Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy - Dorota Sidz - ebook + książka

Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy ebook

Sidz Dorota

3,2

Opis

Książka Doroty Sidz nie tylko dosłownie wbija czytelnika w fotel i zaskakuje wartką akcją, ale i zmusza do refleksji nad kondycją współczesnego świata. Po jej przeczytaniu nic już nie będzie takie samo.
Podkomisarz Krystyna Łąkowska dostaje zgłoszenie o spalonym samochodzie w lesie.Kiedy przyjeżdża na miejsce, po wraku nie ma śladu. Postanawia poprowadzić śledztwo na własną rękę. Sprawy komplikują się coraz bardziej. Życiu podkomisarz, jej rodziny i ludzi, którzy jej pomagają, zaczyna zagrażać poważne niebezpieczeństwo.

Czy uda jej się rozwikłać zagadkę spalonego samochodu i dokąd ją to zaprowadzi?
Czy dowie się, kto za tym stoi?
Czy zdoła ujść z życiem, ochronić najbliższych i współpracowników?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 210

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (13 ocen)
3
2
4
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
milksponge

Nie oderwiesz się od lektury

super książka
00

Popularność




I

Martyna włożyła strój do biegania, zawiązała buty i wcisnąwszy czapkę na głowę, wyszła cicho z domu. Lubiła te chwile sam na sam ze swoimi myślami. Zawsze skręcała do parku, gdzie przed piątą rano nie było nikogo, tym razem postanowiła jednak pobiegać po lesie. Był trochę dalej, ale tego dnia nie musiała się spieszyć. Zamierzała po prostu biec między drzewami dokąd nogi poniosą. Wybrała szlak niebieski, choć przez krótką chwilę zastanawiała się nad żółtym. W lesie przeważały stare drzewa liściaste, było też trochę świerków i sosen. Ptaki śpiewały jak oszalałe, może na powitanie słońca, którego promienie przebijały się przez liście. Zapowiadał się kolejny piękny letni dzień. Od dzisiaj aż do końca lata biegam tylko po lesie – postanowiła.

Nagle poczuła dym. Zapach spalenizny był natarczywy, wdzierał się w nozdrza, gryzł i zmuszał do kaszlu. Martyna zatrzymała się, wyjęła z bocznej kieszonki spodni chusteczkę, zasłoniła nią nos oraz usta i zaczęła się rozglądać. Na dużej polanie stał samochód, a właściwie to, co z niego zostało. Podeszła bliżej, a po chwili zajrzała do środka. Na siedzeniu kierowcy znajdowały się spalone zwłoki. Pierwszy raz w życiu widziała coś takiego. Zrobiło się jej niedobrze. Odbiegła szybko na bok i zwymiotowała. Kto to zrobił i dlaczego? Jak powinnam teraz postąpić? – pojawiały się kolejne myśli. W dodatku nie miała przy sobie telefonu, nigdy go nie brała, gdy szła biegać.

***

Nagle usłyszała warkot silnika. Obejrzała się i zobaczyła kolejny samochód. Właśnie szybko odjeżdżał. Pobiegła w tamtą stronę, ale po aucie zostały już tylko tumany kurzu. Wróciła do spalonego wraku. Ciekawość wzięła górę nad strachem i postanowiła się dokładnie przyjrzeć znalezisku.

Auto było mocno pokiereszowane, ale dostrzegła fragment tablicy rejestracyjnej. Odczyściła chusteczką tyle, ile mogła, i odczytała litery GA i pierwsze trzy cyfry: 058. Potem podeszła ostrożnie do przodu. Ręce nieszczęśnika mocno ściskały kierownicę. Znowu poczuła, że robi jej się niedobrze, ale nie miała już czym wymiotować. Dobrze, że nic nie jadłam – pomyślała niespodziewanie i zaczęła się zastanawiać, czemu ten człowiek nie starał się uciec z płonącego samochodu. Postanowiła też nie wracać do domu po telefon, tylko pobiec prosto na policję.

***

Wbiegła zdyszana na posterunek i zaczęła opowiadać oficerowi dyżurnemu o tym, co przed chwilą zobaczyła.

– Chcę zgłosić… Biegałam po lesie… Coś się paliło… Był tam spalony samochód, człowiek… Komu mam to zgłosić?

W końcu zaczęła się niecierpliwić, a w dodatku miała wrażenie, że policjant patrzy na nią jak na wariatkę. Chyba nic nie rozumiał.

Po chwili usłyszała dźwięk otwieranych ciężkich metalowych drzwi.

– Proszę iść na pierwsze piętro, pokój sto dwanaście – oznajmił oficer dyżurny.

Martyna wzięła głęboki oddech i ruszyła po schodach. Przekonywała samą siebie, że powinna zachować spokój.

W pokoju 112 czekała na nią kobieta w cywilnym ubraniu: dżinsy, luźny kremowy sweter, sportowe buty. Miała długie, ciemne, prawie czarne włosy, gładko zaczesane do tyłu i związane gumką, okrągłą twarz i delikatny makijaż podkreślający piwne oczy. W niczym nie przypominała tych lal z seriali kryminalnych, biegających za przestępcami w wąskich spódniczkach i na wysokich szpilkach.

– Podkomisarz Krystyna Łąkowska – powiedziała zdecydowanym głosem, podchodząc do Martyny i podając jej rękę. Przeszyła ją wzrokiem.

– Martyna Jakubiak – odpowiedziała bardzo cicho wchodząca. Brak śliny w ustach utrudniał mówienie.

– Może napije się pani herbaty lub kawy? Woda się właśnie zagotowała.

– Tak, bardzo proszę herbatę, jeśli można.

– Proszę usiąść.

Spokojny głos policjantki sprawił, że Martyna poczuła się pewniej. Usiadła na krześle i przez chwilę przyglądała się kobiecie krzątającej się przy stoliku pod oknem. Stały na nim czajnik bezprzewodowy, cztery różne kubki i dwa słoiki – jeden z kawą, a drugi z czarną herbatą w torebkach. Potem zaczęła się ukradkiem rozglądać po pokoju. Nie było tam luksusowo. Dawno niemalowane ściany, okno, które aż się prosiło o wymianę, trzy stare duże biurka i drewniane krzesła. Spartańskie warunki – pomyślała, dziękując za herbatę.

Objęła dłońmi kubek w czerwone kwiatki, by poczuć ciepło, a następnie zamknęła oczy i skoncentrowała się na oddechu. Chciała się całkowicie uspokoić.

***

Krystyna przyglądała się przybyłej bardzo uważnie. Martyna Jakubiak była drobna, miała około stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu i chyba czterdziestkę na karku. Twarz trójkątna, duże niebieskie oczy, bardzo jasna cera. Jest piękna – pomyślała policjantka, zauważając też, że kobieta ma na sobie sportowy strój. Poczekała chwilę, aż tamta się uspokoi, i zaczęła pytać – o imię i nazwisko, adres i sprawę, z którą przyszła. Uważnie słuchała i notowała wszystko, co mówiła Martyna. Była coraz bardziej zaciekawiona.

– Trafi pani w to miejsce? Możemy tam od razu pojechać – zaproponowała.

– Tak, oczywiście – odpowiedziała już całkiem spokojnie Martyna.

Podkomisarz wykonała krótki telefon i po chwili w drzwiach pojawił się młody, wysoki, bardzo przystojny blondyn, również ubrany po cywilnemu: w dżinsowe bluzę i spodnie oraz szary podkoszulek.

– Dzień dobry, młodszy aspirant Jakub Kociński – przedstawił się Martynie.

– Jedziemy z panią Martyną Jakubiak, powiem ci wszystko po drodze, nie ma czasu – mówiła szybko Krystyna.

Martyna bardzo dokładnie zapamiętała polanę, na której skraju stał duży stary dąb, i dotarli bez problemu. Ale nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła: nie było ani samochodu, ani zwęglonych zwłok! Rozglądała się dookoła, bardzo zaskoczona. Wiedziała, że dobrze trafili, nie mogła się pomylić. Czuć było jeszcze zapach spalenizny, ale na środku polany zamiast spalonego auta znajdowało się jedynie niewygaszone dokładnie ogromne ognisko.

Krystyna podeszła do zdezorientowanej kobiety i ze złością krzyknęła:

– Co to za idiotyczny kawał!? Czy pani wie, co grozi za wprowadzanie policji w błąd? Za składanie fałszywych zeznań?

Ostatnich słów Martyna już nie słyszała. Poczuła tylko, jak robi jej się słabo, i nogi się pod nią ugięły. Po chwili wokół były tylko cisza i ciemność.

***

W szpitalu zrobiono Martynie szczegółowe badania, w tym rezonans i tomografię, i wykluczono wylew, udar oraz epilepsję. Lekarze nie mieli pojęcia, czemu wciąż była w śpiączce, i nie wiedzieli, kiedy to się zmieni.

Krystyna patrzyła na spokojną twarz kobiety i jej krótko ścięte rude włosy, których z powodu czapki wcześniej nie widziała. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Była pewna, że Martyna Jakubiak mówi prawdę, potrafiła wyczuć fałsz na kilometr. Jej reakcja na widok dogasającego ogniska była autentyczna. Ale w tej sprawie dostrzegała dużo niewiadomych. Czemu kobieta wciąż była nieprzytomna? Gdzie podziały się spalony samochód i zwłoki? Kto zadał sobie tyle trudu, aby to wszystko posprzątać? I po co? Krystyna nigdy dotąd się z czymś takim nie spotkała, choć była w kryminalnych już dziesięć lat. To wszystko nie miało najmniejszego sensu.

Siedzenie w szpitalu też. Popatrzyła jeszcze raz na nieprzytomną kobietę i wyszła z oddziału. Przed drzwiami wejściowymi wyprostowała się i wzięła parę głębokich oddechów. Wtedy uświadomiła sobie, że jeszcze nic tego dnia nie jadła, wypiła tylko kawę, i to kilka godzin temu. A dochodziła już czternasta. Teraz i tak niczego nie wymyślę, mam pustkę w głowie – stwierdziła i postanowiła pójść na obiad.

***

Kuba wiedział, że dostanie najgorszą robotę, ale nie narzekał. Lubił pracować z podkomisarz Łąkowską. Cieszył się, że do niej trafił, był pewien, że dużo go nauczy. Miała niesamowitą intuicję, potrafiła rozwiązywać zagadki, które na pierwszy rzut oka wydawały się nie do rozwiązania. Czepiała się szczególików i widziała to, czego inni nie byli w stanie dojrzeć. Kuba zastanawiał się, czy i tym razem szefowa sobie poradzi. Na razie nie miała żadnego punktu zaczepienia.

Tak jak kazała, pojechał pod adres podany przez tamtą kobietę, nikogo jednak nie zastał. Po powrocie na komendę sprawdził, czy są nowe zgłoszenia o zaginięciu, ale niczego nie znalazł. Może było za wcześnie, ludzie myślą, że trzeba koniecznie odczekać czterdzieści osiem godzin, co nie jest prawdą. Postanowił, że będzie sprawdzać codziennie. Została mu jeszcze najgorsza robota: ustalić, kto był właścicielem spalonego samochodu, na podstawie szczątkowego numeru rejestracyjnego. Rejestracji zaczynających się na GA 058 było sporo i sprawdzenie wszystkich aut mogło mu zająć nawet tydzień, ale to był na razie jedyny ślad.

Zerknął na zegarek: dochodziła siedemnasta i mógł zbierać się do domu. Ustalił z Krystyną, że ona jeszcze raz pojedzie tego dnia na ulicę Konwaliową, gdzie mieszkała Martyna Jakubiak, i że na razie nie będą mówić o tej sprawie nikomu, nawet Grześkowi, który teraz był na zwolnieniu.

Gdy wyszedł z komendy, zaczął się zastanawiać, co zrobić z resztą dnia. Nie miał się do czego spieszyć. Ciągle mieszkał z rodzicami i miał już dosyć ich ciągłego gadania i idiotycznych pytań: czemu nie wychodzi z domu, dlaczego nie spotyka się z kolegami, czy może poznał w końcu jakąś dziewczynę, kiedy wreszcie doczekają się wnuków. I najgorsze z nich: „Może jesteś gejem?”.

Czasem myślał, że coś z nim nie tak. Towarzystwo facetów go wkurzało, te ich idiotyczne rozmowy o dupach i przechwalanie się ilością wypitego piwa to nie były jego klimaty, więc unikał wypadów z kolegami, zwłaszcza tymi z pracy. Do dziewczyn też jakoś nie miał szczęścia, wciąż trafiał na puste lale. A może był zbyt wymagający? Nie każda dziewczyna musiała być inteligentna i słuchać muzyki klasycznej, którą sam uwielbiał.

Na razie postanowił znaleźć sobie jakąś kawalerkę, najlepiej blisko pracy. To jednak nie było takie proste. Oglądał nawet jedną i bardzo mu się spodobała. Słoneczny pokój z aneksem kuchennym, do tego mały pokoik w sam raz na sypialnię i niezbyt duża, ale dla niego odpowiednia łazienka. Wszystko funkcjonalnie umeblowane i pięć minut od komendy. Idealna, tyle że niesamowicie droga. Po opłaceniu czynszu i rachunków prawie nic by mu nie zostało z tej jego marnej pensji.

Mimo korków do mieszkania rodziców dojechał dość szybko. Wchodząc, westchnął ciężko.

– O, Kubuś już przyszedł z pracy – ucieszyła się jego mama.

Zacisnął zęby, żeby nie palnąć czegoś głupiego. Nie cierpiał, gdy matka go tak nazywała. Tyle razy prosił ją, żeby mówiła do niego Kuba lub Jakub, ale to było jak grochem o ścianę. Chciał jak najszybciej schować się do swojego pokoju, uśmiechnął się więc tylko i pocałował matkę w policzek. Ona jednak chwyciła go za rękę i poprowadziła do dużego pokoju, mówiąc:

– Zjedz dzisiaj z nami obiad, zrobiłam twoje ulubione zrazy. Na pewno jesteś głodny. A poza tym zobacz, kto nas odwiedził. – Wskazała uśmiechniętą dziewczynę. – To Kasia Kociołek, chodziliście razem do podstawówki. Musisz ją pamiętać. Przyjaźniliśmy się z jej rodzicami i często u siebie bywaliśmy. Taka miła niespodzianka.

Kuba pamiętał, że nie cierpiał tych wizyt i rewizyt, bo musiał się zawsze bawić z grubą Kaśką, z której wszyscy – w tym również on – się śmiali. Bał się, że ktoś się o tym dowie i będą mu dokuczać. Bardzo się ucieszył, gdy Kociołkowie przeprowadzili się do innego miasta. Kontakty stawały się coraz rzadsze i w końcu ustały, jak to w życiu. A teraz stał i wytrzeszczał oczy ze zdziwienia. Miał przed sobą piękną kobietę o długich, prostych blond włosach. Patrzyła na niego zielonymi oczami lekko rozbawiona, a po chwili podała mu dłoń.

– Aż tak bardzo się zmieniłam? – zapytała. – Ty właściwie prawie wcale, tylko bardzo urosłeś. Na pewno poznałabym cię na ulicy.

Kuba nie zdążył odpowiedzieć, bo matka zaprosiła wszystkich do stołu. Niewiele zapamiętał z tego obiadu, poza tym, że nie potrafił oderwać oczu od Kaśki. Wszystko mu się w niej podobało: jej śmiech, barwa głosu, gesty. Z uwagą obserwował, jak odgarnia włosy czy kroi mięso. To była dziewczyna jego marzeń.

Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, ojciec przystąpił do ataku.

– Czemu nie chciałeś jej odprowadzić? – prawie krzyczał. – Człowieku, co z tobą jest nie tak? Jak mogła ci się nie spodobać taka dziewczyna? Mówiłem ci, matka: nie dość, że policjant, to jeszcze gej. Jak nic gej.

Kuba przemknął między rodzicami i z trzaskiem zamknął drzwi swojego pokoju. Nie wyszedł z Kasią, bo nie miał jej nic do zaoferowania, a zresztą taka piękna i inteligentna dziewczyna na pewno nie była sama. Uruchomił laptop i zabrał się do przeglądania ogłoszeń dotyczących nieruchomości. Koniecznie musiał coś znaleźć, nie mógł tak dalej żyć. Aby się uspokoić i zagłuszyć rozmowę rodziców, którą ciągle słyszał zza drzwi, wybrał z wielu ulubionych utworów Marsz turecki Mozarta i założył słuchawki.

***

Do siedemnastej było jeszcze sporo czasu, więc Krystyna zajęła się papierkową robotą. W tej pracy właśnie to dobijało ją najbardziej. Komputery miały ograniczyć biurokrację, ułatwić im działanie, a było dokładnie odwrotnie. Wszystko to, co znalazło się na papierze, trzeba było jeszcze wklepać w system, a że program często się zawieszał, pisała to samo kilka razy.

Jakoś dotrwała do siedemnastej. Z ulgą wyłączyła sprzęt i pojechała pod wskazany przez Martynę Jakubiak adres.

***

Konwaliową 13 znalazła bez najmniejszego kłopotu. Ostatnio przy nieodległej Akacjowej kobieta zadźgała nożem męża, który latami znęcał się psychicznie nad nią i jej synem. Kiedy raz się postawiła i zagroziła, że odejdzie, zaśmiał się ironicznie i rzucił:

– I zostawisz Rafałka? – Widząc jej minę, dodał: – Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci go zabrać?

Wtedy przestraszyła się naprawdę. Wiedziała, że mógł to zrobić, bo miał układy i znajomości. Nie miała nawet komu się zwierzyć – rodzina była daleko, a koleżanki z byłej pracy z zazdrością w głosie mówiły, że złapała Pana Boga za nogi. Piękny dom, wspaniały i bogaty mąż, który obsypuje prezentami i zabiera na wycieczki – czego chcieć więcej? Słysząc to, zawsze kwaśno się uśmiechała. Rodzina męża jej nie akceptowała, nieraz słyszała, jak mówili, że jest jakaś nijaka i mógł sobie znaleźć ładniejszą i mądrzejszą.

Ranek, w którym rozegrała się tragedia, rozpoczął się podobnie jak inne. Kobieta zaraz po wstaniu z łóżka pobiegła do synka, który bardzo często moczył się w nocy. Odetchnęła z ulgą, bo prześcieradło było suche, i pocałowała Rafałka w policzek. To był jej największy skarb, dla niego była gotowa to wszystko nadal znosić. Potem zeszła szybko do kuchni przygotować śniadanie. Wiedziała, że za chwilkę pojawi się on – mąż, pan i władca. Bała się, że znowu kawa mu nie będzie smakować albo świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy okaże się zbyt kwaśny. Tuż za nią zbiegł na dół Rafałek. Objął ją i mocno się przytulił.

– Czemu mu na to pozwalasz?

Zadrżała, słysząc głos męża.

– Na co? – spytała przestraszona.

– Przecież mówiłem, że do kuchni ma przychodzić już ubrany, a on znowu jest w piżamie. Jesteście obydwoje niedorozwinięci. Żeby było mi to ostatni raz.

– Przepraszam, zapomniałam, masz rację – mówiła szybko i cicho ze spuszczonym wzrokiem. Wiedziała, że to lubi.

– Dobra, gdzie ta kawa? Jeszcze niezrobiona? Ale z ciebie niedorajda. Ojciec ma rację, nasz syn wyrośnie przy tobie na ciamajdę. Muszę się wziąć za niego. – Odsunął zamaszyście krzesło i siadł przy stole.

Przeraziła się tego, co mówił. Przecież Rafałek miał dopiero cztery latka.

Kiedy siedzieli już wszyscy, mąż cały czas patrzył z dezaprobatą na chłopca jedzącego owsiankę.

– Jak ty, gamoniu, trzymasz łyżkę?! – krzyknął w końcu i ze złością wyrwał mu ją z ręki. – Tak się trzyma, ty głupku. – Pokazał ostentacyjnie. – Kiedy to wreszcie zapamiętasz?

Oddał łyżkę chłopcu, ciągle uważnie go obserwując. Rafałek był przerażony, nie wiedział już, jak ma jeść. Patrzył na mamę i starał się naśladować jej ruchy.

– Ty ośle, co robisz?! – krzyknął znowu ojciec, gdy trochę owsianki wylało się na stół.

Chłopiec się rozpłakał, a wtedy mężczyzna chwycił go mocno za ramiona i zaczął nim potrząsać.

– Przestań się drzeć! Już ja z ciebie zrobię prawdziwego mężczyznę! – wrzeszczał.

Kiedy tylko zwolnił uścisk, przerażony Rafałek schował się pod stołem, wciąż głośno płacząc. To jeszcze bardziej rozwścieczyło groźnego ojca. Wyciągnął malca za rękę, złapał go za gardło i uniósł w górę. Rafał przestał płakać, a jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona. Widząc to, jego matka bez zastanowienia chwyciła nóż i dźgała męża w plecy tak długo, aż rozluźnił uścisk i osunął się razem z chłopcem na podłogę. Potem zadzwoniła na pogotowie i podbiegła do leżącego bezwładnie Rafałka. Nim zjawili się medycy, robiła synkowi sztuczne oddychanie, zupełnie nie zwracając uwagi na leżące obok zwłoki. Na szczęście synek przeżył.

Matka dostała rok w zawieszeniu na trzy lata.

Krystyna czasami ich odwiedzała i sprawdzała, jak sobie radzą. Chodzili na terapię, Rafałek jednak ciągle budził się w nocy z płaczem. Trudno było powiedzieć, jak długo będą leczyć swoje rany.

Rodzice zabitego nie mogli uwierzyć w to, co usłyszeli na rozprawie. Przecież ich syn to był dobry, kochany chłopak. Tak się starał, tak dbał o rodzinę. Długo nie mogli pogodzić się z tym, że w ogóle nie znali swojego dziecka.

Krystyna nie cierpiała takich spraw. Według statystyk podobnych „szczęśliwych” rodzin wcale nie było mało. W domach, które powinny zapewniać poczucie bezpieczeństwa, działy się straszne rzeczy. Często taki mąż i tatuś postrzegany był jako dobry katolik, miły i uczynny pan, człowiek do rany przyłóż i gdy wydarzyła się tragedia, sąsiedzi byli bardzo zdziwieni. Przecież to było takie zgodne małżeństwo, taka kochająca się i szczęśliwa rodzina…

***

Krystyna wysiadła z samochodu i podeszła do furtki. Dom był nowoczesny, z dużymi oknami. Zadzwoniła raz, potem drugi i odczekała chwilę, obserwując drzwi i okna. Dzwoniąc ponownie, nacisnęła klamkę, furtka była jednak zamknięta. Trudno, nie mogę nic więcej zrobić – pomyślała i postanowiła jechać na miejsce zbrodni. Do lasu było stąd niedaleko.

Zatrzymał ją szlaban. „Zakaz wjazdu do lasu” – przeczytała napis. Zdziwiła się mocno, bo rano jeszcze go nie było. Zostawiła samochód i poszła się rozejrzeć. Od razu zauważyła kręcących się między drzewami wojskowych. Niektórzy z nich mieli urządzenia przypominające wykrywacze metali. Wycofała się bardzo ostrożnie, tak aby nikt jej nie zauważył, i wróciła do samochodu. Wojsko pewnie sprawdza, czy wszystko zostało usunięte – uznała. W tej sytuacji nie miała tam już nic do roboty.

To był ciężki dzień. Muszę się napić i z kimś pogadać – postanowiła i zadzwoniła do Gośki.

– No co tam? – Usłyszała znajomy głos.

– Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? – spytała bez zbędnych wstępów.

– Właściwie to nie.

– Świetnie. Szykuj się, przyjadę po ciebie koło dwudziestej.

– Gdzie pojedziemy? – dopytywała przyjaciółka.

– Nie wiem, może tam, gdzie ostatnio. Całkiem spoko miejsce.

– Może być. To na razie.

– No, na razie.

Na Gośkę zawsze mogła liczyć. Trzymały się razem przez całe liceum, a że tamta została patologiem, spotykały się nie tylko w czasie wolnym, ale również w pracy. Znały się jak łyse konie, a czasami żartowały, że zachowują się jak stare dobre małżeństwo, które tylko dlatego tyle już trwa, że nie mieszkają razem. Krystyna była bałaganiarą, a Gośka lubiła porządek, i to mógłby być problem. Obydwie miały za sobą krótkie i nieudane związki. Krystyna zawsze słyszała od swoich facetów, że ciągle nie ma jej w domu, a nawet gdy jest, i tak jej nie ma. Mieli rację, nie potrafiła przestać myśleć o pracy, szczególnie kiedy rozwiązywała trudną sprawę. Od Gośki z kolei faceci uciekali, bo podobno śmierdziała trupem i środkami dezynfekującymi. Obydwie w końcu stwierdziły, że nie będą marnować na związki czasu ani energii i że dobrze im samym.

Małgorzata Nowak podobała się facetom. Sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, idealnie proporcjonalne ciało, krótko obcięte, zawsze farbowane na blond włosy, piwne oczy, duże usta. We wszystkim wyglądała świetnie, najczęściej jednak nosiła sukienki i spódnice różnej długości, bo – jak mówiła – po prostu je uwielbiała. Kiedyś namówiła Krystynę na zakup sukienki i ta nawet ją raz włożyła, ale od tamtej pory kiecka wisiała spokojnie w szafie. Może będzie dobra na dzisiaj? Gośka na pewno by się zdziwiła – pomyślała policjantka, ale zaraz uznała, że to jednak głupi pomysł. W sukienkach czuła się nieswojo, ciągle się poprawiała i miała wrażenie, że wszyscy się na nią gapią.

II

– O matko, moja głowa! – jęknęła Krystyna i zerknęła na zegarek.

Była dopiero czwarta trzydzieści. Rozejrzała się wokół i zorientowała się, że nie jest u siebie. Gdy oczy przyzwyczaiły się do półmroku, zaczęła się uważnie przyglądać wnętrzu. Obok leżał odwrócony do niej plecami łysy, grubokarki koleś, cały w tatuażach. Nawet przed świtem widać było rozwścieczoną kobrę, która wiła się przez całe plecy, lewy bark i szyję. Głowa wytatuowana była powyżej karku faceta.

Kryśka, ty takich zatrzymujesz, ale z nimi nie sypiasz – pomyślała, wstając z łóżka. Ubrała się i cicho wyszła z mieszkania. Dopiero na zewnątrz mogła sprawdzić, gdzie jest: na Pomorskiej 23. Zamówiła taksówkę i wróciła do domu. Zimny, a właściwie lodowaty prysznic postawił ją na nogi.

– Teraz jeszcze szklanka wody z cytryną i zaraz będę jak nowo narodzona – powiedziała do siebie, wychodząc z łazienki.

Wyglądało na to, że poprzedniego wieczoru trochę przesadziły. Krystyna nie pamiętała nawet, gdzie zostawiła samochód, choć właściwie możliwości były tylko dwie: pod domem Gośki lub pod klubem. Nie zamierzała na razie dzwonić do przyjaciółki, bo ta zapewne jeszcze spała, do tego prawdopodobnie nie sama. Dawno temu umówiły się, że z klubu wychodzą razem lub każda z nowo poznanym facetem. Tylko czemu ja niczego nie pamiętam? – dziwiła się Krystyna. Gadały o tej dziwnej sprawie, sporo piły, potem Gośka poszła do kibla – tyle wiedziała.

Miała też wrażenie, że zaraz rozsadzi jej głowę, i postanowiła, że przez miesiąc będzie omijać kluby i nie tknie alkoholu.

***

– Proszę pana, jeżeli chce pan zgłosić zaginięcie…

– Mojej żony…

– Tak, pańskiej żony, to proszę wypełnić te formularze. Taka jest procedura.

Taki dialog usłyszała Krystyna, przechodząc obok dyżurki.

Gdy mężczyzna wziął kartki, by spróbować je wypełnić, zaczęła mu się przyglądać. Coś jej mówiło, że to może być mąż Martyny. Miał na sobie grafitowy, dobrze skrojony garnitur, nienagannie wyprasowaną białą koszulę, szary krawat i czarne buty. Na krześle obok położył czarną skórzaną teczkę. Około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu, pociągła twarz, długi nos, zielone oczy, wąskie usta, krótko ścięte szpakowate włosy. To wszystko zauważyła policjantka w ciągu sekundy.

Podeszła do niego i wyciągnęła rękę.

– Dzień dobry, podkomisarz Krystyna Łąkowska.

– Dzień dobry, Michał Jakubiak. Szukam swojej żony Martyny Jakubiak. Wyszła wczoraj przed piątą rano pobiegać i do tej pory jej nie ma. Nie wiem, co mam robić.

Wygląda na szczerze zaniepokojonego – pomyślała Krystyna, przyglądając mu się bardzo uważnie.

– Zapraszam pana do pokoju sto dwanaście. I proszę wziąć ze sobą formularze – powiedziała. – Tomasz! – zawołała do dyżurnego. – Wpuść nas, ja się panem zajmę!

– Czy pani wie, co się stało z moją żoną? – dopytywał tamten.

– Proszę tędy, porozmawiamy u mnie.

W pokoju byli sami, Kuba jeszcze nie przyszedł.

– Proszę usiąść. Napije się pan czegoś? – zaproponowała policjantka.

– Nie, dziękuję.

Krystyna postanowiła przejść do rzeczy.

– Pana żona jest w szpitalu – oznajmiła po prostu.

– Ale co się stało? Skąd pani to wie? W którym szpitalu?

– Spokojnie, po kolei. Próbowaliśmy się wczoraj z panem skontaktować, ale nie było pana w domu.

– Byłem w pracy. Wychodzę przed siódmą, by nie stać w korkach. Wróciłem koło osiemnastej.

– I nie zdziwiło pana, że żony nie ma w domu?

– Bardzo zdziwiło. Zazwyczaj o tej porze już jest, a jeśli wychodzi, zostawia mi wiadomość. Nie mogłem się z nią skontaktować, bo nie wzięła komórki. Dzwoniłem do rodziców, znajomych, ale nikt nic nie wiedział.

– Pana żona jest w szpitalu, ponieważ straciła przytomność. Lekarze nie wiedzą, co mogło spowodować ten stan. Czy pani Martyna jest chora? Może bierze jakieś leki? Proszę sobie przypomnieć, to bardzo ważne.

– Niczego nie zażywa, jest zdrowa. Ale cztery lata temu, po śmierci naszego synka, przeszła załamanie nerwowe.

– Bardzo mi przykro. Proszę mi powiedzieć, gdzie pracuje pana żona.

– Jest ilustratorką, pracuje w domu. Najczęściej robi ilustracje do książek dla dzieci, ale nie tylko.

– Rozumiem. A gdzie pan pracuje?

– Wykładam mikromechanikę. Pracuję również nad pewnym eksperymentem, bo udało nam się pozyskać środki na ciekawy projekt. Ale proszę mi powiedzieć, gdzie jest moja żona, chciałbym do niej jak najszybciej pojechać. A właściwie skąd pani wie, że Martyna leży nieprzytomna w szpitalu?

– Przyszła wczoraj rano na komendę i to ja z nią rozmawiałam. Chciała zgłosić wypadek, potem pojechałyśmy na miejsce zdarzenia i nagle straciła przytomność.

– Ale co zgłosić? Jakie miejsce?

– To teraz nieistotne. Proszę dać mi do skserowania dowody osobiste. Rozumiem, że zabrał pan z sobą również dokumenty żony. Chwilkę to potrwa, ale zaraz zawiozę pana do szpitala. Proszę podać mi też wasze numery telefonów.

Michał Jakubiak podał podkomisarz dokumenty i cierpliwie czekał. Gdy Krystyna skończyła kserować, powiedziała:

– Zapraszam do samochodu, zaraz zobaczy pan swoją żonę i porozmawia z lekarzem.

Wychodząc, położyła na biurku Kuby krótki liścik.

***

Kuba był nie w humorze. Prawie nie spał, bo nie mógł przestać myśleć o Kasi i o tym, że zachował się jak kretyn.

Jeszcze jej nie ma czy już jej nie ma? – pomyślał, wchodząc do pokoju 112. Zobaczył karteczkę na swoim biurku i już wszystko wiedział. „Znalazł się mąż tej nieprzytomnej, jadę z nim do szpitala. Szukaj samochodu. Nie mów o tym nikomu” – przeczytał.

Odpalił komputer i czekając, aż się uruchomi, postanowił zrobić sobie mocną kawę. Bał się, że zaśnie, szukając spalonego samochodu. Kiedy woda się zagotowała i sięgnął po czajnik, usłyszał pukanie. Po chwili pojawiła się Baśka.

– Cześć, nie ma jeszcze Grześka? – spytała. W jej głosie było słychać rozczarowanie.

– Jest na zwolnieniu, wraca za trzy dni – wyjaśnił niezadowolony Kuba. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. – Powiem mu, że o niego pytałaś.

– Dzięki, może w takim razie ty spróbujesz moich ciasteczek? Sama wczoraj piekłam. – Baśka podsunęła chłopakowi pudełko pod nos.

Wziął jedno.

– Całkiem dobre, tylko bardzo się kruszy – powiedział, zbierając okruszki z biurka.

– Masz rację, choć nie mam pojęcia dlaczego. Nad czym teraz pracujecie? U nas takie nudy, sama papierkowa robota. – Kobieta siadła na brzegu stołu, lekko pochylając się w stronę Kuby.

Speszył się, bo jego wzrok mimowolnie zatrzymał się na jej obfitym biuście. To było silniejsze od niego.

– U nas też nudy, nic się nie dzieje – odpowiedział niechętnie.

Miał już dość tej idiotycznej rozmowy. Nie lubił Baśki i tych jej wścibskich pytań, ale nie umiał jej tak po prostu wyprosić.

– Tomek z dyżurki mówił, że wczoraj jakaś dziwna kobieta opowiadała o spalonym samochodzie i zwłokach w lesie.