Prognoza niepogody. Literatura polska w XXI wieku -  - ebook

Prognoza niepogody. Literatura polska w XXI wieku ebook

3,7

Opis

„Prognoza niepogody” to książka podsumowująca piętnaście lat Nagrody Literackiej Gdynia, a jednocześnie ukazująca kondycję literatury polskiej w pierwszych dwóch dekadach XXI wieku. Wśród autorów znaleźli się członkowie kapituły oraz zaproszeni pisarze i literaturoznawcy, którzy gdyńską perspektywę poszerzają o własne przemyślenia. W końcu Nagroda Literacka Gdynia jest nie tylko przyznawanym co roku wyróżnieniem, ale także platformą żywej dyskusji o literaturze.

W tej przekrojowej antologii tekstów poświęconych poezji, prozie, eseistyce oraz sztuce przekładu autorzy mierzą się z tematami, które wydają się dziś szczególnie ważne, i podejmują twórczy dialog z literaturą ostatnich lat. Czytelnicy znajdą tutaj odważne propozycje interpretacyjne, próby podsumowań, a przede wszystkim szerokie spojrzenie na problemy literatury najnowszej.

Autorzy i autorki: Agata Bielik-Robson, Olga Drenda, Julia Fiedorczuk, Magda Heydel, Jerzy Jarniewicz, Anna Kałuża, Eliza Kącka, Marta Koronkiewicz, Ryszard Koziołek, Zofia Król, Paweł Mościcki, Aleksander Nawarecki, Monika Ochędowska, Magdalena Pytlak, Tomasz Swoboda, Piotr Śliwiński.

Partnerem wydania jest miasto Gdynia i Miejska Biblioteka Publiczna w Gdyni w ramach organizacji Nagrody Literackiej Gdynia 2020. Partnerem merytorycznym książki jest „Dwutygodnik”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (6 ocen)
1
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prognoza niepogody

Literatura polska w XXI wieku

pod redakcją Macieja Jakubowiaka i Szymona Kloski

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Redaktorzy tomu Maciej Jakubowiak i Szymon Kloska

Projekt okładki Studio Tofu

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Prawa autorskie do wszystkich tekstów przysługują ich Autorom.

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2020

Redakcja Ewa Polańska

Korekta Katarzyna Rycko, Iwona Łaskawiec

Skład Robert Oleś / d2d.pl

Partnerem wydania jest Miasto Gdynia i Miejska Biblioteka Publiczna w Gdyni w ramach organizacji Nagrody Literackiej Gdynia 2020.

Partnerem merytorycznym książki jest „Dwutygodnik”.

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8191-081-1

Agata Bielik-RobsonWstęp

 

Praca w kapitule Nagrody Literackiej Gdynia to łatwy chleb, ponieważ polska literatura jest dobrą firmą, co udowadniała przez piętnaście lat istnienia naszej instytucji. Rzadko zdarzają się jej kompletne bessy, co najwyżej jakiś gorszy sezon, za to często pojawiają się hossy przynoszące wspaniałe nadwyżki, tak że zwykle bardzo trudno jest nam wybrać tylko pięć najlepszych pozycji w każdej z czterech kategorii.

Jakie tendencje rysowały się przez ten czas? Nieustannie zwyżkującą kategorią jest na pewno esej. To bardzo szeroka grupa: mieszczą się w niej dzienniki, reportaże, kroniki lekturowe, proza niebędąca fikcją, a także rozprawy akademickie. Zwłaszcza te ostatnie przeżywają w Polsce swój renesans; na szczęście do lamusa odchodzi tak zwany styl referatowy, zorientowany wyłącznie na specjalistów, ustępując miejsca pisaniu o literaturze na literacki sposób. Znakomicie radzi też sobie, zgodnie z dobrą polską tradycją, poezja, co roku trzymająca ten sam, wybitny poziom. Z ogromną satysfakcją odnotowujemy hossę w dziedzinie przekładu, najmłodszej kategorii Nagrody Literackiej Gdynia. Jednak największe dyskusje rokrocznie toczymy w naszym gronie wokół prozy. Polska literatura świetnie czuje się w konwencji liryczno-sylwicznej, gdzie na plan pierwszy wysuwa się autorski podmiot, nieco słabiej natomiast sprawuje się w formule fikcyjnej narracji. Ale kłopoty prozy to nie tylko polskie zjawisko; snucie opowieści, która, niczym sowa Minerwy, wylatuje o zmierzchu, jest dziś sztuką zagrożoną, bo niedopasowaną do rzeczywistości płynnej, zmiennej, opartej na szybkich i nietrwałych przeżyciach. Esej i poezja, gatunki bardziej ulotne, lepiej reagują na ten świat błyskawicznych zmian – proza, z istoty solidniejsza, potrzebuje więcej czasu. A jednak polska proza nie poddaje się łatwo: eksperymentuje z formą, próbując nawiązać kontakt z nowym, płynnym światem. Nasze jury sprzyja tej tendencji konsekwentnie: najbardziej ceni sobie bezkompromisowe prozatorskie eksperymenty, jednocześnie nie ustając w nadziei, że doceni je także szeroka publiczność.

Z naszej wspólnej pracy wyłonił się więc wyraźny wzór. Po pierwsze, wybitna sprawność językowa. Po drugie, rozmaitość stylów i idiomów. Po trzecie, chyba najważniejsze, odwaga pisania dobrej literatury w czasach, kiedy język coraz bardziej degraduje się do zbioru zdartych liczmanów. Od jakiegoś czasu wyobrażam sobie pół żartem, pół serio, że nasze posiedzenia nawiedza surowe widmo Karla Krausa, legendarnego czyściciela niemczyzny, któremu Elias Canetti poświęcił swoją Pochodnię w uchu, Walter Benjamin zaś słynny esej. Tak jak Kraus, który bezlitośnie piętnował zjawisko żurnalizmu, spłaszczającego język do banalnego przekazu informacji, tak i my staramy się wybronić polską literaturę przed zalewem niezbawiennej prostoty. My też mamy „pochodnię w uchu”: analizujemy czasem godzinami zdanie po zdaniu (nie tylko w poezji), bacznie się przyglądając, czy autorzy nie idą na skróty, czy nie uciekają się do tanich chwytów i czy potrafią nadać swojemu językowi własny idiomatyczny kształt. Jeśli tych kryteriów nie spełniają, nie przechodzą przez ucho igielne selekcji.

Zarzuca się nam często, że Nagroda Literacka Gdynia jest wyniosła i nieprzysiadalna; że promuje książki, które nie mają szans na czytelniczą popularność. Ale choć to samo mówiono w Wiedniu lat trzydziestych XX wieku o Krausie, to przecież nie pycha napędzała jego działalność, ale raczej troska o stan języka, który wówczas przechodził najgorszą zapaść. Czy dziś polszczyzna znajduje się w podobnym kryzysie? Kiedy czyta się teksty gazetowe, które coraz dokładniej imitują przekaz internetowy – proste bezbarwne zdania niezdolne unieść żadnych figur, w tym zwłaszcza ironii, ale za to pełne ideologicznego jadu – można niestety dostrzec analogię. Zresztą nie tylko gazetowe: także i te mniej doraźne, krytycznoliterackie eseje w licznych pismach kulturalnych nierzadko przypominają teksty wygenerowane przez program komputerowy, nieuczynione ludzką ręką, pozbawione indywidualnej sygnatury. Nowa era Gutenberga – wiek powszechnego pisania – okazuje się więc sporym wyzwaniem dla tych, którzy chcieliby ocalić urodę własnej mowy.

Wiele się w ciągu ostatnich piętnastu lat wydarzyło, Polskę i świat dotykają rozmaite zmiany, tymczasem Nagroda Literacka Gdynia trwa. My, jej jurorzy, chcemy, by tak było dalej: by nadal była sobą, solidną instytucją nastawioną na długie trwanie. Wielu czytelników lubi tę nagrodę, bo jest literacko wysmakowana i ma ambicje kreacyjne: nie chce tylko odnotowywać już zaistniałego sukcesu, chce także tworzyć nowe wydarzenia. Mamy zresztą to samo pragnienie wobec polskiej literatury – by też okazała się solidna i autonomiczna.

Nie jest żadnym sekretem, że nie przepadamy za tak zwaną literaturą interwencyjną, która chętnie daje się wykorzystać w bieżących społeczno-politycznych sporach, nawet jeśli są one śmiertelnie poważne. Dlatego nasi krytycy zarzucają nam, że jesteśmy zbyt wybrednymi „parnasistami”. Nam jednak wydaje się, że to niedobrze, by literatura – jak to kiedyś ładnie wyraził Milan Kundera – „stąpała po wąskiej kładce teraźniejszości”. Nie znaczy to, rzecz jasna, że dobra literatura nie ma nic do powiedzenia o swoim świecie. Ma, owszem – ale nie robi tego z pozycji bieżącej, czyli doraźnego dobiegania do rzeczywistości. Nie godzi się na to, by porywał ją biały wieloryb świata. Negocjuje własne spojrzenie, własną formę udziału. Bez tego traci suwerenność – albo na rzecz władzy, albo na rzecz krytyki. Strategie Nagrody Literackiej Gdynia to dla wydawców istotny znak, że wciąż warto publikować książki bardziej niszowe, które nie mogą liczyć na wielki komercyjny sukces. A dla czytelników – przypomnienie, że istnieje jeszcze język poza gazetą i internetem. Język wyrwany z codzienności, nawet gdy tę codzienność skrupulatnie opisuje, żeby przetrwała choćby chwilę dłużej.

Lionel Trilling, zmarły w latach siedemdziesiątych XX wieku nowojorski intelektualista i jeden z największych krytyków literackich wszech czasów, powiedział kiedyś, że kultura liberalna jest w stanie trwać – i przetrwać – tylko wtedy, gdy ocali literaturę. Wszystkie inne instytucje, prawno-polityczno-obyczajowe, są narażone na gwałtowne zmiany, ale tym, co społeczeństwom liberalnej demokracji gwarantuje długie trwanie, jest ta dziwna instytucja zwana literaturą. Dziwna, bo z pozoru w ogóle instytucją nie jest: wydaje się zbiorowiskiem pojedynczych głosów, z których każdy pragnie wyrazić swoją indywidualność i przekuć ją na własny, niepodrabialny idiom. Ale jedynie z pozoru: w istocie te jednostki, piszące tylko na swój własny sposób, dają społeczeństwu oddech wolności, do której polityka nie potrafi nawet się zbliżyć. Żadna rewolucja, żaden zbiorowy poryw nie są w stanie dostarczyć tego doskonałego stopnia swobody, którym rozkoszuje się udana twórczość literacka. Dopóki więc trwa instytucja zwana literaturą, dopóty liberalne wartości mają się nieźle. Nie znaczy to, że polityka na literaturę nie wpływa. Owszem, wpływa, ale, jak mówi Trilling, literatura ma swój własny sposób stawiania jej oporu i to właśnie ta kultura oporu okazuje się koniec końców najskuteczniejszą formą protestu.

Dlatego literatura jest nadal potrzebna. Nie ma zatem co podnosić tradycyjnego lamentu i po raz kolejny żalić się, że nie jest, bo jej subtelniejszy język wypierają młoty i cepy wojny kulturowej, której mowa jest niebezpiecznie prosta jak „tak” i „nie”, bez żadnych letniości i cieniowań. To prawda, ale i nieprawda, a więc już choćby coś, czego bez literackiego światłocienia wypowiedzieć się nie da: wszystko, co dialektyczne – a więc nieoczywiste, delikatne i skłonne do dialogu – od literatury pochodzi. I może też dlatego literatura ma tak wielką moc formułowania, której nic nigdy nie zastąpi. Żaden Twitter, żaden blog i żadne forum internetowe, które wbrew swojej nazwie nie przypomina greckiej agory, ale raczej spartański plac walk, gdzie uczestnicy ćwiczą się w sztuce nierozmowy i szybkiego zadawania ciosów.

Od jakiegoś czasu chodzą mi po głowie – obsesyjnie, jak refren piosenki, która nie chce się odczepić – oderwane poetyckie zdania, tak dobitne i gnomiczne, że mogłyby starczyć za cały kanon i materiał do nieskończonej interpretacji. Pierwsze, jak zły omen, jest z Williama Butlera Yeatsa, ze słynnego Drugiego przyjścia: The best lack all conviction, while the worst / Are full of passionate intensity – „Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych / Kipi żarliwa i porywcza moc” (przełożył Stanisław Barańczak). To sentencja apokaliptyczna, po niej już choćby i potop: najlepsi z nas milkną, tracą język, który mógłby wyrażać „rozsądne wątpliwości”, podczas gdy najgorsi z nas, wręcz przeciwnie – wznoszą się na fali wielkiego wzmożenia i fanatycznie obwieszczają swoją pewność i prawdę. Innymi słowy, tym razem Edwarda Stachury: „Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej”. I – to znów inny katastrofista, Czesław Miłosz – „innego końca świata nie będzie”. Nie potrzebujemy już żadnych literackich dystopii, ponieważ żyjemy w dystopii ziszczonej, urzeczywistniającej się na naszych oczach: koniec jest bliski, do Betlejem zaś pełznie jakaś niepojęta bestia, by się narodzić.

Ale – i tu znów z pomocą przychodzi poezja – Though much is taken, much abides – „Choć wiele nam zabrano, wiele pozostaje” (przełożył Zygmunt Kubiak). To lord Alfred Tennyson i koniec jego wiersza pod tytułem Ulisses, opowiadającego o ostatniej wyprawie starego Odyseusza, który raz jeszcze, pomimo choroby i podeszłych lat, chce zaznać wolności morza. Nie ma co udawać, że nasza kultura znajduje się w kwiecie wieku; tak jak stary Ulisses złotą epokę ma już za sobą, ale to jeszcze nie powód, by pogrążać się w dekadencji. Choć najgorsi są pełni złej pasji i na wszelkie sposoby starają się przyspieszyć koniec, najlepsi, wbrew Yeatsowi, tak całkiem jeszcze nie zamilkli. Jeszcze składają słowa, jeszcze tworzą literaturę i odwlekają apokalipsę, nawet jeśli coraz bardziej ogarnia ich „pesymizm intelektu”. Nagroda Literacka Gdynia została stworzona właśnie dla nich: rzecz jasna, dla najlepszych w kategorii literackiego talentu, ale też dla tych „najlepszych” w sensie Yeatsa, którzy wciąż jeszcze opierają się porywczym mocom dziczejącego świata.

Prognoza niepogody to książka podsumowująca nie tyle historię Nagrody Literackiej Gdynia, ile kondycję literatury polskiej w pierwszych dwóch dekadach XXI wieku, współkształtowaną przez decyzje gdyńskiej kapituły. Wśród autorów zebranych tu esejów znajdują się byli i obecni członkowie kapituły, ale także zaproszeni autorzy i autorki, którzy poszerzają gdyńską perspektywę o własne rozpoznania. W końcu Nagroda Literacka Gdynia jest nie tylko przyznawanym co roku wyróżnieniem, ale również platformą wielogłosowej i zróżnicowanej dyskusji o literaturze.

Książka ta nie ma ambicji, by stać się systematycznym wykładem historii literatury najnowszej. Przeciwnie, cechuje ją – dobrze rozumiana – aktualność. Autorzy i autorki mierzą się z problemami i tematami, które wydają się szczególnie ważne dzisiaj, i czynią to, podejmując twórczy dialog z literaturą, powstającą w tym, a nie innym momencie historycznym. Taka też jest rola nagród literackich, które nie tworzą ponadczasowych kanonów, lecz wydają stanowcze, wartościujące sądy o książkach ukazujących się w ściśle wyznaczonych ramach czasowych. Jednak takie wartościujące zaangażowanie we współczesność – zarówno kapituły, jak i zgromadzonych tu autorów oraz autorek – wydaje się najlepszym sposobem na to, by nie popadając w fałszywe uniwersalizmy, zdać sprawę z bogactwa i różnorodności nowych pisarskich idiomów. Paradoksalnie dopiero wtedy można wydobyć z nich to, co ma szansę ostać się wobec najbardziej bezwzględnego spośród literackich trybunałów: czasu.

W Prognozie niepogody czytelnicy znajdą eseje literaturoznawcze i teksty eksperymentatorskie zanurzone w wyrazistym autorskim stylu; krytycznoliterackie interwencje i zdystansowane przeglądy pola; odważne propozycje interpretacyjne i próby odświeżenia nieco dziś przykurzonych pomysłów. W efekcie książka ta ukazuje fantastyczną wielość możliwych dzisiaj języków dyskutowania o literaturze. Jednak przede wszystkim ujawnia to, co w decyzjach kapituły Nagrody Literackiej Gdynia od początku było kryterium najważniejszym: wyrazistość indywidualnych stylów.

Esej

Agata Bielik-RobsonEsej, czyli klęska urodzaju

 

W jury Nagrody Literackiej Gdynia jestem już dziesięć lat i od kiedy pamiętam, kategoria esej zawsze należała do najtrudniejszych. Nie dlatego, byśmy nie mieli kogo nagradzać. Wprost przeciwnie, kandydatów do nominacji było zawsze za dużo, ponieważ esej to kategoria wielodziedzinowa, sięgająca od twórczości akademickiej, przez reportaż, po literackie dzienniki utrzymane w tonie konfesyjnym. W rezultacie co roku jury stawało przed poważnym zadaniem wyboru pięciu nominowanych pozycji napisanych w bardzo różnych stylach, a następnie, po żmudnym okresie selekcji, wybrania tej, która zasługuje na nagrodę. Nigdy jednak nie stosowaliśmy zasady rotacji podkategorii: jeśli w roku poprzednim wygrał reportaż, to w kolejnym mógł wygrać także. Werdyktem jury zawsze kierowała tylko jakość corocznej podaży, a ta – jeśli przyjrzeć się Nagrodzie z perspektywy dekady – była nieodmiennie wysoka.

Największą frajdę sprawiało nam, członkom kapituły, pisanie laudacji. Sztuka „laudowania” nominowanych do Nagrody Literackiej Gdynia i jej laureatów ukształtowała się zgodnie z zasadą, którą zaproponowała Małgorzata Łukasiewicz, obecna w jury od samego początku. Zasada ta opiera się na suspensie: laudację trzeba napisać tak, by niczego nie zdradzić aż do samego końca, kiedy to wreszcie pada wyczekiwane nazwisko nagrodzonego kandydata. Każda laudacja składa się z dwóch części, odczytywanych zwykle przez dwóch członków jury: pierwsza opowiada o wszystkich nominowanych ogólnie, zachwalając ich osiągnięcia w krótkich opisach, druga natomiast skupia się na dziele nagrodzonym, powoli namnażając informacje i naprowadzając słuchaczy na końcowe objawienie. Oto przykład z gali roku 2018, kiedy to w laudacji czytanej na spółkę przeze mnie i Małgorzatę właśnie padają odniesienia do czterech z pięciu nominowanych książek – Doroty Masłowskiej, Radosława Romaniuka, Mariana Sworznia i Marcina Wichy – a w końcu zaczyna wyłaniać się Gestalt dzieła uwieńczonego laurem, czyli Rękopisu znalezionego na ścianie Krzysztofa Mrowcewicza.

Udany esej zawsze w ten sposób zaczyna: jakiś z pozoru nieistotny szczegół zatrzymuje na sobie wzrok, z drobnego przeżycia staje się ważnym doświadczeniem, a w końcu urasta do rangi Wydarzenia, Big Bangu, gdzie wszystko zawarte jest już w zarodku, poskładane i gotowe do rozwinięcia, jak w tej dziwnej osobliwości, z której da się wysnuć cały kosmos. Reguła ta świetnie sprawdza się w przypadku nominowanych do Nagrody Literackiej Gdynia autorów. Jedna z nich nawet z domu wyjść nie musi, by nie tylko przejąć kontrolę nad światem, ale wręcz wykreować go od nowa, biorąc za początek, co tylko wpadnie jej pod rękę. Inny z kolei zaczyna od rzeczy, których nie wyrzucił, i z tej resztki odtwarza całe życie pokolenia naszych rodziców. Jeszcze inny za swoje początkowe pars pro toto, które barwnie zapowiada ciąg dalszy opowieści, bierze opis rejsu pisarzy sowieckich po Kanale Białomorskim. Biograf eseista zaś wynajduje nieznane szczegóły z życia swojego bohatera, by na nich oprzeć swoje nowatorskie interpretacje. Aby przykuć uwagę czytelnika, dobrze jest operować konkretem. Jakoż jedna z nominowanych książek zaczyna się od opisu bardzo konkretnego przedmiotu, mianowicie siedemnastowiecznego pistoletu. Opis jest szczegółowy i wierzymy autorowi, który w pierwszym zdaniu zapewnia, że pistolet dobrze pasuje do ręki. Zgodnie z zaleceniem Czechowa, broń wprowadzona na scenę w pierwszym akcie, w ostatnim akcie powinna wypalić. Wiemy, że wypaliła – z tego pistoletu zabił się Jan Potocki. Czego nie wiedzieliśmy, a może nie pamiętamy i dopiero ta książeczka nam o tym przypomina – że w figurach retorycznych, na pozór beznadziejnie zasuszonych, zaklęta jest energia, którą można obudzić do życia, albo że światło może zarówno rozjaśniać, jak i oślepiać. W każdym razie – zgodnie z innym znowu wzorem kompozycji – w miarę lektury napięcie wciąż rośnie. I nie przypadkiem w opisie pistoletu części zamka porównywane są do liter. Litery i literatura nigdy nie są sprawą całkiem bezpieczną. Za cenne przypomnienia, za ożywcze tchnienie, za zdolność potrząśnięcia posadami historii literatury Nagrodę Literacką Gdynia przyznajemy Krzysztofowi Mrowcewiczowi, autorowi Rękopisu znalezionego na ścianie.

Łatwo jest przyporządkować opisy tytułom, kiedy się je zna. Ciekawe jednak, czy czytelnik poradzi sobie z quizem, w którym tytuły nie padają i trzeba się ich domyślić. Oto test literackiej erudycji z ostatnich siedmiu lat – kolejne laudacje w kategorii esej, do których klucz można znaleźć na końcu tej książki.

Laudacja 2019 (Agata Bielik-Robson i Adam Lipszyc)

Mogłoby się zdawać, że nic nie łączy pięciu książek, które w tym roku uzyskały nominację w kategorii eseistycznej. W tej puli znalazły się bowiem rzeczy tak różne, jak zbiór znakomitych, niepokornych szkiców o literaturze współczesnej, wieloaspektowa opowieść o domach z betonu, błyskotliwe studium kultury samoróbek, brawurowy esej o dandyzmie, godności hipstera i praktykach kontrkultury, wreszcie arcywnikliwa rozprawa o twórczości wielkiego nowojorskiego poety. Pomimo tej różnorodności tematycznej, stylistycznej i gatunkowej dla tych pięciu książek daje się jednak wskazać wspólny mianownik. Wszystkie one bowiem, każda z innej strony, opowiadają o tym, jak można żyć i przeżyć we współczesnym świecie, z jego radościami i udrękami. Wszystkie śledzą taktyki, jakie przyjmowali i przyjmują ludzie współcześni, by nie ogłuchnąć w kakofonii żurnalistycznej mowy i nie dać się przywalić betonowym blokiem. To taktyki uważnego obserwowania codzienności, niepodległego czytania i pisania, kontrkulturowych autokreacji, samoróbkowych produkcji, przysposabiania blokowego świata do życia. Mało tego: wszystkie te książki – każda z nich zdumiewająco osobista – same na swój sposób owe taktyki urzeczywistniają. I każda z nich, każda na swój sposób, ujęła nas swoją mądrością i językowym kunsztem, który owej mądrości idzie w sukurs.

Ale jedna z tych książek spodobała nam się jeszcze bardziej niż pozostałe. To rzecz uczona, lecz z erudycją się nieobnosząca. Poparta dogłębnymi i rozległymi studiami, ale wokół tych badań wrzasku nierobiąca. Intelektualnie rygorystyczna, a zarazem niesystemowa i niesystematyczna. Wnikliwa, a przystępna. Rzecz napisana olśniewającym językiem, który potrafi wyrazić wielkie subtelności myśli i pomieścić najrozmaitsze odcienie uczuć, od lekkiej irytacji i rozbawienia po czułość, fascynację i zachwyt. Językiem uważnym i pomysłowym, stroniącym od frazeologicznych gotowców i specjalistycznych żargonów, swobodnie migrującym po najrozmaitszych rejestrach: uczonych i kolokwialnych, zapomnianych i najwspółcześniejszych. W ogóle bowiem w tej książce to, co dawne i przebrzmiewające raz po raz, tańczy z tym, co najnowsze; to, co użyteczne, z tym, co tylko nam się podoba, to, co racjonalne, z tym, co wyfantazjowane. To lekka, a przecież całkiem poważna, niezwykle mądra pochwała wyobraźni w działaniu, niekrzykliwe zawołanie bitewne pomysłowych krasnali w ich zmaganiach z gigantami korpoświata, pokątne wyznanie wiary tych spośród nas, co wierzą, że los jest miękki, gdy się go naciśnie. To rzecz arcypiękna, ale po kryjomu, jak owe widoczki czy sekrety – konstrukcje z kwiatka, ze sreberka i szkiełka – które wielu z nas zagrzebywało na przyblokowych trawnikach i od których ta książka arcytrafnie się zaczyna. Te widoczki pokazywało się tylko przyjaciołom, ale ponieważ wszyscy się tutaj lubimy, ten akurat sekret wolno chyba wreszcie odsłonić…

Laudacja 2017 (Jacek Gutorow i Jerzy Jarniewicz)

Pamiętają Państwo, być może, Marlowa z Jądra ciemności, gawędziarza, dla którego, jak pisał Conrad, sens opowieści nie tkwił jak pestka w środku każdej sceny, ale znajdował się na zewnątrz, otulał ujawniającą go opowieść, podobnie jak blask księżyca ujawnia istnienie mgiełki, mglistej aureoli, widocznej dzięki jego upiornemu światłu. Otóż autorka lub autor, narrator lub narratorka nagrodzonej przez nas książki – pozostawię tę kwestię jeszcze przez chwilę w zawieszeniu – snuje swoją opowieść podobnie, obrysowując, obchodząc, otulając, okalając swój temat, okrążając jak ptaki swoje miejsce na ziemi. Powołuje do życia przedmiot opowieści, inaczej nieuchwytny i bezkształtny, a czyni to dzięki pracy pamięci, która wobec przeszłości nie ma żadnych zobowiązań, bo pracuje dla „wiecznego teraz”. Dotycząc z definicji tego, czego nie ma, nie tyle próbuje wyrazić to nieistnienie, ile wypełnia je obrazami, rekwizytami, cytatami, głosami, duchami i licho wie czym jeszcze. Do tego, co było, pamięć, nie łudźmy się, nas nie wróci, ale to ona była dla Greków matką muz: może nie zbliża nas do przeszłości, wyłania jednak z siebie poezję, która, jeśli jej się uda, porządkuje teren nieistnienia. Krążenie wokół tematu to łapanie wielu srok za ogon, przeradza się bowiem także w bezradne szukanie języka i w testowanie słów, którymi można by opowiedzieć o czymś jak ból niewyrażalnym, stąd gęsta, poetycka proza spotyka się tu z fragmentami niemal publicystycznymi, język autobiografii z językiem szkiców krytycznoliterackich, poezja własna z poezją cudzą, a pod podszewką znajdziemy jeszcze czarno-białe obrazy tego szczególnego miejsca na ziemi, jakim jest rodzinne miasto, rodzinne widmo. Język to zbliża się do niego, to się od niego oddala, zamieniając bezosobową przestrzeń w miejsce, a to, co było, w przyszłość zapowiedzianą w kole pokoleń. Ale pisanie to nie tylko mapowanie terytorium. Jesteśmy w kategorii esej, nie od rzeczy będzie więc przywołać patrona tej kategorii, Michała Montaigne’a, który baraszkując ze swoją kotką, zadawał sobie pytanie, czy to naprawdę on ma z tego uciechę, czy też może kotka zabawia się jego kosztem. Trochę podobnie jest w przypadku nagrodzonej książki, wydaje się, że autor baraszkuje z miastem, choć jeśli spojrzymy pod innym kątem, stanie się jasne, że to miasto baraszkuje z autorem, powołując go do życia. Tym autorem, baraszkującym i baraszkowanym, powołującym powołanym, jest, już Państwo zgadli…

Laudacja 2016 (Agata Bielik-Robson, Małgorzata Łukasiewicz)

Z lektury książek nominowanych do Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii esej dowiadujemy się mnóstwa rzeczy. Na przykład, że poważną monografię poświęconą twórczości poety, wspartą solidnym warsztatem i drobiazgową znajomością faktów, można napisać językiem tak żywym, jak gdyby każde zdanie dyktowała własna nieugaszona ciekawość. Albo że idąc szlakiem losów literackiego emigranta, wczytując się w dokumenty i świadectwa, można tak swobodnie i zarazem tak celowo posługiwać się sceniczną wyobraźnią. Albo że w dziełach pisarzy klasycznych, powszechnie znanych i sto razy prześwietlonych, wciąż jest bardzo dużo do odkrycia. Albo że precyzyjna wiedza historyczna i przyrodnicza, a nawet jednowymiarowa mapa potrafią ożyć i nabrać wielobarwnych konturów. Wreszcie że literacka erudycja nie zazna spokoju, póki nie znajdzie dla siebie porównania zaczerpniętego z dziedziny sportu i rozrywki.

Esej to specyficzny gatunek, w którym wymiar encyklopedyczny – esej można przecież napisać o wszystkim – spotyka się z subiektywnym; makrokosmos wiedzy i nieskończonej rozciągłości świata ugina się w soczewce mikrokosmosu i jego intensywnych doznań. Wbrew jednak ewangelicznej mądrości, która takiego cudu zakazuje, te bagaże erudycji, które wlecze ze sobą eseistyczny wielbłąd, jakoś w końcu przeciskają się przez ucho igielne pojedynczego spojrzenia. Niemożliwe staje się możliwe, a wtedy czytelnika ogarnia wielka radość.

Ale radość czytelnika to jeszcze nie wszystko. Dobry esej wystawia nas bowiem na szczególne doświadczenie. Oto tej radości doznajemy bardzo szybko, już na pierwszej, na jednej z pierwszych stron. I już czujemy się usatysfakcjonowani. I mielibyśmy chęć na tym poprzestać, zostać tu już na zawsze, napawać się talentami autorów i własną satysfakcją. To jednak tylko pozór. Dobry esej ma to do siebie, że nie pozwala nam tkwić w miejscu. Ze zniewalającą siłą pcha naprzód, każe przewracać strony, czytać dalej, dalej wędrować za rozpędzoną myślą…

Laudacja 2015 (Aleksander Nawarecki i Agata Bielik-Robson)

Kategoria eseju stawia nas przed dokładnie tym samym problemem co rok, i tak już od lat dziesięciu: dobrych książek eseistycznych jest po prostu za dużo. Tym razem wybraliśmy znów pięć bardzo silnych pozycji. Mamy więc: znakomitą rozprawę o Paulu Celanie, która opowiada o najbardziej zawiłych, religijno-filozoficznych zakamarkach jego twórczości, a wszystko to czyni w języku literackim, czujnie zestrojonym z idiomem samego poety. To zdumiewające, jak wiele mądrego można napisać o poezji, która sama graniczy z absolutnym milczeniem. Mamy wspaniały esej erudycyjny o duchu opowieści, sam najwyraźniej tym duchem natchniony. Panorama autorów, wątków, koneksji i asocjacji jest tu tak imponująca i tak rozległa, że literacki flâneur może się w tym labiryncie zagubić, mając jednocześnie pewność, że autor wyprowadzi go w końcu z konfuzji pewną ręką. Mamy też esej biograficzny, który z wielką dbałością o szczegół, całkowicie empatyczny ze swoim bohaterem, kreśli intelektualny życiorys Stanisława Brzozowskiego. Towarzyszy mu od najmłodszych lat i nie opuszcza go aż do śmierci, dobitnie pokazując, jak życie nieuchronnie splata się z ideą – zgodnie zresztą z aforyzmem samego Brzozowskiego, że „co nie jest biografią, nie jest w ogóle”. I mamy też prawdziwy esej metafizyczny, mierzący się z filozofią pająka, stworzenia, które wciela niepokojącą mądrość przyrody. Sam Baruch Spinoza, który wizję ładu kosmicznego zaczerpnął z obserwacji pająków tkających swoje geometryczne sieci, mógłby się wiele z tej książki nauczyć.

Każdy z wymienionych autorów jest zupełnie inny – różnią ich styl, temperament, wybrany temat, a nawet wygląd nominowanych książek – od rozmiaru broszury po obszerny tom (do jednej książeczki dołączono nawet płytę). Ale mimo uderzających różnic zauważamy cechę wspólną, dodajmy: rzadką w polskiej kulturze – zachwyt. Oto mamy pięciu wspaniałych i zarazem pięciu zachwyconych, ale bynajmniej nie zachwyconych sobą, co w wypadku eseju byłoby zrozumiałe, a przynajmniej usprawiedliwione, lecz oni podziwiają innych. Jeden oryginalnego filozofa, drugi wybitnego poetę, trzeci genialnego kompozytora, czwarty zafascynowany jest pająkami, piąty bezlikiem osobliwości (ze szczurzymi ogonami włącznie). Kogo wybrać? Jak mierzyć uczucie? Nie pytamy zatem, kto kocha bardziej, lecz czyj zachwyt nas zachwyca. Czyj podziw jest najbardziej godny podziwu? I wybieramy mistrza uwielbienia, architekta afirmacji, inżyniera adoracji, ba, dywinacji, który znalazł na to sposób, metodę. Ale równocześnie siła jego uwielbienia jest tak wielka, że aż brakuje słów… Trzeba je wyśpiewać:

Ta ra ra – ta ra ra ra – to Boski Bach!

(Publiczność potwierdziła, że udało nam się odśpiewać pierwsze kilka taktów toccaty d-moll bez nadmiernego fałszowania).

Laudacja 2014 (Aleksander Nawarecki)

Powieść i podróż – te dwa żywioły łączą wszystkie nominowane książki. Czytanie i wędrowanie wiele łączy, to prawie to samo; opowieść o podróży dała przecież początek powieści. Nominowane eseje przypominają nam o tym, a nagradzamy osobę, która te dwie strony – powieść i drogę – połączyła nadzwyczaj fortunnie. Po pierwsze organicznie, po drugie ekstatycznie, po trzecie najbardziej artystycznie, literacko. Laureat jest obdarzony silną motywacją do podróży, chciał uciec z domu, od domowych pieleszy, od rodowej legendy (co oczywiście okazuje się niemożliwe). Nie chciał być jak hipopotam z jego rodzinnego miasta, który utopił się w klatce, pewnie chciał być jak słoń skaczący po dachu – którego możemy podziwiać na okładce nagrodzonej książki…

Laudacja 2013 (Agata Bielik-Robson, Marek Bieńczyk)

Jedno z bardziej popularnych powiedzeń na temat eseisty określa go jako „niespiesznego przechodnia”, kogoś, kto przedkłada powolność nad szybkość i długo zwleka z dojściem do celu podróży, z postawieniem ostatniej kropki, zapełniając tak wygrany czas dopisywaniem kolejnych stron, myśli, spostrzeżeń. Książki, które otrzymały w tym roku nominację w kategorii esej, wyjątkowo dobrze spełniają to kryterium niespieszności będącej w przypadku wszystkich pięciu gażą prawdziwego namysłu, precyzji czy faktograficznego bogactwa. Mamy wśród nich obszerną, dociekliwą rozprawę o jednym z najczęściej cytowanych filozofów i pisarzy w ostatnim trzydziestoleciu, autorze między innymi fascynujących rozważań o niespiesznym łazikowaniu po przestrzeniach miasta. Obok niej opis próby podróży na wschód, która – do czego autor, laureat przed laty gdyńskich laurów, zdążył już nas przyzwyczaić – tyleż posuwa się w obranym kierunku, co z niego zbacza i wciąż zawraca. Niczym jej odwrócone odbicie w lustrze przedstawia się zapisana w formie dziennika żarliwa podróż wokół własnego pokoju, podróż po własnej bibliotece prowadząca często przez inne książki i przez słowa innych. Wtóruje jej opowieść o innych wyobrażonych przestrzeniach, opowieść o mapach, o wyobraźni kartograficznej, o wodzeniu palcem po południkach i równoleżnikach, które dla tylu z nas było pierwszym gestem pisarskim. O tym, jak pisało się kiedyś, o tym, jak powinno się pisać, jeśli chcemy być czytani z tygodnia na tydzień, opowiada bogata, precyzyjna, istnie niespieszna monografia jednego z najciekawszych czasopism w dziejach polskiej kultury.

Nagrodziliśmy książkę bardzo trudną, nieprzeznaczoną dla masowego czytelnika, pełną przypisów i akademickich mądrości. Dla nas jednak nie było wątpliwości, że książka ta musi zostać nagrodzona jako literatura, ponieważ język, jakim jest napisana, jest najwyższej próby. Choć opowiada o autorze arcynieprzystępnym, nierzadko ciemniejszym od samego Heraklita, to robi to w sposób wyjątkowo przejrzysty: nic nie upraszczając, oddaje sprawiedliwość najbardziej zagadkowym spekulacjom swojego bohatera. W ogóle o języku naszego laureata można powiedzieć, że oddaje sprawiedliwość: bez względu na to, czy pisze o literaturze, czy o filozofii, jego styl znamionuje bezpretensjonalna prawość. Nigdy się nie popisuje, nie ucieka w żargon i wcale nie ukrywa, że nawet on czasem czegoś nie rozumie z dzieł swego filozoficznego beniaminka. Dla wielu akademików język jest tylko biernym medium, służącym do produkcji kolejnych opasłych tomów. Nie dla naszego laureata, który, choć bardzo młody, pracuje nad językiem filozoficznej ekspresji od lat, poszukując sprawiedliwego pisma na samych krańcach mowy.

Laudacja 2012 (zbiorowa)

Kategoria Nagrody Literackiej Gdynia zwana esejem obejmuje z zasady utwory bardzo różne: szkice literackie i filozoficzne, relacje z podróży, biografie, reportaże, wyznania oraz formy mieszane. Czy coś je łączy i zarazem wyodrębnia spośród innych? Z pewną dezynwolturą wobec przyjętych definicji można by je wszystkie uznać za utwory głęboko realistyczne. Dla wszystkich punktem wyjścia jest zawsze jakiś fakt, zdarzenie, mniejszy – lub większy – kawałek rzeczywistości. Na przykład: było miasto, które potem zapadło się pod ziemię. Artysta malował obrazy niosące wybitny ładunek transcendencji. Szesnastowieczne idee, wojny i mariaże dynastyczne skropliły się w sonecie. Literackie wizje świata wykazują nader interesujące skrzywienia i zniekształcenia. Sąsiedni kraj zamieszkują martwe dusze i żywi ludzie. Wszystkie te fakty najwyraźniej nie dają spokoju, więc trzeba się z nimi w wersji heroicznej zmagać, w wersji hedonistycznej – zabawiać, w każdym razie trzeba je opisać własnymi słowami. Efekty tych zmagań i zabaw stawiają nas nieuchronnie wobec pytania: ile rzeczywistości jest w literaturze? I zaraz potem: ile literatury jest w rzeczywistości? Są to pytania zasadnicze, wiadomo jednak, że są też nierozstrzygalne. Ciekawemu nie przeszkodzą w dalszych dociekaniach, pisarza nie zniechęcą do układania narracji, podróżnika nie zatrzymają w domu, nikt z tego powodu nie odłoży lektury. Eseista umie jednocześnie czytać i rozglądać się wokół siebie. Co więcej, rasowy eseista wydaje się szczególnie uszczęśliwiony, gdy oba żywioły, literatura i rzeczywistość, nagle się zbiegną i nałożą na siebie. „I już nie wiadomo, czy to życie goni literaturę, czy to raczej ona sposobi jego przyszłe kształty, i te piękne, i te złowieszcze”…

Istotnie, nie wiadomo. Esej to nie fikcja, choć więc literacko wystylizowany, zawiera w sobie kawał rzeczywistości, a tym samym wiedzę o świecie. W ciągu ostatnich kilku lat nasze jury często wyrzekało na polską prozę, że przelękła się zadania odzwierciedlania świata i wycofała do lirycznej prywatności, stając się właściwie odmianą poezji, a w każdym razie domeną wrażliwości poetyckiej. Zadanie to jednak przejął esej, nie przestając podróżować po świecie i „rozglądać się wokół siebie”. Ostatnia przytoczona przeze mnie laudacja zbiorowa dobrze oddaje opinię, którą nasze jury wypracowało sobie na temat miejsca eseju w polskiej literaturze: esej to ostatni gatunek realistyczny. To ostatnia forma, która jeszcze próbuje ogarnąć chaos globalnej panrzeczywistości, wycinając z niej skrawki Realnego i poddając inteligibilnemu prześwietleniu. Kto wie, może to także ostatni gatunek, w którym jeszcze tli się imperatyw oświecenia: patrzeć, rozumieć, nie osądzać pochopnie.

Zofia KrólFikołki i figle

 

W lutym 2020 roku na położonej u wybrzeża Turcji greckiej wyspie Lesbos wybuchły zamieszki. Jej mieszkańcy przeciwstawiali się budowie kolejnego obozu dla imigrantów o zaostrzonym rygorze, interweniowały siły specjalne. Kilka dni później sytuacja uległa zaognieniu: Turcja ogłosiła, że nie będzie dłużej powstrzymywać fali uchodźców, w kierunku Lesbos i Chios popłynęły kolejne łodzie, według niektórych źródeł z premedytacją nieratowane, a być może nawet podtapiane przez grecką straż przybrzeżną. W polskich mediach doniesienia z Grecji przykrywane były już w tym czasie obficie przez te o koronawirusie z Wuhanu, który zresztą wkrótce wpłynął także na rozwój wypadków na wyspie, ale linki do bieżących informacji można było znaleźć na przykład na profilu facebookowym Renaty Lis, eseistki, która Lesbos uczyniła tematem swojej ostatniej książki.

Na Mapach Google’a teren funkcjonującego już od kilku lat przepełnionego obozu Moria zasłonięty został mozaiką małych prostokącików – trudno stwierdzić jednoznacznie, czy ich kolory są przypadkowe, czy też brązowe plamy oznaczają na przykład baraki albo namioty, a białe – drogi pomiędzy poszczególnymi strefami. Zaraz za granicą obozu widok z satelity jest tak szczegółowy, że widać długie cienie drzew. Jest późne popołudnie lub wieczór, słońce pada ukośnie z południowego zachodu. Z podobną precyzją możemy obejrzeć z góry Metymnę, niewielką miejscowość na północy wyspy, gdzie cieśnina między Turcją a Grecją jest najwęższa. To tu Renata Lis spotkała w 2016 roku pewnego Greka, a ich krótki dialog znalazł się na skrzydełku wydanej rok później książki. Próbuję spacerować po uliczkach w poszukiwaniu możliwego miejsca ich spotkania, ale samochód rejestrujący Street View zdołał tu przejechać tylko nadbrzeżną ulicą, do centrum miasteczka można zajrzeć przez prześwity między domami. Grek zapytał: Are you a refugee?, polska pisarka odrzekła: No, ale po namyśle udzieliła sama sobie w trybie eseistycznym całkiem przeciwnej odpowiedzi, przywołując urodzoną w górach uralskich babkę i poczucie bezdomności we własnej ojczyźnie.

Kiedy rok później Renata Lis omawiała na łamach „Dwutygodnika” wydaną w serii Biblioteki Narodowej antologię eseju pod redakcją Jana Tomkowskiego, przedmiotem jej krytyki był nie tylko uderzający brak prezentowanych tam kobiet eseistek (w całym tomie znalazły się jedynie dwa teksty napisane przez kobiety: Marii Kuncewiczowej o Conradzie i Wisławy Szymborskiej o Montaigne’u), ale i znacznie szerzej – anachroniczny obraz osoby piszącej eseje. „Eseistyczny podmiot już dawno przestał być wyłącznie europejski, patriarchalny i biały. Gatunek ten uprawiają dzisiaj również kobiety, odmieńcy i skolonizowani, dla których Ateny, Rzym i Jerozolima niekoniecznie stanowią najważniejszy punkt odniesienia”. Rozważania o kobietach eseistkach to zatem znacznie więcej niż kwestia płci piszącej czy piszącego – to rozmowa o koniecznym rozszerzeniu eseistycznego doświadczenia. Poza dotychczasowe granice płci, ale i pochodzenia, perspektywy, tematu. Także poza granice ustawionej jednoznacznie geografii tęsknoty: kontemplowania antycznych rzeźb, podziwiania wód bijących z górskiego źródła i snucia wspomnień z dalekich podróży. Ateny, owszem, mogą być w tym doświadczeniu punktem odniesienia, ale choćby jako stolica państwa upragnionego azylu i wytchnienia, które nie wyśle na czas jednostek, żeby uratować twoją przepełnioną łódź.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2020

Wydanie I