Szkoła niemieckich narzeczonych - Aimie K. Runyan - ebook
BESTSELLER

Szkoła niemieckich narzeczonych ebook

Aimie K. Runyan

4,4

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Młoda Niemka wysłana do szkoły przygotowującej idealne żony dla nazistów.

Żydowska krawcowa mieszkająca w Berlinie w przededniu wojny.

Niemcy, rok 1939. Hanna Rombauer po śmierci matki zostaje wysłana do domu zamożnego stryja. Zaznaje życia w luksusie, ale dusi się w panującej tam drętwej atmosferze. Na domiar złego wbrew własnej woli zostaje zaręczona z wysoko postawionym oficerem SS. Hanna trafia do budzącej grozę szkoły dla narzeczonych, gdzie uczy się wszystkiego, czego od kobiet wymagają naziści… i co przeczy ideałom, jakie z miłością wpajała jej matka.

Życie Tilde Altman, niemieckiej Żydówki, utalentowanej i zaradnej krawcowej, trudno nazwać spokojnym. Berlin u zarania wojny nie jest dla niej dobrym miejscem. Tilde musi stawiać czoła niewyobrażalnym przeciwnościom losu, walcząc o przetrwanie… i to nie tylko swoje.

Przeplatające się losy obu kobiet, z których każda pragnie ocalić to, co dla niej najważniejsze, trzymają w napięciu do samego końca.

***

„Wzrusza, niepokoi, nie daje o sobie zapomnieć”. – Kate Quinn, autorka bestsellerów „Sieć Alice”, „Łowczyni” i „Kod róży”

„Poruszająca i zapadająca w pamięć opowieść o siostrzanej więzi, sile i przetrwaniu, która zachwyci czytelniczki beletrystyki historycznej”. – Pan Jenoff, autorka bestsellerów z listy „New York Timesa”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 388

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (638 ocen)
369
176
73
15
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lanasw

Dobrze spędzony czas

Dobrze spędzony czas. Brakowało mi szczegółów dorosłego życia koleżanek ale może komuś to da przestrzeń dla wyobraźni.
20
Maagda131

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się jednym tchem. Wspaniała książka, oddaje klimat czasów sprzed wojny.
20
zadzior21

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie dla wszystkich fanów powieści osadzonych w realiach wojennych. Czyta się szybko i bardzo przyjemnie. :)
10
BeaRaf

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam :)
00
damianwlkp

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, trudno się oderwać. Czytając zastanawiałam się ciagle co będzie dalej i dalej … Polecam!
00

Popularność




Tytuł oryginału The School for German Brides

Copyright © Aimie K. Runyan, 2022

First published in USA 2022 by William Morrow,an imprint of HarperCollins Publishers, 195 Broadway, New York, NY 10007harpercollins.com

PrzekładOlga Siara

Redakcja i korektaAnna Hadała-Żołnik, Joanna Rozmus

Skład Tomasz Brzozowski

Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz

Okładkaprojekt: Yeon Kim; zdjęcia: © Stephen Mulcahey / Trevillion Images (kobiety), © Derek Adams / Arcangel Images (dom), © Idiko Neer / Trevillion Images (włosy); © Shelley Richmond / Trevillion Images (włosy); © Rekha Arcangel / Arcangel Images (włosy); © Shutterstock (inne); zdjęcie autorki: Kaitlyn Hval

Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2022Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN pełnej wersji 978-83-67323-56-7

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

twitter.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)

Dla Stephanie

Z wdzięcznością za lata naszej przyjaźni, które już upłynęły, i te, które jeszcze przed nami. Moje bohaterki podziwiałyby taką kobietę jak ty za siłę, odwagę i wdzięk. I ja też cię za to podziwiam.

ROZDZIAŁ 1

Hanna

Sierpień 1938

„Nie martw się przyszłością. W starciu z tobą jest bez szans”. Słowa mamy zadźwięczały mi w uszach, gdy gęste kępy drzew ustąpiły lasowi cementu, kamienia, stali i cegły. Pociąg wjechał do Berlina – zostawiłam za sobą jej ostatni ślad. Trudno mi było pójść za radą mamy w tym momencie, ale jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.

Z ukrytej kieszonki, którą potajemnie wszyłam do nowej brązowej sukienki podróżnej, wyciągnęłam amulet. Trzymając go w lewej dłoni, pocierałam powierzchnię prawym kciukiem.

Dwanaście lat wcześniej mama zabrała mnie nad strumień przy naszym domu. Jeden kamyk podniosła z dna, a drugi wzięła ze skarpy. „Liebchen, widzisz, jak woda wyszlifowała ten otoczak? Obmywała go tak długo, aż szorstkie brzegi nie miały innego wyjścia niż ulec. Ty nosisz w sobie tę samą siłę”. Wrzuciła gładki kamyk z powrotem do strumienia i podała mi niewielką bryłkę różowawo-białego kwarcu, który znalazła w błocie. „Kiedy poczujesz, że żołądek ci się ściska, a ramiona napinają tak, że nie możesz nabrać powietrza do płuc, chociaż próbujesz ze wszystkich sił, sięgnij po ten kamień i zacznij go pocierać, skup się na tym i pozwól, żeby twoje problemy ustąpiły jak skała pod naporem strumienia. Nie stanie się to w jeden dzień, ale z czasem nauczysz się wygładzać ostre krawędzie zmartwień, które ranią cię od środka”.

Rada mamy podziałała, co wcale mnie nie zaskoczyło. Mama umiała podołać każdej trudności, jaką postawiło przed nią życie. Ale fakt, że tak dokładnie wiedziała, co czuję, kiedy ogarnia mnie niepokój, zaparł mi dech w piersiach. Niektóre dzieci w Teisendorfie twierdziły, że moja mama to czarownica. Możliwe, że było w tym ziarno prawdy. Nawet jeśli miały co do niej rację, to używała czarów w dobrym celu, więc nie przejmowałam się tym.

Było mi wszystko jedno, czy jest czarownicą, goblinem czy Świętym Mikołajem. Marzyłam, żeby znów była przy mnie.

Ale odeszła na zawsze, a ja jechałam do stryja Ottona i stryjenki Charlotte, żeby z nimi zamieszkać.

Rozumiałam też decyzję taty, żeby wysłać mnie do nich na ostatni rok szkoły. W stolicy mogli zapewnić mi więcej możliwości niż on w małym miasteczku. Rozumiałam, dlaczego oddał Pietera i Helmuta do szkoły z internatem. Był zbyt zajęty sklepem, żeby poświęcić dwóm małym chłopcom tyle uwagi, ile potrzebowali. Widziałam sens w postępowaniu taty, ale to nie umniejszało bólu w moim sercu.

Mama była dla mnie opoką. Stałym i niezmiennym elementem mojego życia, niczym gwiazda na niebie, która pomaga odnaleźć drogę przez mrok. Dwa tygodnie wcześniej pocałowałam ją w policzek przed wyjściem do szkoły, a kiedy wróciłam, tata z poszarzałą twarzą powiadomił mnie, że zginęła potrącona przez nieostrożnego kierowcę. Nie było pogrzebu. Ani nabożeństwa żałobnego. Ani wystawienia zwłok. Tata uznał to za zbędną ekstrawagancję ze względu na sytuację w kraju. Nie miałam okazji pożegnać się z mamą.

A teraz wyglądało na to, że Führer będzie miał wojnę, o którą tak się dopraszał, a ja zostawiałam za sobą ukochane zielone wzgórza, by znaleźć się w oku cyklonu. W ostatnim miejscu, gdzie chciałabym trafić. Pociąg ze zgrzytem zatrzymał się na stacji „Berlin Hauptbahnhof”. Chociaż oddałabym wszystko, żeby móc w nim zostać, dopóki nie wróci do Teisendorfu, wstałam, drżąc na całym ciele, chwyciłam walizkę i ruszyłam do wyjścia.

– Mój Boże, ta młoda kobieta nie może być małą Hannchen! – zawołała stryjenka Charlotte, kiedy zeszłam na peron. Była wysoka i patykowata w odróżnieniu od niskiego i przysadzistego brata mojego taty. Jej długie lśniące włosy w kolorze miodowego blondu były perfekcyjnie ufryzowane, a on ukrywał łysinkę brązowym kapelusikiem z szerokim rondem. Kontrast między nimi zawsze mną wstrząsał, ale nigdy nie wydał mi się wyraźniejszy niż teraz, gdy stryjenka witała mnie entuzjastycznym uśmiechem, a stryj stał w milczeniu z nachmurzoną twarzą. Ucałowała mnie w policzki, a stryj Otto bez słowa wziął moją jedyną walizkę.

– Spodziewałam się dziewczynki, a twój tata przysłał nam młodą kobietę! – wyszeptała stryjenka Charlotte, odsuwając się nieco, żeby mi się przyjrzeć. – Prawda, Otto?

– Owszem, to już dorosła dama – przyznał, mierząc mnie spojrzeniem od stóp do głów. Przez chwilę czułam się jak dobrze rokująca jałówka na targu bydła. Dyskretnie potarłam ściskany w dłoni kamyk, gdy stryj taksował mnie wzrokiem.

Nie widziałam ich od ponad sześciu lat. Wtedy jeszcze nie zaczęłam dojrzewać i najpewniej przybiegłam cała umorusana po przetrząsaniu lasu w poszukiwaniu dzikich ziół i grzybów, z których mama przyrządzała lekarstwa. Dziś byłam wyszorowana do czysta, uczesana i ubrana w jedną z dwóch nowych sukienek, które sprawił mi tata, żebym prezentowała się przyzwoicie w wielkim mieście. Obawiałam się, że wyglądam jak biedna krewna z prowincji w ubraniach wymiętych po wielogodzinnej podróży pociągiem, ale mimo to miałam nadzieję, że przynajmniej zrobię na nich dobre pierwsze wrażenie.

– Moja droga, na pewno jesteś wyczerpana. Zabierzemy cię do domu, żebyś mogła odpocząć i zjeść, dobrze?

Skinęłam głową na zgodę i poszłam za nimi do lśniącego czarnego mercedesa stryja Ottona. Podejrzewałam, że kosztował dwa razy tyle co nasz dom w Teisendorfie i przestraszyłam się, że uszkodzę go samym spojrzeniem. Z centrum miasta do willi stryjostwa w dzielnicy Grunewald jechało się pół godziny. Poczułam ulgę, kiedy drzewa stały się gęstsze, a domy większe i bardziej oddalone od siebie. Mijane rezydencje wydały mi się zbyt przestronne dla jednej rodziny. Idealnie przystrzyżone trawniki i wypielęgnowane ogrody nie mogły mi zastąpić niezbadanych lasów, ale pocieszało mnie, że okolica nie zionie chłodem i obcością jak serce Berlina.

Stryj Otto zajechał łukowatym podjazdem przed dom, gdzie jego miejsce za kierownicą zajął mężczyzna w uniformie – służący, który zapewne miał zaparkować samochód w garażu. Zadarłam głowę, żeby objąć okazałą willę wzrokiem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Pomyślałam, że skoro nie chcę umrzeć z głodu i muszę trafić z sypialni do jadalni, powinnam znaczyć drogę okruchami chleba. Usiłowałam ukryć onieśmielenie, ale jestem pewna, że moje starania spełzły na niczym.

W willi stryjenka Charlotte zaprowadziła mnie do imponującego apartamentu po drugiej stronie korytarza.

– Tu się zatrzymasz na czas pobytu z nami – oświadczyła. Sypialnia miała rozmiary kuchni i salonu w domu moich rodziców. Ściany obite były adamaszkową tapetą w głębokim odcieniu szkarłatu. Stały tam ciężkie dębowe meble, a pomieszczenie rozjaśniała śnieżnobiała pościel. Obok był pokój dzienny ze świeżo wypolerowanym biurkiem i prywatna łazienka z ogromną wanną na nóżkach zakończonych szponami. Eleganckie i gustownie urządzone wnętrze nadawało się raczej dla ważnego gościa, a nie dla bratanicy odwiedzającej rodzinę.

– Nie potrzebuję takiego zbytku, naprawdę – zaprotestowałam. – Nie chciałabym sprawiać kłopotu.

– Nonsens, kochanie. Twój stryj i ja traktujemy cię jak córkę. Dopilnujemy, żebyś ukończyła edukację i wyprawimy cię w dorosłość jak należy. Chociaż tyle możemy zrobić dla twojej biednej matki.

– To bardzo miłe z waszej strony – odpowiedziałam, opuszczając głowę, przestraszona, że w jakiś sposób uraziłam stryjenkę.

– Masz za sobą kilka trudnych tygodni, skarbie, ale wiem, że mądra z ciebie dziewczyna. Dobrze spożytkujesz tu czas. A jeśli zdołasz się przy tym dobrze bawić, to jeszcze lepiej. Pozwoliłam sobie kupić ci kilka przedmiotów osobistych. Koszule nocne i tym podobne. Myślę, że wybrałam dobry rozmiar, ale jeśli coś nie będzie pasować, powiedz mi, proszę, a wszystkim się zajmiemy.

Otworzyłam usta, żeby zaprotestować i wyjaśnić, że przywiozłam mnóstwo ubrań, ale nie chciałam być nieuprzejma. W końcu stryjenka Charlotte nie miała dzieci. Może zawsze marzyła o córce, którą będzie mogła stroić i rozpieszczać. Mama chciałaby, żebym przyjęła hojne dary stryjenki z wdzięcznością. Czułam jednak, że jestem nielojalna, otrzymując matczyną opiekę od innej kobiety.

Stryjenka zostawiła mnie samą, żebym odpoczęła przed kolacją. Byłam wycieńczona, ale wiedziałam, że jeśli przyłożę głowę do dekadenckiej poduszki wypełnionej gęsim puchem, zasnę jak kamień i trzeba mnie będzie cucić kubłem lodowatej wody. Rozpakowanie walizki zajęło mi zaledwie kilka minut, aczkolwiek długo nie mogłam się zdecydować, gdzie ustawić jedyne zdjęcie mamy. Mój dobytek odebrał wnętrzu nieco wytworności, ale poczułam się tam odrobinę swobodniej. Zajrzałam do szuflad, w których znalazłam wykrochmalone białe koszule nocne z rąbkiem i mankietami obszytymi koronką oraz jedwabistą bieliznę, delikatniejszą niż cokolwiek, co dotąd miałam na sobie. Otworzyłam walizkę i zaczęłam chować ubrania do komody, zastanawiając się, po co w ogóle je pakowałam. Wiedziałam, że moje rzeczy będą wyglądać jak łachmany w porównaniu do wszystkich pięknych strojów, jakie sprawiła mi stryjenka Charlotte. Wstyd się przyznać, ale zaczęło mi być tych moich niemal szkoda, że spędzą całe miesiące upchnięte głęboko w szufladzie.

Z dna walizki wydostałam też mały moździerz i tłuczek, które należały do mamy, trochę suszonych ziół i kilka lekarstw przygotowanych przez nią przed śmiercią. Nie miałam szans jej dorównać, ale wiedziałam, jak zrobić prosty środek przeciwbólowy albo przeciwgorączkowy. Tata kazał mi pozbyć się wszystkich jej medykamentów, bo ich produkcja nie była do końca zgodna z prawem, ale nie mogłam się zmusić, żeby wyrzucić coś, co tyle dla niej znaczyło. Ukryłam najcenniejsze przedmioty tak, żeby ich nie znalazł, a potem przemyciłam je do stryjostwa. Schowałam wszystko w najgłębszym zakamarku dolnej szuflady szafy, pod kilkoma starymi koszulami nocnymi. Nie zamierzałam niepotrzebnie ryzykować, bawiąc się w zielarstwo, ale było mi raźniej z myślą, że mam te rzeczy ze sobą.

W przestronnym wnętrzu zajmowałam tak niewiele miejsca, że czułam się zagrożona i bezbronna, jak leśne stworzenie na rozległej łące. Tęskniłam za przytulną samotnością pokoiku na poddaszu w moim domu. Powinnam być wdzięczna, że mogłam zająć ten piękny apartament, ale w tak eleganckim otoczeniu nie czułam się sobą.

Pół godziny później krzątaninę po pokoju przerwało mi ciche pukanie. Przed drzwiami stała młoda kobieta, która mogła być starsza ode mnie o jakieś pięć lat. Ciemne włosy miała ściągnięte na karku w ciasny węzeł, a fartuch na jej czarnej sukience wyglądał na tak sztywno wykrochmalony, jakby mógł zachować niezmieniony kształt, nawet gdyby na nikim nie wisiał.

– Panienko Hanno, nazywam się Mila. Przyszłam pomóc panience przygotować się do kolacji.

– Och – rzuciłam, cofając się o krok, jakby zamierzyła się na mnie sztyletem. – Proszę, wejdź. Chociaż myślę, że dam sobie radę sama.

– Herr Rombauer lubi, żeby sprawy szły w odpowiedni sposób. Najlepiej więc mimo wszystko zrobić to, czego sobie życzy.

– To chyba rozsądna postawa niezależnie od sytuacji – zauważyłam.

– Szybko się panienka uczy. Dobrze sobie tu panienka poradzi. Jeśli panienka chce, mogę jej wyjaśnić różne rzeczy. Jak prowadzony jest dom i tym podobne.

– Byłoby cudownie – przyznałam, zastanawiając się, czy zachowałabym się niestosownie, gdybym ją przytuliła. Nie wyglądała jednak na osobę, która miałaby ochotę na taką poufałość.

Mila wprawnymi ruchami zaczęła przygotowywać moją wieczorną toaletę. Zważywszy na to, że miałam tylko brązową sukienkę, w której przyjechałam, i drugą, odrobinę elegantszą, w kolorze pudrowego błękitu, wybór stroju nie zajął nam zbyt wiele czasu. Zdecydowałyśmy się na niebieską suknię i proste upięcie włosów – wianek w stylu mleczarki. Opasał moją głowę niczym korona, a efekt łagodziło kilka luźnych kosmyków.

– Gotowe. Teraz mu się panienka spodoba – orzekła Mila. – Herr Rombauer jest przeciwny stosowaniu przez młode kobiety różu, perfum i innych głupstw tego rodzaju. Woli zdrowy, naturalny rumieniec.

– W takim razie dobrze się składa, że nie używam żadnych takich… głupstw – odpowiedziałam, chociaż nie byłam pewna, co o tym myśleć. Wyglądało na to, że stryj ma sprecyzowane zdanie na tyle tematów, iż czułam, że niebawem z pewnością czymś mu się narażę. Kiedy Mila stwierdziła, że wyglądam jak należy, ruszyłam do jadalni, którą cudem zdołałam znaleźć bez mapy i drogowskazów.

Zza drzwi dobiegł mnie cichy głos stryjenki Charlotte:

– Skromna dziewczyna. To dobrze. Okazuje szacunek. I jest ładna. Równie piękna jak ta biedaczka Elke.

– Jest lepiej niż się spodziewałem – zgodził się stryj Otto. – Dobrze się rozwinęła mimo różnych… braków. Nadal wydaje się nieśmiała, ale dużo mniej niż w dzieciństwie.

Braków? Tata nie był bogaczem; jako sklepikarz w małym miasteczku zawsze niewiele zarabiał, ale nie uważałam, żeby czegokolwiek mi brakowało. Oczywiście, pobyt w dużym mieście takim jak Berlin mógł mnie wiele nauczyć, ale miałam nadzieję, że ta edukacja nie potrwa długo.

– Spokojne usposobienie to zaleta. Wielu będzie odpowiadać jej rezerwa. Teraz nie uważam tego za wadę. U dziecka drażni, za to u młodej damy wydaje się bardziej na miejscu.

Odczekałam jeszcze chwilę, zanim weszłam do jadalni, żeby nie pomyśleli, że słyszałam ich uwagi. Chociaż być może według nich powinnam je usłyszeć.

– Dobry wieczór, stryjenko Charlotte i stryju Ottonie – powiedziałam, nie śmiąc spojrzeć im w oczy.

– Mam nadzieję, że udało ci się wygodnie urządzić. – Stryjenka Charlotte wskazała, żebym zajęła miejsce po jej lewej stronie, na końcu stołu.

– Bardzo wygodnie – zapewniłam ją. – Wasz dom jest piękny.

– Mam nadzieję, że z czasem uznasz go za swój dom, skarbie.

Żadna stosowna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy, więc wymamrotałam tylko „dziękuję”, gdy podała mi pieczeń jagnięcą. Nałożyłam sobie niewielką porcję i przekazałam półmisek stryjowi Ottonowi.

– Hanno, tu nie gustujemy w filigranowych sylwetkach – zaoponował stryj. – Weź porządny kawałek i posil się jak należy. Słabe kobiety potrafią ładnie wyglądać na ekranach kin, tylko tyle. Natomiast silne kobiety mogą się do czegoś przydać.

– Dobrze, stryju.

Stryjenka Charlotte odwróciła się w moją stronę.

– Jeśli doszłaś do siebie po podróży, jutro chciałabym zabrać cię do miasta po resztę rzeczy, których będziesz potrzebowała w szkole. W dzisiejszych czasach poprawki krawieckie trwają długo.

– To bardzo miłe z twojej strony, stryjenko Charlotte, ale jestem pewna, że mam wystarczająco dużo ubrań.

– Nic podobnego. Każda dziewczyna potrzebuje ładnych nowych strojów, kiedy idzie do nowej szkoły. Mam rację, Ottonie?

– Podziwiam jej gospodarność, Charlotte – odparł stryj Otton. – Ale przez ponad dwadzieścia lat małżeństwa o jednym przekonałem się ponad wszelką wątpliwość: sprzeciwianie ci się nigdy nie kończy się dobrze. Hanno, jutro pojedziesz ze stryjenką do miasta i będziesz się przy tym wspaniale bawić. – Jego słowa były życzliwe, ale zabrzmiały jak rozkaz.

– Dobrze, stryju Ottonie.

– Grzeczna dziewczynka. A teraz opowiedz mi, co się dzieje w Teisendorfie. Minęły wieki, odkąd tam byłem.

– Życie toczy się spokojnie, jak zwykle – odpowiedziałam. – Ludzie uprawiają ziemię i prowadzą sklepy.

– Czy w miasteczku panuje duży entuzjazm dla sprawy?

– Ma stryj na myśli plany Hitlera? – upewniłam się. Słyszałam, jak tata mamrocze o nich, czytając gazetę. W całym Teisendorfie nikt nie mówił o niczym innym.

– A cóż innego mógłbym mieć na myśli, dziewczyno? – zachichotał stryj.

– W takim razie tak, stryjku. Wydaje mi się, że tak.

Coraz więcej mężczyzn nosiło mundury, a wszyscy chłopcy ochoczo wstąpili w szeregi Hitlerjugend. Poparcie dla Hitlera rosło coraz bardziej, bo rolnikom, robotnikom i sklepikarzom trudno było odbudować kraj po Wielkiej Wojnie. Tęsknili za starymi, dobrymi czasami sprzed porażki i liczyli na to, że Hitler stworzy nowe, bogate Niemcy i przywróci krajowi godność. Mama miała wątpliwości co do jego motywów, ale uważała, aby się z tym nie zdradzić. Nigdy nie wypowiadała się przeciwko niemu, nawet przy tacie i moich braciach. Ze mną była bardziej szczera.

– Dobrze to słyszeć. Zapamiętaj moje słowa, Hanno. On wprowadzi Niemcy z powrotem na drogę chwały, a twoje dzieci będą sławić jego imię. Mam nadzieję, że rozumiesz, jak szlachetny cel mu przyświeca. Jeśli nie, to wkrótce sobie to uświadomisz.

Stryjenka Charlotte obdarzyła męża promiennym uśmiechem, a później spojrzała na mnie. Bez słowa wsunęłam dłoń do ukrytej kieszonki z boku sukni i wymacałam w niej amulet.

ROZDZIAŁ 2

Tilde

Sierpień 1938

„Prawo nie jest prawdą, Tilde. Daje tylko przelotny obraz wartości człowieka w danym momencie historii. Nie myl ludzkich praw ze słowem Bożym”. Pamiętałam słowa dziadka tak dokładnie, jakby wypowiedział je wczoraj. Ostatnio, gdy reżim tłamsił nasz naród jak morderczy boa swoje ofiary, myślałam o nim coraz częściej. Kiedyś pragnęłam pójść w ślady dziadka i ojca, ale teraz to marzenie legło w gruzach.

– Dzień dobry, Frau Fischer – powiedziałam, gdy brzęk dzwonka nad drzwiami wyrwał mnie z rozmyślań i sprowadził z sali sądowej z powrotem do sklepu tekstylnego. – Mam nadzieję, że ma się pani dobrze.

Stała przede mną wysoka kobieta o imponującym wyglądzie i wiecznie ściągniętej twarzy, na której malowało się rozczarowanie wszystkimi i wszystkim wokół. – Owszem, dobrze, dziękuję. Czy macie jeszcze ten uroczy biały perkal w różowe kwiatki, który kupiłam w zeszłym miesiącu? Chciałabym uszyć sukienkę dla wnuczki.

– Obawiam się, że nie, Frau Fischer. Ten kwiatowy wzór cieszył się dużym zainteresowaniem. Ale od tamtej pory przyszło kilka nowych deseni, a część z nich pasowałaby młodej dziewczynie.

– No dobrze – klientka skwitowała moją odpowiedź tak głębokim westchnieniem, jakbym zaproponowała, żeby ta po materiał pokonała Atlantyk wpław. Wyciągnęłam kilka beli kwiecistego perkalu, który stawał się coraz popularniejszy, bo magazyny odchodziły od ekstrawaganckiej paryskiej mody na rzecz bardziej swojskiej i tradycyjnej estetyki. Proste sukienki z zabudowanym dekoltem, szyte z wytrzymałych tkanin. Praktyczne, kobiece i potwornie nudne. Wstrzymując własne westchnienie, wyłożyłam materiały na stole krojczym, żeby Frau Fischer mogła je obejrzeć. Nie miałam nic przeciwko deseniom w kwiaty, ale przez ostatnie dwa lata tyle się ich naoglądałam, że przysięgłam sobie już nigdy w życiu nie założyć nic kwiecistego. Osobiście wolałam wyraziste kroje i krzykliwe kolory, które zdobywały popularność gdzie indziej. Marzyłam o czerwonej szmince, jaką widziałam u amerykańskich aktorek, ale mama zabiłaby mnie za tak wyzywający makijaż.

Pokazałam Frau Fischer fiołkowy materiał w białe maki, lawendowy w żółte stokrotki i zielony w piwonie. Żaden jej do końca nie odpowiadał, ale przystała na różowo-kremową tkaninę różyczki, na tyle przypominającą jej upatrzony perkal, że dała się skusić. Dobrała do kompletu kilka szpulek nici, guziki i lamówkę.

– Na pewno będzie najładniejszą dziewczynką w klasie – orzekłam, odmierzając materiał, a potem zapakowałam jej zakupy.

– Tak, tak – odpowiedziała. – Szkoda, że w ogóle musi uczęszczać do szkoły publicznej, ale jej ojciec się upiera. W dzisiejszych czasach tyle tam niepożądanego elementu. Moje córki uczyły się w domu i miałam nadzieję, że z wnuczkami będzie tak samo. No cóż, jako babcia niewiele mogę na to poradzić.

„Niepożądanego elementu”. Nie musiała wyjaśniać, kogo ma na myśli. Cudzoziemców. Cyganów. Żydów, takich jak ja. Przyjmując od niej pieniądze, zmusiłam się do uśmiechu, ale gdy wyszła, pozwoliłam, by zamienił się w grymas niezadowolenia.

Zaliczałam się do kategorii Mischling, miałam mieszane pochodzenie. Moja matka była Żydówką, a mój ojciec gojem. Porzucił nas przed trzema laty, gdy uchwalono ustawy norymberskie i stało się jasne, że Żydzi będą prześladowani. Tata nalegał na rozwód, więc nie miałyśmy z mamą wyboru, musiałyśmy wyprowadzić się z jego pięknej kamienicy w Charlottenburgu do starej klitki nad sklepem tekstylnym. Oszczędności mamy wystarczyły na mieszkanie i sklep. Dzięki swojej pomysłowości i litrom wylanego potu zdołała przekształcić to nędzne lokum w przytulny dom i dobry butik. Byłyśmy skazane na prowadzenie skromnego sklepiku i ciułanie grosza do grosza, żeby utrzymać się ze sprzedaży tkanin, nieregularnych zleceń krawieckich i sporadycznych lekcji szycia dla dziewcząt z rodzin, które mogły sobie pozwolić na takie drobne luksusy. Na szczęście wieść o talencie mamy szybko rozeszła się po okolicy. Mama zadbała też o to, żeby nauczyć mnie wszystkiego, co umiała. Zajęło nam to trzy lata, ale wreszcie miałyśmy stałych klientów.

Przekręciłam tabliczkę na drzwiach, żeby zamiast „Otwarte” głosiła „Zamknięte”, i obróciłam klucz w zamku. Chciałam sprawdzić, co u mamy. Większość czasu spędzała na piętrze i dawało jej się to we znaki, a im częściej do niej zaglądałam, tym mniej doskwierała jej samotność.

– O, cześć, kochanie. Zobacz, jak mi idzie praca nad suknią dla pani Vogel. Nie chcę się przechwalać, ale uważam, że to dobra robota.

Manekin zdobiła urocza codzienna suknia z wełny o gołębim kolorze. Trzeba ją było jeszcze obszyć i dokonać kilku ostatnich poprawek, ale nawet laik dostrzegłby w niej dzieło prawdziwej mistrzyni krawiectwa.

– Nie przechwalasz się, bo mówisz prawdę, mamo. Cudowna suknia. Nie wykończyłabym szwu tak pięknie jak ty, nawet gdybym ślęczała nad nim milion lat. To zbyt piękny strój dla takiej krowy.

– Nie powinnaś tak mówić, zwłaszcza o dobrej klientce. Nawet jeżeli masz rację. – Mama prychnęła śmiechem z własnego żartu. Frau Vogel była najbardziej wymagającą osobą, z jaką zetknęłyśmy się przez wszystkie lata prowadzenia sklepu. Choćbyśmy dały z siebie wszystko, nie można było jej zadowolić.

Mama wykonywała większość zleceń na piętrze, a ja byłam twarzą sklepu. Ona miała „zbyt żydowski” wygląd jak na naszą dzielnicę. Narażałaby nas na niebezpieczeństwo i utratę zarobków. To głównie dzięki nieobecności mojej matki udało nam się utrzymać na rynku. Ja po ojcu odziedziczyłam włosy w karmelowym odcieniu brązu i zielone oczy. Nazwisko „Altman” nie wzbudzało podejrzeń, bo przywodziło na myśl „porządną niemiecką rodzinę”. Mama i ja nie należałyśmy do żadnej wspólnoty wiernych; wolałyśmy modlić się w zaciszu własnego domu.

Wypierałam się swojego dziedzictwa, żeby ratować skórę. I chociaż nie miałam wyboru, nienawidziłam się za to każdego dnia.

– Uszyję ci takie sukienki, będziesz je nosić pod togą sędziowską – obiecała mama. Nigdy nie uważała moich marzeń o sądzeniu za głupie czy nierealistyczne. Ojcu pochlebiała moja fascynacja jego zawodem, ale uważał ją za dziwactwo i nie widział w nim dla mnie realnych perspektyw. Za to dziadek ze strony mamy – wręcz przeciwnie. Nigdy nie ukrywał faktu, że kobiecie trudno się przebić w dziedzinie prawa, ale zamiast mnie do tego zniechęcać, starał się mi pokazać, że jestem do tego zdolna.

Był wybitnym prawnikiem i starszym partnerem w jednej z największych kancelarii prawnych w Berlinie. Kiedy mój ojciec rozpoczął w niej pracę jako obiecujący młody adwokat, to właśnie dziadek został jego mentorem, a później przedstawił go swojej ukochanej córce. Mama twierdziła, że zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, ale miłość prysła, kiedy okazało się, że żona Żydówka i córka mieszanej krwi oznaczają zawodowe samobójstwo. Ojciec zapewniał, że rozwód to tylko formalność i będzie spędzał z nami tyle samo czasu co wcześniej, ale już trzy miesiące po naszej wyprowadzce ożenił się z blondynką o sarnich oczach i „odpowiednim” pochodzeniu.

Po tym wszystkim dziadek nie chciał z nim dłużej pracować i naciskał na pozostałych partnerów, żeby zmusili tatę do odejścia. Niestety, wtedy weszły w życie ustawy zakazujące Żydom praktykowania prawa, więc dziadek nie mógł doprowadzić sprawy do końca. Co gorsza, ojca awansowano na dotychczasowe stanowisko dziadka – został starszym partnerem. Serce dziadka tego nie wytrzymało; zmarł niecałe pół roku po tym, jak zbiry z kancelarii wygryzły go z zawodu. Żałowałam tylko, że nie zdążył zobaczyć, jak dobrze sobie poradziłyśmy, kiedy tata nas zostawił.

– Muszę jeszcze zacząć następną sukienkę wyjściową dla Frau Becker. Wybrała szmaragdową satynę. Tobie byłoby w niej znacznie lepiej, jak niemal we wszystkim.

Pochyliłam się i pocałowałam mamę w policzek. Tata zawiódł mnie na wielu polach, ale mama była mi wsparciem za dwoje rodziców.

Przed sklepem zebrała się już gromadka osób czekających na ponowne otwarcie. Niektóre wydawały się dość zniecierpliwione, chociaż nie było mnie tylko kilka minut. Stłumiłam westchnienie, w końcu nadmiar klientów był znacznie mniejszym problemem niż sytuacja odwrotna. Do sklepu natychmiast wtargnęły trzy kobiety. Te klientki miały wieloletnie doświadczenie w prowadzeniu domu: przyszły z myślą o określonych tkaninach i wiedziały, co trzeba do nich dokupić. Rzadko się spoufalały, ale mogłam je sprawnie obsłużyć, a to było dużo istotniejsze niż familiarna atmosfera.

Kiedy stado gospodyń domowych się rozpierzchło, w sklepie został tylko wysoki i blady młody mężczyzna z burzą kręconych czarnych włosów, wciśniętych pod ciemną czapkę. Wśród naszej klienteli zdarzali się czasem panowie, ale zwykle byli to zatwardziali starzy kawalerowie, którzy za wszelką cenę chcieli nauczyć się podstaw cerowania. Ten mężczyzna nie wyglądał na jednego z nich. Sprawiał wrażenie lekko przestraszonego, że znalazł się w królestwie kobiet i z ulgą przyjął wyjście klientek.

– Dobrze, że uszedł pan z życiem. Wdeptały już w ziemię niejednego mężczyznę, gdy przyszła im na to ochota – odezwałam się, odkładając bele materiału na półki.

– Dziękuję za ostrzeżenie. Cieszę się, że udało mi się wyjść z tego cało. – Mówił z lekkim akcentem i uświadomiłam sobie, że jest synem jednej z polskich imigrantek, które bywały w sklepie. Jego mama była miłą osobą, a w nim dostrzegałam tę samą życzliwość.

– Najwyraźniej dziś dopisuje panu szczęście. To dobry moment na kupno tkanin. Co podać?

– No cóż, szukam prezentu dla siostry. Matka chce uszyć jej sukienkę na urodziny.

– Ach, czy to wyjątkowo ważne urodziny? – dopytałam.

– Kończy dwanaście lat – wyjaśnił i spuścił na chwilę wzrok, jakby zdradzał mi tajemnicę. Mogły to być najbardziej doniosłe urodziny w życiu jego siostry, więc nie chodziło o zwyczajną sukienkę. Zgodnie z naszymi prawami, osiągała pełnoletniość. Gdyby przyszła na świat jako chłopiec, w wieku trzynastu lat przeszłaby bar micwę i przeczytała fragment Tory w synagodze. Jako dziewczynka wkraczała w dorosłość rok wcześniej. Nie wiązało się to z podobnymi obrzędami, ale zapewne czekał ją wyjątkowy posiłek i serdeczne gratulacje od całego zgromadzenia. I nowa sukienka.

– Czyli staje się młodą kobietą. Zatem materiał nie może być zbyt dziecinny.

– Tak jest – potwierdził. – Sądziłem, że to szesnaste urodziny są tradycyjnie przełomowym momentem dla… – Ugryzł się w język.

– Tak, są, dla gojów – dokończyłam.

– Ale pani do nich nie należy? – zapytał.

Pokręciłam głową.

– Wydawało mi się, że wyczuwam w pani pewne pokrewieństwo – przyznał. – Ale pani nie…

– Mój ojciec jest gojem – wyjaśniłam po prostu.

– Aha.

Skupiłam się na swoim zadaniu. Znalazłam wykrój, który dobrze pasował na tę okazję. Był dość skromny jak dla młodej osoby, ale przeszyciami i marszczeniami w odpowiednich miejscach podkreślał zmianę z dziewczyny w kobietę.

– Tak, to się sprawdzi – stwierdził, chociaż nie zwrócił większej uwagi na szczegóły projektu. Podparłam się pod boki, zastanawiając się nad wyborem tkaniny.

– Czy siostra jest ciemnowłosa jak pan? – zapytałam.

– Tak – odpowiedział. – Ale ma trochę jaśniejszą cerę.

– Będzie jej dobrze w ładnym śliwkowym odcieniu. Może ten przyjemny sztuczny jedwab się nada? Jest cienki, ale odrobinę trwalszy niż szyfon. Sukienka powinna posłużyć siostrze przez przynajmniej kilka sezonów. Jeśli szuka pan czegoś bardziej wytrzymałego, na pewno znajdziemy jakiś uroczy perkal.

– Myślę, że sztuczny jedwab będzie w sam raz – zawyrokował. – W końcu to ma być prezent.

– Świetnie – powiedziałam. Mama ułożyła sztuczny jedwab na wyższej półce, bo wkrótce miała przyjechać dostawa zimowych wełen i tweedów, a większość klientów nie zamawiała już letnich ubrań. Zerknęłam na stertę bel i doszłam do wniosku, że wspinanie się po regale jak małpka nie wyglądałoby profesjonalnie. – Muszę tylko przynieść drabinę.

– Pozwoli pani, że pomogę – zaproponował. – Zdejmę materiał za panią.

Stanął obok mnie, wyjął belę, którą wskazałam, i ułożył mi ją na wyciągniętych rękach. Poczułam na skórze iskry magnetyzmu, gdy spojrzał na mnie, nie ruszając się z miejsca. Jak dotąd bliskość żadnego mężczyzny nie podziałała na mnie w podobny sposób. Musiałam starać się ze wszystkich sił, żeby nie zacząć się jąkać jak głuptas.

– Pachnie pani bzem i wanilią – powiedział, biorąc głęboki oddech. Potem potrząsnął głową i cofnął się o krok. – Przepraszam, to było niestosowne.

– N-nie – zaoponowałam. – Nic się nie stało. – Ale stało się, i to dużo. W szkole zadurzyłam się kilka razy, więc trzepot motyli w brzuchu i spocone dłonie nie były mi zupełnie obce, ale tamte emocje wydały mi się błahe w porównaniu do tego, co czułam teraz. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na jego zapach, ale gdy się na nim skupiłam, owiała mnie przyjemna mieszanina świeżo wypranej bawełny i oleju lnianego. Przyszło mi do głowy, że jest cieślą albo wykonuje inny zawód, w którym wykańcza się meble.

Zajęłam się przycinaniem materiału i dobieraniem dodatków, których jego matka potrzebowała, by dopełnić całość stroju. Kiedy wręczyłam mu gotową paczkę, odniosłam wrażenie, że zwleka z wyjściem.

– Mam nadzieję, że siostrze spodoba się sukienka. Każda dziewczyna powinna mieć ładny strój na takie ważne urodziny. – Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się. Siostra była dla niego ważna.

– Miło było panią poznać, panno…

– Altman. Mathilde Altman – przedstawiłam się. – Wszyscy mówią na mnie Tilde.

– Ja nazywam się Samuel Eisenberg – odparł. – Mam nadzieję, że niedługo będę miał okazję znów panią zobaczyć.

Skinęłam głową, czując, jak twarz rozjaśnia mi szczery uśmiech. Ostatnio miałam tak mało powodów do uśmiechu, że już niemal zapomniałam, jak to jest. Przed wyjściem ujął przelotnie moją dłoń i nagle całe otaczające nas zło wydało mi się cudownie nieistotne i odległe, chociaż rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej.

ROZDZIAŁ 3

Hanna

Wrzesień 1938

Wchodząc do sali lekcyjnej, ze strachu czułam się równie zesztywniała jak mój wykrochmalony kołnierzyk. Zasłoniłam się torbą niczym tarczą. Szkoła, do której zapisała mnie stryjenka Charlotte, należała do najbardziej elitarnych placówek w mieście. Uczęszczały do niej wyłącznie dziewczęta, a mieściła się w budynku, który kiedyś był wspaniałą rezydencją. Uczennice pochodziły z wyższych sfer – wszyscy rodzice należeli do partii i wszyscy byli zamożni. Wiedziałam, że będę tam pasować jak kwiatek do kożucha i oddałabym wszystko, żeby rozpłynąć się bez śladu. Nie śmiałam wyciągnąć amuletu z kieszeni spódnicy, ale skupiłam się na tym, że czułam jego ciężar na prawym boku. Pomagała mi już sama świadomość, że tam jest. Zastanawiałam się, jakie mam zaległości w nauce w porównaniu do innych dziewcząt.

– Wejdź, dziewczyno. Nikt cię tu nie pożre żywcem. – Nauczycielka przyrody, Fräulein Meyer, była wysoką, postawną kobietą, która wyglądała na wiecznie poirytowaną. Patrząc na miny pozostałych uczennic, wcale nie byłam pewna, czy mówi prawdę. Zobaczyłam wolne miejsce w środku lewego rzędu, więc wślizgnęłam się tam, w duchu dziękując losowi, że nie siedzę z przodu, gdzie nie mogłabym ani na moment ukryć się przed spojrzeniem Fräulein Meyer. Drugim błogosławieństwem było to, że nie musiałam przedstawić się klasie. Najwyraźniej ta nauczycielka nie przestrzegała tego rodzaju rytuałów, co jak dotąd było w moich oczach jej największą zaletą.

– Nie martw się, Meyer jest taka dla wszystkich, przyzwyczaisz się – szepnęła dziewczyna obok mnie. Miała śliczne ciemne loki, niesamowite szare oczy i uroczy uśmiech. Z wdzięcznością odwzajemniłam jej uśmiech, ciesząc się z widoku choć jednej przyjaznej twarzy w tej sali. Reszta dziewcząt wydawała się równie serdeczna jak gromada lwic w porze karmienia.

Podziękowałam jej bezgłośnie, wyciągnęłam zeszyt z torby i zaczęłam robić szczegółowe notatki. Według planu miałyśmy lekcję biologii, która interesowała mnie ze względu na medyczną przeszłość mamy. Była cenioną lekarką w Teisendorfie, zanim dekret Hitlera zakazał kobietom praktykować medycynę z wyjątkiem położnictwa. Mama lubiła przyjmować porody i pomagać młodym matkom odnaleźć się w nowej roli, ale jej umiejętności wykraczały daleko poza tę jedną, wąską dziedzinę. Nadal leczyła mieszkańców miasteczka, których nie było stać na licencjonowanego lekarza, chociaż poważnie ograniczała ją niemożność wypisywania recept i operowania. Kiedy mogła, przyrządzała własne medykamenty, ale zawsze wiedziała, kiedy odesłać pacjenta do doktora, który będzie mógł zrobić dla niego więcej w granicach prawa. Kłócili się o to z tatą – ten martwił się, że gdyby władze dowiedziały się o jej praktykach, wszyscy zostalibyśmy ukarani, ale mama nigdy się nie ugięła.

Chciałam uczyć się biologii i chemii, żeby pójść w jej ślady, ale informacje, które przekazywała nam Fräulein Meyer, nie mogły mi w tym pomóc. Nauczycielka skupiała się raczej na wyższości rasy niemieckiej niż na anatomii człowieka, rozwoju komórek czy czymkolwiek, co miałoby praktyczne zastosowanie na polu medycyny. Byłam rozczarowana, ale miałam nadzieję, że po omówieniu teorii Führera przejdziemy do bardziej użytecznych tematów.

– Nazywam się Klara Schmidt – przedstawiła się dziewczyna obok mnie, gdy pakowałyśmy rzeczy po lekcji.

– Hanna Rombauer – odpowiedziałam, wyciągając do niej rękę, którą uścisnęła ochoczo.

– Tak myślałam, że to ty. Podobno mieszkasz u państwa Rombauerów? – zapytała Klara, gdy szłyśmy korytarzem na lekcję literatury.

– Tak, u stryjenki i stryja – potwierdziłam.

– To bliscy przyjaciele moich rodziców. Bardzo się ucieszyłam, że przyjeżdża do nich dziewczyna w moim wieku. Będę błagać mamę i tatę, żeby zaprosili was wszystkich niedługo na kolację.

– Byłoby miło – zapewniłam. Uznałam, że ta wizyta zapowiada się mniej nużąco niż przyjęcia, które wkrótce planowała wydać stryjenka Charlotte.

– Przyjdziesz na zebranie BDM-u jutro po szkole? – zapytała.

Zanim wyjechałam z Teisendorfu, lokalny oddział Bund Deutscher Mädel stawał się coraz popularniejszy. Mama miała wątpliwości co do BDM-u, więc zawsze znajdowała jakieś wytłumaczenie dla mojej nieobecności na zebraniach. Kryzysy domowe i tym podobne wymówki. Kiedyś podsłuchałam kłótnię rodziców także na ten temat, ale jak w większości spraw i wówczas tata pozostawił decyzje wychowawcze mamie. Oczywiście teraz sytuacja wyglądała inaczej i wyczuwałam, że stryj Otto i stryjenka Charlotte przyjęliby moje zaangażowanie z entuzjazmem. Biorąc pod uwagę ich życzliwość, wydało mi się to drobnym ukłonem w ich stronę.

– Tak, chyba tak – odpowiedziałam. – Muszę zapytać stryjenkę i stryja.

– Och, oni nie będą cię powstrzymywać. Ale oczywiście, powinnaś to z nimi uzgodnić.

– Jeszcze na żadnym nie byłam, więc będziesz musiała mnie we wszystko wprowadzić, jeśli to dla ciebie nie problem.

– Z chęcią – ucieszyła się. – Niektóre dziewczyny trochę zadzierają nosa, ale zebrania to naprawdę dobra zabawa. Nikomu nie będzie przeszkadzać, jeśli nie będziesz miała jutro munduru. Państwo Rombauer na pewno ci go kupią.

Skinęłam głową. To nie ulegało kwestii. Kilka dni wcześniej stryjenka Charlotte wpadła w prawdziwy obłęd w domu towarowym. Miałam wrażenie, że moja garderoba wystarczyłaby teraz aż nadto czterem dziewczynom.

A po powrocie do domu przekonałam się, że stryjenka Charlotte bynajmniej nie uważała swojej misji za zakończoną. Wyszła mi na powitanie i od razu porwała mnie do mojej sypialni, w której czekała już kobieta z pochmurną twarzą, centymetrem krawieckim i poduszeczką do szpilek.

– Na razie będziemy potrzebowały trzech sukien wieczorowych i jednej do tańca – oświadczyła stryjenka Charlotte. – I to kolorowych.

– Ta młoda dama powinna mieć różową sukienkę. Jak wszystkie ładne dziewczęta – zawyrokowała szwaczka.

– Zatem będzie ją miała – orzekła stryjenka Charlotte, a później zerknęła na mnie, jakby dopiero przypomniała sobie o mojej obecności. – Masz ogromne szczęście, kochanie. Frau Himmel jest bardzo zajęta, a jej usługi ostatnimi czasy cieszą się wielkim wzięciem. Szyte przez nią suknie należą do najelegantszych w Berlinie.

– Cudownie – odpowiedziałam, usiłując stać prosto, gdy Frau Himmel drapowała mi na ramionach różne tkaniny, pewnie po to, żeby sprawdzić, jak ich kolory i faktury pasują do mojej cery.

– Jak było w szkole? – stryjenka Charlotte nie patrzyła na mnie, tylko obserwowała wprawne ruchy krawcowej.

– Nieźle – odpowiedziałam. – Zaprzyjaźniłam się z dziewczyną, która nazywa się Klara Schmidt. Mówi, że przyjaźnicie się z jej rodzicami.

Stryjenka w końcu skupiła na mnie wzrok na dłużej.

– Owszem. Och, Hanno, tak się cieszę, że nawiązujesz przyjaźnie z odpowiednimi osobami. Twój stryj będzie zachwycony.

– Klara zaprasza mnie jutro na zebranie BDM-u – dodałam. – Czy mogę z nią pójść?

– Kochanie, przygotowałam ci już mundur. Chciałam z tobą o tym pomówić przy kolacji. Twój stryj i ja uważamy, że to ważny element twojej edukacji. Jak wspaniale, że sama postanowiłaś uczestniczyć w zebraniu.

Stryjenka wyciągnęła z szafy gładką niebieską spódnicę i białą bluzkę, a także coś w rodzaju krawata w kolorze spódnicy i parę solidnych butów.

– Niemodny, za to praktyczny – podkreśliła. – Jest też strój do ćwiczeń. Nie daj się zwieść, zostaniesz tam poddana ciężkiej próbie.

– Dziękuję – powiedziałam, gdy chowała mundurek.

– Liczyłam na to, że okażesz się inteligentna i podatna na właściwe metody wychowawcze – ciągnęła stryjenka Charlotte. – Ale teraz widzę, że w zasadzie ich nie potrzebujesz. Twój stryj i ja dopilnujemy, żebyś nadal kierowała się instynktem, który tak dobrze cię prowadzi, i zdobyła wysoką pozycję w świecie.

Uśmiechnęłam się, choć poczułam, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega mi lodowaty dreszcz. Stryjenka Charlotte pochwaliła mój instynkt, ale nie miałam pewności, czy mama by się z nią zgodziła.

– Nie wydajesz się zadowolona, kochanie – zauważyła stryjenka, gdy stałam bez ruchu, poddając się zabiegom szwaczki. – Nie podobają ci się sukienki?

Spojrzałam na kupon różowej tafty udrapowany na moim ciele, ale nie umiałam sobie wyobrazić efektu końcowego. Jedyny komentarz, jaki przychodził mi do głowy, to że jeszcze nigdy nie miałam sukni wieczorowej. Może dla dziewczyny w moim wieku powinna być spełnieniem marzeń. Może mama pominęła kilka ważnych lekcji w moim wychowaniu. Zdobyłam się na uśmiech.

– Och, stryjenko Charlotte, ty i stryj Otto jesteście dla mnie tacy dobrzy. I tak niesamowicie szczodrzy. Po prostu nic nie jest już jak dawniej.

– Moje biedactwo. Rzeczywiście – przyznała. – Ale choć to bardzo smutne, musisz dokonać wyboru: albo zaakceptujesz tę zmianę, albo pogrążysz się w rozpaczy. Ja wiem, jaką podjęłabym decyzję.

– Masz rację, stryjenko Charlotte. Spróbuję.

– Jak już mówiłam, jesteś mądrą dziewczyną. I ładną. Masz przed sobą obiecującą przyszłość.

Zabrzmiała zupełnie jak moja mama, a ucisk, który czułam w żołądku, odrobinę zelżał. Nie urodziła mnie, ale ze wszystkich sił próbowała zastąpić mi matkę.

Wędrowałyśmy przez podberlińskie lasy w palącym słońcu, ale ja wystawiałam się na jego promienie z radością. Karmiłam się nimi po zbyt wielu godzinach spędzonych w salach lekcyjnych albo w domu pod bacznym okiem stryjenki Charlotte. Bez trudu wytrzymywałam narzucone tempo, za to Klara z wysiłku zlała się potem, a większość pozostałych dziewczyn radziła sobie jeszcze gorzej od niej. Były nieprzyzwyczajone do upału. Kilka zostało w tyle, czym zasłużyły sobie na surowe upomnienie przywódczyń naszej grupy. Soboty były zarezerwowane na dłuższe zajęcia na świeżym powietrzu z BDM-em, a każda wyprawa miała sprawdzać naszą wytrzymałość i hart ducha.

– Napij się mojej wody – zaproponowałam, podając Klarze manierkę. Przyjęła ją z wdzięcznością.

– Miałyśmy już wiele wędrówek, ale nigdy nie było tak ciężko – wydyszała.

– To ten skwar. Powinny nas wolniej prowadzić – stwierdziłam. – I powinny powiedzieć wcześniej wszystkim dziewczynom, żeby zabrały wodę.

– Chcą nas zahartować. – Klara wzruszyła ramionami, usiłując uspokoić oddech.

– Od udaru słonecznego nie staniemy się silniejsze – skwitowałam. – Powinny być rozsądniejsze.

– Ćśśś – uciszyła mnie. – Jeśli przyłapią cię na takich uwagach, będziesz miała kłopoty.

– Nie wolno mi mówić prawdy? – zdziwiłam się. – Tak się ją boją usłyszeć?

Klara posłała mi ostrzegawcze spojrzenie, z którego wyczytałam odpowiedź.

– Dlaczego tobie nie jest ciężko? – zapytała. – Bardzo cię lubię, ale w tym momencie trochę cię też nienawidzę.

Łypnęła na mnie z udręczoną miną, a ja parsknęłam śmiechem, szczerym śmiechem, pierwszy raz od wielu tygodni.

– Większość pozaszkolnego czasu spędzałam z mamą na wzgórzach. Uwielbiała naturę. Od tego włóczenia się nabrałam kondycji.

Przystanęłam pod wyjątkowo pięknym świerkiem, wyjęłam scyzoryk i odcięłam pęd z nisko wiszącej gałęzi. Schowałam sadzonkę do plecaka i ruszyłam dalej, zanim reszta grupy zauważyła, że się zatrzymałam.

– Po co ci to?

– Świerk może być niezwykle użyteczny, jeśli wydestyluje się z niego olejek. Pozwala przyrządzić wiele lekarstw, od syropu na kaszel po środek na reumatyzm. Mama mi pokazała, jak to się robi.

– Muszę ci coś powiedzieć. Słyszałam, jak twoja stryjenka mówi moim rodzicom, że twoja matka była nieco… ekscentryczna – wyznała wolno Klara, zerkając na mnie, żeby sprawdzić, jak zareaguję.

– Rozumiem, dlaczego mogła się taka niektórym wydawać – stwierdziłam. – Leczenie pacjentów było dla niej bardzo ważne. Zakaz praktykowania medycyny złamał jej serce.

– Musiała być cudowną osobą – powiedziała Klara, otaczając mnie ramieniem. Poczułam, że ściska mi się gardło, a oczy szczypią mnie od wzbierających łez. Przez sześć tygodni, jakie upłynęły od śmierci mamy, nikt nie okazał mi takiej czułości. Ani tata, ani bracia, ani stryjenka Charlotte czy stryj Otto. Zrobiłam głęboki wdech, żeby powstrzymać płacz. Coś mi mówiło, że organizatorkom wycieczki nie spodobałoby się tak otwarte okazywanie emocji.

– Tak, była cudowna – potwierdziłam, kiedy udało mi się nad sobą zapanować. – Znała się na ludziach. Rozumiała ich. Wiedziała, dlaczego zachorowali i co im pomoże. Co ich uzdrowi. Jeśli okażę się choć w połowie tak dobrym człowiekiem jak moja mama, będę zadowolona z tego, jakie miałam życie.

– No cóż, to dobrze, że spędzałyście tyle czasu poza domem. Masz teraz nad nami przewagę, bo my ślęczałyśmy zamiast tego nad robótkami ręcznymi.

– W tej dziedzinie jestem do niczego – przyznałam. – Dostanę za swoje, kiedy przejdziemy do zajęć z gospodarstwa domowego i tak dalej.

– E tam, łatwiej ci będzie nauczyć się cerować skarpetki niż którejkolwiek z nas dotrzymać kroku przywódczyniom grupy na wycieczkach. Chociaż te wyjścia i tak są ciekawsze niż „gospodarstwo domowe i tak dalej”, jak to ujęłaś. – Rozejrzała się, żeby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje.

– Nie podobają ci się te zajęcia? – zapytałam.

– To jakaś obsesja. Wbijają się nam do głowy, że mamy być dobrymi matkami, chociaż przecież jeszcze do tego nie dojrzałyśmy – stwierdziła. – Nie możesz pisnąć nikomu ani słowa, że tak powiedziałam, ale tyle o tym trują, że to już się robi nudne.

– No pewnie – zgodziłam się z nią. – W takim razie czemu przychodzisz na te zebrania?

– Moi rodzice tego chcą. Poza tym żadna z nas nie może przecież zapisać się na nic innego.

Taka była prawda. Edykty Hitlera objęły swoim zasięgiem nawet drużyny piłki nożnej i chóry. Działać mogły tylko grupy młodzieżowe stworzone przez partię.

– Chyba mamy jeszcze czas na planowanie rodziny i tego typu sprawy? W końcu nadal chodzimy do szkoły.

– Ach, jeśli przekabacą nas, póki jesteśmy młode, to nie zdążymy pokochać niezależności. Ze mną im się nie uda. Gdybym mogła projektować ubrania dla jednego z dużych paryskich domów mody, żaden mężczyzna nie zaciągnąłby mnie przed ołtarz. Która dziewczyna rzuciłaby prestiżową pracę w wielkim mieście po to, żeby zmieniać pieluchy?

Parsknęłam śmiechem.

– Przedstawiasz życie rodzinne w różowych barwach.

– Tak to właśnie widzę. Chcą, żebyśmy zaczęły rodzić dzieci, zanim się dowiemy, co nas omija.

– Ja też nie chcę od razu się ustatkować. Wolę najpierw zwiedzić świat i czegoś dokonać. Zyskać pozycję zawodową – powiedziałam. Zawsze wyobrażałam sobie, że będę mieć małą gromadkę dzieci, ale bliżej trzydziestych niż dwudziestych urodzin. – Moja mama umiała świetnie pogodzić karierę z rodziną.

– Na twoim miejscu nie zdradzałabym się z takimi aspiracjami przed nikim innym – ostrzegła Klara. – Nawet przed stryjenką i stryjem. A może zwłaszcza przed nimi.

Zerknęłam na nią.

– Pewnie masz rację – przyznałam.

Znała moją stryjenkę i stryja lepiej niż ja.

Wiedziałam, że niemądrze byłoby zignorować jej przestrogę.

– Mam nadzieję, że nie wydam ci się zbyt bezpośrednia. Po prostu chcę, żebyś dobrze się tu czuła.

– Okazałaś mi tyle życzliwości, Klaro. Jestem ci wdzięczna za radę.

– Skoro tak, to obiecaj, że od dziś będziemy trzymać się razem na wycieczkach. Przy tobie lepiej wypadam.

Znów się roześmiałam.

– Umowa stoi.

Wróciłyśmy do szkoły zlane potem. Wiele dziewczyn wyglądało na poważnie odwodnione i musiałam powstrzymywać się ze wszystkich sił, żeby nie zrugać przywódczyń grupy za ich kompletną nieodpowiedzialność. Mama powiedziałaby im do słuchu, ale ja nie byłam taka odważna.

– Hanno Rombauer, chciałabym z tobą porozmawiać – zawołała jedna z przywódczyń, zanim rozeszłyśmy się do domów.

Nasze przełożone stały w kręgu i obserwowały mnie, gdy się do nich zbliżałam.

– Wypadłaś dziś naprawdę imponująco – przywitała mnie inna z nich.

– Dziękuję – odpowiedziałam, podtrzymując kontakt wzrokowy, chociaż miałam ochotę spuścić głowę. To nawyk z dzieciństwa. Tata go nie znosił i nalegał, żebym się go wyzbyła.

– Jeśli wykażesz podobne zdolności w innych obszarach, otworzy się przed tobą wiele możliwości awansu w ramach BDM-u. Będziemy cię bacznie obserwować.

– B-będę się starała – zapewniłam i czmychnęłam do Klary. Pomyślałam o tym, jak kiepsko idzie mi robienie na drutach. Miałam nadzieję, że nie będą się po mnie wiele spodziewać.

– Wiedziałam, że przy tobie zrobię lepsze wrażenie – stwierdziła Klara ze śmiechem, kiedy zrelacjonowałam jej przebieg rozmowy w drodze do domu. – Nie zdziw się, jeśli w poniedziałek inne dziewczyny będą dla ciebie bardziej sympatyczne. Takie rzeczy się roznoszą.

– Więcej dziewczyn będzie się chciało ze mną zaprzyjaźnić dlatego, że zaimponowałam przywódczyniom BDM-u na wycieczce?

– Tak. Właśnie dlatego trzymały się dotąd na dystans. Nie chciały ryzykować i być miłe, dopóki się nie zorientują, z kim mają do czynienia.

– Trochę to wyrachowane, nie sądzisz? – Nie byłam przyzwyczajona do intryg w grupach dziewczyn. Przyglądałam się im z daleka w Teisendorfie, ale wolałam raczej spędzać czas z mamą niż uczestniczyć w ich małostkowych sprzeczkach. Tata wyrzucał mi, że niepotrzebnie trzymam się na uboczu, za to dla mamy świadczyło to o mojej powadze. Trudno było od niej o większy komplement.

– Po prostu tak to teraz wygląda. Nie należy przyjaźnić się z nieodpowiednimi ludźmi.

– No tak, pewnie masz rację – rzuciłam. Stryj co rano przy śniadaniu pomrukiwał z niezadowoleniem przy lekturze gazet. Trwały polityczne zawirowania, ale nie śmiałam dopytywać, czym się właściwie martwił. – A dlaczego ty postanowiłaś zaryzykować?

– Nie mogłam się powstrzymać. Za bardzo mnie ciekawiłaś – wyjaśniła. – Nieżyjąca matka, zrozpaczona sierota i tak dalej. Uwielbiam takie wyciskacze łez.

Szturchnęłam ją żartobliwie w ramię. Cieszyłam się, że podjęła to ryzyko.

Klara miała rację, wieści szybko się roznoszą. Zanim wróciłam do domu, przywódczynie BDM-u zatelefonowały już do stryjenki Charlotte. Stryjenka kazała kucharce przyrządzić wspaniałą ucztę na lunch, który podano, gdy tylko się umyłam i przebrałam w jedną z nowych sukienek.

– Najedz się porządnie, kochanie. Masz za sobą duży wysiłek. To będzie nasza mała tradycja w sobotnie poranki po wyczerpujących zajęciach, dobrze? Musisz mi powiedzieć, co najbardziej lubisz jeść, żeby kucharka mogła uwzględnić to w naszym jadłospisie.

– Słusznie. Taka dobra robota zasługuje na nagrodę – oznajmił stryj Otto. – Charlotte, dopilnuj proszę, żeby Hanna dostała piękny naszyjnik. Tylko nie w jarmarcznym stylu. Coś delikatnego i kobiecego.

– Wiem, co będzie odpowiednie – stwierdziła stryjenka Charlotte. – W zeszłym tygodniu widziałam piękną biżuterię na wystawie w centrum. Będzie idealnie pasować naszej Hannie.

– O to właśnie chodzi. Zajmij się tym, moja droga – polecił stryj Otto żonie, po czym zwrócił się do mnie. – W przyszłą środę urządzamy proszoną kolację i chcę, żebyś pokazała się od najlepszej strony.

– Dobrze, stryju Ottonie.

– Oczekuję od ciebie doskonałości, moja droga, w kwestii wyglądu, manier i postępowania. I błyskotliwości, jeśli cię na nią stać, a jeśli nie, to uwagi i pełnego szacunku milczenia. Wypełniaj dokładnie polecenia stryjenki i naśladuj ją w towarzystwie, a świetnie sobie poradzisz.

Stryjenka Charlotte nie zdołała ukryć pełnego dumy uśmiechu, gdy usłyszała pochwałę stryja Ottona. Rzadko obdarzał ją komplementami, więc ten wyraz aprobaty był niczym hymn pochwalny na jej cześć. Zastanowiło mnie, jak się żyje się kobiecie tak tryskającej życiem z mężczyzną o surowym usposobieniu mojego stryja.

Wróciłam do pokoju. Mila pomogła mi przebrać się na noc i rozczesać włosy, a gdy wieczorny rytuał pielęgnacyjny dobiegł końca, zostawiła mnie samą. Odetchnęłam z ulgą. Mila była sympatyczna, ale potrzebowałam teraz spokoju.

Wyjęłam moździerz i tłuczek mamy, a potem zebrane rano pędy świerku. Zastanawiałam się, czy nie przyrządzić esencji w olejku, na lekarstwa, ale wiedziałam, że jeśli ktoś znajdzie tę miksturę, czekają mnie niewygodne pytania. Odłożyłam gałązkę na bok i sięgnęłam po starą halkę, igłę i nitkę. Odcięłam kilka kwadratowych kawałków materiału i uszyłam z nich niewielkie sakiewki. Potem wrzuciłam do moździerza świerkowe igły i ucierałam je tłuczkiem, dopóki nie uwolniły aromatu. Pracowałam wolno i metodycznie, traktując roślinę z szacunkiem, tak jak mnie nauczyła mama. Wyjęłam z dna gęstą, kleistą papkę i zaszyłam ją w sakiewkach, a na koniec wsunęłam po jednej do każdej szuflady.

Nie mogłam być w domu, ale mogłam przynajmniej otoczyć się jego świeżym zapachem i przywołać wspomnienia.

Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji.