam jakieś półtora tygodnia po aresztowaniu Seana, mojego byłego chłopaka, zanim psychika powiedziała „dość”. Wyjechałam do domu i nie wróciłam na uczelnię aż do końca przerwy po Święcie Dziękczynienia. To oznacza, że mam teraz mnóstwo zaległości, przez które już straciłam status pierwszej uczennicy na roku, ale też daje mi nadzieję, że uczelnia zdążyła o mnie zapomnieć.

O dziewczynie gwałciciela.

— Wszystko będzie dobrze. — Becca uśmiecha się do mnie pocieszająco. — Żałuję, że nie mam z tobą żadnych zajęć. Masz tam kogoś znajomego, na kim możesz polegać?

Wzruszam ramionami. Po incydencie z Seanem większość osób zaczęła obgadywać mnie za moimi plecami, ale mało kto robił to jawnie, więc nie byłam pewna, na kogo mogę liczyć. Wydaje mi się, że Destiny jest w porządku. Ale z nikim nie utrzymuję takiego kontaktu jak z moimi współlokatorkami. Szkoda, że obie uczęszczają na zupełnie inne kursy.

Jeszcze pół roku temu kochałam Yarrow. Ten uniwersytet był dla mnie jak drugi dom — albo raczej pierwszy, biorąc pod uwagę, że do rodzinnego totalnie nie miałam ochoty wracać. A teraz?

Teraz sama już nie wiem, czy w ogóle chcę tu być.

Słyszę tupot ciężkich butów na schodach i od razu domyślam się, że to nie nasza trzecia współlokatorka, River, tylko jej chłopak, który znowu został u niej na noc. Lubię Foxa. Okazał się naprawdę w porządku, kiedy niecałe dwa miesiące temu na jaw wyszła okropna przeszłość Riv, i służył jej wsparciem, o które w życiu bym go nie podejrzewała, zważywszy na to, że wcześniej miał opinię pierwszego playboya Yarrow. Nic dziwnego, w końcu to jeden z Panów Popularnych — przystojny kapitan drużyny futbolowej, którego wszyscy kochają. Niestety do tych zalet trzeba mu dodać również to, że jest sympatyczny i zabawny. Idealny dla naszej słodkiej River.

Pojawiają się w kuchni ramię w ramię i zamierają, wpatrzeni rozszerzonymi oczami w muffinkową armię. Becca ze zrozumieniem kiwa głową.

— Wiem, Ari jest niesamowita, nie? — pyta. — Zrobiła nam śniadanie na słodko.

— Na cały najbliższy miesiąc? — dodaje powątpiewająco Fox.

Becca uśmiecha się uprzejmie.

— Nie, dla całej drużyny futbolowej — prostuje. — Nie mów, że nie zjecie chętnie pysznych muffinek Ari, Fox.

Fox patrzy z powątpiewaniem to na nią, to na mnie, a ja dziękuję jej niemo spojrzeniem. Nie chcę, żeby któreś z nich wiedziało, jak stresuję się powrotem na uczelnię. W końcu cały czas czuję się niepewnie w ich obecności i niespecjalnie potrafię spojrzeć River w oczy. Z jakiegoś powodu mam do siebie żal o to, co się stało, i obwiniam się, choć moja współlokatorka absolutnie nie obwinia mnie. Tym bardziej Fox. Oboje są naprawdę cudowni.

Ale to moja wina. Jak mogłam przez tyle czasu nie zauważyć, że coś jest nie tak z moim chłopakiem?

Nagle rozdzwania się komórka, więc wyjmuję ją z plecaka i zerkam na wyświetlacz, po czym się krzywię. Dzwoni ojciec. Wiem, o czym chce rozmawiać, i robi mi się od tego niedobrze. Odrzucam połączenie.

— Jak niby mam to zabrać na trening? — pyta Fox niepewnie. — Jasne, chłopaki się ucieszą, ale nie przetransportuję tego…

— Mamy kilka dużych pojemników na jedzenie — przerywa mu Becca. — Jeśli mi pomożecie, uwiniemy się raz dwa.

Zabieramy się za pakowanie muffinek, a ja nadal jestem wdzięczna przyjaciółce, że przedstawiła to tak, jakbym wcale nie była wariatką, pieczącą bez umiaru o trzeciej nad ranem, bo nie może spać. To naprawdę miłe z jej strony. Ale to nic nowego; od naszego pierwszego spotkania półtora roku temu wiedziałam, że będę mogła liczyć na Beccę. Inni ludzie mogą uważać, że jest pusta, łatwa czy głupia, ale ja wiem swoje. To tylko maska, którą Becca z nieznanych mi powodów zakłada na co dzień. W środku jest zupełnie inna, ale gra od tak dawna, że czasami chyba o tym zapomina.

Kiedy kończymy pakowanie, jest już dosyć późno i musimy się zbierać na uczelnię. Wyciągam mój kubek termiczny i nalewam sobie kawy, a potem żegnam się z dziewczynami i idę do samochodu. Dzisiaj nie muszę nikogo odwozić — Becca ma swoje auto, a Riv zabierze się z Foxem. Właściwie wolałabym teraz nie być sama, ale nie bardzo mam inne wyjście.

Kiedy wjeżdżam na kampus, robi mi się niedobrze. To reakcja na stres, na którą nic nie poradzę. Parkuję pod odpowiednim budynkiem i przez chwilę nie wychodzę z auta, próbując unormować oddech i bicie serca.

To nic takiego, przekonuję samą siebie. To ta sama uczelnia, do której chodziłaś przez ostatnie półtora roku, Lake. Ci sami ludzie, z którymi bawiłaś się na imprezach. Nikt tu nie ma do ciebie o nic pretensji.

Tylko że chyba jednak to nie jest prawda, skoro w ostatni dzień przed ucieczką z uczelni ktoś na przedniej szybie mojego samochodu napisał czerwoną farbą: DZIWKA GWAŁCICIELA.

Nie myśl o tym, Lake. Po prostu o tym nie myśl.

Wysiadam w końcu z auta i ruszam w kierunku odpowiedniego budynku na kampusie. Dzień zaczynam od teorii polityki — przedmiotu, który zawsze bardzo lubiłam. Zajęcia odbywają się w dużej auli nowoczesnego budynku z elewacją z czerwonej cegły i dużymi przeszkleniami, znajdującego się w samym sercu kampusu. Żeby tam dotrzeć, muszę przejść przez najbardziej uczęszczany dziedziniec między budynkami różnych wydziałów.

Staram się patrzeć przed siebie i mieć wysoko zadartą głowę, gdy ruszam w odpowiednim kierunku. Nie zwracam nawet uwagi na mijanych ludzi, więc nie wiem, czy ktokolwiek mnie rozpoznaje albo jakoś reaguje na moją obecność. Opatulam się szczelniej krótką kurtką z futerkiem, bo chociaż w Chester nie ma ani odrobiny śniegu, temperatura zdążyła spaść poniżej zera. Na szczęście nikt mnie nie zaczepia i bez przeszkód docieram do wejścia.

Może jednak nie będzie tak źle. Może ludzie zdążyli zapomnieć. W końcu minęły już prawie dwa miesiące.

Jednak kiedy tylko wchodzę do auli, stwierdzam, że raczej nie zapomnieli.

W środku siedzi już sporo studentów, którzy beztrosko rozmawiają, ale gdy tylko dostrzegają mnie w drzwiach, ich głosy stopniowo zamierają. Na dziedzińcu ludzie mogli mnie nie kojarzyć, ale tutaj wszyscy mnie znają. Arizona Lake, jedna z najpopularniejszych, a równocześnie najlepszych dziewczyn na roku, która całkowicie wycofała się po tym, jak jej chłopak okazał się seryjnym gwałcicielem. W auli zapada niekomfortowa cisza, a wykładowca, doktor Chavez, sympatyczny czterdziestolatek, z którym często wdaję się w dyskusje na zajęciach, podnosi głowę i przesuwa wzrokiem po zgromadzonych. Gdy mnie dostrzega, jego wyraz twarzy nieznacznie się zmienia i skinieniem przywołuje mnie bliżej.

Opuściłaś miesiąc zajęć, przypominam sobie, podążając w jego stronę. To nic dziwnego, że chce porozmawiać. To nie oznacza, że chce cię wyrzucić z kursu, zwłaszcza że twój ojciec sporo zapłacił, żebyś nadal tu była, Lake.

Na swoich plecach czuję spojrzenia studentów; nikt nie wznawia rozmowy, przez co obawiam się, że cokolwiek powie doktor Chavez, wszyscy doskonale to usłyszą. Na szczęście on uśmiecha się do mnie zachęcająco i mówi jedynie:

— Arizona Lake, moja ulubiona studentka. Dawno cię tu nie widziałem. Zostaniesz na chwilę po zajęciach, żeby porozmawiać?

Kiwam głową, ale nic nie odpowiadam, bo słowa nie chcą się przecisnąć przez ściśnięte gardło. Doktor Chavez unosi kciuk i gestem wskazuje mi, żebym zajęła miejsce.

Ruszam przez aulę, udając, że nie widzę, jak studenci odwracają ode mnie wzrok, co ma zapewne oznaczać, że nie powinnam siadać obok nich. Przez pierwsze półtora tygodnia, odkąd aresztowano Seana, miałam ochotę w takich chwilach krzyczeć. Chciałam drzeć się na cały kampus, że nie stałam po jego stronie, że jestem ofiarą tak samo jak River i Amy. Sean może i nie zrobił mi fizycznej krzywdy, ale świadomość, że przez cztery lata chodziłam z facetem, który dosypał mojej przyjaciółce pigułkę gwałtu do drinka i zgwałcił ją, gdy miała szesnaście lat, spieprzyła mi mózg. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek wrócę do bycia tą Arizoną, którą byłam przed tym wszystkim, co się stało.

Destiny macha do mnie z jednego z ostatnich rzędów. Uśmiecha się szeroko i zaprasza, żebym koło niej usiadła. Mogłabym wybrać jakieś inne, odludne miejsce, ale to nie w moim stylu, więc korzystam z zaproszenia. Z westchnieniem opadam na miejsce obok niej, a ona pochyla się w moją stronę.

— Totalnie pojebane, nie? — szepcze. — Nie było cię tyle czasu. Czy ludzie mogliby po prostu dać sobie spokój?

Najwyraźniej nie.

— Wszystko w porządku? — dodaje z troską, kiedy nie odpowiadam. — Nie przejmujesz się tym, nie?

Nie no, skądże. W ogóle mnie nie rusza, że z dziewczyny, która kiedyś witała się z każdym na kampusie, stałam się persona non grata.

Destiny to wysoka, posągowa, ciemnoskóra dziewczyna z kucykiem z drobnych warkoczyków, wykonanych na jej ciemnych włosach. Mamy razem większość zajęć, dlatego cieszę się, że przynajmniej ona jest po mojej stronie. Na szczęście nie z wszystkimi milczkami z tej auli będę musiała chodzić na inne przedmioty. Ale spoko, na pewno chętnie znajdą się inni, którzy mnie ocenią.

— Nie — kłamię. — W ogóle się tym nie przejmuję.

Wbijam wzrok w tył głowy Devona Scotta, który siedzi kilka rzędów niżej. Z nim też mam większość zajęć. Przed aferą z Seanem konkurowałam z nim o pierwszą lokatę na roku, co teraz wydaje mi się głupie i kompletnie nieistotne. Nie to mnie jednak boli, a fakt, że chociaż nie zwróciłam uwagi, czy Devon odwracał ode mnie spojrzenie jak inni, na pewno nie był do mnie przychylnie nastawiony. Zauważyłabym chociażby głupi uśmiech, o ile by mi go posłał, podobnie jak zauważyłam, że Destiny do mnie machała. To boli, bo może nigdy nie byliśmy kumplami — raczej przeciwnie, nie znosimy się — ale w końcu znamy się poza zajęciami, a nasi przyjaciele chodzą ze sobą od miesięcy. Byłoby miło, gdyby okazał przyjaciółce River choć odrobinę wsparcia.

Ale cóż, wsparcie najwidoczniej jest ostatnim, na co mogę liczyć na tej uczelni.

2.

Devon

— Co to ma być?!

Wpatruję się oszołomiony w pudełka, które Abe przytaszczył do szatni. Ponieważ wpadam na trening jako ostatni, większość kumpli z drużyny już obżera się na całego — wyrzucają do kosza na śmieci zalecenia dietetyczne, wpychając sobie do gardeł kolorowe bomby kaloryczne udekorowane lukrem. Jeśli zjedzą tego więcej, to gówno sprawi, że cała drużyna futbolowa zapadnie w śpiączkę cukrzycową.

— A na co ci to wygląda? — prycha Abe z rozbawieniem. — To muffinki, Sherlocku.

Przewracam oczami, rzucając torbę z ciuchami na podłogę przy mojej szafce.

— Nie pytam o to gówno, debilu — odpowiadam — tylko o to, dlaczego chcesz utuczyć swój zespół przed play-offami. Poza tym skąd to masz? Obrabowałeś jakąś cukiernię czy co?

Muszę przyznać, że muffinki wyglądają bardzo profesjonalnie. Sam kiedyś próbowałem takie zrobić, ale użycie rękawa cukierniczego mnie przerosło. Dużo lepiej odnajduję się w gotowaniu na słono niż pieczeniu na słodko, więc na tym się skupiłem. Moi kumple znacznie bardziej doceniają, gdy przyrządzam dla nich furę mięsa.

— Współlokatorka Riv je zrobiła — wyjaśnia Abe. — Zastawiła tym całą kuchnię. Gdybym ich nie zabrał, one by to zjadły i trafiły do szpitala z powodu zatrucia cukrem. Można się zatruć cukrem?

Nie mam pojęcia.

— Arizona? — Z pewnością robię dziwną minę.

— No tak — przytakuje Abe. — Chyba nie podejrzewasz Bekki o umiejętności kulinarne.

No nie.

— To może lepiej tego nie jedzcie. — Wykrzywiam się z niepokojem. — Jeśli planowała je dać drużynie futbolowej, to może naładowała tam jakichś środków przeczyszczających albo czegoś, żeby mnie udupić. Ona mnie nienawidzi.

Abe przewraca oczami, po czym ostentacyjnie wpycha sobie do ust całą muffinkę. Jego problem, to on będzie musiał wypocić to na siłowni, nie ja.

— Ona cię nie nienawidzi, debilu — protestuje z pełnymi ustami. — Rywalizowała z tobą, to wszystko.

No właśnie. A gdyby wykluczyła mnie z tej rywalizacji, znowu mogłaby być pierwsza!

No dobra, to mało prawdopodobne. Arizona opuściła za dużo zajęć, żeby mogła teraz tak łatwo to nadrobić. I raczej skupi się na sobie, a nie na otruciu potencjalnych rywali.

Powinienem czuć satysfakcję na myśl, że teraz moja pozycja lidera na roku jest niezagrożona. Przez kilka pierwszych miesięcy przepychałem się o nią z Arizoną, która nie dość, że jest kujonką, to jeszcze uwielbia rywalizację jak cholera i wszystko bierze tak strasznie do siebie. Każdą drugą lokatę na jakimkolwiek teście odczuwała jak osobistą zniewagę. A mimo to, kiedy zniknęła na ponad miesiąc, wcale nie poczułem ulgi. Wcale się z tego nie cieszyłem.

Myślałem, że tak będzie, gdy wielokrotnie wcześniej marzyłem o wyeliminowaniu jej z tej rywalizacji. Miałem dość gonienia za nią i udowadniania wszystkim, że jestem lepszy, i obwiniałem o to właśnie ją, bo ona to wszystko nakręciła. Teraz jednak z jakiegoś powodu za tym tęsknię — zajęcia bez niej są nudne, bo moja pozycja stała się niezagrożona, a przez to zniknęła cała adrenalina. Poza tym życzyłem jej raczej złamanej nogi albo nosa niż tego, co się stało.

Chyba oszalałem, skoro współczuję Arizonie Lake, ale tak właśnie jest.

To musi być naprawdę chujowe, odkryć, że facet, z którym było się tyle czasu, jest gwałcicielem, ale jeszcze gorzej, gdy cała uczelnia z jakiegoś chorego powodu czyni cię współodpowiedzialną za to, co się stało.

— W każdym razie ja nie będę jadł tego gówna — oznajmiam, ostentacyjnie odsuwając się od muffinek, żeby pójść się przebrać. — I wy lepiej też nie jedzcie, jeśli nie chcecie spędzić dodatkowych godzin na siłowni!

Chłopaki patrzą po sobie, po czym zgodnie wzruszają ramionami i wpierdalają dalej. Ekstra. Ich sprawa, jeśli żarcie jest dla nich ważniejsze od formy.

Ja nie zamierzam tykać muffinek Arizony Lake.

***

Wracam właśnie do domu i gdy zamykam się w swoim pokoju, dzwoni mój telefon. To ojciec. Odbieram i przełączam go od razu na głośnomówiący, bo muszę zrzucić z siebie przepocone ciuchy.

— Cześć, Devon — mówi tata. — Dostałeś mojego maila?

Krzywię się. Tak, dostałem, ale nie miałem ochoty w ogóle w niego wchodzić.

— Tak — potwierdzam mruknięciem. — Zajrzę do niego w weekend.

— Nie uważasz, że to trochę za późno? — pyta krytycznie. — Zapisy na kurs przygotowujący do LSAT już ruszają.

Udaję, że wymiotuję, ale bezgłośnie, żeby tata się nie zorientował, jaką pantomimę odstawiam.

— Niby kiedy mam je wcisnąć w grafik? — warczę trochę zbyt ostro. — Już w tej chwili mam mnóstwo zajęć, treningi, mecze i wszystkie dodatkowe bzdury, o które mnie poprosisz. Nie mam na to czasu.

— Mógłbyś zrezygnować z drużyny. Nie potrzebujesz stypendium sportowego.

Och, jasne, na pewno by tego chciał. Ale ja nie zamierzam tego robić.

Foxowi Abrahamowi czy innym moim kumplom może się wydawać, że nie zależy mi na futbolu, bo Yarrow i tak jest dla mnie jedynie okresem przejściowym przed pójściem na prawo na Harvard jak moi starzy. Nigdy nie wyprowadzałem ich z błędu, bo nie jestem gotowy otwarcie postawić się rodzicom. To spoko ludzie, naprawdę. Ale kiedy coś idzie nie po ich myśli, podpalą świat, żeby to zmienić. Jak prawdziwi bezwzględni prawnicy.

Zwłaszcza gdy chodzi o ich rodzinę.

— Nie chcę rezygnować z futbolu — oznajmiam stanowczo. — Jestem dopiero na drugim roku, tato. Mam mnóstwo czasu, żeby zająć się kursami przygotowującymi do LSAT. Nie muszę sobie wypruwać żył już teraz.

— To kiedy? — dopytuje ojciec nieco zniecierpliwiony. — Za rok? Wtedy zrezygnujesz z futbolu i zajmiesz się tym, czym powinieneś?

Chociaż ojciec Abe’a to kutas, zazdroszczę kumplowi, że przynajmniej wspiera go w jego karierze. Mój ojciec jest przekonany, że futbol to dla mnie jedynie głupia zabawa przed zajęciem się tym, co powinienem w życiu traktować poważnie. Przed prawem.

Kiedyś w końcu muszę mu powiedzieć, że nie zamierzam studiować prawa i przejmować rodzinnej kancelarii. Ale jeszcze nie teraz, bo jestem zbyt wielkim tchórzem, nawet jeśli domyślam się, że starzy nie wydziedziczyliby mnie z tego powodu. Byliby po prostu rozczarowani, a ja nigdy nie chciałem ich rozczarować.

W przeszłości robiłem naprawdę głupie rzeczy, żeby do tego nie dopuścić.

— Może za rok — odpowiadam niezobowiązująco. — Zobaczymy.

Nie chcę rezygnować z futbolu za rok. Jestem o rok niżej od Abe’a i Haze’a, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że kiedy skończą studia, mógłbym na czwartym roku zostać kapitanem drużyny. Chciałbym tego. Kurewsko bym tego chciał. Muszę tylko przekonać po drodze trenera, że to prawda, bo, podobnie jak moi kumple, jest pewien, że nie traktuję futbolu poważnie.

— No dobra, na razie dam ci spokój — obiecuje tata, a ja oddycham z ulgą. — Jesteś bystry, na pewno poradzisz sobie z LSAT, jeśli zaczniesz przygotowywać się za rok.

— Dzięki — mamroczę.

— Chciałem też zapytać, czy będziesz w domu w przyszły weekend — dodaje po chwili. — Mama planuje to przyjęcie świąteczne, o którym ci wspominaliśmy, celowo wybrała termin w sobotę, kiedy nie macie meczu. Możesz przyjechać z tą swoją dziewczyną, jak ona ma na imię? Ellie?

— Kelly — poprawiam go. Nie dziwię się, że zapomniał; mam tak dużo zajęć, że sam ledwie pamiętam, jak ma na imię moja dziewczyna. — Tak, jasne. Przyjedzie ze mną. Pamiętam o tym.

Wcale nie pamiętam i nawet nie zapytałem Kelly, czy ma wolny weekend. Ale przecież nie powiem tego ojcu.

— Świetnie — cieszy się wyraźnie. — Będzie też Keaton ze swoją dziewczyną. Kiedy on się zrobił taki dorosły? Ma siedemnaście lat, a jest większy ode mnie.

Tata się śmieje, więc idę za jego przykładem. Mój młodszy brat rzeczywiście szybko dorasta. A że zawsze był oczkiem w głowie rodziców, ojciec musi być tym faktem przerażony. Ciekawe, co głupiego znowu wpadnie mu do głowy, gdy spotkamy się w weekend.

Oczywiście Keatonowi, nie ojcu, bo to Keaton jest jak lep na kłopoty.

Rozmawiamy jeszcze przez chwilę, ale w końcu ojciec się żegna i kończy połączenie, a ja idę pod prysznic. Na szczęście mam łazienkę tylko dla siebie, bo gdybym musiał ją dzielić z tymi flejami Abe’em i Haze’em, to chyba nic innego bym nie robił, jak tylko po nich sprzątał.

Gdy już po prysznicu wychodzę w samym ręczniku z powrotem do sypialni, dochodzę do wniosku, że to chyba odpowiedni moment, żeby zadzwonić do Kelly i zaprosić ją na weekend do moich rodziców. Spotykamy się już ze dwa miesiące, chyba nie powinna być zaskoczona, prawda?

Chwytam telefon, a wówczas z niejakim zdziwieniem odkrywam, że czeka na nim wiadomość od mojej dziewczyny.

Kelly:Zrywam z tobą.

Przez chwilę wpatruję się w smartfon ze zmarszczonymi brwiami. Zakładam nawet okulary, niepewny, czy dobrze widzę. Hmm. Nie chce być inaczej.

Devon:Dlaczego?

Kelly:Podobno jesteś najlepszy na roku, domyśl się, mądralo.

Jezuuu. Czy laski zawsze muszą być takie wkurzające?

Kelly od początku wydawała się prosta w obsłudze i na nic nie narzekała. Nie rozumiem, o co jej teraz chodzi. Jeśli coś jej się nie podoba, to mogła o tym ze mną porozmawiać wprost, nie? Tak się najłatwiej załatwia wszystkie problemy.

No dobra, może prawie wszystkie.

Devon:Serio, nie wiem, czym ci się naraziłem. Możemy o tym pogadać?

Kelly:A kiedy ostatnio gadaliśmy, Dev?

Szczerze się zamyślam. Kiedy…

No kurczę, przecież dopiero co byliśmy na kilku randkach. Potem byłem nieco zajęty, ale poświęciłem jej tyle czasu, ile tylko mogłem, w trakcie przerwy między meczami w październiku. I byłem wtedy naprawdę czarujący i miły…

O kurwa.

W październiku.

Mamy koniec listopada.

Nie widziałem się z Kelly miesiąc.

Kiedy to minęło?!

Devon:Dobra, wiem, że ostatnio byłem trochę niedostępny. Ale poprawięsię, obiecuję!

Kelly:Szkoda zachodu. Znalazłam już kogoś, kto będzie mnie bardziej doceniał.

Co takiego?!

Kelly:Przeparadowałam z nim przed tobą ze trzy razy, a ty nawet nie zauważyłeś. Nawet dzisiaj po twoim treningu. Udanego życia, Dev, chociaż na pewno nie będzie tak udane, jak mogłoby być ze mną!

Co za wariatka.

Kiedy jej odpisuję, wiadomość nawet nie dochodzi, co oznacza, że prawdopodobnie mnie zablokowała. Rzucam telefon na łóżko i prycham z niedowierzaniem.

No dobra, nigdy nie byłem playboyem jak Abe czy Haze. Nie zmieniam lasek jak rękawiczki, nie tylko dlatego, że nie mam na to czasu, ale też i ochoty. Zresztą mało która dziewczyna zrobiła na mnie takie wrażenie jak futbol czy gotowanie. Chyba nigdy nie byłem zakochany. Nawet nie zależało mi na Kelly, jedynie przyjemnie spędzałem z nią czas.

Ale coś takiego? Zrobiła ze mnie królika doświadczalnego i w dodatku nawet nie zakomunikowała mi, czego ode mnie oczekuje! I to przez miesiąc! Uważam, że to trochę nie w porządku.

Z westchnieniem znajduję w szafie dresy i koszulkę, a potem, choć jestem zmęczony i mam ochotę jedynie paść na łóżko, idę na dół, żeby pożalić się współlokatorom. Siedzą w salonie; grają w grę na PlayStation, ale na widok mojej miny Abe natychmiast ją pauzuje.

— Wszystko w porządku, stary?

— Kelly mnie rzuciła — mówię zbolałym tonem.

Moi kumple wymieniają spojrzenia, a potem parskają śmiechem. Przyglądam im się ze zmarszczonymi brwiami.

— Możecie nie zachowywać się jak pajace? — pytam z wyższością, na co śmieją się jeszcze głośniej. — Może Kelly nie była miłością mojego życia, ale jednak była moją dziewczyną…

— Ta twoja dziewczyna na ostatniej imprezie w bractwie wsadzała język do gęby Mattowi Gardnerowi — przerywa mi z rozbawieniem Haze. — Byłeś na tej imprezie, Dev. Nie zauważyłeś?

O kurwa.

Znowu leją na widok mojej zbaraniałej miny. Naprawdę jestem tak ślepy, że nie dostrzegam tego, co dzieje się tuż pod moim nosem?

Najwyraźniej.

Chociaż cała ta sytuacja nie najlepiej świadczy o mojej spostrzegawczości, co innego znacznie bardziej zaprząta mi głowę.

Z kim ja teraz, do cholery, pójdę za dwa tygodnie na imprezę u rodziców?

3.

Arizona

Po zajęciach zgodnie z prośbą doktora Chaveza podchodzę do katedry i czekam, aż reszta studentów opuści aulę.

Mimo wszystko spodziewam się opieprzu. W pewnym sensie olałam uczelnię, uciekłam na ponad miesiąc, więc teraz, gdy wróciłam, niektórzy wykładowcy mogą nie chcieć mnie na swoich zajęciach. Mogą uznać, że nie zależy mi wystarczająco mocno. Zamierzam jednak udowodnić doktorowi Chavezowi, że jestem naprawdę zdeterminowana…

— Dobrze się czujesz, Arizono? — pyta, kiedy w końcu zostajemy sami.

Mrugam, zaskoczona tymi słowami. Spodziewałam się raczej wymówek albo żądań, żebym się wytłumaczyła, a nie tego. Mimo to odpowiadam odruchowo, tak samo jak każdemu, kto pytał o to w ciągu ostatnich dwóch miesięcy:

— Tak, wszystko w porządku. Dziękuję.

Doktor Chavez obrzuca mnie takim spojrzeniem, jakby absolutnie mi nie wierzył, ale na szczęście zostawia ten temat.

— Z pewnością sama już zauważyłaś, że masz ogromne zaległości w materiale — przechodzi do sedna, a ja zamieram, przekonana, że zaraz wyrzuci mnie z zajęć. — Jak zamierzasz sobie z tym poradzić?

— Wszystko nadrobię — obiecuję pospiesznie. — Naprawdę. Już poprosiłam Destiny o jej notatki z ostatnich tygodni…

— Jeśli chcesz wrócić na pierwszą lokatę na roku, musisz się postarać bardziej — przerywa mi ostro. Odruchowo zamykam usta. — Destiny to dobra koleżanka, ale jeszcze dwa miesiące temu znacznie gorzej radziła sobie z nauką od ciebie. Poza tym nie chodzi tylko o moje zajęcia, ale także inne, w których również masz zaległości. Żeby nadrobić cały materiał, potrzebujesz najlepszego możliwego korepetytora, który jest z nim na bieżąco.

Zaraz… co? Korepetytora?

— To nie będzie konieczne — zapewniam. — Sama ze wszystkim sobie poradzę…

— Chyba nie wyraziłem się jasno, Arizono — wchodzi mi znowu w słowo. — Jesteś ambitną, bystrą dziewczyną, ale gdyby to ode mnie zależało, prawdopodobnie nie dopuściłbym cię do egzaminów końcowych. Dziekan uparł się jednak, żebym pomógł ci wyjść na prostą. Prawdopodobnie ma z tym coś wspólnego hojna dotacja od twojego ojca na rzecz uniwersytetu. Tak czy inaczej, żeby to zrobić, potrzebujesz pomocy kogoś, kto równie dobrze jak ty radzi sobie z materiałem.

O, nie. Proszę, niech on nie ma na myśli tego, co sądzę, że ma na myśli…

— Jeszcze dzisiaj poproszę Devona Scotta, żeby został twoim korepetytorem do czasu, aż wyjdziesz na prostą — dokańcza doktor Chavez, a pode mną uginają się nogi, aż muszę się przytrzymać jego biurka. — Wprawdzie ma bardzo napięty grafik, ale to dobry chłopak, na pewno znajdzie dla ciebie czas.

No nie wiem. Devon Scott mnie nienawidzi. I to z wzajemnością. Nikt inny nie starał się nigdy tak zaciekle przegonić mnie w każdym możliwym teście.

— Nie rób takiej powątpiewającej miny, Arizono — śmieje się na mój widok wykładowca. — Devon na pewno mi nie odmówi. W końcu dwa razy w miesiącu grywam z jego ojcem w golfa.

Mruga do mnie, przez co robi mi się niedobrze. No tak. Prawie zapomniałam, że Devon Scott wywodzi się z pewnej dobrze sytuowanej, zamożnej rodziny prawników, stanowiących elitę Filadelfii.

Jeszcze kilka miesięcy temu nie miałabym nic przeciwko temu. Ale teraz… Mój były chłopak, Sean O’Hara, też wywodzi się z takiej rodziny. Jego rodzice to prawnicy z politycznymi inklinacjami, zupełnie jak moi. Stanowił „świetną partię”, zupełnie jak Devon. A teraz…

Teraz Sean siedzi w areszcie w oczekiwaniu na proces.

Mam dość grzecznych, ułożonych facetów wywodzących się z dobrych rodzin. To wcale nie oznacza, że będą mniej pojebani od innych.

— Może znajdę kogoś innego — proponuję desperacko. — Kogoś, kto ma więcej wolnego czasu niż Devon…

— Pozwól, że się tym zajmę — przerywa mi doktor Chavez nieco protekcjonalnie. — Potem możecie wspólnie dogadać szczegóły. Powodzenia.

Kiwa mi głową, pokazując tym samym, że audiencja skończona. Waham się jeszcze przez sekundę, ale nie wiem, co więcej powiedzieć i jak go przekonać, że to bardzo, ale to bardzo zły pomysł, więc zarzucam plecak na ramiona i wychodzę.

Nie mam czasu, by włożyć swoją maskę obojętności, dlatego już na korytarzu zauważam ukradkowe spojrzenia i ciche uwagi wymieniane między znajomymi. Wiem, że mnie obgadują. Wolę nie słyszeć. Wolę w ogóle nie zauważać.

Komórka rozjarza mi się powiadomieniem z Twittera, więc wchodzę w aplikację, by zobaczyć nowy wpis od TAY, naczelnego plotkarza Yarrow.

Arizona Lake powróciła na kampus! Złóżcie wraz ze mną gratulacje tej odważnej dziewczynie, która nie kłania się hejterom i pokazuje środkowy palec wszystkim chujkom Yarrow. Slay, girl! TAY

Z jednej strony te słowa trochę podnoszą mnie na duchu, a z drugiej sprawiają, że chce mi się płakać. TAY mnie przecenia. Nie jestem odważną dziewczyną, która pokazuje środkowy palec hejterom. Jestem głupią, zagubioną małolatą, która nie wie, co zrobić ze swoim życiem, jak postawić się rodzicom i jak dojść do porządku z własną psychiką. Straciłam całą przebojowość, którą miałam w sobie jeszcze dwa miesiące temu, a której teraz tak desperacko potrzebuję, i mam wrażenie, że dryfuję w próżni.

A że w próżni dźwięk się nie roznosi, nikt nawet nie usłyszy mojego krzyku o pomoc.

***

Gdy wracam do domu, moich współlokatorek nie ma. Według karteczki, którą zostawiła River, Becca odwozi ją do pracy. Chwilowo mam cały dom dla siebie.

Kiedyś lubiłam takie chwile, bo mogłam wtedy zapraszać Seana i robić z nim, co tylko zechciałam. Wprawdzie Sean nigdy nie był szczególnie szczodrym kochankiem — głównie dbał o własne zaspokojenie i rzadko dochodziłam z nim podczas seksu — ale najczęściej odwdzięczał się potem seksem oralnym. No i nie chodziło tylko o zbliżenia, a o wspólne spędzanie czasu.

Teraz te wszystkie wspomnienia wydają mi się brudne. Jak mogłam kiedykolwiek dobrze się z nim bawić? Jak mogło mi się wydawać, że go kocham? Jak mogłam NICZEGO NIE ZAUWAŻYĆ?

Cichy, pusty dom sprawia, że moje myśli wędrują w rejony, w które nie powinny. Idę na górę, żeby zostawić tam plecak z podręcznikami, a potem zamierzam wrócić do salonu i włączyć na cały regulator telewizor, ale wtedy dzwoni mój telefon. Na ekranie znowu widzę numer ojca. Robi mi się niedobrze.

Nie mogę wiecznie odwlekać rozmowy z nim. Wcześniej czy później ten plaster należy zerwać i równie dobrze mogę to zrobić teraz. Ta rana i tak nigdy się nie zagoi.

— Arizona, nareszcie — odzywa się ostro ojciec, gdy odbieram. — Wydzwaniam do ciebie cały dzień!

— Przepraszam, miałam zajęcia — mówię cicho. — O co chodzi, tato?

— Muszę z tobą porozmawiać. — Siadam ciężko na łóżku, a ręce mi się trzęsą, bo wyobrażam sobie, co za chwilę usłyszę. A i tak jest gorzej. — Potrzebujemy twojej pomocy, kochanie.

Pomocy. Jasne.

— Razem z Grahamem opracowujemy najlepszą linię obrony — kontynuuje, a ja czuję jeszcze większe mdłości na dźwięk imienia ojca Seana. Znam Grahama O’Harę. Nieraz jadałam obiad w jego pięknym domu na przedmieściach. Ten człowiek zawsze wydawał mi się pusty w środku, jak Christian Bale w American Psycho. — Doszliśmy do wniosku, że jesteś kluczowa dla obrony Seana. Musisz go odwiedzić i przekonać, że nie wierzysz w to, co rzekomo zrobił tym dziewczynom.

Rzekomo zrobił. Mój własny ojciec namawia mnie do spotkania z gwałcicielem w areszcie. Krzyczę wewnętrznie tak głośno, że okoliczne psy z pewnością słyszą to jako ultradźwięki.

— Jak mam go przekonać, skoro w to wierzę? — pytam cierpko.

— Jak chcesz być prawniczką, jeśli nie będziesz potrafiła przekonać ławy przysięgłych, że twój klient jest niewinny? — odparowuje natychmiast ojciec. — Nikt tak naprawdę nie ma przeciwko Seanowi żadnych dowodów. Tylko słowa tej twojej koleżanki, która twierdziła, że podobno na nią napadł. Kiedy go aresztowano, wymuszono na nim zeznania, co łatwo udowodnimy w sądzie. Dlatego jesteś nam potrzebna. Po pierwsze, będziesz stała po jego stronie. Po drugie, przekonasz swoją koleżankę, żeby wycofała zarzuty. Sean w żaden sposób jej nie skrzywdził.

Nie wierzę w to, co słyszę.

Nie sądziłam, że ojciec posunie się tak daleko. To nienormalne. Czy on naprawdę tego nie widzi? Rozumiem, że przyjaźni się z Grahamem O’Harą i dlatego zgodził się bronić Seana, ale czy nie dostrzega, jak bardzo to jest popieprzone?

— Sean zgwałcił River i Amy Clarke — powtarzam uparcie, jak za każdym razem, gdy z nim rozmawiam. — Nie będę udawać, że jest inaczej, bo wziąłeś jego sprawę. Po co w ogóle to zrobiłeś?

— Przez ciebie! — warczy. — To wszystko twoja wina. To ty spotykałaś się z Seanem przez pieprzone cztery lata, Arizono. Myślisz, że zamierzam być kojarzony z kimś, kto siedzi w więzieniu za dwa gwałty? Zwłaszcza teraz, kiedy zbliżają się wybory do senatu? Zrobię wszystko, żeby oczyścić moje imię, które tak bezmyślnie zszargałaś, a ty mi w tym pomożesz, bo jesteś mi to winna. Sean odejdzie wolny, a ty będziesz udawała, że się z tego ogromnie cieszysz i że go wspierasz. Jasne?

Robi mi się ciemno przed oczami. Nie mogę oddychać. Świszczy mi w płucach, kiedy walczę o powietrze, a mój ojciec nawet nie zwraca na to uwagi.

To przez niego poznałam Seana. Już wcześniej robił interesy z Grahamem i tak na siebie wpadliśmy. To ojciec mnie zachęcał, żebym zaczęła się z nim spotykać, bo to taki dobry chłopak. Spokojny, uczciwy, wrażliwy. To on niemalże wepchnął mnie w jego ramiona. A teraz… teraz to moja wina, że Sean O’Hara okazał się gwałcicielem?

Po moim trupie.

— Nie zamierzam ci w niczym pomagać — oświadczam, starając się brzmieć stanowczo, ale wychodzi raczej żałośnie. — Sean to kawał skurwiela, który powinien gnić w więzieniu.

— Uważaj na język, moja panno — grzmi ojciec w słuchawkę. — Nie jesteś sędzią, żeby decydować o tym, czy ktoś jest winny, czy nie, i powstrzymaj się od ferowania wyroków, zanim one faktycznie zapadną. To łatwa do wygrania sprawa. Przeciwko Seanowi tak naprawdę nie ma żadnych poważnych dowodów, tylko zeznania twojej koleżanki i jego przesłuchanie na policji. Oba można bardzo łatwo obalić.

— Nie pomogę ci z River — uprzedzam kategorycznie. — Ona nie wycofa zeznań.

— Posłuchaj, Arizona. — Głos ojca staje się jeszcze twardszy i zimniejszy. — Możemy to zrobić po dobroci albo wręcz przeciwnie. Po dobroci, jak się z pewnością domyślasz, będzie wtedy, gdy twoja koleżanka po prostu wycofa zeznania. Jeśli nie, cóż… Jestem pewien, że znajdziemy na nią kilka haków, które sprawią, że odechce jej się zeznawać, gdy poruszymy je w sądzie.

— Chcesz ją szantażować?!

— Zwariowałaś? — prycha z niesmakiem. — Nie muszę nikogo szantażować. Kiedy porządnie ją przycisnę podczas rozprawy, ona sama się rozsypie. To tylko mała bezbronna dziewczynka. Chcesz tego, córeczko? Chcesz, żeby twoja koleżanka się rozsypała?

Jezu. Nie wierzę w to, co słyszę. Mój ojciec nie szantażuje River.

On szantażuje mnie.

— Tak myślałem — dodaje z zadowoleniem, kiedy nie odpowiadam, bo gardło mam zbyt ściśnięte, by cokolwiek z siebie wydusić. — Dlatego kiedy wreszcie zobaczysz się z Seanem, będziesz się zachowywać jak grzeczna, kochająca dziewczyna. Jasne?

W końcu udaje mi się coś z siebie wydusić.

— Nie pojadę do niego do aresztu.

— Och, nie będziesz musiała — zapewnia ojciec protekcjonalnie. — Możemy wszystko załatwić na neutralnym gruncie, na przykład u nas. Nie mówiłem ci? Sean wyszedł za kaucją. W procesie będzie brał udział z wolnej stopy. Jest wolny.

Jest wolny.

Fiksuję się na tych słowach i chociaż ojciec jeszcze coś mówi, nie słyszę nic więcej. Kręci mi się w głowie i znowu nie mogę oddychać, gdy padam na łóżko, kończąc równocześnie połączenie.

Jest wolny. Sean jest wolny. Wypuścili go za kaucją.

Po prostu w to nie wierzę.

4.

Arizona

Kiedy jakąś godzinę później schodzę na dół, już spokojna i opanowana, w salonie zastaję Beccę, River i Foxa.

Becca siedzi w fotelu i grzebie w telefonie, podczas gdy River i Fox oglądają coś w telewizji, śmiejąc się beztrosko. On trzyma dłoń na jej karku i przyciąga ją do siebie zaborczym gestem, a ona uśmiecha się do niego słodko i wsuwa mu do ust popcorn. Robi mi się niedobrze.

Tak bardzo nie chcę im mówić o tym, czego się dowiedziałam. Nie mam najmniejszej ochoty psuć im nastroju, a wiem, że właśnie to się stanie. Oni myślą, że już po wszystkim. Że pozbyliśmy się kogoś, kto dwa miesiące temu postawił na nogi cały kampus, a wcześniej niepostrzeżenie wślizgnął się do naszego życia. Jak mogę im teraz powiedzieć, że się łudziliśmy?

Ale muszę. Oni muszą wiedzieć.

Nawet nie skupiam się na zazdrości, którą czuję za każdym razem, gdy obserwuję River i Foxa. Jej się udało. Znalazła idealnego faceta. A ja po latach związku, który teraz jawi mi się jako coś brudnego, jestem sama i nie potrafię spać we własnym łóżku. Tak, zazdroszczę mojej przyjaciółce. Wydaje mi się, że to naturalny odruch.

Wchodzę głębiej do salonu, wciąż trzymając kurczowo w dłoni komórkę. Zanim zeszłam na dół, skontrolowałam swój wygląd w łazience. Przygładziłam brązowe włosy, które sięgają mi szczęki, poprawiłam makijaż, szczypnęłam się kilkukrotnie w policzki, żebym nie wydawała się tak śmiertelnie blada. Teraz tylko maska na twarz i ruszam przed siebie. Dziewczyny nie mogą wiedzieć, jakim wrakiem psychicznym jestem w środku.

— Coś się stało? — pyta River, gdy w końcu na mnie zerka.

Kiwam głową, bo nie umiem jej okłamywać. Kiedy cisza między nami się przedłuża, Fox zatrzymuje film na ekranie, a Becca podnosi wzrok znad komórki. Marszczy brwi, wyraźnie zaalarmowana moim wyglądem.

— Dobra, gadaj — rozkazuje natychmiast. — Bo wyglądasz tak, jakby ktoś umarł. Nikt nie umarł, prawda?

Jeszcze nie.

Ale jeśli tak dalej pójdzie, w końcu mogę zadźgać albo Seana, albo mojego ojca.

— Sean wyszedł z aresztu — mówię cicho.

Wszyscy wyglądają na skonsternowanych.

— Co takiego? — Becca śmieje się z niedowierzaniem. — Nie, niemożliwe. Coś pomyliłaś. Miał siedzieć aż do procesu.

— Ale wyszedł — powtarzam nieco pewniej. — Za kaucją. Wypuścili go. Będzie odpowiadał z wolnej stopy.

Przez chwilę w salonie panuje cisza jak makiem zasiał. Może niepotrzebnie demonizujemy mojego byłego chłopaka, może to tylko gnój, który skrzywdził dwie dziewczyny, a nie jakiś mistrz zbrodni, ale nic nie poradzę na moje uczucia. Czuję się jak zwierzyna złapana w pułapkę.

A potem wszyscy zaczynają mówić równocześnie.

Nawet nie próbuję zrozumieć kogokolwiek, po prostu wsłuchuję się w tę kakofonię dźwięków i odrywam od rzeczywistości, jakby w ogóle mnie tu nie było. Towarzyszy mi to dziwne uczucie wychodzenia z własnego ciała i obserwowania wszystkiego z boku. To chyba nie jest normalne, ale pomartwię się tym później.

W końcu Fox ucisza moje współlokatorki, po czym patrzy na mnie dziwnie łagodnie.

— On nie może tu przyjechać, prawda? — pyta, jakbym miała wiedzieć, jakie są plany mojego byłego.

Wzruszam ramionami.

— Jeśli wyszedł za kaucją, prawdopodobnie nie może opuszczać stanu — wyjaśniam. — Ale znajdujemy się w tym samym, więc teoretycznie… może. Jednak ma zakaz zbliżania się do Riv i zakaz przebywania na terenie kampusu…

— Ale nasz dom jest poza kampusem — przerywa mi River. — A ciebie zakaz zbliżania nie dotyczy. Nie boisz się, że…

— Sean mnie nie skrzywdzi — oświadczam tonem przepełnionym pewnością siebie, choć wcale nie jestem o tym taka przekonana. — Przez lata traktował mnie… dobrze. Po co miałby teraz robić mi krzywdę? Po co miałby robić cokolwiek, przez co mógłby wrócić do aresztu? Nie sądzę, żeby chciał ryzykować. Uważam, że jesteśmy bezpieczne. Chciałabym tylko… żebyście wiedzieli. Nie mogłam tego przed wami ukrywać.

Wszyscy kiwają głowami i, o dziwo, zdaje się, że nie mają do mnie pretensji. Mam wrażenie, że chodzą wokół mnie na paluszkach — i tylko dlatego nikt nie odważa się powiedzieć wprost, co o mnie myśli.

— Kiedy rozprawa? — pyta Fox.

Rozkładam bezradnie ręce.

— Z tego, co mi wiadomo, nie ustalili jeszcze daty — odpowiadam. — Ale… Chcę, żebyście wiedzieli jeszcze o czymś. Mój ojciec go broni.

Dziewczyny spoglądają na mnie zszokowane.

— Co? — rzuca z niedowierzaniem Becca. — Rozumiem, że to stary gnojek, ale aż tak?!

— Beck. — Posyłam jej błagalne spojrzenie, na co unosi ręce w geście poddania. — Jemu chodzi tylko o reputację. Boi się, że ktoś powiąże go z Seanem przeze mnie i jego opinia dozna przez to uszczerbku. Woli go za wszelką cenę uniewinnić. Próbowałam mu przemówić do rozsądku, ale…

— Ale ojciec Ari nie posiada czegoś takiego jak zdrowy rozsądek, jakbyście się zastanawiali — kończy za mnie ze złością Becca, kierując te słowa do River i Foxa. — Nie ma również sumienia ani nawet krzty ludzkich uczuć. Jest wyrachowanym, nieczułym, pozbawionym ludzkich odruchów, bezwzględnym, okrutnym…

— Beck — wchodzi jej w słowo River. — To nadal jej tata.

— Beck ma rację — wzdycham. — On naprawdę taki jest. Ale zrobi wszystko dla reputacji i dobrej opinii. Dlatego nie zrezygnuje, póki nie dopnie swego. Chciałam tylko, żebyście wiedzieli.

Kiwają głowami i wyglądają na zatroskanych. Jezu.

Czy powrót na uczelnię mógł się zacząć jeszcze gorzej?

***

Rano podwożę na zajęcia River, bo Fox musiał się zmyć wieczorem ze względu na poranny trening. Ponieważ wyraźnie denerwują ją myśli o będącym na wolności Seanie, próbuję odwrócić jej uwagę i pytam o muffinki.

— Fox naprawdę dał je drużynie! — Ożywia się, kiedy o tym mówi. — Bardzo im smakowały. Kilka osób powiedziało nawet, że powinnaś otworzyć własną cukiernię!

Wzdycham tęsknie. To byłoby cudowne, móc utrzymywać się z wypieków. Założyć mały sklepik, w którym sprzedawałabym wyłącznie milion odmian muffinek. Ale wiem, że to nierealne. Ojciec w życiu by mi na to nie pozwolił. Stanowiłabym w ten sposób skazę na idealnym wyglądzie jego cudownej rodziny. A jego drugie dziecko jest wciąż za małe, żeby się nim chwalić w towarzystwie, więc muszę mu wystarczać.

Naprawdę staram się odwiedzać ich możliwie często, żeby mała Mallory nie dorastała, ucząc się życia wyłącznie od mojego bezdusznego ojca i pustej macochy. Ale każda wizyta w rodzinnym domu to dla mnie kolejne ciosy wymierzone w moją psychikę. Nie jestem w stanie wytrzymać tam długo. Zawsze wyjeżdżam przed czasem i obiecuję sobie, że więcej tam nie wrócę, a potem i tak to robię.

Niezła ze mnie masochistka.

— Nie sądzę, żebym miała na to czas jako prawniczka — śmieję się, skręcając w drogę prowadzącą do kampusu.

River robi zamyśloną minę.

— Myślałam, że może jest coś, co chciałabyś robić, zamiast zajmować się prawem.

Tak. Wszystko. Mogłabym nawet czyścić szyby wieżowców, chociaż mam lęk wysokości, i być opiekunką tarantul w zoo, mimo że panicznie boję się pająków. Wszystko byłoby lepsze od bycia prawniczką jak mój ojciec.

Problem w tym, że nigdy, nawet jeszcze przed całą tą aferą z Seanem, nie miałam odwagi, by mu to wprost powiedzieć. Tym bardziej nie będę miała teraz.

— Czemu? Prawnik to taki straszny zawód? — Uśmiecham się i mrugam do niej. — Zobaczysz, jeszcze kiedyś będziesz mnie prosić o pomoc prawną.

— Mam nadzieję, że nie — mamrocze River, a ja uśmiecham się szerzej. Potem jednak moja przyjaciółka wraca do tematu muffinek. — Tylko Devon powiedział, cytuję: „nie będę jadł tego gówna”. Co jest nie tak z tym chłopakiem?

Och.

Uśmiech momentalnie schodzi mi z ust. River pewnie nawet nie chciała mi zrobić przykrości, po prostu nie potrafiła się nie podzielić tą informacją. Mnie jednak jest naprawdę przykro. Owszem, robiłam te muffinki dla odstresowania, ale spędziłam przy nich ładnych parę godzin. Byłoby miło, gdyby to doceniono. Ale on oczywiście musiał powiedzieć, że to gówno. Czemu mnie to jeszcze dziwi?

Na pewno wtedy wiedział, że to ja je zrobiłam. Ten chłopak mnie nienawidzi. Ale serio… Rozumiem, że chciał rywalizować o pierwszą lokatę. Jednak już ją ma. Czy uważa, że jest coś jeszcze, co może mi zabrać albo w czym może mi przeszkodzić? Bo mam wrażenie, że nie zostało mi już nic.

Chyba dzisiaj wieczorem zrobię więcej muffinek.

Dojeżdżamy w końcu na kampus. Wysadzam River pod odpowiednim budynkiem i macham jej na pożegnanie, a ona beztrosko odchodzi na zajęcia z literatury. Przez chwilę gapię się na nią bezmyślnie, przypominając sobie, co powiedział na jej temat mój ojciec. Że zamierza ją złamać na sali sądowej. Czuję dziwną potrzebę opieki nad tą dziewczyną.

Czy powinnam jej powiedzieć? Tylko co to da? River nie może wycofać zeznań i lepiej, żeby na razie nie wiedziała, co czeka ją podczas procesu. Do tego czasu na pewno znajdę jakiś sposób, żeby ją ochronić. Znajdę cokolwiek.

Ta dziewczyna tyle w życiu przeszła. Nie pozwolę, żeby Sean dalej ją krzywdził.

Wracam do rzeczywistości dopiero na dźwięk klaksonu gdzieś za sobą. Wykręcam i jadę w kierunku budynku, w którym odbywają się moje zajęcia. Prawo amerykańskie. To mój ulubiony przedmiot, bo zdarza nam się omawiać na nim konkretne sprawy.

To nie tak, że nie lubię tego, co studiuję. Nie przeszkadza mi. Po prostu nie czuję tu żadnej pasji, a sama myśl, że mój ojciec zajmuje się tym samym, wpływa na mnie źle. Od razu nie chcę mieć z tym zawodem nic do czynienia. Prawda jest taka, że prawo niesamowicie mnie stresuje, podczas gdy pieczenie uspokaja i wycisza. Chyba łatwo się domyślić, czego z tych dwóch wolałabym mieć więcej w życiu.

Szkoda, że nikt nigdy nie zapytał mnie o zdanie.

Parkuję w końcu pod odpowiednim budynkiem, zabieram plecak i wysiadam, opatulając się moją ulubioną kurtką z futerkiem. Dziś mam na sobie biały golf i plisowaną spódniczkę w tym samym kolorze — ponieważ tego typu spódniczki zawsze dodają mi pewności siebie, mam ich w szafie mnóstwo. Zarzucam sobie plecak na ramię i ruszam przed siebie, nie rozglądając się na boki.

Zamierzam od razu wejść do sali wykładowej, choć do rozpoczęcia zajęć mam jeszcze dobre dziesięć minut; nie zwalniam nawet wtedy, gdy pod drzwiami dostrzegam opartego nonszalancko o ścianę Devona Scotta. Chcę go wyminąć bez słowa, ale właśnie wtedy on chwyta mnie za nadgarstek i do siebie przyciąga.

Sztywnieję i próbuję się wyrwać, ale mnie nie puszcza. Przyglądam mu się ze złością.

Obiektywnie rzecz biorąc, uważam, że Devon jest przystojny. I to bardzo. W ten, co dziwne, nieco nerdowski sposób — okulary na nosie, starannie uczesane, ciemne włosy, równie starannie ogolona kwadratowa, ostro zarysowana szczęka i grzeczna koszulka polo, która opina mięśnie. Gdyby nie jego rozmiary — Devon jest zarówno wielki, jak i naprawdę dobrze zbudowany — nikt nie domyśliłby się, że to jeden z najlepszych futbolistów w drużynie Yarrow. W końcu wygląda na grzecznego chłopca.

A ja już od jakiegoś czasu nie lubię grzecznych chłopców.

Przede wszystkim jednak nie lubię upartych dupków w rodzaju Devona Scotta, którzy robią wszystko, żeby pokazać koleżance z roku, że jest głupsza od nich.

— Cześć, muffinko — mówi leniwie.

Ach, zapomniałabym. I w dodatku komentują głośno, że nie lubią jej wypieków.

— Jeśli masz problemy z pamięcią, polecam zapisywać sobie różne ważne informacje na karteczkach samoprzylepnych — informuję go uprzejmie. — Może wtedy znajdziesz na ściądze, jak mam na imię.

Devon arogancko unosi brew.

— Nazywasz to „ważną informacją”, muffinko?

Czy on domyśla się, że wiem, jak obraża mnie tym przezwiskiem? W końcu powiedział, że moje muffinki to gówno. A skoro ja jestem muffinką… No cóż, resztę można dopowiedzieć sobie samemu.

— Czego chcesz, Scott? — pytam niegrzecznie, bo ta wymiana złośliwości przestaje mnie bawić.

Devon wznosi oczy do sufitu i wzdycha.

— Dostałem misję specjalną od doktora Chaveza — wyjaśnia. — Mam poprowadzić twoje korepetycje. Zgodziłem się.

Nie.

Dlaczego to wszystko spotyka właśnie mnie?

5.

Devon

— Nie.

Doktor Chavez uśmiecha się wyrozumiale, rozpierając na krześle za swoim biurkiem. Na wyraźną prośbę wpadłem do jego biura jeszcze przed pierwszymi zajęciami, co oznacza, że musiałem wstać pół godziny wcześniej niż zwykle, a on przekazuje mi to gówno?

Mam pomóc wrócić na szczyt pieprzonej Arizonie Lake? Jakbym nie miał nic lepszego do roboty w wolnym czasie!

— Musisz wykazać się odrobiną empatii, Devonie — oświadcza doktor Chavez, na co przewracam oczami. — Arizona to jedna z naszych najlepszych studentek. Nie chcemy jej stracić przez… jeden niefortunny incydent, który miał tu miejsce.

Jeden niefortunny incydent? Laska chodziła z gościem, który zgwałcił dziewczynę mojego przyjaciela!

Doktor Chavez chyba nie rozumie istoty problemu, którą ja zdaję się dostrzegać. Arizona pewnie poradziłaby sobie z faktem, że jej chłopak okazał się gwałcicielem. Nie poradziła sobie natomiast z tym, jak przyjęła ją po tym wszystkim uczelnia. To inni studenci dokopali jej tak, że zmyła się stąd na miesiąc.

A teraz ja robię to samo, odmawiając jej korepetycji…

Ale to przecież coś całkowicie innego!

— Najlepszych studentek? — Podnoszę brew. — Czy może wpłacających największe dotacje?

— Jej ojciec jest bardzo hojny dla uniwersytetu, to prawda — przyznaje bez mrugnięcia. — Ale nie dlatego chcę jej pomóc. Arizona ma potencjał, ale jest w tej chwili w takim miejscu, że nie poradzi sobie sama. Potrzebuje kogoś, kto pomoże jej przebrnąć przez materiał, który opuściła, i napisać zaległe eseje. A kto poradzi sobie z tym lepiej, jeśli nie pierwszy student na roku?

Och, jeśli chce coś ugrać pochlebstwami, to mu się to nie uda.

— Panie doktorze… — milknę na chwilę, by powściągnąć rozdrażnienie, a potem kontynuuję: — Bardzo chciałbym pomóc Arizonie, ale nie mam kiedy i jak tego zrobić. Mój terminarz już w tej chwili jest pełen. Mam mnóstwo zaliczeń, zajęcia, treningi, mecze, nie mam czasu jeszcze niańczyć dziewczyny, która zrobiła sobie miesięczne wakacje.

Sądząc po pełnym potępienia spojrzeniu doktora Chaveza, wyłazi ze mnie dupek. Gdy chodzi o Arizonę Lake, to zdarza mi się zdecydowanie zbyt często.

— A jeśli powiem ci, że w ten sposób załatwisz sobie u mnie zaliczenie? — podsuwa z namysłem. — Nadal będziesz musiał chodzić na zajęcia, ale będziesz zwolniony z esejów i zaliczeń. Co ty na to?

Waham się. To naprawdę niezła propozycja. Taka, którą chętnie bym rozważył, gdyby nie…

Cholera. Gdyby nie chodziło o Arizonę Lake.

— Żeby było ciekawiej, dorzucę jeszcze podobne zwolnienie na innym, wybranym przez ciebie przedmiocie — dodaje tymczasem doktor Chavez, krusząc resztki moich murów obronnych. — Podaj tylko nazwę zajęć. Ja załatwię resztę.

Wiem, że będę tego żałował, ale w końcu się zgadzam. Zwolnienie z dwóch przedmiotów! To da mi mnóstwo wolnego czasu, który będę mógł poświęcić na dodatkowe treningi. No i na niańczenie Arizony Lake, oczywiście.

— Dobra — mamroczę. — Ale sam jej o tym powiem.

— Świetnie! — Doktor Chavez klaszcze w dłonie. — Dzięki, w takim razie możesz się już zbierać. Zaraz masz zajęcia, prawda?

Wychodząc, zastanawiam się, czy gdybym się nie zgodził, doktor Chavez trzymałby mnie w swoim gabinecie do śmierci. Znając jego determinację, byłoby to możliwe.

Problem w tym, że ludzie pokroju Arizony Lake zawsze mają w życiu łatwej. Normalnie pewnie już wydaliliby ją z uczelni, a tu nie dość, że tego nie robią, to jeszcze załatwiają jej korepetytora. A wszystko dlatego, że laska — a raczej jej ojciec — śpi na pieniądzach. Zapewne to jeden z tych ambitnych dupków, którzy nie mogą sobie poradzić z faktem, że mogliby mieć w rodzinie porażkę.

Hmm, w zasadzie jest trochę podobny do mojego, ale założę się, że gdybym to ja zwiał z uczelni na miesiąc, ojciec raczej spuściłby mnie na drzewo i kazał samemu radzić sobie z konsekwencjami, żeby dać mi nauczkę.

Kieruję się od razu w stronę odpowiedniej auli, pod którą zamierzam poczekać na moją nową podopieczną. Chociaż niechętnie zgodziłem się na udzielanie korepetycji, w głowie już układam sobie, ile potrzebujemy spotkań, jak długich i co możemy w ich trakcie przerobić. Kiedy Arizona wreszcie się pojawia, mam już opracowany cały plan.

Za każdym razem, gdy na nią patrzę, trochę zapiera mi dech w piersiach. Może i jej nie lubię, ale to nie oznacza, że nie mogę obiektywnie dostrzec, jaka jest piękna. Ma trójkątną twarz o nieregularnych rysach i wystających kościach policzkowych, migdałowe, niebieskie oczy, jasną nieskazitelną skórę, pełne wargi, długie, zakręcone rzęsy i te proste, brązowe, sięgające asymetrycznie nieco za brodę włosy, które dodają jej zawadiackiego uroku. Wygląda wystrzałowo ubrana w krótką plisowaną, białą spódniczkę, dzięki której mam świetny widok na jej zajebiste długie nogi, oraz obcisły biały golf, niepozostawiający wiele wyobraźni, jeśli chodzi o jej kształty. A tym pogardliwym spojrzeniem zdaje się przepalać mnie na wylot.

Arizona zawsze patrzy na mnie w ten sposób — jakbym był robakiem pod jej butem na grubej podeszwie. Jeśli mam być całkowicie szczery, to za każdym razem mnie trochę podnieca.

Chwytam ją za nadgarstek, kiedy przechodzi tuż obok, i przyciągam ją do siebie. Otacza mnie zmysłowy zapach jej ciała — to coś waniliowego. Idealnie pasuje do Arizony.

— Cześć, muffinko — mówię, przeciągając samogłoski.

To słówko samo mi się wyrywa. Kiedy ją widzę, przed oczami mam jedynie stado kolorowych, pięknie wypieczonych, dopracowanych muffinek, jakich nie powstydziłby się profesjonalny cukiernik. Ona jest dokładnie taka jak one. Oryginalna, kolorowa (nawet jeśli w tej chwili ubrana na biało) i idealna.

No, przynajmniej dopóki się nie odzywa.

Kiedy tylko otwiera usta, po prostu WIEM, że wydobędzie się z nich coś złośliwego, i dokładnie tak się dzieje. Najwyraźniej Arizona nie jest fanką sposobu, w jaki ją nazywam, więc oczywiście będę to robił częściej.

W końcu jednak przechodzi do konkretów.

— Czego chcesz, Scott?

W jej niegrzecznych ustach moje nazwisko brzmi prawie jak czułe słówko. Wyobrażam sobie, że mogłaby tak do mnie krzyczeć w łóżku.

Co zapewne oznacza, że do reszty mnie pojebało.

— Dostałem misję specjalną od doktora Chaveza — mówię. — Mam poprowadzić twoje korepetycje. Zgodziłem się.

Przez chwilę wpatruje się we mnie z niedowierzaniem, a potem parska śmiechem. Ona chyba jednak nie jest do końca normalna.

— Nie, dziękuję — odpowiada spokojnie. — Poradzę sobie sama.

Próbuje mi się wyrwać, ale jej na to nie pozwalam. Nie odbierze mi zaliczeń dwóch przedmiotów tylko dlatego, że nie potrafi przełknąć dumy i przyznać się, że sama nie jest w stanie nadrobić miesiąca zajęć.

— Nie poradzisz sobie — zapewniam. — Mam najlepsze notatki w grupie i chętnie się nimi podzielę, opowiem ci o wszystkim, a potem poradzę, jak napisać eseje na wszystkie zaliczenia. W jaki sposób zamierzasz zrobić to sama?

Waha się, widzę to po jej oczach, ale po chwili zapalają się w nich iskierki buntu. Nawet się z tego cieszę, bo ostatnio na zajęciach była taka przygaszona, że aż przykro się na nią patrzyło. Przypuszczam jednak, że to oznacza, że zaraz dostanę pełnym impetem jej ostrego języczka.

— Kto był na pierwszej lokacie, zanim wyjechałam do domu?

Krzywię się, ale odpowiadam zgodnie z prawdą.

— Ty.

— Więc kto lepiej pomoże mi z nauką, jeśli nie ja sama? — kontynuuje ta megalomanka.

Prycham lekceważąco.

— Może i pomożesz sobie z materiałem, w którym byłaś najlepsza. Półtora miesiąca temu — wypominam jej. — Ale z aktualnego nie ty jesteś najlepsza. Wiesz, kto jest?

Arizona wygląda tak, jakby połknęła żabę, ale duma nie pozwalała jej się porzygać. To całkiem satysfakcjonujący widok.

No dalej, muffinko, przemyka mi przez głowę. Ja dałem radę to powiedzieć, więc ty na pewno też.

— Ty — wypluwa w końcu to słowo jak obelgę.

Brawo. To nie było takie trudne, prawda?

— Wszystko się zgadza. — Uśmiecham się paskudnie, przyciągając ją do siebie jeszcze bliżej, aż musi zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. — Więc powiem ci, co się teraz wydarzy. Pójdziemy na zajęcia, a ty siądziesz koło mnie. Będziesz siedzieć koło mnie na wszystkich wykładach, póki nie nadrobimy twoich zaległości. Potem spotkasz się ze mną o szóstej…

— Czy nie mogę…

— …o szóstej — podnoszę nieco głos — w Wendy’s, gdzie przedstawię ci plan na najbliższe tygodnie i może od razu powtórzymy jakiś materiał. Bądź punktualnie, bo nie mam dużo czasu. O siódmej muszę być na siłowni, a ty mnie tam odwieziesz. Jasne?

Arizona przez chwilę wpatruje się we mnie bez słowa, z rozchylonymi ustami, jakby zawiesił się jej mózg. To właściwie całkiem zabawny widok. Chyba pierwszy raz sprawiłem, że zabrakło jej przeze mnie słów.

Szkoda, że tego nie nagrałem.

W końcu się odblokowuje, a jej złośliwe usta wypluwają potok równie złośliwych słów.

— Czy coś jeszcze, o panie i władco? Masaż stóp może? Przynieść kapcie? Gazetkę? Zrobić obiad?

— Możesz za mnie zapłacić w Wendy’s — proponuję tylko po to, żeby ją wkurzyć.

Owszem, nie mam teraz samochodu, bo i tak wszędzie zawozi mnie któryś z moich współlokatorów, więc SUV-a oddałem temu gówniarzowi, mojemu bratu. Jeśli chcę się z nią spotkać i zdążyć na siłownię, Arizona naprawdę musi mnie tam zawieźć. Ale mogłem powiedzieć jej to dużo delikatniej. Oczywiście.

Tylko jaka byłaby w tym zabawa?

— Dobra — wypluwa z siebie w końcu i wyobrażam sobie, jak razem z jej śliną jad przepala się przez moje ubrania. — Tylko dlatego, że naprawdę, ale to naprawdę tego potrzebuję. W żadnych innych okolicznościach nie poszłabym z tobą do Wendy’s.

Błyskam pełnym zrozumienia uśmiechem.

— No jasne — rzucam. — W końcu masz chłopaka, nie?

Żałuję tych słów natychmiast po ich wypowiedzeniu.

Arizona drga, robi się dziwnie blada, a potem wyszarpuje dłoń z mojego uścisku tak mocno, że nie mam innego wyjścia, jak tylko ją puścić, jeśli nie chcę jej narobić siniaków. Wola walki jak zdmuchnięty płomień świecy znika z jej oczu, a na to, co pozostaje, wcale nie patrzy się zbyt miło.

Mam wrażenie, że właśnie widzę przed sobą prawdziwą Arizonę — zagubioną, złamaną i bezbronną — ale to trwa tylko ułamek sekundy, zanim ponownie nakłada swoją maskę pewności siebie i bezczelności. Bez słowa odwraca się i odchodzi w kierunku wejścia do auli, a ja wzdycham i ruszam za nią, wołając ją.

— Muffinko, zaczekaj… Nie chciałem tego powiedzieć. Przepraszam.

— Mam w dupie twoje przeprosiny, Scott — prycha, po czym siada na pierwszym lepszym wolnym miejscu w drugim rzędzie. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko usiąść obok niej. — Widzimy się o szóstej w Wendy’s. Do tego czasu możesz się do mnie nie odzywać.

Wyciąga z torby macbooka, próbując się nim ode mnie odgrodzić, ale to trudne, zważywszy, że siedzę obok niej. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale po namyśle rezygnuję. Przeprosiłem. Owszem, zachowałem się jak dureń, wspominając typa, który skrzywdził River i Amy i przez którego Arizona ma kłopoty na uczelni, ale jestem tylko głupim facetem i czasami wymykają mi się głupie rzeczy. Powinna to zrozumieć.

Nerwowym gestem poprawiam okulary na nosie i również przygotowuję się do zajęć. Jeśli nie chce rozmawiać, to proszę bardzo. To nie mnie powinno zależeć, tylko jej. To ona chce poprawić oceny. Ja już dostałem to, czego chciałem.

Reszta leży w rękach Arizony.

Z jakiegoś dziwnego, irracjonalnego powodu mam nadzieję, że sobie poradzi, nadrobi wszystko i wróci do walki o pierwsze miejsce na roku. Nawet jeśli to oznacza walkę ze mną.

A może zwłaszcza jeśli to ją oznacza.

6.

Arizona

Devon Scott to bezczelny, arogancki, nadmiernie pewny siebie gnojek, który zdecydowanie zbyt gorąco wygląda w okularach.

Nienawidzę go. Nienawidzę, że nawet teraz nie potrafi odpuścić i wypomina mi Seana, jakbym nadal się z nim spotykała czy coś. Co ten palant może wiedzieć? Przecież nie interesuje go nic poza nauką i futbolem!

Jakoś przeżywam wszystkie zajęcia z nim tego dnia, także dlatego, że zgodnie z moim życzeniem prawie się do mnie nie odzywa. Czasami tylko pochyla się w moją stronę, gdy nie jest pewien, czy coś dobrze zrozumiałam, i sugeruje jakieś drobne poprawki w pliku, których nie zamierzam brać pod uwagę.

Po ostatnich zajęciach chcę wracać do domu, ale on mnie zatrzymuje.

— Zawieź mnie na trening, muffinko — poleca.

Och, jak ja nienawidzę tego tonu.