Star Wars. Thrawn. Zdrada - Timothy Zahn - ebook

Star Wars. Thrawn. Zdrada ebook

Timothy Zahn

0,0

Opis

„JEŚLI ZDECYDUJĘ SIĘ SŁUŻYĆ IMPERIUM, BĘDZIESZ MIAŁ MOJĄ LOJALNOŚĆ”

Taką obietnicę złożył Imperatorowi Palpatine’owi wielki admirał Thrawn podczas ich pierwszego spotkania. Od tamtej pory Thrawn stał się jednym z najskuteczniejszych

narzędzi Imperium, ścigającym jego wrogów w najdalszych zakątkach galaktyki. Chociaż

jest skuteczny i sprawny, Imperator nie przestaje marzyć o czymś znacznie bardziej niszczycielskim.

Teraz, gdy jego program produkcji TIE defenderów zostaje wstrzymany na rzecz sekretnego projektu budowy Gwiazdy Śmierci dyrektora Krennica, wielki admirał uświadamia sobie, że potęgę w Imperium mierzy się czymś więcej niż tylko biegłością w sztuce wojennej lub skutecznością taktyki.

Nawet najtęższy umysł nie może konkurować ze zdolnością do unicestwiania całych planet. Podczas gdy Thrawn robi, co w jego mocy, by zagwarantować sobie stabilne miejsce w imperialnej hierarchii, jego były asystent Eli Vanto powraca z bardzo niepokojącymi wieściami dotyczącymi ojczyzny Chissa. Geniusz strategiczny Thrawna musi mu tym razem pomóc dokonać wyjątkowo trudnego wyboru: dochować wierności Dynastii Chissów czy pozostać lojalnym wobec Imperium, któremu poprzysiągł służyć. Nawet jeśli podjęcie właściwej decyzji oznacza zdradę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 497

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Chronologia Star Wars

Prolog

Impe­rialny gwiezdny nisz­czy­ciel sunął leni­wie nad maja­czącą w dole błę­kitno-zie­loną pla­netą; barwy odbi­jały się roz­my­tym bla­skiem w jego kadłu­bie, w cie­niu two­rzo­nym przez poświatę odle­głego słońca. Okręt dotarł już na skraj patro­lo­wa­nej prze­strzeni i jego załoga – naj­wy­raź­niej zado­wo­lona z faktu, iż w oko­licy wszystko wyda­wało się w jak naj­lep­szym porządku – posta­no­wiła zawró­cić i skie­ro­wać się z powro­tem w głąb prze­strzeni kosmicz­nej. Sta­tek utrzy­my­wał spo­koj­nie obrany kurs, dopóki nie opu­ścił studni gra­wi­ta­cyj­nej pla­nety. Wów­czas roz­bły­snął na uła­mek sekundy w powo­dzi świe­tli­stych linii i zde­ma­te­ria­li­zo­wał się, przy­śpie­sza­jąc do pręd­ko­ści nad­świetl­nej.

Zasia­da­jąca w fotelu dowo­dze­nia na mostku „Ste­ad­fa­sta” – okrętu chis­sań­skiej floty obron­nej – admi­rał Ar’alani skrzy­wiła się w mroku, roz­świe­tla­nym jedy­nie nikłym bla­skiem gwiazd, wpa­da­ją­cym przez ilu­mi­na­tory. Przy­pad­kowy intruz wresz­cie znik­nął. Pyta­nie, które nale­żało teraz posta­wić, brzmiało: Czy wymu­szone przej­ście „Ste­ad­fa­sta” w tryb peł­nego masko­wa­nia zapew­niło ich zwie­rzy­nie dosta­teczną ilość czasu i wystar­cza­jącą odle­głość, aby mogła doko­nać ucieczki?

– Mid­ko­man­do­rze Tanik? – rzu­ciła cicho Ar’alani.

– Jesz­cze chwila, pani admi­rał – odpo­wie­dział rów­nie cicho Tanik. W zasa­dzie nie ist­niał żaden powód ku temu, by pro­wa­dzili tę roz­mowę szep­tem, gdyż raczej nie było szans, by ich ofiara usły­szała ich poprzez tysiące kilo­me­trów dzie­lą­cej ich próżni, jed­nak Ar’alani już dawno zauwa­żyła, że tryb masko­wa­nia działa wyci­sza­jąco na załogę jej statku. – Trwają poszu­ki­wa­nia wzdłuż ostat­niego zna­nego wek­tora…

– O ile nie sko­rzy­stali z oka­zji, by go zmie­nić – wark­nął star­szy kapi­tan Khresh ze swo­jego fotela u boku Ar’alani. – Impe­rialni głupcy. Wybrali naj­gor­szy czas i naj­gor­sze miej­sce z możli…

– Cier­pli­wo­ści, star­szy kapi­ta­nie – zga­niła go łagod­nie Ar’alani, spo­glą­da­jąc przez ilu­mi­na­tor na otu­la­jącą mostek czerń kosmicz­nej pustki, usianą punk­ci­kami gwiazd. Kobieta była rów­nie sfru­stro­wana co Khresh nagłym i nie­spo­dzie­wa­nym poja­wie­niem się gwiezd­nego nisz­czy­ciela i jego nie­umyślną inge­ren­cją w ich misję, jed­nak to nie był powód, by od razu porzu­cać god­ność i samo­kon­trolę.

Spoj­rzała ponow­nie na wyświe­tlacz czuj­ni­ków… „A już szcze­gól­nie nie w sytu­acji, gdy wszystko sły­szał Tanik” – dodała w myśli.

Jak można się było spo­dzie­wać, na twa­rzy ofi­cera czuj­ni­ków sta­ra­ją­cego się namie­rzyć cel „Ste­ad­fa­sta” błą­kał się nikły uśmiech. Bez wąt­pie­nia wie­ści o tym wybu­chu, jak­kol­wiek nie­wiel­kim, dotrą do uszu Dyna­stii i pod­sycą jesz­cze napię­cie mię­dzy dwoma rodami.

Nie­stety, Khresh rów­nież dostrzegł naj­wy­raź­niej pół­u­śmiech Tanika.

– Coś pana bawi, mid­ko­man­do­rze? – zapy­tał chłodno.

– Ależ skąd, star­szy kapi­ta­nie, abso­lut­nie – zapew­nił go spo­koj­nie Tanik.

– Namie­rzył już pan nasz cel? Jeśli nie, pro­po­nuję odło­żyć myśli o roz­rywce na póź­niej i sku­pić się na zada­niu.

– Tak jest, sir. – Tanik wypro­sto­wał się w swoim fotelu. – Och, chwi­leczkę, sir… – dodał nagle z prze­sad­nym oży­wie­niem. – Poprawka: pani admi­rał, mamy ich.

– Dane na pul­pit – zarzą­dziła Ar’alani.

– Tam – powie­dział Khresh, wska­zu­jąc lśniący okrąg na tablicy tak­tycz­nej, ozna­cza­jący emi­sję gazów wylo­to­wych. – Wygląda na to, że utrzy­mują dotych­cza­sowy kurs.

– Porzu­cają tryb masko­wa­nia, pani admi­rał – zgło­sił Tanik. – Na­dal są jed­nak za daleko, byśmy zdo­łali sku­tecz­nie prze­pro­wa­dzić ana­lizę kon­fi­gu­ra­cji. – Pokrę­cił głową. – Mimo to jedno trzeba im przy­znać: mają tupet.

– Tupet nie­bez­piecz­nie gra­ni­czący z aro­gan­cją – zgo­dziła się z nim Ar’alani. Ich cel akty­wo­wał pole masku­jące w chwili, gdy w ukła­dzie zja­wił się gwiezdny nisz­czy­ciel, aby w ten spo­sób ukryć swą obec­ność przed poten­cjal­nym wro­giem. Sądząc jed­nak po jego aktu­al­nej pozy­cji, było jasne, że zamiast wyłą­czyć napęd i prze­cze­kać, podob­nie jak zro­bił to „Ste­ad­fast”, kon­ty­nu­ował podróż według obra­nego wek­tora, naj­wy­raź­niej spo­dzie­wa­jąc się, że impe­rialny okręt go nie dostrzeże.

Do czego fak­tycz­nie nie doszło.

– Wygląda na to, że przy­go­to­wują się do skoku – zauwa­żył Khresh. – Jesz­cze moment…

– Prze­rwać tryb masko­wa­nia! – zawo­łała Ar’alani. – Czy mamy ich wek­tor?

– Tak jest, pani admi­rał – zamel­do­wał Tanik, gdy wokół nich mostek i reszta okrętu zaczęły powra­cać do życia. – Prze­sy­łam dane do nawi­ga­cji…

Ar’alani sku­piła uwagę na sta­no­wi­sku nawi­ga­cji i mło­dziut­kiej dziew­czy­nie zaj­mu­ją­cej miej­sce nawi­ga­tora.

– Gdy tylko będzie pani gotowa, nawi­ga­torko Mi’yaric – rzu­ciła.

– Tak jest, pani admi­rał – potwier­dziła Mi’yaric. W naj­wyż­szym sku­pie­niu poło­żyła dło­nie na kon­tro­l­kach swo­jego pul­pitu i pochy­liła głowę. Trwała tak przez moment w bez­ru­chu, a następ­nie zaczerp­nęła głę­boko tchu i powoli wypu­ściła powie­trze z płuc.

Chwilę póź­niej „Ste­ad­fast” mknął już przez nad­prze­strzeń.

– Miejmy tylko nadzieję, że okażą się rów­nie nie­kom­pe­tentni jak załoga tam­tego gwiezd­nego nisz­czy­ciela – wymam­ro­tał Khresh sie­dzący obok Ar’alani.

– Nie sądzę – odparła, sta­ra­jąc się ukryć tar­ga­jące nią złe prze­czu­cia. Śle­dze­nie statku wroga, aby poznać jego zamiary oraz cel podróży, to jedno. Tro­pie­nie go i prze­kra­cza­nie przy tym gra­nic, a także wtar­gnię­cie na tery­to­rium wroga… To coś zupeł­nie innego. – Dać sygnał wszyst­kim star­szym ofi­ce­rom: chcę, żeby zja­wili się w sali kon­fe­ren­cyj­nej mostka za dzie­sięć minut, aby­śmy mogli omó­wić sytu­ację.

– Tak jest, ma’am – potwier­dził przy­ję­cie roz­kazu Khresh. – Czy rów­nież…? – zaczął i zawie­sił zna­cząco głos.

Nie musiał koń­czyć zda­nia. Ar’alani wie­działa, o co Khresh chce zapy­tać. Pro­blem w tym, że nowy czło­nek załogi, który nie­dawno do nich dołą­czył – obcy – nie był jesz­cze w pełni tole­ro­wany przez wszyst­kich ofi­ce­rów i resztę obsady jej statku. W sytu­acji kry­zy­so­wej, czy też powią­za­nej w jakiś spo­sób z poli­tyką, podobny brak zaufa­nia mógł dopro­wa­dzić do waha­nia, a ono z kolei mogło stać się przy­czyną dru­zgo­czą­cej klę­ski.

Nie­wy­klu­czone jed­nak, że zanim to wszystko dobie­gnie końca, Ar’alani będzie potrze­bo­wała infor­ma­cji i ana­lizy, on zaś był zasad­ni­czo naj­lep­szym ich źró­dłem, na jakie mogła liczyć w tej chwili na pokła­dzie „Ste­ad­fa­sta”.

A dobry dowódca ni­gdy nie mar­no­wał ani nie igno­ro­wał dostęp­nych mu środ­ków.

– Tak – odpo­wie­działa na nie­do­koń­czone pyta­nie Khre­sha. – Jemu rów­nież daj znać. Poproś, żeby porucz­nik Eli’van’to do nas dołą­czył.

Rozdział 1

Łącz­ność na jed­nost­kach takich jak gwiezdny nisz­czy­ciel „Chi­ma­era” – zarówno komu­ni­katy przy­cho­dzące, jak i wycho­dzące – kla­sy­fi­ko­wano według wielu róż­nych sta­tu­sów oraz pozio­mów bez­pie­czeń­stwa. Każda z wia­do­mo­ści miała przy­pi­sany spe­cjalny kod okre­śla­jący jej prio­ry­tet, który sta­no­wił jed­no­cze­śnie o tym, do kogo ma tra­fić i w jaki spo­sób należy ją potrak­to­wać.

Komo­dor Karyn Faro znała je wszyst­kie na pamięć. Jakimś cudem jed­nak w jej umy­śle ucho­wała się mała cząstka, która pomimo wielu lat wpa­ja­nia impe­rial­nych zasad i prze­pi­sów upar­cie sto­so­wała wobec tych kodów wła­sny sys­tem, kla­sy­fi­ku­jący je według barw.

Sygnały iden­ty­fi­ka­cyjne wysy­łane przez pobli­skie statki oraz nad­cho­dzące z baz, od któ­rych dzie­lił ich średni dystans – stan­dar­dowe kwe­stie, któ­rymi zaj­mo­wali się młodsi ofi­ce­ro­wie – miały w jej skali odcie­nie zie­leni lub błę­kitu. Nie­wielki pro­cent bar­dziej prio­ry­te­to­wych komu­ni­ka­tów oraz rapor­tów z Coru­scant – zna­nego obec­nie w krę­gach biu­ro­kra­tycz­nych jako Impe­rial Cen­ter – postrze­gała jako paletę żółci i oran­żów. Ich prze­twa­rza­nie nale­żało do obo­wiąz­ków wyż­szych stop­niem ofi­ce­rów „Chi­ma­ery”. Nie­liczne wia­do­mo­ści o naj­wyż­szym prio­ry­te­cie lub te ści­śle poufne, pocho­dzące od star­szych admi­ra­łów z krę­gów naj­wyż­szego dowódz­twa tra­fiały do rąk samej Faro i były ozna­czane przez nią kolo­rami ciem­nej czer­wieni i pur­pury.

Była też jesz­cze jedna kate­go­ria – te naprawdę rzad­kie infor­ma­cje spoza ofi­cjal­nego łań­cu­cha dowo­dze­nia floty, kie­ro­wane bez­po­śred­nio do wiel­kiego admi­rała Thrawna. Te miały dla niej barwę nie­prze­nik­nio­nej czerni.

I ni­gdy nie wró­żyły nic dobrego.

– Pań­ski pro­gram pro­duk­cji TIE defen­de­rów jest zagro­żony – oświad­czył wielki moff Tar­kin.

Ponie­waż holo­gram Tar­kina był zwró­cony do niej tyłem, sto­jąca w biu­rze Thrawna Faro nie dostrze­gała wyrazu twa­rzy impe­rial­nego dygni­ta­rza. Nie musiała jed­nak – wystar­czyło, że widziała obli­cze samego Thrawna. Led­wie zauwa­żalne stę­że­nie rysów twa­rzy błę­kit­no­skó­rego admi­rała spra­wiło, że po jej ple­cach prze­biegł zimny dreszcz.

– Orson Kren­nic wyka­zał się nad­zwy­czajną wręcz siłą per­swa­zji – cią­gnął Tar­kin – jeśli cho­dzi o prze­kie­ro­wa­nie środ­ków do wła­snego pro­jektu zna­nego jako Gwiaz­deczka.

– Impe­ra­tor zapew­nił mnie, że wspiera mój plan – odpo­wie­dział Thrawn.

Faro zauwa­żyła, że admi­rał znów się kon­tro­luje, a głos ma spo­kojny jak zwy­kle. Brzmiały w nim jed­nak nuty, któ­rych nie sły­szała u niego ni­gdy wcze­śniej. Impe­ra­tora i Thrawna łączyła nie­zwy­kła więź, któ­rej początki się­gały pierw­szej wizyty wiel­kiego admi­rała na Coru­scant. Krą­żyły plotki, według któ­rych szcze­gól­nie pod­czas tych pierw­szych lat po tam­tym brze­mien­nym w skutki spo­tka­niu obaj zni­kali na dłu­gie godziny w pała­co­wym cen­trum pla­no­wa­nia stra­te­gicz­nego, w towa­rzy­stwie zale­d­wie garstki wybra­nych ze ści­słego dowódz­twa admi­rałów i zaufa­nych mof­fów, i pro­wa­dzili dłu­gie roz­mowy na nie­znane nikomu tematy. Jeśli Kren­nic zamie­rzał igrać z jed­nym z fawo­ry­tów Impe­ra­tora, to stą­pał po bar­dzo kru­chym lodzie.

Nie mówiąc już o tym, że decy­du­jąc się na tak ryzy­kowny – i zwy­czaj­nie głupi – krok, nara­żał także samo Impe­rium. Linia pro­duk­cyjna TIE defen­de­rów, którą Thrawn uru­cha­miał na leżą­cej na Zewnętrz­nych Rubie­żach pla­ne­cie Lothal, miała na celu zapew­nie­nie im naj­lep­szych myśliw­ców, jakie będzie oglą­dać galak­tyka: maszyn szyb­kich, zwrot­nych, sil­nie uzbro­jo­nych, a także – co sta­no­wiło rady­kalną zmianę w sto­sunku do wszyst­kich ich poprzed­ni­ków – wypo­sa­żo­nych w osłony i hiper­na­pęd. Będą­cych w sta­nie pora­dzić sobie z każ­dym zagro­że­niem: nawet naj­le­piej wyekwi­po­wa­nym gan­giem pira­tów czy nie­skłon­nym do współ­pracy ukła­dem gwiezd­nym. Mogą­cych też bez trudu roz­pra­wić się z roz­peł­za­ją­cym się stop­niowo rebe­lianc­kim plu­ga­stwem.

Pozba­wione defen­de­rów Coru­scant cze­ka­łaby długa i żmudna walka na wszyst­kich tych trzech fron­tach. Z tymi maszy­nami Impe­rium byłoby zaś nie­po­ko­nane…

– W moich oczach pro­jekt dyrek­tora Kren­nica sta­nowi na razie nie­koń­czące się źró­dło wydat­ków i wymó­wek – zauwa­żył Tar­kin. – Jeśli pro­duk­cja defen­de­rów ma na­dal trwać, musi pan przed­ło­żyć tę kwe­stię bez­po­śred­nio samemu Impe­ra­to­rowi. Zaaran­żo­wa­łem już spo­tka­nie…

– Wyru­szam natych­miast, guber­na­to­rze Tar­kin – zapew­nił Thrawn.

Holo­pro­jek­cja znik­nęła, a wielki admi­rał dotknął przy­ci­sku na module komu­ni­ka­tora.

– Pani koman­dor, pro­szę poin­for­mo­wać guber­na­tor Pryce, że lecę na Coru­scant – rzu­cił do mikro­fonu. – Doko­nać skoku w nad­prze­strzeń, gdy tylko kurs zosta­nie wyty­czony.

Kiedy uzy­skał potwier­dze­nie przy­ję­cia roz­kazu z mostka, wbi­jał przez chwilę wzrok w blat biurka, jakby roz­wa­ża­jąc w myśli dostępne opcje. W końcu spoj­rzał na Faro.

– Pani komo­dor – prze­mó­wił z powagą. – Czy to raport łącz­no­ści, o który pro­si­łem?

– Tak jest, sir – potwier­dziła Faro, pod­cho­dząc do niego i poda­jąc mu data­pad. – Oba­wiam się, że nie udało nam się zna­leźć żad­nych pra­wi­dło­wo­ści…

Thrawn spoj­rzał na ekran kom­pu­te­ro­wego notat­nika i przez chwilę przy­glą­dał się w mil­cze­niu licz­bom. Faro obser­wo­wała go, zasta­na­wia­jąc się, czy Chiss rów­nież – podob­nie jak ona – sądzi, iż koman­dor Eli Vanto zdo­łałby wysnuć jakieś sen­sowne wnio­ski na pod­sta­wie bez­ład­nego, zda­wa­łoby się, zesta­wie­nia ter­mi­nów, godzin i czę­sto­tli­wo­ści, które dostar­czyła admi­ra­łowi. Chło­pak bez dwóch zdań miał smy­kałkę do takich rze­czy.

Jed­nak Vanto zagi­nął – pew­nego dnia znik­nął po pro­stu bez śladu z pokładu „Chi­ma­ery”. I cho­ciaż żywo spe­ku­lo­wano na temat aktu­al­nego miej­sca jego pobytu, obsta­wia­jąc różne loka­li­za­cje: od Dzi­kiej Prze­strzeni, poprzez pałac impe­rialny, w któ­rym Vanto miałby dzia­łać jako czło­nek taj­nej grupy pla­no­wa­nia, aż po sce­na­riusz, według któ­rego dry­fo­wał mar­twy głę­boko w prze­strzeni kosmicz­nej, to prawda była taka, że nikt nie wie­dział, co się z nim wła­ści­wie stało.

Swego czasu Faro pró­bo­wała nawet wypy­ty­wać o to wiel­kiego admi­rała Thrawna. Odpo­wie­dział jej uprzej­mie, ale sta­now­czo dał przy tym do zro­zu­mie­nia, że nie powinna ni­gdy wię­cej poru­szać tego tematu.

Gdyby jed­nak to ją spy­tano o zda­nie, to z uwagi na sła­bość Thrawna do swo­jego byłego asy­stenta, a także łączącą ich więź o cha­rak­te­rze nauczy­ciel-uczeń, która wytwo­rzyła się mię­dzy nimi, gdy wielki admi­rał prze­ka­zy­wał mu wie­dzę i śle­dził roz­wój jego kariery, sądziła, że z dużym praw­do­po­do­bień­stwem Vanto po pro­stu nie żyje. Nie przy­cho­dził jej do głowy żaden inny powód, dla któ­rego chło­pak miałby porzu­cać „Chi­ma­erę” bez słowa wyja­śnie­nia.

– Być może rebe­lianci są po pro­stu prze­sad­nie ostrożni – sko­men­to­wał Thrawn, odda­jąc jej data­pad. – Rów­nie dobrze jed­nak możemy mieć do czy­nie­nia z sytu­acją, w któ­rej grupa pla­nu­jąca odbi­cie Hery Syn­dulli jest na tyle mała, że nie ma potrzeby komu­ni­ko­wa­nia się ze sobą otwar­tymi kana­łami.

Faro mimo­wol­nie wykrzy­wiła usta. Ow­szem, grupa rebe­lian­tów, któ­rzy pla­no­wali uwol­nie­nie Syn­dulli z bloku wię­zien­nego guber­na­tor Pryce, była z pew­no­ścią nie­wielka, ale to wcale nie zna­czyło, że można ją lek­ce­wa­żyć – cho­ciażby dla­tego, iż nale­żał do niej mię­dzy innymi były Jedi Kanan Jar­rus, a także młody, aspi­ru­jący Jedi Ezra Brid­ger.

Prze­mknęło jej przez myśl, iż w pewien pokrętny spo­sób byłoby lepiej, gdyby Syn­dulla zgi­nęła wraz z resztą swo­jej eska­dry X-win­gów pod­czas nie­uda­nego ataku na Lothal, w walce prze­ciwko „Chi­ma­erze” i resz­cie sił Thrawna. Więź­nio­wie bywali pod wie­loma wzglę­dami przy­datni, jed­nak sta­no­wili rów­nież punkty new­ral­giczne i poten­cjal­nie zapalne, pro­wo­ku­jąc prze­ciw­nika do pod­ję­cia nowych, wymie­rzo­nych w Impe­rium dzia­łań.

Komo­dor nie miała żad­nych wąt­pli­wo­ści, że gdyby decy­zje w tej spra­wie podej­mo­wał Thrawn, prze­kułby to ryzyko w środki, które można by z powo­dze­niem wyko­rzy­stać do walki z rebe­lian­tami. Nie­stety, wię­zień pozo­sta­wał pod kura­telą Pryce, a ona nie dorów­ny­wała inte­li­gen­cją wiel­kiemu admi­ra­łowi. Bra­ko­wało jej także jego sub­tel­no­ści i zdol­no­ści stra­te­gicz­nych.

Co gor­sza, Pryce pozwo­liła sobie na emo­cjo­nalne zaan­ga­żo­wa­nie się w całą tę sprawę – potrak­to­wała ataki rebe­lian­tów na jej pla­netę oso­bi­ście, co w skró­cie ozna­czało tyle, iż myślała ser­cem zamiast głową. Sytu­acja, w któ­rej Lothal zosta­nie pozba­wiony uwagi, wpły­wów i doradz­twa Thrawna choćby na kilka dni, mogła skut­ko­wać klę­ską. W naj­gor­szym wypadku Syn­dulla zgi­nie, nie przy­da­jąc się Impe­rium kom­plet­nie na nic, to zaś ozna­czałoby trwo­nie­nie cen­nych środ­ków. Wyglą­dało jed­nak na to, że Pryce zupeł­nie się tym nie przej­mo­wała.

– Jak się domy­ślam, nie pochwala pani mojej decy­zji o podróży na Coru­scant? – prze­rwał jej roz­my­śla­nia wielki admi­rał.

– Ow­szem, sir – potwier­dziła otwar­cie Faro. Thrawn już dawno nauczył się traf­nie odczy­ty­wać jej mimikę i język ciała, ona zaś pogo­dziła się z tym i nauczyła się nie reago­wać na to paniką. – Wąt­pię, by guber­na­tor Pryce zda­wała sobie sprawę z tego, co wynika z faktu posia­da­nia kon­troli nad kimś takim jak Syn­dulla. Jeśli Jar­rus i jego zespół posta­no­wią ją odbić, wąt­pię, by Pryce zdo­łała ich powstrzy­mać.

– Racja – potwier­dził Chiss. – Z dru­giej jed­nak strony, utrata Syn­dulli będzie sto­sun­kowo nie­wielką porażką. W prze­ci­wień­stwie do ska­so­wa­nia pro­gramu TIE defen­de­rów, która to decy­zja może oka­zać się kata­stro­falna w skut­kach. Jeśli pro­jekt dyrek­tora Kren­nica sku­pia się na tym, czego jak przy­pusz­czam, doty­czy, sta­nowi krót­ko­wzroczne w uję­ciu stra­te­gicz­nym podej­ście – zarówno do kwe­stii woj­sko­wo­ści ofen­syw­nej, jak i defen­syw­nej. Jeżeli Kren­nic rze­czy­wi­ście prze­ko­nał Impe­ra­tora, by zaprze­stał finan­so­wa­nia defen­de­rów… będzie to miało zna­czący wpływ na przy­szłość całego Impe­rium.

– Tak jest, sir – odparła Faro. Wie­działa, że lord Vader rów­nież inte­re­so­wał się pro­gra­mem pro­duk­cji defen­de­rów, szcze­gól­nie po tym, jak miał oka­zję zasiąść za ste­rami jed­nego z nich pod­czas walki z siłami Gry­sków na tere­nie Nie­zna­nych Regio­nów, i fakt ów zde­cy­do­wa­nie powi­nien prze­ma­wiać na korzyść Thrawna.

Nie­stety Vader był rów­nież gło­sem i prawą ręką Impe­ra­tora. A skoro on prze­stał patrzeć łaska­wym okiem na defen­dery, to nie mogli już liczyć na wspar­cie Mrocz­nego Lorda.

Moduł łącz­no­ści roz­brzmiał sygna­łem połą­cze­nia przy­cho­dzą­cego.

– Panie admi­rale, tu mostek – dobiegł z gło­śnika głos koman­dor Ham­merly. – Wła­śnie otrzy­ma­li­śmy nowy zestaw współ­rzęd­nych punktu zbor­nego od guber­na­tora Tar­kina. Mamy wytyczne, by spo­tkać się z nim na pokła­dzie „Fire­drake’a”, prze­by­wa­ją­cego aktu­al­nie w ukła­dzie Sev Tok.

Po twa­rzy Thrawna prze­mknął led­wie zauwa­żalny cień.

– To… cie­kawe – stwier­dził z namy­słem. – Czy guber­na­tor wspo­mniał o poten­cjal­nym udziale Impe­ra­tora w spo­tka­niu?

– Nie, sir, nic nie mówił na ten temat – odparła Ham­merly. – Jed­nak z wia­do­mo­ści wynika, że obecni będą dyrek­tor Kren­nic i jesz­cze kilka innych osób. Spraw­dzi­łam jej pocho­dze­nie. Nie ma żad­nych wąt­pli­wo­ści: zarówno komu­ni­kat, jak i współ­rzędne pocho­dzą od samego Tar­kina.

– Dosko­nale, pani koman­dor – skwi­to­wał Thrawn. – Pro­szę zmie­nić odpo­wied­nio kurs i gdy tylko będziemy gotowi, przy­śpie­szyć do nad­świetl­nej.

– Tak jest, sir.

Thrawn się roz­łą­czył.

– Co pani o tym sądzi, pani komo­dor?

– Strasz­nie to wszystko… tajem­ni­cze – zauwa­żyła Faro, wywo­łu­jąc na ekran swo­jego data­pada infor­ma­cje doty­czące „Fire­drake’a”. Impe­rialny gwiezdny nisz­czy­ciel, okręt fla­gowy wiel­kiego admi­rała Balan­haia Savita i jego Trze­ciej Floty. – Jeśli Tar­kin koniecz­nie chce się spo­tkać na pokła­dzie gwiezd­nego nisz­czy­ciela, to dla­czego nie tu, na „Chi­ma­erze”?

– Jestem pewien, że ma ku temu powody – odpo­wie­dział wielki admi­rał. – Jak zwy­kle zresztą.

Gło­śniki moni­to­rów repe­ty­cyj­nych w biu­rze roz­brzmiały ostrze­gaw­czym brzę­czy­kiem: „Chi­ma­era” roz­po­częła lot.

– Tak jest, sir – bąk­nęła Faro. – Za pań­skim pozwo­le­niem, admi­rale, chcia­ła­bym teraz wró­cić na mostek i spraw­dzić kilka rze­czy…

– Oczy­wi­ście, pani komo­dor – przy­zwo­lił Thrawn. – Jak mnie­mam, czuje pani ulgę, że przy­naj­mniej jeden z nęka­ją­cych panią pro­ble­mów został roz­wią­zany?

Faro zmarsz­czyła czoło.

– Sir?

Odnio­sła wra­że­nie, że rysy jego twa­rzy stward­niały.

– Wygląda na to, że koniec koń­ców nie lecimy na Coru­scant.

– Admi­rale?! – zawo­łał kapi­tan Boulag z kładki dowo­dze­nia gwiezd­nego nisz­czy­ciela „Fire­drake”. – Prom dyrek­tora Kren­nica zado­ko­wał wła­śnie w han­ga­rze.

– Przy­ją­łem! – odkrzyk­nął wielki admi­rał Savit z rufo­wego mostka, krzy­wiąc się pod nosem. Wpro­wa­dzane na ostat­nią chwilę zmiany w pla­nach, wysoko posta­wione per­sony, przy­by­wa­jące nie­spo­dzie­wa­nie na pokład jego statku… Poli­tyka na poli­tyce i poli­tyką poga­niana, cał­kiem jakby w sze­re­gach Impe­rium odro­dziła się na powrót Repu­blika, ze wszyst­kimi jej nie­do­sko­na­ło­ściami i bolącz­kami.

– Spra­wia pan wra­że­nie nie­za­do­wo­lo­nego, admi­rale – zauwa­żył siwo­włosy, chudy męż­czy­zna sto­jący przy kon­soli łącz­no­ści.

Savit obej­rzał się na niego. Jak już dawno stwier­dził, ze wszyst­kich gra­czy na impe­rial­nej plan­szy poli­tycz­nej, to wła­śnie on, wielki moff Tar­kin, był naj­gor­szy.

– Szcze­rze wąt­pię, by moje nastroje pla­so­wały się jakoś szcze­gól­nie wysoko na liście prio­ry­te­tów Impe­ra­tora, kiedy posta­no­wił prze­nieść miej­sce spo­tka­nia z Coru­scant na pokład „Fire­drake’a” – odparł z prze­ką­sem.

Tar­kin pod­niósł leciutko brwi.

– A powinny?

Savi­towi drgnęła warga. O tak, to była poli­tyka w jej naj­gor­szym wyda­niu… ale przy­naj­mniej Tar­kin miał poczu­cie humoru.

– Oczy­wi­ście, że nie – par­sk­nął. – Zada­niem zarówno „Fire­drake’a”, jak i moim jest słu­żyć Impe­ra­to­rowi, a także Impe­rium, na któ­rego czele stoi.

– Jak nas wszyst­kich – dopo­wie­dział Tar­kin. – Mam rów­nież abso­lutną pew­ność, że Impe­ra­tor nie chciałby mar­no­wać naszego cen­nego czasu, pro­sząc uczest­ni­ków spo­tka­nia o podró­żo­wa­nie aż na Coru­scant. Obecna loka­li­za­cja „Fire­drake’a” sta­nowi zapewne czyn­nik, który miał klu­czowe zna­cze­nie dla jego decy­zji.

Savit nad­sta­wił uszu. „Klu­czowe zna­cze­nie”?

– Oczy­wi­ście – zgo­dził się. – A inne?

Tar­kin skwi­to­wał to wścib­stwo bla­dym uśmie­chem, po czym spoj­rzał nad jego ramie­niem na główną część mostka.

– Pro­szę mi powie­dzieć, admi­rale, co pan sądzi na temat pro­jektu Gwiaz­deczka?

– To… cie­kawe pyta­nie – odpo­wie­dział ostroż­nie Savit, odru­chowo prze­sta­wia­jąc umysł w tryb obronny. Pro­jekt hołu­biony przez Impe­ra­tora, duma i chluba Kren­nica, ciche zain­te­re­so­wa­nie Tar­kina… – To bar­dzo śmiałe i nie­spo­ty­kane dotąd podej­ście do kwe­stii impe­rial­nego bez­pie­czeń­stwa – oznaj­mił, z namy­słem dobie­ra­jąc słowa. – Z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kam na jego reali­za­cję.

– Jak my wszy­scy – powtó­rzył Tar­kin. – Jed­nakże w jego przy­padku wystę­pują jed­no­cze­śnie pewne… pro­blemy, szcze­gól­nie doty­czące alo­ka­cji fun­du­szy. Czy koja­rzy pan pro­jekt pro­duk­cji TIE defen­de­rów wiel­kiego admi­rała Thrawna?

– Ponie­kąd – przy­znał Savit. – Widzia­łem plany, jed­nak nie mia­łem oka­zji oglą­dać tych myśliw­ców w akcji.

– Thrawn jest świę­cie prze­ko­nany, że flota impe­rialna potrze­buje jego defen­de­rów – stwier­dził Tar­kin. – Nie jest rów­nież tajem­nicą, iż Impe­ra­tor darzy go dużą estymą. Mimo to opo­wiada się rów­nież sil­nie za potrzebą reali­za­cji Gwiaz­deczki.

– W rze­czy samej – zgo­dził się Savit. – Obaj jeste­śmy zapra­co­wa­nymi ludźmi, guber­na­to­rze. Czego dokład­nie pan ode mnie ocze­kuje?

Tar­kin zmarsz­czył prze­lot­nie czoło, stu­diu­jąc uważ­nie twarz swo­jego roz­mówcy.

– Czy potrafi pan docho­wać tajem­nicy, admi­rale?

Savit nie zdo­łał powstrzy­mać cisną­cego mu się na usta uśmie­chu.

– Ależ oczy­wi­ście.

– Mam powody, by wie­rzyć, że spo­tka­nie, które odbę­dzie się nie­ba­wem, zakoń­czy się… rywa­li­za­cją – oświad­czył Tar­kin. – A kon­kret­nie mię­dzy dyrek­to­rem Kren­ni­kiem a admi­ra­łem Thraw­nem.

– Zapo­wiada się w takim razie przed­nia roz­grywka – skwi­to­wał Savit. – Któ­remu z nich mam kibi­co­wać?

– Thrawn to dumny ofi­cer – odparł z namy­słem Tar­kin. – Sku­teczny, bar­dzo uzdol­niony, lecz bez dwóch zdań hardy. – Kolejny nikły uśmiech. – Podob­nie jak pan, admi­rale. Ni­gdy nie popro­siłby o pomoc, nie mówiąc już o jej przy­ję­ciu.

– Gdy­bym jed­nak zna­lazł jakiś spo­sób na udzie­le­nie mu wspar­cia… bez jego wie­dzy? – pod­su­nął Savit.

– Sądzę, że podobna pomoc mia­łaby ogromne znacz­nie dla Impe­rium – zauwa­żył z powagą Tar­kin.

„A przy­naj­mniej – pomy­ślał zja­dli­wie Savit – ogromne zna­cze­nie dla cie­bie, guber­na­to­rze”.

Mimo to wła­śnie takie były reguły podob­nych gier, czyż nie? A poza tym wszystko, co mogło zepchnąć zarówno Kren­nica, jak i jego pro­jekt o kilka szcze­bli w dół na dra­bi­nie impe­rial­nych prio­ry­te­tów sta­no­wią­cych przed­miot tej roz­grywki, było jego zda­niem miłym jej uroz­ma­ice­niem.

– Rozu­miem – powie­dział. – Teraz jed­nak muszę pana prze­pro­sić. Dyrek­tor Kren­nic z pew­no­ścią spo­dziewa się, że powi­tam go na pokła­dzie oso­bi­ście. Czy prze­ka­zał pan Thraw­nowi infor­ma­cję o zmia­nie miej­sca spo­tka­nia?

– Ow­szem. Otrzy­ma­łem rów­nież potwier­dze­nie z „Chi­ma­ery” – odparł Tar­kin. – Pro­szę prze­ka­zać ode mnie wyrazy usza­no­wa­nia dyrek­to­rowi Kren­ni­cowi. Do zoba­cze­nia za kilka godzin.

– Nie omiesz­kam, guber­na­to­rze. – Savit uśmiech­nął się do niego. – Wprost nie mogę się już docze­kać.

Przy stole w kon­fe­ren­cyj­nej sali dowo­dze­nia gwiezd­nego nisz­czy­ciela „Fire­drake” zasiada trójka męż­czyzn. Sama sala jest iden­tyczna z tą znaj­du­jącą się na pokła­dzie „Chi­ma­ery”, choć zarówno tutej­szy stół, jak i krze­sła są nieco now­sze i nowo­cze­śniej­sze od tych na okrę­cie pod roz­ka­zami Chissa.

– Ach, wielki admi­rał Thrawn! – wita go wylew­nie Tar­kin. Na jego twa­rzy gości wyraz ocze­ki­wa­nia… a może rów­nież skry­tego wyra­cho­wa­nia. Głos ma spo­kojny. Zapewne to spo­kój kogoś, kto przy­go­to­wuje się do nie­uchron­nej kon­fron­ta­cji. – Pro­szę pozwo­lić, że przed­sta­wię panu wiel­kiego admi­rała Savita, dowódcę „Fire­drake’a” i Trze­ciej Floty. Jak sądzę, dotąd nie mieli pano­wie oka­zji się spo­tkać…

– Nie, guber­na­to­rze, nie mie­li­śmy – potwier­dza Savit z wystu­dio­waną uprzej­mo­ścią. Na jego twa­rzy malują się czuj­ność i chłodna kal­ku­la­cja, a postura zdra­dza mie­szankę pew­no­ści sie­bie i dumy. – Witamy na pokła­dzie, admi­rale.

– Być może sły­szał pan o admi­rale Savi­cie dzięki jego słyn­nym rodzin­nym pro­gra­mom muzycz­nym na Coru­scant – dodaje Tar­kin i wyra­cho­wa­nie w jego gło­sie przy­biera na sile. Ton nie­sie ze sobą ostrze­że­nie, które pew­nie ma na celu uzmy­sło­wie­nie pozo­sta­łym roz­mów­com sil­nej pozy­cji rodziny Savita w świe­cie kul­tury na Coru­scant.

– W rze­czy samej. Bar­dzo chciał­bym któ­re­goś dnia wziąć oso­bi­ście udział w jed­nym z pań­skich wystę­pów.

– Był­bym zaszczy­cony – odpo­wiada Savit. Jego głos prze­peł­nia duma, zabar­wiona lekką nutą samo­za­do­wo­le­nia, co świad­czy o tym, iż męż­czy­zna zdaje sobie dosko­nale sprawę z wyso­kiego sta­tusu wła­snej rodziny.

– To zaś… – Ofi­cjalny ton Tar­kina wzmaga się. Sły­chać w nim też pewną dozę goto­wo­ści bojo­wej. Jego mina świad­czy o rezer­wie, a być może rów­nież o nie­chęci. – …Dyrek­tor Orson Kren­nic.

– Admi­rale. – Głos Kren­nica zdra­dza ostroż­ność, a wyraz twa­rzy… nie­życz­li­wość? Język jego ciała mówi o gnie­wie, a może rów­nież o jaw­nej wro­go­ści. – Jak się domy­ślam, chce pan, by cof­nięto finan­so­wa­nie przy­znane mojemu pro­jek­towi Gwiaz­deczka.

– Nic podob­nego – pro­te­stuje Thrawn. – Chciał­bym po pro­stu zacho­wać obie­cane mi już fun­du­sze.

– Obie­cane przez samego Impe­ra­tora, dodał­bym – wtrąca zna­cząco Tar­kin. Patrzy na Kren­nica przez pół sekundy, po czym dotyka przy­ci­sku na kon­soli wmon­to­wa­nej w blat stołu. W jego geście jest pewna sztyw­ność, wyni­ka­jąca pew­nie ze wspo­mnia­nej goto­wo­ści bojo­wej. – W porządku zatem. Teraz, gdy wszy­scy zain­te­re­so­wani są już obecni, prze­każę infor­ma­cję, że możemy zaczy­nać.

Mija dokład­nie jede­na­ście sekund – w głę­bo­kiej ciszy. Tar­kin nie spusz­cza oczu z Kren­nica, a ten wodzi wzro­kiem od Thrawna do guber­na­tora. Savit wbija spoj­rze­nie w plat­formę modułu holo­łącz­no­ści – z czuj­no­ścią i spo­ko­jem.

W końcu nad plat­formą roz­bły­skuje holo­gram – postać samego Impe­ra­tora.

– Dzień dobry, guber­na­to­rze Tar­kin – mówi Pal­pa­tine z wycze­ki­wa­niem i zain­te­re­so­wa­niem. Roze­dr­gany obraz fał­szuje wyraz jego twa­rzy, a zwró­cone do Thrawna pro­fi­lem obli­cze jest mało czy­telne. – Dyrek­to­rze Kren­nic, wielki admi­rale Savit, wielki admi­rale Thrawn…

– Dzień dobry, Wasza Wyso­kość – mówi Tar­kin i skła­nia głowę w geście powi­ta­nia. Może też w wyra­zie sza­cunku. Pozo­stali człon­ko­wie spo­tka­nia idą w jego ślady. Po ustach Kren­nica błąka się wątły uśmiech, a jego mina zdra­dza pew­ność sie­bie. – Jak Wasza Wyso­kość zapewne wie, pro­jekt Gwiaz­deczka napo­tkał nie­wielki pro­blem, który jak sądzę, powin­ni­śmy przed­ło­żyć…

– W rze­czy samej. – Impe­ra­tor zwraca się w stronę Kren­nica. Kąciki jego ust opa­dają w dół. – Wyda­wało mi się, że reali­za­cja pro­jektu Gwiaz­deczka prze­biega w zado­wa­la­ją­cym tem­pie…

– Pro­jektu… ow­szem, Wasza Wyso­kość – zapew­nia Kren­nic gło­sem, w któ­rym brzmi nie­za­chwiana pew­ność sie­bie. – Pro­blem leży jed­nak w łań­cu­chu logi­stycz­nym, który jak zapew­niam, jest pod kon­trolą.

– Och, czyżby? – pyta Impe­ra­tor. – Odno­szę wra­że­nie, że guber­na­tor Tar­kin jest zgoła innego zda­nia.

– Ow­szem, Wasza Wyso­kość – odpo­wiada wywo­łany do tablicy guber­na­tor. Wyraz jego twa­rzy się nie zmie­nia, ale widać na niej pewne roz­luź­nie­nie. – Jed­nak ponie­waż dyrek­tor Kren­nic wydaje się nie­zbyt skłonny do sta­wie­nia czoła pro­ble­mowi, pozwo­li­łem sobie zapro­sić wiel­kiego admi­rała Thrawna celem doko­na­nia kon­sul­ta­cji.

– Rozu­miem – mówi Impe­ra­tor. Gdy się odwraca, na jego ustach błąka się cień uśmie­chu. – A co takiego, jeśli wolno mi zapy­tać, wielki admi­rał Mitth’raw’nuru­odo sądzi o całej tej sytu­acji?

– Jeśli cho­dzi o ści­słość, Wasza Wyso­kość, to nie mia­łem jesz­cze oka­zji wta­jem­ni­czyć admi­rała w szcze­góły – wyja­śnia naprędce Tar­kin. – Ponie­waż pro­jekt Gwiaz­deczka jest oto­czony ści­słą tajem­nicą, uzna­łem za sto­sowne wstrzy­mać się z wyja­śnie­niami, by nie wycie­kły do Holo­Netu.

– Bar­dzo mądrze z pana strony, guber­na­to­rze Tar­kin – chwali go Impe­ra­tor. – Być może dyrek­tor Kren­nic będzie tak uprzejmy naświe­tli nam sytu­ację… – Kąciki jego ust znów opa­dają. – Ku korzy­ści wszyst­kich zain­te­re­so­wa­nych stron…

Mię­śnie szyi Kren­nica napi­nają się prze­lot­nie.

– Jak już wspo­mnia­łem, Wasza Wyso­kość – zaczyna Kren­nic – sytu­acja jest pod kon­trolą. Napo­tka­li­śmy po pro­stu pewne… pro­blemy z mynoc­kami w punk­cie trans­feru sprzętu.

– Gral­lo­kami – mam­ro­cze pod nosem Tar­kin.

– Gral­loki to gatu­nek spo­krew­niony z mynoc­kami – opo­nuje Kren­nic. Rysy twa­rzy mu tężeją, a skóra lekko czer­wie­nieje. Być może świad­czy to o poiry­to­wa­niu. Także gnie­wie lub zakło­po­ta­niu. – Żyją w próżni, ata­kują kable zasi­la­jące i złą­cza…

– Są rów­nież znacz­nie więk­sze i wytrzy­mal­sze od zwy­kłych mynoc­ków – wtrąca Savit. Jego mina zdra­dza skry­wane roz­ba­wie­nie. – Guber­na­tor Have­land i jej ludzie mieli z nimi sporo kło­po­tów w sek­to­rze Esaga.

– Prawda jest taka, że to drobna nie­do­god­ność, nic poza tym – zapew­nia z mocą Kren­nic. Lek­kie zaczer­wie­nie­nie skóry znika, a ton głosu wska­zuje, że znów w pełni nad sobą panuje. Nie spusz­cza wzroku z Tar­kina. Być może chce mu w ten spo­sób rzu­cić wyzwa­nie.

– Drobna nie­do­god­ność? – powta­rza Tar­kin z trium­falną miną. – Z pań­skich rapor­tów wynika, że prze­syłki sprzętu i tur­bo­la­se­rów prze­zna­czo­nych do mon­tażu na sta­no­wi­skach obron­nych mają już trzy­ty­go­dniowe opóź­nie­nie. Nie sądzę, by taki poślizg można było nazwać „drobną nie­do­god­no­ścią”.

– A więc twier­dzi pan, że reali­za­cja pro­jektu Gwiaz­deczka opóź­nia się z powodu grupy szkod­ni­ków? – W gło­sie Impe­ra­tora sły­chać powstrzy­my­wany gniew. Pio­ru­nuje Kren­nica wzro­kiem.

– Zapew­niam Waszą Wyso­kość, że mamy wszystko pod kon­trolą – powta­rza dyrek­tor. W jego gło­sie sły­chać ostroż­ność, lecz na­dal jest pewny sie­bie.

– Admi­rale Mitth’raw’nuru­odo? – zagaja Impe­ra­tor. – Podziela pan osąd dyrek­tora Kren­nica?

– W przy­padku zwłoki rzędu trzech tygo­dni można chyba mówić o czymś wię­cej niż tylko o drob­nej nie­do­god­no­ści – zauważa Thrawn. – Powi­nie­nem jed­nak wra­cać do swo­ich obo­wiąz­ków na Lothal…

– Wszy­scy mamy swoje obo­wiązki, admi­rale – nie daje mu dokoń­czyć Tar­kin. – A guber­na­tor Pryce ma rów­nież do dys­po­zy­cji znaczną część pań­skich sił, które pomogą jej utrzy­mać porzą­dek na pla­ne­cie. Jestem pewien, że mógłby pan poświę­cić nieco czasu, by pochy­lić się nad tym pro­ble­mem.

– Odno­szę wra­że­nie, iż admi­rał Savit posiada wię­cej infor­ma­cji i doświad­cze­nia ode mnie, jeśli cho­dzi o te stwo­rze­nia. Jestem pewien, że ma w związku z tym lep­sze kwa­li­fi­ka­cje, by zna­leźć odpo­wied­nie roz­wią­za­nie tej sytu­acji.

– Admi­rał Savit rów­nież ma inne obo­wiązki – nie ustę­puje Tar­kin. – Co wię­cej, bra­kuje mu pań­skich zdol­no­ści w zakre­sie tak­tyki oraz roz­wią­zy­wa­nia skom­pli­ko­wa­nych zagad­nień. Ist­nie­nia któ­rych, że pozwolę sobie wysu­nąć takie przy­pusz­cze­nie, dyrek­tor Kren­nic powi­nien być już świa­dom.

– Mam już dość tych kłótni – oświad­cza Impe­ra­tor. – To pan, guber­na­to­rze, zor­ga­ni­zo­wał to spo­tka­nie. Jaki dokład­nie miał pan w tym cel?

Tar­kin patrzy spo­koj­nie, a na jego twa­rzy maluje się wyraz triumfu.

– Dyrek­tor Kren­nic zasu­ge­ro­wał Waszej Wyso­ko­ści, że fun­du­sze prze­zna­czone na reali­za­cję pro­gramu pro­duk­cji TIE defen­de­rów powinny zostać prze­su­nięte do pro­jektu Gwiaz­deczka. Sądzę, iż podobne opóź­nie­nia w dostar­cza­niu nie­zbęd­nego sprzętu nie tylko nara­żają har­mo­no­gram prac pro­jek­to­wych, lecz także sta­no­wią mar­no­traw­stwo środ­ków finan­so­wych, które mogą – i powinny – być wyko­rzy­stane w inny spo­sób.

– A więc pro­po­nuje pan… układ? – pyta Impe­ra­tor. W jego gło­sie sły­chać ocze­ki­wa­nie.

– Zga­dza się, Wasza Wyso­kość – potwier­dza Tar­kin. – Pro­po­nuję, aby admi­rał Thrawn, jeśli byłby w sta­nie roz­wią­zać ów pro­blem i znisz­czyć gral­loki, otrzy­mał fun­du­sze nie­zbędne do kon­ty­nu­acji pro­gramu pro­duk­cji defen­de­rów.

– Dyrek­to­rze Kren­nic? – rzuca Impe­ra­tor.

Kren­nic mil­czy przez sekundę.

– Jestem skłonny pójść na taki układ… – mówi wresz­cie. Po jego twa­rzy widać, że sta­ran­nie się kon­tro­luje. Wzrok ma czujny, jakby obser­wo­wał skra­da­jącą się zwie­rzynę – …o ile admi­rał Thrawn zdoła znisz­czyć te stwo­rze­nia w ciągu naj­bliż­szego tygo­dnia.

– To nie­zbyt uczciwe – opo­nuje Savit. Jego wyraz twa­rzy i ton głosu ocie­kają wręcz pogardą. – Jak już wspo­mnia­łem, guber­na­tor Have­land wal­czy z tymi stwo­rami od lat.

– Jeżeli admi­rał Thrawn nie zdoła upo­rać się z nimi we wspo­mnia­nym cza­sie, żaden z niego dla nas poży­tek – cedzi Kren­nic. – Nie mówiąc już o tym, że ewen­tu­alne nie­po­wo­dze­nie poda­łoby w wąt­pli­wość jego tak zwane umie­jęt­no­ści w zakre­sie roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów.

– Admi­rale Mitth’raw’nuru­odo? – zaga­duje Impe­ra­tor. – Decy­zja należy do pana.

– Przyj­muję pro­po­zy­cję guber­na­tora Tar­kina – mówi Thrawn. – Podob­nie jak warunki posta­wione przez dyrek­tora Kren­nica.

– Dosko­nale – pod­su­mo­wuje Impe­ra­tor. Kąciki jego ust uno­szą się w zdra­dza­ją­cym satys­fak­cję uśmie­chu. – A więc tydzień. Dyrek­to­rze Kren­nic, prze­każe pan wiel­kiemu admi­ra­łowi odpo­wied­nie współ­rzędne. Admi­rale Savit, na panu z kolei spo­czywa zada­nie uzy­ska­nia od guber­na­tor Have­land infor­ma­cji, które zgro­ma­dziła dotych­czas na temat tych istot. Admi­rale Mitth’raw’nuru­odo, ma pan tydzień.

Holo­gram znika bez śladu.

– Jesz­cze jedno – dodaje Kren­nic. Prze­nosi spoj­rze­nie na Thrawna. W wyra­zie jego twa­rzy da się dostrzec zauwa­żalne napię­cie, a także podejrz­li­wość lub też nie­chęć. – Wyślę na pań­ski pokład kogoś z moich ludzi, aby nad­zo­ro­wał wyko­rzy­sty­wane przez pana pro­ce­dury oraz postępy prac.

– Wąt­pię, aby było to konieczne – wtrąca Tar­kin. – Rejestr dotych­cza­so­wych suk­ce­sów admi­rała Thrawna mówi sam za sie­bie.

– Rejestr suk­ce­sów admi­rała Thrawna wska­zuje też na pewne zna­czące nie­pra­wi­dło­wo­ści w zakre­sie pro­wa­dzo­nych przez niego dzia­łań – mówi Kren­nic ostro, porzu­ca­jąc wszel­kie pozory kur­tu­azji. – Wiem, co knu­jesz, Tar­kin. Jeśli mam się zrzec fun­du­szy prze­zna­czo­nych na reali­za­cję mojego pro­jektu, chcę mieć przy tym pew­ność, że zostaną dopeł­nione odpo­wied­nie pro­ce­dury. Co do joty.

– Zostaną – zapew­nia Chiss. – Chciał­bym, żeby współ­rzędne punktu trans­fe­ro­wego zostały prze­słane zało­dze „Chi­ma­ery” w ciągu kwa­dransa. Pań­ski peł­no­moc­nik ma się zja­wić na pokła­dzie w tym samym cza­sie. Ina­czej do nas nie dołą­czy.

– To żaden pro­blem, admi­rale Thrawn – kwi­tuje Kren­nic. Na jego twa­rzy poja­wia się uśmiech: kpiący lub trium­falny. – Dopil­nuję, by obie te rze­czy wyda­rzyły się jed­no­cze­śnie, jako że dane dostar­czy wam oso­bi­ście zastępca dyrek­tora Ronan. – Patrzy na Tar­kina i uśmiech nik­nie. Rysy jego twa­rzy ponow­nie tward­nieją, gdy jesz­cze raz stara się zacho­wać pozory ogłady. – Jak już guber­na­tor Tar­kin raczył wspo­mnieć, te dane są zbyt poufne, by powie­rzać je prze­ka­zowi zdal­nemu.

Savit wstaje od stołu. Na jego twa­rzy roz­ba­wie­nie wal­czy o lep­sze ze wzgardą.

– Chodźmy, admi­rale – mówi. – Odpro­wa­dzę pana do pań­skiego promu. – Gdy się uśmie­cha, roz­ba­wie­nie znika, a pogarda się nasila. – A po dro­dze poroz­ma­wiamy sobie o gral­lo­kach. I innych dra­pież­ni­kach.

Drzwi kabiny otwo­rzyły się, a gdy Brierly Ronan pod­niósł wzrok, zoba­czył wcho­dzą­cego do środka dyrek­tora Kren­nica. Jego długa, biała pele­ryna falo­wała w rytm zama­szy­stych kro­ków.

– Dyrek­to­rze – przy­wi­tał go Ronan, wsta­jąc szybko z krze­sła. – Tuszę, że spo­tka­nie prze­bie­gło pomyśl­nie?

– Nie – wark­nął Kren­nic. – Czy znasz może nie­ja­kiego wiel­kiego admi­rała Thrawna?

– Sły­sza­łem o kimś takim, sir – odparł ostroż­nie Ronan. – Jed­nak nic poza tym.

– W takim razie czeka cię bły­ska­wiczny kurs doszka­la­jący – burk­nął dyrek­tor. – Zapra­szam do ter­mi­nala. Masz pobrać wszel­kie infor­ma­cje z baz danych „Fire­drake’a” na jego temat.

– Tak jest, sir – potwier­dził przy­ję­cie roz­kazu Ronan, pod­cho­dząc pośpiesz­nie do wska­za­nego ter­mi­nala. – A czy… czy wolno mi spy­tać, co się wła­ści­wie wyda­rzyło?

– Wolno – odparł kwa­śno dyrek­tor. – Wszystko wska­zuje na to, że Thrawn to naj­now­sze cięż­kie działo, które Tar­kin zamie­rza wyto­czyć prze­ciwko mnie.

– Działo, sir?

– Działo. – Zanim dyrek­tor opadł na fotel, zręcz­nym ruchem odgar­nął pele­rynę na bok, tak by na niej nie usiąść. – Działo, które zamie­rza wyko­rzy­stać w kolej­nej pró­bie wydar­cia mi pro­jektu Gwiaz­deczka. – Prych­nął. – A Impe­ra­tor widział to wszystko… i się uśmie­chał. Uśmie­chał się!

Ronan skrzy­wił się z pogardą, wkle­pu­jąc zapy­ta­nie w kla­wia­turę ter­mi­nala. Jakie to typowe… Zamiast kie­ro­wać pod­wład­nymi i zacho­wy­wać się jak przy­kładny przy­wódca – na wzór dyrek­tora Kren­nica – Impe­ra­tor Pal­pa­tine wolał się zaba­wiać w szczu­cie swo­ich ludzi prze­ciwko sobie i obser­wo­wać, jak ska­czą sobie do gar­deł.

– Czego pan ode mnie ocze­kuje?

Kren­nic wziął głę­boki oddech, pró­bu­jąc ochło­nąć.

– Tar­kin wma­new­ro­wał Thrawna, wcią­ga­jąc go w zakład: stawką są fun­du­sze na jego pro­jekt TIE defen­de­rów w zamian za roz­wią­za­nie pro­ble­mów z gral­lo­kami, któ­rych doświad­cza nasza linia zaopa­trze­nia w sek­to­rze Kurost. Thrawn ma tydzień na pozby­cie się gral­lo­ków. Jeśli mu się to nie uda, dofi­nan­so­wa­nie otrzyma Gwiaz­deczka.

– I Thrawn przy­stał na takie warunki?

– Ow­szem – potwier­dził ponuro dyrek­tor. – Co sta­wia nas w… inte­re­su­ją­cej sytu­acji. Zależy nam na tym, by Thrawn pozbył się gral­lo­ków, a jed­no­cze­śnie chcemy, by zajęło mu to wię­cej niż tydzień.

Ronan roz­wa­żał przez chwilę jego słowa.

– To by było z pew­no­ścią naj­lep­sze roz­wią­za­nie – zgo­dził się. – Co jed­nak mia­łoby go powstrzy­mać od porzu­ce­nia próby pozby­cia się ich, gdy skoń­czy mu się czas?

– Teo­re­tycz­nie? Nic – odpo­wie­dział dyrek­tor Kren­nic. – W prak­tyce… zro­bił na mnie wra­że­nie upar­tego. Jeśli będzie bli­ski roz­wią­za­nia pro­blemu, sądzę, że zechce dopro­wa­dzić całą sprawę do końca. – Wska­zał na Ronana. – I tu wła­śnie zaczyna się twoja rola. Posta­ra­łem się, żebyś dołą­czył do niego na pokła­dzie „Chi­ma­ery”, gdzie będziesz nad­zo­ro­wał całą ope­ra­cję i prze­sy­łał mi raporty na temat postę­pów prac. Jeśli dostrze­żesz coś, co by choć śla­dowo zwia­sto­wało suk­ces, masz mi natych­miast wysłać szcze­gó­łowe spra­woz­da­nie.

– Tak jest, sir – potwier­dził Ronan, wpa­tru­jąc się w ekran ter­mi­nala. O tak, zna­lazł je: ofi­cjalne dane floty na temat Thrawna. Oczy­wi­ście, dużo lep­sze byłyby infor­ma­cje mniej ofi­cjalne, będące w posia­da­niu wielu gru­bych ryb w Impe­rial Cen­ter, jed­nak pry­watne dane Savita były z pew­no­ścią zaszy­fro­wane i nie miał szans się do nich doko­pać. – A więc jeśli po upły­wie tygo­dnia będzie chciał się pod­dać… – zagad­nął, wsu­wa­jąc w szcze­linę portu data­kartę.

– Do cie­bie będzie nale­żało dopil­no­wa­nie, aby tak się nie stało – dokoń­czył dyrek­tor. – Jeśli ci się to nie uda, zgro­ma­dzisz wszel­kie dane, które zdo­bę­dzie, i dostar­czysz mi je, tak aby­śmy mogli zna­leźć roz­wią­za­nie na wła­sną rękę. Jakieś pyta­nia?

– Nie, sir.

– W takim razie możesz odejść – zakoń­czył dyrek­tor Kren­nic. – Thrawn spo­dziewa się cie­bie. Masz się z nim spo­tkać w han­ga­rze. – Wyjął data­kartę i podał ją Rona­nowi. – Oto współ­rzędne punktu trans­fe­ro­wego dla załogi „Chi­ma­ery”. Thrawn będzie wie­dział, jak je deszy­fro­wać.

– Tak jest, sir – odpo­wie­dział Ronan.

Wsu­nął data­karty do kie­szeni, ski­nął Kren­ni­cowi głową i ruszył w stronę drzwi.

– Ronan? Jesz­cze jedno – rzu­cił w ślad za nim dyrek­tor.

– Tak? – Męż­czy­zna odwró­cił się do niego.

– Miej go na oku – dodał cicho Kren­nic. – Obser­wuj bar­dzo uważ­nie. Nie zostałby wiel­kim admi­ra­łem, gdyby nie był bystry. Moż­liwe, że w tej zagrywce Tar­kina jest coś wię­cej, niż się na pozór wydaje.

– Oczy­wi­ście, sir – zapew­nił Ronan. – Cokol­wiek knuje Tar­kin, będę na to przy­go­to­wany.

Savit ni­gdy wcze­śniej nie spo­tkał Thrawna. Jed­nak podob­nie jak Kren­nic sły­szał opo­wie­ści o jego doko­na­niach.

Teraz, sto­jąc z nim twa­rzą w twarz, musiał przy­znać, że był odro­binę roz­cza­ro­wany.

Ow­szem, jeśli cho­dzi o apa­ry­cję, wielki admi­rał bez wąt­pie­nia robił wra­że­nie. Błę­kitna skóra i lśniące, czer­wone oczy impo­nu­jąco kon­tra­sto­wały z nie­ska­zi­tel­nie bia­łym mun­du­rem i zło­tymi epo­le­tami. Roz­ta­czał rów­nież aurę auto­ry­tetu, spo­koju, a także ogól­nej świa­do­mo­ści oto­cze­nia, która spra­wiała, iż zde­cy­do­wa­nie wyróż­niał się spo­śród zna­ko­mi­tej więk­szo­ści ofi­ce­rów – nawet tych wyż­szych stop­niem – któ­rych Savit miał oka­zję poznać i pod roz­ka­zami któ­rych słu­żył w ciągu wielu lat swo­jej kariery.

Nie­ba­ga­telne zna­cze­nie miał rów­nież fakt, że kolor skóry i oczu Thrawna – cechy, które czy­niły z niego istotę huma­no­idalną, ale nie czło­wieka – powinny były znacz­nie utrud­nić mu pię­cie się po szcze­blach kariery, jeśli w ogóle nie unie­moż­li­wić wstą­pie­nie w sze­regi floty. Fakt, iż mimo wszystko zdo­łał dosłu­żyć się tak wyso­kiego stop­nia, nie­zbi­cie świad­czył o jego talen­tach w dzie­dzi­nie stra­te­gii i tak­tyki.

Nie dało się jed­nak ukryć, że miał jedną poważną, haniebną i widoczną na pierw­szy rzut oka wadę: kom­plet­nie nie potra­fił się poru­szać w świe­cie poli­tyki.

Świad­czył o tym dobit­nie spo­sób, w jaki roz­ma­wiał z Kren­ni­kiem i Tar­ki­nem. Bły­sko­tliwy tak­tyk czy nie, pupil Impe­ra­tora czy nie, pod­czas tam­tej kon­fron­ta­cji spra­wiał wra­że­nie zwie­rzę­cia spa­ra­li­żo­wa­nego bla­skiem reflek­to­rów.

Jeśli cho­dzi o ści­słość, to Savit był skłonny posta­wić każde pie­nią­dze na to, że Thrawn wciąż nie poj­muje, o co w tym wszyst­kim naprawdę cho­dzi.

Cóż, tak czy ina­czej, łatwo mógł to spraw­dzić.

– Cie­kawa sprawa, czyż nie? – zagad­nął kon­wer­sa­cyj­nym tonem, gdy szli ramię w ramię kory­ta­rzem pro­wa­dzą­cym do han­garu „Fire­drake’a”. – Ta ich zabawa w prze­cią­ga­nie liny…

– Prze­pra­szam? – odpo­wie­dział Chiss.

Savit potrzą­snął głową. No tak. Sam się o to pro­sił…

– Rywa­li­za­cja Kren­nica i Tar­kina – wyja­śnił. – Kren­nic dowo­dzi pro­jek­tem Gwiaz­deczka. Tar­kin bar­dzo, ale to bar­dzo chce mu go ode­brać. Dla­tego wła­śnie wplą­tał w to wszystko pana.

Thrawn uszedł kilka kro­ków w mil­cze­niu, jakby zasta­na­wiał się nad jego sło­wami.

– Czy Tar­kin sądzi, że poprę go w tym spo­rze? – zapy­tał wresz­cie.

– To nie­wy­klu­czone – przy­znał Savit. – Jed­nak bar­dziej praw­do­po­dobne, że po pro­stu pró­buje udo­wod­nić, iż jest lep­szym admi­ni­stra­to­rem od Kren­nica. Dyrek­tor ma pro­blem, ale to Tar­kin jest dość bystry, by spro­wa­dzić eks­perta, który zdoła go roz­wią­zać. Oczy­wi­ście, mam tu na myśli pana.

Kolejne dwa kroki w mil­cze­niu.

– A więc twier­dzi pan, że jestem dla niego nie tyle osobą zdolną zna­leźć roz­wią­za­nie pro­blemu, ile… bro­nią?

– Nie ina­czej – potwier­dził Savit.

Jego mnie­ma­nie o ofi­ce­rze idą­cym u jego boku wła­śnie odro­binę wzro­sło, ale tylko nie­znacz­nie. W końcu on sam musiał oso­bi­ście mu to wszystko wytłu­ma­czyć. A nawet wów­czas Thrawn musiał prze­ło­żyć to sobie na język woj­sko­wo­ści, zanim zorien­to­wał się, o co cho­dzi.

– Pro­szę też nie mieć złu­dzeń – pod­jął Savit. – Teraz, gdy Tar­kin wpro­wa­dził już pana na pole walki, obie strony będą pró­bo­wały pana wyko­rzy­stać. Tar­kin spró­buje użyć pana prze­ciwko Kren­ni­cowi, ten zaś postara się za pań­skim pośred­nic­twem pod­ko­pać pozy­cję guber­na­tora w oczach Impe­ra­tora.

– Tylko jeśli mi się nie uda.

– Pro­szę mi zaufać – par­sk­nął Savit. – Jeśli guber­na­tor Have­land nie zdo­łała się pozbyć tego cho­ler­stwa w ciągu trzech lat, pan raczej nie zrobi tego w tydzień.

– Zoba­czymy – rzu­cił krótko Thrawn. – Czy ma pan może te dane na temat gral­lo­ków, o któ­rych dostar­cze­nie pro­sił Impe­ra­tor?

Savit musiał przy­znać, że gość ma wyso­kie mnie­ma­nie o swo­ich moż­li­wo­ściach.

– Oto one – powie­dział, wyj­mu­jąc z kie­szeni data­kartę i poda­jąc mu nośnik. – Jak wła­ści­wie zamie…

– Admi­rale? – roz­legł się czyjś głos.

Gdy Savit się odwró­cił, zoba­czył, że w ich stronę idzie męż­czy­zna w śred­nim wieku. Pla­kietka z insy­gniami puł­kow­nika na piersi jego nie­ska­zi­tel­nie bia­łej bluzy mun­du­ro­wej lśniła w świe­tle pokła­do­wych lamp „Fire­drake’a”, a za nim powie­wała rów­nie biała pele­ryna.

Savit lekko się skrzy­wił. Znał aż za dobrze zadę­cie Kren­nica, zwią­zane z tą jego hołu­bioną pele­rynką, nie miał jed­nak poję­cia, że dyrek­tor zaszcze­pił tę samą non­sen­sowną modę u swo­jego wyż­szego per­so­nelu.

– Och, mia­łem nadzieję, że pana zła­pię, admi­rale Thrawn, zanim wróci pan na pokład „Chi­ma­ery” – powie­dział nie­zna­jomy. Cho­ciaż męż­czy­zna z całych sił sta­rał się spra­wiać wra­że­nie kogoś, komu się śpie­szy, Savit zauwa­żył, że tak naprawdę było wręcz prze­ciw­nie. Na co dzień fur­ko­cząca pele­ryna wywo­ły­wała zapewne u osób postron­nych auto­ma­tyczny respekt, dzięki któ­remu jej wła­ści­ciel zyski­wał na cza­sie kosz­tem innych. Jeśli jed­nak dzia­łało to wła­śnie w ten spo­sób na per­so­nel Gwiaz­deczki, to na pewno nie tutaj, na pokła­dzie okrętu pod roz­ka­zami admi­rała Savita.

– W takim razie radzę się pośpie­szyć – odparł Savit.

Odwró­cił się ple­cami do nowo przy­by­łego i pod­jął marsz. Uszedł trzy kroki, gdy dotarło do niego, że Thrawn został w tyle. Zatrzy­mał się i obej­rzał przez ramię. Chis­sań­ski admi­rał stał w tym samym miej­scu, w któ­rym Savit go zosta­wił, cze­ka­jąc cier­pli­wie, aż męż­czy­zna w pele­ry­nie ich dogoni.

Savit pokrę­cił głową, tym razem nie faty­gu­jąc się nawet z ukry­wa­niem roz­draż­nie­nia. Zwy­czaj­nie tego nie poj­mo­wał: dopiero co wyja­śnił Thraw­nowi, że Tar­kin zamie­rza go wyko­rzy­stać, a teraz facet nie jest w sta­nie przej­rzeć nawet tak pro­stac­kiej zagrywki w wyko­na­niu jed­nego z ludzi Kren­nica?

Cóż, naj­wy­raź­niej miał do czy­nie­nia z bez­na­dziej­nym przy­pad­kiem. W tej sytu­acji można było jedy­nie zasta­na­wiać się nad tym, któ­remu z nich – Kren­ni­cowi czy Tar­ki­nowi – uda się go mak­sy­mal­nie wyzy­skać, zanim prze­sta­nie im być potrzebny.

Pod­władny Kren­nica pod­szedł do nich nie­śpiesz­nym kro­kiem. Savit zauwa­żył, że męż­czy­zna nie był jesz­cze w śred­nim wieku – a przy­naj­mniej tak można było wnio­sko­wać na pod­sta­wie jego postury i sto­sun­kowo gład­kiej cery – jed­nak jego oczy spra­wiały wra­że­nie dziw­nie sta­rych.

– Zastępca dyrek­tora Brierly Ronan – przed­sta­wił się, jakby sądził, że dwóch wiel­kich admi­ra­łów nie zdą­żyło jesz­cze tego wyde­du­ko­wać. – Dyrek­tor Kren­nic pro­sił mnie o nad­zo­ro­wa­nie prze­biegu pań­skiej ope­ra­cji, admi­rale Thrawn.

– Miło mi będzie gościć pana na pokła­dzie „Chi­ma­ery” – odpo­wie­dział Thrawn, po czym dodał pod adre­sem Savita: – Prze­pra­szam, admi­rale? O czym pan mówił?

Minęła dobra chwila, nim Savit zorien­to­wał się, o co pyta Chiss.

– Chcia­łem się po pro­stu dowie­dzieć, od czego zamie­rza pan zacząć.

– Od początku, oczy­wi­ście – odpo­wie­dział Thrawn i ski­nął głową. – Dzię­kuję, admi­rale, za poświę­ce­nie mi czasu oraz za pań­skie cenne rady. Jestem prze­ko­nany, że zastępca dyrek­tora Ronan i ja tra­fimy już stąd na pokład mojego statku.

– Oczy­wi­ście – powie­dział Savit. – W takim razie pozo­staje mi życzyć panu powo­dze­nia, admi­rale.

– Dzię­kuję. – Thrawn odwró­cił się do Ronana i ponow­nie ski­nął głową. – Pro­szę za mną, zastępco dyrek­tora. Chciał­bym zacząć moż­li­wie jak naj­prę­dzej.

– Mam nadzieję – powie­działa komo­dor Faro, otwie­ra­jąc drzwi nowych kwa­ter Ronana i zapra­sza­jąc go gestem do środka – że będzie pan się tu czuł kom­for­towo.

Ronan wymi­nął ją i rozej­rzał się po wnę­trzu. Jako jeden z wyż­szych stop­niem bli­skich współ­pra­cow­ni­ków dyrek­tora Kren­nica bywał wie­lo­krot­nie na pokła­dach róż­nych gwiezd­nych nisz­czy­cieli. Kajuta, którą przy­dzie­liła mu Faro, nie nale­żała do naj­gor­szych, na jakie mógł liczyć ktoś w jego ran­dze, jed­nak nie była rów­nież czymś naj­lep­szym, co miała do zaofe­ro­wa­nia „Chi­ma­era”. A już z pew­no­ścią nie umy­wała się do kwa­ter, które dyrek­to­rowi i jego per­so­ne­lowi przy­dzie­lił Savit. Naj­wy­raź­niej Faro i jej dowódca ase­ku­ro­wali się, przy­zna­jąc Rona­nowi coś, co go zado­woli, i zacho­wu­jąc lep­sze kwa­tery, na wypa­dek gdyby przy­szło im gościć kogoś wyżej posta­wio­nego – Tar­kina, a może nawet samego dyrek­tora Kren­nica.

Cóż, to nie było nic nowego. Poli­tyka, lawi­ro­wa­nie, próby zabez­pie­cza­nia się na każdą oko­licz­ność i uszczę­śli­wie­nia wszyst­kich naraz, tak aby jed­no­cze­śnie zapew­nić sobie mak­sy­malne korzy­ści. Wszy­scy to robili – począw­szy od tego sta­rego głupca Impe­ra­tora aż po naj­po­śled­niej­szego gry­zi­piórka.

Ronan cie­szył się, że nie musi uczest­ni­czyć w tych idio­tycz­nych prze­py­chan­kach. Prze­ni­kli­wość, kom­pe­ten­cja i zdol­no­ści dyrek­tora Kren­nica gwa­ran­to­wały odpo­wiedni dystans od podob­nych głu­pich gie­rek.

– Dzię­kuję, to wystar­cza­jąco kom­for­towe warunki – zapew­nił, opie­ra­jąc się chęci zauwa­że­nia, iż na pokła­dzie „Chi­ma­ery” są kajuty wygod­niej­sze od tej, którą mu przy­dzie­liła. On sam rów­nież wolał się w miarę moż­li­wo­ści trzy­mać z dala od poli­tyki. – Ja z kolei mam nadzieję, że wielki admi­rał jak naj­szyb­ciej deszy­fruje dane zawarte na data­kar­cie, tak aby­śmy mogli już wkrótce udać się na miej­sce.

– Zrobi to z pew­no­ścią naj­prę­dzej, jak się da – zapew­niła Faro. – Choć tro­chę mnie dziwi, że prze­ka­zany oso­bi­ście nośnik musiał zostać zaszy­fro­wany…

– Roz­kazy dyrek­tora Kren­nica – odparł krótko Ronan. – Nawet na pokła­dzie impe­rial­nego okrętu mogą znaj­do­wać się szpie­dzy, a naj­bar­dziej zaufany kurier może paść ofiarą kra­dzieży. A dzięki tym środ­kom ostroż­no­ści nawet podob­nie bez­czelny zło­dziej będzie musiał obejść się sma­kiem.

– Rozu­miem – potwier­dziła Faro, ale Ronan nie­mal sły­szał ukryty pod war­stewką uprzej­mo­ści komen­tarz: „Para­noik”.

Nie­zbyt przej­mo­wał się opi­niami innych. Podobne środki ostroż­no­ści były oznaką roz­sądku i kre­atyw­no­ści – i wła­śnie dla­tego Gwiaz­deczka pozo­sta­wała tak dobrze chro­niona przez wszyst­kie te lata przed wścib­skimi oczami i lep­kimi palu­chami innych.

– Na szczę­ście deszy­fra­cja nie opóźni zbyt­nio naszej podróży – pod­jęła tym­cza­sem Faro. – Admi­rał Thrawn usta­lił już, że od celu dzieli nas odle­głość, którą prze­bę­dziemy w nie­spełna trzy godziny, a z dużym praw­do­po­do­bień­stwem zmie­ścimy się w dwóch.

Ronan zmru­żył oczy. Obecny punkt trans­fe­rowy rze­czy­wi­ście znaj­do­wał się zale­d­wie pół­to­rej godziny lotu gwiezd­nym nisz­czy­cie­lem stąd, jed­nak infor­ma­cja o jego loka­li­za­cji była pil­nie strze­żona.

– A czy mógł­bym wie­dzieć, na jakiej pod­sta­wie to wyde­du­ko­wał? – zapy­tał, sta­ra­jąc się mówić ostro.

– Admi­rał wyszedł z zało­że­nia, że dyrek­tor Kren­nic pod­jął jesz­cze jedną, ostat­nią próbę roz­wią­za­nia pro­blemu przed kon­fron­ta­cją z guber­na­to­rem Tar­ki­nem – wyja­śniła Faro. W jej oczach dało się dostrzec lek­kie roz­ba­wie­nie na widok wyraź­nej kon­ster­na­cji Ronana. – Obszar jurys­dyk­cji admi­rała Savita pozwo­lił zawę­zić poten­cjalną loka­li­za­cję do tego regionu, a obec­ność guber­na­tora Tar­kina pod­czas nie­daw­nej kon­fe­ren­cji han­dlo­wej na Char­rze okre­śliła praw­do­po­dobny wek­tor jego podróży. Dla admi­rała Thrawna była to kwe­stia pro­stych wyli­czeń.

– Rozu­miem – bąk­nął Ronan, przy­pa­tru­jąc się jej z namy­słem. Przy­pusz­czał, że Thrawn jest kolej­nym pion­kiem na poli­tycz­nej plan­szy, podob­nie jak więk­szość z pozo­sta­łych jede­na­stu wiel­kich admi­ra­łów, jed­nak w przy­padku Chissa naj­wy­raź­niej to Impe­ra­tor bawił się w poli­tykę, a nie on sam. Tak czy ina­czej wszystko wska­zy­wało na to, iż Thrawn dys­po­no­wał czymś wię­cej niż tylko krztyną wro­dzo­nej inte­li­gen­cji.

Co w tej sytu­acji było nie­ko­niecz­nie pożą­dane. Dopil­no­wa­nie, by pro­blem z gral­lo­kami został roz­wią­zany po upły­wie wyzna­czo­nego ter­minu, miało klu­czowe zna­cze­nie dla gwa­ran­cji, że ani jeden kre­dyt z fun­du­szy prze­zna­czo­nych na reali­za­cję Gwiaz­deczki nie trafi do krót­ko­wzrocz­nego pro­jektu TIE defen­de­rów Thrawna. W oczach Ronana czę­ściowe zwy­cię­stwo było mimo wszystko czę­ściową porażką.

Cóż, skoro jed­nak guber­na­tor Have­land i wiel­kiemu admi­ra­łowi Savi­towi nie udało się pozbyć gral­lo­ków w ciągu tylu lat, nie było szans, by osoba z zewnątrz doko­nała tego w tydzień – nie­ważne, jak bar­dzo była sprytna. Ronan musiał tylko dopil­no­wać, żeby po tym, jak Thrawn ponie­sie klę­skę, dostar­czył mu dość kawał­ków ukła­danki, by dyrek­tor Kren­nic zdo­łał roz­wią­zać ten pro­blem oso­bi­ście.

– Chęt­nie prze­ko­nam się, czy wyli­cze­nia wiel­kiego admi­rała okażą się trafne – poin­for­mo­wał Faro. Tak czy ina­czej nie miał zamiaru ujaw­niać wię­cej infor­ma­cji, niż to abso­lut­nie konieczne, nie mówiąc już o dostar­cza­niu jej dar­mo­wej roz­rywki. – Pro­szę mnie zawia­do­mić, gdy tylko dotrzemy na miej­sce.

Rozdział 2

W ukła­dzie, w któ­rym znaj­do­wał się punkt trans­fe­rowy, wrzało jak w ulu. Roiło się od setek stat­ków róż­nych roz­mia­rów i kształ­tów, prze­miesz­cza­ją­cych się gru­pami lub cze­ka­ją­cych w kolej­kach bądź też wyska­ku­ją­cych z nad­prze­strzeni lub ska­czą­cych w nią na jego obrze­żach. Głów­nymi punk­tami, wokół któ­rych była sku­piona więk­szość aktyw­no­ści, wyda­wało się kil­ka­na­ście dużych masow­ców, roz­pro­szo­nych tu i ówdzie po całym tere­nie. Ich ozna­cze­nia iden­ty­fi­ko­wały je jako nie­wy­róż­nia­jące się niczym szcze­gól­nym jed­nostki cywilne. Wokół każ­dego z nich tło­czyły się grupki mniej­szych stat­ków cze­ka­ją­cych na swoją kolej, aby zado­ko­wać i dostar­czyć ładu­nek. Pery­metr patro­lo­wało kilka śred­niej wiel­ko­ści okrę­tów, mię­dzy któ­rymi klu­czyły pil­nu­jące porządku myśliwce TIE.

Faro widziała już kie­dyś podobną scenę – gdy miała oka­zję odwie­dzać układ, w któ­rym apro­wi­zo­wano i obsa­dzano załogą świeżo odde­le­go­wany do służby gwiezdny nisz­czy­ciel – jed­nak tamto wyda­rze­nie miało nie­po­rów­ny­wal­nie mniej­szą skalę.

Nie bez satys­fak­cji zauwa­żyła rów­nież, że układ, do któ­rego przy­byli, znaj­do­wał się dokład­nie godzinę i trzy­dzie­ści dwie minuty drogi od punktu spo­tka­nia z gwiezd­nym nisz­czy­cie­lem Savita, a więc czas trwa­nia ich podróży zde­cy­do­wa­nie mie­ścił się w prze­dziale wska­za­nym przez Thrawna. Zasta­na­wiała się, czy dokład­ność wiel­kiego admi­rała zro­biła wra­że­nie na Rona­nie.

Jeśli sądzić po kamien­nym wyra­zie jego twa­rzy, gdy zja­wił się na mostku „Chi­ma­ery”, nie­szcze­gól­nie.

– Zastępco dyrek­tora – przy­wi­tał Thrawn idą­cego kładką dowo­dze­nia męż­czy­znę. – A może raczej wolałby pan, by tytu­ło­wać pana puł­kow­ni­kiem?

– Może pan uży­wać oby­dwu tych tytu­łów – odpo­wie­dział Ronan.

– Ale który z nich pan woli? – docie­kał Thrawn. – Jak się domy­ślam, ranga woj­skowa ma w dużym stop­niu zna­cze­nie hono­rowe?

W policzku Ronana drgnął mię­sień.

– Może i tak – potwier­dził kwa­śno – ale jest nie­zbędna z uwagi na zakres moich obo­wiąz­ków. Byłby pan zasko­czony, jak wielu impe­rial­nych woj­sko­wych odma­wia trak­to­wa­nia poważ­nie cywi­lów i wypeł­nia­nia wyda­wa­nych przez nich roz­ka­zów.

– Wręcz prze­ciw­nie. Nie był­bym tym zasko­czony wcale a wcale – zapew­nił Thrawn i wska­zał na przedni ilu­mi­na­tor. – Pro­szę mi wyja­śnić, co tu się dzieje.

Ronan wykrzy­wił pogar­dli­wie usta.

– To wcale nie takie trudne, jak mogłoby się wyda­wać – powie­dział i Faro wyczuła w jego aro­ganc­kim tonie pro­tek­cjo­nalne nuty. – Tra­fiają tu dostawy zaopa­trze­nia ze wszyst­kich oko­licz­nych sek­to­rów. Są prze­ka­zy­wane na pokłady więk­szych frach­tow­ców, które dostar­czają je na teren Gwiaz­deczki. Dzięki temu jedy­nie garstka ostroż­nie wybra­nych i ści­śle moni­to­ro­wa­nych pilo­tów zna osta­teczny cel dostaw.

– To wydaje się oczy­wi­ste – zauwa­żył spo­koj­nie Chiss. – Pyta­łem raczej o szcze­góły.

– Jakie szcze­góły?

– Chciał­bym wie­dzieć, które statki pocho­dzą z jakich ukła­dów w jakich sek­to­rach – wyja­śnił Thrawn. – Oraz poznać listy kapi­ta­nów i ich załóg, treść poszcze­gól­nych mani­fe­stów prze­wo­zo­wych, a także firm dostar­cza­ją­cych te ładunki.

– A co to ma do rze­czy? – prych­nął Ronan, marsz­cząc czoło. – Jest pan tu po to, by pozbyć się gral­lo­ków.

– Jeste­śmy tu po to, by roz­wią­zać pro­blem – spro­sto­wał z naci­skiem Thrawn. – A w tym celu potrze­buję wszel­kich infor­ma­cji z nim zwią­za­nych.

– To kwe­stia bez­pie­czeń­stwa – oświad­czył Ronan. – Może mógł­bym je ujaw­nić, gdyby były bez­po­śred­nio powią­zane z powie­rzo­nym panu zada­niem, ale tak nie jest.

– Ośmielę się z tym nie zgo­dzić – zaopo­no­wał Chiss. – Zapy­tajmy o zda­nie dyrek­tora Kren­nica. A może sądzi pan, że powin­ni­śmy raczej popro­sić o wer­dykt samego Impe­ra­tora?

Ronan zasznu­ro­wał wargi i odwró­cił się w stronę ilu­mi­na­tora. Wpa­try­wał się przez chwilę z nachmu­rzoną miną w uwi­ja­jące się jak w ukro­pie statki. W końcu pocią­gnął lekko nosem.

– Na pokła­dzie któ­rejś z tych jed­no­stek powi­nien prze­by­wać kapi­tan punktu prze­ła­dun­ko­wego – powie­dział wresz­cie z ocią­ga­niem. – Być może zdo­łał­bym go namó­wić, by udo­stęp­nił mi odpo­wied­nie doku­menty.

– Star­szy porucz­nik Lomar to nasz główny ofi­cer łącz­no­ści. – Thrawn mach­nął ręką w stronę odpo­wied­niego sta­no­wi­ska w niszy dla załogi mostka. – Pomoże panu nadać sto­sowną wia­do­mość. – Wska­zał pal­cem za ilu­mi­na­tor. – A tym­cza­sem… czy to wła­śnie jeden z tych całych gral­lo­ków?

– Tak. – Ronan par­sk­nął cicho.

Faro pochy­liła się lekko. W oko­licy jed­nej z pobli­skich jed­no­stek, led­wie widoczny na tle miriad pokła­do­wych świa­teł, trze­po­tał… tłukł się czy też może koło­wał – nie umiała dokład­nie usta­lić z tej odle­gło­ści – ciemny kształt. Nie­to­pe­rzowe skrzy­dła, smu­kłe ciało, a także duża pasz­cza, oto­czona zakoń­czo­nymi przy­ssaw­kami wąsami, nie pozo­sta­wiały żad­nych wąt­pli­wo­ści, że to jakiś bli­ski krewny mynocka.

Bar­dzo bli­ski… i znacz­nie od niego więk­szy. Pod­czas gdy mynocki rzadko osią­gały roz­miar paru metrów, to stwo­rze­nie na zewnątrz miało ciało o dłu­go­ści co naj­mniej pię­ciu metrów i pro­por­cjo­nal­nie więk­szą roz­pię­tość skrzy­deł. Już sam ten fakt mógłby wystar­czyć, by zakwa­li­fi­ko­wać je nie jako „drobną nie­do­god­ność”, ale raczej poważne zagro­że­nie…

– Szybki jest, sku­bany – mruk­nęła pod nosem. – Sądzę rów­nież, że mynocki nie są tak zwinne.

– Tak jak wspo­mniał dyrek­tor Kren­nic, to poważny pro­blem – przy­znał Ronan. – Czy wylą­do­wał? Stra­ci­łem go z oczu…

– Chyba przy­ssał się do tego VCX-Dwie­ście – zauwa­żył Thrawn, wska­zu­jąc frach­to­wiec, ku któ­remu zawi­nął wcze­śniej gral­lok. – Porucz­nik Pyrondi?

– Sir? – zgło­siła się główna ofi­cer uzbro­je­nia.

– Chciał­bym usły­szeć pani opi­nię – popro­sił Thrawn. – Gdy­by­śmy mieli zli­kwi­do­wać to stwo­rze­nie, czego uży­cie by pani zale­cała?

– Naj­szyb­szym spo­so­bem byłby ostrzał z tur­bo­la­se­rów – oce­niła Pyrondi – jed­nak z uwagi na obec­ność tych wszyst­kich stat­ków w pobliżu, nara­zi­li­by­śmy je na spore ryzyko…

– Nie mówiąc już o tym, że po bez­po­śred­nim tra­fie­niu nie zosta­łoby nam wiele mate­riału, który mogli­by­śmy potem zba­dać – zauwa­żył Chiss.

– Zga­dza się, to rów­nież byłby pro­blem – przy­tak­nęła Pyrondi. – Gdy­by­śmy zamiast tego użyli któ­re­goś z dział lase­ro­wych…

– A w jakim celu chce pan doko­ny­wać oglę­dzin zwłok? – wszedł jej w słowo Ronan. – Wyda­wało mi się, że admi­rał Savit dostar­czył już panu wszyst­kich nie­zbęd­nych infor­ma­cji zgro­ma­dzo­nych przez guber­na­tor Have­land.

– Ow­szem – potwier­dził wielki admi­rał. – Mimo to chciał­bym pozy­skać wła­sne dane.

Ronan zaczął coś mówić, jed­nak po namy­śle urwał i mach­nął ręką, jakby chciał prze­pro­sić.

– Oczy­wi­ście – powie­dział. – Pro­szę kon­ty­nu­ować.

– Dzię­kuję – odparł Thrawn. – Co chciała pani powie­dzieć, pani porucz­nik?

– Działa lase­rowe byłyby bez­piecz­niej­sze dla osób postron­nych – dokoń­czyła myśl Pyrondi – jed­nak gdy­by­śmy chcieli ich użyć, musie­li­by­śmy pod­le­cieć bli­żej. Inna moż­li­wość to wyko­rzy­sta­nie pro­mie­nia ścią­ga­ją­cego, który ma więk­szy zasięg od lase­rów. Nie jestem jed­nak pewna, czy zdo­ła­li­by­śmy go nakie­ro­wać odpo­wied­nio pre­cy­zyj­nie, aby schwy­tać coś tak małego, szcze­gól­nie ciska­ją­cego się tak jak… to coś.

– A co z dzia­łami jono­wymi? – zagad­nęła Faro.

– Wąt­pię, by nam się w tym przy­padku na coś przy­dały, pani komo­dor – zaprze­czyła Pyrondi. – Jeśli wziąć pod uwagę śro­do­wi­sko byto­wa­nia gral­lo­ków, mają zapewne wysoką odpor­ność na wszel­kiego rodzaju wyła­do­wa­nia jonowe.

– Można rów­nież odnieść wra­że­nie, że są w sta­nie wyko­rzy­sty­wać wia­try sło­neczne – zauwa­żył Thrawn. – Pani ogólna ocena sytu­acji wydaje się słuszna, pani porucz­nik. Jed­nak pierw­szym eta­pem w spraw­dza­niu każ­dej teo­rii jest skon­fron­to­wa­nie jej z rze­czy­wi­sto­ścią. Odpalmy więc działa jonowe i zobaczmy, co się wyda­rzy.

Jeśli cho­dzi o ści­słość, nie wyda­rzyło się wła­ści­wie nic.

Pierw­szym pro­ble­mem było usta­wie­nie „Chi­ma­ery” w taki spo­sób, żeby w ogóle dało się wziąć na cel któ­re­goś z gral­lo­ków. Z jed­nej strony, gdy się zbli­żyli, Faro dostrze­gła, że bez wąt­pie­nia mieli w czym wybie­rać: w oko­licy krę­ciły się setki ciem­no­sza­rych stwo­rów, śmi­ga­ją­cych w tę i we w tę w poszu­ki­wa­niu kabli zasi­la­ją­cych lub nie­do­sta­tecz­nie osło­nię­tych zespo­łów czuj­ni­ków; inne zna­la­zły już sobie miej­sce do żero­wa­nia i posi­lały się w naj­lep­sze. Z dru­giej strony jed­nak, jak zauwa­żyła Pyrondi, gral­loki poru­szały się tak cha­otycz­nie i szybko, że dokładne wzię­cie któ­re­goś na cel gra­ni­czyło wła­ści­wie z cudem. Po nie­mal godzi­nie spę­dzo­nej na pró­bach usta­wie­nia się w pozy­cji odpo­wied­niej do odda­nia strzału, Thrawn roz­ka­zał Pyrondi zna­le­zie­nie istoty przy­cze­pio­nej już do kadłuba i jej zestrze­le­nie.

Oka­zało się jed­nak, że to rów­nież była strata czasu. Tak jak prze­wi­działa ich główna ofi­cer uzbro­je­nia, gral­lok wyszedł z eks­plo­zji jono­wej bez szwanku – a przy­naj­mniej tak mogło się wyda­wać. Nie­stety, sam frach­to­wiec nie miał już tyle szczę­ścia, a gdy jego sys­tem łącz­no­ści został w końcu napra­wiony, jego kapi­tan zagro­ził, że skon­tak­tuje się ze wszyst­kimi: od Kren­nica, poprzez Tar­kina, aż po samego Impe­ra­tora i zadba o to, by dowódca „tego głu­piego gwiezd­nego nisz­czy­ciela” został pocią­gnięty do odpo­wie­dzial­no­ści.

Na Thraw­nie jego pogróżki nie zro­biły spe­cjal­nego wra­że­nia – ina­czej niż na Rona­nie. Faro z zafa­scy­no­wa­niem obser­wo­wała, jak przez twarz zastępcy dyrek­tora prze­myka wachlarz emo­cji. W pew­nym momen­cie była świę­cie prze­ko­nana, iż lada chwila męż­czy­zna poma­sze­ruje pro­sto do sta­no­wi­ska łącz­no­ści na mostku, aby oso­bi­ście skon­tak­to­wać się z samym Kren­ni­kiem.

Na szczę­ście – głów­nie dla niego – prze­my­ślał sprawę i nie zro­bił tego.

I praw­do­po­dob­nie poża­ło­wał tej decy­zji rów­nie szybko, co ją pod­jął, bo już chwilę póź­niej Thrawn posta­no­wił wydać roz­kaz do ataku na kolejne trzy gral­loki, przy­ssane do kolej­nych trzech frach­tow­ców.

– To cie­kawe – stwier­dził spo­koj­nie wielki admi­rał, gdy już wybrzmiały ostat­nie inwek­tywy, któ­rymi zasy­pały ich załogi rze­czo­nych stat­ków w odpo­wie­dzi na test „Chi­ma­ery”. – Pani komo­dor, czy zauwa­żyła pani pra­wi­dło­wość w wek­to­rach ucieczki gral­lo­ków pró­bu­ją­cych umknąć przed strza­łami?

Faro zmarsz­czyła czoło, odtwa­rza­jąc w pamięci całą scenę. Z tego, co zauwa­żyła, stwory po pro­stu odry­wały się od kadłu­bów i odfru­wały w poszu­ki­wa­niu schro­nie­nia, naj­wy­raź­niej jed­nak Thrawn – jak zwy­kle zresztą – dostrzegł w ich zacho­wa­niu coś wię­cej.

– Nie bar­dzo, sir – przy­znała. – Gdy atak się nie powiódł, sku­pia­łam się na poten­cjal­nym zagro­że­niu dla stat­ków.

– Koman­dor Ham­merly, pro­szę wywo­łać na ekran zapisy z czuj­ni­ków – roz­ka­zał Thrawn. – Obej­rzyjmy to sobie jesz­cze raz.

Faro uważ­nie śle­dziła powtórki. Pod­czas trze­ciego ataku zaczęła podej­rze­wać, że widzi w ruchach gral­lo­ków pewną pra­wi­dło­wość, a przy czwar­tym zyskała już pew­ność.

– Ucie­ka­jące gral­loki kie­rują się w stronę, z któ­rej padły strzały – powie­działa.

– Dosko­nale – pochwa­lił ją Thrawn. – Pani koman­dor: pro­szę jesz­cze raz odtwo­rzyć nagra­nia. Chciał­bym usły­szeć, co pani o tym sądzi.

Faro ze zmarsz­czo­nym czo­łem obser­wo­wała zapis odtwo­rzony ponow­nie przez Ham­merly.

– Nie jestem pewna, sir – zaczęła. – Być może salwy w jakiś spo­sób je mamią, skła­nia­jąc do zacho­wy­wa­nia się na wzór insek­tów lecą­cych do pręta jarze­nio­wego w prze­ko­na­niu, że to księ­życ? A może po pro­stu kar­mią się ich ener­gią…

– Zastępco dyrek­tora? – zagad­nął Thrawn, odwra­ca­jąc się do Ronana. – A jakie jest pana zda­nie?

– Sądzę, że to pań­ski pro­blem, nie mój – burk­nął Ronan. – Poza tym uwa­żam, że mar­nuje pan czas. – Mil­czał przez moment i Faro ponow­nie odnio­sła wra­że­nie, że zmu­sza się do zmiany nasta­wie­nia. – Acz­kol­wiek to pań­ska misja i pań­ski czas – pod­jął za chwilę nieco bar­dziej ugo­do­wym tonem. – Jeśli ma pan ochotę tra­cić go na pogłę­bia­nie impe­rial­nej wie­dzy, zamiast zwy­czaj­nie poza­bi­jać te stwory, droga wolna.

– Doce­niam pań­ską wspa­nia­ło­myśl­ność – sko­men­to­wał Thrawn. – Porucz­nik Pyrondi? Pro­szę pole­cić swoim ludziom roz­grzać działa lase­rowe. Zastępca dyrek­tora Ronan chciałby się prze­ko­nać, czy łatwo jest zabić gral­loka.

Salwa z działa jono­wego mogła unie­ru­cho­mić frach­to­wiec i ośle­pić go na okres od kilku minut do góra paru godzin, jed­nak rzadko powo­do­wała trwałe uszko­dze­nie sys­te­mów – w prze­ci­wień­stwie do tra­fie­nia z działa lase­ro­wego. I wła­śnie dla­tego wśród wytycz­nych prze­ka­za­nych przez Thrawna obsłu­dze dział zna­la­zły się lista ści­śle okre­ślo­nych punk­tów, w które mogli celo­wać, dokład­nie zde­fi­nio­wana czę­sto­tli­wość ostrzału, a także jego moc.

Efekty były jesz­cze mniej spek­ta­ku­larne niż w teście jono­wym. W ciągu dwóch godzin „Chi­ma­era” zdo­łała namie­rzyć tylko trzy gral­loki, do któ­rych mogła strze­lić, a cha­otyczny spo­sób lata­nia tych istot spra­wił, że wszyst­kie trzy strzały chy­biły sro­mot­nie.

– Czy spró­bu­jemy teraz tur­bo­la­se­rów? – zapy­tał Ronan tonem suge­ru­ją­cym, że jego cier­pli­wość jest na wyczer­pa­niu, gdy ostatni z wzię­tych na cel gral­lo­ków umknął poza ich zasięg, cho­wa­jąc się za frach­tow­cem typu YT-2400. – Zwięk­sza­jąc pro­fil ostrzału, może zdo­ła­li­by­ście przy­naj­mniej przy­sma­żyć któ­re­muś skrzy­dło…

– Admi­rale! – weszła mu w słowo Ham­merly. – Frach­to­wiec typu Alla­nar N Trzy na dwie­ście czter­dzie­ści sie­dem na trzy­dzie­ści trzy. Cha­otyczny lot, odpa­lony hiper­na­pęd. Nali­czy­łam cztery do sze­ściu gral­lo­ków przy­ssa­nych do jego kadłuba…

– Uszko­dziły jego sys­tem zasi­la­nia i kable kon­tro­lne – zawy­ro­ko­wał Ronan. – Jeśli teraz sko­czy…

– Działa jonowe – rzu­cił Thrawn. – Celo­wać w Alla­nara i strze­lać.

Było już jed­nak za późno. Led­wie „Chi­ma­era” zdą­żyła wysłać w stronę zaata­ko­wa­nego statku serię z dział jono­wych, ten znik­nął w roz­bły­sku pseu­do­ru­chu w nad­prze­strzeni.

Ronan zaklął pod nosem.

– Kolejny sta­tek, który można spi­sać na straty. Pew­nie nawet nie zdą­żył zosta­wić ładunku…

Faro zmru­żyła oczy.

– Ładunku? – powtó­rzyła, odwra­ca­jąc się w stronę zastępcy dyrek­tora. – Czy jedy­nie o to się pan trosz­czy? O ładu­nek?

– A także, oczy­wi­ście, o jego załogę – dodał sztywno Ronan, łypiąc na nią nie­na­wist­nie. – Nie jestem potwo­rem.

– Nie. Oczy­wi­ście, że nie – odpo­wie­działa, siląc się na łagodny ton.

– Jak wiele stat­ków stra­ci­li­ście w ten spo­sób? – zapy­tał Thrawn.

– Nie wiem – burk­nął Ronan, prze­kie­ro­wu­jąc swój gniew na wiel­kiego admi­rała. – Wiem jed­nak, że sta­now­czo zbyt wiele. Jakie to ma zna­cze­nie?

– Czy zawsze zni­kają?

– A co to za pyta­nie? – zje­żył się Ronan. – Oczy­wi­ście, że zni­kają bez śladu. Te prze­klęte gral­loki wgry­zają się w prze­wody zasi­la­jące i kon­tro­lne, dopóki hiper­na­pęd nie pad­nie, a statki nie skoń­czą zagu­bione gdzieś w prze­strzeni mię­dzy­gwiezd­nej.

– Cóż, to nie­zbyt roz­sądne zacho­wa­nie z ich strony – zauwa­żył Thrawn. – W ten spo­sób pozba­wiają się zarówno źró­dła poży­wie­nia, jak i nara­żają na tra­fie­nie w nie­do­godne dla nich miej­sce.

– Na wypa­dek gdyby pan nie zauwa­żył, gral­loki nie są gatun­kiem rozum­nym.

– Być może – przy­znał wielki admi­rał. – O ile się nie mylę, suge­ro­wał pan przed chwilą uży­cie prze­ciwko nim tur­bo­la­se­rów, zga­dza się?

– Uży­cie… – Ronan zmarsz­czył nos, a Faro wbrew sobie poczuła zło­śliwą satys­fak­cję. Thrawn był lep­szy w nawią­zy­wa­niu do roz­ma­itych wąt­ków prze­rwa­nych roz­mów, niż przy­pusz­czała więk­szość osób, co czę­sto wpra­wiało jego roz­mówców w zakło­po­ta­nie. – Och, ależ skąd! – żach­nął się zastępca dyrek­tora. – Żar­to­wa­łem tylko.

– Rozu­miem – odparł Thrawn. – Mimo to ma pan rację. Pora opra­co­wać nową stra­te­gię. Kapi­ta­nie Dobbs?! – zawo­łał. – Czy śle­dził pan roz­wój wyda­rzeń i naszą dotych­cza­sową dys­ku­sję?

– Tak jest, sir – roz­legł się w gło­śni­kach mostka głos star­szego pilota TIE defen­de­rów.

Faro ścią­gnęła brwi. Zupeł­nie nie zauwa­żyła, kiedy Thrawn dołą­czył do ich roz­mowy Dob­bsa.

– I co pan o tym sądzi? – zapy­tał go Chiss.

– To może być trudne, sir – ostrzegł kapi­tan. – Są dość szyb­kie i znacz­nie zwin­niej­sze od jakie­go­kol­wiek myśliwca, z któ­rym mia­łem do czy­nie­nia. Sądzę jed­nak, że zdo­łam jed­nego dla pana zdo­być.

– Dosko­nale, kapi­ta­nie – ucie­szył się Thrawn. – Pro­szę w takim razie star­to­wać, gdy tylko będzie pan gotów. Znaj­dziemy panu dogodny cel.

– Tak jest, sir.

– Co pan wypra­wia? – żach­nął się Ronan. – Kim jest kapi­tan Dobbs?

– Kapi­tan Benj Dobbs to obecny dowódca mojej eska­dry TIE defen­de­rów.

Faro lekko się skrzy­wiła. „Obecny dowódca” ozna­czało w skró­cie tyle, iż zastą­pił on kapi­tana Vulta Sker­risa, któ­rego nie­po­prawna aro­gan­cja dopro­wa­dziła do tego, że dał się zabić pod­czas star­cia myśliw­skiego nad Lothal.

Nie­stety, tak się pechowo skła­dało, iż aro­gan­cja ta szła w parze z nie­zrów­na­nymi zdol­no­ściami bojo­wymi. Ani Dobbs, ani żaden inny z pilo­tów, zasia­da­ją­cych za ste­rami defen­de­rów, nie dora­stał mu pod tym wzglę­dem do pięt.

To zaś mogło nastrę­czyć poważ­nych pro­ble­mów. Gdy Thrawn upora się już z gral­lo­kami i wyplą­cze z prze­py­cha­nek Tar­kina i Kren­nica, „Chi­ma­era” naj­praw­do­po­dob­niej wróci do walki.

Faro mogła tylko mieć nadzieję, że Dobbs i inni piloci zdo­łają osią­gnąć odpo­wiedni poziom bie­gło­ści w swoim fachu, zanim to nastąpi.

Ronan był wcze­śniej raz czy dwa świad­kiem doko­nań owych słyn­nych defen­de­rów Thrawna i szcze­rze powie­dziaw­szy, nie był pod dużym wra­że­niem.

Teraz rów­nież jego mnie­ma­nie o nich nie wzro­sło ani na jotę.

Dowo­dzący eska­drą Dobbs radził sobie cał­kiem nie­źle, lawi­ru­jąc pośród roją­cych się w oko­licy stat­ków niczym wyro­śnięty gral­lok – tyle tylko, że zamiast dwóch, mając trzy skrzy­dła. Za każ­dym razem, gdy ofi­cer czuj­ni­ków Thrawna prze­sy­łała mu nowe współ­rzędne, natych­miast rzu­cał się w pościg za upa­trzoną ofiarą, ści­ga­jąc ją w naj­wyż­szym sku­pie­niu i z zabój­czą deter­mi­na­cją.

Nie­stety, sku­pie­nie i deter­mi­na­cja nie wystar­czyły, by zagwa­ran­to­wać suk­ces. Po dwóch godzi­nach uwi­ja­nia się jak w ukro­pie Dobbs wcale nie był bli­żej osią­gnię­cia upra­gnio­nego celu, niż wów­czas gdy roz­po­czął tę z góry ska­zaną na nie­po­wo­dze­nie kru­cjatę.

Tym­cza­sem mogło się wyda­wać, iż sam wielki admi­rał stra­cił zain­te­re­so­wa­nie całym przed­się­wzię­ciem. Znik­nął zale­d­wie dzie­sięć minut po roz­po­czę­ciu całej akcji, aby po krót­kiej nara­dzie odby­tej z komo­dor Faro w jed­nej z nisz dla obsady mostka zosta­wić Ronana, zmu­szo­nego odtąd obser­wo­wać to miał­kie wido­wi­sko w samot­no­ści.

„O tak, wysoko posta­wieni ofi­ce­ro­wie floty – zży­mał się w duchu zastępca dyrek­tora. – Bez­u­ży­teczne kukły w mun­du­rach, co do jed­nego”.

Wziął głę­boki oddech. Wszystko w nim aż krzy­czało ze zło­ści na rażącą nie­efek­tyw­ność tych dzia­łań – od bez­sen­sow­nej fascy­na­cji Thrawna zwy­cza­jami gral­lo­ków, poprzez jego idio­tyczne próby wyko­rzy­sta­nia prze­ciwko nim dział jono­wych, aż po pozba­wione głęb­szego sensu próby pilota Defen­dera, wciąż nada­remno uga­nia­ją­cego się za swoją zwie­rzyną. Dyrek­tor Kren­nic ponad wszystko wyma­gał od swo­ich ludzi sku­tecz­no­ści w dzia­ła­niu i Ronan spę­dził całe lata, dosko­na­ląc swe zdol­no­ści w tym zakre­sie.

Mimo to nie wysłano go na pokład „Chi­ma­ery” wła­śnie po to, by ją egze­kwo­wał. Zga­dza się, zale­żało mu na tym, by Thrawn roz­wią­zał pro­blem z gral­lo­kami, jed­nak nie w spo­sób szybki czy efek­tywny. Im dłu­żej wielki admi­rał będzie prze­cią­gał czyn­no­ści wstępne, tym więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo, że skoń­czy mu się czas przy­dzie­lony na tę ope­ra­cję.

I wów­czas wszyst­kie upra­gnione przez niego fun­du­sze na roz­wój pro­jektu defen­de­rów wrócą bez­piecz­nie tam, gdzie było ich miej­sce, mia­no­wi­cie do puli prze­zna­czo­nej na reali­za­cję Gwiaz­deczki.

– I co pan o tym sądzi, zastępco dyrek­tora?

Ronan nie­mal pod­sko­czył. Sku­piony bez reszty na wyczy­nach Dob­bsa i pochło­nięty roz­my­śla­niem o ogól­nym braku kom­pe­ten­cji, która dawała się we znaki Gwiaz­deczce na każ­dym kroku, zupeł­nie nie zauwa­żył, kiedy tuż obok zja­wił się Thrawn.

– Jak już wspo­mnia­łem dwie godziny temu, to strata czasu – stwier­dził z naci­skiem. – Nawet pań­ski sła­wetny defen­der nie może ich dości­gnąć.

– To prawda – zgo­dził się Thrawn. – Jed­nak w dużej mie­rze jest to spo­wo­do­wane fak­tem, że gral­loki go uni­kają.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki