Szpieg Boga - Juan Gomez-Jurando - ebook

Szpieg Boga ebook

Juan Gomez-Jurando

3,6

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Doskonały thriller, pełen akcji i tajemniczości, w którym rzeczywistość miesza się z fikcją.

[opis okładkowy]

Książka dostępna w zasobach:

Biblioteka Publiczna Gminy Grodzisk Mazowiecki
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu
Biblioteka Publiczna w Piasecznie
Miejska Biblioteka Publiczna w Kamiennej Górze
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Nałkowskiej w Przasnyszu
Biblioteka Publiczna w Swarzędzu
Gminna Biblioteka Publiczna w Raszynie
Miejska Biblioteka Publiczna w Bielsku Podlaskim

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 386

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (5 ocen)
0
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Rzym, 2 kwietnia 2005 roku. Papież Jan Paweł II umiera, plac Świętego Piotra oblegają pielgrzymi, składający Mu ostatnią cześć. Trwają przygotowania do konklawe. Właśnie wtedy dwaj wysoko postawieni w rankingach kardynałowie zostają brutalnie zamordowani, a ich ciała bestialsko okaleczone. Po Rzymie grasuje psychopata - seryjny morderca ścigany przez Paolę Dicanti, psychologa i kryminologa. Podczas śledztwa kobieta odkrywa najciemniejsze tajemnice Watykanu oraz dowiaduje się o istnieniu centrum rehabilitacyjnego dla katolickich duchownych oskarżonych o molestowania seksualne. Oficjalnie śmierć kardynałów nie miała miejsca, a konklawe powinno przebiegać bez zakłóceń...

JUAN GÓMEZ-JURADO

SZPIEG BOGA

Z języka hiszpańskiego przełożyłaDANUTA KAŁUŻA

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA

 

Copyright © 2006 by Juan Gómez-Jurado

Copyright © 2006 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2006 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Fragmenty Pisma Świętego na podstawie Biblii Tysiąclecia(wydanie V, Poznań 2002)

Redakcja: Marcin Grabski, Olga RutkowskaKorekta: Ewa Penksyk-Kluczkowska, Beata Iwicka

Projekt okładki: Wydawnictwo Sonia DragaZdjęcie na okładce © Corbis

ISBN: 83-89779-95-1

Dystrybucja:

Firma Księgarska Jacek Olesiejukul. Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawatel./fax (22) 631 48 32, 632 91 55e-mail: [email protected]

~ www.olesiejuk.pl

Sprzedaż wysyłkowa:www.merlin.com.plwww.empik.com

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.pl. Grunwaldzki 8-10, 40-950 Katowicetel. (32) 782 64 77, fax (32) 253 77 28e-mail: [email protected]

Skład i łamanie:STUDIO NOA, Ireneusz Olszawww.dtp.studio-noa.com.pl

Katowice 2006. Wydanie IDruk: WZDZ - Drukarnia Lega, Opole

Dla Katu, która jest światłem mojego życia

I tobie dam klucze królestwa niebieskiego... (Mt 16,19)

PROLOG

INSTYTUT ŚWIĘTEGO MATEUSZA (CENTRUM REHABILITACYJNE DLA KATOLICKICH DUCHOWNYCH OSKARŻONYCH O NADUŻYCIA SEKSUALNE) SILVER SPRING W STANIE MARYLAND, CZERWIEC 1999 ROKU

Ojciec Selznick obudził się o północy, czując na gardle nóż do sprawiania ryb. Do dziś jest zagadką, w jaki sposób Karoski zdobył to narzędzie. Ostrzył je podczas trwających bez końca nocy, pocierając o brzeg poluzowanego kafelka w swojej izolatce.

To był przedostatni raz, gdy udało mu się uciec z izolatki - ciasnej celi o wymiarach dwa na trzy metry - za pomocą wkładu do długopisu uwalniając się od łańcucha, którym Karoski przytwierdzony był do ściany.

Selznick go obraził. I musiał za to zapłacić.

- Nawet nie próbuj się odezwać, Peter.

Karoski z sadystyczną bezwzględnością, silną, wypielęgnowaną dłonią zasłaniał Selznickowi usta, podczas gdy nożem głaskał zarost duchownego. W dół i w górę, makabrycznie parodiując ruchy wykonywane podczas golenia. Sparaliżowany ze strachu Selznick patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma, tłamsząc w rękach prześcieradło, przytłoczony ciężarem mściciela.

- Wiesz, po co przyszedłem, prawda, Peter? Zamrugaj raz, jeśli wiesz, a dwa razy, jeżeli nie wiesz.

Selznick nie zareagował, dopóki nie poczuł, że nóż do sprawiania ryb porusza się wolniej. Zamrugał dwa razy.

- Twoja ignorancja bardziej doprowadza mnie do furii niż twoja nieuprzejmość, Peter. Przyszedłem, aby wysłuchać twojej spowiedzi.

Selznick odetchnął z ulgą.

- Żałujesz, że molestowałeś niewinne dzieci?

Mrugnął.

- Żałujesz, że splamiłeś honor kapłana?

Mrugnął.

- Żałujesz, że skrzywdziłeś wiele dusz, sprzeniewierzając się naszemu Kościołowi?

Mrugnął.

- 1 najważniejsze. Żałujesz, że trzy tygodnie temu przeszkodziłeś mi podczas terapii grupowej, znacznie opóźniając tym samym mój powrót do życia społecznego, a także do służby Bogu?

Mocno mrugnął.

- Cieszy mnie widok twojej skruchy. Co do pierwszych trzech grzechów, jako pokutę odmów sześć razy „Ojcze nasz” i sześć razy „Zdrowaś Mario”. Jeśli zaś chodzi o ten ostatni grzech...

Karoski, nawet nie mrugnąwszy swoimi zimnymi szarymi oczyma, podniósł nóż i wsadził go w usta przerażonej ofiary.

- Oj, Peter, nawet sobie nie wyobrażasz, jaką mi to sprawi przyjemność. ..

Selznick umierał blisko czterdzieści pięć minut, konając w zupełnej, wymuszonej ciszy, nie wzywając strażników, którzy stali trzydzieści metrów dalej. Karoski wrócił do swojej celi i zamknął drzwi. Następnego ranka przestraszony dyrektor instytutu znalazł go pokrytego zaschniętą krwią. To nie widok jednak najbardziej przeraził starego duchownego.

Prawdziwą grozę wzbudził w nim chłodny, beznamiętny głos, jakim Karoski poprosił o ręcznik i miednicę, gdyż, jak stwierdził, trochę się pobrudził.

DRAMATIS PERSONAE

Kapłani

Anthony Fowler - były oficer wywiadu sił powietrznych, Amerykanin

Viktor Karoski - kapłan i seryjny morderca, Amerykanin

Canice Conroy - dyrektor Instytutu Świętego Mateusza, Amerykanin

Wysokiej rangi cywile pracujący na terenie Watykanu

Joaquin Balcells - rzecznik Watykanu, Hiszpan

Gianluigi Varone - jedyny sędzia miasta Watykan, Włoch

Kardynałowie

Eduardo Gonzales Samalo - kardynał kamerling, Hiszpan

Francis Shaw - Amerykanin

Emilio Robayra - Argentyńczyk

Enrico Portini - Włoch

Geraldo Cardoso - Brazylijczyk

Pozostałych stu dziesięciu kardynałów

Duchowni

brat Francesco Toma - karmelita, proboszcz kościoła Santa

Maria in Traspontina

siostra Helena Tobina - Polka, dyrektorka Domus Sanctae

Marthae w Watykanie

Służby ochrony Watykanu

Camilo Cirin - szef służb ochrony

Fabio Dante - agent służb ochrony

Wydział do spraw Brutalnych Morderstw włoskiej policji (WBM)

Paola Dicanti - inspektor, lekarz psychiatrii, odpowiedzialna za Laboratorium Analizy Behawioralnej (LAB)

Carlo Boi - dyrektor generalny WBM, przełożony Paoli

Maurizio Pontiero - podinspektor

Angelo Biffi - ekspert w dziedzinie odtwarzania wyglądu osób i przedmiotów

Cywile

Andrea Otero - wysłanniczka dziennika „El Globo”, Hiszpanka

Giuseppe Bastina - posłaniec firmy Tevere Express, Włoch

Od autora: Niemal wszyscy bohaterowie mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości. Przedstawiona historia jest fikcją, ale bliską realiom życia za Spiżową Bramą, a także w Instytucie Świętego Mateusza - tajemniczym, napawającym lękiem miejscu, które istnieje, choć nosi inną nazwę. Najbardziej niepokojące w tej książce nie są jednak opisane wydarzenia, lecz to, że mogłyby się one rozegrać naprawdę.

PAŁAC APOSTOLSKI SOBOTA, 2 KWIETNIA 2005 ROKU, GODZINA 21.37

Mężczyzna leżący w łóżku przestał oddychać. Jego osobisty sekretarz, arcybiskup Stanisław Dziwisz, który przez trzydzieści sześć godzin ściskał prawą dłoń konającego, zaczął płakać. Lekarze musieli oderwać go siłą. Przeszło godzinę próbowali reanimować zmarłego. Podejmujące niekończące się próby, wiedzieli, że muszą zrobić wszystko, co w ich mocy, lub nawet więcej, aby uspokoić własne sumienia. Nie miało to jednak najmniejszego sensu.

Prywatne apartamenty Sumo Pontifice musiały zaskakiwać swoim wyglądem niejednego obserwatora. Namiestnik, do którego z szacunkiem podchodzili przywódcy różnych państw, mieszkał otoczony ubóstwem. Jego pokój był niewiarygodnie surowym pomieszczeniem, z gołymi ścianami ozdobionymi jedynie krzyżem. Całe umeblowanie stanowiły lakierowane drewniane meble: stół, krzesło i skromne łóżko, które w ostatnich miesiącach zostało zastąpione specjalistycznym łóżkiem szpitalnym. To właśnie przy nim gorliwie starano się reanimować zmarłego, a krople potu spadały na nieskazitelną biel prześcieradła. Cztery polskie zakonnice zmieniały je trzy razy dziennie.

Ostatecznie doktor Silvio Renato, osobisty lekarz papieża, zaprzestał tego daremnego wysiłku. Jednym gestem rozkazał pielęgniarzom, aby zmęczoną twarz zmarłego przykryli białym woalem. Poprosił, żeby wszyscy oprócz arcybiskupa Dziwisza opuścili pokój. Niezwłocznie sporządził akt zgonu. Przyczyna śmierci była ewidentna - zapaść sercowo-naczyniowa wywołana infekcją dróg moczowych. Podczas wpisywania imienia starca doktor lekko się zawahał, ostatecznie jednak wybrał jego cywilne nazwisko, aby uniknąć wszelkich problemów.

Po złożeniu podpisau lekarz przekazał dokument kardynałowi Samalo, który właśnie wszedł do pokoju. Na purpuracie spoczywał przykry obowiązek oficjalnego potwierdzenia śmierci papieża.

- Dziękuję, panie doktorze. Pozwoli pan, że rozpocznę.
- Teraz należy do was, Eminencjo.
- Nie, doktorze. Teraz należy do Boga.

Samalo powoli zbliżył się do łóżka zmarłego. Podczas siedemdziesięciu ośmiu lat życia wielokrotnie prosił Pana, aby nie pozwolił mu dotrwać do tej chwili. Był spokojnym i opanowanym człowiekiem, zdawał sobie sprawę z niedogodnego ciężaru oraz z przeogromnego obowiązku spoczywającego na jego barkach.

Spojrzał na papieża. Ten człowiek w ciągu osiemdziesięciu czterech lat przeżył postrzał w pierś, nowotwór okrężnicy oraz ciężkie zapalenie wyrostka robaczkowego. Choroba Parkinsona osłabiała jednak jego ciało dzień po dniu, aż w końcu serce nie zdołało tego wytrzymać.

Z okna na trzecim piętrze pałacu kardynał widział, jak dwustutysięczny tłum wiernych wypełniła plac Świętego Piotra. Dachy pobliskich budynków były pełne anten i kamer telewizyjnych. „Niedługo będzie ich jeszcze więcej - pomyślał Samalo. - Ludzie go uwielbiali, podziwiali jego poświęcenie i żelazną wolę. Dla wszystkich będzie to ogromny cios, choć już od stycznia spodziewano się, że to nastąpi...”

Zza drzwi dobiegł go hałas. Szef ochrony Watykanu, Camilio Cirin, wszedł w towarzystwie trzech kardynałów, których zadaniem było poświadczyć śmierć papieża. Łatwo można było dostrzec na ich twarzach smutek i zmęczenie. Purpuraci podeszli do łóżka. Żaden nie odwrócił oczu.

- Zacznijmy - powiedział Samalo.

Dziwisz podsunął mu niewielką otwartą walizkę. Kardynał kamerling podniósł biały woal, którym była przykryta twarz zmarłego, i otworzył ampułkę zawierającą święte oleje. Rozpoczął tysiącletni łaciński rytuał:

- Si vives, ego te absolvo a peccatis tuis, in nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti, amen1.

Samalo zrobił na czole zmarłego znak krzyża i dodał:

- Per istam sanctam Unctionem et suam pissimam misericordiam adiuvet te Dominus gratia Spiritus Sancti ut a peccatis liberatum te salvat atque propitius alleviet. Amen2.

Uroczystym gestem pobłogosławił zmarłego:

- Na mocy władzy otrzymanej przez Stolicę Apostolską, ja cię rozgrzeszam z grzechów twoich i błogosławię, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Z walizki, którą trzymał arcybiskup, Samalb wyciągnął srebrny młoteczek. Uderzył nim lekko trzy razy w czoło zmarłego, powtarzając za każdym razem:

- Karolu Wojtyło, umarłeś?

Nie było odpowiedzi. Kamerling spojrzał na trzech kardynałów stojących przy łóżku, a oni zgodnie skinęli głowami.

- To prawda, papież nie żyje.

Prawą ręką Samalo zdjął zmarłemu Pierścień Rybaka, symbol władzy w świecie, i ponownie zakrył twarz Jana Pawła II woalem. Ciężko westchnął i spojrzał na trzech kardynałów.

- Mamy dużo rzeczy do zrobienia.

INFORMACJE OGÓLNE NA TEMAT MIASTA-PANSTWA WATYKAN

(WEDŁUG CIA WORLD FACTBOOK)

Powierzchnia: 0,44 km2 (najmniejszy kraj na świecie)

Długość granic: 3,2km (z Republiką Włoską)

Najniżej położone miejsce: plac Świętego Piotra (19 m np.m.)

Najwyżej położone miejsce: Ogrody Watykańskie (75 m np.m.)

Warunki klimatyczne: zimą (od września do maja) - temperatura umiarkowana, klimat deszczowy; latem (od maja do września) - ciepło i sucho

Zagospodarowanie terenu: w 100%obszar miejski; grunty uprawne - 0%

Zasoby naturalne: brak

Liczba ludności: 911 obywateli z paszportami Watykanu, 3000 pracowników dochodzących

Ustrój polityczny: kościelny, teokratyczna monarchia elekcyjna

Podatek od narodzin: 0% (w całej historii brak jakichkolwiek narodzin)

Gospodarka: oparta na dochodach z datków, pielgrzymek i wizyt w muzeach, sprzedaży rękodzieła, znaczków i kartek pocztowych Łączność: 2200 linii telefonicznych, 7 stacji radiowych, 1 kanał telewizyjny

Dochód roczny: 242miliony dolarów

Wydatki roczne: 272 miliony dolarów

System prawny: oparty na dziesięciu przykazaniach (mimo że od 1868 roku nie jest stosowana, obowiązuje kara śmierci)

Uwagi: Ojciec Święty ma ogromny wpływ na życie ponad 1,086 miliarda wiernych.

KOŚCIÓŁ SANTA MARIA IN TRASPONTINA VIA DELLA CONCILIAZIONE 14, WTOREK, 5 KWIETNIA 2005 ROKU, GODZINA 10.41

Wchodząc do kościoła, inspektor Paola Dicanti zmrużyła oczy, aby przyzwyczaić się do panujących w nim ciemności. Dotarcie na miejsce zbrodni zajęło jej prawie pół godziny. Co prawda w Rzymie zawsze panował wielki chaos komunikacyjny, ale po śmierci Ojca Świętego rzymskie ulice zamieniły się w prawdziwe piekło. Tysiące osób zjeżdżało co dzień do stolicy chrześcijaństwa, chcąc oddać cześć papieżowi, którego ciało wystawiono w Bazylice Świętego Piotra. Gdy biskup Rzymu umierał, został okrzyknięty świętym. Już teraz po ulicach miasta krążyli wolontariusze, zbierając podpisy pod petycją wzywającą do rozpoczęcia jego procesu beatyfikacyjnego. Każdej godziny osiemnaście tysięcy osób przechodziło przed ciałem zmarłego papieża. „To wszystko jest jak wyścig lekarzy sądowych” - ironizowała w myślach Paola.

Paola mieszkała z matką w domu przy Via della Croce. Przed wyjściem z mieszkania matka przestrzegała ją:

- Nie jedź ulicą Cavour, bo będziesz się wlec. Dojedź do Regina Margherita i skręć w Rienzo - powiedziała, mieszając kaszkę, którą od trzydziestu trzech lat przygotowywała córce każdego ranka.

Oczywiście, Paola wybrała Cavour i straciła mnóstwo czasu.

Nadal czuła w ustach smak kaszki, smak każdego poranka. Przez rok, gdy studiowała w siedzibie FBI w Quantico w Wirginii, umierała z tęsknoty za tym doznaniem. W końcu poprosiła matkę, aby przysłała jej słoik, którego zawartość Paola mogła sobie podgrzać w pomieszczeniu socjalnym na Wydziale Nauk Behawioralnych. Nie smakowało tak samo, ale pomogło jej przetrwać ten ciężki, choć owocny rok. Paola, mimo że pochodziła z niezamożnej rodziny, dorastała niedaleko Via Condotti, jednej z najbardziej ekskluzywnych ulic świata. Nie wiedziała, co oznacza słowo „bieda ”, do czasu, gdy wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Powrót do miasta, którego w wieku dojrzewania tak bardzo nienawidziła, sprawił jej ogromną radość.

W 1995 roku we Włoszech utworzono Wydział do spraw Brutalnych Morderstw (WBM), zatrudniający policjantów specjalizujących się w seryjnych zbrodniach. Wydaje się niewiarygodne, że kraj, który znajduje się na piątym miejscu na świecie pod względem liczby psychopatów, tak długo zwlekał z założeniem podobnej jednostki. W ramach WBM działał departament specjalny, nazywany Laboratorium Analizy Behawioralnej (LAB), założony przez Giovanniego Baltę, mistrza i mentora Dicanti. Niestety, Balta zginął na początku 2004 roku w tragicznym wypadku samochodowym i la dottoressa Dicanti awansowała, stając się la ispettore Dicanti, szefową LAB w Rzymie. Awans ten ułatwiły jej studia w akademii FBI i znakomite referencje otrzymane od Giovanniego Baity. Co prawda po śmierci poprzedniego przełożonego personel Laboratorium Analizy Behawioralnej został zredukowany do jednej osoby - jej samej, ale będąc pracownicą Wydziału do spraw Brutalnych Morderstw, Paola zawsze mogła skorzystać z pomocy najbardziej zaawansowanej w Europie infrastruktury technicznej.

Wszystko to okazało się jednak wielką porażką. We Włoszech znajdowało się trzydziestu niezidentyfikowanych seryjnych morderców, a dziewięć spraw dotyczyło „gorących przypadków”, czyli zabójstw dokonanych w niedalekiej przeszłości. Od czasu, gdy Paola stała się odpowiedzialna za LAB, nie znaleziono nowych trupów Brak fizycznych dowodów zwiększał presję wywieraną na Dicanti, gdyż w takiej sytuacji profil psychologiczny był jedynym śladem w dochodzeniu i tylko on mógł doprowadzić do podejrzanego. „Zamki z piasku” - tak nazywał tę metodę doktor Carlo Boi, kryminolog, a przy tym matematyk i fizyk nuklearny, który więcej czasu spędzał przyklejony do słuchawki telefonicznej niż w laboratorium. Niestety, Boi był dyrektorem generalnym WBM oraz bezpośrednim przełożonym Paoli i za każdym razem, gdy się mijali, patrzył na nią z ironią. „Moja śliczna powieściopisarka” - tak ją nazywał, gdy znajdowali się sam na sam w jego gabinecie, twierdząc uszczypliwie, że marnuje ona swoją niezwykłą wyobraźnię na tworzenie psychologicznych portretów przestępców. Dicanti marzyła o dniu, gdy jej praca zacznie przynosić sukcesy i dzięki nim będzie mogła utrzeć nosa temu sukinsynowi. Pewnej nocy popełniła jednak błąd, posunęła się jeden krok za daleko. Jeśli się pracuje wiele godzin, do późnej nocy, czujność słabnie, w sercu brakuje czegoś nieokreślonego, a rano pojawia się moralny kac. Zwłaszcza że Boi był żonaty i prawie dwa razy starszy od niej. Na szczęście był także dżentelmenem i nigdy nie wspomniał o tym, co między nimi zaszło (starał się zachować dystans), ale sposób, w jaki się do niej odnosił, nie pozwolił Paoli zapomnieć. Tak bardzo go nienawidziła.

Dziś, po raz pierwszy od czasu jej awansu, nareszcie trafiła się sprawa, którą mogła się zająć od samego początku i nie musiała się kierować niewiele wartymi dowodami dostarczonymi przez niezdarnych agentów. Zadzwonili do niej podczas śniadania; tuż po nim pobiegła do pokoju, żeby się przebrać. Spięła długie czarne włosy w ciasny kok, zrzuciła z siebie spódnicospodnie i sweter, w których zamierzała iść do biura, i wbiła się w czarny kostium. Zaintrygował ją ten telefon. Nie podano żadnych szczegółów, informując jedynie, że popełniono przestępstwo i czekają na nią w Santa Maria in Traspontina, gdyż potrzebna im jest jej specjalistyczna pomoc.

Paola Dicanti dotarła do wrót kościoła. Za nią tłoczyli się ludzie w liczącej prawie pięć kilometrów kolejce, która sięgała aż do mostu Wiktora Emanuela II. Pani inspektor z zakłopotaniem przypatrywała się tej scenie. Ci ludzie czekali całą noc. Niektórzy pielgrzymi przyglądali się z zainteresowaniem parze karabinierów, która uniemożliwiała wiernym wejście do świątyni. Policjanci z udawaną uprzejmością zapewniali, że budynek jest w trakcie remontu.

Paola wzięła głęboki oddech i przeszła przez próg mrocznego kościoła. Znajdowała się tam tylko jedna nawa z pięcioma kaplicami z każdej strony. W powietrzu unosiła się woń starego kadzidła. Wszystkie światła były wyłączone, prawdopodobnie więc ciało znaleziono w ciemnościach. Jedna z zasad Boi brzmiała: „Zobaczmy to, co widział sprawca”.

Paola rozejrzała się dookoła, mrużąc oczy. Dwie osoby, odwrócone do niej plecami, szeptały z tyłu kościoła. Obok chrzcielnicy odmawiał różaniec zdenerwowany karmelita, który bacznie przyglądał się zdarzeniu.

- Jest piękny, prawda, signorina? Wybudowany w 1566 roku przez Peruzziego, jego kaplice...

Dicanti przerwała mu stanowczym uśmiechem.

- Niestety, proszę brata, w tej chwili sztuka mnie nie interesuje. Inspektor Paola Dicanti. Ksiądz jest proboszczem?

- Istotnie, ispettora. Jestem również tą osobą, która odkryła ciało. Zapewne to ono bardziej panią interesuje. Błogosławiony bądź, Panie, w takich dniach, jak te... Opuścił nas święty i pozostały jedynie demony!

Zakonnik wyglądał tak, jakby się zbyt wcześnie postarzał - w okularach z grubymi szkłami, ubrany w brązowy habit karmelitów. Szkaplerz miał przewiązany grubym sznurem, a posiwiała, bujna broda zasłaniała jego twarz. Lekko pochylony, utykając, okrążał chrzcielnicę. Trzęsącymi się palcami przesuwał paciorki różańca.

- Proszę brata, proszę się uspokoić. Jak się ksiądz nazywa?
- Francesco Toma, ispettora.

- Dobrze; proszę mi opowiedzieć, co się tutaj wydarzyło. Zdaję sobie sprawę, że brat opowiadał już o tym sześć albo siedem razy, ale proszę mi uwierzyć, jest to niezbędne.

Zakonnik odetchnął ciężko.

- Nie mam nic ważnego do opowiedzenia. Poza tym, że jestem proboszczem, zajmuję się także utrzymaniem porządku w tym kościele. Mieszkam w maleńkiej celi za zakrystią. Jak każdego dnia, wstałem o siódmej trzydzieści. Przemyłem twarz i włożyłem habit. Minąłem zakrystię i ukrytym przejściem za głównym ołtarzem wszedłem do kościoła. Skierowałem się do kaplicy Santa Maria del Carmen, gdzie każdego dnia odmawiam modlitwę. Zaskoczyło mnie, że przy kaplicy Świętego Tomasza stoją zapalone znicze, gdyż wieczorem nie było tam żadnej świecy... I wtedy go zobaczyłem. Śmiertelnie przerażony pobiegłem do zakrystii, gdyż zabójca wciąż mógł się znajdować w kościele. Stamtąd zadzwoniłem na policję.

- Niczego brat nie dotykał?
- Nie, ispettora. Niczego. Byłem bardzo wystraszony, niech Bóg mi wybaczy.
- Nie próbował brat pomóc ofierze?
- Ispettora... To było bardziej niż oczywiste, że on już dawno nie żyje.

Podinspektor Maurizio Pontiero z Wydziału do spraw Brutalnych Morderstw podszedł do nich od strony nawy.

- Dicanti, pospiesz się, zaraz zapalą światło.
- Chwileczkę. Proszę, to jest moja wizytówka. Numer mojego telefonu komórkowego znajduje się na dole. Proszę do mnie zadzwonić, jak tylko brat sobie coś przypomni.
- Tak zrobię, ispettora. A to podarunek dla pani. Karmelita wręczył jej kolorowy obrazek.
- To Santa Maria del Carmen. Proszę się z nią nigdy nie rozstawać, a wskaże pani drogę w tych okropnych czasach.
- Dziękuję bratu - powiedziała Dicanti, chowając bez przekonania obrazek.

Poszła za Pontierem do trzeciej kaplicy po lewej, oddzielonej od reszty kościoła czerwoną policyjną taśmą.

- Spóźniłaś się - zganił Paolę podinspektor.
- Był straszny korek. Na zewnątrz mamy niezły cyrk.
- Powinnaś była jechać przez Rienzo.

Co‘prawda z punktu widzenia struktury włoskiej policji Dicanti przewyższała rangą Pontiera, ale w WBM to on był odpowiedzialny za śledztwa w terenie, dlatego każdy śledczy z laboratorium był mu podporządkowany. Nawet Paola, choć kierowała odrębną komórką w ramach wydziału. Pontiero był bardzo szczupłym i zgryźliwym pięćdziesięciojednoletnim mężczyzną. Na jego zasuszonej, niemłodej twarzy nieustannie gościł surowy grymas. Paola zdawała sobie sprawę, że podinspektor ją ubóstwia, ale skrzętnie to ukrywa.

Dicanti już miała przejść przez taśmę, ale Pontiero chwycił ją za ramię.

- Paola, poczekaj chwilę. Nic, co kiedykolwiek wcześniej widziałaś, nie przygotowało cię na taki widok. Uwierz mi: to odrażające - głos mu drżał.
- Myślę, Pontiero, że dam sobie radę, ale dzięki.

Weszła do kaplicy. W środku uwijał się jeszcze technik z WBM, robiąc zdjęcia. Na końcu kaplicy stał niewielki ołtarz z obrazem poświęconym świętemu Tomaszowi, ukazanemu w chwili, gdy przykłada palce do ran Jezusa.

Poniżej znajdowało się ciało.

- Matko Przenajświętsza!

- Uprzedzałem cię, Dicanti.

Był to dantejski widok. Ciało nieboszczyka oparto o ołtarz. Tam, gdzie kiedyś były oczy, ziały teraz dwie okropne rany. Z ust, otwartych w przerażający, dziwaczny sposób, zwisał szarawy przedmiot. W błysku fleszy Dicanti odkryła coś równie okropnego. Ręce zostały obcięte i umyte z krwi, jedna obok drugiej leżały na białym płótnie blisko ciała. Na jednej z dłoni umieszczono gruby pierścień.

Zmarły ubrany był w czarną sutannę z purpurowymi la-mówkami, zwykle noszoną przez kardynałów.

Paola otworzyła szeroko oczy.

- Pontiero, powiedz, że to nie jest kardynał.

- Tego jeszcze nie wiemy, Dicanti. Pracujemy nad tym, ale z jego twarzy nie zostało zbyt wiele. Czekaliśmy na ciebie, żebyś mogła zobaczyć to wszystko tak, jak widział zabójca.

- Gdzie są pozostali z wydziału kryminalnego?

Pracowników wydziału kryminalnego uważano za wielkie szychy w WBM. Wszyscy byli doświadczonymi policjantami, specjalizującymi się w zbieraniu dowodów: śladów, włosów oraz różnych przedmiotów, które przestępca mógł pozostawić. Pracowali w przekonaniu, że w każdym zabójstwie musi być jakieś przesłanie - morderca coś zabiera i coś zostawia.

- Są w drodze. Utknęli w korku na Cavour.

- Powinni byli jechać przez Rienzo - wtrącił technik.

- Nikt pana nie pytał o zdanie - odburknęła Dicanti.

Technik wyszedł z kaplicy, mrucząc pod nosem niemiłe słowa na temat pani inspektor.

- Paola, musisz się nauczyć panować nad swoim temperamentem.

- Boże święty, Pontiero, dlaczego nie powiadomiłeś mnie wcześniej? - zawołała Dicanti, próbując zmienić temat. - To bardzo poważna sprawa. Ten, kto to zrobił, ma naprawdę nie po kolei w głowie.

- To pani profesjonalna analiza, dottoressa?

Carlo Boi wszedł do kaplicy i rzucił ironiczne spojrzenie w stronę Paoli. Uwielbiał wchodzić niezauważony. Dicanti uświadomiła sobie, że był on jedną z dwóch osób, które rozmawiały odwrócone do niej plecami, gdy weszła do kościoła. Teraz obwiniała się o to, że w tak głupi sposób pozwoliła się zaskoczyć. Druga z tych osób stała blisko dyrektora, ale nie odezwała się ani nie weszła do kaplicy

- Nie, panie dyrektorze. Moją profesjonalną analizę złożę na pańskim biurku, kiedy już będzie gotowa. Na razie stwierdzam tylko, że osoba, która popełniła tę zbrodnię, to ktoś bardzo chory.

Boi zamierzał właśnie coś powiedzieć, kiedy w kościele zapaliły się światła. I wtedy wszyscy zobaczyli napis, wykonany niedużymi literami na podłodze obok zwłok:

EGO TE ABSOLVO

- To chyba krew - Pontiero wypowiedział na głos to, o czym wszyscy pomyśleli.

W czyjejś komórce zabrzmiał fragment Alleluja Haendla. Cała trójka spojrzała na towarzysza Boi, który z powagą na twarzy wyciągnął z kieszeni płaszcza telefon i przyłożył go do ucha. Nie odezwał się ani słowem, odpowiadając swojemu rozmówcy jedynie zdawkowymi „aha” i „mhm”.

Gdy skończył, spojrzał znacząco na Carla Boi, ten zaś wyjaśnił:

- To wiadomość, której najbardziej się obawialiśmy. IspettoraDicanti, vice ispettore Pontiero, niestety, muszę was powiadomić, że jest to bardzo delikatna sprawa. Ten, którego macie przed sobą, był argentyńskim kardynałem, nazywał się Emilio Robayra. Nie muszę tłumaczyć, że zabójstwo kardynała w Rzymie to tragedia nie do opisania, szczególnie biorąc pod uwagę obecne okoliczności. Ofiara to jedna ze stu piętnastu osób, które w najbliższym czasie będą uczestniczyć w konklawe, aby wybrać następcę Świętego Piotra. W związku z tym sprawa jest nad wyraz delikatna. Wiadomość o tej zbrodni nie ma prawa dostać się do opinii publicznej! Proszę sobie wyobrazić tytuły w prasie: „Seryjny morderca terroryzuje konklawe”. Nie chcę nawet myśleć...
- Chwileczkę, dyrektorze. Powiedział pan „seryjny morderca”? Czy jest coś, czego nie wiemy?

Boi, patrząc na swojego tajemniczego towarzysza, odrzekł chrapliwym głosem:

- Paola Dicanti, Maurizio Pontiero, pozwólcie, że wam przedstawię: to pan Camilo Cirin, szef służb ochrony Watykanu.

Cirin skinął głową i zrobił krok naprzód. Mówił z wielkim trudem, jakby nienawidził wypowiadania słów.

- Wydaje się nam, że jest to już druga ofiara.

INSTYTUT ŚWIĘTEGO MATEUSZA SILVER SPRING W STANIE MARYLAND, SIERPIEŃ 1994 ROKU

- Proszę wejść, księże Karoski. Bardzo proszę, żeby ksiądz się rozebrał za tym parawanem.

Karoski zaczął się rozbierać. Głos technika dochodził do niego z drugiej strony białej kotary.

- Nie ma się czym przejmować, proszę księdza. To jest jak najbardziej normalne, prawda? Jak najbardziej normalne, ha, ha! Być może słyszał już ksiądz, jak inni opowiadali o tym doświadczeniu, ale, jak miała zwyczaj mówić moja babka, nie taki diabeł straszny, jak go malują. Be już czasu ksiądz jest z nami?

- Dwa tygodnie.

- Wystarczająco długo, żeby się przyzwyczaić... Grał już ksiądz w tenisa?

- Nie lubię tenisa. Mam już wyjść?

- Jeszcze nie; proszę włożyć zieloną koszulę, żeby nie złapało księdza przeziębienie, hi, hi!

Karoski, ubrany w zieloną koszulę, wyszedł zza parawanu.

- Proszę podejść do łóżka i się położyć. Właśnie tak. Proszę poczekać, podłożę tylko jeszcze coś księdzu pod głowę. W ten sposób będzie łatwiej oglądać telewizję. Dobrze widać?
- Bardzo dobrze.
- Świetnie. Jeszcze chwileczkę, muszę tylko wyregulować urządzenia medyczne i zaraz zaczynamy. A tak przy okazji, to bardzo dobry telewizor. Prawda? Ma trzydzieści dwa cale; gdybym miał taki w domu, rodzina na pewno darzyłaby mnie większym szacunkiem. Nie uważa ksiądz? Ha, ha, ha!
- Nie jestem pewien.
- Ech, pewnie, że nie. Sam Jezus nie darzyłby księdza respektem, choćby nie wiem co.
- Nie wymawiaj imienia Pana Boga twego nadaremno.
- Ma ksiądz rację. Już gotowe. Nigdy wcześniej nie robiono księdzu pletyzmogrąfii, podłączając ciśnieniomierz do penisa, prawda?
- Nie.
- Jasne, że niegłupie pytanie. Ha, ha, ha! Poinformowano księdza, na czym polega to doświadczenie?
- W ogólnych zarysach.
- Teraz włożę księdzu ręce pod koszulę i podłączę te dwie elektrody do penisa. To pomoże nam zmierzyć poziom reakcji seksualnych na dane bodźce. Dobrze, teraz zabieram się do podłączenia. Już.
- Ma pan zimne ręce.
- Tak, tu jest chłodno, hi, hi! Wygodnie księdzu?
- Wszystko w porządku.
- A więc zaczynamy.

Na ekranie zaczęły się pojawiać obrazy. Wieża Eiffla. Wschód słońca. Zamglone góry. Lody czekoladowe. Zbliżenie heteroseksualne. Las. Drzewa. Heteroseksualny seks oralny. Holenderskie tulipany. Homoseksualny stosunek płciowy. Panny dworskie Velazqueza. Zachód słońca nad Kilimandżaro. Homoseksualny seks oralny. Śnieg na dachach chat w Szwajcarii. Pedofilski seks oralny. Dziecko patrzy bezpośrednio w kamerę, gdy ssie męskiego członka. Widać smutek w jego oczach.

Karoski wstał wściekły.

- Proszę nie wstawać, jeszcze nie skończyliśmy!

Kapłan chwycił psychologa za szyję i uderzył dwukrotnie jego głową w klawiaturę. Krew trysnęła na klawiaturę, biały kitel technika, zieloną koszulę Karoskiego i na wszystko dookoła.

- Nie waż się nigdy więcej pokazywać aktów nieczystych! Jasne? Jasne, plugawy gównojadzie? Jasne?!

KOŚCIÓŁ SANTA MARIA IN TRASPONTINA VIA DELLA CONCILIAZIONE 14, WTOREK, 5 KWIETNIA 2005 ROKU, GODZINA 11.59

Po słowach Cirina zapanowała fizycznie odczuwalna cisza, a na pobliskim placu Świętego Piotra zabrzmiały dzwony wzywające do modlitwy Anioł Pański.

- Druga ofiara? Ktoś kropnął innego kardynała i dopiero teraz nam o tym mówicie? - Po wyrazie twarzy Pontiera było widać, co o tym wszystkim sądzi.

Niewzruszony Cirin wbił w nich wzrok. Był to bez wątpienia człowiek nieprzeciętny. Średni wzrost, brązowe oczy, wiek nieokreślony, dyskretny garnitur, szary płaszcz. Nikomu nie narzucał się swoim wyglądem, i to właśnie było w nim tak niezwykłe - stanowił wzorzec normalności. Mówił niewiele, jakby również dzięki oszczędzaniu słów próbował wtopić się w drugi plan. Ale to nie zbiło z tropu nikogo z obecnych w kaplicy, wszyscy troje słyszeli bowiem o Camilu Cirinie, jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Watykanie. Nadzorował najmniejszy na świecie korpus policji - służby ochrony Stolicy Apostolskiej. Oficjalnie liczyły one czterdziestu ośmiu agentów. Ludzi tych było więc o ponad połowę mniej niż członków Gwardii Szwajcarskiej, ale mieli znacznie większe wpływy. Nic nie działo się bez wiedzy Cirina. W 1997 roku pewien człowiek próbował zniesławić jego imię - był to nowo wybrany komendant Gwardii Szwajcarskiej, Alois Siltermann. Dwa dni po zaprzysiężeniu Siltermanna, komendanta, jego żonę i kaprala o nienagannej reputacji znaleziono martwych. Zostali zastrzeleni3. Wina spadła na kaprala, który przypuszczalnie zwariował, wystrzelił w stronę małżonków, następnie włożył „swój regulaminowy pistolet” do ust i nacisnął na cyngiel. Wszystko by pasowało, gdyby nie dwa drobne szczegóły - członkowie Gwardii Szwajcarskiej nie chodzą uzbrojeni, a przednie zęby kaprala były całkowicie roztrzaskane. Wszystko wskazywało na to, że siłą wsadzono mu pistolet do ust.

Historię tę opowiedział Dicanti kolega z watykańskiego inspektoratu4. Gdy usłyszał o tym wydarzeniu, wraz z kolegami próbował dowiedzieć się czegoś od agentów służb ochrony Watykanu i pomóc im w śledztwie, ale otrzymał tylko grzeczną prośbę o powrót do inspektoratu i zamknięcie drzwi od środka. Nawet im nie podziękowano. Legenda o Cirinie krążyła z ust do ust we wszystkich rzymskich posterunkach.

- Z całym szacunkiem, ispettore generale, uważam, że jeśli pan twierdzi, iż przestępca, który był zdolny popełnić podobną do tej zbrodnię, swobodnie porusza się po mieście, powinien był pan jak najszybciej przekazać tę informację naszemu wydziałowi - powiedziała Paola.
- Zgadza się; tak właśnie uczynił mój znakomity kolega - odpowiedział Boi. - Osobiście mnie o tym poinformował. Obaj się zgodziliśmy, że dla dobra wszystkich jest to sprawa, która musi pozostać w najgłębszym sekrecie. I również obaj się zgodziliśmy, że w Watykanie nie ma nikogo, kto byłby w stanie przeciwstawić się takiej zbrodni, jak ta.

Zaskakując wszystkich, Cirin dodał:

- Będę z panią szczery, signorina. Nasza praca polega na zapewnianiu ochrony i zapobieganiu różnym wrogim działaniom, w tym szpiegostwu. W tych dziedzinach, proszę mi wierzyć, jesteśmy bardzo dobrzy Ale taki, jak go pani nazwała, typ, który ma nie po kolei w głowie, nie mieści się w zakresie naszych kompetencji. Rozważaliśmy to, czy prosić was o pomoc, aż dotarła do nas wiadomość o drugiej zbrodni.

- Wspólnie uznaliśmy, że ta sprawa wymaga bardziej twórczego podejścia, ispettora Dicanti. Dlatego też nie chcemy, żeby się pani ograniczała jedynie do tworzenia profil psychologicznego sprawcy. Zależy nam bowiem na tym, aby to pani poprowadziła dochodzenie - powiedział Boi.

Paolę zatkało. Przecież to zadanie dla agenta, który zwykł pracować w terenie, a nie dla psychologa kryminalnego! Było dla niej oczywiste, że jest w stanie poprowadzić to śledztwo tak samo jak każdy inny agent, uczyła się tego przecież w Quantico, ale prośba Boi tak ją zaskoczyła, że Dicanti aż zaniemówiła.

Cirin spojrzał na mężczyznę w skórzanej kurtce, który właśnie do nich podszedł.

- A, tutaj jesteś. Pozwólcie, że wam przedstawię agenta Fabia Dantego z watykańskich służb ochrony. Będzie pani łącznikiem z Watykanem, Dicanti. Poinformuje panią o poprzedniej zbrodni i razem będziecie nad tym pracować, gdyż jest to, jak sądzimy, jedna sprawa. O cokolwiek go pani poprosi, proszę traktować to tak, jakby prosiła pani o to mnie. Z kolei każdą prośbę, której spełnienia Fabio pani odmówi, proszę uznać za niemożliwą do spełnienia z mojego rozkazu. W Watykanie mamy własne zasady, liczę więc, że pani to zrozumie. I mam nadzieję, że dopadniecie tego potwora. Morderca dwóch kardynałów nie może pozostać bez kary.

Nie dodając już nic więcej, oddalił się.

Carlo Boi podszedł tak blisko do Paoli, że poczuła się skrępowana. Wciąż pamiętała o jego miłosnych zagrywkach.

- Wszystko pani słyszała, Dicanti. Właśnie poznała pani jednego z najbardziej wpływowych ludzi w Watykanie, a ten poprosił panią o coś bardzo konkretnego. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat na panią zwrócił uwagę, ale wyraźnie wspomniał pani nazwisko. Może pani prosić o wszystko, czego pani potrzebuje. Wymagam jedynie codziennego sporządzania dla mnie jasnych, krótkich i przejrzystych raportów. Przede wszystkim zaś proszę o zebranie mocnego materiału dowodowego. Mam nadzieję, że pani „zamki z piasku” tym razem do czegoś się przydadzą. Proszę szybko dostarczyć mi jakieś konkrety.

Odwrócił się na pięcie i poszedł do wyjścia śladami Cirina.

- Co za skurwysyny! - wybuchła w końcu Dicanti, gdy była całkiem pewna, że tamci nie mogą jej już usłyszeć.

- Ładnie, ładnie - zaśmiał się Dante.

Paola oblała się rumieńcem i wyciągnęła do niego rękę.

- Paola Dicanti.
- Fabio Dante.
- Maurizio Pontiero.

Dicanti, korzystając z chwili, gdy mężczyźni ściskali sobie dłonie, bacznie przyjrzała się Dantemu. Miał około czterdziestu lat i sprawiał wrażenie silnego. Był niskim brunetem, z głową połączoną z karkiem niezwykle krótką szyją. Mimo zaledwie stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, był atrakcyjnym mężczyzną, choć zupełnie pozbawionym wdzięku. Miał oczy koloru zielonej oliwki, tak charakterystyczne dla mieszkańców południowych Włoch.

- Rozumiem, że wypowiadając słowo „skurwysyny”, miała pani na myśli również mojego przełożonego, ispettora?

- Szczerze mówiąc, tak. Myślę, że spotkał mnie niezasłużony honor.

- Oboje wiemy, że to nie honor, tylko ciężka praca, Dicanti. I w żadnym razie nie spotkało to pani niezasłużenie, gdyż ma pani świetne referencje i może się pochwalić doskonałym przygotowaniem. Wielka szkoda, że brakuje pani doświadczenia, ale sądzę, że to się szybko zmieni. Prawda?

- Czytał pan o mnie raport? Matko Boska, tutaj nie da się niczego ukryć.

- Niestety, nie.

- Posłuchaj, pyszałku... - wściekł się Pontiero.

- Dosyć, Maurizio! Daj spokój. Znajdujemy się na miejscu zbrodni, a ja jestem odpowiedzialna za to dochodzenie. Bierzmy się więc do pracy, a potem sobie pogadamy Zostawmy mu pole do popisu.

- W porządku, jestem do twoich usług, Paola. Tak jak szef powiedział.

Dicanti wraz z dwoma towarzyszami wyszła z kaplicy, kierując się w stronę nawy głównej.

- Zgoda, Dante. Proszę nam o wszystkim opowiedzieć - poprosiła Paola.

- A więc... pierwszą ofiarą był włoski kardynał Enrico Portini.

- Poważnie? - jednocześnie wykrzyknęli zdumieni Dicanti i Pontiero.

- Proszę mi wierzyć, przyjaciele, widziałem to na własne oczy.

- Poważny kandydat-reformista, uważany za liberalnego. Jeśli ta wiadomość wyjdzie na światło dzienne... nie umiem sobie tego wyobrazić.

- To będzie katastrofa. Wczoraj rano przybył do Rzymu George Bush z całą rodziną. Dwustu innych prezydentów i szefów rządów z różnych krajów zamieszka W hotelach w waszym kraju, ale w piątek przybędą na pogrzeb do mojego... Okoliczności zmuszają nas do największej gotowości, ale zdajemy sobie sprawę, jak teraz wygląda miasto. Sytuacja jest bardzo skomplikowana, a ostatnią rzeczą, jakiej pragniemy, jest wywołanie paniki. Proszę, chodźcie za mną. Muszę zapalić.

Dante szedł przed nimi aż do wyjścia. Na ulicy tłum wydawał się gęstnieć z minuty na minutę. Ludzie zajmowali całą Via della Conciliazione. Było widać flagi francuskie, hiszpańskie, polskie i włoskie, młodzież z gitarami, duchownych z zapalonymi świecami, nawet niewidomego staruszka z psem przewodnikiem. Dwa miliony ludzi będą świadkami pogrzebu papieża, który zmienił religijną mapę Europy „Oczywiście” - pomyślała Dicanti - są to najgorsze warunki do pracy, jakie można sobie wyobrazić. Każdy możliwy do odkrycia ślad zgubił się już dawno wśród przybywających pielgrzymów.”

- Kardynał Portini zamieszkał w rezydencji Madri Pie przy Via de Gasperi - powiedział Dante. - Przybył tu już w czwartek rano, zdawał sobie bowiem sprawę z poważnego stanu zdrowia papieża. Siostry zakonne mówią, że w piątek zjadł normalnie kolację, a później spędził długi czas w kaplicy, modląc się za Ojca Świętego. Nie widziały, kiedy poszedł spać. W pokoju nie było śladów walki. Nikt nić spał w jego łóżku lub ktoś doskonale je pościelił. W sobotę kardynał nie zszedł na śniadanie, uznano jednak, że pojechał pomodlić się do Watykanu. Nie możemy stwierdzić, czy wrócił w sobotę, ale w całym tym zamieszaniu... Możecie sobie wyobrazić? Zniknął na jednej z watykańskich przecznic!

Zatrzymał się, zapalił papierosa i zaproponował drugiego Pontierowi, lecz ten szorstko odmówił i wyciągnął swoją paczkę. Dante kontynuował.

- Wczoraj rano znaleziono jego ciało w kaplicy rezydencji, ale - tak jak tutaj - brak krwi na podłodze wskazywał, że wszystko zostało szczegółowo zaplanowane. Na szczęście osoba, która nas powiadomiła - nawiasem mówiąc, nikogo wcześniej nie wtajemniczając w szczegóły swojego makabrycznego odkrycia - to zaufany duchowny. Sfotografowaliśmy zwłoki i miejsce ich znalezienia, a kiedy już chciałem do was zadzwonić, Cirin powiedział mi, że wszystkim się zajmie. Rozkazał nam jedynie posprzątać kaplicę. Ciało zostało przewiezione w pewne miejsce podlegające Watykanowi i spalone.

- Co? Pozwoliliście zatrzeć ślady poważnego przestępstwa? Nie mogę w to uwierzyć!

Dante spojrzał na nich prowokacyjnie.

- To mój szef podjął decyzję. Nie możemy nikomu wierzyć. Dlatego Cirin tak postąpił, błogosławiony żołnierz naszej Matki Boskiej. Proszę tak na mnie nie patrzeć, Dicanti. Proszę zrozumieć motywy jego decyzji. Gdyby chodziło tylko o śmierć kardynała Portiniego, moglibyśmy wymyślić jakąś wymówkę i zapomnieć o całej sprawie. Tak się jednak nie stało. To nie jest nic osobistego, zrozumcie.

- Mogę jedynie zrozumieć to, że znaleźliśmy się tutaj jako wasza zastępcza siła, w dodatku z połową dowodów, które pozostały. Świetnie! Jest jeszcze coś, o czym powinniśmy wiedzieć? - Paola była wściekła.

- W tej chwili nie, ispettora - odpowiedział Dante, ponownie chowając się za sarkastycznym uśmiechem.

- Kurwa! Kurwa, kurwa! Wdepnęliśmy w niezłe gówno, Dante. Chcę, żeby od teraz informował mnie pan o wszystkim. I żeby było jasne: ja tutaj rządzę, a pan jest tylko po to, żeby mi pomagać. Proszę też zrozumieć, że choć obie ofiary były kardynałami, to i tak sprawa ich zabójstwa podlega mojej jurysdykcji. Jasne?

- Jak słońce.

- Lepiej, żeby tak pozostało. Czy sposób działania sprawcy był taki sam?

- Biorąc pod uwagę moje skromne zdolności detektywistyczne, to tak. Ciało było oparte o ołtarz. Brakowało oczu. Ręce, tak samo jak w tym wypadku, zostały odcięte i położone na płótnie obok ciała. Odrażające! To ja włożyłem zwłoki do worka i sam zawiozłem je do krematorium. Proszę mi wierzyć, całą noc spędziłem pod prysznicem.

- Przydałoby się pobyć tam troszkę dłużej - wymamrotał pod nosem Pontiero.

Cztery długie godziny trwały oględziny ciała kardynała Emilia Robayry, nim w końcu można je było zabrać z kaplicy Na wyraźne życzenie dyrektora Boi, to chłopcy z WBM spakowali zwłoki do plastikowego worka i zawieźli do prosektorium, aby personel medyczny nie zobaczył stroju kardynalskiego. Było oczywiste, że wypadek ten należy do zdarzeń wyjątkowych i że tożsamość zmarłego musi pozostać w największej tajemnicy.

Dla dobra wszystkich.

INSTYTUT ŚWIĘTEGO MATEUSZA SILVER SPRING W STANIE MARYLAND, WRZESIEŃ 1994 ROKU

ZAPIS WYWIADU NUMER 5 - PACJENT 3643I DOKTOR CANICE CONROY

DR CONROY

Dobry wieczór, Viktorze. Witam w moim biurze. Lepiej się ksiądz czuje?

3643:

Tak, dziękuję, doktorze.

DR CONROY:

Czy chce się ksiądz czegoś napić?

3643:

Nie, dziękuję.

DR CONROY:

Ależ... duchowny, który nie pije, to jakaś nowość. Nie będzie ksiądz miał nic przeciwko, jeśli ja...

3643:

Ależ skąd; proszę bardzo, doktorze.

DR CONROY:

Wiem, że spędził ksiądz jakiś czas w izolatce.

3643:

W zeszłym tygodniu uległem pewnej kontuzji.

DR CONROY:

Pamięta ksiądz, jak do tego doszło?

3643:

Jasne, że tak, doktorze. To się zdarzyło wieczorem w sali telewizyjnej.

DR CONROY:

Proszę mi o tym opowiedzieć, Viktorze.

3643:

Poszedłem tam, aby poddać się pletyzmografii, tak jak mi pan poradził.

DR CONROY:

Pamięta ksiądz, jaki był powód tego badania?

3643:

Zdefiniowanie przyczyny mojego problemu.

DR CONROY:

Rzeczywiście, Viktorze. Zdaje sobie ksiądz sprawę z tego, że ma pewien problem. Bez wątpienia widzę tutaj niewielki postęp.

3643:

Doktorze, zawsze wiedziałem, że mam jakiś probierń. Przypominam panu, że znajduję się tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli.

DR CONROY:

Jest to temat, który chciałbym poruszyć podczas naszej następnej rozmowy. Ale teraz proszę opowiedzieć mi o tamtym zdarzeniu.

3643:

Wszedłem tam i się rozebrałem.

DR CONROY:

Czuł się ksiądz tym skrępowany?

3643:

Tak.

DR CONROY:

Jest to badanie lekarskie. Wymaga się przy tym, aby pacjent był bez ubrania.

3643:

Nie wydaje mi się to konieczne.

DR CONROY:

Dobrze, proszę założyć, że było to konieczne.

3643:

Jeśli pan tak uważa.

DR CONROY:

Co się wydarzyło później?

3643:

Prowadzący badanie umieścił tam jakieś kable.

DR CONROY:

„Tam" to znaczy, gdzie?

3643:

Wie pan.

DR CONROY:

Nie, Viktorze, nie wiem. Proszę powiedzieć, gdzie je umieścił.

3643:

No tam, na moim przyjacielu.

DR CONROY:

Może być ksiądz bardziej dokładny?

3643:

Na moim... penisie.

DR CONROY:

Bardzo dobrze, Viktorze, tak trzymać. Jest to członek męski, organ służący do kopulacji i oddawania moczu.

3643:

W moim wypadku tylko do tego drugiego celu, doktorze.

DR CONROY:

Jest ksiądz pewien?

3643:

Tak.

DR CONROY:

Nie zawsze tak było, Viktorze.

3643:

Co było, to było. Chciałbym, żeby było inaczej.

DR CONROY:

Dlaczego?

3643:

Taka jest wola Boga.

DR CONROY:

Naprawdę ksiądz wierzy, że problem księdza ma coś wspólnego z wolą Boga?

3643:

Wola Boga dotyczy wszystkiego.

DR CONROY:

Ja także jestem duchownym i sądzę, że Bóg czasami pozwala działać naturze.

3643:

Natura to taki wymysł, który nie ma przełożenia na naszą religię, doktorze.

DR CONROY:

Wróćmy zatem, Viktorze, do sali telewizyjnej. Proszę mi opowiedzieć, co ksiądz czuł, gdy podłączono mu te kable.

3643:

Psycholog miał zimne ręce.

DR CONROY:

Tylko zimno? Nic więcej?

3643:

Nic.

DR CONROY:

A kiedy na ekranie pojawiły się obrazy?

3643:

Również nic nie czułem.

DR CONROY:

Tak się składa, że mam ze sobą wyniki pletyzmogrąfii. Wyraźnie widać, że wskazują określone reakcje - tutaj i tutaj. Widzi je ksiądz?

3643:

Czułem wstręt na widok niektórych obrazów.

DR CONROY:

Wstręt, Viktorze?

(TUTAJ NASTĄPIŁA PRZERWA W ROZMOWIE,TRWAJĄCA PONAD MINUTĘ)

DR CONROY:

Proszę się nie spieszyć z odpowiedzią, Viktorze.

3643:

Wzbudziły we mnie wstręt obrazy erotyczne.

DR CONROY:

Jakiś konkretny, Viktorze?

3643:

Wszystkie.

DR CONROY:

Wie ksiądz, dlaczego mu przeszkadzały?

3643:

Gdyż jest to zniewaga Boga.

DR CONROY:

Niewątpliwie kiedy oglądał ksiądz te wizerunki, urządzenie zarejestrowało u księdza wzwód organu męskiego.

3643:

To niemożliwe.

DR CONROY:

Wulgarnie mówiąc: oglądając je, podniecił się ksiądz.

3643:

Te słowa są obraźliwe wobec Boga i niegodne duchownego. Powinien...

DR CONROY:

Co powinienem, Viktorze?

3643:

Nie...

DR CONROY:

Tamtego dnia zachował się ksiądz agresywnie?

3643:

Kiedy?

DR CONROY:

Prawda, proszę mi wybaczyć mój brak precyzji. Czy ksiądz uważa, że tamtego dnia, kiedy uderzał głową psychologa o klawiaturę, zachował się agresywnie?

3643:

Ten mężczyzna mnie obmacywał. „Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu,

DR CONROY:

wyłup je i odrzuć od siebie”, powiedział Pan. Ewangelia według Świętego Mateusza, rozdział 5, werset 29.

3643:

W rzeczy samej.

DR CONROY:

I co ksiądz powie o tym oku? O agonii tego oka?

3643:

Nie rozumiem.

DR CONROY:

Ten mężczyzna ma na imię Robert, ma żonę i córkę. Ksiądz spowodował, że trafił do szpitala. Złamał mu ksiądz nos, wybił siedem zębów i doprowadził do wstrząsu mózgu. Na szczęście zdołano księdza od niego odciągnąć.

3643:

Przypuszczam, że trochę przesadziłem.

DR CONROY:

Myśli ksiądz, że w tej chwili też mógłby doprowadzić się do takiego stanu? Czy powinniśmy przywiązać księdzu ręce do

krzesła?

3643:

Jeśli doktor chce, możemy się przekonać.

DR CONROY:

Będzie lepiej, Viktorze, jeśli na tym zakończymy naszą dzisiejszą rozmowę.

KOSTNICA MIEJSKA, WTOREK, 5 KWIETNIA 2005 ROKU, GODZINA 20.32

Sala prosektorium była miejscem zimnym, pomalowanym niestosownie na kolor przygaszonego kwiatu malwy, co jednak nie mogło rozweselić atmosfery panującej w tym pomieszczeniu. Czwórka widzów oglądała przedstawienie w wykonaniu jednego aktora - trupa leżącego na stole sekcyjnym i oświetlonego oślepiającym reflektorem. Akcja tego widowiska miała doprowadzić oglądających do kulminacyjnego punktu, w którym powinno się wyjaśnić, kto go ściągnął ze sceny.

W chwili, gdy lekarz sądowy umieścił żołądek kardynała Robayry na tacy, Pontiero omal nie zwymiotował. Po rozcięciu trzewi trupa skalpelem całą kostnicę wypełnił zapach zgnilizny. Smród był tak mocny, że zagłuszył nawet intensywny zapach formaliny i roztworu chemicznego używanego do dezynfekcji instrumentów chirurgicznych. Dicanti nie mogła pojąć, jaki sens w takim miejscu miało zachowywanie sterylności. W końcu nieboszczykowi jest już obojętne, czy złapie jakąś bakterię.

- Pontiero, wiesz, dlaczego martwe dziecko przeszło przez ulicę?

- Tak, dottore, bo kura zahaczyła je pazurem. W podobnych okolicznościach opowiadał mi to pan już sześć, nie, siedem razy. Nie zna pan innego kawału?

Patolog, nucąc cichutko pod nosem, nacinał ciało. Śpiewał bardzo dobrze lekko ochrypłym, słodkim głosem, co Paoli przypominało piosenki w wykonaniu Louisa Armstronga. Zwłaszcza że lekarz nucił właśnie What a wonderful world. Przerywał jedynie po to, by ponabijać się z Pontiera.

- Prawdziwym dowcipem jest widok ciebie walczącego z własnym odruchem wymiotnym, vice ispettore. He, he! To mnie najbardziej śmieszy.

Paola i Dante spojrzeli na siebie. Lekarz sądowy, krnąbrny stary komunista, był znakomitym specjalistą i świetnym patologiem, czasami jednak zapominał, że zmarłym należy się przynajmniej odrobina szacunku. Wydawało się, że śmierć Robayry postrzega jako głupią komedię, co nawet Dicanti trochę się nie podobało.

- Dottore, jestem zmuszona prosić pana, aby zajął się pan sekcją zwłok i niczym innym. Zarówno naszemu gościowi, agentowi Dantemu, jak i mnie pańskie idiotyczne docinki wydają się obraźliwe.

Doktor spojrzał spod oka na Paolę, kontynuując przegląd zawartości żołądka Robayry. Powstrzymał się jednak od wyrażania swoich prostackich komentarzy, tylko przez zęby psioczył na wszystkich obecnych oraz ich nienarodzonych jeszcze potomków. Dicanti nie zwracała na to uwagi, gdyż była przejęta wyglądem Pontiera, którego twarz zmieniła kolor na biało-zielony.

- Maurizio, nie rozumiem, dlaczego tak się torturujesz. Nigdy nie mogłeś znieść widoku krwi.
- Gówno! Jeśli ten siusiumajtek potrafi to wytrzymać, to ja też.
- Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, ilu autopsji byłem świadkiem, mój wrażliwy kolego.
- Tak? Ostrzegam cię więc, mój panie, że czeka pana przynajmniej jeszcze jedna, ale wtedy to ja będę się śmiał, gdyż pan będzie leżał z nogami wyciągniętymi do przodu...

„Mój Boże, znowu zaczynają” - pomyślała Paola, zmęczona już nieustannym godzeniem ich obu. Dante i Pontiero od początku odczuwali wzajemną nienawiść, ale przecież podinspektor nie lubił żadnego osobnika w gaciach, który spróbowałby tylko zbliżyć się do niej na mniej niż trzy metry. Wiedziała, że traktuje ją jak własną córkę, ale czasami przesadzał. Dante był nieco lekkomyślny i oczywiście nie znajdował się wśród czołówki inteligencji męskiej, ale to nie usprawiedliwiało jego niechęci wobec kolegi. Jednego, czego nie potrafiła zrozumieć, to tego, jak człowiek pokroju Dantego mógł zajmować tak wysokie stanowisko w służbach ochrony Watykanu. Jego ciągłe ironiczne dowcipy i niewyparzony język ogromnie kontrastowały z wyważonym i spokojnym charakterem Cirina.

- A więc, moi szanowni goście, czy możecie wytężyć swoje umysły, aby zrozumieć to, co chcę wam pokazać?

Ochrypły głos lekarza sprowadził Dicanti na ziemię.

- Proszę kontynuować - zmroziła wzrokiem obu swoich towarzyszy, żeby wreszcie przestali się sprzeczać.
- Ofiara nie jadła nic od śniadania i wszystko wskazuje na to, że spożyła je bardzo wcześnie, gdyż odnalazłem zaledwie śladowe ilości pokarmu.
- Z tego wynika, że albo zapomniał o obiedzie, albo wcześniej wpadł w łapy mordercy.
- Wątpię, żeby zapomniał o jakimkolwiek posiłku... Miał zwyczaj dobrze się odżywiać, jak widać. Żywy przy swoim wzroście stu osiemdziesięciu trzech centymetrów ważyłby około dziewięćdziesięciu dwóch kilogramów.
- Możemy więc przyjąć, że morderca musi być bardzo silny. Ofiara nie należała do zawodników wagi piórkowej - wtrącił Dante.

- A od tylnego wejścia do kościoła jest do kaplicy mniej więcej czterdzieści metrów - powiedziała Paola. - Ktoś musiał widzieć, jak wciąga ciało do kościoła. Pontiero, proszę wysłać dwóch zaufanych agentów w tamto miejsce. Niech idą w cywilnych ubraniach, ale z odznakami. Proszę nie mówić, co się wydarzyło, tylko przekazać im, że kościół został okradziony i że mają popytać w okolicy, czy ktoś nie zauważył czegoś podejrzanego w nocy.

- To strata czasu szukać wśród pielgrzymów.

- Nie chodzi mi o pielgrzymów, tylko o sąsiadów, przede wszystkim tych starszych, gdyż zazwyczaj nie mogą zasnąć.

Pontiero przytaknął i wyszedł z prosektorium, najwyraźniej ciesząc się, że nie musi już dłużej tam przebywać. Paola odprowadziła go wzrokiem, a gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, zwróciła się do Dantego:

- Czy mogę wiedzieć, co się z panem dzieje? Ważniak z Watykanu... Pontiero to bardzo wartościowy człowiek, który nie znosi widoku krwi, to wszystko. Ostrzegam pana - to absurdalne współzawodnictwo ma się raz na zawsze skończyć!

- Proszę, proszę, mamy jeszcze jedną paplę w prosektorium - wyszeptał ze śmiechem lekarz.

- Nos w swoje sprawy, dottore. Dotarło, Dante?

- Spokojnie, ispettora - agent, próbując się bronić, podniósł ręce do góry. - Myślę, że nie rozumie pani tego, co się tutaj wydarzyło. Gdyby przyszło mi jutro rano stanąć ramię w ramię z tym człowiekiem w pomieszczeniu świstającym od kul, to, proszę mi wierzyć, zrobiłbym to bez wahania.

- W takim razie po co pan z nim zaczyna te gierki? - zapytała Paola, zupełnie zdezorientowana.

- Ponieważ to jest zabawne. Jestem przekonany, że jemu też się to wydaje zabawne. Proszę go zapytać.

Paola potrząsnęła głową, w duchu potępiając zachowanie wszystkich mężczyzn.

- Dobrze, kontynuujmy Dottore, określił już pan czas i przyczynę śmierci?

Lekarz spojrzał w notatki.

- Przypominam, że są to wstępne oględziny, ale jestem prawie pewien. Ofiara zmarła wczoraj, czyli w poniedziałek, około dziewiątej wieczorem. Mogę się mylić o około godzinę. Mężczyzna ten umarł, gdyż poderżnięto mu gardło. Osoba mniej więcej jego postury podcięła mu je od tyłu. Nie jestem w stanie powiedzieć niczego o rodzaju broni, mogę jedynie przypuszczać, że narzędzie zbrodni miało około piętnastu centymetrów długości i proste, dobrze zaostrzone ostrze. Mogła to być brzytwa fryzjerska, naprawdę nie wiem.

- A co może pan powiedzieć na temat ran? - zapytał Dante.

- Oczy wydłubano mu przed śmiercią; wtedy także odcięto ofierze język.

- Wyrwano mu język? O mój Boże - wzdrygnął się Dante.

- Sądzę, że za pomocą jakichś kleszczy, ispettore. Gdy morderca skończył, wypełnił otwory w oczodołach papierem toaletowym, aby powstrzymać krwawienie. Później usunął papier, ale pozostały resztki celulozy. Dicanti, nie wydaje się pani nazbyt przerażona.

- Widziałam już gorsze rzeczy.

- Proszę mi więc pozwolić pokazać coś, czego na pewno nigdy pani nie widziała. Jeszcze się z tym nie spotkałem w swojej karierze, a wiele lat już w tym siedzę. Ów ktoś z niesamowitą zręcznością wsadził mu język do odbytu. Potem wytarł krew. Nie zorientowałbym się, gdybym nie zajrzał do środka.

Biegły sądowy pokazał im kilka zdjęć odciętego języka.

- Umieściłem go w pojemniku z lodem i wysłałem do laboratorium. Proszę mi przesłać kopię raportu, gdy już będzie gotowy, ispettora. Nadal nie wiem, jak mu się to udało.

- Proszę się nie martwić, zajmę się tym osobiście - zapewniła go Dicanti. - A co ma nam pan do powiedzenia o rękach?

- Tego dokonano post mortem. Cięcia nie są zbyt czyste. Widać ślady wahania tutaj i tutaj. Prawdopodobnie ofiara znajdowała się w niewygodnej pozycji.

- Niczego nie znalazł pan pod paznokciami?

- Powietrze. Ręce są nieskazitelnie czyste. Podejrzewam, że morderca umył je mydłem. Czuć zapach lawendy.

Paola się zamyśliła.

- Dottore, jak pan sądzi: ile czasu zajęło mu zadanie tych wszystkich ran?

- Nie myślałem o tym. Hm... niech policzę.

Lekarz w myślach dotykał przedramion ofiary, oczodołów, okaleczonej jamy ustnej, cały czas nucąc cicho pod nosem, tym razem coś z repertuaru Moody Blues. Paola nie mogła przypomnieć sobie tytułu piosenki.

- Moi państwo... Co najmniej pół godziny zajęło mu obcięcie i umycie rąk, a około godzinę trwało mycie całego ciała i ubieranie zwłok. Nie mogę określić, jak długo torturował ofiarę, ale na pewno krótko to nie trwało. Przypuszczam, że spędził przynajmniej trzy godziny z ofiarą, ale równie dobrze mogło to trwać znacznie dłużej.

„Było to na pewno ciche i sekretne miejsce” - myślała Paola. - Miejsce prywatne, z dala od gapiów. A także odosobnione, gdyż Robayra musiał krzyczeć. Ile hałasu może narobić człowiek, gdy wydłubują mu oczy i wyrywają język? Sporo.” Musieli teraz wyliczyć, ile godzin kardynał znajdował się w rękach swego kata, i odjąć czas, którego potrzebował zabójca do zrobienia tego, co zrobił. W ten sposób zredukowaliby zakres poszukiwań, jeśli oczywiście morderca nie gra im na nosie.

- Wiem, że chłopcy nie natknęli się na żaden ślad. Czy przed umyciem ciała nie znalazł pan niczego, co można by wysłać do analizy?

- Nic specjalnego; jedynie włókna materiału oraz plamy, które najprawdopodobniej mogły być śladami makijażu.

- Makijaż? Interesujące. Czy możliwe, że morderca...?

- A może, Dicanti, ofiara miała jakieś sekrety - powiedział Dante.

Paola popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Lekarz zaśmiał się złośliwie pod nosem.

- To raczej niemożliwe - pospiesznie zreflektował się Dante. - Chciałem powiedzieć, że kardynał prawdopodobnie bardzo dbał o swój wygląd. Przecież był już w podeszłym wieku...

- Jest to na pewno istotny szczegół. Czy na twarzy miał ślady makijażu?

- Nie, ale zabójca musiał ją także umyć albo przynajmniej zetrzeć ślady krwi wokół oczodołów. Później się tym zajmę.

- Dottore, tak na wszelki wypadek, proszę wysłać próbki kosmetyków do laboratorium. Chcę znać dokładny odcień i markę.

- Może to zająć wiele czasu, gdyż prawdopodobnie nie ma w bazie takich informacji, które pozwoliłyby porównać je z naszą próbką.

- Proszę napisać w zleceniu, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to mają opróżnić całą perfumerię. To rodzaj zlecenia, jakie uwielbia dyrektor Boi. Co można powiedzieć o krwi lub nasieniu? Mamy szczęście?

- Nic, zupełnie nic. Ubranie ofiary było czyste jak łza, znalazłem jedynie resztki krwi tej samej grupy. Na pewno jest to krew denata.

- A na skórze lub we włosach? Cokolwiek?

- Znalazłem lepką substancję na rękach, tak więc przypuszczam, że morderca rozebrał najpierw ofiarę i przed torturowaniem skrępował ją taśmą izolacyjną, żeby później znowu ją ubrać. Umył ciało, ale nie zanurzył go w wodzie. Widzicie?

Lekarz pokazał im cienką białą smugę zaschniętego mydła z boku ciała Robayry.

- Przemył ofiarę namydloną gąbką, ale nie miał zbyt dużo wody lub nie zwrócił na to uwagi, zostawił więc na ciele sporo mydła.

- Jaki to rodzaj mydła?

- To będzie trochę łatwiejsze do zidentyfikowania niż makijaż, lecz zarazem mniej przydatne. To jakieś popularne mydło lawendowe.

Paola westchnęła.

- To wszystko?

- Znalazłem również resztki lepkiej substancji na twarzy, ale w bardzo małej ilości. To wszystko. A tak przy okazji: zmarły był krótkowidzem.

- A co to ma wspólnego ze sprawą?

- Proszę zwrócić uwagę, Dante, że brakowało okularów.

- Jasne, że brakowało okularów. Morderca wydłubał mu przecież oczy, jak więc ma ich nie brakować?

Lekarz zdenerwował się na agenta.

- Słuchajcie! Nie próbuję wam mówić, jak macie wykonywać swoją robotę; ja jedynie wspominam o tym, co widzę.

- W porządku, doktorze. Proszę do nas zadzwonić, kiedy raport będzie skończony.

- W rzeczy samej, ispettora.

Zostawiając lekarza z jego piosenkami jazzowymi, Dante i Paola wyszli na korytarz, gdzie Pontiero, krzycząc do słuchawki, wydawał krótkie polecenia. Gdy już skończył, Dicanti zwróciła się do obu mężczyzn:

- Dobrze, panowie. Dante, wróci pan do swojego biura i napisze raport na temat pierwszego zabójstwa - wszystko, co jest pan w stanie sobie przypomnieć. Wolę, żeby zrobił to pan sam, tak będzie łatwiej. Proszę także zdobyć wszystkie zdjęcia i dowody, które pański mądry i oświecony dowódca pozwolił zachować. I proszę przyjechać do głównej siedziby WBM, jak tylko pan skończy. Obawiam się, że to będzie długa i męcząca noc.

WYDZIAŁ NAUK BEHAWIORALNYCH FBIKURS ROCZNY, EGZAMIN KOŃCOWY Z WIKTYMOLOGII

uczeń: DICANTI, Paola

data: 19 lipca 1999 roku

ocena: A+

Pytanie: Używając mniej niż stu słów, opracuj profil kryminalny przestępcy (według Rospera). Jakie czynniki składają się na czas trwania zabójstwa? Wyciągnij wnioski, porównując zmienność czasu ze stopniem doświadczenia przestępcy

Czas trwania: Dwie minuty od czasu obrócenia kartki.

Odpowiedź: Bierze się pod uwagę czas potrzebny na:

a) uśmiercenie ofiary,
b) rozprawienie się z ciałem,
c) zatarcie śladów oraz pozbycie się ciała.

Komentarz: Zgodnie z powyższym, wnioskuję, że zmienność czasu trwania zabójstwa:

a) jest związana z fantazją przestępcy,
b) pomaga zrozumieć jego skrytą motywację,
c) określa możliwość jego analizy i improwizacji.

Konkluzja: Jeśli morderca poświęca więcej czasu na podpunkt:

a), to jego poziom jest średni (3 morderstwa),

b), to jest ekspertem (4 morderstwa lub więcej),

c), to jest początkujący (pierwsze lub drugie morderstwo).

GŁÓWNA SIEDZIBA WBM, VIA LAMARMORA 3, WTOREK, 5 KWIETNIA 2005 ROKU, GODZINA 22.32

- Zobaczmy, cóż my tu mamy.

- Mamy dwóch nieżywych kardynałów, zabitych w brutalny sposób, Dicanti.

Dicanti i Pontiero siedzieli w sali konferencyjnej i jedli kanapki, popijając je kawą. Pomieszczenie to, mimo że nowoczesne, tak naprawdę było szare i sprawiało odpychające wrażenie. Jedynym kolorowym akcentem była setka zdjęć z miejsca zbrodni, którą się zajmowali. Po jednej stronie ogromnego stołu stały cztery plastikowe torby z dowodami. To było wszystko, co znaleźli do tej pory, pomijając informacje, które miał dostarczyć Dante na temat pierwszego zabójstwa.

- Dobra, Pontiero, zacznijmy od Robayry. Co wiemy na jego temat?
- Mieszkał w Buenos Aires. Przybył tu lotem Aerolineas Argentinas w niedzielę rano. Bilet miał już zarezerwowany kilka tygodni wcześniej. Dzień wylotu wybrał o godzinie pierwszej w sobotę. Biorąc pod uwagę różnicę czasu, myślę, że zrobił to w chwili śmierci papieża.
- Tam i z powrotem?
- Tylko w jedną stronę.
- Interesujące... Albo kardynał nie był w stanie przewidzieć, ile czasu to wszystko zajmie, albo przybył na konklawe z wielkimi nadziejami. Maurizio, znasz mnie: nie jestem zbyt religijna... Wiesz, czy Robayra miał jakiekolwiek szanse podczas wyborów?
- Niewielkie. Czytałem coś w zeszłym tygodniu na jego temat, chyba w „La Stampa”. Uważano go za potencjalnego kandydata, ale nie znajdował się w gronie faworytów. Sama zresztą wiesz, jakie są włoskie media. Zwracają uwagę jedynie na naszych kardynałów. Znacznie więcej czytałem na temat Portiniego.

Pontiero był prawym człowiekiem, osobą bardzo rodzinną. Paola wiedziała doskonale, że jest dobrym mężem i wspaniałym ojcem. Jak w zegarku, co niedziela chodził z całą rodziną na mszę. Za każdym razem namawiał Paolę, żeby im towarzyszyła, ona jednak zawsze odmawiała, wymyślając różne wymówki. Jedne były znakomite, inne gorsze, ale Pontiero i tak wiedział, że w duszy pani inspektor nie ma zbyt wiele wiary - odeszła dziesięć lat temu wraz ze śmiercią jej ojca.

- Jest coś, co mnie martwi, Maurizio. Musimy się za wszelką cenę dowiedzieć, jakiego rodzaju frustracja łączy mordercę z kardynałami. Czy nienawidzi czerwieni, czy jest szurniętym seminarzystą, czy też po prostu nie znosi tych okrągłych czapeczek.
- Kapeluszy kardynalskich.
- Dzięki za wyjaśnienie. Przypuszczam, że jest jakiś związek między ofiarami, i to większy niż tylko kapelusz kardynalski. Poza tym nie zajdziemy zbyt daleko, jeśli nie skonsultujemy się z prawdziwym autorytetem w tej dziedzinie. Jutro Dante będzie musiał pozwolić nam porozmawiać z kimś, kto jest wysoko postawiony w kurii. I jeśli mówię, że „wysoko”, to naprawdę mam na myśli „wysoko”.
- To nie będzie łatwe.
- Jutro się przekonamy. Na razie skoncentrujmy się na dowodach. Wiemy, że Robayra nie umarł w kościele.
- Rzeczywiście, było tam niewiele krwi. Robayra umarł gdzie indziej.

- Czyli morderca musiał przetrzymywać kardynała w odludnym i sekretnym miejscu, gdzie mógł się w spokoju nad nim znęcać. Wiemy, że w jakiś sposób zdobył zaufanie ofiary, bo dobrowolnie tam poszła. Z nieznanego nam powodu przeniósł ciało z tamtego miejsca do kościoła Santa Maria in Traspontina.

- Co wiemy o kościele?

- Rozmawiałam z proboszczem. Kościół był dokładnie zamknięty, kiedy zakonnik szedł spać. Proboszcz pamięta, że musiał otworzyć wszystkie drzwi dopiero wtedy, gdy przyjechała policja. Jest jednak jeszcze jedno wejście, bardzo małe, od Via dei Corridori. Morderca prawdopodobnie wszedł właśnie tamtędy. Sprawdzono to?

- Zamek był nietknięty. Ale gdyby nawet drzwi były otwarte na oścież, to i tak nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak on mógłby tamtędy wejść.

- Dlaczego?

- Zwróciłaś uwagę, ilu ludzi było przy wejściu głównym, tym przy Via della Conciliazione? Cholera jasna, to znaczy, że tam z tyłu jest ich jeszcze więcej. Ulica jest tak wypełniona pielgrzymami, że zamknięto na niej ruch. Nie powiesz mi, że zabójca przeszedł tamtędy z ciałem na rękach, żeby zobaczył go cały świat.

Paola zamyśliła się. Bądź co bądź, taki tłum mógłby być najlepszym kamuflażem dla mordercy. W jaki sposób przestępca wszedł do kościoła, nie wyważając drzwi?

- Pontiero, ustalenie tego, jak on tam wszedł, jest dla nas sprawą podstawową. Przeczuwam, że to jest klucz do sukcesu. Rano pójdziemy jeszcze raz porozmawiać z proboszczem. Jak on się nazywa?

- Francesco Toma, karmelita - powiedział podinspektor, zapisując coś powoli w notatniku.

- Właśnie. Z drugiej strony, musimy przeanalizować dowody: wiadomość na podłodze, odcięte ręce leżące na płótnie. .. no i zawartość tych toreb. Czytaj, co mamy.

Pontiero zaczął czytać, a inspektor Dicanti wypełniała długopisem formularz dowodowy Biuro wydawało się bardzo nowoczesne, nadal jednak znajdowały się tam zabytki z dwudziestego wieku, takie jak ten stary długopis.

- Dowód numer jeden. Stuła. Haftowany pas materiału zakładany przez katolickich duchownych podczas sakramentu spowiedzi. Znaleziono ją zwisającą z ust ofiary, całkowicie przesiąkniętą krwią. Grupa krwi taka sama jak ofiary. Analiza DNA w toku.

To właśnie był ten szary przedmiot, którego nie udało się wcześniej zidentyfikować w mroku panującym w kaplicy. Analizy DNA potrwają co najmniej dwa dni, i to tylko dlatego, że WBM współpracował z najnowocześniejszymi laboratoriami na świecie. Wielokrotnie na twarzy Dicanti pojawiał się uśmiech, kiedy oglądała w telewizji amerykańskie seriale kryminalne. Byłoby wspaniale, gdyby wyniki testów DNA można było otrzymywać tak szybko, jak to się odbywało w telewizji.

- Dowód numer dwa. Białe płótno. Pochodzenie nieznane. Materiał: bawełna. Nieliczne ślady krwi. Na nim znaleziono odcięte ręce ofiary. Grupa krwi taka sama jak ofiary. Analiza DNA w toku.

- Chwileczkę. Jak się pisze „Robayra”? Przez „i” czy przez „igrek”? - zastanawiała się Dicanti.

- Przez „igrek”, tak sądzę.

- W porządku! Kontynuuj, proszę.

- Dowód numer trzy. Pognieciony kawałek papieru o wymiarach około trzy na trzy centymetry. Znaleziony w lewym oczodole ofiary. Badania nad rodzajem papieru, jego składem, masą i innymi własnościami w toku. Na papierze długopisem napisano ręcznie:

- „Em” i „te” szesnaście - powtórzyła Dicanti. - To adres?

- Papier był zabrudzony krwią i zwinięty w kulkę; w takim stanie został wyjęty z oczodołu. To jasne, że chodzi o jakieś przesłanie od mordercy. Usunięcie oczu niekoniecznie musiało być karą wymierzoną ofierze, ale również wskazówką... Tak jakby zabójca mówił nam, gdzie mamy szukać.

- Lub że jesteśmy ślepi.

- Zabawowy morderca... Pierwszy taki we Włoszech. Myślę, Dicanti, że właśnie dlatego Boi chciał, żebyś się tym zajęła. Nie zwykły detektyw, tylko ktoś taki jak ty, kto potrafi twórczo myśleć.

Paola zastanowiła się nad tym, co powiedział podinspektor. Prawdą jest, że „zabawowi mordercy” to zazwyczaj bardzo inteligentni ludzie, których jest znacznie trudniej schwytać, jeśli oczywiście nie popełnią jakiegoś błędu. Wcześniej czy później zawsze je popełniali, ale zanim to nastąpiło, zapełniali chłodnie prosektoriów.

- Zgadza się, pomyślmy chwilę. Jakie nazwy ulic zaczynają się na te litery?

- Viale del Muro Torto...

- Nie może być, Maurizio: przechodzi przez park i nie ma numerów.

- W takim razie Monte Tarpeo też nie pasuje, gdyż przebiega przez ogrody Palazzo dei Conservatori.

- A Monte Testaccio?

- Ta mogłaby być.

- Poczekaj chwilę - Dicanti chwyciła słuchawkę telefonu i wykręciła numer wewnętrzny. - Dział dokumentacji? Cześć, Silvio. Sprawdź, co znajduje się przy Monte Testaccio numer szesnaście. I przynieś nam, proszę, plan Rzymu do sali konferencyjnej.

Gdy czekali na odpowiedź, Pontiero kontynuował wyliczanie dowodów dotyczących tej sprawy.

- Ostatni, na razie, dowód numer cztery. Pomięty skrawek papieru o wymiarach trzy na trzy centymetry. Odnaleziony w prawym oczodole ofiary, w takim samym stanie jak dowód numer trzy. Badania nad rodzajem papieru, jego składem, masą i innymi własnościami w toku. Na papierze długopisem napisano ręcznie:

- Undeviginti.

- O kurwa, to jakiś pierdolony hieroglif! - krzyknęła zrozpaczona Dicanti. - Mam tylko nadzieję, że to nie jest kontynuacja wiadomości, którą zostawił w ciele pierwszej ofiary, gdyż w takim razie poszła ona z dymem.

- Musimy się zadowolić tym, co mamy.
- Świetnie, Pontiero. Dlaczego nie powiesz mi od razu, co oznacza słowo undeviginti, żebym przynajmniej tym mogła się zadowolić?
- Chyba zapomniałaś już wiele z łaciny, Dicanti. To słowo znaczy po prostu „dziewiętnaście”.
- O rany, masz rację. Zawsze w szkole oblewałam łacinę. A ta strzałka?

W tym momencie wszedł pracownik działu dokumentacji, z planem Rzymu w dłoni.

- Proszę bardzo, pani inspektor. Szukałem tego, o co mnie pani poprosiła, ale Monte Testaccio numer szesnaście nie istnieje. Ta ulica dochodzi jedynie do numeru czternastego.
- Dzięki, Silvio. Zrób mi przysługę. Pomóż nam znaleźć ulice Rzymu zaczynające się na litery „em” i „te”. Brniemy po omacku, ale to może być pewien ślad.

- Mam nadzieję, że przynajmniej jest pani świetnym psychologiem, dottoressaDicanti. Lepiej by pani zrobiła, szukając w Biblii.

Wszyscy troje zwrócili głowy w stronę drzwi. W progu stał duchowny, ubrany jak dawny clergyman. Był wysokim, bardzo szczupłym mężczyzną z widoczną łysiną. Wyglądał na pięćdziesiąt lat, a mocne rysy twarzy wskazywały, że widział już niejeden niepogodny ranek. Dicanti pomyślała, że przypomina bardziej żołnierza niż duchownego.

- Kim pan jest i czego pan chce? Wstęp tutaj mają tylko osoby upoważnione. Proszę stąd natychmiast wyjść - powiedział Pontiero.

- Ksiądz Anthony Fowler. Przyszedłem wam pomóc. - Mówił poprawnie po włosku, ale w dziwny, pełen wahania sposób.