Skald: Karmiciel Kruków - Łukasz Malinowski - ebook + audiobook

Skald: Karmiciel Kruków ebook i audiobook

Łukasz Malinowski

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nowe rozszerzone wydanie Sagi o Ainarze Skaldzie
Awanturniczy cykl historycznej fantasy osadzony w realiach Europy z połowy X wieku

 Ainar Skald walczy z zaciętością berserka, obmyśla plany z przenikliwością Mimira, śmieje się przeznaczeniu w twarz, a na grobach wrogów układa pieśni sławiące jego dokonania.

W Karmicielu kruków młody pieśniarz zaoferuje swoje umiejętności norweskiemu jarlowi, aby w wojennej zawierusze zdobyć dla siebie sławę i bogactwo. Wygnany z ojczyzny schroni się na Lodowej Wyspie, gdzie stoczy pojedynek na pieśni z upiornym draugiem, a podczas morskiej podróży spróbuje odeprzeć zaloty namiętnej córki Aegira. W końcu wyląduje w mieszczącym się na Wyspie Irów klasztorze, w którym ktoś okrutnie morduje mnichów. Przy okazji Skald będzie musiał stawić czoła tajemnicy z przyszłości i udowodnić, że jest ulubieńcem Boga Krzyku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 570

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 2 min

Oceny
4,0 (11 ocen)
4
4
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści

Słowo wstępu do drugiego wydania

Za garść srebrnych monet

Pieśń trupa

Córka Aegira

Wielość i Jedność

Dodatek od autora

O religii słów kilka

O sztuce skaldycznej

Słownik

Słowo wstępu do drugiego wydania

Karmiciel krukówpo raz pierwszy ukazał się w 2013 roku i był moim debiutem literackim. Zbiór opowiadań szybko przekształcił się w sagę o Ainarze Skaldzie, która spotkała się z dużym zainteresowaniem czytelników. Kiedy więc wydawnictwo Genius Creations zaproponowało mi ponowne wydanie całego cyklu, nie mogłem odmówić, tak jak nie mogłem przegapić szansy, aby poddać książkę małej kosmetyce. Oddaję więc w Państwa ręce nowe wydanie Karmiciela krukówpo pewnych poprawkach i wzbogacone o dodatkowe opowiadanie. W ciągu najbliższych miesięcy do księgarń trafią odświeżone wersje wszystkich tomów Skalda, łącznie z niepublikowanym wcześniej finałem całej historii.

Na koniec pragnę podziękować mojemu poprzedniemu wydawcy, Instytutowi Wydawniczemu Erica, który jako pierwszy uwierzył w Skalda i dał mu szansę zaistnieć w czytelniczej świadomości. Niestety, na skutek problemów organizacyjnych zakończyliśmy współpracę za obopólną zgodą, co nie zmienia faktu, że nadal żywię ogromną sympatię do wszystkich wspaniałych ludzi, którzy pracowali przy pierwszym wydaniu cyklu. Szczególne podziękowania kieruję do Artura Szrejtera, którego śmiało można uznać za ojca chrzestnego tej serii. Norny tak to zresztą wyszyły, że jego inicjały są identyczne jak inicjały AinaraSkalda.

Za garść srebrnych monet

1

Na placu osady zebrało się kilkadziesiąt osób, których nie zraził chłód ani śnieg z deszczem. Przyszli, by posłuchać, co ma do powiedzenia kristiański munkr, kulawy starzec podpierający sięlaską.

Mnich rozejrzał się, jakby czegoś szukał. Zobaczył kamienny piedestał. Wiedział, że jeszcze zeszłego lata stała na nim rzeźba boga Magniego1. To odpowiednie miejsce na wygłoszenie kazania – pokaże Östmadom, że starzy bogowie stracilimoc.

Gdy wszedł na podwyższenie, w jego postawie dokonała się natychmiastowa przemiana. Teraz wydawał się młodszy, silniejszy, wyższy. Wiedział, że to sam Krist napełnił go, swojego ucznia, siłą, by mógł swobodnie głosić Jego naukę. Wyprostował plecy, odrzucił laskę, wygładził czarny habit oraz nałożony na niego szkaplerz, splunął i uniósłręce.

– Bracia! Mistrz Alkuin naucza o ośmiu grzechach głównych, występkach śmiertelnych, które nie dość, że oddalają dusze ludzkie od Krista, to jeszcze są źródłem innych niegodziwości, jakich dopuszcza się człowiek. Pierwszym z tych grzechów jest duma, przez którą aniołowie zostali strąceni do piekła i stali się czarnymidiabłami!

Początek zawsze jest najtrudniejszy. Trzeba zacząć ostro, ale i ciekawie. Nudnych i mało stanowczych kaznodziei ludzie nie chcą słuchać. Na szczęście donośny głos starca – w połączeniu z jego niezwykłym wyglądem – sprawiał, że munk nie musiał się martwić o brakposłuchu.

– Czy któryś z was myśli – ciągnął – że jest niczym świerk posadzony na szczycie wzgórza i może spoglądać z góry na całą okolicę? Jeśli tak, to niech uważa, by piorun lub wichura nie poniżyły go przed innymi drzewami. Albowiem wiedzcie, moi nieoświeceni bracia, że wobec Jedynego wszyscy jesteścierówni.

Papar, jak mieszkańcy Północy nazywali odzianych w habity przybyszów z Wyspy Irów, odgarnął kosmyk siwych włosów, który wiatr zdmuchnął mu na jedyne oko. W miejscu, gdzie powinno się znajdować drugie, zionął otwór, który przedzielała pionowa pręga, ciągnąca się od czoła do podbródka. Nietrudno było rozpoznać bliznę po cięciu mieczem, nadającą obliczu starca aurętajemniczości.

– Duma, drodzy zebrani, jest jednak tylko pierwszym występkiem głównym. Drugim jest pycha, która zrodziła się w umyśle szatana zaraz po tym, jak popadł on w dumę. Czarny diabeł stwierdził, że jest równy Bogu, a jego moc jest nieograniczona. Uważajcie zatem, by nie powtórzyć jego błędów, ponieważ pycha i próżność jest pustym honorem, jegowykrzywieniem!

Musiał wziąć kilka głębokich wdechów, by uspokoić kołaczące serce. Minęły już czasy, kiedy przez cały dzień mógł czytać na głos lekcje albo śpiewać psalmy woratorium.

– Kogo zwiemy próżnym człowiekiem, zapytacie? Tego, kto chce być chwalony za swoje uczynki, miast zadowolić się bogactwem łaski otrzymanej od Boga. Tylko pyszny głupiec jest przekonany, że samemu sobie zawdzięcza zaszczyty, umiejętności i mądrość. Wiedzcie bowiem, że nie macie nic, czego nie otrzymalibyście od Sprawiedliwego. Nie wywyższajcie się zatem ponad innych, ale raczej dziękujcie Miłosiernemu za to, że obdarzył was wielkąłaską.

1 Własną wizję religii i mitów dawnych Skandynawów Autor przedstawił w znajdującym się na końcu książki dodatku. Z kolei występujące w powieści dawne terminy i określenia oraz niezwiązane z religią ważniejsze nazwy zostały opisane w Słowniku (przyp. red.).

2

Ludzie ze Skeru nie mieli wątpliwości. Ten człowiek niedawno zabijał.

Samotny piechur zbliżał się do osady. Cały był zalany krwią – cudzą i własną. Plamy nie były może aż tak widoczne na czerwonej tunice zwanej kyrtilem, za to niebieskie spodnie przypominały szmatę, którą właśnie wytarto klepisko po ubiciu świniaka. Szedł ociężale, wspierając się na drzewcu włóczni, lekko utykając. Hełm z zasłoną na nos, ozdobiony rytem ukazującym walczących na miecze zmiennkoształtnych hamramirów, tylko częściowo zasłaniał zoraną bliznami twarz. Solidna kolczuga sprawiała, że masywne ramiona i szeroka pierś obcego wydawały się jeszcze potężniejsze niż w rzeczywistości.

Przybysz dobrze wiedział, że wyglądał groźnie. Gdy tylko podszedł do pierwszej chałupy, dzieci i kobiety schowały się, a mężczyźni sięgnęli po siekiery i widły. Złowrogi uśmiech na twarzy nieznajomego przekonywał, że słusznie się goobawiano...

Niezatrzymywany przez nikogo dotarł do drugiego domu. Widząc, że zabudowa osiedla nie różni się od spotykanej w innych rejonach Östlandu, przypuszczał, że w tym długim budynku mieszkają mniej zamożni karlmadowie – ludzie wolni, ale pracujący na ziemi należącej do gospodarza osady. Szesnaście domostw oraz kilkadziesiąt stajen, składzików i spichrzy ustawionych było w trzy pierścienie, które otaczały plac oraz okazały dwór naczelnika. Chaty osiedla zajmowane były wedle znaczenia – im ktoś bogatszy, tym bliżej centrummieszkał.

Przy trzecim domu drogę zagrodziło mu dwóch mężczyzn – po toporach bojowych na długich styliskach rozpoznał, że są drottmadami, wyćwiczonymi w boju wojownikami należącymi do drótt, czyli przybocznej drużyny właściciela posiadłości. Obaj bardziej przypominali niedźwiedzie niż ludzi. Byli ogromni i włochaci, ramiona mieli grube jak pnie drzew, a łapy wielkie niczym kamienie młyńskie. Źle im z oczu patrzyło, jak u łotrów skorych do zwady. Zresztą okolica nie słynęła z gościnności. Kiedyś wyglądało to inaczej i – tak jak w całym Noregu – wędrowców witano zsiadłym mlekiem i piwem. Wszystko zmieniło się, kiedy Sker i okoliczne osiedla przeszły we władanie jarla ErlingaEysteinssona.

Topornicy rzucili obcemu nienawistne spojrzenia w do znudzenia przewidywalnym pozdrowieniu wszystkichzbrojnych.

– Czego tu szukasz, vargu?! – zapytał jeden z nich, choć ton jego głosu wskazywał, że nie zależało mu naodpowiedzi.

Nieznajomy nie przejął się, że nazwano go obelżywym mianem wygnańca żyjącego w borze jak varg – samotny wilk. Poprawił przerzucony przez prawe ramię pas z mieczem i splunął rozmówcy podnogi.

– Znaczysz teren, szczeniaku? Wyglądasz jak leśny człowiek, spróbuj więc w dziczy, może tam wilki wyliżą twojerany?

Zbrojnych Erlinga było dwóch, ale mówił tylko jeden. Wyglądał na pewnego siebie, uśmiechał się lekceważąco, a odziany był w czerwone, obcisłe spodnie i lnianą koszulę z tak głębokim rozcięciem, że odsłaniało kłaki na piersi. Łysą głowę ozdabiała mu szrama, biegnąca równiuteńko od ucha do ucha – znak niezwykłej dokładności albo niespotykanego partactwa jakiegoś wojownika. Mężczyzna podniósł żeleźce brodatego topora na wysokość oczu nieznajomego, chcąc go pewnienastraszyć.

Drugi z drottmadów stał nieruchomo i od czasu do czasu głucho pojękiwał. Był niemową albo urodził się jakogłupek.

– Nie odejdę bez rozmowy z jarlemErlingiem.

Słowa przybysza zabrzmiały nieprzyjemnie. Wprawdzie głos miał głęboki jak u władcy, czysty jak u pieśniarza i sympatyczny jak u kłamcy, ale jego ton zdradzał, że obcy nie zamierza tolerować sprzeciwu i ma poczucie wyższości nadrozmówcami.

– Jarl nie zwykł rozmawiać z wygnańcami, a tym bardziej z wszetecznikamiTveggiego.

– Nazwij mnie tak ponownie, a zostaniesz kochanką włóczni – ostrzegł nieznajomy i wskazał gadułę grotem, po czym kontynuował: – Będę waszym gościem, aż przywita mnie jarl Erling. Z nikim innym się nie rozmówię, gdyż drengskaprżadnego z was nie równa się mojemu. Ma sława błyszczy w całym Noregu, a honor czyni mnie ulubieńcem rozdawców złotychpierścieni.

Wojowie wydawali się zdziwieni. Nie przywykli, by ktoś się im przeciwstawiał i jeszcze drwił sobie z ich drengskapu, a więc cnót, jakie winien pielęgnować każdy dreng – bohater bitewnego pola. Ale nie byli zmartwieni, bo wyczuwali szykującą się walkę. Złowieszczo uśmiechnęli się do obcego, jak lis na widokkury.

– Patrz – zaczął łysy, trącając towarzysza łokciem. – Trafił się nam wyszczekany wilczek. Zaraz ściągnie spodnie, by pochwalić się swoją męskością. Ale jak to mówią: kto dużo gada, między nogami nie domaga. Wynoś się stąd, leśny bękarcie, bo psamiposzczujemy.

Błysnął miecz, ostrze zabrzęczało o żeleźce, metal wszedł wciało.

Ludzka głowa potoczyła się w kierunku zgromadzonych kilka kroków dalej karlmadów. Bezgłowy korpus gaduły runął pod nogi przybysza, topór z brzękiem zadzwonił o kamienistąziemię.

– Sigmunt miał rację. Odcięta głowa upada szybciej od tułowia – skwitował nieznajomy, wycierając zakrwawioną głownię miecza o rękaw tuniki i uważnie obserwując, co zrobi drugiosiłek.

Ale niemowa nie przejawiał chęci podejmowania jakiegokolwiek działania. Stał tylko i pojękiwał, obezwładniony strachem. Jak mówi stare porzekadło: mięśnie nie zawsze są dziećmiodwagi.

Przybyszczekał.

Nikt nie odważył się do niego zbliżyć. Nikt nie śmiał zapytać o imię. Nikt nie zaproponował schronienia, kiedy mżawka spadła z nieba. Wszyscy oczekiwaliErlinga.

Cierpliwość wędrowca i tchórzostwo miejscowych zostały nagrodzone równo w południe, kiedy znów zrobiło się słonecznie i sucho. Zwiastunem tej nagrody było ujadaniepsów.

Eysteinsson wrócił w otoczeniu gromady ogarów i w towarzystwie czterech drużynników. Przygalopował na siwym koniu, którego kopyta podnosiły tumany ciemnego i gęstego kurzu, przybierającego kształt chmur burzowych, w pełni odzwierciedlających nastrój wodza. Wściekłość.

Nieznajomy domyślił się, że jarl był na porannym polowaniu. Powiedziało mu o tym nie tylko ujadanie myśliwskich hundów, ale przede wszystkim ciało młodego jelonka przewieszonego przez kark jucznego konia. Wiaterek przywiewał zapach świeżej krwi i surowego mięsa, co doprowadzało psy doszału.

Ranny włócznik obserwował, jak nagle wszyscy mieszkańcy posiadłości ze zdwojoną gorliwością rzucili się do wykonywania swoich obowiązków. Mógł się tylko domyślać, gdzie znikły kobiety – jedne pobiegły po wodę do strumienia, inne siadły przy krosnach, by prząść tkaninę na koszule dla swoich mężów, a jeszcze inne pognały do kuchni, szykować posiłek. Nie musiał się za to zastanawiać, gdzie podziali się mężczyźni. Większość chwyciła za włócznie, siekiery ciesielskie albo zwykłe widły, po czym otoczyła go, pozostając jednak w bezpiecznej, jak im się przynajmniej zdawało, odległości. Demonstracja siły wobec obcego była potrzebna, gdy patrzył właścicielposiadłości.

Przybysz miał dobry słuch i potrafił wyłowić rozmowę, która toczyła się wiele kroków od niego. Był też na tyle zuchwały, by oderwać oczy od wymierzonej w siebie broni i spojrzeć wprost najarla.

– Skąd to zamieszanie? – krzyknął Erling.

Niewolnik, który usłużnie chwycił jego wierzchowca za uzdę, mylnie uznając, że jarl chce zsiąść, pospieszył zodpowiedzią:

– Eee, varg przy...był pa... pa...nie i za... za...bił na...szego.

Niewolny jąkał się, jakby w dzieciństwie klacz kopnęła go w głowę. Widząc, że pan woli zostać w siodle, zaczął wygładzać mu purpurowy płaszcz opadający na końskigrzbiet.

– Jaki varg? Jakiego naszego? To moja siedziba czy świątynia córek Gefny? Czy ktoś mi wyjaśni, co się tudzieje?

Z pomocą nierozgarniętemu niewolnikowi przyszedł zbrojny o twarzy pociągłej jak pysk klaczy. Nie silił się jednak na wyjaśnienia, tylko wskazał palcemnieznajomego.

Przybysz lubił, kiedy zwracano na niego uwagę. Z zadowoleniem przyglądał się, jak naczelnik okolicy, czyli hersir, odwraca głowę w jego stronę, spina ogiera piętami i zmusza go do cwału. Sam pozostał nieruchomy, choć nie umknęło jego uwadze, że pilnujący go karlmadowie mocniej ujęli widły i siekiery, a drottmadowie silniej zacisnęli dłonie na włóczniach. Widać czuli na sobie surowy wzrok zbliżającego się dowódcy. Kropelki potu świeciły na ich czołach, tchórzostwo biło zoczu.

Mocnym szarpnięciem wodzy jarl osadził wierzchowca kilka kroków od nieznajomego. Na jego obliczu dało się zauważyć gniew, ale i zaciekawienie. Uderzenie serca później obok Erlinga zjawił się jeden zmyśliwych.

– Witaj, dziedzicu Sigurda Smokobójcy i Odda Strzały, spadkobierco chwały tych wielkich bohaterów, władco Hedermarku, którego męstwo opiewają pieśniarze – rozpocząłprzybysz.

Lata spędzone w otoczeniu i drobnych naczelników, i potężnych konungów nauczyły obcego, że wszyscy rządzący lubili być chwaleni. Ten nie różnił się od pozostałych, przynajmniej tak przybysz słyszał. Miał przed sobą najpotężniejszego hersira w niezbyt rozległej krainie zwanej Hedemarkiem, o którym mówiło się, iż jest riki maðr – bogaczem. Połacie pół, pastwisk i lasów oraz stada bydła i koni stanowiły znaczny majątek, na który nawet konungowie patrzyli z zazdrością. Ale na patrzeniu się kończyło, ponieważ Erling słynął z bitności, a do służby w jego przybocznym drotcie garnęli się najznakomitsi mężowie w Östlandzie. A ci zaprawieni w wojnach rębacze skutecznie dbali czynem oraz słowem, by ich pan uchodził wszędzie za sprawiedliwego, dobrego i silnego naczelnika, którego sojusznikom – a nawet niewolnikom! – nie mogła stać się krzywda z rękiobcych.

– Pozwól, że się przedstawię – ciągnął nieznajomy, uprzedzając pytanie jarla. – Ainarem Skaldem mnie zwą i zaprawdę jestem biegły w poezji. Jak świat długi i szeroki znane są moje visyi drapy, kunszt moich pieśni wzbudza zazdrość Göllnira, a o moich wojennych dokonaniach rozprawia się na dworachkonungów.

– Doprawdy? – burknął Erling z powątpiewaniem, jakby imię obcego nie było mu w ogóleznane.

Ainar nie zareagował na zaczepkę. Nie wierzył, aby ktoś – a już szczególnie którykolwiek z władców – mógł o nim niesłyszeć.

– Ród mój szlachetny, od wieków jest zaprzyjaźniony z władcami nie tylko naszej krainy, ale i panami Vallandu, Northumbrii, Gardariki czyBjarkalandu.

– Skaldowie słyną z tego, że umieją posługiwać się językiem. Ty jednak, jak widzę, równie pięknie układasz słowa, co ścinasz głowy moim drottmadom. A nikt nie może tego robić bez mojej zgody. Wyjaśnij mi zatem, skąd bierze się twoja zuchwałość. Otacza cię tuzin zbrojnych, a za zbrodnię mam pełne prawo cię powiesić. Dodatkowo wygląda na to, że jesteś, jak to nazywa zwyczaj, varg í véum. A zabijanie takich banitów, co żyją w lesie niczym wilki, to obowiązek każdegonaczelnika.

– Przyczyn mojej śmiałości jest kilka, ulubieńcu Göllnira. Po pierwsze, nie widzę tutaj człowieka, który zdołałby zwyciężyć mnie w uczciwej walce. Gdybyś natomiast postanowił wykorzystać przewagę liczebną, wiele kobiet zostałobywdowami.

Pomruk gniewu wydobył się z licznych gardeł, ale żaden z ich właścicieli nie odważył się zaprzeczyć skaldowi słowem aniczynem.

– Po drugie, w moim postępowaniu nie było nic niewłaściwego. Po babce odziedziczyłem skłonność do nauczania dobrych obyczajów. Pod nieobecność gospodarza pozwoliłem więc sobie dać lekcję grzeczności twoim drottmadom, którzy nie wiedzieli, że lepszym od siebie należy się szacunek. Czyż nie jest prawdą, że wiele wiosen temu nasz władca, Gudröd Myśliwy, król Vestfoldu, Ringerike, Raumarike i Hedemarku, wydał prawo określające, jak gospodarze powinni gościć podróżnych? Przypomnę zatem, że każdy podróżny ma prawo do miski polewki, schronienia przed deszczem i słońcem oraz jednego noclegu pod dachemgospodarza.

– Ach, więc jesteś też nauczycielem? Niestety, spóźniłeś się. Już stara Hilda uczy nasze dzieci dobrychobyczajów.

Przyboczni hersira ryknęli śmiechem, bezbłędnie odczytując chwilę, kiedy powinni wzmocnić szyderstwonaczelnika.

Skald zignorowałzłośliwość.

– Po trzecie, przybyłem ostrzec was przed zbrojnymi, którzy zbliżają się do twoichwłości.

– Ha! Teraz wiem, że kłamiesz. Z żadnym z sąsiadów nie jestem w sporze. A nawet gdybym był, te psy nie odważyłyby się zaszczekać na swojegopana.

Ainar sposępniał i bezwiednie uniósł prawą brew. Zawsze się unosiła, gdy zaczynał się denerwować. Po chwili w jego oczach pojawiała się iskierkaszaleństwa.

– Skoro mamy wspólnie stawić im czoło, musimy jedno ustalić: nie pozwolę się obrażać! Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie kłamcą, nie pozostawisz mi wyboru. Zdam się na sprawiedliwośćmiecza.

Dla wzmocnienia tych słów Ainar pogładził, niby od niechcenia, głowicę swojego miecza Kvernbita, Gryzącego Kamień. Była to niezwykła broń – jej poprzedni właściciel utrzymywał, że wykuły ją karły w swojej podziemnej kuźni, a niezwykłą wytrzymałość zawdzięczała hartowaniu w lawie. Skald wątpił w prawdziwość tej historii, gdyż podobne ostrza widywał daleko na południu, w Vallandzie, gdzie karły się nie zapuszczały. Znał się też trochę na kowalstwie i przypuszczał, że rdzeń ostrza wykonano z trzech splecionych ze sobą żelaznych prętów, a krawędzie wykuto ze stali. Cały sekret tkwił bowiem w węglu – pozbawione go żelazo odpowiadało za wytrzymałość broni, a nasycona węglem stal zapewniała ostrość i twardość. Miecz ten miał jeszcze jedną przewagę nad żelaznymi pobratymcami z krain Północy – był zakończony sztychem ostrym a nie półokrągłym, dzięki czemu świetnie nadawał się nie tylko do cięć, ale i dopchnięć.

– O żadnym „wspólnym stawianiu czoła” nie było jeszcze mowy – odpowiedział jarl, mocno podrażniony bezczelnością przybysza – a za kolejną groźbę poznasz sprawiedliwość Hangaguda, Powieszonego Boga. Miejsce vargów jest nagałęzi.

Twarz Skalda jeszcze bardziej spochmurniała. Lewa brew dołączyła do prawej i złączyły się w jeden marszczący się nad czołem włochaty pasek. Źrenice zwęziły się tak, że oczy wydawały się znacznie głębiej osadzone niż w rzeczywistości. Niewielu drengów mogło pochwalić się taką biegłością w robieniu min, a tylko Grimnir, bóg masek, znał ich więcej. Przez sześć uderzeń serca wędrowiec straszył hersira groźnym grymasem, po czym się rozchmurzył. Brwi wzięły rozwód, powracając do pilnowania swoich łuków, a kąciki ust wystrzeliły ku górze, doprowadzając do powstania dołeczków na policzkach. Gdyby nie blizny na czole wędrowca, jego uśmiech mógłby uchodzić zażyczliwy.

– Dobrze, to lubię. Mądrze jest ustalić zasady wspólnych działań przed ich rozpoczęciem. A skoro zwyczajowe groźby mamy już za sobą, przejdźmy do zacieśniania naszego sojuszu. Szkoda czasu na kłótnie o drobnostki, gdy można się spierać osrebro.

Poeta zamilkł, dając rozmówcy czas na oswojenie się z tymi słowami. Wzmianka o bogactwie zawsze sprawia, że ludzie słuchająuważniej.

– Jak już powiedziałem, do Skeru zbliżają się zbrojni. Ustaliliśmy, że nie może ich wieść żaden z twoich sąsiadów. Więc kto? Taki dociekliwy władca jak ty zapewne zadaje sobie to pytanie. A taki nauczyciel z powołania jak ja spieszy z odpowiedzią. Podąża tu Harald Hakonsson, jarl Vestfoldu, który ma siedzibę w Gullbergu. Wraz ze swoim drottem, rzeczjasna.

– Harald? A czegóż on może tu szukać? Nigdy go nie spotkałem, zatem i zwady żadnej mieć z nim niemogę.

– I tutaj dochodzimy do drażliwej części naszego współdziałania. Otóż on szukamnie.

Ciekawość Erlinga wzięła górę nad gniewem, co dało się poznać po podekscytowaniu, nieudolnie skrywanym pod płaszczykiem obojętnego, opryskliwegogłosu:

– A w jakiej sprawie, jeśli wolnospytać?

– Wnosząc po tym, że zarąbałem jego dwóch synów i poużywałem sobie z jego jedyną córką, zapewnechce mnie zabić. Jego przednia straż, którą spotkałem wczoraj, próbowała mi to zresztą przekazać słowem i czynem. Teraz ani do słowa, ani do czynu straż ta nie jest już zdolna, że się takwyrażę.

– Tak. To rzeczywiście słaba strona twojego planu. Powiedz, dlaczego nie miałbym rozkazać moim ludziom, by cię związali i przekazali jarlowi Haraldowi w ramach powitalnego daru? Godne podjęcie szlachetnego gościa jest pięknym, choć nieco już dzisiaj zapomnianymzwyczajem.

– Cieszy mnie twój szacunek dla tradycji. Ale to nie byłoby rozważne, o mądry i przenikliwy hersirze. Bo widzisz, on myśli, że jesteś moim przybranym ojcem, który wychowywał mnie w dzieciństwie. A że Harald jest wyjątkowo mściwy, nie poprzestanie na zabiciu mnie. Zaraz potem zabierze się za twoją żonę, twojego brata, później za wszystkich twoich krewnych, a w końcu za ciebie. Możesz być tego pewny. Jeden z jego ludzi, gdy jeszcze oddychał, wykrzyczał mi w twarz mniej więcej to: „Harald zabije wszystkie ścierwa z domu Eysteinssona, jego żonę, brata, córkę, a na końcu jego samego!”. Po tych słowach skonał. Ponieważ jestem drengiem, który nie zostawia przyjaciół w potrzebie, przybyłem co sił w nogach, by cięostrzec.

Jarl poczerwieniał na twarzy. Jego głowa wyglądała jak dojrzałe jabłko owinięte w zielony liść myśliwskiego kaptura. Do tego owocowego obrazu nie pasowały tylko gęste, czarne włosy oraz długabroda.

Koń, wyczuwając nastrój swojego pana, zarżał, zarzucił grzywą i mocno wdepnął przednimi kopytami w wysychającą kałużę. Krople błota prysnęły na niebieskie spodnieAinara.

– Jesteś najbardziej bezczelnym i zuchwałym nidingiem, jakiego spotkałem, a oburzasz się z powodu nazwania cię kłamcą? Dwulicowy ormrz ciebie, wąż zjadający własnyogon!

Tym razem twarz Skalda nie przybrała złowrogiego wyrazu, mimo iż zwyzywano go od niemęskiego łotra. Ainar zachował obojętność, udanie skrywając rozbawienie. Denerwowanie ludzi było jegopasją.

– Po cóż się tak wściekać? Nie zapominaj o naszej umowie. Przy układach muszą obowiązywać pewne zasady. Nie chcemy przecież zachowywać się jak Irskmadowie, którzy skaczą sobie do gardeł z powodu byle kozy czy kobiety. Poza tym jest jeszcze coś, co skutecznie wzmocni naszą przyjaźń i sojusz. Skrzynia ze srebrem. Wypełniony po brzegi peningami dębowy kufer. Tak ciężki, że i trzech mężczyzn z trudem go podniesie. A na każdej monecie widnieje dumny wizerunek samego Adalsteina, zapewniający, że kruszec jest najwyższej jakości, i kuszący obietnicą rozkoszy, jakie mogą płynąć tylko zbogactwa.

Jarl starał się zachować groźną i władczą pozę, co powinno mu przyjść tym łatwiej, że siedział na koniu i patrzył z góry na przybysza. Ale wprawny obserwator od razu dostrzegłby, że pochyla się, jakby lepiej chciał usłyszeć słowa rozmówcy, i nie zaciska dłoni na wodzach, co zwykł robić, kiedy się złościł. Gniew jarla był udawany, jednak nieufność głęboko w nimtkwiła.

– Skrzynia, powiadasz? Jakoś nie widzę, byś cokolwiek taszczył, a sam wyglądasz mi raczej na włóczęgę, który nie ma nawet jednego peninga, by zapłacić za posiłek ipiwo.

Pieśniarz prychnął i uśmiechnął siębezczelnie.

– Czego nie mam dziś, zdobędę jutro, czego nie będę miał jutro, dostanę pojutrze, a trzeciego dnia otrzymam to, co prawie miałem przedwczoraj. Bo właśnie wtedy drottmadowie Haralda przeszkodzili mi w wydobyciu skarbu z pewnej jaskini, leżącej... O, nieco się zagalopowałem. Takie rzeczy mówi się tylko przyjaciołom i sojusznikom. Czy jesteśmynimi?

– Co o tym sądzisz, Brodirze?

Uwagę Skalda po raz pierwszy przykuł mężczyzna, który był z jarlem na polowaniu, a potem zatrzymał swojego konia tuż obok wierzchowca władcy. Był to postawny mężczyzna o dziwacznym wyglądzie. Nie miał włosów na czaszce, choć wcale nie wyglądał na starego. Zacięcia na skórze wskazywały, że regularnie golił sobie głowę nożem, ale chyba niezbyt umiejętnie, gdyż pojedyncze wysepki włosków nadal toczyły walkę o przetrwanie. Golarskie zamiłowanie Brodira nie dotyczyło jednak jego twarzy porośniętej bujną, czarną brodą i grubymi na dwa palcewąsami.

– Myślę, że to kłamca. Najlepiej będzie, jeśli gozabijesz.

Ainar rzucił mu wyzywające spojrzenie, ale napotkał zimny, nienawistny wzrok drottmada. Naszło go przeczucie, że z tym wojem będzie miał samekłopoty.

Eysteinsson zastanawiał się przez dłuższą chwilę, nie zwracając uwagi na zachowanie przybocznego. Zsunął kaptur i podrapał się po przyprószonej siwizną czuprynie. Podkręcił wąsa, z którego przy okazji strącił kilka okruszków chleba. W końcu odpowiedział, starając się być równie tajemniczym, coprzybysz:

– Wielu zostało przyjaciółmi przy rogu z piwem. Omówimy tę sprawę podczas wieczerzy i zobaczymy, czy zdołasz z nawiązką wyrównać moje dotychczasowestraty.

3

Mnich zawiesił głos. Chciał, by ludzie przemyśleli jego słowa, by w duchu odpowiedzieli sobie na pytanie, czy duma i pycha rządzą ich postępowaniem. Duma, wróg cnoty i pokory, matka niegodziwości. Podejrzewał, że tak właśnie było. Dla tignu, honoru wojownika, gotowi byli zginąć, a im głośniej się nim chwalili, tym wydawali się więcej warci dlapobratymców.

– A gdy wyzbędziecie się dumy – nauczał dalej – zwróćcie całą siłę, jaką obdarzył was Kristr, do walki z kolejnym występkiem plamiącym duszę człowieka. Z obżarstwem i pijaństwem! Po to bowiem Wszechwiedzący dał wam rozum, byście umieli zachować umiar. Nie jesteście przecież głupimi bydlętami, żrącymi wszystko i w każdych ilościach. Pośćcie więc raczej, bo to pomoże wam oczyścić ciało i skierować myśli ku Bogu. Sam nasz Zbawiciel dał nam przykład umartwiania się, kiedy przez czterdzieści dni i nocy przebywał na pustyni bez jedzenia, choć podły diabeł kusił go wszystkimi smakołykami świata. I pamiętajcie! To łakomstwo, pragnienie zjedzenia zakazanego owocu, wygnało Adama i Ewę z ogroduedeńskiego!

Papar otarł spocone czoło. Nawracanie Östmadów, nawet w tak chłodne dni, było równie męczące, co koszenie łąki w środku lata. Dobrze wiedział, że tutejszy mieszkańcy są zatwardziali w grzechu i przywiązani do tradycji. A tradycję, tak jak stary dąb, trudno podkopać. Wystarczyło, by któryś z nich przypomniał stare porzekadło: „Jedz i pij, jakby słońce miało jutro nie wstać”, a całe jego kazanie pójdzie na marne. Ale musiałpróbować.

– I wspomnijcie też, że pijaństwo nie tylko szkodzi zdrowiu, ale prowadzi do innych grzechów. Język wam się plącze i obgadujecie bliźnich. Kłamiecie, złorzeczycie i obrażacie się nawzajem! Mało tego. Niejednego z was trunek przywiódł do cudzołóstwa. A to kolejny występek główny. Gdy piwo zaszumi w głowie, z lubieżnością patrzycie na córki, a nawet żony waszych przyjaciół. Miód i nabid zagłuszają sumienia, otwierając drogę pożądaniu, z którego tylko Zły sięraduje.

Papar rzucił zgromadzonym srogie spojrzenie i wskazał ich palcem. On, munk, dawno wyrzekł się już namiętności i dzięki wyrzeczeniom osiągnął báanmartre, białe męczeństwo. Ale nieoświeconym geinte trudno było zrezygnować z cielesnych popędów. Bałwochwalcy błądzili w ciemnościach, które kaznodzieja musiał nieustannierozjaśniać.

– A rozpusta i pijaństwo zawsze sprowadzają na człowieka kłopoty! To przez nie Surowy Sędzia postanowił zniszczyć Sodomę. Uważajcie zatem, byście i wy swoimi grzechami nie ściągnęli na siebie nieszczęścia i gniewuSprawiedliwego.

4

„Jeleń wpadł we wnyki” – pomyślał Ainar, gdy podczas wieczerzy posadzono go po prawicy jarla Erlinga, a sam gospodarz wzniósł toast za jego zdrowie. Wszystko szło dobrze, choć poeta martwił się, aby wicher nadchodzących wydarzeń nie przeszkodził mu w przygotowaniach. Zdążył się bowiem przekonać, że nawet najlepszy plan może spełznąć na niczym, gdy na drodze stanie jakiś głupiec lub gdy zapijaczona norna, tkająca płótno przeznaczenia, pomyli szwy i przez to ześle pecha. Właśnie tak jak uczyniła to trzy tygodnietemu.

Trzy tygodnie temu Ainar uczestniczył w jakże podobnej wieczerzy – tyle że nieco huczniejszej – korzystając z gościny jarla Haralda Hakonssona. W swojej okazałej posiadłości w Gullbergu hersir biesiadował z przyjaciółmi irodziną.

Na ścianach halli powieszono pasy haftowanych tkanin, przedstawiające walczących i ucztujących drengów oraz bogów. Na jednej z nich widać było Alfadira – z jego otwartych ust wynurzał się tułów Göllnira. Bitewny Krzyk jak zwykle zachowywał się nieprzyzwoicie i pluł złotymi pasmami, które na materiale ciągnęły się ku ukazanym tuż obok jegobraciom.

Specjalnie na ucztę wniesiono do sali masywne dębowe stoły, które uginały się pod ciężarem pieczonego prosiaka, mis z polewką, w której pływały kawałki wołowiny, cebuli i czosnku, tac z borowikami zapiekanymi w cieście, półmisków kaszy z gulaszem z dziczyzny, drewnianych talerzy z marynowanymi w serwatce rybami, dzbanów koziego i owczego mleka, bochnów czerstwego chleba, a ponad wszystko – wypełnioną jęczmiennym piwem ogromną misą ze słonińca. W misie tej raz za razem zanurzano rogi, z których biesiadnicy parami pili ulubiony trunek Göllnira. Tego dnia Ainara spotkał wielki zaszczyt. Ulubieniec Haralda – a zarazem jego nadworny skald – dzielił się jednym rogiem z piękną Halfridą, córką jarla, o której mówiono, że jest biegła w kobiecychsprawach.

Pieśniarz, jak zwykle w towarzystwie kobiet, był czarujący i zachowywał się nienagannie. Gdy chciał splunąć, odwracał się do dziewczyny plecami, a gdy niewieście spadł na podłogę kawał mięsa, podnosił go, wycierał o własne spodnie i podawał jej z grzecznym skinieniem głowy. Opowiadał jej o swoich przygodach i podróżach, pokazywał złote pierścienie, które otrzymał od władców w zamian za pieśni, chwalił się bliznami wyniesionymi z niezliczonych bitew i pojedynków. Halfrida grzecznie przytakiwała, wzdychała z podziwu lub popiskiwała ze strachu, kiedy było to na miejscu, a sama prawiła mu o niedawno zdechłym dwugłowym cielaku, o żonie ich sąsiada – zdradzającej go z Gunnarem – oraz o wywarze ze słonecznych grzybów, który nagotowała jej völva, gdy kiedyś dziewczyna zachorowała. W przerwach między opowieściami słuchali poematu o Ragnarze. Recytował go Gunnar, jeden z synów Haralda, przy wtórze dźwięku dwóch fletów. Ainar objaśniał dziewczynie co trudniejsze kenningi i tłumaczył reguły układania tych skaldycznych przenośni, a przy okazji złośliwie wykazywał językowe niedociągnięcia utworu. I właśnie gdy się popisywał, mówiąc o nowatorskim szyku poetyckim zwanym runhet, dosiadł się do nich Sjolf, najniższy spośródHaraldssonów.

– Moja siostra z pewnością nie zaprzeczy, że sztuka skaldów nie jest ci obca... Jednak gdyby twój talent był choć w połowie tak wielki, jak się przechwalasz, cieszyłbyś się sławą i w Vallandzie, i w Bjarkalandzie, a nawet wGlaesirze.

Ainar powoli dopił piwo, nie spiesząc się z odpowiedzią. Rękawem koszuli, ozdobionym wokół mankietu haftem przedstawiającym złotego węża zjadającego własny ogon, otarł usta i spojrzał wprost w oczySjolfa.

– Często dziecko jest za niskie, by ujrzeć to, co leży na stole. Tak i ludzie mali nie dostrzegają tego, co ichprzerasta.

Pieśniarz, tak jak każdy z domowników Haralda, wiedział o bolączce Sjolfa. Syn jarla był najniższym spośród pięciu braci, ale lichy wzrost nie świadczył wcale, że takich samych rozmiarów są jego duma i zadziorność. Na każdym kroku starał się udowadniać, że nie zbywa mu ani na sile, ani zręczności. I zazwyczaj mu się udawało. A że – jak każdy rudzielec – należał do osób pamiętliwych, mścił się za każdą zniewagę, rzeczywistą lubwydumaną.

Skald z nieskrywanym zadowoleniem obserwował, jak nozdrza młodzieńca rozdymają się z wściekłości niczym u gotującego się do ataku tura, a jego dłonie zaciskają się wpięści.

– Gdybyś nie był gościem mojego ojca, pokazałbym ci, że lepiej widać świat z mojej wysokości, niż z ziemi pod moimi stopami, gdzie ległaby twoja okrwawionagłowa.

Właśnie takiej odpowiedzi poeta spodziewał się po porywczym młodzieńcu, który niewiele potrzebował do zwady. Ainar nie miał ochoty studzić jego zapału. Piwo szumiące mu w głowie sprawiło, że postanowił zabawić się kosztemchłopaka.

– Dobrze zatem, że twój ojciec potrafi dostrzec to, co tak lekceważy jego syn i objął mnie opieką przed zadziornym owocem swojegonasienia.

– Wiecznie nie będziesz gościem mojegoojca.

Ktoś głośno beknął i trzymając dłonie przy ustach, wybiegł za próg. Pieśniarz spojrzał na niego wyrozumiale. Nie każdy miał zdrowie do męskich rozrywek, ale ten był przynajmniej dobrzewychowany.

– Nie sądzę, by moje drapy miałyby szybko mu sięznudzić.

– Tak to już jest ze skaldami, że nie mając własnych dokonań, opiewają cudze, a nie mając odwagi, ukrywają się za plecamipotężniejszych.

– Podobnie mówią o młodszych synach, którzy nie dorastają do wielkości swoichprzodków.

Sjolf nie wytrzymał i grzmotnął pięścią w ławę. Drewniane miski podskoczyły, tak jak i głowa jednego z biesiadników, który, znużony trudami ucztowania, drzemał przy stole, podpierając się łokciami. Teraz nawet ci, którzy wcześniej nie przysłuchiwali się sprzeczce, odwrócili się w ichstronę.

– Wyjdź ze mną za drzwi – powiedział królewski potomek – a przekonasz się, czy jestem synem swojegoojca.

Dookoła zapadła cisza. Wszyscy wyczekiwali odpowiedzi Ainara. Ten sięgnął po kawałek dorsza w maśle i zaczął go niespiesznie przeżuwać. Wstał, podszedł do misy z piwem i napełnił swój róg. Wrócił na miejsce, pociągnął łyk trunku i w końcu odpowiedział żartobliwymtonem:

– A co? Piwo naciska ci na brzuch, że chcesz nas opuścić? Bądź odważny. Na pewno dasz radę sam sięwysikać.

Halfrida zachichotała, nie zwracając uwagi na wściekłe spojrzenie brata. Jak każda kobieta, miała słabą głowę i teraz łatwo ją było rozbawić, za to wiele wysiłku wymagało jejuspokojenie.

– Nikt nie będzie ze mnie szydził! – Młodzieniec zdołał w jakiś sposób otworzyć zaciśnięte szczęki. – Wstawaj, tchórzu, i chwyć się ze mną za bary. Zobaczysz, że moje ramiona, choć krótkie, złamią twoje plecy napół.

– Sjolfie, mój przyjacielu. Chcesz się ze mną bić w domu twego ojca? Nieładnie tak łamać prawo gościnności. To uchybia dobremu imieniu gospodarza. – Poeta pogroził palcem młodzieńcowi i ciągnął dalej: – Toż to uczta, a na niej walczy się kielichem i pieśnią. Mamrację?

Siedzący najbliżej w lot pojęli, co Skald miał na myśli, i zaczęli wołać: „Miodowy pojedynek, miodowy pojedynek!”. Reszta szybko podchwyciła okrzyk. Biesiadnicy unieśli rogi i zaczęli miarowo uderzać nimi o dębowy stół, nie przejmując się chlustającym na bokipiwem.

– No jak tam, zaniemówiłeś? A może wolisz popijać serwatkę z kobietami, zamiast raczyć się napojem prawdziwychmężczyzn?

– Skoro taka jest wola gości mojego ojca – oznajmił Sjolf. – Upokorzę cię w każdym rodzaju einvígi – obojętne, czy to będzie pojedynek na miecze czy nasłowa!

– Możesz spróbować. Obetrzyj tylko brodę z mąki. Dobry z ciebie syn, skoro tyle pomagasz matce wkuchni.

Wydawało się, że chłopak nie może już bardziej poczerwienieć. Teraz jednak jego twarz przybrała kolorpurpury.

– Oszczędzaj swój gadzi język na lausavísur. Mimo że nie jestem skaldem, pokonam cię twoją własnąbronią.

– Zadziorność potwierdza, że jesteś synem swojego ojca. Zobaczymy, czy w innych przymiotach też się w niego wdałeś. Nie byłoby jednak sprawiedliwe, gdybyś mierzył się ze mną w pojedynkę. Znaj moją wspaniałomyślność. Weź sobie do pomocy brata, Gunnara, który raczył nas pieśnią o Ragnarze. Piękną, choć nie jegoautorstwa.

– Pomocą nie wzgardzę, bo rozważnym jest ten, kto mimo swojej przewagi ma towarzysza uboku.

– Mądrze powiedziane. Jeszcze tylko jeden szczegół dzieli nas od pojedynku.

– Jaki?

– Zgoda jarla Haralda. Nie będziemy przecież rywalizować bez przyzwoleniagospodarza!

Hersir, jako jedyny na sali, nie przysłuchiwał się sprzeczce. Drzemał na swoim siedzisku – stojącym na podwyższeniu wysokim krześle, którego poręcze zakończono wyrzezanymi w drewnie paszczami wilków, a oparcie pokrywała płaskorzeźba przedstawiająca drzewo o rozłożystej koronie. Łysina jarla, połyskująca potem i kroplami piwa, kontrastowała z długą, siwą brodą, tylko miejscami zdradzającą dawny ognisty kolor. Gdy Ainar i Sjolf potrząsnęli jego ramieniem, naczelnik wzdrygnął się, rozlewając przy tym połowę napitku z rogu, który trzymał wdłoni.

Pokrótce wyjaśniono mu sprawę. Hakonsson uśmiechnął się, wzniósł naczynie ikrzyknął:

– Miodowypojedynek!

Wniesiono i postawiono na stole gliniany dzban z miodem. Zaopatrzony był w solidny uchwyt i okrągły wylew, przylegający krańcem do przedniej ścianki naczynia. Górną część dzbana zdobił szereg trójkątów, natomiast na pękatym brzuścu przedstawiono orła wymiotującego Miód Poezji, który oblewał muzyków przygrywających na piszczałkach tańczącym wojownikom o wilczychłbach.

Obok dzbana postawiono dwa drewniane kubki.

Po jednej stronie stołu posadzono Ainara, a po drugiej Sjolfa i Gunnara. Ich śladem podążyła większość biesiadników, którzy wybierali sobie miejsca jak najbliżej tego, kogo zamierzaliwspierać.

Pojedynek rozpoczął hersir, który napełnił oba kubki miodem i podał jepoecie.

– Uracz nas dobrą strofą, Skaldzie.

Mężczyzna jednym haustem wypił alkohol z pierwszego kubka. Zastanawiał się, jaką háttr – miarę wierszową, wybrać. Dróttkvaett wydawał mu się zbyt wyszukany i naprawdę szkoda było go bezcześcić pijackimi wersami. Galdralag najlepiej nadawał się do zaklęć, więc też nie pasował. Odrzucił kviðuháttr, gdyż nie chciało mu się rygorystycznie liczyć sylab. Nieco już zapomniany fornyrðislag nigdy mu się nie podobał, bo wymagał zastosowania dwóch rodzajów wersu. A on zawsze wolał uporządkowany málaháttr lub dający więcej dowolnościljóðaháttr.

Zdecydował się na ten ostatni, w końcu pili miód, a przy nim najlepiej się improwizowało. Sięgnął po natchnienie i wychylił je z drugiego naczynia. Wstał, nalał miodu do obu kubków, nie rozlewając ani kropli, i podał jeprzeciwnikom.

W końcuwyrecytował:

O pojedynek mnie poprosili

synowie potężnegopana,

mężniejsi od mułamego.

Nie wiedzą jednakwcale,

że miód wodą jestwybrańca,

którą od kołyskikosztuje.

Bracia wypili miód, każdy po jednym kubku, i naradzili się po cichu. Starszy, Gunnar, odróżniał się od brata gęstymi, brunatnymi włosami, poza tym przewyższał go pod względem postury, urody i talentu. Dlatego to on szeptał więcej, nachylając się do ucharudzielca.

Zdecydowanie to ciemnowłosego Ainar uważał za groźniejszego rywala. Nie dlatego, że szanował jego marne umiejętności poetyckie, ale z racji wielkiego brzucha, w którym mogło się zmieścić wiele miodu. Na szczęście norny musiały rozlać piwo na tkaninę życia syna Haralda, gdyż miał on wielkie pragnienie – i z radością zaspokajał je od początku uczty. A nikt nie ma brzucha bezdna.

W końcu bracia doszli do porozumienia i napełnili naczynia trunkiem. Sjolf niedbale podał je Ainarowi, a Gunnar wygłosił wspólnie ułożonewersy:

Pojedynkować nam sięprzyszło,

bo choć brakuje nam boskiegotalentu,

chcemy upokorzyćhaga,

drenga, co w boju i w łożuniedomaga.

Sala rozbrzmiała śmiechem, a zgromadzeni za braćmi ucztujący poklepywali ich po ramionach, chwaląc ciętyjęzyk.

Ainar też się uśmiechnął. Lubił, gdy walka się zaostrzała, i umiał docenić sprawnie ułożone wersy. Jego uwadze nie uszły jednak wyraźne błędy w aliteracji oraz rozkładzie sylab i akcentów. Poza tym, trudno było określić, w jakiej miarze wierszowej została stworzona ta strofa. Upewniło go to w przekonaniu, że próbuje się z dziewicami w sztuceskaldycznej.

Wypił pierwszy kubek i głośno beknął. Pokręcił szyją w obie strony, strzelając kręgami. Sięgnął po drugie naczynie i przełknął kolejną porcję inspiracji. Tym razem, gdy napełniał kubki, kilka kropel spadło na stół. Gdy podawał naczynia braciom, tak imodpowiedział:

W wielu bitwachwalczyłem,

rany włócznią rozdając

na placu puchowychpierzyn.

Żadna disa drzewca dłuższego

od drenga się niedomagała,

też grot mej włóczni jestgruby.

O ile poprzednia strofa wywołała powszechną wesołość, ta sprawiła, że wszyscy zataczali się ze śmiechu. Najbardziej sam jarl, który podszedł do Ainara i klepnął go tak mocno w plecy, że ten wyprostował się jak struna. Potem hersir, najwyraźniej zmęczony zabawą, odszedł i przysiadł na ławie zajmowanej przez stronnikówSkalda.

Bracia nie byli tak rozbawieni. Popatrzyli na siebie i wypili swoje porcje miodu. Naradzali się dłuższą chwilę, a gdy Sjolf nalewał miód do kubków, strumyczki złocistego płynu popłynęły po ich ściankach, a następnie utworzyły na stole małą rzeczkę, która dotarła do krawędzi blatu i zmieniła się w wodospad. Podając kubki poecie, Gunnar tak murzekł:

Pięknie słowa skald układa... hmmm...

zabawia kobiety tylkozwrotkami...

Hm, jak to szło? A, jużwiem.

Biegli w boju widzieli często

jego plecy podczaspościgu.

Kolejny wybuch śmiechu wstrząsnął zebranymi. Jeden z nich aż się zakrztusił, inny wręcz przysiadł na ziemi. Tym razem Ainar wysłuchał odpowiedzi z kamiennym spokojem. Wypił duszkiem oba kubki, napełnił je na nowo i bez ociąganiaodparł:

Przód mój podziwiają

mężatki, panny, mężowie,

bo drengom w walcedogadzam.

Was widziano wczoraj

wypiętych w łożu wojów

karlmadówkochających.

Tylko niewielu ośmieliło się zaśmiać z tej obelgi. Oskarżenie o uprawianie ergi, miłości między mężczyznami, należało do najpoważniejszych obelg, więc nikogo nie dziwiło, że synowie jarla z trudem utrzymują nerwy na wodzy. Ainar lubił jednak wyprowadzać przeciwnika z równowagi. Bracia nie zawiedli go – zerwali się z zaciśniętymi pięściami i mętnymi od nadmiaru napitku oczami ciskali pioruny na wszystkie strony. Czterech rosłych mężczyzn chwyciło ich za ramiona, a jeden z nich szepnął im coś, czego poeta nie dosłyszał. Nieoczekiwanie Gunnar, a potem Sjolf wybuchnęli szaleńczym śmiechem. Po chwili przyłączyła się do nich cała sala. W końcu usiedli i wypili swoje porcjealkoholu.

Ainarowi wydawało się, że ich przerywana chichotaniem narada trwała wiecznie. W końcu starszy z braci napełnił naczynia, rozlewając przynajmniej tyle samo miodu, ile zmieścił w kubkach, które zaraz podał przeciwnikowi. Młodszy natomiast takpowiedział:

Piwo i miód się pomieszało... yp!

Dlatego muszę... hmmm... muszę ja wyznać

wam ja muszę, czym jest poetyckidar.

Tym bowiem jest... hmmm... co zostaje popiwie.

Strumień rzygowin wystrzelił z ust Sjolfa prosto na uda Gunnara. Ainar domyślił się, że młodzieniec celował w niego, ale poślizgnął się na rozlanym na podłodze miodzie i wylądował na kolanach, tuż obok nóg brata. Oburzony Gunnar wstał i wyraźnie chciał coś powiedzieć. Poeta nigdy nie dowiedział się co, ponieważ grubas, spojrzawszy na zwracającego wieczerzę Sjolfa, chlusnął na jego plecy własnymiwymiocinami.

Skald uśmiechnął się. Upokorzenie przeciwników było pełne. Nie tylko zawiedli jako poeci, ale też okazali się marnymi pijakami. Opróżnił kubki z miodem i napełnił je po raz kolejny. Wznosząc po jednym w każdej ręce, rzucił w kierunkubraci:

Dla wron przyjaciela są tevisy,

wiarołomnego wrogaporządku,

na cześć Göllnira wychylamczaszę.

Pociechę tę przyjmijcie, przegrani,

że polegliście z pijącym miód

z orlego dzioba i z misyOdreri.

Obdarzy pierścieniem wasz ojciec

dis oblubieńca, ostojędrap,

mistrza miodowychmów.

Bo Kvasir (miód) katem jestkarlmadów,

on krzykiem i kwikiem karze

skaldów słabych w strofskładaniu.

Ci, którzy trzymali się jeszcze na nogach, wołali: „Ainar Skald! Ainar Skald!” i niezbornie uderzali w stół czym popadło. Większość jednak leżała już na ławach lub pod nimi, ponieważ każdy z widzów starał się wychylać tyle samo rogów z piwem, ile kubków miodu wypijali wspierani przez niego zawodnicy. Do nielicznych przytomnych należał jarl Harald, który zdołał jakoś wstać od stołu i szedł w kierunku Skalda, podpierając się o głowy siedzących biesiadników. Chybotał się przy tym na wszystkie strony niczym wierzba podczas wichury, ale jego wielki brzuch, tak jak wcześniej umożliwił mu przetrwanie alkoholowej nawałnicy, tak teraz pomagał utrzymać równowagę. W końcu szczęśliwie dotarł do zwycięzcy, chwycił go w niedźwiedzi uścisk, pocałował w oba policzki irzekł:

– Jesteś mi jak syn, Ainarze. Takiego skalda i takiego pijaka nie znały te ziemie od czasu, gdy sam byłem młody i ucierałem nosa wszystkim rozkochanym w poetyckim napoju. Zaiste, przydała się moim chłopakom ta lekcja pokory. Popatrz, jak teraz śpią pod ścianą. Z pewnością nie obudzą się aż dopołudnia.

Pieśniarz posłusznie zerknął na pijanych braci. Rzeczywiście, leżeli bez przytomności pod jedną ze ścian, na szerokiej, usypanej z ziemi ławie pokrytej deskami i podpartej po bokach drewnianymi słupkami. Owinięci w skóry, obejmowali się ramionami. Gdyby nie bijący od nich smród wymiocin, miodu i piwa, mogliby sprawiać wrażenie niewinnych jak niemowlęta wkołysce.

– Zaprawdę pokazałeś, że jesteś biegły w poezji. Powinieneś zebrać te strofy w stadko i ułożyć je w jeden flokkr. Powiedz, jaka nagroda jest odpowiednia dla kunsztu, który okazałeś? Kolejny złoty pierścień, garśćmonet?

– Jesteś bardzo łaskawy, ojcze mojegozwycięstwa.

Po ostatnim kubku Skaldowi już mocno kręciło się w głowie. Później lubił wspominać, iż to, co miał teraz powiedzieć, od początku należało do jego planu, ale w głębi serca wiedział, że odwagi dodały mu miód oraz ręka Halfridy, której dotyk wcześniej poczuł na własnym kroczu. A jak wiadomo, głupota rodzi się pod brzuchem i pod wpływem trunku lub podniecenia unosi się dogłowy.

– Nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy zostali rodziną – zaproponował. – Masz przecież pięknącórkę.

– Mam, zaiste mam! – krzyknął hersir, jakby dopiero dowiedział się o jej narodzinach. – Czy Halfrida ma być nagrodą za twojelausavisy?

– Jeśli taką łaskę uczyni mi rozdawcapierścieni.

– Ale czy to nagroda na jedną noc czy nadłużej?

Jarl szturchnął Ainara ramieniem i zarechotał rubasznie. Nie miał wyszukanego poczucia humoru, zwłaszcza gdy dużo wypił. Gdy się śmiał, krople piwa spadały mu z brody na ziemię, a szwy niebieskiego kyrtillu trzeszczały na bokach. W końcudodał:

– Wystarczy tych żartów na dzisiaj. Idź i weź swoją wybrankę! Macie ojcowskieprzyzwolenie.

Babka mówiła poecie, że dzięki bezczelności można daleko zajść albo spaść z wysoka. Wziął sobie do serca tylko pierwszą część tej nauki. Dwa lata wcześniej, dzięki zuchwałemu wyzwaniu jarla Haralda Hakonssona na poetycki einvigi, został pierwszym skaldem w gullberskim dworze. Potem, dzięki śmiałemu uwiedzeniu większości tutejszych mężatek, wiedział wszystko o najpotężniejszych drengach z otoczenia hersira. Pyskatymi zaczepkami i szyderczymi przyśpiewkami studził zapał każdego, kto mógłby zagrozić jego pozycji. Kłamliwie wychwalając męstwo i poetycki talent hersira, stał się jego ulubieńcem. Co więcej lekkomyślne zadzieranie z synami Haralda uchodziło mu płazem, a w noc pijackiego pojedynku mogło mu nawet przynieść korzyści. Jednak bezczelność Ainara nie znała granic. Później wielokrotnie rozważał, jak wielki wpływ miały te wydarzenia na jego późniejsze życie. Gdyby zachował się, jak przystało na porządnego drenga i sięgnął po kolejny kubek miodu, a potem po następny i – jak Göllnir przykazał – upił się do nieprzytomności, ta noc przyniosłaby mu nową porcję sławy. Ale nie. Kolejny raz postawił na zuchwałość i skorzystał z ojcowskiegoprzyzwolenia.

Ile warte jest słowo pijaka, przekonał się nazajutrz wpołudnie.

Obudziło go głośne walenie w drzwi. O wiele za głośne, zważywszy na ilość miodu, jaką wypił minionego dnia. Zaspanym wzrokiem rozejrzał się po sypialni córki Haralda. Spojrzał na nagą piękność leżącą po jego prawicy i natychmiast przypomniał sobie wydarzenia ostatniego wieczoru. Nocą wziął wybrankę, zapobiegawczo nie pytając jej o przyzwolenie, a odczuwana teraz pustka w podbrzuszu podpowiadała mu, że uczynił to niejeden raz. Przyglądając się leżącej na brzuchu Halfridzie, której zgięta nóżka celowała kolanem w jego brzuch, a rozcięcie na pupie zaczęło wywoływać u niego poranne orzeźwienie, pomyślał, że było warto. Dziewczyna tylko początkowo się wzbraniała, gdy ciągnął ją do jej izby i rozłożył na wielkim dębowym łożu, o wezgłowiu ozdobionym dwiema rzeźbami koni o tak zakręconych szyjach, że ich pyski dotykały piersi i tworzyły idealne koła. Później jęczała z rozkoszy tak głośno, że tylko ilość spożytego wczoraj piwa i miodu sprawiła, iż nikt ze śpiących w głównej sali domowników się nieobudził.

Huk wyważanych drzwi przerwał mu rozmyślania. Do pokoju wpadli Sjolf i Gunnar, ściskając obnażonemiecze.

– Właśnie przekroczyłeś granicę. Teraz nasz ojciec nie zdoła cię obronić! – krzyknął niższy z synów władcy, choć wcale nie wyglądał na zmartwionego z powodu pohańbienia swojej siostry. Sprawiał raczej wrażenie zadowolonego, podobnie jak jego brat, który niezbyt przyzwoicie spoglądał na nagą Halfridę. Ciemnowłosy i rudzielec obnażyli zęby niczym ogary podniecone widokiem suki oraz zbliżającej sięwalki.

Ainar mógł spróbować wyjaśnień, przecież nie złamał zasad gościnności. Ale nie lubił strzępić języka. Dobrze wiedział, że bracia od dwóch lat tylko wyglądali okazji, by pozbyć się go z Gullbergu. Było zresztą jasne, że nikt z mieszkańców posiadłości jarla nie stanie w jego obronie. Wszyscy tak opili się na uczcie, że albo przespali jego oświadczyny, albo rano o nich zapomnieli. Był przekonany, że wśród zapominalskich znajdzie się ijarl.

Sjolf jako pierwszy dał do zrozumienia, że nie obudził Skalda, aby życzyć mu miłego dnia i zapytać o wrażenia z miłosnych zapasów. Rudzielec wzniósł miecz, uważając, by nie zahaczyć o niski sufit, iciął.

Pieśniarz stoczył się z łóżka na podłogę, nie myśląc nawet, jak głupio musi wyglądać, świecąc przed braćmi gołym tyłkiem. O włos uniknął żelaza, które przebiło niedźwiedzią skórę oraz siennik i utknęło w deskach ramy łoża. Na szczęście zawsze trzymał przy posłaniu broń, bo – jak mawiała jego babka: „Dreng nie powinien oddalać się od swojego oręża ani o krok, ponieważ nie wiadomo, czy wieść się nie rozniesie po drogach, że mu brak miecza w potrzebie”. Głupi syn hersira najwyraźniej nie znał tej starej prawdy albo zbyt dosłownie potraktował inne znane powiedzenie: „Dreng nie potrzebuje żelaza, ażeby walczyć w damskimłożu”.

Skald chwycił rękojeść Kvernbita, zerwał się na nogi i jednym uderzeniem odrąbał rękę Sjolfowi, próbującemu wyrwać zaklinowaną broń. Krew siknęła, plamiąc belki pod sufitem. Ainar wyhamował cios, nim jego miecz sięgnął podłogi, po czym cofnął rekę, aby ostrze wróciło ku górze – prawie tym samym torem. Prawie, bo nieznacznie skręcił nim w lewo, omijając ucięty kikut. Sztych z trzaskiem łamanych kości wszedł w podbródek rudzielca, przecinając szczękę, wargi i nos. Zaklinował się dokładnie międzyoczami.

Poeta nie popełnił błędu Sjlofa. Widząc opadający ku sobie miecz Gunnara, puścił własny oręż i rzucił się do tyłu. Jego fylgja musiała zrobić sobie wolne, gdyż szczęście go opuściło. Poślizgnął się na świeżej krwi i huknął plecami o podłogę, aż ściany domu zadrżały. Był na łasce grubasa, który dobrze o tym wiedział. Syn Haralda ryknął triumfalnie, kopnął leżącego w brzuch i przyłożył mu żelazo dopiersi.

Wtedy z łóżka wstała naga kobieta. Halfrida wcale nie była onieśmielona swoją nagością. Trzymała niewielki kozik – taki, jakich używają rzeźbiarze. Skald uświadomił sobie, że dziewczyna cały czas miała go ze sobą w łóżku i mogła użyć w każdej chwili. Aż go ciarki przeszły, gdy przypomniał sobie jej groźbę: „Wykastruję każdego, kto tknie mnie bez pozwolenia”. Ale dobrze mu się zdawało – jej nocny opór był tylko miłosnągierką.

Córeczka tatusia przyłożyła szpic noża do szyi Gunnara, lekko nacinając skórę. Taki obrót sprawy zdziwił grubasa, który zastygł wbezruchu.

– Co robisz? Przecież ratuję twojącześć.

– Moja cześć ma się dobrze, braciszku. Martwię się raczej o twój tign. Dlaczego napastujesz mojego kochanka, który na dodatek jestnagi?

– Co... co... chcesz przez to powiedzieć? Mój honor ma się dobrze... – Gunnar zmienił minę z zaskoczonej na gniewną, gdy dotarło do niego, o co go oskarżano. – Ty... ty suko! Rozwiązła kapłanko Gefny! Wypinasz się przed nim z własnej woli, a mnie oskarżasz o niemęskie zachowanie ergi? I jeszcze bronisz tego, który zamordował ci brata! Zabierz ten nóż albo przerzucę cię przez kolano i zleję po dupie dokrwi.

– Nic z tego, braciszku, choć wiem, że o tym marzysz. Odrzuć grzecznie miecz, inaczej wyrzezam ci dziuplę wszyi.

– Nigdy! Skald dzisiaj zginie. Wybieraj. On albo twójród.

Latorośle Haralda były uparte i nigdy nie zmieniały zdania. Nie było sensu z nimi dyskutować, gdy coś sobie postanowiły. Halfrida wbiła nóż w szyję brata. Gunnar zaskrzeczał, zakwiczał i zakrztusił się własną krwią. Przed śmiercią próbował jeszcze pchnąć mieczem pierś poety, ale Ainar odtrąciłostrze.

Nagi Skald podniósł się z podłogi i wytarł zakrwawione dłonie o uda. Kochanka przyłożyła mu do brzucha nożyk, który wyszarpnęła z szyi Gunnara.

– Zabiłeś dwóch moichbraci.

– Zabiłem.

Nie zwracając uwagi na szpic przebijający mu skórę, objął Halfridę, chwycił ją za pośladki i po raz pierwszy pocałował. W nocy nie marnował na to czasu, ale wiedział, że kobiety lubią takie błahostki. Córka Haralda odwzajemniła pieszczotę. Gdy skończyli, wsunęła mu nożyk doręki.

– Starczy tych czułości. Nie możesz tuzostać.

– Niemogę.

Skald podszedł do jeszcze ciepłego Sjolfa i wyszarpnął z jego czaszki ostrze Gryzącego Kamień. Usłyszał złowrogie hałasy dobiegające z głównej izby halli. Biesiadnicy w końcu się obudzili i wyciągali żelazo z pochew. Ktoś zalecił ostrożność, inny ponaglał drengów, by sprawdzili sypialnię córkiHaralda.

Ainar po raz ostatni spojrzał na przyczynę swojej zguby. Na krągłe piersi oblane krwią brata, na jędrne pośladki z czerwonymi śladami po jego silnych dłoniach. Stała odwrócona do niego bokiem i niewinnie trzepotała rzęsami okalającymi nieskazitelnie błękitneoczy.

Nagi i zakrwawiony, czyli taki, jakim go Göllnir stworzył, przecisnął się przez maleńkie i jedyne w całym dworze okno. Usłyszał za sobą wrzask Halfridy: „Łapać mordercę!” i przekleństwa drottmadówHaralda.

5

Mnich musiał chwilkę odsapnąć. Lata młodości tak dawno miał za sobą, że nawet wśród starców uchodził za osobę wiekową. Zimny wiatr nie tylko szarpał jego habitem, ale i przenikał wątłe ciało. Papar czuł ból w gardle, ale do tego zdążył przywyknąć w trakcie lat spędzonych na kaznodziejstwie. Nie zwracał też uwagi na kłucie w piersi, zrzucając je na karb zdenerwowania i podekscytowania. Z radością znosił cierpienie dla swojegoPana.

– Duma, pycha, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu oraz rozpusta nie są jedynymi zagrożeniami czyhającymi na wasze dusze – podjął wątek. – Jest taki grzech, który pozornie wydaje się niegroźny, ale właśnie przez to jest śmiertelnie niebezpieczny. Lenistwo, moi drodzy. Czyha ono, by pochwycić was w łapy bezczynności. Obibok unika pracy, a ta jest przecież miła Bogu. Taki węglożerca zatraca się w cielesnych i błahych pragnieniach, zaniedbując to, co jest ważne. Nie uczestniczy w życiu swego ludu, nie myśli o obowiązkach wobec rodu i przyjaciół. Zapomina o własnym zbawieniu, rezygnując z niego dla próżnych uciech. By walczyć z lenistwem, musicie modlić się, ciężko pracować i kontemplowaćJedynego.

Munk zauważył, że jego słowa odniosły skutek. Większość zgromadzonych pospuszczała głowy, jakby zaczęła wstydzić się swoich grzechów. Ucieszył go ten widok. Łajanie musi wywoływać skruchę. Teraz byli gotowi, by ich trochępocieszyć.

– Nawet jeśli dopuściliście się wszystkich tych grzechów, nie popadajcie w zwątpienie, nie poddawajcie się. Nie traćcie nadziei! Postępujcie raczej tak, jak poradził nam Ojciec w mądrej księdze: „Zgrzeszyłeś, mój synu. Nie czyń tego więcej, ale za poprzednie grzechy proś o przebaczenie”. I wy musicie robić podobnie. Żałujcie, ale nie rozpaczajcie, błagajcie o boże zmiłowanie, ale nie unikajcie pokuty. Nie szczędźcie łez, ale uważajcie, by skrucha była szczera! Jedyny jest bowiem miłosierny i wraz z przebaczeniem ześle wam sprawiedliwąkarę.

6

Ainar grzał się w porannym słońcu. Siedział na ławie, odwrócony plecami do długiego domu jarla Erlinga. Budynek o łukowatych ścianach wykonano z ustawionych pionowo przepołowionych belek, których zaokrąglone części zwracały się na zewnątrz. Choć owe ściany były niskie – dorosłemu mężczyźnie sięgały zaledwie do szyi – utrzymywały ciężar dwukrotnie wyższego dachu. Pomagały im w tym drewniane słupy, pod ostrym kątem tworzące solidne przypory. Dach kryty gontem wieńczyła wybrzuszonakalenica, biegnąca równolegle z dłuższymi ścianami. Na jej obu końcach, wystających poza okrywę z gontu, wyrzeźbiono głowy drengów z wąsami i brodami, którym spiczasty kształt nadawały ostro zakończonehełmy.

Skald obserwował poranną krzątaninę ludzi hersira. Dwie kobiety szły nad strumień, by napełnić wodą cedrowe wiadra. Trzy następne podążały ich śladem, niosąc kosze z brudną bielizną i drewniane tarki do prania. Przysadzista blondynka w sile wieku z dekoltem odsłaniającym pokaźne, acz obwisłe piersi, człapała w stronę kurnika, by podkraść jaja wszędobylskim kurom. Ptaki te czuły się panami tego miejsca, wchodząc wszędzie, gdzie miały ochotę, nie wyłączając domu hersira, i srając nawet w halli. Ich jedynym postrachem była bura suka, która warczała za każdym razem, gdy któraś kwoka sięzbliżyła.

Woń gotowanej kaszy podpowiedziała Skaldowi, że żona i córka Erlinga przygotowują śniadanie, zapewne w żelaznym kociołku zawieszonym na trójnogu nadpaleniskiem.

Jakiś mężczyzna szedł w kierunku stajni przylegającej wschodnią ścianą do domu hersira, by wyprowadzić konie na łąkę, a dwóch innych poganiało leszczynowymi kijami krowy, zaganiając je na poranny wypas. Ainar usłyszał, jak szeptali między sobą: „Przeklęty węglożerca. Siedzi tu od świtu i palcem nie kiwnie, żeby nampomóc”.

Określenie kólbitr, węglożerca, towarzyszyło mu od dzieciństwa. W istocie, miano kogoś, kto wyleguje się przy ciepłym palenisku, przy zwęglonych szczapach drewna, i stroni od pracy, w pełni do niego pasowało. Ojciec próbował zrobić z niego gospodarza – jakby sam miał pojęcie o hodowli i pracy na roli. Głupiec musiał jednak szybko zmienić swoje plany po tym, jak wysłał syna z krowami na pastwisko, a ten pogonił je kijem prosto w przepaść. Ainar dostał porządne lanie, ale wspominał ten dzień jako zwycięstwo nad starym pijakiem, który już więcej nie zmuszał go dopracy.

Gdy ujrzał zbliżającego się jarla Erlinga, powrócił myślami do wydarzeń ostatnich dni. Stracił wszystko, co posiadał, ale nie bardzo się tym przejmował. Trochę szkoda mu było zostawionych u Haralda złotych pierścieni, nagród za wspaniałe drapy, ale w końcu były to tylko błyskotki. Dla skalda najbardziej liczy się talent, a tego Ainarowi nigdy nie brakowało. Nie żałował też zabicia Sjolfa ani śmierci Gunnara, bo uważał ich za głupców, którzy sami prosili się o mogiłę. Poza tym znudziło mu się już pozostawanie w otoczeniu Haralda, nawet jako szanowany poeta, gdyż Sjolf miał trochę racji: ileż można układać visy o wciąż tych samych przygodach władcy, które miały miejsce przed wieloma laty? Pora samemu stać się bohaterem drapy. Przygoda zaś, która się szykowała, była warta stracenia każdej ilości złota, bo dobry temat to tajemnica sukcesu nowegoutworu.

Łatwiej niż myślał, przyszło mu wkupienie się w łaski Erlinga. Przybył tu raptem przedwczoraj, a już po dwóch wieczerzach i niezliczonych wspólnie wzniesionych toastach jarl ufał mu jak synowi. Obietnica bogactwa i niezaprzeczalny urok osobisty pieśniarza zrobiłyswoje.

– Widzę, że doglądasz mojegodobytku.

Dzierżyciel posiadłości usiadł koło niego na ławce i serdecznie poklepał gościa po ramieniu. Ainar nienawidził, gdy się godotykało.

– Oceniam tylko co dorodniejszesztuki.

Odprowadził wzrokiem młodą, jasnowłosą kobietę, zalotnie kołyszącą niebieską spódnicą. Rozweselony Erling spojrzał w tym samym kierunku i jego oblicze natychmiastspochmurniało.

– To moja córka! Trzymaj się od niej zdaleka.

Powiedzieć skaldowi, by nie zwracał uwagi na kobiety, to jakby zabronić psu merdania ogonem. Ale Ainar posłusznie spuścił wzrok. Za dużo się napracował, aby zdobyć zaufanie hersira, i nie zamierzał go stracić z powodu dziewczyny. Choć chętnie sprawdziłby, czy jest równie namiętna, co latorośl jego poprzedniegoopiekuna.

– Piękno córki dowodzi męstwa jej ojca. Szukałem tylko potwierdzenia tych słów. Muszę mieć pewność, że drengskapbohatera mojej kolejnej drapy jest bezzarzutu.

Eysteinsson rozchmurzył się nieco, bo rzeczywiście – nikt nie mógł zarzucić jego córce brzydoty. A na wzmiankę, że zostanie o nim ułożona pieśń, mimowolnie wyprostował plecy i wciągnął brzuch. Nie udało się go całkiem schować, za to zgromadzone w nim powietrze powędrowało w górę, wypinając pierś władcy jak u łabędzia w czasiegodów.

– Mojemu męstwu niczego nie brakuje. Powie ci to każdy z moich drottmadów, a nawet wrogów. Ale twój utwór zyskałby na jakości, gdyby miał świeży temat. Na przykład wyprawę po skarb. Zamiast więc wpatrywać się w moją córkę, powiedz mi coś więcej o skrzyni zesrebrem.

Ainar westchnął. Przestał liczyć, który to już raz Erling pytał go o tosamo.

– Jak mówiłem, jest pamiątką po młodzieńczych wyprawach Haralda do kraju Englismadów. Jarl zakopał ją w ziemi, uważając, że łupu, dzięki któremu zdobył tigni tírr, nie powinien oddawać spadkobiercom. O honor i sławę należy przecież zabiegać samemu. Ale to nie jedyny powód. Stary jest sprytny. Wierzy, że skrzynia jest jego zabezpieczeniem na wypadek, gdyby umarł ze starości, a nie w walce. Za taką ilość srebra nawet boski Valfud zgodzi się wpuścić go do swego podniebnego Gmaszyska Zarżniętych Bohaterów, przymykając oko na to, że nie poległ z bronią w ręku. A ja, po starej znajomości, dopilnuję, aby wola Haralda się spełniła, choć pewnie nie w taki sposób, jaki sobie wymarzył. Gdy zginie w boju, trafi wprost w szeregi bohaterów Valfuda. Przekupstwo nie będziepotrzebne.

– A zarazem spełnimy jego drugie życzenie: zadbamy, by jego spadkobiercy nie dostali skarbu – uzupełniłwładca.

– Właśnie.

Jarl rozmarzył się na chwilę. Bezwiednie wyciągnął dłoń ku twarzy i podkręciłwąsa.

– A jak tam nasze przygotowania? – Ainar wyrwał Erlinga zzadumy.

– Wszystko jest tak, jak zaplanowałeś. Łucznicy leżą na dachach zewnętrznego pierścienia domów, a drottmadowie i karlmadowie trzymają miecze i włócznie wpogotowiu.

– Świetnie.

– Jedno mnie tylko martwi. Podobno czułeś na plecach oddech ścigających cię ludzi Haralda, a po dwóch dniach jeszcze tutaj niedotarli.

Skald w duchu przyznał rację jarlowi. Sam nie wiedział, co o tym myśleć. W końcu mógł się spodziewać, że śmierć dwóch synów skłoni Haralda do natychmiastowej zemsty, a nie do długotrwałych podchodów. Wątpliwości pozostawił jednak dlasiebie.

– Może czają się gdzieś w pobliżu i tylko nas zwodzą, że jeszcze ich tu nie ma? Hakonsson to mądry i przebiegły przywódca. Często mi powtarzał: „Orzeł, gdy poluje, szuka i wypatruje, przyczajony nad brzegiemmorza”.

– Myślisz, że mogą nas właśnie obserwować? – wyszeptał jarl, jakby sądził, że wróg również ichpodsłuchuje.

– Niczego nie można wykluczyć. Ale jeśli tak, warto byłoby o tym wiedzieć. Daj mi dwóch ludzi, a pójdę się rozejrzeć pookolicy.

Do pomocy dostał Thorbjörna – barczystego niemowę, z którym spotkał się zaraz po przybyciu do Skeru i który od tamtego czasu starał się unikać go za wszelką cenę, oraz Hrolfa, ponoć najlepszego tropiciela i łucznika w okolicy. Początkowo hersir nie chciał słyszeć o zwiadach, twierdząc, że lepiej udawać nieświadomych zagrożenia. Gdy już Ainar wybił mu to z głowy, Erling chciał pójść razem z nimi. Skald podejrzewał, że jarl nie do końca jednak mu ufał. Hersir dał się jednak przekonać, że lepiej będzie, jeśli zostanie w swojej posiadłości na wypadek niespodziewanego ataku. Nie ruszył się więc z ławeczki, ale pod nosem mamrotałprzekleństwa.

Ainar poprowadził niewielki oddział do bukowego lasu nieopodal domostwa Eysteinssona. Nie sądził, aby udało im się kogokolwiek znaleźć, ale wyprawa miała jeszcze jeden cel, znany tylko jemu. Chciał dokładnie poznać okolicę. Taka wiedza mogła okazać się potrzebna, gdyby musiał szybko i niepostrzeżenie opuścić zacnych mieszkańcówSkeru.

Rozglądali się bardzo uważnie. Zaglądali za każdy krzak i głaz. Kiedy natrafili na ślady stóp dwóch mężczyzn, Ainar zdecydował, że pójdą tym tropem. Szybko ich dogonili, ale ścigani okazali się niewolnymi zbierającymichrust.

Gdy później zwiadowcy dotarli do jaskini zwanej przez miejscowych Zimną, Skald zajrzał do środka, notując w pamięci zalety tego miejsca. Wąskiego wejścia łatwo można było bronić, a rozległe wnętrze dawało w miarę wygodne schronienie. Wbrew nazwie, w grocie wcale nie panował zbyt dotkliwy chłód, a brak śladów niedźwiedzi oznaczał, że nie miały tutajbarłogu.

Mimo iż słońce było już wysoko na niebie, oni wciąż nie znaleźli nic, co zdradzałoby obecność nieprzyjaciela. Jedyną korzyść z poszukiwań odniósł Hrolf, który natknął się na dorodne borowiki i uparł się je zebrać. Przekonywał, iż żadna pora nie jest zła nagrzybobranie.

W południe Ainar zdecydował, że się rozdzielą. Thorbjörna wysłał na wschód, Hrolfa na zachód, a sam przysiadł na korzeniach rozłożystego jawora, oparł się wygodnie o pień, wyciągnął drewienko oraz kozik i zaczął rzeźbić. Pięciopalczaste liście dawały przyjemny cień, chroniący przed spiekotąpopołudnia.

Nie zdążył dokończyć figurki. Właściwie dopiero ją zaczynał, gdy kątem oka uchwycił ruch nadlatującej strzały. Odruchowo schylił głowę, choć nie było to potrzebne. Pocisk wbił się w pień łokieć nad jego karkiem. Albo to miało być ostrzeżenie, albo celował do niego wyjątkowo marny łucznik. Przytulił się do ziemi i przeczołgał na drugą stronę jaworu. Wstał, niedźwiedzim zwyczajem ocierając się plecami o korę, i utkwił wzrok w lesie. Nikogo nie zauważył, za to ocenił, że drzewa rosną tutaj wystarczająco gęsto, by zapewnić mu osłonę. Ufał, że biegnąc od pnia do pnia, uda mu się dotrzeć do posiadłości Erlinga i uniknąć strzału w plecy. Oczywiście, jeśli jego fylgja niezaśpi.

– Tylko ktoś, kto wiele narozrabiał, tak lękliwie chowa się zadrzewem.

Głos wydał się Ainarowi znajomy. Był władczy jak u hersira, głęboki jak u grubasa i nieco zmęczony jak ustarca.

– Zgadzam się. Wyjdźcie zatem zukrycia.

Odpowiedział mu szczery śmiech. Ten rechot poznałby wszędzie. Wyzbył się wątpliwości, czy rozmawia z jarlem HaraldemHakonssonem.

– Nigdy nie brakowało ci bezczelności, Skaldzie. Ale to tobie radzę grzecznie opuścić kryjówkę.

– Dlaczego mam zaufać komuś, kto strzela z ukrycia do bezbronnego rzeźbiarza?

– Bo nie maszwyboru?

Mając złe przeczucia, poeta jeszcze raz spojrzał na drzewa przed sobą. Mignął mu zielony kaptur. Jak głupiec dał się zagadać, podczas gdy otoczyli go drottmadowie Haralda. Teraz już ucieczka nie wchodziła w grę. Pozostawała walka albo usłuchanie poleceń jarla. Przeklął norny, gdyż uświadomił sobie, że jego miecz został po drugiej stronie pnia. W ręce trzymał tylko małynożyk.

– Nie obawiaj się. Chcę jedynie porozmawiać – zapewnił go Hakonsson, wyczuwając wahaniepieśniarza.

Ainar wiedział, w jaki sposób hersir rozmawia ze swoimi wrogami. Niczym Hangagudsiada pod ich kołyszącymi się stopami i tłumaczy wisielcom, dlaczego musieli zadyndać na gałęzi. W poecie tliła się jednak nadzieja, że może Harald rzeczywiście chce zamienić z nim kilka słów. Przecież nie zadawałby sobie tyle trudu, by go po prostu zabić. Zresztą Skald nie miał wielkiego wyboru. Umrzeć zawsze zdąży.