Piękna aż do bólu - S. C. Alekto - ebook

Piękna aż do bólu ebook

S. C. Alekto

4,4

Opis

Kontynuacja bestsellera "Idealny jak diabli"!

Przegrała... Anna Maj straciła wszystko, na czym jej do tej pory zależało. Zgubiła też własną tożsamość. Zniszczona przez Adama stara się uporać z konsekwencjami jego poczynań. Gdy nocne koszmary przybierają na sile, dziewczyna powoli zdaje sobie sprawę z własnych, znacznie bardziej przerażających lęków. I gdy wydaje się, że już gorzej być nie może, za sprawą człowieka, z którym łączą ją więzy krwi, jej serce ponownie pęka, tym razem rozpadając się na milion drobnych kawałków. Maski pękają... Granice się zacierają... Pozostaje tylko gniew i promieniujący ból czegoś, co kiedyś przypominało serce. Tym razem jednak wszystko potoczy się inaczej. Przecież panna Maj doskonale zdaje sobie sprawę, z kim ma do czynienia... Czy aby na pewno? Może i zajrzała pod maskę księcia, ale prawdziwy potwór czai się głęboko pod skórą Adama i nie jest to jedyne zagrożenie. Zegar powoli tyka, odliczając czas do spotkania dwóch pięknych bestii. Walka się rozpocznie, a krew zawrze nie tylko z powodu nienawiści. W tym „bajkowym” świecie, gdzie wszystko się może wydarzyć, tylko jedno jest pewne: Pan A powróci...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 528

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (118 ocen)
78
18
17
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tamtamo
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna. Świetnie napisana. Utrzymująca nieprzerwanie uwagę czytelnika. Wysokie amplitudy emocji bohaterow powodują, ze po przeczytaniu czuje się wspaniale wyczerpana. Opowieść o stracie, bólu nienawiści i zemście. Zwroty akcji są zaskakujące. Intryga goni intrygę a autorka odsłania kolejne warstwy historii, która już wydawała się przejrzysta. Niestety. Nie wszystko dla mnie było oczywiste. Gdyby miała się pojawić jeszcze trzecia cześć… ale nie. Ta jest zdecydowanie ostatnia. Mam głęboki niedosyt i trochę żalu. Szkoda, ze bohaterowie okazali się takimi tchórzami i nie zawalczyli o miłość. Zakończenie zabarwione goryczą. Mimo tego gorąco polecam.
50
Jasanka84

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna. Jeśli ktoś czytał pierwszą część to druga o dziwo jest jeszcze lepsza. W końcu trafiłam na książkę w której nie da się przewidzieć zakończenia, zwroty akcji itp. o to właśnie chodzi :)) naprawdę godna polecenia.
20
LidiaGG

Nie oderwiesz się od lektury

nie mam słów wciąga, przeraża , fascynuje dobra narracja , czujesz i przeżywasz uczucia bohaterki jak swoje wchodzisz do środka książki nie czytasz a żyjesz nią bardzo mi się podobała
20
gracaty1

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo emocjonujące obydwie części. Żal że już koniec.
10
edka30

Nie oderwiesz się od lektury

super super juz dawno nie czytalam tak wciagajacej historii...bardzo polecam!!!
10

Popularność




Copyright © by S.C. Alekto, 2020WYDAWNICTWO WASPOS, 2021All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Janusz Muzyczyszyn

Korekta: Paulina Aleksandra Grubek

Korekta II: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by Svitlana Sokolova/Shutterstock

Projekt okładki: Marta Lisowska

Ilustracje w środku książki: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-67024-93-8

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Epilog

Prolog

Uniosłem dłonie, dotykając szkła i przystawiłem nos do okna. Zafascynowany wpatrywałem się w tańczące w powietrzu białe płatkiśniegu.

− Bo zaraz przymarzniesz do tej szyby. − Odwróciłem się i spojrzałem na mamę, która zmierzała w moją stronę, niosąc eleganckismoking.

Miała na sobie suknię w kolorze chłodnego błękitu i białe atłasowe rękawiczki po łokcie. Włosy upięła wysoko, dzięki czemu jej szafirowe kolczyki były doskonale wyeksponowane. Jednak to kolia na jej szyi zwracała największą uwagę. Był to prezent od ojca na ich dziesiątą rocznicę ślubu. Matka ją uwielbiała i chwaliła się nią przy każdej nadarzającej okazji. Kochała, gdy przyjaciółki zazdrośnie spoglądały na klejnoty i jąkomplementowały.

− Czas się przygotować. Wiesz, że twój ojciec nie tolerujespóźnień.

Zrobiłem naburmuszoną minę i podszedłem do niej, pocierając zaczerwienionynos.

− Naprawdę muszę tam być? − zapytałem, chociaż doskonale znałemodpowiedź.

Matka uśmiechnęła się delikatnie i ściągnęła mi przez głowę górę odpiżamy.

Na kilka sekund na jej twarzy zagościło roztargnienie. Uniosła dłoń i ostrożnie dotknęła jednejz blizn, którymi gęsto pokryta była moja klatka piersiowa i plecy. Wzdrygnęła się, a następnie szybko cofnęładłoń.

− To tylko jeden wieczór − powiedziała po chwili, wracając do rzeczywistości i pomagając mi założyć białąkoszulę.

Zacząłem sięwiercić.

− A co zprezentami?

− A, więc too to chodzi… − Połaskotała mnie, a ja, nie mogąc powstrzymać śmiechu, skuliłem się, próbując jakoś uniknąć jej dłoni. − Mój małyspryciarz!

Nagle przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła. Pocałowała w policzeki odgarnęła z czoła jasnekosmyki.

− To tylko parę godzin. Zachowuj się grzecznie, a obiecuję, że pozwolę ci otworzyć jeden prezent jeszczedzisiaj.

− Nie będę musiał czekać do jutra?! − ożywiłemsię.

Mama skinęłagłową.

− A teraz musimy się pospieszyć. − Sięgnęła po muszkę. − Niedługo zjawią się tu pierwsigoście.

Posłusznie skinąłem głową, a następnie włożyłem spodniei czarne lakierki, które idealnie pasowały dosmokingu.

Trwało to już ponad godzinę. Stałem obok matki, która razem z ojcem witała przybywających i niecierpliwie przebierałem nogami. W końcu, gdy minęło kolejne piętnaście minut, pociągnąłem dyskretnie mamę za suknię i spojrzałem wgórę.

− Długo jeszcze? − zapytałem i nagle poczułem na ramieniu mocny uścisk. Instynktownie się wyprostowałem. Uniosłem głowę i spojrzałem na ojca. Nie wyglądał na zadowolonego. Jego zacięty wyraz twarzy i zimne spojrzenie oczu były mi niestety dobrzeznane.

− Adamie − zwrócił się do mnie formalnym tonem. − Zachowuj się… − wzmocnił uścisk, a ja się skrzywiłem, czującból.

− Aleksandrze − wtrąciła się dyskretnie matka. − Państwo Sellinger jużsą.

Ojciec spojrzał w stronę drzwi, gdzie właśnie zjawiła się para razem ze swoją córeczką. Niemal natychmiastowo rozluźnił uścisk i uśmiechnął się szeroko, witając mężczyznę w swoim wieku, a ja nareszcie mogłem znów zacząć oddychać. Matka również kurtuazyjnie zwróciła się do małżonki panaSellingera.

Zauważyłem, że towarzysząca im dziewczynka o kasztanowych włosach w różowej sukience uważnie mi się przyglądała. Zmarszczyłem brwi. Nie spodobał mi się ten błysk, który dostrzegłem w jejoczach.

− Catherine − zwróciła się do niej matka, kobieta o przeciętnej urodzie, ale przyjaznym usposobieniu i ciepłych jasnobrązowych oczach. − Nie wstydź się słoneczko. To Adam, syn pana Wetulaniego. Jesteście w tym samym wieku. – Mówiąc ostatnie zdanie, przeszła płynnie z języka angielskiego napolski.

Poczułem, jak ojciec delikatnie kładzie dłoń na moich plecach, a następnie mnie popycha. Wystąpiłem krok do przodu i ponownie spojrzałem na dziewczynkę. Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, czego oczekuje ode mnie ojciec. Uśmiechnąłem się szeroko i ostrożnie chwyciłem jej dłoń. Nie cofnęła jej, wciąż patrzyła na mnie dużymi niebieskimi oczami, które odziedziczyła chyba po ojcu. Uprzejmie się pochyliłem i pocałowałem jej małąrączkę.

− Ojej, jaki szarmancki młodzieniec! − Pani Sellinger uśmiechnęła się do mnie i przeniosła wzrok na moją mamę. − Macie państwo wspaniałegosyna.

− Święte słowa, kochanie − odezwał się pan Sellinger i objął małżonkę. − Jak to mówią, jabłko zawsze pada niedalekojabłoni.

Dorośli się roześmiali, a ja cofnąłem się. Nie mogłem jednak nie zauważyć tajemniczego uśmieszku na twarzyCatherine.

Przyjęcie trwało już kilka godzin. Po uroczystym obiedzie większość gości rozproszyła się po posiadłości. Byłem już naprawdę znudzony. Stałem przy jednym z filarów podtrzymujących sufiti przyglądałem się zaproszonym, obrzydliwie bogatym ludziom. Większość z nich posiadała ogromne majątki, zarządzała firmami lub po prostu współpracowała z ojcem. Żaden z dzisiejszych gości nie znalazł się tu przypadkowo, lecz został starannie wybrany i wpisany na listę. Dziś przebywali tu tylko ludzie przydatni, na kontaktach z którymi zależałoojcu.

Na głowie miałem jednak tego wieczoru jeden problem, którego nie mogłem się pozbyć. Ten problem przypominał różową bezę, która nie odstępowała mnie na krok od początku trwaniaprzyjęcia.

− Hej! − Poczułem, jak Catherine łapie mnie za ramię. − Chodźmyzatańczyć!

− Nie mam ochoty − odpowiedziałem i ją zignorowałem. Niestety dziewczynka była nieustępliwa i niezwykleuparta.

− Ja chcę tańczyć! − Tupnęła nogą, stając naprzeciwkomnie.

− Już ci chyba mówiłem, że…

− Co tu się dzieje? − Zamilkłem, słysząc groźny, znajomy głos. Uniosłem głowę i napotkałem spojrzenieo barwie zimnegosrebra.

− Ojcze − odezwałem się i pochyliłem głowę, czujączdenerwowanie.

Nie musiałem nic mówić. Ocenienie sytuacji zajęło mu kilkasekund.

− Adamie… − Dobrze znałem ten ton głosu, nieznoszący sprzeciwu. − Dlaczego jeszcze nie poprosiłeś do tańca panienkiCatherine?

Poruszyłem się niespokojniei założyłem ręce za siebie, nerwowo pociągając zamarynarkę.

− Proszę mu wybaczyć − zwrócił się do dziewczynki. − Mój syn czasami zapomina o dobrych manierach. − Spojrzał na mnie. − Wciąż nad tym pracujemy, prawda? − Milczałem. − Na co czekasz? − Znów przeszedł mniedreszcz.

Kiedy podawałem dłoń Catherine, nie mogłem powstrzymać drżenia. Oczywiście moje zachowanie nie uszło uwadze bystrejdziewczynki.

Nie odezwała się jednak ani słowem, zadowolona, że dopięłaswego.

Orkiestra skończyła grać walca, a ja bez zwłoki wypuściłem Catherine z objęć i ruszyłem w stronę schodów, prowadzących na pierwsze piętro. Miałem gdzieś, że później na pewno mi się dostanie za opuszczenie przyjęcia bez uprzedzenia. Teraz jedyne czego chciałem, to wrócić do siebie i wszystko przeczekać. Sprawnie pokonałem schody i ruszyłem wąskim korytarzem. Jednak coś nie dawało mi spokoju. Stanąłem przed drzwiami, prowadzącymi do mojego pokoju i odwróciłemsię.

− Co tu robisz? – zapytałem podejrzliwie, gdy zobaczyłem bladą twarzyczkę małej Sellinger. Podeszła do mnie. − Powinnaś wracać nadół.

− To twój pokój? − zapytała, nie mogąc ukryć ciekawości. Spojrzała mi przez ramię. − Mogęzajrzeć?

Zmarszczyłembrwi.

− Nie ma mowy − odpowiedziałem szybko nieprzyjemnym tonem. Dziewczynka zacisnęła różowe usteczka i posłała mi jedno znaczącespojrzenie.

− Ach tak… Więc chyba będę musiała poprosić twojego tatę. − Zacisnąłem dłonie w pięści, słysząc jej podłe słowa. Catherine nawinęła jeden ze swoich loczków na paluszek i patrzyła na mnie, uśmiechając sięzłośliwie.

A więczauważyła…

Przygryzłem wargę i odsunąłem się, robiąc jej miejsce. Minęła mnie z gracją prawdziwej damy i weszła do środka. Rozejrzała się dokładnie. Nagle coś przykuło jej wzrok. Podeszła do półki, na której stały moje zabawki. Bez pytania sięgnęła po leżącego tampluszaka.

− Chcę go! − krzyknęła, przytulając misia dopiersi.

Zdenerwowany, w mgnieniu oka pokonałem dzielący nas dystans i spróbowałem wyrwać mojąwłasność.

− Nie mamowy!

Dziewczynka zmarszczyła brwi, ale nie dawała za wygraną. Szarpnęła zabawkę w swojąstronę.

− Zostaw! To moje! − Pociągnąłem misia z całej siły do siebie i w ten sposób zabawka sięrozdarła.

Oboje upadliśmy naziemię.

− I patrz co narobiłaś! − krzyknąłem, nie mogąc już powstrzymaćgniewu.

Spojrzałem na Catherine, która wybuchnęła głośnympłaczem.

− Nienawidzę cię! − krzyknęła i podniosła się. − Wszystko powiem twojemutacie!

Moje ciało napięło się jak struna pod wpływem usłyszanej groźby. W ułamku sekundy znalazłem się przy niej i zamknąłem jej ustadłonią.

− Zamknij się, głupia − wysyczałem przez zęby, tracąc nad sobą kontrolę. Przez chwilę wyglądała na zaskoczoną. − Auu! − krzyknąłem, gdy mnieugryzła.

− Wszystko powiem! − krzyczała, uderzając dłońmi i nogamio podłogę. − Zobaczysz!

Przygryzłem wargę, czując się coraz bardziej bezsilny. Jednak to wizja ojca, który dowie się o wszystkim, najbardziej mnie przeraziła. Spojrzałem na dziewczynkę, która wciąż wyglądała na złą i wzburzoną. Zacisnąłem dłonie wpięści.

− Już dobrze… − szepnąłem, tłumiąc w sobie gniew. − Przepraszam… Tylko nie mów nic mojemutacie.

Catherine zamilkła prawie natychmiastowo. Wstała i spojrzała na mnie z wyższością. Poprawiła sukienkę i spinkę, która zsunęła się jejz włosów pod wpływem szarpaniny. Znała mój słaby punkt i nie miała żadnych skrupułów, by go wykorzystać. Podniosła z podłogi rozprutą maskotkę i bez zbędnych przemyśleń odrzuciła za siebie, całkowicie tracąc zainteresowanienią.

− Pobawmy się w chowanego! − Uśmiechnęła się, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. Nie mogłem zrozumieć jej zachowania. Jeszcze chwilę temu płakała na podłodze i mnie szantażowała, a teraz chciała siębawić?

Nie pozostawiła mi jednak wyboru. Wybiegła z pokoju, a ja zacząłem liczyć dodziesięciu.

− Szukam − mruknąłem i opuściłempokój.

Doskonale znałem rezydencję oraz każde nawet najmniejsze zakamarki, które mogły posłużyć jako kryjówka. W końcu mieszkałem tu już dziewięć lat. Ruszyłem wzdłuż wąskiego korytarza, a następnie skręciłem w lewo. Minąłem kilka pokoi gościnnych, uprzednio sprawdzając, czy przypadkiem w żadnym z nich się nie ukryła. Po paru minutach znalazłem się w południowej części rezydencji. Zdążyłem sprawdzić wszystkie pomieszczenia znajdujące się na piętrze, jednak po Catherine nie było ani śladu. W końcu westchnąłem i skierowałem swoje kroki w stronę tylnych schodów, z których korzystała przede wszystkim służba. Ojciec uważał, że nasi pracownicy powinni jak najmniej rzucać się w oczy. Sprawnie pokonałem schody i ponownie znalazłem się na parterze, ale od salonu, w którym odbywało się przyjęcie, dzieliła mnie kuchnia oraz kilka pokoi – w tym biblioteka, gabinet ojca i pokój, w którym mama przechowywała swoje cenne figury aniołów. Niezauważony, szybko przemknąłem obok drzwi prowadzących do kuchni, skąd co kilka minut wychodzili kelnerzy, niosąc przed sobą tace, na których królowały wykwintne potrawy. Z każdym kolejnym krokiem oddalałem się coraz bardziej od salonu, gdzie odbywało się przyjęcie. Odgłosy zabawy, muzyki i rozmów zostawiłem za sobą. W końcu znalazłem się w części mieszkalnej służby. Otworzyłem drzwi do spiżarni. Nie tu się schowała. Zajrzałem pod stojący pod oknem niewielki stoliczek, przykryty białym, haftowanym obrusem. Tu też jej nie było. Przyspieszyłem, powoli tracąc cierpliwość. Nie miałem ochoty na zabawy, a tym bardziej ze smarkulą, która uważała, że ma mnie w garści. Minąłem jeszcze łazienkę i kolejne dwa pokoje, ale były zamknięte na klucz, więc tam na pewno nie mogła się schować. Coraz bardziej zirytowany zacisnąłem zęby i nagle mnie olśniło. Było jeszcze jedno miejsce, którego tutaj nie sprawdziłem. Na końcu korytarza znajdował się składzik, w którym służba trzymała przedmioty potrzebne do sprzątania. Podszedłem do drzwi i zatrzymałem się. Dostrzegłem na drewnianej podłodze różową spinkę, którą prawdopodobniezgubiła.

Znalazłemją!

Zadowolony uniosłem dłoń i już miałem otworzyć drzwi, gdy nagle mój wzrok padł na zostawiony w zamku klucz. Nie zastanawiałem się długo. Upewniwszy się tylko, czy nikogo nie ma w pobliżu, przekręciłem kluczyk, a następnie odsunąłem się kilka kroków do tyłu. Nie musiałem długo czekać, by dostrzec szarpanie klamki, a następnie usłyszeć krzyki coraz bardziej przerażonej Catherine. Podniosłem dłoń i zasłoniłem usta. Przecież nie chciałem wybuchnąć teraz śmiechem. Po chwili odwróciłem się na pięcie i jak gdyby nigdy nic wróciłem dosiebie.

Przyjęcie dobiegło końca jakiś czas temu. Goście opuścili już nasz dom. Służba zajęta była sprzątaniem po przyjęciu, a ja stałem obok matki i wysłuchiwałem krzyków rozwścieczonego ojca, skierowanychw jejstronę.

− Jak mogłaś pozwolić, by coś takiego w ogóle się wydarzyło! I to na tak ważnymprzyjęciu!

− Aleksandrze… − przemówiła roztrzęsiona, ale nie zdążyła dokończyć, gdyż powietrze przeciął ostry odgłosuderzenia.

Spokojnie patrzyłem, jak matka unosi dłoń i dotyka zaczerwienionego policzka. W oczach miała łzy. To nie był pierwszyraz…

− Sellingerowie to bardzo ważni ludzie. Mówiłem ci, że dziś miało obyć się beż żadnych wpadek! − Chwycił ją za ramię i mocno szarpnął. − Powiedz mi, czego niezrozumiałaś?!

− Puść… Aleksandrze, toboli…

Ojciec stłumił w sobie kolejny wybuch gniewu i odtrącił matkę. Odwrócił się i wyprostował dłonie. Wziął głęboki wdech, próbując się uspokoić. Wiedziałem jednak, że toi tak niewiele pomoże. Obserwowałem, jak poluźniakrawat.

− Dobrze, że małej Catherine nic się nie stało i szybko się znalazła. Gdyby nie jedna z pokojówek, która usłyszała jej krzyki ze składziku… − przerwał i spojrzał na mnie. Instynktownie pochyliłem głowę. − A co do ciebie, Adamie, nie sądziłem, że jesteś aż tak nieodpowiedzialny i bezmyślny. Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że zabawaw chowanegoz córką Sellingerów, która była tu dziś po raz pierwszy i nie znała posiadłości, mogła być dobrym pomysłem?! Czy ty czasami myślisz?! − huknął. − Prosiłem cię dziś tylko o jedno. Miałeś mi nie przynieść wstydu! Czy to aż takwiele?!

Milczałem, zachowując każde słowo ojcaw pamięci. Jednocześnie dziękowałem w duchu pokojówce, która znalazła Catherine, i utrzymywała, że drzwi się zacięły. Nie zrobiła tego jednak dla mnie. Raczej ratowała własną skórę, ale i tak byłem wdzięczny za to drobnekłamstwo.

− Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! − Podniosłem głowę i spojrzałem rozgniewanemu ojcu wtwarz.

− Przepraszam… − bąknąłem pod nosem. Nie spodobało mu sięto.

− Bezwartościowy szczeniak − wysyczał i sięgnął dłonią po książkę, która stała na półce. − Kara cię nieominie…

Skamieniałem. Serce tłukło się w mojej maleńkiej piersi, pompując ogromną ilość krwi do mięśni. Moje ciało przygotowane było na ucieczkę, ale umysł całkowicie odmówił wydania jakiegokolwiek rozkazu. Wiedział, że to i takbezcelowe…

− Zdejmij koszulę − rozkazałojciec.

− Aleksandrze − wtrąciła się ponownie matka, a jej głos wydawał się dziwniepiskliwy.

Ojciec odwrócił głowę i posłał jej jedno surowe spojrzenie. Obserwowałem, jak bez słowa cofa się o krok, a następnie opada na fotel. Nie spojrzała w moją stronę. Odwróciła głowę izamilkła.

Zostawiłamnie…

Teraz nic już nie było w stanie mnie uratować. Posłusznie zdjąłemubranie.

Ojciec podał mi książkę. Kiedy ją odbierałem, drżały mi dłonie. Moje ciało doskonale wiedziało, co za chwilę sięwydarzy.

− Odwróć się i zacznijczytać.

Otworzyłem książkę. W pamięci miałem numer strony, na której ostatnio skończyłem. Szybko odnalazłem fragment i jednocześnie przeszedł mnie dreszcz, gdy usłyszałem dźwięk naciąganego w dłoniachpaska.

Zacząłem czytać:

− O chłopcu co ruszył w świat, by poznać strach.Żył raz ojciec, który miał dwóch synów. Starszy − roztropny i bystry − dawał sobie ze wszystkim radę, ale młodszy… − przerwałem, gdy poczułem uderzenie i piekący ból na plecach. Zacisnąłem jednak zęby i zignorowałem cisnące mi się do oczu łzy. − …był tak tępy, że niczego nie rozumiał, ani nie potrafił się nauczyć. Wszyscy, którzy go znali, mówili: „Ojciec będzie miał z nimkłopoty”.

Stałem przy oknie i patrzyłem na dogasające na zewnątrz ognisko. Ojciec kazał spalić wszystkie prezenty, które czekały na mnie pod choinką. Oparłem dłonie na zimnej szybie. Skrzywiłem się tylko na chwilę, gdy podnosiłem ręce. Plecy wciąż mnie paliły, ale nie tak bardzo jak łzy bezsilności, ciągle cisnące mi się dooczu.

Rozdział 1

Otworzyłam oczy i spojrzałam na telefon. Dochodziła szósta rano. Przewróciłam się na drugą stronę i jeszcze na krótką chwilę przymknęłam powieki. W tym samym momencie odezwał się mój budzik. Zirytowana, szybko go wyłączyłam i wstałam. Ziewając, skierowałam się do kuchni i o mało nie potknęłam się na srebrnych szpilkach, które leżały na podłodze. Zła, kopnęłam jeden but i chwyciłam za klamkę, na której z kolei wisiał czarny stanik. Sięgnęłam po stojącą na blacie butelkę wody i nawet nie zaprzątając sobie głowy szukaniem szklanki, zaspokoiłam pragnienie. Otworzyłam lodówkę i kucnęłam. Z dolnej szuflady wyjęłam gotowe danie, które kupiłam dwa tygodnie temu. Włożyłam je na parę minut do mikrofalówki i po chwili miałam już przed sobą parującą zapiekankę z szynką i pieczarkami. Zabrałam śniadanie i wciąż senna przeniosłam się na kanapę. Opadłam na nią bez namysłu i natychmiast poczułam, jak coś gniecie mnie w tyłek. Ostrożnie odłożyłam talerz i wyjęłam spod siebie krótką, czarną, ekstrawagancką kieckę, a następnie odrzuciłam ją na fotel. Włączyłam telewizor, oglądałam program rozrywkowy i powoli wpychałam w siebie śniadanie. Moje ruchy były zwolnione. Zmęczenie dawało o sobieznać.

Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam, trzymając resztki zapiekanki na kolanach. Kiedy się ocknęłam, dochodziła siódma. Niestety spóźniłam się dwadzieścia pięć minut. Wysocki nie był zadowolony. Za karę wylądowałam na kilka godzin na zmywaku. W „Błękitnej Jaskini” panował dziś naprawdę duży ruch, zupełnie jak w weekendy. Ludzie wprost tłoczyli się przy wejściu. Pośród personelu dostrzegłam kilka nowych twarzy. Kierownictwo zatrudniło więcej osób do obsługi sali. W końcu w sezonie wakacyjnym ruch turystyczny sięwzmagał.

Przebrałam się, założyłam fartuch, gumowe rękawice i bez zwłoki wzięłam się do pracy. Uporałam się już z naprawdę monstrualnych rozmiarów wieżą brudnych naczyń, ale to nie był koniec. Wkrótce na zmywak trafiła kolejna sterta talerzy. Na szczęście odrobiłam już spóźnienie i mogłam wrócić do pracy na sali. Odetchnęłam głęboko i z ulgą, kiedy znalazłam się za barem. Poprawiłam białą bluzkę i wygładziłam czarną spódnicę. Nie pozbyłam się jednak zagnieceń, które widoczne były przede wszystkim na koszuli. Niezbyt się tym przejęłam, a tak właściwie, to miałam gdzieś, jak teraz wyglądam. Po prostu chciałam, by ten dzień jak najszybciej się skończył, więc z wymuszonym uśmiechem na ustach zajęłam się obsługąklientów.

− Nie wyglądasz za dobrze. − Odwróciłam się i spojrzałam na Patrycję, która właśnie znalazła się za barem i uśmiechnęła do mnie niecoskrępowana.

Od tamtych pamiętnych wydarzeń minęły już trzy miesiące. Dziewczyna przestała mnie unikać, a nawet specjalnie zmieniła grafik, tak by mogła się ze mną częściej spotykać. Czarne włosy sięgały jej teraz do ramion. Nie były już tak krótkie. Z całą pewnością otrząsnęła się i uporała z własnymi zmartwieniami, a raczej pozbyła osoby, która od samego początku stwarzała problemy. Odkąd Adam Wetulani wyjechał, nasze stosunki nieco się poprawiły, ale nadal pozostawały na neutralnym gruncie. Nie byłyśmy już tak blisko jak kiedyś, ale po tym wszystkim, co się wydarzyło, było to całkiem naturalne. Mimo to Patrycja usilnie starała się to zmienić. Nie miałam wątpliwości. Ona chciała, by było jakdawniej.

Spieniłam mleko i przygotowałam latte, a następnie podałam kawę stojącemu przy kontuarzeklientowi.

− Miałam ciężką noc − odpowiedziałam, zajmując się czyszczeniemekspresu.

− Aha… − Popatrzyła na mnie, oczekując, że rozwinę temat. Rozmowa była ostatnią rzeczą, na jaką dziś miałam ochotę. Po minucie milczenia z mojej strony zmieniła temat: − A co tam słychać uLeny?

Uniosłam dłoń do ust. Po raz kolejnyziewnęłam.

− Nie mieszkamy już razem − odparłam, wyrzucając zużyte filtry dokosza.

− Poważnie? − zapytała zaskoczona. − Przecież byłyście jak siostry. Nie wiedziałam… − Zamilkła, gdy nagle się odwróciłam i włączyłamekspres.

Zapadła niezręczna cisza. Kątem oka dostrzegłam, że Patrycja nieświadomie przygryza wargę i marszczy przy tym idealnie wyprofilowane brwi. Głęboko nad czymśrozmyślała.

− Anka? − Dostrzegłam, jak nerwowo zaciska dłonie na serwetce. − Masz później czas? Może wyskoczyłybyśmy gdzieś popracy?

Po raz kolejny przetarłam powierzchnię ze stali nierdzewnej i skupiając uwagę na tej czynności, odpowiedziałam: − Mam już plany nawieczór.

Posłałam dziewczynie przepraszający uśmiech, który szybkoodwzajemniła.

− Ach, tak… No cóż, to może innymrazem.

− Innym razem − powtórzyłam bez jakichkolwiek emocji i zajęłam się obsługą mężczyzny, który właśnie zjawił się przy barze. Przez chwilę czułam jeszcze na sobie wzrokPatrycji.

Rabczyńska chyba myślała, że wszystko będzie jak dawniej. Skoro ja i Lena nie mieszkałyśmy razem, uważała pewnie, że będę bardziej skłonna do nawiązania bliższej znajomości, ale nic z tego. Dla mnie Patrycja była już skreślona. Jak wiele innych przednią…

Z nieskazitelnym uśmiechem postawiłam przed klientami zamówione przez nich dania. Życzyłam smacznego i odwróciłam się na pięcie. Opuściłam tacę i już z kamienną twarzą zmierzając za bar, spojrzałam na wiszący na wprost zegar. Dochodziła jedenasta trzydzieści. Do końca zmiany zostało jeszcze kilka dobrych godzin. Oparłam się dłonią o blat i ucisnęłam nasadę nosa. Zmęczenie dawało o sobieznać.

− Przepraszam? − Wyprostowałam się i spojrzałam na studenta w okularach. − Chciałem zapytać, czy przypadkiem ktoś z pracowników nie znalazł telefonu komórkowego. To czarny Samsung Galaxy. Wydaje mi się, że mogłem go tu zostawić przez nieuwagę. Byłem tu wczoraj wieczorem z przyjaciółmi. Siedziałem przy stoliku numer siedem − wskazał miejsce palcem, a następnie zakłopotany potarł kark. − Niewiele pamiętam z tegowieczoru…

Facet był naprawdę skrępowany. Przez chwilę po prostu na niego patrzyłam. Dopiero po kilku sekundach mój mózg na nowo zaczął pracować i dostrzegłam, że mężczyzna czeka naodpowiedź.

− Niestety, ale żadna z koleżanek nic nie wspominała o znalezionymtelefonie.

Posmutniał.

− No cóż. Dziękuję za poświęcony czas, ale gdyby przypadkiem… Ma może pani pod ręką kartkę idługopis?

− Proszę – powiedziałam, wyjęłam spod blatu serwetkę i podałam mu z szafkidługopis.

Patrzyłam, jak bazgrze jakieścyfry.

− To kontakt do mojego kumpla. Gdyby jednak się znalazł, proszęzadzwonić.

Uśmiechnął się kurtuazyjnie na pożegnanie. Patrzyłam, jak odchodzi, a następnie bez zbędnych przemyśleń wrzuciłam serwetkę do szafki i wróciłam do pracy. Pokiwałam tylko głową, by pozbyć się wrażenia odrętwienia spowodowanego zmęczeniem, ziewnęłam i wyszłam zza baru, zmierzając w stronę stolika, który właśnie sięzwolnił.

Wracałam do mieszkania na wpół żywa, marząc tylko o tym, by rzucić się na łóżko i pozostać tam już na zawsze. Powoli zaczęłam się wspinać poschodach.

− O! Ania! − Zatrzymałam się i westchnęłam głęboko, gdy zobaczyłam panią Martę. − Cieszę się, że cię widzę, skarbie! Ostatnio w ogóle nie mogłam cię złapać. Wychodzisz tak wcześnie i wracasz późno. Na pewno wszystko u ciebie wporządku?

Odwzajemniłam uśmiech, ale w środku najchętniej rzuciłabym jej w twarz pewnymi dosadnymi słowami. Może wtedy raz na zawsze przestałaby wtykać nos w nie swoje sprawy. Nie miałam jednak siły nakonfrontację.

− Znalazłam nową pracę − powiedziałam, w jakimś stopniu zaspokajając ciekawość sąsiadki. − Chętnie bym pogawędziła, ale miałam naprawdę ciężki dzieńi…

− Tak, tak. Oczywiście. Odkąd panna Nowakowska się wyprowadziła, musisz sama opłacać czynsz i rachunki. Swoją drogą, to bardzo nieładnie z jej strony. Nawet cię nie uprzedziła. − Kobieta pokręciła niezadowolona głową. − No cóż, zawsze uważałam ją zanieodpowiedzialną…

− Pani Suder! − przerwałam jej, tracąc już cierpliwość. − Przepraszam, ale ja naprawdę się śpieszę − dodałam nieco łagodniej, widząc zaskoczenie moją nagłąreakcją.

Zdążyłam zrobić tylko trzykroki.

− Aniu! − Zacisnęłam place dłoni na poręczy i się odwróciłam. − Na śmierć zapomniałabym o najważniejszym. Będziemy miały nowego sąsiada. Państwo Łazikowscy ze sto cztery wyprowadzili się parę dni temu. Podobno to z powodu przeniesienia pana Łazikowskiego do innego oddziału banku gdzieś w Białymstoku. − Upewniła się, że nikt niepowołany nas nie słyszy i nachyliła się w moją stronę. − Podobno zostawiła go żona. Tak słyszałam od Marysi, która mieszka w sto trzy. Zarzekała się, że niejednokrotnie słyszała hałasy i krzyki dochodzące z ich mieszkania. − Cmoknęła i pokręciła głową. − Oj, do czego to doszło. A wyglądali na naprawdę porządnychludzi.

Patrzyłam na panią Suder, myślami będąc jednak daleko. Nic a nic nie obchodzili mnie państwo jacyś tam, którzy mieszkali w naszym bloku, a których nawet nie kojarzyłam. Nie byłam zainteresowana ich życiem prywatnym, a już najmniej powodem ich wyjazdu. Oczywiście w przeciwieństwie do pani Marty, której oczy wprost lśniły z nadmiaru podekscytowania i ciekawości. Ta kobieta naprawdę miała dużo czasu wolnego. Z niecierpliwością oczekiwała nowego sąsiada. Od pewnego czasu brakowało na osiedlu ciekawych tematów do rozmów. Teraz ta luka na pewno się wypełni. Nie miałam nic do pani Marty, ale nie zmieniało to faktu, że kobieta uwielbiała plotkować, co czasami naprawdę mnie irytowało. Biorąc jednak pod uwagę swoją obecną sytuację, musiałam bardziejuważać.

− Mieszkanie się zwolniło − trajkotała dalej, nie zauważając mojego braku zainteresowania. − Mam tylko nadzieję, że nowy najemca nie będzie jakimś wyjętym spod prawa chuliganem. Nie wyobrażam sobie, by u nas na osiedlu mógł zamieszkać ktoś taki. − Nadęła się jak indyk i oparła dłonie na biodrach. − Tutaj mieszkają sami porządni ludzie − zakończyła swój wywód, a jej ostatnie słowa mnierozbawiły.

Po raz kolejny pożegnałam się grzecznie i zaczęłam wspinać po schodach. Kiedy znalazłam się w mieszkaniu, rzuciłam klucze na kanapę i powłócząc nogami, ruszyłam w stronę sypialni. Nie kłopotałam się nawet zdjęciem uniformu. Padłam na łóżko i prawie natychmiastzasnęłam.

Znów obudził mnie dźwięk znienawidzonego budzika. Otworzyłam oczy i przewróciłam się na bok. Na dworze zrobiło się już ciemno. Wstałam i bez zbędnego ociągania ruszyłam do łazienki, by wziąć prysznic. Wysuszyłam włosy, obwiązałam się ręcznikiem i wróciłam do pokoju. Pierwsze co zrobiłam, to sięgnęłam do szafki i wyjęłam koronkowy stanik oraz stringi. Następnie założyłam na siebie parę wytartych na kolanach dżinsów i zwyczajny czarny podkoszulek. Otworzyłam szafę. Zabrałam pierwszą lepszą kieckę i wpakowałam ją do leżącej na podłodze torby. Dziś padło na długą, obcisłą, białą suknię z długimi rękawami i rozcięciem sięgającym do połowy uda. Następnie rozejrzałam się i podniosłam but, który wczoraj zostawiłam na środku pokoju. Trochę mi zeszło, zanim znalazłam drugi, ale wkrótce wygrzebałam go spod biurka. Szybko spięłam włosy w kucyk. Na zegarze dochodziła dwudziesta. Zarzuciłam na siebie kurtkę, włożyłam adidasy i wybiegłam z mieszkania, by zdążyć natramwaj.

Klub „Siedem Grzechów” mieścił się w eleganckim lokalu na obrzeżach miasta. Wieczorami było tu naprawdę tłoczno. Oczywiście nie wpuszczano tu byle kogo. Goście w znacznej większości posiadali gruby portfel i odpowiednią pozycję społeczną. Już z daleka widoczny był jaskrawy neon, wiszący nad wejściem. Poprawiłam na ramieniu torbę i przeszłam na drugą stronę ulicy. Ruszyłam w stronę ochroniarzy, którzy strzegli wrót do tego raju. Minęłam goryli, którzy przez chwilę bacznie mi się przyglądali i skierowałam się prosto w stronę wejścia dla personelu, które znajdowało się w niewidocznym dla klientów miejscu z tyłu budynku. Szybko pokonałam wąski, ciemny korytarzyk i otworzyłam pierwsze drzwi na lewo. Od razu dotarła do mnie woń mocnych perfum i gwar rozmów. Skrzywiłam się, ale przekroczyłam próg i zamknęłam za sobą drzwi. Kilka półnagich kobiet spojrzało w moją stronę, ale równie szybko powróciły do swoich spraw. Podeszłam do swojej szafki i zdjęłam z ramienia torbę. Następnie zrzuciłam z siebie ciuchy, wyjęłam białą kieckę i włożyłam przez głowę, a wygodne adidasy zamieniłam na szpilki. Zebrałam swoje rzeczy i wepchnęłam wszystko do środka. Nie kłopotałam się robieniem makijażu w przeciwieństwie do innych pracownic. Rozpuściłam tylko włosy i spoczęłam na kanapie. Kładąc się na niej, zasłoniłam oczy ramieniem, gdyż sztuczne światło lampy raziło mnie w oczy. Miałam jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia zmiany. Nie cieszyłam się jednak długospokojem.

− No, proszę, kogo my tu mamy? − Westchnęłam, poznając ten cieniutki, przepełniony jadem głosik. Z niechęcią spojrzałam prosto w twarz wysokiej, szczupłej kobiecie o niebywale wyrazistymmakijażu.

Vivian… Odkąd zaczęłam tu pracować, ta kobieta nie chciała mi dać spokoju. Jakimś dziwnym trafem ubzdurała sobie, że podkradam jej klientów. Na każdym kroku uprzykrzała mi życie. I chociaż początkowo nie przywiązywałam wagi do jej słów czy głupiego zachowania, moja cierpliwość również miała swojegranice.

− Możesz się przesunąć nieco bardziej w lewo? − zapytałam, a dziewczyna spojrzała na mnie, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. Podniosłam się i chwyciłam ją za rękę, a następnie nieco pociągnęłam. − Tak lepiej. − Ziewnęłam i położyłam dłonie na brzuchu. − Światło z tej lampy okropnie mnieraziło…

W pomieszczeniu zrobiło się dziwnie cicho. Dziesięć par oczu zwróciło się w naszą stronę. Kątem oka dostrzegłam, jak dziewczyna ze złości zaciska dłonie w pięści i szykuje się do ataku. Nie czekałam na jej pełną niecenzuralnych wyrażeń kwestię. Po prostu odwróciłam się do niej plecami, układając się wygodniej nakanapie.

− Mówiłam ci, żebyś trzymała się od moich klientów z daleka! − krzyknęła, a ja zmarszczyłam brwi, gdy do moich uszu dotarł ten skrzek. Niestety, ale nie mogłam tutaj liczyć nawet na chwilę spokoju. To tylko bardziej mnierozsierdziło.

Spokojnie wstałam i spojrzałam w jej ciemneoczy.

− To nie moja wina, że jesteś nudna jak flaki z olejem − powiedziałam normalnym głosem. Kobieta przygryzła szkarłatne wargi. Była naprawdę wściekła, gdyby jej ciemne loki mogły ożyć, przypominałaby pewnie gorgonę i chętnie zamieniłaby mnie w kamień. Była naprawdę irytująca, a z każdym dniem nasz konflikt tylko się pogłębiał. Już pierwszego dnia nie przypadłyśmy sobie do gustu. Po prostu, gdy tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, że będzie mi uprzykrzać życie i niestety nie myliłam się. Samozwańcza królowa tego miejsca nie znosiła konkurencji. A ja byłam zagrożeniem, które dostało się tutaj w podejrzanysposób.

Nagle drzwi do przebieralni się otworzyły i w środku zjawił się menedżer klubu, niosąc przed sobą na specjalnie przygotowanej, wyściełanej atłasem tacy dwanaście różnokolorowych masek. Facet miał coś koło pięćdziesiątki, rzadkie, białe jak śnieg włosy, które zaczesywał na prawą stronę, oraz całkiem pokaźnych rozmiarów oponkę. Pracował tu już jednak od pięciu lat, więc miał doświadczenie i wiedział, jak radzić sobie z klientami nawet w ekstremalnychsytuacjach.

− No dobra! Koniec tych pogaduch. Gościeczekają!

Vivian zaklęła cicho pod nosem, ale odsunęła się ode mnie. Nie zaniechała jednak zaczepki. Gdy przechodziła obok, uderzyła mnie ramieniem i podeszła do mężczyzny. Zabrała z tacy ciemnoczerwoną maskę. Założyła ją i odwróciła się energicznie, rzucając mi jedno aroganckie spojrzenie. Następnie opuściła pokój, kołysząc zalotnie biodrami, które ciasno opinała suknia w kolorze czerwonegowina.

Wkrótce inne dziewczyny poszły w jej ślady, aż zostałam tylko ja. Podeszłam do menedżera, zabrałam białą maskę i już miałam odejść, gdy poczułam, jak chwyta mnie zarękę.

− Zachowuj się! Żeby mi nie było tak jak ostatnio. Tym razem mamy naprawdę ważnychgości.

Wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku, niezadowolona, że w ogóle mnie dotknął. Założyłam maskę i nieco się ociągając, podążyłam za resztą. Z każdym krokiem coraz lepiej słyszałam muzykę. W końcu stanęłam przed drzwiami, których pilnowało kolejnych dwóch goryli. Otworzyli wrota, a mnie oślepił blask migających świateł. Westchnęłam głęboko i pocierając spięty kark, wykonałam krok do przodu. Tak znalazłam się w innym świecie. Królestwie pełnym bogatych, ale nie tak uroczych i rycerskich książąt jak wbajkach.

Tak. Od tej pory nie byłam już Anną Maj. Byłam jedną zhostess.

Omiotłam wzrokiem salę. Większość dziewczyn zdążyła już sobie znaleźć pierwszych klientów. Uśmiechały się słodko i ciągnęły swoje ofiary do baru. No cóż, taka była ich praca. Miały zabawiać klientów i umilać im czas rozmową. Za każdy postawiony drink dostawały piętnaście procent, więc, bądź co bądź, nie było tak źle, jeżeli chodzi o zarobki. Jeśli miało się szczęście, można było wyciągnąć naprawdę niezłą sumkę w ciągu jednej nocki. Trzeba się było jednak trochę postarać, co w moim wypadku nie było takie proste. Wczoraj jakiś tęgi, pijany pan położył rękę tam, gdzie nie powinien i chwilę później miał już uszkodzony nos. Spojrzałam na swoją dłoń. Knykcie wciąż były nieco opuchnięte. Miałam jednak szczęście. Cała sytuacja wydarzyła się w loży, przez co nikt nie był świadkiem mojego oburzenia, a facet był na tyle pijany, że niewiele pamiętał. Menedżer wmówił mu, że potknął się i uderzył w drzwi, gdy szedł do łazienki. Uwierzył. Wrócił do domu z pustym portfelem i zakrwawionym nosem. A ja? Zostałam porządnie zrugana, ale spłynęło to po mnie jak woda po kaczce. Gdyby mnie wylali, byłabym w siódmym niebie. Wiedziałam jednak, że tak szybko się stąd nie wyrwę. Miałam dług dospłacenia.

Po tym wszystkim, co się stało, Dobromirski nie zostawił mnie w spokoju. Ojciec wyrzucił go z firmy, aby ratować jej wizerunek, oraz uciąć wciąż pojawiające się w mediach plotki. Śmierć Crystal Brown została oficjalnie potwierdzona jako samobójstwo, ale nie zmieniało to faktu, że wiele osób wciąż uważało, że to Robert doprowadził dziewczynę do tak głębokiej depresji, iż postanowiła sobie odebrać życie. Wielu również spekulowało, że w tamtej chwili na dachu budynku musiało dojść między nimi do kłótni i zerwania, co ostatecznie załamało dziewczynę. Oczywiście Dobromirski wielokrotnie w mediach zapewniał o swojej niewinności. Kreowano go także na ofiarę, która nie może sobie poradzić z niespodziewaną śmiercią byłej dziewczyny. Ofiarę, która również żałuje swoich czynów. Po kilku tygodniach wszystko nieco przycichło, a prasa znalazła sobie inne, bardziej gorące tematy. Nie zmieniło to jednak faktu, że akcje Deminoo ostro spadły, a firma borykała się z problemami. Głównie spowodowanymi przez nagłe wycofanie się wielukontrahentów.

Co ciekawe, Robert nie musiał mnie szukać. Sama do niego przyszłam, myśląc, że znalazłam sojusznika, który mi pomoże. Pomyliłam się jednak i to bardzo. Takiego obrotu sprawy nie przewidziałam. Nie sądziłam, że to ja zostanę osądzona, zastraszona, a przede wszystkim zmuszona do spłaty długu, który paradoksalnie nie był mój. To właśnie wtedy wszystko się posypało. Mój plan zemsty spalił na panewce. Na domiar złego Nel gdzieśzniknął.

Przepadł jak kamień w wodę, zostawiając mnie z tym całym bałaganemsamą.

Nie mając wyboru, musiałam zaakceptować „ofertę” pracy jako jedna z hostess „Siedmiu Grzechów”, ekskluzywnego klubu, którego właścicielem był Robert Dobromirski, a zwracano się tu do mnieBella.

Minęłam ostrożnie bar, nie zwracając na siebie uwagi klientów. Znaczna większość albo już prowadziła ciekawe rozmowy ze swoimi partnerkami, albo topiła smutki dnia codziennego w alkoholu. Obydwie grupy cieszyły się jednak niepodzielnie widokiem pięknych tancerek, które występowały na scenie, pokazując swoje smukłe i jędrneciała.

Przemknęłam szybko w stronę balkonu. Otworzyłam drzwi, rozejrzałam się, czy nikt przypadkiem mnie nie widzi, a w szczególności, czy nie ma w okolicy menedżera i zniknęłam na zewnątrz. Nocne powietrze było rześkie. Powoli nadchodziła jesień, przez co temperatura powietrza, szczególnie wieczorami, spadała. Mimo to postanowiłam zostać. Suknia miała długie rękawy, więc nie było tak źle. Tylko to rozcięcie sprawiało, że czasami przechodziły mniedreszcze.

Usiadłam na ławce, zdjęłam maskę i spojrzałam na nią, dotykając srebrnych cekinów i mlecznych, drobnych perełek, które ozdabiały materiał. Wciągnęłam głęboko powietrze nosem i zamknęłam oczy, odchylając głowę dotyłu.

– Cholernie zimno… Jak ty tu możeszwytrzymać?

Otworzyłam oczy i natychmiast wstałam. Odwróciłam się i spojrzałam na kobietę w krótkiej sukience bez ramiączek w kolorze morskim. Hostessa rozcierała sobie ramiona, uśmiechając sięprzyjaźnie.

– Spokojnie – odezwała się i wykonała gest zaszycia ust. – Nikomu niepowiem.

Zbliżyła się do balustrady. Obserwowałam, jak wyjmuje z niewielkiej torebki papierosy i zapalniczkę. Wyciągnęła paczkę w moją stronę. MarlboroWhite…

Zawahałam się, ale tylko na sekundę. Pokiwałam przecząco głową. Dziewczyna wzruszyła ramionami. Uniosła maskę do góry, zapaliła papierosa i zaciągnęła się porządnie. Przyglądałam się jej uważnie z pewną doząniepewności.

– Rose. – Uniosłam brwi, co wywołało u niej kolejny szeroki uśmiech. – To moja ksywka. Co prawda pracujesz tu już niecałe trzy miesiące, ale coś mi mówi, że raczej mnie nie kojarzysz. W końcu patrzysz na mnie jak kot, który ma właśnie zamiarzaatakować.

Zmarszczyłam brwi, gdyż nie spodobało mi się to porównanie. Rozluźniłam się, a następnie bez słowa ruszyłam w stronę sali klubowej, skąd docierała głośnamuzyka.

– Uważaj na nią. – Zatrzymałam się i spojrzałam kobiecie w oczy. – Może nie jest specjalnie bystra, ale potrafi ci uprzykrzyć życie. Coś o tym wiem. Vivian po prostu nie lubikonkurencji.

– A ty? – zapytałam nagle, uważnie obserwując Rose. – Nie obawiaszsię?

Dziewczyna zaciągnęła się i strzepnęła popiół do popielniczki, stojącej na niewielkim stoliczku obokławki.

– A powinnam? – Zmrużyłam oczy, co od razu zauważyła i prawie natychmiast się roześmiała. – Nie traktuję cię jako rywalki. Będąc szczerą, miałam nadzieję, że nawiążemy ze sobą bliższy kontakt. Rzadko kto tutaj wydaje się… – Przerwała i wyrzuciła peta, spoglądając przez balustradę. – Cholera – zaklęła nagle, a ja spojrzałam na nią nieco zdezorientowana. Rose odepchnęła się od balustrady i minęła mnie w pośpiechu. Na odchodnym dodała tylko: – Lepiej tu zostań. Jeśli nie będziesz zmuszona, nie pokazujsię.

Zanim zdołałam o cokolwiek zapytać, zniknęła. Przez chwilę stałam, nie ruszając się. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła, podeszłam do drzwi i dyskretnie je uchyliłam. Nie szukałam długo wzrokiem Rose. Obserwowałam, jak podchodzi do każdej z hostess po kolei i szepcze im coś na ucho. Niektóre wykazywały wyraźne zaniepokojenie. Zamknęłam drzwi i ponownie podeszłam do balustrady. Powoli wyjrzałam przez balkon, ciekawa co, a raczej kto wywołał aż takie poruszenie. Dostrzegłam na ulicy czarny samochód, z którego wysiadł tęgi facet po czterdziestce. Dzięki światłu pobliskiej latarni mogłam mu się nieco przyjrzeć. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur, na szyi złoty łańcuch, a na grubych palcach nosił pierścienie, które odbijały padające na nie światło lamp. Patrzyłam, jak rusza w stronę klubu razem z trzema ochroniarzami. Wszyscy wyglądali prawie identycznie. Goście zniknęli wbudynku.

Wcale nie miałam ochoty na zabawianie nowych klientów, ale zrobiło mi się naprawdę zimno, a oznaką tego była gęsia skórka. To był wystarczający powód, by wreszcie wrócić do środka. Z ciężkim sercem włożyłam maskę. Poprawiłam sukienkę, ostrożnie wślizgnęłam się do środka i ukryłam za filarem. Widziałam tylko, jak menedżer witał gości i prowadził ich do specjalnej loży dla VIP-ów. Następnie zdenerwowany wrócił na salę i zaczął rozglądać się za hostessami. Jak na ironię wszystkie miały już klientów albo zwyczajnie się ulotniły. Tylko Vivian, która kilka minut temu wyssała z klienta wszystko, co się dało, aktualnie była wolna. Menedżer chwycił ją za rękę i tłumacząc na szybko co i jak, pociągnął za sobą. Zanim oboje zniknęli, dostrzegłam, jak dziewczynie zaświeciły się oczy. Co mogło oznaczać tylko jedno. Nowy klient musiał być naprawdęnadziany.

Przestałam zaprzątać już sobie tym głowę i zwyczajnie ruszyłam w stronę damskiej toalety. To miejsce było dziś idealne, by przeczekać wieczór. Przecisnęłam się przez tłum tańczących ludzi i wybrałam pierwszy korytarz na lewo. Doszłam do samego końca i dołączyłam do kolejki, która powoli przesuwała się do przodu. Po przeraźliwie długim oczekiwaniu przekroczyłam próg drzwi do toalety. Minęłam dwie imprezowiczki i skierowałam się bezpośrednio do wolnej kabiny. Zamknęłam się w środku, usiadłam na porcelanowym tronie. Nareszciesama…

Nawet nie wiem, kiedy odpłynęłam. Byłam tak zmęczona, że hałasy z zewnątrz nie przeszkodziły mi w ucięciu sobie drzemki. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy jakaś zniecierpliwiona dziewczyna, która wyraźnie miała pełen pęcherz, zaczęła głośno walić w drzwi kabiny. Każdej po kolei. Niestety zaczęła od mojej, przez co przerwała mój odpoczynek. Miałam dziś pecha. Słyszałam tylko, jak zaklęła i wpadła do kabiny obok, a następnie zwymiotowała. Więc jednak nie chodziło opęcherz…

Ziewnęłam i wstałam. Skrzywiłam się, czując ból w kościach i mięśniach. Powoli próbowałam się rozciągnąć. Nie było to jednak przyjemneuczucie.

W końcu opuściłam kabinę, rozcierając sobie kark. Wróciłam na salę. Widocznie moja drzemka trwała dłużej niż myślałam. Większość klientów opuściła już lokal. Przy barze kręciły się tylko niedobitki, czyli ci, którzy nie byli już w stanie wstać o własnych siłach i czekali na posiłki. Tylko barman i kilku kelnerów pozostawało jeszcze na sali, robiąc porządki. Nie czekałam. Po prostu odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę przebieralni. Moja zmiana nareszcie dobiegłakońca.

Im bliżej byłam, tym wyraźniej słyszałam płacz i dziwne jęki. Spokojnie pokonałam korytarz i stanęłam przed drzwiami. Nacisnęłam klamkę i znalazłam się w środku. Na kanapie siedziała zapłakana Vivian w otoczeniu kilku hostess. Łzy spowodowały, że spłynął jej całymakijaż.

Dostrzegłam również kilka sińców na ramionach i twarzy. Tajemniczy klient nie dał się jednak tak łatwo wydoić dziewczynie. Naprawdę nieźle ją urządził. Moje zdziwienie trwało równie krótko, jak i zainteresowanie. Minęłam to całe zbiegowisko i podeszłam do swojej szafki. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść. Właśnie miałam się przebrać, gdy usłyszałam pełen wyrzutów głosVivian:

– To twojawina!

Odwróciłam się i spojrzałam na dziewczynę, która przypominała teraz wieśniaczkę, a nie księżniczkę, za którą pragnęła uchodzić.

– To ciebie szukał menedżer! To ty powinnaś tak wyglądać, nieja!

Pozostałe hostessy popatrzyły po sobie, a następnie wbiły we mnie wzrok, czekając na reakcję z mojej strony. A ja? Popatrzyłam prosto w oczy pandzieVivi.

– No cóż… Nieładnie tak kraść klientów innym – powiedziałambezczelnie.

Byłam świadkiem, jak panda Vivi zmienia się w bardzo rzadką, czerwonąpandę.

– Ty! Jak śmiesz?! – Rzuciła się na mnie z pazurami i mocno wbiła mi je wramiona.

– Dość! – W ułamku sekundy, zupełnie znikąd, między nami stanęła Rose i chwyciła dziewczynę za nadgarstek. Ścisnęła ją mocno, gdyż na twarzy zapłakanej Vivian dostrzegłam grymas bólu. Dziewczyna pod wpływem karcącego spojrzenia koleżanki uwolniła moje ramiona. Patrzyłam, jak pociąga nosem i ociera łzy. Rzuciła mi jedno pełne nienawiścispojrzenie.

– To jeszcze nie koniec! – krzyknęła i wybiegła na zewnątrz. A razem z nią dwie inne hostessy, które wyglądały na naprawdę zmartwione całą sytuacją i stanemprzyjaciółki.

W przebieralni zapadła niezręczna cisza. Nie czekałam, tylko podeszłam do szafki i zabrałam swoją torbę. Minęłam Rose, która patrzyła na mnie zmartwiona. Bez zbędnych słów pożegnania opuściłam przebieralnię, wciąż mając na sobie długą białąsuknię.

Na dworze zrobiło się już całkiem jasno, ale na ulicach wciąż było cicho i spokojnie. Jedna rzecz, która mnie dziś ucieszyła. Przynajmniej, wracając do mieszkania, nie będę zwracać na siebie uwagi. Byłam naprawdę skonana. Ziewnęłam i poprawiłam torbę na ramieniu. Na wszelki wypadek nasunęłam na twarz białą maskę i czując się jak superbohater, ruszyłam przed siebie. Znalazłam się przed głównym wejściem do klubu. Wyjęłam telefon komórkowy i spojrzałam na wyświetlacz. Miałam trzy nieodebrane połączenia. Wszystkie od cioci Emilii. Nie miałam ochoty na żadne rozmowy, więc włożyłam komórkę do torby. Ostatnio nie odbierałam jej telefonów. Czasami tylko wysyłałam wiadomość tekstową, zapewniając ją, że wszystko u mnie w porządku. Ograniczyłam nasze kontakty. Po prostu nie chciałam się tłumaczyć, zaprzątać jej głowę moimi problemami. A przede wszystkim nie chciałam zobaczyć rozczarowania na jej twarzy. Wstydziłamsię.

Ostatni raz spojrzałam na jasny neon i gdy miałam odchodzić, z budynku wyszedł wysoki, umięśniony mężczyzna o czarnych, długich, rozpuszczonych włosach. Zatrzymał się, kiedy mnie zauważył. Skinęłam głową, rozpoznając w nim barmana – „kolegę” z pracy. Facet również ledwie dostrzegalnie pochylił głowę, a następnie odwrócił się i ruszył w swoją stronę. Nie był zbyt rozmowny. Odkąd tu pracowałam, nie zamieniłam z nim ani słowa. I chyba za to najbardziej go lubiłam. Uśmiechnęłam się pod nosem i przeszłam na drugą stronęulicy.

Rozdział 2

Otworzyłam oczy i przez krótką chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Wciąż oddychałam głęboko, a pot zrosił mnie dosłownie od stóp do głów. Serce biło mi jak dzwon, a w głowie wciąż miałam te same obrazy. Poczułam mdłości. Wstałam, a świat wokoło niebezpiecznie zawirował. Przytrzymując się stojącej obok szafki, zamknęłam na chwilę oczy, by odzyskać zmysły. Następnie ostrożnie ruszyłam w stronę łazienki, czując się jak nakacu.

Koszmary dręczyły mnie już wcześniej, ale nigdy nie były aż tak napastliwe. Po ostatnim spotkaniu z Adamem nasiliły się, zupełnie jakby zostały nakarmione przez tego diabła w ludzkiej skórze. Zdarzały się dużo częściej i były bardziej wycieńczające niż kiedykolwiekwcześniej.

Pochyliłam się nad toaletą, czując, jak zawartość żołądka niebezpiecznie podchodzi mi do gardła. Zwymiotowałam, chociaż tak naprawdę przez cały dzień prawie nic nie jadłam. Jedną dłonią zebrałam włosy i ponownie nachyliłam się nad porcelaną, czując kolejny bolesny i nieprzyjemnyskurcz.

Kiedy było już po wszystkim, z trudem wstałam. Byłam naprawdę słaba. Podeszłam do umywalki, wypłukałam usta, podniosłam głowę i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam naprawdę strasznie. Ciemne cienie pod oczami były groteskowe i tylko podkreślały bladość mojej skóry. Dotknęłam ust. Szorstkie i suche. Wyprostowałam się, czującpragnienie.

Jakoś dotarłam do kuchni i otworzyłamlodówkę.

Oprócz połowy pomidora, przeterminowanego serka topionego i butelki wody, nie było tam nic innego. Chwyciłam butelkę i trzasnęłam drzwiami. Upiłam ostrożnie kilka łyków, ale z każdą sekundą piłam coraz szybciej. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak spragniona byłam. Wyrzuciłam pustą butelkę do kosza i spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła jedenasta, czyli spałam jakieś cztery godziny. Na szczęście dziś była sobota i nie musiałam biec do „Błękitnej Jaskini”. Miałam wolne. Wróciłam do pokoju, zatrzymałam się w drzwiach i spojrzałam na łóżko. Skrzywiłam się. Nigdy nie pomyślałabym, że w wieku dwudziestu pięciu lat będę się bała zasypiać, a łóżko stanie się dla mnie miejscem wiecznychtortur.

Bez zastanowienia podeszłam do szafy i wyjęłam szorty oraz sportowy top. Wróciłam do łazienki, by się ogarnąć i przebrać, a następnie wyszłam zmieszkania.

Przed blokiem włożyłam sobie do uszu słuchawki, rozciągnęłam się i wsłuchując w pierwsze takty Etiudy Rewolucyjnej Chopina, zaczęłam biec. Przebiegłam zaledwie trzy kilometry, gdy poczułam, że moje ciało mówi mi stanowcze nie. Zatrzymałam się i oparłam o przydrożny słup, odzyskując oddech. Po chwili otarłam pot z czoła i wyjęłam z futerału na ramieniu telefon komórkowy. Było wpół do drugiej. W soboty kończyławcześniej…

Spokojnie ruszyłam w stronę najbliższego przystanku i akurat zdążyłam na tramwaj. Po dwudziestu minutach znalazłam się na miejscu. Spojrzałam przed siebie. Po drugiej stronie ulicy znajdował się salon piękności. Wykonałam krok, ale szybko się opamiętałam i cofnęłam. Usiadłam na ławce, tam gdzie zawsze i spokojnieczekałam.

Dziś wyszła z pracy pięć minut przed czasem. Nieświadomie uśmiechnęłam się, widząc jej rozpromienioną twarz. Zmieniła kolor włosów. Były ciemniejsze, a w słońcu zyskały na wyrazistości dzięki ciemnoczerwonym refleksom. Miała na sobie dobrze dopasowane dżinsy i białą bluzkę. Kupiła je rok temu na letniej wyprzedaży, gdy razem byłyśmy na zakupach. Wstałam i wciąż się jej przypatrując, ruszyłam za nią. Dzieliła nas ulica, ale i tak nie zmieniało to faktu, że jej widok był jak tysiąckrotna dawka kofeiny. Nic jej nie było. Dawała sobie radę, wyglądała na szczęśliwą. To byłonajważniejsze.

Zatrzymała się dopiero na skrzyżowaniu przed przejściem dla pieszych. Mimo iż paliło się zielone światło, nie przeszła na drugą stronę. Spojrzała na komórkę, a następnie się rozejrzała. Szybko odwróciłam głowę. Wyglądało, że na kogoś czekała. Gdy ponownie na nią spojrzałam, skamieniałam. Patrzyłam, jak czule wita się z jakąś niską i pulchną dziewczyną. Wydawały się sobie bliskie. Po krótkim przywitaniu ruszyły razem do najbliższej kawiarni. Mój uśmiech gdzieś zniknął, a energia, która jeszcze parę minut temu mnie przepełniała, ulotniła się w sinądal.

Kim była? Jak długo się znały? Kiedy dokładnie tak się do siebiezbliżyły?

Nagle te pytania wypełniły moją głowę, sprawiając, że poczułam się zirytowana. Zatrzymałam się przy najbliższym kiosku i kupiłam paczkę papierosów. W drodze do domu wypaliłam trzy. Dotarłam do mojego bloku, mijając po drodze panią Martę, która wychodziła właśnie na spacer ze swoim pupilem. Skinęłam tylko głową w geście przywitania i nie zatrzymując się, poszłam do siebie. Nie byłam w nastroju na sąsiedzkie pogaduchy. Wyjęłam telefon komórkowy i wyszukałam numer do Leny. Wciąż go nie wykasowałam. Przez moment wpatrywałam się w dziewięć cyfr na wyświetlaczu, by w następnej chwili z całej siły rzucić telefon nakanapę.

− Cholera! Cholera! − krzyczałam, wyładowując negatywną energię, która zbierała się we mnie od jakiejśgodziny.

Nagle usłyszałam marsz żałobnyChopina.

Zdenerwowana podeszłam do kanapy i podniosłam komórkę. Gdy zobaczyłam, kto dzwoni, przybrałam kamienną maskę i przycisnęłam zielonąsłuchawkę.

− Sheraton. Pokój dwieście jedenaście − odezwał się męski głos. − Masz piętnaścieminut.

Zanim zdołałam odpowiedzieć, mężczyzna po drugiej stronie się rozłączył. Moja ręka opadła wzdłuż ciała i zacisnęła się mocno natelefonie.

Zapukałam trzy razy i weszłam do środka. Od razu poczułam zapach papierosów i innegozioła.

Przed oczami mignęła mi postać kobiety, która nieźle wstawiona próbowała dostać się do łazienki. Ruszyłam przed siebie, przemierzając apartament. Zatrzymałam się na środku pokoju i spojrzałam na kanapę, na której siedział Robert, obściskując się z jedną z panien do towarzystwa, które wynajął na dzisiejszy wieczór. Obok niego siedział jeszcze jeden mężczyzna, blondyn o śniadej cerze, którego nie znałam. Do niego również przylepiły się dwie kobiety. Sądząc po ich strojach, były to zwykłe dziwki, licząc również tę, która obecnie znajdowała się w toalecie. I nagle mój wzrok padł na Rose. Hostessę, która pracowała ze mną razem w klubie. Zacisnęłam mocniej zęby, gdy dostrzegłam w jej zielonych oczach jednocześnie zdziwienie i zaintrygowanie. Nie spodziewałam się, że będzie tu ktoś, kto mnie zna. Pieprzony dupek. Spojrzałam na Dobromirskiego. Uśmiechał się. Zrobił to wszystko zpremedytacją.

− Spóźniłaś się − Odezwał się. − Mówiłem: piętnaścieminut!

Zignorowałam jego uwagę i westchnęłam głęboko, przewracającoczami.

Miałam się właśnie odezwać, gdy niespodziewanie rzucił w moją stronę pustą szklanką. Był wstawiony jak reszta towarzystwa i widocznie nie spodobało mu się moje lekceważące zachowanie. Naczynie uderzyło w filar po mojej prawej stronie, mijając mnie zaledwie o kilka centymetrów. Niestety jeden z odłamków, które rozproszyły się w powietrzu, przeciął mi policzek. Uniosłam dłoń i dotknęłam rany, rozcierająckrew.

− Bezczelna suka! − krzyknął, uśmiechając się złośliwie. − Chyba zapomniałaś, kimjestem!

Rose poruszyła się niespokojnie, przełykając ślinę. Na krótką chwilę nasze spojrzenia się spotkały. Zanim jednak spuściła wzrok, dostrzegłam w jej oczach zaniepokojenie. Milczała. Miałam już dość tejszopki.

− Czego chcesz? − zapytałam.

− Hej, Robert − wtrącił się nagle jego towarzysz. − Mówiłeś, że jest ładna. − Spojrzał na mnie. − Ślepyjesteś?

Dobromirski parsknął śmiechem i przyciągnął do siebie dziewczynę, a następnie przyjrzał sięmnie.

− Co kto lubi. − Uśmiechnął się obrzydliwie, a następnie zwrócił się do Rose. − Zrób nam jeszcze podrinku.

Nie musiał dwa razy powtarzać. Obserwowałam, jak hostessa odchodzi, a następnie nachyla się nad stołem i chwyta butelkę drogiego alkoholu. Nagle znajomy Roberta klepnął ją w pupę. Dziewczyna przestraszyła się i rozlała trunek. Pozostałe kobiety zachichotałyzłośliwie.

− Hej! − krzyknął Robert. − Wiesz, ile kosztuje jedna butelka?!

− Przepraszam − powiedziała, przybierając profesjonalny wyraz twarzy, ale dostrzegłam, jak zaciskazęby.

− Zjeżdżaj! − Dobromirski popchnął Rose tak, że o mało nieupadła.

− Ja to zrobię − odezwała się kobieta w czerwonej peruce i lateksowejsukience.

Obserwowałam, jak wyrywa butelkę z rąk Rose, która posłusznie odsunęła się parę kroków do tyłu. Kobieta upiła całkiem spory łyk. Następnie usiadła okrakiem na znajomym Roberta i pocałowała go namiętnie. Facet przełknął i otarł usta, a następnie wyszczerzyłzęby.

− Takie drinkiuwielbiam.

Jego wyraz twarzy wywołał u mnie obrzydzenie. Miałam ochotę stąd po prostu wyjść. Spojrzałam na dupka, którego wyraźnie bawiła ta całaszopka.

− No, co tak patrzysz? − zwrócił się do mnie Robert. − Teraz twoja kolej. − Zmarszczyłam brwi. − No, ruszajsię.

Spojrzałam na zastawiony suto stół. Nie zastanawiałam się długo. Zbliżyłam się i odwróciłam pustą szklankę, która do tej pory stała na tacy do górydnem.

Podniosłamwzrok.

− Wezwałeś mnie tylko po to, bym zrobiła ci drinka? − zapytałamzimno.

− Kiedy pan woła, pies przychodzi… − Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. W końcu odpuściłam i spokojnie rozejrzałam się po stole. Sięgnęłam po wódkę, tequilę i likier o niebieskiej barwie. − Liczę na coś równie mocnego. − Uśmiechnął siędwuznacznie.

Podniosłam głowę i spojrzałam na czerwonowłosą „damę” do towarzystwa, która uwiesiła się na szyi przyjaciela Dobromirskiego i patrzyła na mniearogancko.

− Jak pan sobie życzy − mruknęłam pod nosem i sięgnęłam po kruszonylód.

Na sam koniec zamieszałam wszystko leżącą obok łyżeczką. Podniosłam szklankę i okrążyłam stół, zatrzymując się dokładnie naprzeciwkoRoberta.

− Mówiłem, że…

− A! − przerwałam mu. − Zapomniałabym o najważniejszymskładniku.

Nachyliłam się i splunęłam doszklanki.

− Klient nasz pan. − Uśmiechnęłam się szeroko, wyciągając szklankę w jegostronę.

W apartamencie zrobiło się dziwnie cicho. Wszyscy obecni patrzyli na mnie, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczyli. Sam Robert był w niezłym szoku. Przez kilkanaście sekund po prostu wpatrywał się we mnie z rozdziawioną gębą, nie wiedząc, jak zareagować. Czekałam już tylko na to, kiedy w końcu uda mu się przetworzyć informacje w swoimmóżdżku.

− Ty! − Jego twarz wykrzywiła się w gniewie, tak jak myślałam. Zacisnął dłonie w pięści, a następnie wytrącił mi z dłoni szklankę, która upadła na miękki dywan i w sumie tylko to uratowało ją przed losem swojej poprzedniczki. − Żartujeszsobie?!

− Ja? − Zrobiłam zdziwioną minę i założyłam pasmo włosów za ucho. − Mogłabym cię zapytać o tosamo.

Dobromirski ponownie oniemiał. Tym razem jednak nie zdążył się odezwać, bo jego znajomy ryknął śmiechem, zrzucając z kolan czerwonądamę.

− To było dobre − powiedział, próbując się uspokoić. Otarł ukradkiem łzę i spojrzał na mnie. − Dziewczyna ma poczuciehumoru.

Spojrzałam na niego zimno, prostując się. Następnie wycofałam się i spokojnie ponownie okrążyłam stół tak, że znalazłam się naprzeciwko mężczyzn. Zrobiłam krok do przodu i nachyliłam się nad stołem, opierając na nim dłonie. Wyraźnie mu się to spodobało, bo oblizałwargi.

− Jestem pod wrażeniem.− Zmrużyłam oczy i przechyliłam głowę.− Przypominasz miorła…

− Tak? − wtrącił się, wyraźniezaintrygowany.

− Który stracił jaja − dokończyłam, a facetowi od razu zrzedłamina.

− Hej − wyprostowałam się i spojrzałam na Dobromirskiego. − Powinieneś lepiej dobierać przyjaciół. Tacy jak on tylko odstraszają kobiety. Spójrz na jego zakazaną gębę. Myślałam, że takie szkarady oglądać można tylko w tanich horrorach. Ślepy jesteś? − Odegrałam się za poprzedniązniewagę.

Facet nabuzowany wstał, ale w ostatniej chwili Robert chwycił go za rękę i powstrzymał od szarży na mnie. Mimo to byłam zadowolona, że zraniłam jegoego.

− Spokojnie. Nie daj się jej sprowokować. − Spojrzał mi w twarz. − Może wygląda na twardą, ale w rzeczywistości zrobi wszystko, co jej każę. − Wyszczerzyłzęby.

Minęły kolejne dwie godziny. Towarzystwo było już naprawdę pijane, a ja klęczałam w kącie, trzymając dłonie zaciśnięte w pięści na udach. Obserwowałam otoczenie. Przypominałam wulkan, który może wybuchnąć w każdej chwili. Spojrzałam na Roberta, który obmacywał jakąś laskę. Przeniosłam wzrok na stojącą na kominku pustąbutelkę.

Nagle wstałam, ruszyłam przed siebie, zabrałam flaszkę i szybko podbiegłam do Dobromirskiego. Wzięłam zamach i z całej siły uderzyłam go wgłowę…

− Hej! Słyszysz mnie?! − Ocknęłam się i spojrzałam na Roberta, który jakimś cudem stał przede mną. Nawet nie zauważyłam, kiedy do mnie podszedł. Wysunął jedną nogę do przodu. − No już. Wyczyść go. − Zamrugałam. Nie odezwałam się ani słowem. Po prostu spojrzałam mu w oczy, a gdy wciąż nie reagowałam, syknął: − Nie spłaciłaś jeszcze ani połowy swojego długu. Może powinienem skontaktować się z twoją rodziną? Na pewno chętnie udzieliliby cipomocy.

Zesztywniałam, ale tylko na kilka sekund. Nie chciałam, żeby dostrzegł, jak bardzo jego słowa wyprowadziły mnie z równowagi. Zacisnęłam zęby, a następnie naciągnęłam rękaw bluzy i powoli zaczęłam przecierać czubek jego buta. Robiłam to mechanicznie, całkowicie tracąc poczucie rzeczywistości. Po kilku minutach zniecierpliwiony Robert odepchnął mnie odsiebie.

− Zjeżdżaj stąd! Nie patrz tak na mnie. To jeszcze nie koniec. Po prostu, gdy na ciebie patrzę, to zbiera mi się nawymioty.

Wstałam. Chciałam tylko jak najszybciej się stąd wynieść. Cofnęłam się kilkakroków.

Nagle poczułam, jak chwyta mnie zaramię.

− Rozmawiałem z menedżerem. Podobno w klubie również nie wywiązujesz się ze swoich obowiązków. Słyszałem o tym incydencie z klientem. Dług, który masz do spłacenia, powinien być dla ciebie najważniejszy. − Chwycił mój podbródek. − Wbij sobie do tej główki jedno. – Puścił mnie i palcem wskazującym dotknął mojego czoła. − Z Robertem Dobromirskim się nie pogrywa! − Szturchnął mnie ponownie, odchylając nieco moją głowę. − Nikt nie będzie robił ze mnie pośmiewiska! − Znów mną potrząsnął. − Nikt, nawet przeklęty Wetulani kiedyś dostanie za swoje! No, proszę, wystarczy, że o nim wspomnę, a w twoich oczach widzę istny żar. Aż tak bardzo za nimtęsknisz?

− Tęsknię? − Odezwałam się wreszcie i chwyciłam go za nadgarstek, odsuwając jego dłoń. − Gdybym tylko mogła dostać go w swoje ręce, to… Gdybym tylko mogła… − zacisnęłam usta, ponownie słysząc zgrzyt własnychzębów.

− Tak… w końcu przyszłaś do mnie, bo myślałaś, że pomogę ci się odegrać. − Spojrzał na mnie z politowaniem. − Ja miałbym się sprzymierzyć z tobą? Nie rozśmieszaj mnie. Nie byłaś i nie jesteś w stanie mu w żaden sposób zaszkodzić. A ja? − Wziął głęboki wdech, tłumiąc w sobie gniew. − Jestem skończony − powiedział i spojrzał mi w oczy, a ja dostrzegłam w nich nieprzyjemny błysk. − Może i on jest daleko, ale ty to co innego. Byłaś jego drogą zabaweczką. Pieprzył cię, a na koniec wykorzystał i porzucił. Wiesz… Możesz go sobie obwiniać. Nie obchodzi mnie to. Możesz go przeklinać, ale to nie zmieni faktu, że znalazłem się tutaj również przez ciebie! I dlatego nie mam nic przeciwko temu, żebyś to ty zapłaciła mi za wszystko. − Pokazał rząd białych zębów. − Powinnaś odpokutować za jego jawnązdradę…

Wyrwałam się i ruszyłam do wyjścia. Ostatni raz spojrzałam jednak w stronę hostessy, która również mnie obserwowała. Gdy nasze oczy się spotkały, poczułam wstyd. Ostatnie czego chciałam, to by była świadkiem tych upokorzeń, którymi dziś raczył mnieRobert.

Nie położyłam się. Siedziałam przy oknie, słuchając Szóstej symfonii Beethovena. Nocne powietrze było orzeźwiające, ale otuliłam się ciepłymkocem.

Parę minut wcześniej wyrzuciłam do kosza bluzę, którą miałam na sobie. Spojrzałam w stronę nieba. Było dziś bezchmurne. Po chwili dostrzegłam spadającą gwiazdę. W sierpniu nie było to zaskakujące zjawisko, ale dziwnym trafem ten widok poruszył struny mojego serca i zapisane kartypamięci.

Spadały jedna po drugiej, zostawiając za sobą lśniące znaki. Wpatrywałam się w ten spektakl natury z niekrytym zachwytem. Nagle zamknęłam oczy i złożyłamdłonie.

− Czego sobie zażyczyłaś? − Silne ramiona Sebastiana zacisnęły się wokół mojej talii, a ja poczułam ciepły oddech naszyi.

− To tajemnica − odpowiedziałam, znów unosząc wzrok kuniebu.

− Hmm? A co to zauśmieszek?

Odwróciłam się i spojrzałam mu prosto woczy.

− I tak niepowiem.

− Ach, tak?

Chłopak zmrużył oczy i przez chwilę mierzył mnie wzrokiem. Następnie, jak gdyby nigdy nic, wypuścił mnie ze swoich objęć i usiadł na trawie. Przeciągnął się i położył, podkładając ręce podgłowę.

Podeszłam bliżej i przykucnęłam. Szturchnęłam go w bok palcem. Nie dało to jednak oczekiwanej reakcji. Sebastian nie otworzył oczu. Przez chwilę patrzyłam, jak jego klatka piersiowa unosi sięspokojnie.

− Hej! − Znów spróbowałam, ale podobnie jak przedtem, nic to nie dało. Zmarszczyłam brwi. Bez skrupułów usiadłam mu na brzuchu i oparłam dłonie na jego klatce piersiowej. Od nagiej, gorącej skóry dzielił mnie tylko cienki materiał koszulki polo. Z satysfakcją dostrzegłam na jego twarzy grymas. − A ty? − zapytałam. − Nie wypowiedziałeś jeszczeżyczenia.

Sebastian nareszcie zwrócił na mnie uwagę. Otworzył oczy i spojrzał mi prosto wtwarz.

− Mam wszystko, czego w życiu kiedykolwiek pragnąłem, więc…

− Akurat! − Skrzyżowałam ramiona na piersiach i rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie. − Każdy ma chociaż jedno pragnienie, które jeszcze się nieziściło.

Zapadła cisza. Chłopak jakby sięzastanawiał.

− Masz rację − powiedział w końcu. − Tak naprawdę mam tych życzeń ażsiedem.

− No proszę, a gdzie się podziała twojaskromność?

− Pojawia się i znika − odpowiedział, uśmiechając się domnie.

− No dobrze… Jakie tożyczenia?

− Powiem, jeśli i ty zdradziszswoje.

Przygryzłam wargę i zaczęłam sięzastanawiać.

− Dobrze, ale zdradzisz wszystkiesiedem!

Obserwowałam, jak podnosi się na łokciach i siada. Jego twarz znalazła się bardzoblisko.

− No nie wiem, a jeśli się niespełnią?

Posłałam mu spojrzenie pełne irytacji. Zrozumiał.

− Życzę sobie… aby twoje serce biło tylko dla mnie. Pragnę przeglądać się w twoich oczach już na zawsze. Chcę, żeby nasze cienie zawsze były blisko siebie, tworząc jedną ciemną plamę. Oddaj mi swoją przyszłość. Nigdy mnie nie opuszczaj. Chciałbym jeszcze, żebyś dla mnie kiedyś zaśpiewała. Uwielbiam słuchać twojego głosu… − Zamilkł na chwilę. Popatrzył na swoją dłoń i w myślach dokładnie powtórzył wszystkie wcześniejsze życzenia. Spojrzał mi w oczy. − Pomyliłem się. Jest ich tylko sześć. Nigdy nie byłem dobry zmatematyki.

Zapadła cisza. Nie odezwałam się ani słowem. Nie byłam w stanie. Patrzyłam mu prosto w twarz, całkowicie zapominając języka. Poczułam się niezręcznie. Nie powinnam go była o to pytać. Odwróciłamgłowę.

− Kochanie? Cojest?

− Nic − odpowiedziałamkrótko.

Poczułam na twarzy jego dłoń. Delikatnie odwrócił mnie w swojąstronę.

− Ty płaczesz? − Nie byłam w stanie zaprzeczyć. Duże łzy zaczęły mi spływać po policzkach. Sebastian nie czekał i otarł je kciukiem. − Słońce, dlaczego jesteśsmutna?

Pociągnęłam nosem. Z trudem, ale zdołałam się chociaż trochę opanować. Spojrzałam na niego poważnie. Nie mogłam mupowiedzieć…

− Dlaczego mi je wyjawiłeś! − krzyknęłam nagle, czym go niewątpliwie zaskoczyłam. Chłopak spojrzał na mnie całkowiciezdezorientowany.

− Przecież, samamnie…

− Życzeń się nikomu nie mówi, bo się nie spełnią! Nie wiedziałeś?! − przerwałam mu, ocierającłzy.

− I dlategopłaczesz?

Nie… To nie był powód moichłez…

Był wyraźnie rozbawiony. Podniosłam sięenergicznie.

− A ty dokąd? − zapytał.

− Wracam do domu − odburknęłam urażona, nawet się za siebie nieoglądając.

− Czekaj! A co z naszą umową?! Jeszcze mi nie powiedziałaś, czego ty sobiezażyczyłaś!

Nie dotrzymałam obietnicy. Musiałam chronić swoje szczęście. Nie wierzyłam w przesądy, ale jednocześnie wolałam być ostrożna i przezorna. W końcu nigdy nic nie wiadomo, prawda?

Ocknęłam się nagle, gdy usłyszałam dźwięk syren karetki pogotowia, która przejeżdżała nieopodal. Na wschodzie niebo powoli się rozjaśniało. Schowałam głowę i nakryłam siękocem.

− Mówiłam, że się nie spełnią… − szepnęłam, obejmując kolana ramionami i czując ogarniające mnie poczuciewiny.

Pracowałam dziś, jakbym naprawdę była w transie. Jedyne czego chciałam, to zapomnieć o wczorajszej nocy i niespodziewanym powrocie myślami do przeszłości, którą zostawiłam zasobą.

− Coś się stało? − Odwróciłam się, słysząc głosPatrycji.

Odłożyłam tacę i spojrzałam jej prosto wtwarz.

Przypatrywała mi się z uwagą i troską, ale jednocześnie była zdenerwowana. Bez trudu mogłam odgadnąć, że długo się zastanawiała, czy w ogólezapytać.

Nie rozmawiałyśmy zbyt często, nie licząc wymiany uprzejmości, gdy sięspotykałyśmy.

− Nie − odpowiedziałam zbyt ostro i wróciłam do czyszczeniaszklanek.

Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linię, ale nieodeszła.

− Jak długo… − Podniosłam na nią wzrok. − Jak długo masz zamiar mnie taktraktować?

Nie spodobało mi się to, co zobaczyłam w jejoczach.

− Tak, to znaczy jak? − zapytałam i wytarłam dłonie w szmatkę, udając, że nie wiem, o co jej chodzi. Zrobiło się poważnie, a ja nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę. − Czy czymś cię uraziłam? Powiedziałam coś nie tak, a może nie podoba ci się moja dzisiejszafryzura?

− Nie bądź złośliwa − odparła, podchodząc jeszcze bliżej. − Wiesz, o co mi chodzi. Nie widzisz, że ja… że próbuję to jakoś naprawić? Staram się, więc nie sądzisz, że ty również powinnaś się trochęwysilić?

− To nie jest odpowiedni czasna…

− Przeprosiłam cię i to nie raz. − Spojrzała na mnie, oczekując jakiejś reakcji. Skinęłam tylko głową na potwierdzenie jej słów. − Więc dlaczego jesteś dla mnie takazimna?

− Wydaje ci się − powiedziałam bez większego przejęcia i wcisnęłam guzik od młynka dokawy.

− Wydaje? Od kiedy to stałaś się takąegoistką?

Słowa Patrycji niebezpiecznie zawisły w powietrzu. Spokojnie przesypałam kawę i spojrzałam dziewczynie prosto woczy.

− Uważasz mnie za egoistkę? − zapytałamspokojnie.

− A nie tak się zachowujesz? Od kilku tygodni robię wszystko, by jakoś naprawić relację między nami, bo chcę, żeby było jak dawniej, a ty? Ty wciąż trzymasz mnie na dystans. Kiedy na mnie patrzysz, czuję się jak trędowata. Twoja odraza jest aż nazbyt widoczna. Dlatego…

− Reasumując − przerwałam jej − mam udawać, że wszystko jest w porządku, bo ty czujesz się z tym wszystkim źle? − Uśmiechnęłam się chłodno. − I kto tu jest prawdziwymegoistą?

Patrycja drgnęła, a w jej oczach zapłonął ogień gniewu. Przed podniesieniem głosu powstrzymywali ją tylko goście wciąż obecni wrestauracji.

− Nie zwalaj całej winy na mnie. Ty również nie byłaśświęta.