Spłacony dług - Edgar Wallace - ebook

Spłacony dług ebook

Edgar Wallace

0,0

Opis

Milioner Comstock Bell znienacka pojawia się w Londynie i bierze pospieszny ślub ze świeżo poznaną kobietą. Tuż po ceremonii para podobno wyruszyła w podróż poślubną, ale tej samej nocy ktoś widział młodą mężatkę w rezydencji męża - była samotna i nie wydawała się szczęśliwa. Okazuje się, że Bell jest zamieszany w działalność szajki fałszerzy pieniędzy, zaś jego zniknięcie ma związek z dawną historią z czasów studenckich. Powieść dla miłośników kryminałów retro.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 125

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Edgar Wallace

Spłacony dług

Tłumaczenie L. On-Rut

Saga

Spłacony dług

Tłumaczenie L. On-Rut

Tytuł oryginału A Debt Discharged

Język oryginału angielski

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 1916, 2022 SAGA Egmont

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788728289471

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

ROZDZIAŁ I.

Verity przyjmuje propozycję.

„Ależ ja pana nie kocham, ani pan mnie”, rzekła Verity cichym głosem, z wyrazem zarzutu w smętnych oczach, „a takie małżeństwo byłaby to nie święta rzecz — straszna zbrodnia, — której cały pański majątek nie zdołałby okupić”.

Wstała.

„Proszę chwilę poczekać, bardzo o to proszę”.

Usiadła z powrotem. W głosie Bella brzmiała prośba, niemal zamieranie.

Siedziała w milczeniu, podczas gdy on mówił. W połowie jego opowiadania wstała i zamknęła drzwi. Mówił jużto pełen nadziei, jużto z gorzkim wyrazem; aż światło na niebie zbladło i ona mogła widzieć tylko ciemne kontury człowieka, który szedł tam i z powrotem po pokoju, mówiąc z rękami nerwowo gestykulującemi.

Było już całkiem ciemno, gdy ją żegnał. Wyszedł z nią bez kapelusza na głowie i wsadził ją do dorożki.

„Do jutra?” powiedział.

„Do jutra”, powtórzyła. Podała mu rękę, którą podniósł do ust.

* * *

Gold przyszedł do klubu Terriersów, aby spożyć kolację.

Zastał list pisany na maszynie i poznał po charakterystycznem piśmie Comstocka Bella.

Otworzył go i zaczął uważnie czytać. Przeszedł do wielkiej sali i czytał go jeszcze raz. Schował list z całą starannością do wewnętrznej kieszeni od marynarki, z wyrazem zupełnego osłupienia na twarzy.

Wszedł do sali stołowej i zjadł pospiesznie, co mu się zresztą często w tych dniach zdarzało. Bywał bowiem bardzo zajęty, do tego stopnia, że nawet nie miał czasu na rozmowę z Helderem, który przytrzymał go za butonjerkę w kurytarzu po kolacji.

„Słuchaj pan, panie Gold, chciałem właśnie z panem pomówić”.

„A ja właśnie z panem nie chciałem mówić. O cóż chodzi?”

„Sądzę, że pana zainteresuje to co panu chciałem donieść”.

Gold westchnął ciężko.

„Pan jesteś dzisiaj setnym z rzędu człowiekiem, I guess, który chce mi coś donieść, coby mnie zainteresowało; prędko, panie Helder, nie mam bowiem wiele czasu“.

Helder skłonił ku niemu głowę i zniżając głos rzekł: „Willettsa mają dzisiaj aresztować”.

Detektyw rzucił na niego bystre spojrzenie.

„Kto to panu powiedział — i co pan wiesz o Willettsie?“

„Mniejsza o to, kto mi to powiedział — to w każdym razie zgodne z prawdą. Co do mnie, to wiem, że Willetts jest hersztem tej bandy puszczającej w obieg fałszowane bilety — hersztem bandy, która uprowadziła pańskiego przyjaciela Maple’a.

„Panu to wiadomo, a skąd?”

W oczach Golda błyszczała ciekawość.

„To wszak całkiem jasne”, ciągnął Helder dalej, „Willetts jest zdany na fałszowanie pieniędzy. Ma biuro w mieście, które służy mu najwidoczniej jako płaszczyk, pod którego osłoną uprawia swój proceder. Oświadczam panu, że to jest zwyczajny oszust“.

„Czy pan go zna?“ zapytał Gold z zaciekawieniem.

„Widziałem go“, odpowiedział, „i przypominam go sobie z czasów, gdy był studentem w Paryżu i moim rówieśnikiem“.

„Czy Comstock Bell był pańskim rówieśnikiem?” spytał Gold.

„Tak, a Bell i Willetts chodzili do tej samej szkoły. Willetts był spokojnym, słabowitym chłopcem w porze roboczej, ale zato w nocy był wcale żywy a nawet gwałtowny. Zniknął z Paryża po wiadomym skandalu i odtąd nie słyszałem nic o nim. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że żyje w Londynie”.

„I pan sądzi, że to on puszcza w obieg te banknoty?“

„Jestem o tem przekonany”, podchwycił Helder, „jestem tego tak pewny, jak i tego, że Bell stał zawsze za nim“.

„To jest absurd“, powiedział Gold z naciskiem. „Bell jest człowiekiem niezmiernie bogatym. Być może, że dla jakiegoś szalonego kaprysu w młodości bawił się tem, lecz obecnie niema najmniejszego powodu do grania roli zbrodniarza. Skąd panu wiadomo, że Willettsa mają aresztować?”

Helder potrząsnął głową, przyczem się uśmiechał.

„To pan musi sam wynaleźć“, rzekł. „Wiadomo mi”.

* * *

Późną porą tej samej nocy przez Finsbury Square szedł wolnym, kulejącym krokiem jakiś człowiek zlekka przygarbiony.

Mało ludzi było na skwerze i jedynym, który obserwował tego dziwnego przechodnia, był policjant w służbie będący; czynił to jednak raczej z nudów, aniżeli z chęci sumiennego dopełniania swego obowiązku „zwracania bacznej uwagi na wszelkiego rodzaju niezwykłe okoliczności i osoby”.

Człowiek ten zwracał uwagę swą ułomnością. Nosił czarny płaszcz, kapelusz o szerokich brzegach i długie, czarne włosy, zaczesane z tyłu tak, że zwisały mu na karku, przypominając muzyka.

Doszedł do Broad Street — o tej porze nocnej na całej ulicy nie było nikogo poza parą spóźnionych pieszych, którzy zmierzali ku stacji kolejowej — i skierował się w dalszym ciągu ku brzegowi.

Gdyby ktoś zadał sobie trud śledzenia go, musiałby niemal się zdziwić, czemu obrał tak okrężną drogę, o ile jedynym powodem nie była prosta chęć zabicia czasu. Gdy zegar kościelny wybił jedenastą, znajdował się na obszernym placu za Giełdą królewską. Wśród drogi przyłączył się doń jakiś człowiek, który czekał już na niego od jakiegoś czasu, powoli przechadzając się po chodniku Threadneedle Street.

„Ah, Clark”, przywitał go, „nie masz listu?“

Mówił po francusku.

„Nie, panie Willetts“, odparł. „Czy ma pan dla mnie jakie zajęcie?“

Jego francuszczyzna była szkolna; poprawna w budowie zdania, lecz wymowa wyraźnie angielska.

Człowiek nazwany Willettsem potrząsnął głową.

„Tej nocy — nie mam nic”, rzekł.

„Był ktoś u pana”, mówił Clark, „i rozpytywał się o pańskie stosunki i zajęcia“.

„Oh!” niedbale odpowiedział, „to się niejednokrotnie może przydarzyć. Powiesz im, że jestem zagranicą. Nic pozatem?“

„Nie, m’sieur“.

„W takim razie dobranoc“.

Człowiek w czarnym płaszczu oddalił się i pokulał dalej w kierunku Cheapside.

Dwaj ludzie szli za nim. Nie mieli trudności w obserwowaniu go, albowiem ulice były zupełnie puste a on szedł nader wolno.

Nie uszedł daleko ulicą Cheapside, gdy przejechała taksówka, której natychmiast dał znak ręką.

Jeden z obserwatorów wysunął się szybko naprzód i zrównał się z nim niemal w tej samej chwili, gdy podawał szoferowi kierunek jazdy.

Obrócił się ku swemu towarzyszowi z tyłu i rzekł szybko zniżonym głosem:

„Jedzie do ambasady amerykańskiej“.

Przywołali drugą taksówkę.

„Jedź pan za tym wozem przed nami“, polecił ten z nich, który wydawał się nieco tęższy; „nie trać go pan z oczu“.

Szofer dotknął ręką czapki i jechał za pierwszym w odległości jakich sześciu jardów.

Siedzący w drugim wozie zauważyli, że pierwszy obrał kierunek, który mógł ich zawieźć ku Park Lane. Byli przygotowani na zmianę kierunku po stronie jadącego przodem, lecz ten nie dawał żadnego znaku. Na Piccadilly człowiek w drugim wozie wysunął głowę.

„Stanie pan z pięćdziesiąt jardów z tej strony amerykańskiej ambasady, inaczej nam ucieknie“, szepnął szoferowi.

Gdy zbliżono się do ambasady, pierwszy wóz obrócił się na miejscu i zwolnił bieg, jak gdyby w celu zatrzymania się.

Był to zręczny wybieg. Drugi wóz stanął, zgodnie z poleceniem i jeden z siedzących wyskoczył z wozu, by się rychło spostrzec, że światła ściganego wozu momentalnie znikały z wzrastającą szybkością. Jechano przez różne arystokratyczne uliczki, których w tej dzielnicy jest całe mnóstwo i ścigający z zapartym oddechem usiłowali nie tracić ściganego z oczu.

Stracili go wreszcie w wirze ruchu kołowego na Oxford Street i z ust silnie zbudowanego gentlemana w drugim wozie dobyło się siarczyste zaklęcie.

Wysiadł z wozu, płacąc szoferowi i obaj, unikając lepiej oświetlonych ulic, skierowali się pieszo w swoją stronę.

„Dał nam szkołę, co się patrzy”, rzekł jeden z nich, który wydawał polecenia kierowcy taksówki.

Drugi mruknął coś niezrozumiałego. Był to małomówny, niegolony drab, z blizną na podbródku.

„Wróćcie lepiej z powrotem“, rzekł pierwszy i sięgnąwszy ręką do kieszeni, „dał mu coś pieniędzy. „Ja idę do starego”.

Korneljusz Helder szedł bezczynnie po Upper Brook Street, gdy w pół godziny po opisanem wyżej zdarzeniu ów silnie zbudowany mężczyzna przypadł do niego.

„Zgubiłem go”, zagaił.

„Jesteś pan cymbałem“, odparł Helder z dzikim wyrazem w głosie; prawdopodobnie pokazałeś pan też swoją wstrętną gębę wszystkim ajentom policyjnym w Londynie”.

„Daj pan spokój”, przerwał tamten. „Zrobiłem dla pana dość w ostatnim czasie — za dużo nawet, mogę powiedzieć. W tym tygodniu dość strachu się nabawiłem, widząc rysopis w dziennikach”.

„Nie ma się o co strachać”, rzekł Helder. „Nie zdarzyło się to panu po raz pierwszy, i mogli już pana rozpoznać“.

„Ale ja nie chcę wogóle być rozpoznanym“, odpowiedział tamten. „Na wspomnienie o tem drżę cały“.

„Wstydź się pan”, zauważył Helder. „Pańskiem zadaniem jest tylko skłonić tego starucha do tego, żeby nam raczył sprzedać swój materjał za jakąś cenę”.

„Jestem nerwowy“, przyznał drugi. „Słuchaj pan!” schwycił Heldera za ramię — „pan jesteś tu główną osobą, prawda? A gdyby nas tak przyłapali, mógłby nas pan wydostać?“

„I guess nie“, chłodno odparł Helder.

„W takim razie, na Boga, wsypię pana!” dziko zawył drugi.

„I guess nie“, powtórzył Helder; „ja o niczem nie wiem. Pan jesteś zwarjowany, że się obawiasz; ale pan jesteś nim stokroć bardziej, skoro próbujesz mi grozić. Robię sobie z pana tyle“ — prztyknął palcami przy tych słowach. „Niema najmniejszych poszlak, któreby mogły przemawiać przeciw mnie w sprawie zniknięcia tego staruchy Maple’a. Nie będzie pan mógł pisnąć ani słowa“.

W świetle latarni ulicznej ujrzał twarz tamtego. Kąpała się w pocie, przyczem usta drgały kurczowo.

„Ja nie miałem z tem nic do czynienia“, nagle odezwał się. „Karol był posłusznym pańskiemu rozkazowi, on to zrobił. Zrobił to tak samo jak ja co do tego starego Golda. Pana przy tem również nie było, I guess — nie!“

Na szczęście, szli całkiem bezludną ulicą. Głos mówiącego był uniesiony gniewem.

„Mam tego już dość“, zakończył; „dość mam tej gry. Świadkiem mi Bóg na niebie, że robię z tem koniec“.

„To się nie sprawdzi“, spokojnie wtrącił Helder.

„Tak, koniec”, rzekł tamten podniecony; „nie mam już z panem nic wspólnego”.

Helder zaczął się śmiać; nie było potrzeby zmiany taktyki.

„Stajecie się religijnym, — wy!“ rzekł. „Nie lubię słuchać tego rodzaju mowy z ust chicagowskiego człowieka jak pan, który szczyci się zawsze przydomkiem człowieka „silnych ramion”. Nie macie się czego obawiać. Billy“ — poklepał go po ramieniu — „natomiast mamy widoki wielkiego powodzenia. Od dziś za dwa lata będziecie sobie mógł fundować najelegantsze lokale w Nowym Jorku i luksusowy automobil na wyjażdżki niedzielne do Coney Island“.

Tamten nie dawał się tak łatwo udobruchać. Znalazł się w dziwnie obcym kraju, o dziwacznych ustawach i borykał się z niesamowitemi jego siłami.

Helder musiał go dopiero uprowadzić do zacisznego kąta jakiegoś baru, gdzie wreszcie odzyskał równowagę umysłu. Stał się nawet wesołym i rozmownym.

__________

ROZDZIAŁ II.

Niezwykłe zaślubiny.

Są dnie w życiu przeciętnego mężczyzny i kobiety tak jednostajne i tak niedające się odróżnić od innych, że człowiek nie jest w możności przypomnieć je sobie lub wymienić choćby chwilowe zdarzenie z owych dni. Podobnie znów są dnie, gdy każda chwila da się dokładnie oznaczyć jako chwila czyto tragedji czy też wybitnych epizodów życiowych, wyróżniających się z pośród całej reszty innych. Taki dzień dla wszystkich osób działających w naszem opowiadaniu stanowił czternasty maja. Przebieg jego możemy podać w niemal chronologicznej kolejności.

O godzinie siódmej rano Korneljusz Helder wyszedł ze swego mieszkania przy Curzon Street.

Był piękny, wiosenny dzień, bez chmurki na niebie. Wyglądał na człowieka, który spędził noc bezsenną; twarz jego miała ów bezbarwny wyraz człowieka, który spędza noce w niewietrzonych palarniach. A jednak Heldera nie można posądzić o tego rodzaju eskapadę. Był starannie ogolony i ubrany.

Szedł wolnym krokiem w stronę Śródmieścia. Ulicę ożywiali o tej wczesnej godzinie jedynie przekupnie, mleczarze i zamiatacze ulic. Nieliczne sklepy i to tylko same mniejsze miały podniesione okiennice. Na Regent Street widział tylko spieszące kobiety, dziewczęta sklepowe z paczkami pod pachą, idące pieszo do swych zajęć.

Zastanawiał się z niejaką gorzkością, jak Comstock Bell spędził ostatnią noc. A dziewczyna — gdzie mogła się znajdować? Kupiła bilet trzeciej klasy, zapewne jakiegoś robotniczego pociągu, by wziąć ślub z jednym z największych bogaczy Londynu.

Przebłyski trywjalnych refleksyj przeszły mu przez myśl. Kupił ranną gazetę, jedną z tych, które zwyczajnie podają najświeższe wiadomości. Przerzucił wzrokiem wszystkie szpalty dziennika, aby stwierdzić, czy jest coś o aresztowaniu Willettsa. Nie było o tem żadnej wzmianki.

Więc Comstock Bell zamierzał wyczekać chwili ślubu i wyjazdu z kraju, zanim miał wykonać swój zdradziecki plan. Co za władzę miała ta dziewczyna nad Comstockiem Bellem? Na czem polega tajemnica tego nagłego ślubu? Nie widział jej od czasu, gdy ostatnio była u niego w biurze, a Comstock Bell nie należał do ludzi, klórzy tracą głowę na widok przystojnej niewiasty.

Coś poważniejszego musiało tkwić w tem małżeństwie; co to było takiego? Nie zdawał sobie sam sprawy ze swej ponurej miny, z jaką szedł szybkim krokiem po słonecznym trotuarze Regent Street.

O godzinie ósmej znalazł się w Green Park (Zielony Park), wciąż jeszcze zaprzątając swój umysł niezrozumiałą sprawą ślubu Bella. Musi znaleźć wyjaśnienie. Helder miał zwyczajnie rychłe informacje; nie było dlań trudności w wywiedzeniu się, gdzie miała slę odbyć ceremonja ślubna miljonera. Ślub miał się odbyć w Marylebone Parish Church a wyznaczony był na godzinę dziewiątą. Gold, Comstock Bell i dziewczyna mieli się spotkać w Great Central na śniadaniu. Odjeźdżali z Londynu do Europy pociągiem, odchodzącym o godzinie jedenastej.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.