Skąd właściwie biorą się smoki - Artur Wells - ebook + audiobook

Skąd właściwie biorą się smoki ebook i audiobook

Artur Wells

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nikt nigdy nie widział smoczego dziecka. Nikt od bardzo dawna nie spotkał też żywego smoka. Jednak pewnego dnia przed drzwiami Boba pojawia się jeden z nich. Co więcej, okazuje się, że gad, ścigany przez zbójcerzy, uwolnił zaklęcie i zadzierzgnął z mężczyzną magiczną smoczą Więź. Od tej chwili ich losy są nierozerwalnie złączone. Bob musi strzec życia smoka jak swojego własnego, śmierć gada oznacza bowiem, że także on wyzionie ducha. Nieoczekiwanie dołącza do nich wojownicza księżniczka Nasturcja, której skomplikowane życie uczuciowe przysparza kłopotów nie tylko jej, ale i mężczyznom, z którymi decyduje się związać…
Troje towarzyszy wyrusza w pełną szalonych przygód wędrówkę. Bob - aby znaleźć sposób na uwolnienie się od magicznej Więzi, Nasturcja - w poszukiwaniu miłości, a smok… przekonajcie się sami!

– Co zrobiłeś smokowi? – zapytała groźnie. Pokręciłem głową.
– Nic nie zrobiłem. Po prostu sobie zasnął.
– Kłamiesz! – wykrzyknęła wojowniczka. – Mógł tu dzisiaj zginąć. Dlaczego się nie rusza?
Nie lubię, kiedy ktoś podejrzewa mnie o kłamstwo. Zrobiłem obrażoną minę.
– Gad śpi. Używał magii i teraz musi się zregenerować. Podobno tak już ma.
Dziewczyna spojrzała na mnie podejrzliwie, ale już się nie odezwała. Podeszła do smoka i z czułością zsunęła gałązki z jego pyska.
– Czyż nie jest piękny? – powiedziała z zachwytem. – Ostatni smok na świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 389

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 40 min

Lektor: Tomasz Sobczak

Oceny
3,7 (31 ocen)
12
6
6
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział 1

Więź

– Wybrałem cię!

– O w mordę! – Zakląłem. Wcale mi to jednak nie pomogło. Poczułem w tym momencie delikatny wstrząs, nieco mnie zamroczyło i Więź została zadzierzgnięta.

Wściekły odwróciłem się i wróciłem na taras i mój hamak. Co mnie podkusiło, aby w ogóle z niego schodzić? Poprzedniego wieczoru spotkałem się z kolegami na bardzo przyjemnej imprezie. Rozmawialiśmy o nieistotnych sprawach, piliśmy dobre piwo, zagryzając suszonym na słońcu mięsem dzika. Trwało to aż do wschodu słońca, kiedy pożegnaliśmy się i wróciliśmy do swych domów. Mój plan, który przygotowałem na dzisiejszy dzień, zawierał tylko jeden punkt: spać cały dzień w wygodnym hamaku, wystawiając do słońca spragnione ciepła ciało. W końcu nastała już jesień i słoneczne dni stawały się rzadkością, a mnie do tego cholernie łupało w głowie.

Wyprostowałem nogi i zamknąłem oczy. Czułem zmęczenie po nieprzespanej nocy i wstręt do jakichkolwiek hałasów. Z tego to właśnie powodu tak bardzo zdenerwował mnie rumor, dochodzący sprzed moich frontowych drzwi. Zwlokłem się zbolały z hamaka, aby uciszyć intruza. Skąd mogłem wiedzieć, że będzie nim smok?!

Smok?! Mój umysł budził się bardzo powoli. Przecież smoki nie istnieją. Są to jedynie postacie z baśni, wymyślone przez bardów, zwłaszcza tych, którzy nadużywają wina.

Skąd oni w ogóle biorą takie pomysły? – pomyślałem.

Otworzyłem ponownie oczy, a następnie bukłak piwa, który roztropnie przyniosłem ze sobą z karczmy i jednym haustem wypiłem prawie całą zawartość naczynia. Poczułem się nieco lepiej. Westchnąłem głęboko, wstałem i ruszyłem już trochę pewniejszym krokiem do wejścia. Zatrzymałem się tam na chwilę, aby przetrzeć oczy, czym miałem nadzieję pobudzić do pracy moje zwoje mózgowe i energicznie otworzyłem drzwi.

– O w mordę!

To naprawdę nie był sen. Na mym podwórzu siedział prawdziwy smok, wielkością niemalże dorównujący mojemu domostwu. Wydało mi się, że dostrzegam w wyrazie jego pyska złośliwy uśmiech. Oczywiście nie mogłem być tego pewien, biorąc pod uwagę fakt, że byłem jednym z nielicznych ludzi na świecie, którzy w ogóle kiedykolwiek ujrzeli smoka. Może uśmiech ten był po prostu głupi albo niepewny. Jednak z jakiegoś powodu odebrałem go jako afront. Ku mojemu zdziwieniu wcale nie czułem strachu przed potworem, a jedynie wielką irytację. Podejrzewałem, że to z powodu męczącego mnie wciąż kaca.

– Czego? – zapytałem wściekły. W powietrzu unosił się delikatny zapach siarki. Prawdopodobnie oznaka, że smok chwilę temu zionął na coś albo na kogoś ogniem.

Kolczasty łeb zbliżył się do mnie na tyle, że niemalże spojrzałem bestii w oczy. Nie dałem się jednak nabrać. Wszyscy wiedzą, że nigdy nie wolno patrzeć w źrenice tych niebezpiecznych gadów. Podobno pochłaniają twą jaźń, tak że można w nich zagubić swój rozum i już nigdy więcej się nie obudzić. Tak przynajmniej niesie wieść gminna. Jak wspomniałem wcześniej, już dawno nikt na tym świecie nie miał do czynienia ze smokiem. W zasadzie to według mojej wiedzy nikt nigdy nie miał do czynienia ze smokiem, bo one przecież nie istnieją! To wytwór wyobraźni, istniejący jedynie w baśniach i legendach. Skąd w takim razie wziął się smok na moim podwórku?

– Czego? – powtórzyłem, podpierając boki, jakbym szykował się do konfrontacji. Gadzi pysk znalazł się kilka centymetrów od mojej głowy.

– Mam problem. – Głos smoka był głęboki niczym studnia w moim ogrodzie. – Od kilku tygodni ścigają mnie wojownicy jakiegoś lorda Kreona. Tak się przynajmniej przedstawili ci, którzy znaleźli mnie dzisiaj, tuż przed tym jak ich spaliłem. Mam wrażenie, że postanowili mnie zamordować i zupełnie nie mam pojęcia dlaczego. – Gad przerwał na chwilę, jakby zastanawiając się nad tym problemem. Po chwili ciągnął dalej. – W ostatnim miesiącu próbowali tego dokonać co najmniej pięć razy. Strzelali do mnie z kuszy, próbowali oblać płonącym olejem, a raz podeszli w nocy z mieczami i usiłowali odciąć mi głowę. Tylko cudem uszedłem z życiem. Pomyślałem więc sobie, że potrzebuję znaleźć kogoś, najlepiej jakiegoś rycerza, człowieka, który mi pomoże i obroni mnie przed prześladowcami. – Wydało mi się, że w wyrazie pyska gada pojawił się znowu ten dziwny grymas. – Dlatego właśnie zadzierzgnąłem z tobą Więź. Naprawdę nie miałem innego wyjścia. Teraz jeśli uda im się mnie upolować, to zginiesz również i ty. Tak ona właśnie działa. Z tego to powodu musisz mnie od dzisiaj chronić i strzec mego życia jak własnego. – Smok nagle ziewnął szeroko, a mnie natychmiast zrobiło się niedobrze od przepełnionego wonią siarki oddechu, który mnie owionął. – Przepraszam bardzo, ale zaraz zasnę. To efekt niedawnego wykorzystania magii przemieszczenia. Zawsze tak mam – wyjaśnił.

Następnie zwinął się w kłębek jak kot i zaczął równo oddychać. Poczułem, jak zimne dreszcze przeszywają moje ciało, poczynając od karku i schodząc do samych stóp. Rozejrzałem się dookoła. Nastało południe, cały świat skąpany był w słońcu, a moje domostwo leżące nad brzegiem rzeki było nadzwyczaj dobrze widoczne z pobliskiej dość często uczęszczanej drogi. Nie żebym się tym kiedykolwiek przedtem przejmował. Akurat do mojej chałupy okoliczni mieszkańcy byli już przyzwyczajeni. To, co mogłoby ich jednak w tej chwili zdziwić, to cielsko dwutonowego smoka, leżącego tuż przed nią. Nie spodobała mi się zwłaszcza w tym kontekście wzmianka o rycerzach ścigających smoka, z którym jak się okazywało, byłem obecnie związany na śmierć i życie.

– W mordę! – Zakląłem trzeci raz. Ze złości kopnąłem z całej siły leżące przede mną cielsko, ale zwierz, pogrążony w głębokim śnie, nawet się nie poruszył. Zachęcony, kopnąłem go jeszcze kilka razy, aż w końcu uspokoiłem się na tyle, aby zacząć logicznie myśleć. Moje położenie nie należało do godnych pozazdroszczenia. Lord Kreon był dość znaną postacią i słyszałem o nim wiele różnych historii. Najkrócej byłoby powiedzieć, że był on najpotężniejszym i najbardziej okrutnym zbójcerzem po tej stronie świata. Posiadał on co prawda oficjalny tytuł i ziemie, ale tak naprawdę był po prostu trochę bardziej cywilizowanym bandytą, zbójem, pozbawionym jakichkolwiek skrupułów i zabijającym bez mrugnięcia okiem każdego, kto stanął mu na drodze. Jego ucywilizowanie polegało jedynie na tym, że mieszkał komfortowo w wielkim zamku, do którego ściągał bogactwa z całego świata, poszukiwał zagubionej, tajemnej wiedzy i podobno interesował się sztuką. Wieść niosła, że posiadał niezliczone skarby i mógł kupić praktycznie wszystko, na co miał ochotę. Jeśli uparł się kogoś zabić, to raczej ten ktoś powinien był natychmiast zacząć poszukiwać dobrej kwatery na wieczny spoczynek i spisywać testament. Nawet jeśli był smokiem.

Zwłaszcza jeśli był przy tym prawdopodobnie ostatnim smokiem na świecie, pomyślałem. Lord znany był ze swego zamiłowania do zdobywania trofeów niezwykle rzadkich okazów fauny. Nagroda za głowę gada musiała być gigantyczna.

Poczułem się nagle bardzo nieszczęśliwy. W ostatnim czasie zdobyłem w tym miejscu reputację naprawdę spokojnego, niewadzącego nikomu człowieka, który nie marzy o niczym innym, jak jedynie o tym, by spędzić pozostałe dni żywota z wędką w ręku, na hamaku swojego tarasu nad rzeką, popijając piwo i zagryzając je suszonym lub wędzonym mięsem dzika. Miałem nawet kilku kolegów, którzy podzielali moje zamiłowania i zazwyczaj towarzyszyli mi dzielnie w tym dziele. Wiele długich lat przepracowałem ciężko, nieraz ryzykując zdrowiem i życiem, aby móc spełnić wreszcie to moje marzenie. W końcu udało mi się odłożyć złota na tyle, że mogłem zakupić ten dom, przywiązać hamak na werandzie i zacząć odpoczywać, wolny od trosk i codziennej gonitwy życia. Wyglądało jednak na to, że moja idylla właśnie się skończyła, zanim jeszcze na dobre zdążyła się rozpocząć.

– W mordę! – powtórzyłem i jeszcze raz kopnąłem cielsko śpiącego gada.

Może go nie znajdą, pomyślałem na przekór oczywistym faktom. Wszedłem do szopy i wybrałem największą siekierę. Zbliżyłem się do gada i o mało co jej nie użyłem. Przypomniałem sobie jednak na czas o łączącej nas Więzi. Odwróciłem się i udałem do pobliskiego lasu, aby narąbać sosnowych gałęzi.

Jeśli uda mi się go pod nimi schować, to przejeżdżający drogą ludzie pomyślą, że zamierzam coś dobudować i po prostu zbieram materiał na konstrukcję. Chwilowo nie miałem żadnego innego, lepszego pomysłu. W pełni zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli ludzie lorda Kreona Barczystego odnajdą mnie tu wcześniej ze smokiem, to z pewnością nadejdzie mój koniec. Nigdy nie nauczyłem się władać żadną bronią na tyle dobrze, aby być godnym przeciwnikiem dla zawodowego rębajły. A ten zbój miał w służbie najlepszych wojowników w tej części świata. Strach dodawał mi sił.

Wycinanie i znoszenie gałęzi zajęło moje myśli na tyle, że skupiając się na ciężkiej pracy, prawie przestałem zamartwiać się swoim losem. Powoli nawet poczęła kiełkować we mnie nadzieja na ocalenie, gdy spostrzegałem, jak smok zamienia się pomału w wielki skład sosnowego drewna.

– Co ty robisz? – Niespodziewanie zadane pytanie spowodowało, że z wrażenia aż podskoczyłem, a gałęzie wypadły mi z rąk. Podniosłem wzrok i zrobiło mi się raptem słabo. Zimnym wzrokiem wpatrywało się we mnie pięciu osiłków, zakutych w żelazne zbroje i siedzących na wierzchowcach tak wielkich, że przypominały one raczej tury niż konie. Wzruszyłem ramionami i postarałem się utrzymać spokojny głos.

– Zbieram drewno na opał na zimę.

– Sosnowe gałęzie? A co pod nimi robi ten gad, którego ogon wystaje na metr? Będzie robił za podpałkę? – Mężczyźni roześmieli się z tego dowcipu. Mnie jednak zupełnie nie było do śmiechu.

– Aaa. Ten smok? – Podrapałem się w głowę i zrobiłem taką minę, jakbym dostrzegł go dopiero w tej chwili. – Rzeczywiście, trochę mi przeszkadza w pracy. Ułożył się drań akurat na miejscu, gdzie gromadzę chrust, ale co mogę zrobić. Jest za ciężki, aby go przenieść.

– Przecież to są zielone gałęzie, nie chrust ani nawet twarde drzewo.

– Aaa, no tak. Zawsze tak robię. Zbieram je, kiedy jeszcze są świeże na drzewach, bo może tego nie wiecie, ale takie sosnowe gałęzie gdy wyschną, to palą się najlepszym ogniem. Trzeba jedynie odpowiednio je przygotować. Bierze się smołę, oliwę i podsuszone igły. Miesza, a następnie…

– Zamknij się – przerwał mi rycerz. – Nie mam czasu na głupie gadki. Zmierza tu całe pobliskie miasteczko, niosąc topory, widły i ogień. Ten potwór w biały dzień przeleciał nad dachami domów i wylądował tutaj, aby zasnąć sobie na twoim podwórzu. Masz chłopie nerwy, że nie panikujesz jak inni. – Spojrzał na mnie z szacunkiem, ale też z miną, mówiącą, że ma określone zdanie na temat stanu mojego umysłu. – Nie mamy teraz czasu na pogawędki. Dostaliśmy zlecenie na głowę tego smoka i musimy się spieszyć, zanim zjawią się tu inni. Lord Barczysty zażyczył sobie powiesić ją w głównej sali balowej na swoim zamku. To jest przecież prawdopodobnie ostatni smok na całym świecie. Mamy trochę fartu, że zasnął. Rankiem usmażył kilku naszych towarzyszy, którzy nie byli wystarczająco ostrożni. Na szczęście po każdym użyciu magii w celu przemieszczenia się gad musi się zregenerować i zapada w sen. Tyle już zdołaliśmy się nauczyć. Dziwne, że wytrzymał aż tak długo, aby dolecieć do tego miejsca. Zwykle zapada w sen zaraz po odbyciu magicznej podróży.

To mówiąc, rycerz zeskoczył z rumaka, wyciągnął swój miecz i skierował się w stronę głowy smoka. Odgarnął gałęzie, którymi zdążyłem zwierza obłożyć i podniósł oręż do ciosu. W tym momencie uderzyłem go z całej siły obuchem siekiery w plecy. Nie potrafiłem zdobyć się na cios ostrzem. Nigdy nikogo nie zabiłem, a wiedziałem, że pięciu wojownikom i tak nie dam przecież rady. Po co opuszczać ten świat z takim obciążeniem jak zamordowanie drugiego człowieka. Nie mogłem jednak patrzeć bez ruchu na to, jak jego miecz przecina równocześnie dwie linie życia – moją i tego głupiego gada.

Rycerz próbował się podnieść, ale miał z tym wyraźnie kłopoty. Na ten widok czterech pozostałych jeźdźców ruszyło natychmiast w moim kierunku. W ich dłoniach zabłysły miecze. Podniosłem w obronnym geście siekierę, wiedząc, że choć nie obroni mnie ona przed śmiercią, to może choć trochę ją opóźni. W tym jednak momencie świsnęła strzała i pierwszy z wojowników zwalił się na ziemię. Pozostali wstrzymali konie, aby zorientować się, skąd nadchodzi niebezpieczeństwo. Zanim jednak zdołali je zlokalizować, pojawił się pomiędzy nimi jakiś kształt, który z opętańczą prędkością wywijał zakrzywionym mieczem, pozbawiając życia jednego po drugim. W pewnym momencie z dłoni napastnika wyleciał nóż i wbił się głęboko w odsłonięte gardło rycerza, którego wcześniej powaliłem, a który wreszcie stanął na swe nogi. W tej samej chwili poczułem, jak zimny miecz nacina skórę na mojej szyi.

– Wymień mi choć jeden powód, dla którego nie powinnam cię zabić?

– Eee – myślałem szybko – może ten, że smok zadzierzgnął ze mną Więź i jeśli mnie uśmiercisz, to zginie i on.

Ostrze natychmiast odsunęło się ode mnie. A więc przeczucie mnie nie zmyliło. To nie był kolejny łowca, tylko obrońca bestii. W zasadzie okazało się, że jest to jego obrończyni. Moje zdumione oczy poczęły przyglądać się temu zjawisku, które przed chwilą bez problemu pozbawiło życia pięciu zawodowych rębajłów władcy na Kreonie. Otóż miałem przed sobą malutką dziewczynę o zdecydowanie bujnych kształtach i włosach jak skrzydła kruka, czarnych i nieustannie rozwianych. Ciało kobietki nie potrafiło ustać nawet chwilę w jednym miejscu. Wydawało mi się, że znajduje się ona w bezustannym tańcu, okręcając się dookoła swej osi i zmieniając pozycję tak, że musiałem stale nadążać za nią wzrokiem.

– Co zrobiłeś smokowi? – zapytała groźnie. Pokręciłem głową.

– Nic nie zrobiłem. Po prostu sobie zasnął.

– Kłamiesz! – wykrzyknęła wojowniczka. – Mógł tu dzisiaj zginąć. Dlaczego się nie rusza?

Nie lubię, kiedy ktoś podejrzewa mnie o kłamstwo. Zrobiłem obrażoną minę.

– Gad śpi. Używał magii i teraz musi się zregenerować. Podobno tak już ma.

Dziewczyna spojrzała na mnie podejrzliwie, ale już się nie odezwała. Podeszła do smoka i z czułością zsunęła gałązki z jego pyska.

– Czyż nie jest piękny? – powiedziała z zachwytem. – Ostatni smok na świecie. Oddam życie, aby go ochronić.

Moje oczy rozbłysły nadzieją. To może rozwiązać wszystkie nasze problemy, pomyślałem. Jednak na razie nie powiedziałem nic więcej. Przez jakiś czas przyglądałem się kobiecie, głaszczącej z oddaniem smocze łuski. Wreszcie chrząknąłem.

– Hmm. Myślę, że mamy pewien kłopot.

Wojowniczka natychmiast była na nogach i rozejrzała się czujnie dookoła.

– Podobno całe miasto zmierza w tę stronę. Obawiam się, że mieszkańcy mogą być trochę przestraszeni i zdenerwowani przelotem naszego smoka ponad ich grodem i idą tu, aby go zabić.

Dziewczyna spojrzała na mnie zimno, a mnie od tego spojrzenia przeszły dreszcze od głowy aż do stóp. Miałem wrażenie, że nie spodobało jej się określenie „nasz smok”. Najwyraźniej gad należał już całkowicie do niej.

Ciekawe, co na to sam zainteresowany? – pomyślałem.

– Przynieś wody – rozkazała.

Nie dyskutując, poszedłem szybko, aby nabrać zimnej wody ze studni do cebrzyka.

– Wylej mu ją na głowę.

Posłusznie chlusnąłem na potwora.

– Jeszcze raz!

Po kilkukrotnym powtórzeniu tej czynności smok otworzył oko.

– Zbudził się! – krzyknęła wojowniczka i rzuciła mu się na szyję.

Gad zadumał się nieco. Spojrzał na mnie i zapytał:

– To twoja znajoma czy też mogę ją sobie zjeść, nie obrażając cię przy tym zbytnio?

– Właśnie uratowała ci życie. – Wskazałem na leżących dookoła rycerzy.

Smok skrzywił się. Strząsnął dziewczynę ze swojego ciała, podniósł się i podszedł powoli do poległych. Następnie otworzył paszczę i zionął płomieniem. Odruchowo rzuciłem się do tyłu, chowając za zgromadzonym drzewem, które również zajęło się ogniem. Żar smoczego płomienia był niesamowity. Rozszedł się intensywny zapach palonego mięsa. Po chwili ze zbójcerzy pozostał jedynie proch. Magiczny ogień oszczędził tylko jednego konia, którego smok zaczął teraz spokojnie pałaszować.

– Szanowny i wspaniały smoku – zaczęła wojowniczka – przyrzekłam bronić cię do końca mego życia. Pozwól mi wędrować z tobą przez świat, a ja nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić.

Skupiony na posiłku jaszczur nie zwracał na nią uwagi.

– Myślę, że musimy już ruszać w drogę. – Wyszedłem zza zasłony. – Zbliżają się do nas mieszkańcy pobliskiego miasteczka i wydaje się, że chcą ci zrobić krzywdę. Tutejsi ludzie od dziecka karmieni są bajkowymi opowieściami o smokach, które porywają dziewice i stada owiec. Dziewice może i mogliby sobie odpuścić, ale owiec będą bronić. Poza tym wraz z nimi mogą pojawić się kolejni zbójcerze żądni twojej głowy. Aha, na drugi raz uprzedź nas, proszę, zanim zaczniesz ziać ogniem. O mało mnie nie poparzyłeś.

Spojrzałem na drogę i wydało mi się, że dostrzegam obłok kurzu wzniesionego stopami nadchodzących mieszczan.

– Naprawdę nie mamy już czasu. Potrafisz latać? Poniesiesz nas na grzbiecie?

Gad dumnie podniósł łeb.

– My smoki nikogo nie nosimy na grzbiecie.

Wzruszyłem ramionami.

– To jak zamierzasz nas stąd zabrać? Może uda nam się ukryć przed ludźmi zdążającymi tutaj pieszo z widłami i kosami, ale nie uciekniemy na nogach przed jeźdźcami, którzy prędzej czy później tu przybędą.

Smok nie odpowiadał. Spokojnie kończył swój posiłek, zupełnie niepomny niebezpieczeństwa. Zdenerwowałem się.

– Hej, durniu! Słyszałeś, co do ciebie mówię?!

– Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do tej szlachetnej istoty? – Nóż dziewczyny znowu znalazł się niebezpiecznie blisko mojej szyi. Podniosłem w górę ręce.

– No dobrze. To może ty przemówisz mu do rozsądku. Chyba że wolisz walczyć z całym miastem w jego obronie?

– Jak będzie taka potrzeba, to z radością oddam swoje życie za niego.

Westchnąłem. Nagle przypomniałem sobie myśl, która chwilę wcześniej przyszła mi do głowy.

– No dobrze. Rozumiem. Wobec tego mam świetny pomysł. Ty – zwróciłem się do gada – potrzebujesz obrońcy. A ty – wskazałem palcem na wojowniczkę – masz wielką ochotę chronić go, nawet za cenę swojego życia. Ja natomiast wolę położyć się w moim hamaku i odpoczywać. Proponuję zatem, szlachetny smoku… – Zatrzymałem się na chwilę, obserwując reakcję dziewczyny. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę, co przy jej tuszy wyglądało dość dziwacznie. Odwróciłem wzrok. – Szanowny smoku. Sugeruję, abyś zdjął Więź ze mnie i przerzucił ją na tę oto dzielną niewiastę, wspaniałą wojowniczkę, gotową umrzeć w twojej obronie.

Smok spokojnie dokończył koninę i dopiero wtedy spojrzał na nas.

– Magicznie zadzierzgniętego węzła nie można przenieść na inną osobę – wyjaśnił. Następnie wskazał szponem na kobietę – Nie potrzebujemy jej. Jestem smokiem i jeśli nie śpię, to potrafię sam zadbać o swoje bezpieczeństwo. – Ze zrozumieniem spojrzałem na rozrzucone wokół resztki zbroi i oręża. W moich oczach pojawiło się nieme pytanie. Smok chrząknął. – Yhy. Związałem się z tobą, bo nie zawsze rozumiem ludzi i potrzebuję twojej porady, jak pozbyć się tych drani, co chcą mnie zabić. Poza tym zawsze zasypiam po magicznym przemieszczeniu się, a na ogół w ten właśnie sposób podróżuję. We śnie ktoś może mnie skrzywdzić.

Poczułem, jak nogi uginają się pode mną. Wzdłuż kręgosłupa przeleciał mi najpierw dreszcz, a następnie strumyk zimnego potu.

– Nie można przenieść tej Więzi na nikogo innego?! – Mój głos zadrżał.

– Hmm. Przynajmniej ja nie znam takiego sposobu.

– I połączyłeś się ze mną tylko dlatego że potrzebujesz mojej rady od czasu do czasu oraz czuwania nad tobą podczas snu? Zmarnowałeś zaklęcie Więzi! Mogłeś zapłacić mi trochę złota i wyjaśniłbym ci, że przed najemnikami lorda Kreona nie ma ucieczki. On ma szpiegów na całym świecie. Robi też interesy ze wszystkimi możnowładcami i jeśli znajdziesz się na ich terenie, to ci bez zmrużenia oka sprzedadzą nas jemu, jeśli tylko tego od nich zażąda!

Mała kobietka złapała mnie za rękę.

– Nadchodzą – powiedziała i wyciągnęła swój zakrzywiony miecz. Dopiero teraz usłyszałem zgiełk zbliżającego się tłumu i poczułem zapach płonących pochodni. – Będę walczyć teraz w obronie mego smoka i przy jego boku z przeważającymi siłami wroga.

– No to koniec. – Poddałem się.

Smok podszedł do mnie.

– Zamierzasz spalić ich ogniem? – zapytałem. – To są moi sąsiedzi. Niektórzy z nich są moimi przyjaciółmi.

Jaszczur przez chwilę się zastanawiał.

– Nie muszę ich zabijać, jeśli tego nie chcesz. Przeniosę cię magicznie do innej krainy. Dotknij mego ciała.

Wyciągnąłem dłoń i po chwili poczułem zawrót głowy. Przymknąłem oczy, a gdy je powtórnie rozwarłem, miałem przed sobą morze wysokich traw. Ani śladu mojego domu, ani śladu prześladowców, poszukujących smoka. Zimny, przenikający nas wiatr przesycony był zapachem polnych kwiatów. Obok smoka ujrzałem szeroko uśmiechniętą wojowniczkę, która najwyraźniej również zdążyła na czas uchwycić się gada.

– O w mordę…

Tłum przybliżał się, a wraz z nim narastał hałas, wywołany gniewnymi okrzykami i szczękiem prowizorycznego oręża, w które był uzbrojony. Pył poderwany setkami butów unosił się ponad drogą, znacząc trasę przemarszu mieszczan. Z tumanu kurzu wyłonił się nagle jeździec, wyprzedzając pieszych, niosących kosy, topory i zaostrzone kije, którymi mieli nadzieję pokonać smoka. Pokrywała go błyszcząca zbroja w czarnym, rzadko spotykanym kolorze. Dopadł podwórza domu i osadził konia w miejscu, gdzie jeszcze niedawno przebywał smok i jego nowi towarzysze. Za zbójcerzem pojawili się kolejni wojownicy w srebrzystych zbrojach, zajeżdżający przed domostwo na spienionych wierzchowcach. Najwyraźniej spieszyli tu z daleka. Czarny rycerz zeskoczył z konia i zbliżył się do domu. Rozejrzał się uważnie dookoła, jakby czegoś szukając. Jego doświadczonym oczom nie umknęły ślady niedawnej walki. Smoczy płomień nie zniszczył plam krwi na trawie, a rozrzucony oręż i resztki opancerzenia pozostawione w nieładzie wskazywały raczej na nieco dłuższą potyczkę niż jednorazowy wyczyn potwora.

Jego ponadnaturalnym zmysłom ukazały się pozostałości niedawno użytej smoczej magii. Wyciągnął dłoń i w oparze uniesionej nagle z ziemi mgły poczęły ukazywać się obrazy. Wielki jaszczur, szykujący się do magicznego przemieszczenia, na co wskazywały linie tworzącego się zaklęcia, mężczyzna, dzierżący w swych dłoniach ciężki topór oraz kobieta. Nagle ciałem wojownika wstrząsnął dreszcz. Cień dziewczyny emanował tak silną, obcą a zarazem tajemniczą energią, że rycerz w czarnej zbroi nie mógł przestać się w nią wpatrywać, a gdy odrzuciła krucze, niesforne włosy, to naraz oczy zapłonęły mu gorącym, pierwotnym pożądaniem i pojawiła się w jego głowie jedna myśl: „Muszę ją mieć! Zabiję smoka i pozbędę się tego mężczyzny, ale kobieta musi być moją”. Zawinął się w miejscu, wskoczył na konia i wraz ze swym oddziałem ruszył galopem w dal.

Siedziałem na omszałym głazie, wpatrując się tępo w słońce zachodzące na bezkresnej prerii. Nawet niezwykłe piękno tego zjawiska nie było w stanie mnie pocieszyć. Byłem załamany. Nieszczęśliwy zastanawiałem się, dlaczego mam w życiu aż tak wielkiego pecha. Właśnie wtedy, gdy moje życie wydawało się być wreszcie przyjemne i zorganizowane w sposób, o jakim zawsze marzyłem, muszę uciekać nagle przed asasynami, nasłanymi przez jednego z najniebezpieczniejszych ludzi tego świata. W dodatku muszę dbać o to, by nic złego nie przydarzyło się spoczywającej obok mnie paskudnej bestii, bezwzględnie przekonanej o swojej własnej mądrości i mocy, przy tym prawie zupełnie ślepej na drobny mankament, związany ze swoją magiczną potęgą – otóż zasypia twardo po każdej magicznej podróży, pozostając w tym stanie całkowicie bezbronną. I co najważniejsze, jeśli ten smok zginie, to umrę i ja, ponieważ zadzierzgnął on ze mną magiczną Więź. Zazgrzytałem zębami z gniewu i bezsilności.

No i jeszcze ona – mała, korpulentna kobietka, będąca najprawdopodobniej jedną z najskuteczniejszych wojowniczek po tej stronie Oceanu Ciszy. Odniosłem przynajmniej takie wrażenie, obserwując jej pojedynek z najemnikami, którzy próbowali uśmiercić jej gadziego idola. Nie miałem do niej jednak zupełnie zaufania i przeczuwałem, że może stać się ona dla nas źródłem przyszłych problemów, jeśli nadal będzie tak bezkrytycznie wielbić smoka. Kątem oka dojrzałem, jak gładzi smocze łuski, wpatrując się w gada maślanymi oczyma. Zrobiło mi się niedobrze.

Skuliłem się w sobie, częściowo z powodu przygnębienia, w jakim się znalazłem, a po części z powodu chłodu. Po chwili podniosłem się i dorzuciłem kilka gałęzi do ogniska, które rozpaliłem jakiś czas temu. Ani smok, ani dziewczyna oczywiście nie pomogli mi w jego przygotowaniu. Najwyraźniej stworzeni zostali do wyższych celów. Rozszedł się jodłowy zapach, uwolniony z zielonych igieł przez ogień. Na szczęście dookoła nas rosły zwarte kępy karłowatych drzew, umożliwiając łatwe zebranie opału. Woń płonących olejków w niewielkim tylko stopniu poprawiła mi samopoczucie. Jednak na tyle, abym wykrzesał w sobie siły do zastanowienia się, co mamy robić dalej.

Smok oczywiście smacznie spał. Zapadł w sen zaraz po przybyciu w to miejsce. Gdyby groziło nam tutaj jakiekolwiek niebezpieczeństwo, to z pewnością Jego Wielka Szanowność i Wspaniałość nie byłaby w stanie nas przed nim obronić. Przynajmniej dopóki się nie wyśpi. Amazonka może i była wspaniałą wojowniczką, ale mówiąc szczerze, działała mi na nerwy jeszcze bardziej niż ten podły jaszczur. Jeśli nie zastygała wpatrzona ze ślepą miłością w smoka, to obwieszona wszelkiego rodzaju orężem uwijała się dookoła nas tak prędko i nieprzewidywalnie, że ciągle odnosiłem wrażenie, iż jeśli tylko nieopatrznie postąpię krok nie w tę stronę, co trzeba, to natychmiast nadzieję się na jej nóż lub włócznię.

Wyciągnąłem zmarznięte stopy w stronę ognia, westchnąłem ciężko i począłem zastanawiać się nad naszą obecną sytuacją. Po chwili byłem jednak jeszcze bardziej sfrustrowany niż wcześniej. Zdecydowanie miałem za mało danych, aby podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję. Gdzie jesteśmy? W jaki sposób smoczysko wybiera krainy, do których nas przenosi? A jeśli będziemy powtarzać ten manewr, to czy zawsze będą to bezpieczne miejsca? Co będzie, jeśli znajdziemy się w ten sposób nagle pośród wrogów, a potwór ułoży się wygodnie do snu i pozostawi walkę o życie nam? Kim wreszcie jest ta dziewczyna? Czy oprócz machania mieczem potrafi ona jeszcze sensownie myśleć, a jeśli nie, to czy sobie pójdzie, jeśli ją o to grzecznie poproszę. Ciągle odnosiłem nieodparte wrażenie, że wcale nie jesteśmy z nią aż tak dużo bardziej bezpieczni. Jej pociąg do walki może nam jeszcze kiedyś napytać biedy. Oczywiście byłem jej wdzięczny za ocalenie, jednak aż wzdrygnąłem się na wspomnienie zimnego błysku w jej oczach, gdy szykowała się do walki z całym miasteczkiem. I najważniejsze pytanie. Jeśli nasz gad nie wie, czy i w jaki sposób można przenieść lub zerwać łączącą nas Więź, to kto jeszcze może to wiedzieć? Nie miałem zamiaru poddać się i stracić życia z powodu fanaberii jakiegoś jaszczura. Postanowiłem, że przy najbliższej okazji muszę wydobyć z moich towarzyszy jak najwięcej informacji, które pozwolą mi podjąć jakąś sensowną decyzję odnośnie do naszych dalszych kroków.

W tym momencie wielkie cielsko poruszyło się. Rozległo się też głębokie i głośne ziewnięcie, a następnie potwór usiadł.

– Mamy tu coś do zjedzenia?

– Trawę – odpowiedziałem.

– Jak śmiesz odzywać się w ten sposób do smoka?! – Zimne ostrze zamigotało mi przed oczyma.

Zagryzłem wargę. Po chwili odpowiedziałem:

– Mam gdzieś twojego pieszczoszka. I nie zabijesz mnie ani nie skrzywdzisz, bo to wszystko wpłynie na smoka. Mam rację? – Wypowiedziałem szybko te końcowe zdania, widząc, jak po moich pierwszych słowach wojowniczka ponownie zrywa się z płonącymi oczami i nożem w dłoni.

Smok przytaknął basem:

– Tak. Jeśli ktoś zrani ciebie, to ja też to poczuję. Jeśli ja zostanę uderzony, to ty też będziesz miał siniaka. Tak działa nasza Więź. – Ziewnął szeroko, próbując wybudzić się z magicznego snu.

Dziewczyna wreszcie usiadła, ale nie schowała noża.

– Macie może jakiś pomysł, jak możemy się wykaraskać z naszych kłopotów? – Spojrzałem z nadzieją na moich towarzyszy.

– Hmm – mruknął smok. – Wybrałem cię właśnie z tego powodu, żebyś coś mądrego wymyślił. My smoki nie myślimy tak jak ludzie. Rzadko kiedy zastanawiamy się nad przyszłością. Gdy po raz kolejny znajdziemy się w zagrożeniu, to mogę spalić ogniem naszych wrogów albo przenieść nas do innej krainy, jeśli wolisz. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Z tego to właśnie powodu potrzebuję ciebie. – Znowu ziewnął i zwinął się w kłębek.

Odwróciłem się teraz w kierunku małej kobietki. Nie odzywałem się, czekając na jakąś reakcję z jej strony. Po chwili jej oczy przygasły i opuściła wzrok.

– Ja oddam życie w obronie smoka – powtórzyła cicho.

Westchnąłem głęboko. Niestety tego się właśnie domyślałem. Dwie maszyny do zabijania, nieużywające zbyt często pomyślunku. W końcu po co to robić, kiedy można przerazić lub zamordować każdego, kto tylko stanie ci na drodze. O, jak dobrze znałem ten typ istot.

– W mor…

Znowu zagryzłem wargę.

– Dobrze. Wobec tego zostawcie myślenie mnie. Jeżeli mamy wyjść cało z tej przygody, to po pierwsze ty – zwróciłem się do wojowniczki – przestaniesz mnie straszyć i będziesz trzymać z dala ode mnie swój arsenał. A ty – popatrzyłem groźnie na gada – odpowiesz na wszystkie moje pytania tak dokładnie, jak tylko jest to możliwe. Zgoda?

Jedna głowa i jeden łeb skinęły mi na zgodę.

– Dobrze. Wobec tego zadam najpierw pytanie, które od dłuższego czasu nie daje mi spokoju. Kobieto, kim ty jesteś i skąd wzięłaś się na moim podwórku?

Dziewczyna podniosła wzrok. Jej oczy znowu rozbłysły.

– Szukałam smoka. Mam na imię Nasturcja. Nastia. – Skrzywiła się. – Wiem, że to nie najlepsze imię dla wojowniczki… Prawie wszystko ze mną jest nie tak. – Potrząsnęła głową ze złości, rozwijając czarne włosy. Z tym wyrazem niepewności w obliczu wyglądała nawet sympatycznie. – Jestem córką królowej Amazonek z kraju Ost-Tienn. Niestety ze względu na to, że nie bardzo pasowałam do ideału moich sióstr – za niska, za gruba i zbyt romantyczna – zostałam z niego wygnana. No, może przyczyniło się też do tego kilka pojedynków, jakie stoczyłam i kilka wypadków, które spowodowałam swoją nieuwagą. Zresztą nie musisz wiedzieć wszystkiego – przyznała, zagryzając wargi.

Spoglądałem na kobietę, zdziwiony jej nagłą szczerością. Nie spodziewałem się takiego wyznania ze strony nieustraszonej Amazonki.

Dziewczyna odgarnęła z czoła swe długie i niesforne włosy.

– Urodziłam się jako pierwsza z dwóch córek władczyni tego królestwa Amazonek. – Najwyraźniej Nasturcja postanowiła podzielić się ze mną w tej chwili historią swojego życia. Nie byłem do końca pewien, czy chcę jej teraz całej wysłuchać, ale nic nie powiedziałem, westchnąłem tylko i zamieniłem się w słuch, mając nadzieję na to, że usłyszę może coś pożytecznego, co będę mógł potem wykorzystać w poszukiwaniu sposobów naszego ratunku.

– Rzadko mam okazję dzielić się historią mojego życia. Zresztą uczynię to po raz pierwszy, odkąd opuściłam moją ojczyznę. Przyznaję ci jednak rację, że skoro od naszej współpracy zależy życie smoka, to powinieneś wiedzieć o mnie trochę więcej. Możesz liczyć na moje umiejętności walki, mam jednak kilka słabości, o których lepiej żebyś wiedział.

Odchrząknęła i znowu potrząsnęła głową, chowając za woalem ciemnych włosów swe nieco zaczerwienione lica.

– Moja matka była niezwykle dumna, mając dwie córki, gdyż to właśnie kobiety były w moim kraju wojowniczkami i przywódczyniami naszego ludu. Mężczyźni byli w nim również poważani, ale zajmowali się głównie pracą w polu, polowaniem i zbieractwem. Gdy ukończyłam osiem lat, dowiedziałam się, że właśnie rozpoczęło się moje szkolenie na kolejną królową Ost-Tienn. I to nie zwykłą przywódczynię, jakich wiele było przede mną, włączając w to moją matkę, tylko sławioną w przepowiedniach i legendach królową królów, kobietę, która poprowadzi lud Amazonek do zwycięstw i doprowadzi do pokonania i zjednoczenia sąsiednich krajów. Świadczyć miał o tym niesamowity, ponadnaturalny refleks, z którym się urodziłam, wytrwałość i łatwość, z jaką uczyłam się władania każdym dostępnym orężem. Mając dziesięć lat, opanowałam już wiele rodzajów broni lepiej niż moje nauczycielki.

Nastia zamilkła na chwilę, pogrążając się we wspomnieniach. Po chwili kontynuowała:

– To był dobry czas. Moja matka była ze mnie niezwykle dumna. Byłam świetną wojowniczką. Bez problemu zapamiętywałam też historię naszego królestwa i wdrażałam się w zawiłości rządzenia krajem. Miałam tylko jedną słabość. Musiałam zapanować nad swoim temperamentem. A to okazało się wcale niełatwe. – Podniosła na mnie wzrok. – Zrozum, nie jest łatwo żyć, kiedy wyraźnie wyróżniasz się spośród swoich koleżanek. Zawsze chciałam być lubianą, mieć przyjaciółki, bawić się z nimi, marzyć i śmiać się. Jednak zwyciężając z nimi we wszystkich kategoriach, może za wyjątkiem piękności, a ta nie była cechą najbardziej cenioną w moim kraju, trudno mi było pozostać zwykłą i lubianą dziewczyną z sąsiedztwa. Poza tym byłam przecie księżniczką. W ich sercach z czasem wzbudziła się zawiść. Moje siostry, kuzynki i inne uczennice przestały traktować mnie jak przyjaciółkę, a poczęły dokuczać mi na wiele sposobów. Niestety to wtedy właśnie w całej pełni odkryła się też ta moja słabość. Otóż zupełnie nie potrafiłam w takich chwilach nad sobą panować i nieraz sprawiałam im za ich uszczypliwości bolesne lania, które wielokrotnie kończyły się dla nich krótkim pobytem w szpitalu. Moja matka częstokroć przechodziła ze mną rozmowy, w których tłumaczyła mi, że opanowanie to jedna z najważniejszych cech przyszłej królowej. Nic to jednak nie pomagało. Gdy tylko ktoś nadepnął mi na odcisk, moja odpowiedź była natychmiastowa i bezwzględna. W miarę upływu czasu stawałam się coraz bardziej impulsywna. Po pewnym czasie większość przerażonych moim postępowaniem dziewczynek zaczęła mnie unikać. Nikt nie chciał już dłużej ze mną ćwiczyć. Często płakałam po nocach, nie wiedząc, jak mam sobie poradzić z tą moją słabością, a uwierz mi, że naprawdę się starałam.

Dziewczyna znowu zamilkła. Podrzuciłem trochę chrustu do ogniska i zarzuciłem na wojowniczkę jej płaszcz.

– Robi się coraz zimniej. Przeziębisz się.

Spojrzała na mnie z wdzięcznością.

– Możesz mi nie wierzyć – kontynuowała opowieść – ale ja naprawdę jestem osobą niezwykle wrażliwą. Bardzo przeżywałam to odrzucenie i to wtedy zaczęłam też więcej jeść. Z dnia na dzień pochłaniałam coraz to większe ilości smakołyków. Wcześniej byłam niewielką, szczupłą, dość ładną dziewczynką ze wspaniałymi, kręconymi włosami, którymi zachwycała się moja mama. Jednak nie potrafiąc poradzić sobie z tą sytuacją, zaczęłam mieć tendencję do jedzenia w nadmiarze. Tak właśnie dzisiaj myślę, że robiłam to, aby poprawić sobie w ten sposób samopoczucie. Coraz częściej też czułam wyraźnie, że nie spełniam już wcale nadziei, pokładanych we mnie przez moją matkę i starszyznę Amazonek. Dostrzegałam w ich oczach rozczarowanie moim niegodnym przyszłej królowej zachowaniem. Wielokrotnie spotykałam się z uwagami i zimnymi, karcącymi spojrzeniami nauczycielek, spowodowanymi najczęściej moimi wybuchami złości. Zaczęły się też wtedy pojawiać na mnie trochę zbyt duże krągłości, co również poczęło niepokoić moją matkę. Aby nie wpłynęło to na moje umiejętności walki, zaczęłam ćwiczyć jeszcze intensywniej. Jedynym przerywnikiem w treningu były dla mnie chwile spędzane w naszej pałacowej bibliotece. Posiadaliśmy bowiem całkiem spory księgozbiór. Najczęściej zanurzałam się w książkach, opowiadających historie miłosne, romantyczne, niezwykłe. To wtedy właśnie odpływanie w świat wykreowany w opowieściach stało się dla mnie takim samym ukojeniem, jak godziny spędzane na ćwiczeniach fizycznych. Pierwsze umożliwiło mi przeżywanie wyimaginowanego życia, w którym byłam powabną i piękną księżniczką, adorowaną przez nieustraszonych i niezwykle przystojnych książąt, których mogłam podziwiać za ich odwagę i umiejętności. Drugie pozwalało zapomnieć mi o bólu, który nieustannie odczuwałam w sercu.

Zrobiło mi się żal dziewczyny. Słysząc tę historię, dopiero teraz poczynałem rozumieć, jak kobieta o takiej konstrukcji fizycznej jak Nasturcja mogła być wojowniczką o tak niezwykłych zdolnościach.

– Najgorsza była moja siostra. – Nastia opowiadała ściszonym głosem. – Tak naprawdę to nigdy mnie nie lubiła, a gdy pewnego dnia dowiedziała się, że to ja jestem namaszczona do tego, aby usiąść na tronie królestwa i że to o mnie mówią stare przepowiednie, to poczęła faktycznie mnie nienawidzić. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Przecież byłyśmy rodzonymi siostrami. Nasze relacje popsuły się zaś zupełnie, kiedy ukończyłam jedenaście lat.

Ku mojemu zdziwieniu dziewczyna zaczęła płakać. Zupełnie nie wiedziałem, jak mam się w tej sytuacji zachować. Nie znałem jej na tyle, aby podejść i ją przytulić, na co nawet miałem ochotę. Trochę się jej jednak obawiałem, stąd zamiast podnieść się z miejsca, tylko czekałem, aż wojowniczka się uspokoi. Po chwili dziewczyna otarła łzy.

– Przepraszam. Nie mówiłam ci? Naprawdę jestem wrażliwą osobą, której nikt nie rozumie.

Poczułem w tym momencie ciarki przechodzące mi po plecach. Z doświadczenia wiedziałem, że takie osoby są najbardziej niebezpieczne.

– To wtedy właśnie zdarzył się ten wypadek, o którym wspominałaś?

Kobieta wzruszyła ramionami.

– Jeden z wielu wypadków. Na urodziny otrzymałam wspaniałą włócznię. Giętką niczym trzcina i mocną niczym stal. Ćwiczyłam sobie na dziedzińcu naszego pałacu, kiedy pojawiła się moja siostra i jak to miała w zwyczaju, poczęła wyszydzać moje ruchy. W pewnym momencie zaczęła rzucać we mnie karpanami.

– Karpanami? – Spojrzałem na nią zdziwiony.

– To są kauczukowe owale, z otworami pośrodku, które służą do dwóch celów. Do trenowania celności rzutów włóczni czy strzałów z łuku oraz do przeszkadzania w wykonywaniu standardowych ćwiczeń z bronią.

– Nie rozumiem.

Nasturcja poczęła tłumaczyć. W tonie jej głosu pojawiła się nuta zniecierpliwienia moim brakiem domysłu.

– Kiedy po raz tysięczny wykonujesz dane ćwiczenie, musi istnieć sposób, aby wytrącić cię z rytmu, który jest już w twoich kościach. Inaczej dalsza praktyka nie miałaby sensu i nie przydałaby się w realnej walce. Do tego właśnie służą karpany. W każdym razie – mówiła dalej – początkowo nawet się ucieszyłam, że przestała wreszcie zrzędzić i mimowolnie pomaga mi w treningu. Jednak po chwili dołączyło do niej kilka jej najbliższych koleżanek. Zaczęły używać coraz to większych i cięższych karpanów, tak że coraz trudniej było mi się skupić na ćwiczeniu, a musiałam poświęcić całą uwagę unikom, aby nie dostać którymś z karpanów w głowę. Wreszcie wyglądało to tak, jakby dziewczyny miały zamiar naprawdę mnie zranić. Zawołałam, żeby przestały, ale to rozjuszyło je jeszcze bardziej. Zaśmiały się jedynie, nie przerywając rzutów. Najwyraźniej miały niezłą zabawę, widząc moje rozdrażnienie i wysiłki, aby unikać ich ciosów. Oczywiście jak się już pewnie domyśliłeś, nie wytrzymałam tego dłużej i rzuciłam się na nie. Rozjuszona zadawałam im tak silne razy moją włócznią, że rozbiegły się wreszcie z krzykiem i przerażeniem. Moja siostra została jednak na miejscu. Złapała ćwiczebny miecz i zaczęła ze mną walczyć. Wykrzykiwała przy tym obelgi, których nie mogłam ścierpieć, więc…

Wpatrywałem się w nią, czekając na zakończenie opowieści.

– Więc złamałam jej nogę w trzech miejscach – dokończyła wojowniczka.

– Przykro mi – powiedziałem.

– A mnie wcale nie. Sama sobie wtedy na to zasłużyła. Jednakże nasza matka wpadła w istny szał. Ponieważ to zazwyczaj ja zachowywałam się nieodpowiedzialnie i emocjonalnie, to nikt oczywiście nie uwierzył w moją wersję tej historii. Sprawa była o tyle poważna, że uszkodziłam ją naprawdę mocno, tak że nawet kiedy kości się zrosły, moja siostra już na całe życie pozostała chromą. Szczęśliwie nie przeszkadzało jej to aż tak bardzo w ćwiczeniach i w walce, inaczej sprowadziłabym na nas wstyd i hańbę. Nikt nie ma prawa uszkodzić innej Amazonki. Musimy się wzajemnie wspierać, a nie ze sobą walczyć. Nikt nie chciał jednak mnie wysłuchać. Zostałam surowo ukarana, a moja siostra znienawidziła mnie oczywiście jeszcze bardziej.

– Przykro mi – powtórzyłem.

Nasturcja machnęła ręką.

– Taka to jest moja smutna historia. Takie było moje życie w Ost-Tienn aż do czasu, gdy przyszło mi opuścić moją ojczyznę.

– Dziękuję – powiedziałem poważnie. – Naprawdę doceniam twoją szczerość.

Tego się niestety obawiałem, pomyślałem sobie przy tym. Dziewczyna zapewne obroni nas przed zagrożeniem ze strony kilku zbójcerzy, jednak swoim nieopanowaniem może sprowadzić na nas jeszcze większe kłopoty…

Przysunąłem się do ogniska, gdyż robiło się coraz zimniej.

– Gdy opuściłam moje ziemie, wędrowałam trochę po świecie w poszukiwaniu miłości i przygód. – Dziewczyna kontynuowała zwierzenia. – Niestety przygód napotkałam aż za wiele, zaś z miłością to poszło mi już niestety znacznie gorzej. – Westchnęła głęboko. – Po prostu nie spotkałam jeszcze nigdy mężczyzny, który by mi dorównał w walce, a jest to niezbędny warunek udanego ze mną związku.

Pogubiłem się trochę w tym rozumowaniu.

– Co ma wspólnego miłość z umiejętnością walki?

– O, bardzo wiele. Przynajmniej w moim przypadku. – Opuściła wzrok. – Mówiłam ci już przecież, że jestem dość impulsywna i w chwili gniewu łapię za miecz lub nóż…

Znowu poczułem, jak dreszcze przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa. Zaczynałem powoli rozumieć jej problem.

– Pewnego dnia, stosunkowo niedawno, doszły mnie wieści o tym, że pojawił się na tych ziemiach prawdziwy smok. Istota z legend, o której pisze się w romantycznych powieściach i wierszach, które tak lubię. – Zaczerwieniła się nieco. – A ponieważ miałam złe doświadczenia z rycerzami, wybrałam stronę smoka. Kiedy zaś w końcu go ujrzałam, poznałam, czym jest prawdziwe piękno i doskonałość…

Zdziwiony gad spojrzał na mnie badawczo. Machnąłem ręką.

– Mniejsza z tym – powiedziałem. – To bardzo miło, że jesteś z nami i pragniesz strzec leżącą tu postać z baśni nawet kosztem swego zdrowia i życia. Myślę nawet, że możesz mieć wiele możliwości, aby to udowodnić. Jednakże teraz najbardziej chciałbym dowiedzieć się od smoka tego, czy istnieje jakikolwiek cień szansy, że łączącą mnie z nim magiczną Więź można przenieść na kogoś innego albo ją przerwać.

– Jak to? – Dziewczyna znowu poderwała się na nogi. – Naprawdę chciałbyś zerwać wasze magiczne połączenie? Przecież jest to niesamowity zaszczyt. Prawdopodobnie jesteś jedynym człowiekiem na świecie, który go dostąpił.

Teraz nadeszła moja szansa. Chrząknąłem i powiedziałem oficjalnym głosem:

– Droga panno Nasturcjo, gdyby przeniesienie Więzi okazało się być możliwe, to czy zechciałaby pani mnie w tym zastąpić?

Kobieta zbladła i usiadła. Na jej twarzy pojawił się powoli wyraz błogiego szczęścia.

– To byłby dla mnie niezwykły honor. Oczywiście.

Zwróciłem się teraz w stronę jaszczura:

– Mówiłeś co prawda, że jest to niemożliwe. Jednak proszę, dobrze się nad tym jeszcze raz zastanów. Czy słyszałeś w ogóle kiedyś o takiej możliwości?

– Wybrałem ciebie! – Smok wyglądał na obrażonego.

Zamknąłem oczy i policzyłem w ciszy do dziesięciu.

– Naprawdę to doceniam – powiedziałem z lekkim przekąsem. – Zapewniam cię, że nawet jeśli uda nam się kiedyś tego dokonać, to i tak do tego czasu muszę cię chronić i doradzać ci, o mocarny smoku. Przecież moje własne życie od tego zależy, więc z pewnością zrobię, co w mojej mocy, aby cię strzec. Jednakże grozi ci niebezpieczeństwo ze strony uzbrojonych band najemników i na dłuższą metę ta oto wojowniczka będzie dla ciebie zdecydowanie lepszą ochroną niż moja skromna osoba. Zrozum mnie. Przecież ja nie jestem rycerzem i nie mogę się mierzyć z zawodowymi wojownikami. W razie zagrożenia Nastia jest zdecydowanie bardziej właściwą osobą, by stanąć w twojej obronie.

– Nie chcę jej – powiedział smok zdecydowanie i odwrócił łeb.

Znowu ciężko westchnąłem.

– Rozumiem. Dobrze. Zostawmy na chwilę sprawę zastępstwa. Czy możemy wobec tego porozmawiać, tak czysto hipotetycznie, na temat zerwania lub przeniesienia naszego związania? Czy istnieje w ogóle taka możliwość? Nigdy nie wiadomo, kiedy taka wiedza może nam się przydać. Nie musimy podejmować w tej chwili żadnych decyzji. – Spojrzałem na niego z nadzieją.

Gad podrapał się pazurem po głowie. Rozległ się dźwięk, przypominający szuranie nożem po patelni. Wzdrygnąłem się.

– Pewnego dnia, dawno temu, przypominam to sobie trochę jak przez mgłę, przysłuchiwałem się opowieści starego smoka o takim zdarzeniu. – Jaszczur zamilkł na chwilę, próbując przypomnieć sobie szczegóły. Wreszcie pokiwał głową. – Niestety nic więcej nie pamiętam. Chociaż zaczekaj. Coś mi świta. – Znowu się zamyślił. Aż podniosłem się z miejsca i spojrzałem na niego z nadzieją.

– Postaraj się sobie coś przypomnieć. Cokolwiek – poprosiłem.

– No nic. Zupełnie nic. Znowu mi uciekło. Chociaż? Może coś… O tak. Już wiem. Potrzebny jest do tego drugi smok.

– O w… – Zacisnąłem zęby i usiadłem zrezygnowany. – No to koniec. Podobno jesteś ostatnim z tego gatunku?

– A kto tak powiedział?

Spojrzałem na niego zaskoczony.

– To istnieją gdzieś jeszcze inne smoki na tym świecie?

– Oczywiście. Tak myślę. No tak. Przecież powinny gdzieś być, skoro ja istnieję. Nawet pamiętam, że je spotkałem. Tylko… nie wiem gdzie.

Złapałem się za głowę.

– Spokojnie. Uporządkujmy fakty. Na razie wiemy już, że istnieje jakaś szansa na zerwanie tej Więzi. Niestety nie znasz żadnych szczegółów oprócz tego, że potrzebny jest do tego jeszcze jeden smok. Jesteś również przekonany, że inni przedstawiciele twojego gatunku z pewnością żyją gdzieś na tym świecie, tylko nie wiesz gdzie. Zgadza się?

– No tak.

– Od czego w tej sytuacji zacząłbyś poszukiwania innego smoka?

Gad znowu zazgrzytał pazurem po łuskach za uszami.

– Myślę, że gdybym chciał odnaleźć innego smoka, to począłbym przemieszczać się magicznie po krainach z moich dawnych wspomnień lub… marzeń. Czasami bardzo trudno jest je od siebie odróżnić… Jeśli będę pragnął spotkania z innym smokiem naprawdę mocno, to go przecież wreszcie odnajdę. Albo ją… – Nagle z jego pyska popłynął wąski strumień ognia.

Odskoczyłem na bok, ratując skórę.

– Przestań! Spalisz nam cały zapas drewna na dzisiejszą noc.

– Ooo, przepraszam. To niechcący. Już bardzo dawno nie myślałem o tych sprawach. Jednak wydaje mi się, że dawno temu spotkałem smoczycę i spędziłem z nią trochę czasu. Przypominam sobie nawet, że miała takie błyszczące łuski… – Odskoczyłem przed kolejnym strumieniem ognia.

– Przestań! Skup się na zadaniu, a nie na marzeniach. Jak to wydaje ci się? Nie wiesz tego na pewno?

Gad skinął potulnie głową. Wyglądał na nieco zawstydzonego tą odruchową reakcją na wspomnienie żeńskiego przedstawiciela swego gatunku.

– Wszystko spowija mgła tak gęsta, że nie jestem w stanie odróżnić wspomnień od marzeń czy wyobrażeń. Jeśli jednak smoki przebywają gdzieś na tym świecie, a przecież powinny, skoro ja tu jestem, to jeśli będę bardzo pragnął spotkania z nimi, moja magiczna intuicja powinna skierować mnie bezpośrednio do właściwego miejsca – zawyrokował zadowolony z siebie.

– Ale czy jesteś tego pewien? Czy przesłyszałem się, czy też wspomniałeś coś o przemieszczeniu się do krainy z twoich marzeń? Brzmi to dla mnie niezbyt konkretnie i raczej niebezpiecznie.

– Tłumaczyłem ci, że smoki nie zastanawiają się nigdy nad przeszłością czy przyszłością. Żyjemy tym, co dzieje się dzisiaj, tutaj, dookoła nas. Dlatego niewiele mogę sobie przypomnieć z czasów, kiedy mieszkałem pomiędzy innymi smokami. Musisz też pamiętać, że jestem istotą posługującą się magią, więc moje marzenia są tak samo realne jak autentyczne wspomnienia.

Zastanowiłem się przez chwilę nad tymi słowami. Była to ciekawa teoria, z którą nie miałem prawa dyskutować. W końcu to on powinien wiedzieć najlepiej, jak funkcjonuje smocza magia, nie ja. Nie przekonał mnie co prawda do końca, że odnajdzie drogę do smoczego kraju, jednakże pojawiła się dla nas jakaś szansa. Z drugiej strony nie miałem zupełnie zaufania do tych jego zdolności podświadomego typowania właściwych miejsc przerzutu, a nieprzewidywalne przemieszczanie się po różnych krainach wraz ze smokiem, który zasypia natychmiast po przejściu, mogło być śmiertelnie niebezpieczne. Westchnąłem. Mimo wszystko to było jedyne, co nam w tej chwili pozostało. Musieliśmy spróbować. Inaczej moje życie i tak mogło się szybko zakończyć. Poczułem lekką ulgę. Przynajmniej mamy już jakiś plan, którego możemy się trzymać.

Smok w pewnej chwili wstał, ziewnął i przeciągnął się.

– Ruszajmy – powiedział.

Wojowniczka natychmiast przytuliła się do cielska gada.

– Hola, hola. Dopiero co przybyliśmy do tego miejsca – zaoponowałem. – Wygląda na całkiem bezpieczne. Prześpijmy się, odpocznijmy, a jutro zbadamy uważnie, w jaki sposób można pokierować twoją intuicją. Nie chciałbym, żeby spotkała nas jakaś nieprzyjemna niespodzianka.

– Nie – powiedział rozochocony smok. – Spodobał mi się ten pomysł. Zatęskniłem nagle, aby spotkać kogoś z mojego gatunku. Myślę, że to może być bardzo przyjemne spotkanie. Ruszajmy natychmiast. Raz, dwa…

Ledwie zdołałem złapać go za łapę, natychmiast poczułem ten dziwny zawrót głowy, związany z użyciem smoczej magii. Gdy otworzyłem ponownie oczy, zobaczyłem smoka, kładącego się do snu, wojowniczkę, której twarz wyglądała dziwnie blado, zapewne z powodu światła księżyca oraz… zamek lorda Kreona Barczystego w odległości nie większej niż dwie staje, czyli około pięciu mil od wzgórza, na którym właśnie wylądowaliśmy.

Rozdział 2

Żądza

W tym momencie usłyszałem zgrzyt wyciąganej z pochwy szabli. Zdeterminowana mina wojowniczki mówiła wszystko. Stanęła w rozkroku przed cielskiem śpiącego gada, oczekując wroga i niechybnej, acz chwalebnej śmierci. Potrząsnąłem głową i chuchnąłem w dłonie, aby je trochę ogrzać. Zaczynała się już noc i panował tu przejmujący chłód.

– Bardzo dobrze – powiedziałem. – Ty tu stój i zabij każdego drania, który zdoła się dostać na to miejsce, a ja w międzyczasie spróbuję coś wymyślić. Musimy jakoś przetrwać, dopóki smok się nie obudzi i nie zabierze nas stąd jak najdalej. Co pewien czas kopnij go, proszę, mocno, aby sprawdzić, czy jeszcze śpi. – Odsunąłem się natychmiast, gdyż ostrze zakrzywionego miecza przeleciało tuż przy mojej szyi. – Ej, nie zapominaj się! Chcesz przecież, aby twój pupil pożył jeszcze trochę dłużej.

– To był odruch – usprawiedliwiła się dziewczyna. Znowu zadrżałem. Chyba naprawdę lepiej będzie zostawić ją gdzieś po drodze. Tylko jak to zrobić? Uczepiła się nas jak rzep psiego ogona.

Spojrzałem na zamek, mając nadzieję, że nasze pojawienie się tutaj pozostało niezauważone. Niestety natychmiast spostrzegłem, że na murach zapalają się ognie pochodni, a jeźdźcy wypadają galopem z otwartych bram zamczyska.

– O w mordę!