The Perfect Game. Tom 1. Rozgrywka - J. Sterling - ebook

The Perfect Game. Tom 1. Rozgrywka ebook

J Sterling

4,0

Opis

On jest rozgrywką, w którą ona jeszcze nie grała.

Kiedy Cassie poznaje w college’u Jacka,  postanawia omijać go szerokim łukiem. Gwiazdor drużyny baseballowej uosabia wszystko, czego dziewczyna nie znosi w facetach – jest przystojny, uwodzicielski, pewny siebie, ma wielkie ego i… zabójczo piękne oczy. Sprawy się komplikują, kiedy Jack zaczyna zwracać na Cassie szczególną uwagę. Co tak naprawdę kryje się za jego zainteresowaniem? Czy ma ono jakiś związek z przeszłością dziewczyny? Ile można poświęcić, aby być z ukochaną osobą?

Zapnij pasy! Przejażdżka z The Perfect Game. Rozgrywka sprawi, że serce nieraz zabije ci szybciej. Czasem życie to prawdziwy rollercoaster.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 333

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (337 ocen)
163
80
53
29
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MizzuAyo
(edytowany)

Z braku laku…

Dość długo zbierałam się do czytania tej serii. Początek był nawet ciekawy, ale dość szybko się rozczarowałam. Dokładnie zaraz po tym jak zostali oficjalnie parą. W ogóle dlaczego tak szybko? Jakby czas leciał w tej książce. Za dużo dram. Nie przepadam za charakterem Cass. Jej niektóre decyzje były bez sensu. Strasznie dramatyzowała. Jeśli chodzi o głównego bohatera również go nie lubię. Nie można tego wybaczyć co zrobił. Nawet jeśli był pijany. Było trzeba tyle nie pić. Nie będę czytać pozostałych części wole przeznaczyć wolny czas na coś lepszego. Wam również to polecam.
20
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

❤️ Super historia
00
Lolita28

Z braku laku…

Bardzo niechlujnie prowadzone dialogi oraz opisy. Miła do przeczytania ale tylko raz
00
PanRedaktor99

Nie polecam

Okropne gówno szkoda czasu
00
Sisia92

Nie oderwiesz się od lektury

super, uwielbiam
00

Popularność




Książkę tę dedykuję każdemu chłopakowi, który kocha sport… i każdej dziewczynie, która kocha tego chłopaka.

JEDENCASSIE

– Cassie, skończyłaś się już szykować? – dobiegł mnie z korytarza głos Melissy, mojej współlokatorki.

– Jedna chwilunia! Zaraz będę gotowa! – odkrzyknęłam.

Po raz ostatni przeczesałam palcami jasne, proste jak druty włosy, na próżno starając się dodać im objętości. Całości dopełniła jeszcze jedna warstwa tuszu do rzęs. Fioletowy top pięknie się komponował z zielenią moich oczu.

– Doskonale – mruknęłam do swego odbicia w lustrze, przyglądając się z podziwem, jak dżinsy biodrówki korzystnie opinają mi pośladki.

– Skoro wyglądasz już doskonale, to idziemy!

– Boże święty, kobieto. Nie wybieramy się przecież na studniówkę. – Wyszłam na korytarz, gdzie czekała na mnie zestresowana przyjaciółka. – To tylko impreza bractwa studenckiego, na której się nie da zjawić za późno, wiesz? – Niespiesznie oparłam się o futrynę.

– Wszyscy porządni faceci będą już zajęci. – Melissa zrobiła nadąsaną minę, którą miała opanowaną do perfekcji, a ja wbrew sobie roześmiałam się.

– To impreza organizowana przez bractwo, Meli. Tam nie ma porządnych facetów.

– Nienawidzę cię. – Marszcząc brwi, nawijała na palec długie do ramion, falujące, brązowe włosy.

Uśmiechnęłam się.

– No i dobrze. Idziemy.

Objęłam szczuplutką przyjaciółkę i razem wyszłyśmy z mieszkania. Z Melissą znałam się od liceum. Przeprowadziła się tutaj zaraz po jego ukończeniu, gdy tymczasem ja musiałam uczęszczać do dwuletniego college’u przygotowującego do studiów. „Przez dwa pierwsze lata i tak się chodzi na te same zajęcia – argumentowała mama. – Za to jest znacznie taniej”. Tak więc ja trafiłam na uczelnię blisko domu, natomiast rodzice Melissy ochoczo opłacali jej naukę na Uniwersytecie Stanowym w Fullton.

Po dwóch latach złożyłam podania na trzy uczelnie wyższe w południowej Kalifornii. Przyjęto mnie na wszystkie, a ja od razu wiedziałam, którą wybiorę. Nie dość, że w Fullton studiowała moja najlepsza przyjaciółka, to jeszcze mieli tam jeden z najlepszych w stanie programów poświęconych fotografii multimedialnej oraz wielokrotnie nagradzaną gazetę studencką. A jako że na specjalizację wybrałam właśnie fotografię, wybór okazał się prosty.

Rodzice Melissy wynajęli dla nas mieszkanie, przy czym nie zgodzili się, aby moi rodzice partycypowali w kosztach. Nie żyliśmy w biedzie, ale daleko nam było do ich zamożności. Oświadczyli moim rodzicom, że czesne za studia to wystarczająco duży wydatek, a potem opłacili czynsz za rok z góry, łącznie z miesiącami letnimi. Pamiętam, jak podczas jednej z wielu rozmów przed moją przeprowadzką tato obiecał, że zwróci im całą kwotę, a wtedy ja i Melissa wymieniłyśmy znaczące spojrzenia, doskonale wiedząc, że nigdy tak się nie stanie.

Jej rodzice od zawsze wykazywali się w stosunku do mnie wręcz przesadną szczodrością. Mieli świadomość tego, jak wiele razy tato coś mi obiecał, a potem nie dotrzymał słowa. Niejeden raz to na ramieniu mamy Melissy się wypłakiwałam i to jej się zwierzałam ze swoich rozczarowań i frustracji. Miałam plan, aby zaraz po ukończeniu studiów i założeniu własnej firmy zajmującej się fotografią zacząć powoli spłacać swój dług.

Od siedziby bractwa dzieliło nas pięć przecznic. Pokonałyśmy tę odległość pieszo, jako że wieczór był przyjemnie ciepły.

– Super wyglądasz w tym topie – oświadczyła Melissa, lekko się uśmiechając.

– Fajny, no nie? – Z uśmiechem popatrzyłam na obcisłą bluzeczkę, podkreślającą moje krągłości i szczupłą talię. – Z ciebie też całkiem niezła laska. – Mrugnęłam i klepnęłam ją w obleczony w czarną spódnicę tyłek.

Melissa była autentycznie piękna. Ciemnobrązowe włosy kontrastowały z błękitem oczu, przez co trudno było oderwać od niej wzrok. Z tą swoją obłędną figurą i nieskazitelną cerą wyglądała jak dziewczyna z okładki. Ja, ze wzrostem metr siedemdziesiąt i nieproporcjonalną sylwetką, stanowiłam jej zupełne przeciwieństwo. Swego czasu żartowałam, że Bóg poskładał mnie jak figurkę Pani Bulwy z Toy Story: dołożył mi tyłek, talię, piersi… a każdą część ciała w innym rozmiarze.

Efekt okazał się jednak wcale nie taki zły. A ja robiłam z tego użytek.

Do naszych uszu dobiegły dźwięki hiphopowej melodii.

– Ooooch, uwielbiam tę piosenkę! Idziemy tańczyć! – Złapałam Melissę za rękę i pociągnęłam za sobą, truchtem pokonując odległość do źródła muzyki.

– Tobie zawsze chce się tańczyć. – Melissa przewróciła oczami. Gdybym tak cholernie jej nie kochała, wsadziłabym palce w te perfekcyjne, błękitne oczy.

– Bo dobra w tym jestem. A ten mój tyłeczek… och, sama wiesz, co potrafi. – Zaczęłam poruszać biodrami na zatłoczonym podjeździe przed siedzibą bractwa.

– O nie. Proszę, przestań.

Roześmiałam się i spełniłam jej prośbę, kiedy dostrzegłam, jak wielu pożera mnie wzrokiem. Nie znosiłam, kiedy ktoś się na mnie gapił. Wiem, wiem. Straszna ze mnie hipokrytka. Rozejrzałam się i nagle natrafiłam na parę przyglądających mi się ślicznych oczu w kolorze czekolady. Dodatkową zaletę tej sytuacji stanowił fakt, że do oczu dołączona była jedna z najprzystojniejszych twarzy, jakie dane mi było dotąd widzieć. Nieznajomy przeczesał palcami czarne włosy, a potem musnął nimi opalone, pokryte lekkim zarostem policzki. Uśmiechnął się leniwie, a mój żołądek fiknął koziołka.

Głupi żołądek.

– Nie. Tylko mi nie mów, że patrzysz na niego, Cassie. – Melissa stanęła przede mną, uniemożliwiając kontakt wzrokowy z nieznajomym.

– Hej, odsuń się. – Bez względu na to, w którą stronę się wychylałam, widok blokowała mi jej zirytowana twarz.

– Zapomnij. Nie wiesz, kto to taki? – Zasłoniła mi dłonią oczy. Szybko ją odsunęłam.

– Jasne, że nie, w przeciwnym razie już bylibyśmy na randce. – Podskoczyłam, żeby zerknąć na niego ponad głową Melissy.

– Jack Carter nie umawia się na randki. On sypia z dziewczynami i ich wszystkimi koleżankami. – Melissa skrzywiła się pogardliwie.

– A więc to jest ten osławiony Jack Carter. – Byłam zaintrygowana. W gazecie studenckiej i internecie widziałam mnóstwo wzmianek na jego temat.

Melissa objęła mnie.

– We własnej osobie.

– Rzeczywiście jest taki dobry, jak twierdzą? – Po zakończeniu sezonu Jack będzie mógł się ubiegać o powołanie do pierwszej ligi baseballowej. Wszyscy mówili, że stanie się to w ciągu maksymalnie pięciu rund. Podobno to nie byle co.

– Na pewno uważa tak jego ego.

– Typowe. – Kogo, jak kogo, ale sportowców to ja już znam. Wszyscy są tacy sami. Przesądni, chojrakujący, niepewni siebie egocentrycy. Tak, wiem, że te określenia stoją w sprzeczności, ale większość sportowców to w miarę normalni faceci. Tyle że ukrywają się za wysokim na trzydzieści metrów murem, wzniesionym w całości przez ego. Przy czym sami w ogóle tego nie dostrzegają. Od zawsze są zawodnikami i nie potrafią być nikim innym.

– Cass, jak to jest, że masz szczęście do dupków? Jack Carter to pierwszorzędny palant i musisz się trzymać od niego z daleka.

– Hej! – Tupnęłam nogą i zdecydowanym gestem oparłam rękę na biodrze. – Pytanie nie brzmi: „Jak to jest, że masz szczęście do dupków?”, ale „Jak to jest, że większość facetów to dupki?”.

– Słuszna uwaga. No ale jednak. Skoro już wiesz, że to gracz, po co zawracać sobie nim głowę? Jak nic skończy się to dla ciebie lamentami i rwaniem włosów z głowy.

– Nie, jeśli ja zranię go jako pierwsza – mruknęłam.

– Nie dojdzie do tego, uwierz mi. Dziewczyny nie są w stanie zranić Jacka Cartera. Obiecaj mi, że będziesz się trzymać od niego z daleka. – Melissa wbiła we mnie poważne spojrzenie.

– Obiecuję, że będę się trzymać od niego z daleka – zapewniłam nieszczerze, trzepocząc przy tym rzęsami.

– Ech! Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam. – Melissa zaczęła się przeciskać przez tłum, a kiedy mijała Jacka, ten ją zatrzymał. Wyciągnął do niej rękę, ale ona ją odepchnęła, przytupując przy tym jak zawsze, kiedy się irytowała. Przesunął spojrzenie na mnie, a ona podążyła za jego wzrokiem, następnie zamachała rękami i pokręciła przecząco głową. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Melissa wyrzuciła ręce do góry, a zaraz potem ruszyła gniewnie w stronę drzwi.

Jack podszedł do mnie, a w zasadzie to niespiesznie się zbliżył. Jego sylwetka korzystnie się prezentowała w czarnych, krótkich bojówkach i szarej, obcisłej koszulce sportowej, podkreślającej muskulaturę ramion. Przechylił głowę i zmrużył oczy, patrząc na mnie, tak jakbym była maleńkim, bezbronnym stworzeniem, które nie ma pojęcia, że zaraz pożre je żywcem najpiękniejszy, aczkolwiek najniebezpieczniejszy mieszkaniec dżungli.

Poczułam się niemal zbezczeszczona.

Brudna.

Jakbym musiała wziąć natychmiast prysznic, aby zeskrobać z siebie to spojrzenie.

Dopiero kiedy się do mnie zbliżył, odczytałam napis na jego koszulce. „Bez nakładania nie ma bzykania”. A pośrodku widniał rysunek przedstawiający rękawicę chwytacza.

Co za Świnia. Tak, przez duże Ś.

Każdy kij ma dwa końce. Zewrzyj szyki.

– Więc jesteś współlokatorką Melissy? – Słowa te wydostały się gładko z jego ust, a głos okazał się niski i seksowny.

– Ale z ciebie geniusz – odparłam, przyjmując ton możliwie najbardziej obojętny.

– Hej, nie bądź złośliwa. Chciałem cię po prostu poznać. – Spojrzał na mnie uważnie. – Masz śliczne oczy.

– Fajna koszulka. – Zmierzyłam go drwiącym wzrokiem, starając się ukryć fakt, że chce mi się śmiać. Przekaz był pomysłowy, ale za nic nie powiem tego facetowi jego pokroju.

Zerknął na napis i uśmiechnął się kpiarsko.

– Podoba ci się, co? Nie uważasz, że wysyłam w świat odpowiedzialną wiadomość?

Milczałam, kwestionując prawdziwość każdego słowa, które wydostawało się z jego ust.

– No co? Coś ci odgryzło język? Nie uznajesz bezpiecznego seksu?

Mówił poważnie?

– Czego chcesz? – Zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzałam. Zacisnęłam usta.

– Już ci mówiłem, chciałem cię poznać. Jestem Jack Carter. – Wyciągnął rękę, a ja tylko na nią spojrzałam.

– Wiem, kim jesteś. – Udawałam obojętność. Ależ on przystojny. I czarujący. Uganiająca się za spódniczkami świnia. Boże, co się ze mną dzieje?

– Więc słyszałaś o mnie, Kiciu?

Skrzywiłam się z odrazą.

– Nie wierzę, że nazwałeś mnie Kicią. Czy ja wyglądam jak striptizerka?

Zlustrował mnie wzrokiem od góry do dołu, a potem zrobił to raz jeszcze.

– No cóż, skoro już o tym wspomniałaś…

– Ale z ciebie dupek. – Nim zdążyłam odejść, chwycił mnie za ramię. Wyrwałam je z jego uścisku. – Za każdym razem, kiedy mnie dotkniesz, płacisz pięćdziesiąt centów. Więcej tego nie rób.

– Och, a więc nie jesteś striptizerką, lecz dziwką?

– Och, a więc jesteś nie tylko dupkiem, ale i chamem – wyrzuciłam z siebie, po czym zaczęłam się oddalać.

– Podobasz mi się! – zawołał do moich pleców.

– A więc jesteś także idiotą. – Odwróciłam się i spiorunowałam go wzrokiem. – Dodam to do listy twoich zalet.

Usłyszałam jego śmiech. Weszłam do domu, aby poszukać Melissy. Znalazłam ją w końcu w ogrodzie, pijącą coś z czerwonego plastikowego kubka i rozmawiającą z grupką nieznanych mi osób. Podeszłam do niej.

– O mój Boże, Cass, co on ci powiedział? – Zaciągnęła mnie w ustronny kąt.

Poczęstowałam się drinkiem z pobliskiego stołu i przewróciłam oczami.

– Nic. To palant.

– Mówiłam ci. – Uśmiechnęła się znacząco i wzruszyła ramionami. – No cóż, najwyraźniej już cię przebolał. Patrz.

Pokazała na otwarte okno, przez które widać było, jak Jack wpija się w usta skąpo odzianej blondynki. Jedna jego dłoń ściskała jej tyłek. Pokręciłam głową, zniesmaczona tym publicznym pokazem męskiego kurewstwa.

– A potem co? Nigdy więcej się do niej nie odezwie? – zapytałam, próbując go rozgryźć.

Melissa odwróciła się w moją stronę, a w jej niebieskich oczach czaiła się ciekawość.

– Nie. Będą ze sobą rozmawiać. To znaczy do czasu, aż ona się wkurzy na niego za to, że… on to on. Ale Jack już nigdy więcej się z nią nie umówi. Nie spotyka się dwa razy z tą samą dziewczyną.

– A te dziewczyny… one o tym wiedzą? – Byłam zaszokowana. Poważnie, czy one w ogóle nie mają poczucia własnej wartości?

– Wiedzą.

– Żałosne. – Zmarszczyłam brwi i ponownie spojrzałam w okno. Zdążyłam dostrzec, że Jack wychodzi razem z blondynką, a na jej ślicznej twarzy widnieje uśmiech.

Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Jackiem Carterem.

Jackiem cholernym Carterem.

Przyszłą gwiazdą sportu. Podobno rzucona przez niego piłka osiągała prędkość pomiędzy sto pięćdziesiąt pięć a sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Nieźle. Naprawdę nieźle. Zwłaszcza jak na mańkuta. A prędkości nie da się przecież wyuczyć. Albo potrafi się rzucać tak szybko, albo nie.

Jack Carter był szybki.

Na boisku baseballowym i poza nim.

Dwa dni później przeczesywałam wzrokiem wnętrze klubu studenckiego, szukając Melissy. Bywał tu cały kampus, bo to jedyne miejsce, w którym można zjeść pizzę. A wyglądało na to, że dla studentów pizza stanowi główny punkt codziennego jadłospisu.

Zauważyła mnie i zaczęła wymachiwać opalonymi rękami. Wyglądała jak obłąkana, roześmiałam się. Odmachałam, wzięłam tacę, kupiłam coś do jedzenia i zaczęłam się przeciskać do jej stolika.

– Kicia.

Zatrzymał mnie głęboki, zmysłowy głos i mój uśmiech zbladł. Z odrazą odwróciłam się w stronę jego właściciela.

– Wiesz, nawet nie lubię kotów. – Uniosłam brew i posłałam Jackowi wściekłe spojrzenie.

W rękach obracał czapkę z daszkiem. Założył ją na głowę i schował pod nią ciemne włosy. Niemal jak urzeczona patrzyłam, kiedy przesuwał palcami po białych inicjałach naszej szkoły. Ciemnoniebieska koszulka opinała mu mięśnie rąk i ramion. Był wręcz obrzydliwie przystojny.

– Prawdę mówiąc, to nie wiedziałem. Ale cieszę się, że już wiem. – Uśmiechnął się i przysięgam, że na widok jego dołeczków fragment mojego serca się roztopił.

Ale ze mnie cienias.

Próbowałam ruszyć w stronę Melissy, która przyglądała mi się z wyraźną ciekawością, tylko że on i to jego głupie, olśniewające ciało stali mi na drodze. Szybko zrobiłam krok w prawo, ale on mnie od razu zblokował. Zrobiłam kolejny krok, tym razem w lewo, i sytuacja się powtórzyła.

– Czego chcesz, Jack? – zapytałam i oboje nas zaskoczył gniew w moim głosie.

– Zawsze zachowujesz się tak nieprzyjaźnie? – Jego uśmiech mi mówił, że tylko się ze mną droczy. Znowu pojawiły się dołeczki, a moje ciało oblała fala gorąca.

– Tylko w stosunku do facetów twojego pokroju.

– Powiedz w takim razie, Kiciu, jaki jest facet mojego pokroju?

– Niewarty mojego czasu. – Natarłam tacą na jego brzuch, a kiedy stęknął, szybko go wyminęłam, starając się nie rozlać napoju.

– Jeszcze do mnie przyjdziesz! – zawołał.

– Nie liczyłabym na to.

Podeszłam do naszego stolika i głośno postawiłam tacę z jedzeniem.

– Niezła scenka. – Melissa miała oczy wielkie jak spodki i z całych sił starała się nie roześmiać.

– Hę?

– Rozejrzyj się. – Machnęła ręką.

Omiotłam spojrzeniem bar i inne stoliki. Oczy wszystkich skierowane były albo na mnie, albo na Jacka. Super. Ostatnie, czego chciałam, to aby cała uczelnia uznała, że jestem najnowszym podbojem Jacka Cartera.

– Czy on zawsze jest taki okropny? – Otworzyłam jogurt malinowy.

– Nie wiem, Cass. Do tej pory nie widziałam, żeby się tak zachowywał, jeśli o to właśnie pytasz.

– Nie wiem, o co pytam. – Poirytowana rozejrzałam się w poszukiwaniu twarzy Jacka. Siedział przy stole w towarzystwie rozbawionych dziewczyn, odrzucających włosy, macających jego mięśnie i śmiejących się z każdej jego wypowiedzi. Nasze spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, po czym odwróciłam wzrok. Serce biło mi nieco szybciej.

– Jezu. Jak to możliwe, że dotąd nie zwróciłam uwagi na to widowisko? – zastanowiłam się na głos. Melissa zachichotała.

– Naprawdę nie wiem. Tak się dzieje codziennie.

– Te dziewczyny nie wiedzą, co to wstyd. Ich zachowanie jest żenujące.

– Każda chciałaby stać się tą, w której on się w końcu zakocha. – W głosie Melissy pobrzmiewała nutka współczucia.

– No to powodzenia, drogie panie! – Udałam, że salutuję wgapionym w Jacka dziewczynom, po czym przypuściłam atak na jogurt. Kiedy usłyszałam okrzyki i odgłos przybijania piątki, górę nade mną wzięła ciekawość. Obejrzałam się na stolik Jacka i zobaczyłam, że obok niego siedzi jakiś chłopak, podobnego wzrostu i postury.

– Kto to? – zapytałam Melissę.

– Ten, który przed chwilą usiadł? To Dean… młodszy brat Jacka. Studiuje na pierwszym roku.

– Skąd, u licha, wiesz to wszystko? Jesteś jak uczelniana książka telefoniczna – przekomarzałam się z nią.

– Chodzimy razem na jedne zajęcia.

– Chwileczkę – rzekłam, unosząc rękę. – Co to znaczy, że chodzisz na zajęcia z pierwszoroczniakiem?

– Zostały mi do zaliczenia dwa przedmioty z pierwszego roku. Dean jest naprawdę miły. Zupełnie nie przypomina Jacka – dodała z uśmiechem i nieobecnym spojrzeniem.

– O mój Boże, on ci się podoba!

– Wcale nie – zaprotestowała Melissa. – Nawet go dobrze nie znam! Mówię jedynie, że jest zupełnie inny niż jego brat.

– W porządku, uspokój się. Nie ma nic złego w lubieniu brata Jacka Cartera. – Obejrzałam się na Deana; choć miał uroczy uśmiech, brakowało mu dołeczków starszego brata. – Przystojny. – Szturchnęłam ją w ramię.

– Prawda? – Też się na niego obejrzała.

– Przynajmniej podoba ci się ten porządny. – Uśmiechnęłam się. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że bracia obejmują się za szyję.

– Mówisz tak, jakby mógł mi się podobać ten drugi! Jack jest odrażający. – Udała, że wkłada sobie palec do gardła.

– Skoro tak twierdzisz – rzekłam, racząc się jogurtem.

– Przysięgam, Cassie, jeśli stracisz głowę dla tego gnojka, nie chcę o tym słyszeć. Przyglądam mu się już od dwóch lat i mówię ci: to niepoprawny playboy. – Urwała, biorąc wielki kęs banana.

– Słyszę. Okej? Mam się trzymać z daleka od Jacka Cartera. To nie powinno się okazać trudne, bo przecież wcale nie mam ochoty na bliższą znajomość.

Melissę uspokoiła moja obietnica. Obie się uśmiechnęłyśmy.

The Perfect Game

Copyright © J. Sterling 2012

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2017

Copyright © for the translation by Monika Wiśniewska 2017

Redakcja – Marta Pustuła

Korekta – Aneta Wieczorek

Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografie na okładce – Piotr Marcinski / Alamy Stock Photo, Eric Broder Van Dyke / Shutterstock

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I, Kraków 2017

ISBN EPUB: 978-83-65836-68-7ISBN MOBI: 978-83-65836-69-4

  wsqn.pl  WydawnictwoSQN  wydawnictwosqn  SQNPublishing  wydawnictwosqn  WydawnictwoSQN  Sprzedaż internetowa labotiga.pl  E-booki  Zrównoważona gospodarka leśna  Tempori serviendum est
Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Jeden. Cassie
Dwa
Trzy
Cztery
Pięć
Sześć. Jack
Siedem. Cassie
Osiem
Dziewięć
Dziesięć. Jack
Jedenaście. Cassie
Dwanaście. Jack
Trzynaście. Cassie
Czternaście
Piętnaście. Jack
Szesnaście. Cassie
Siedemnaście
Osiemnaście. Jack
Dziewiętnaście
Dwadzieścia. Cassie
Dwadzieścia jeden. Jack
Dwadzieścia dwa. Cassie
Dwadzieścia trzy
Epilog
Podziękowania
O autorce
Strona redakcyjna