Porzucony książę - Maya Blake - ebook

Porzucony książę ebook

Blake Maya

4,5

Opis

Gdy modelka Delphine Alexander dowiaduje się, że jej kochanek, książę Lucca, wkrótce ma poślubić jakąś księżniczkę, natychmiast wyjeżdża. Lucca rozpaczliwie próbuje ją odszukać. Cierpią jego serce, duma i wizerunek. Nie zamierza na zawsze pozostać „porzuconym księciem”. Planuje sprowadzić Delphine z powrotem do swojego pałacu i odpłacić jej za ból, który mu zadała. Jednak, gdy spotykają się ponownie, nic nie idzie zgodnie z jego planem…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 147

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maya Blake

Porzucony książę

Tłumaczenie:

Zbigniew Mach

Tytuł oryginału: Reclaimed for His Royal Bed

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2021

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2021 by Maya Blake

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-9988-6

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„Porzucony”.

Jego Wysokość Lucca, król San Calliano, nie cierpiał tego słowa. Na sam jego dźwięk ze złości zaciskał zęby, a dłonie w pięści i czerwieniał na twarzy. Wściekłość wybuchała w nim jak erupcja wulkanu.

Dwa lata temu brukowe media złośliwie nazwały go Porzuconym. Teraz po śledzonym przez świat i oczekiwanym z zapartym tchem jego wstąpieniu na tron królestwa San Calliano, tabloidowi plotkarze z radością uzupełnili ten przydomek. Lucca został Porzuconym królem.

Nikt nie zaprzątał sobie głowy tym, że był jednym z najbardziej postępowych władców swego czasu. Że pod jego rządami gospodarka państwa znów stała się jedną z wiodących na świecie. Lucca zawarł międzynarodowe umowy handlowe, które wychwalały wszystkie najpoważniejsze dzienniki finansowe. Więcej. Nieważne było nawet to, że jako najbardziej pożądany kawaler globu spotykał się z największymi pięknościami świata.

A przecież tej kobiecie ufał bezgranicznie i nigdy niczego nie zarzucał.

Już na zawsze miała zostać tą, która go rzuciła, a wraz z nim niewyobrażalne bogactwo, nieograniczoną władzę i ogromne wpływy. Media wieszczyły, że Lucca stanie się bohaterem tanich romansów. Złośliwi i wrogowie rozpisywali się, jak kobieta złamała mu serce, grzebiąc jego wizerunek playboya.

Było jednak coś, o czym nikt nie wiedział. Lucca nie miał serca, a z pewnością nie miał serca słabeuszy. Takich jak jego ojciec. Serca, które wiodło w świat szokująco błędnych ocen, które później rzucały się długim cieniem na wszystko, co rzekomo kochali, okrywając rodzinę niesławą, spod której później trzeba było latami boleśnie się wygrzebywać.

Lucca całe życie patrzył na rwące fale złych zachowań własnego ojca. Jedną gorszą od drugiej. Dlatego na długo przedtem, zanim spotkał tę, która go zostawiła, zdążył przywyknąć do szalonej gmatwaniny uczuć, jaką nieuchronnie wywołują związki z kobietami.

Czy jednak sam nie był twórcą własnego losu i prawie upadku?

Tak. Był winny. Pozwolił, żeby niepohamowana żądza zaślepiła mu świeżość spojrzenia. Oślepiony pięknem i inteligencją tej kobiety nie zauważył, że ona wykorzystuje je przeciw niemu. Że za zniewalającym uśmiechem kryje się wyrachowana dusza. Ten uśmiech sprawił, że Lucca zapomniał o wszystkim, czego się nauczył o stosowanym zachowaniu i ostrożności.

Stracił głowę.

Podeptał wszystko, co dworscy nauczyciele etykiety przez lata wbijali mu do głowy. I zapomniał o jeszcze twardszych ojcowskich lekcjach, które odczuwał na własnej skórze, bo ojciec niczego nie wybaczał.

Przez szalone cztery miesiące, które spędził z tą kochanką, niemal zapomniał, jak się nazywa.

Był jak zaczarowany. Świat nie istniał. Pożądanie tej kobiety uczyniło go zwykłym rabem, a urzeczenie nią – ślepcem.

Lucca czuł, że jak anioł swobodnie lata w przestworzach.

Liczyła się tylko ona.

I wtedy…

„Porzucony”.

Nie ukrywał swojego olśnienia i narkotycznego odurzenia. Nie krył też, gdy zniknęła bez śladu i nie odbierała telefonów, by wkrótce potem zmienić numer. Przeszedł przez piekło. Wyobrażał sobie najgorsze. Rozkazał zaufanym detektywom szukać jej wszędzie. Nie szczędził grosza. Poszukiwania spełzły na niczym, co rozzłościło go jeszcze bardziej. Rzucał się jak ranne zwierzę, które walczy o życie. Historia nie pamiętała, by książę królestwa San Calliano zachowywał się w ten sposób.

W szalonym widzie odszukania jej obiecywał złote góry wszystkim, którzy mu w tym pomogą. Szybko stał się pośmiewiskiem. Kto mógł, wykorzystywał jego słabość.

Lucca błagał o pomoc.

Nie zważał na nic i coraz głębiej osuwał się w szaleństwo, które dzień po dniu odzierało go z godności. Jak na ironię odzyskał ją, gdy w ostatecznym akcie zerwania, tuż przed jego koronacją, odesłała mu najcenniejszą rzecz, którą jej podarował. Dołączyła krótki liścik.

Wreszcie przyszła chwila opamiętania.

Lucca przypomniał sobie żelazną wolę swoich przodków, dzięki którym jego królestwo ocalało z wojen i wewnętrznych konfliktów oraz zasłużyło na uwagę i szacunek świata. Przypomniał sobie, że płynąca w jego żyłach królewska krew żąda odpowiedzialności i służby narodowi, o czym zapomniał, gdy tylko pierwszy raz zobaczył tę kobietę. Takim samym szaleństwem podczas swoich rządów często szokował jego ojciec.

Pamięć o tym wszystkim powstrzymała go przed nagłym wskoczeniem do samolotu, gdy trzy miesiące temu ktoś mu doniósł, gdzie jest ta, która go rzuciła. Jednak teraz był królem, więc postanowił poczekać na właściwy moment. Działać planowo i strategicznie.

Ale dwa słowa, z których składał się ręcznie napisany liścik, wryły się w jego pamięć na zawsze.

To koniec.

Stłumił rozsadzającą go złość i żal. Rozluźnił zaciśnięte pięści i wziął głęboki oddech. Spojrzał przez okno na lazurowe wody Morza Śródziemnego łączące się w dali z bezchmurnym modrym niebem.

Monaco było placem zabaw najbogatszych ludzi z całego świata. Ale San Calliano biło je na głowę, gdy chodzi o władzę i wpływy, bo stało się bezcennym klejnotem koronnym w oceanie zwykłych szlachetnych kamieni. I miało za sobą sześć wieków historii.

Ale w ciągu zaledwie trzech dekad ojciec Lukki roztrwonił to wielkie dziedzictwo. Najpierw przez złe praktyki gospodarcze, a później – lekkomyślne uczynki, na które pozwolił własnej żonie.

Lucca też przez krótką chwilę niemal stracił z oczu dziedzictwo San Calliano.

Ale nigdy więcej.

Znów odetchnął głęboko.

Po jego bokach przy długim antycznym stole konferencyjnym siedzieli minister turystyki i członkowie rady doradczej.

Lucca milczał od czasu, gdy nagle zerwał się od stołu na widok zdjęcia tej kobiety. Zachodził w głowę, skąd ono się wzięło. Komitet wysunął jej kandydaturę do udziału w najbardziej prestiżowej imprezie pierwszego roku Lukki na królewskim tronie.

Zawstydziła go jego własna gwałtowna reakcja. A jeszcze bardziej fakt, że po wszystkim, co zaszło, kobieta ta wciąż wzbudzała w nim taki wir emocji.

– Najjaśniejszy Panie – odezwał się jeden z doradców.

Wolał ten tytuł niż Wasza Wysokość, który przywodził mu na myśl czas, gdy stracił głowę dla tej piękności. A przecież nigdy przy swoich kochankach nie ulegał żadnym uczuciom.

Wrócił pamięcią do ich pierwszego spotkania. Oczyma wyobraźni zobaczył lekko ironiczny błysk w jej ciemnych piwnych oczach, gdy z wdziękiem skłoniła się przed nim i zmysłowo ni to szepnęła, ni zamruczała: Wasza Wysokość. Choć dobrze wiedziała, że jest tylko księciem, a nie królem.

W jej słowach natychmiast odczytał jasny seksualny podtekst. Lucca nie mógł się oprzeć. Gdy później w swoim łożu w nią wchodził, usłyszał ten tytuł raz jeszcze. Tym razem zmieszał się z jej jękiem rozkoszy. Zapamiętał ten moment na całe życie, bo nigdy z żadną kobietą nie kochał się tak szaleńczo.

I za to też jej nie cierpiał, choć wiedział, że powinien raczej gardzić samym sobą.

Ale był to jeden z wielu grzechów, którymi tak chętnie ją obarczał.

Spojrzał na leżące na wypolerowanym blacie stołu powiększone zdjęcie.

Członkowie rady i minister sportu naiwnie uznali, że mimo serii fatalnych artykułów w brukowcach o jego romansie, król doszedł już do siebie. Dlatego teraz proponowali ich bohaterkę jako kandydatkę, która podczas wznowionego Festiwalu Sztuk, Kultury i Filmu San Calliano zaprezentuje słynną w świecie brylantową kolekcję biżuterii z królewskiego skarbca.

Mieli jednak trochę racji, bo Lucca na pozór odzyskał spokój ducha. Od czasu rozstania spotykał się kolejno z kilkoma kobietami. Każda była piękniejsza od poprzedniczki, choć wszystkie bez trudu wygrałyby w swoich krajach konkursy miss piękności.

Ale cierń tamtej zdrady wciąż tkwił w jego sercu. Pamiętał piekło, które przeszedł w mrocznych tygodniach po odejściu tej, z którą przeżywał tak szalony i zmysłowy romans.

Jako synowi królewskiej pary, zasady dyplomacji wpojono mu, zanim jeszcze wszedł w lata, w których kształtuje się osobowość młodego człowieka. Wiedział kiedy może ulec urazie, a kiedy postępować zgodnie z moralnością. Kiedy poczekać na właściwy czas, a kiedy pokazać pełnię swojej władzy.

Nie miał ochoty odpuścić. Przynajmniej do czasu, gdy nie dopełni zemsty i nie uzyska odpłaty. Gdyby zrobił inaczej, okazałby się człowiekiem słabym, jak jego ojciec, i pozostał obiektem prześmiewczych plotek.

Na to nie mógł sobie pozwolić.

San Calliano udało się odzyskać reputację gospodarczą. O sukcesach królestwa mówiono na świecie z szacunkiem. Ale pozostawała jedna zadra – przez tę kobietę życie osobiste księcia legło gruzach. Przynajmniej w oczach poddanych.

Lucca wziął do ręki zdjęcie Delphine Alexander.

Byłej kochanki.

Tej, która go rzuciła.

I wystawiła na pośmiewisko lata po tym, jak jego matka wywołała skandal, który okrył hańbą całą rodzinę, a ojca Lukki zmienił w zgorzkniały, wredny i podejrzliwy wobec wszystkich wrak człowieka.

Kpiny nie ominęły i San Calliano.

Ale uczynków matki nie mógł kontrolować. Z Delphine było inaczej. Zaślepiła go tak bardzo, że stracił poczucie godności, a fakt ten wciąż kładł się głębokim cieniem na jego reputacji.

Otworzył dołączone do zdjęcia dossier. Bez czytania wiedział prawie wszystko, co zawierało. W myślach natychmiast ułożył plan. Droga do odpłaty za zło, które go spotkało, zdawała się dziecinnie prosta.

Spojrzał na zebranych. Ostateczna decyzja należała do niego. Lucca wiedział jednak, że warto słuchać różnych opinii.

– Jest twoim pierwszym wyborem? – spytał ministra.

Rzucił zdjęcie z powrotem na stół, jakby go parzyło, bo zauważył, że czubkami palców bezwiednie wodzi po zarysie twarzy Delphine i jej zmysłowych ust.

– Tak – odparł minister. – Jeśli tylko przekonamy ją, by wróciła – dodał.

– Czemu ona?

– Dwie pozostałe kandydatki są również piękne, ale panna Alexander ma w sobie coś, niezwykłą otoczkę mistycznej tajemnicy, która według nas idealnie odda istotę królewskiej kolekcji.

Lucca w myślach przyznał mu rację. Sama karnacja skóry Delphine wystarczała, by tysiąc razy bardziej opromienić i tak nieziemski czar legendarnych brylantów San Calliano. Matka Delphine miała afrykańskie korzenie. W wyobraźni widział, jak bardzo obecność tej kobiety uświetni rangę niegdyś słynnego, ale dziś już nieco zapomnianego przez światowe elity tygodniowego festiwalu. Narodowa duma San Calliano wracała po latach przerwy.

Szykowano wielką celebrycką imprezę. Pokaz arabskich koni pełnej krwi, wystawę najdroższych aut świata i arcydzieł malarstwa odrodzenia. A było to tylko kilka z atrakcji, które miały przywrócić festiwalowi jego dawną sławę. Jednak perłą w koronie miał być pokaz brylantowej biżuterii. Wszystkie bilety wyprzedano w mgnieniu oka. Vipowskie zaproszenia były na wagę złota, a wielu znanych i bogatych musiało odejść z kwitkiem.

– Dzwoniłeś już do niej? – zapytał ministra.

– Nie, Jaśnie Panie. Chcieliśmy najpierw poznać twoje zdanie.

Lucca oderwał wzrok od zdjęcia Delphine, ale zanim zdążył spojrzeć na zebranych, znów przykuło jego wzrok. Poznał ją w Nowym Jorku, ale w jego wyobraźni wciąż działała na niego tak, jakby wtedy rzuciła nań czar, z którego nigdy się nie uwolnił.

Musiał jak najszybciej raz na zawsze przerwać tę nić.

– Dobry wybór, ale sam się z nią skontaktuję, wy róbcie swoje – zakończył rozmowę.

Miesiąc później

Delphine Alexander spojrzała na wyciągniętego obok niej na leżaku siwawego mężczyznę. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie leczy lekkiego kaca. Hunter Buckman uwielbiał wieczorne drinki i poranny rytuał powrotu do rzeczywistości.

– Naprawdę? Sprzedałeś swoje udziały w zespole F1 Hunter Racing? – spytała.

Mężczyzna leniwie wzruszył ramionami. Katarskie słońce najwyraźniej działało na niego jak głęboki relaksacyjny masaż. Właśnie ta wrodzona nonszalancja uwiodła Delphine, gdy kilka lat temu spotkali się na przyjęciu po pokazie mody w Mediolanie. Teraz jednak ta cecha Huntera wzbudziła w niej frustrację.

Nigdy nie brał niczego na poważnie.

Był dziedzicem wartego setki milionów dolarów teksaskiego imperium naftowego. Nigdy nie przepracował uczciwie ani jednego dnia. Nie musiał. Problem leżał jednak w tym, że właściwie nic nie robił. Nie potrafił skupić się na czymś choćby przez chwilę. Interesował go tylko hedonistyczny tryb życia, z którego uczynił sztukę. To on wyznaczał jego cele biznesowe.

Ale nie był złym człowiekiem. Robił to, na co pozwolił mu los, jakby od niechcenia wrzucając go w jedną z najbogatszych amerykańskich rodzin.

Delphine wierzyła, że to jej Buckman sprzeda swoje udziały.

– Przykro mi, Delphie – powiedział, sięgając ręką po butelkę drogiego szampana tkwiącą w wypełnionym lodem srebrnym kubełku. – Oferta była zbyt kusząca, nie mogłem odmówić.

– Ale nawet nie dałeś mi szansy przedstawić mojej.

– Wiedziałem, że będziesz mnie namawiać, żebym ci sprzedał. Albo…

Hunter przerwał, kierując wzrok gdzieś w dal, jakby w poczuciu winy.

– Albo? – spytała groźnym tonem.

– Sama spróbujesz przejąć moje udziały – dodał.

– A nawet gdyby, to co w tym złego?

Delphine nie bała się ciężkiej pracy. Na sukces pracowała od szesnastego roku życia, gdy zrozumiała, że może liczyć tylko na siebie. Nigdy nie wracała do przeszłości.

Upił spory łyk szampana i spojrzał na Delphine.

– Wiedziałem, że zamęczysz się na śmierć, zbierając pieniądze na kupno. Nie mogłem na to pozwolić. Dosyć już przeszłaś.

– Więc chciałeś oszczędzić mi przykrości?

Nie potrafiła ukryć tonu przerażenia w głosie lub może wstydu, który kazał jej pamiętać, że Hunter widział ją w chwilach jej najgorszego załamania. W niekończące się noce stał pod drzwiami jej sypialni i słuchał, jak z jej serca szlochem wylewa się żal z powodu pękniętego serca, a później rozpacz jeszcze po stokroć większa.

Delphine straciła swoje ukochane dziecko.

Gdy w końcu z poranioną duszą wyszła z tej zapaści, nie zamęczał jej pytaniami. Po prostu przy niej był.

– Ile razy mam mówić, że ze mną już w porządku? – spytała. – Tamte sprawy są tylko przeszłością.

– Do diabła, Delphie, wiedziałem, co powiesz.

Hunter westchnął, w niemym geście unosząc wzrok do góry.

– Rzucili na stół sto dwadzieścia milionów dolarów! Taka suma zmienia wszystko – dodał.

Delphine musiała przyjąć twardą rzeczywistość. Zebranie pieniędzy na przebicie takiej oferty zabrałoby jej miesiące. Może i lata. A im więcej inwestorów, tym więcej frustracji i żądań z ich strony.

Zawsze ekscytowało ją, że Hunter był jej jedynym partnerem w F1 Hunter Racing. Cóż z tego, że miał dziewięćdziesiąt procent akcji zespołu, a ona skromne dziesięć? W zeszłym roku włożyła w ten zespół wyścigowy serce i duszę. Nie mówiąc o oszczędnościach całego życia. Działała za kulisami, bo wtedy wciąż jeszcze nie była gotowa na spotkanie ze światem. Dopiero niedawno udało jej się wyrwać z trwającej miesiącami świadomie wybranej samotności.

Żyła osobno. Obok ludzi i świata.

Cud stał się pewnego wieczora tu, w Katarze. Podczas spaceru spotkała płaczące dziecko, któremu zepsuł się rower. Naprawiła go. Widząc szczęśliwą twarz dziecka, doznała olśnienia. Jej mroczne odosobnienie nagle rozświetlił płomień. Delphine weszła na nową drogę, która dała jej nie tylko cel, by nie utonąć w rozpaczy z powodu straty dziecka, ale i coś jeszcze. Jej ojciec umiał zreperować wszystko. Pomagając dziecku, ożywiła w sobie pamięć o ukochanym człowieku, która postawiła ją na nogi.

Praca modelki stała się wspomnieniem. Nową pasją stało się kierowanie zespołem F1. Przeszłość mogła wreszcie odejść w niepamięć.

– Dołączyłam do ciebie dopiero w zeszłym roku. Obecny miał być pierwszym pełnym rokiem mojego szefowania zespołem. Nie mogłeś przed fundowaniem mi nowego partnera w biznesie poczekać, aż wejdę w rolę?

– Daj spokój, Delphie. Nie kombinuj. Jako szefowa stanęłaś na nogi już w pierwszym tygodniu. Na koniec ostatniego sezonu F1 Hunter Racing doszedł aż do piątego miejsca. To twój sukces. Przez cztery lata wlekliśmy się w ogonie. W tym roku było już sześć wyścigów. Dobrze nam idzie.

– A jednak nas zostawiasz? – nie ustępowała Delphine.

– Bo nie mam już z tego radości. Ale ty masz.

Radość.

Delphine dawno zapomniała o radosnych uniesieniach.

Przyleciała do Kataru, wierząc, że nigdy więcej nie zazna radości. Teraz po dwu latach wiedziała, że miała rację. Ale odkryła, że wciąż stać ją na nabranie oddechu. Nawet po stracie, która rozdarła jej duszę na strzępy. Tak jak wciąż pielęgnowała w sercu króciutki czas, jaki mogła spędzić z ojcem przed jego śmiercią.

W Katarze odnalazła tyle zadowolenia z siebie, że mogła stawić czoło mijającym dniom.

Spojrzała na basen bez krawędzi i połyskujące w dali wody Zatoki Perskiej. Hunter kupił tę niezwykłą zabytkową rezydencję, bo kiedyś należała do największej kochanki sułtana. Zaintrygował go tragiczny los tej kobiety.

Ale dla Delphine pełna przepychu willa stała się oazą spokoju. Schronieniem, w którym mogła się skryć, gdy dwa lata temu jej życie legło gruzach.

Nie chciała drążyć przeszłości. Ale ostrze pamięci brutalnie robiło swoje. Czasem nachodziły ją wspomnienia straty dziecka. Pamiętała dzień, w którym dowiedziała się, że Lucca, wtedy jeszcze książę, ma specjalną dworską „listę” kandydatek na żonę. Mimo to Delphine podniosła się, zaczęła działać i oddychać bez trwogi, że strata, której doświadczyła, znów podetnie jej skrzydła.

Hunter dał jej dach nad głową i o nic nie pytał. Nie mogła mieć pretensji do swojego opiekuna lekkoducha.

– Kto jest kupcem?

Buckman znów unikał jej wzroku.

– Anonimowy nabywca. Wiesz, jak działają te spółki w rajach podatkowych – odparł wymijająco.

– Jestem współwłaścicielem. Mam prawo wiedzieć, kto będzie moim partnerem.

– Z formalnym oświadczeniem chcą poczekać do połowy sezonu. Podpisałem klauzulę poufności. Nie mogę podać nawet nazwy spółki.

Delphine przeszył chłodny dreszcz. Chciała zwalić go na podmuch morskiej bryzy, ale przecież nie on spowodował, że na chwilę zamarło jej serce.

I że poczuła suchość w ustach.

W pałacu i łożu dzisiejszego króla San Calliano spędziła cztery miesiące. Lucca nigdy nie zdradził jej, że uwielbia bolidy F1. Nie pytał o jej rodzinę. Z pewnością wiedział, że ją miała. Delphine zręcznie omijała temat swojego rozstania z matką, która z nową rodziną mieszkała w Londynie. Pytana, czemu tak rzadko lata do tego miasta, wykręcała się nawałem międzynarodowych zobowiązań wziętej modelki.

Z Luccą zgłębiała wspólne zamiłowanie do świata różnych kultur. Oboje cenili kuchnię dla smakoszy. To on pokazał jej, jak surowe diamenty wydobywane w kopalniach Południowej Afryki stały się kolekcją niezwykłej brylantowej biżuterii, która teraz stanowiła dumę królewskiej rodziny.

Między tymi wycieczkami w niemal bajkowe światy oboje co noc zanurzali się w świat zmysłowej rozkoszy. Rozkoszy, z której budzili się nad ranem, by znów jej szukać w swoich ramionach.

Lucca był niezwykłym kochankiem.

Ale o jednym Delphine nie wiedziała – sama była tylko przystankiem na jego drodze do małżeństwa z którąś z arystokratek z listy. Rzeczywistość dała o sobie znać dopiero po niewczasie. Więc Lucca traktował ją jak zabawkę! Wszystkie czułe słówka, które po włosku szeptał jej do ucha, okazały się tylko maestrią w sztuce uwodzenia, którą opanował do perfekcji. Pewnego niezapomnianego dnia w Paryżu Delphine dowiedziała się, że długo przed tym, zanim poszła z nim do łóżka, za kulisami już czekał szereg kobiet gotowych zająć jej miejsce. Jedna z nich miała zostać królową.

Ta wiadomość spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Zabrzmiała jak dzwon wybijający ostatnią godzinę jej naiwnej wiary i marzeń. I to tuż po tym, jak odkryła, że jest w ciąży z dzieckiem Lukki. Delphine miała poczucie, że jej życie rozpadło się na tysiące kawałków i legło w gruzach.

Spojrzała na leżącego obok niej na leżaku Buckmana. Szybko odrzuciła przelotną myśl, że Lucca ma coś wspólnego z zakupem akcji F1 Hunter Racing.

Dawno temu zwróciła księciu wysadzaną brylantami bezcenną bransoletę. W swojej naiwności wierzyła, że jest ona formą oświadczyn. Zrobiła to w chwili, gdy się bała, że Lucca wymaże ją ze swojego życia. Choć w głębi duszy miała nadzieję, że będzie inaczej.

– Chyba ukrywasz coś jeszcze? – spytała Huntera.

– Przykro mi, Delphie – odparł po chwili wahania. – Ale po sierpniowej przerwie rezygnuje też dwóch głównych sponsorów.

Delphine zacisnęła oczy. Właśnie rozpadało się jej największe marzenie. Jedyne, które powstrzymywało ją przed gwałtownym upadkiem w przepaść rozpaczy.

– Czemu? Mieliśmy najlepszy sezon! Ty sprzedajesz udziały, a sponsorzy zostawiają nas na lodzie?

– Przyszli