Pamiętnik nastolatki - Beata Andrzejczuk - ebook + książka

Pamiętnik nastolatki ebook

Beata Andrzejczuk

4,3

Opis

Już tysiące dziewczyn pokochało Pamiętnik nastolatki! Dlaczego? Bo to wyjątkowa książka O NAS: o przyjaźni, miłości, niełatwych nieraz relacjach z rodzcami, szkolnych wzlotach i upadkach,marzeniach i planach na przyszłość...a wszysto opowiedziane w pamiętniku! Natka to dziewczyna taka jak TY! Sięgnij po Pamiętnik nastolatki i przeżyj to, co Natka!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (55 ocen)
30
15
8
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
liwka84

Całkiem niezła

Szkoda,że ten ebook na PocketBook w 85% się nie wyświetla. Także trudno ocenić książkę. Córka zadowolona że nie musiała dużo czytać 😉
00

Popularność




Okładka

Karta tytułowa

Beata Andrzejczuk

Pamiętnik nastolatki

Wydawnictwo Rafael

Wstęp

Książka ta nie jest poradnikiem, nie zawiera wskazówek, jak sobie radzić z problemami młodego wieku. Myślę jednak, że odznacza się dużą dozą realizmu i jest wierna rzeczywistości. Opierając się na jej lekturze, można zweryfi kować własne przeżycia, odczucia, emocje i od czasu do czasu spojrzeć na swoje życie z dystansem i lekkim przymrużeniem oka.

Autorka

19 września

Od dwóch lat jestem zakochana w Jacku. Po uszy! Właściwie to nie wiem, dlaczego „po uszy” i po czyje uszy – moje czy jego, bo kocham go od stóp do czubka głowy, każdą częścią mojego ciała i duszy. Oczywiście bez wzajemności. Śmiem nawet twierdzić, że on nie ma o tym zielonego pojęcia. Smutno mi. Chciałabym mieć chłopaka, kogoś bliskiego, na widok kogo mocniej bije mi serce, kogoś, kto sprawia, że chce mi się góry przenosić. Ale nie pragnę mieć chłopca na siłę, po to tylko, by go mieć. Może właśnie dlatego wciąż jestem sama, że ten, w którym się zakochałam, nie zwraca na mnie uwagi.

Moja mama twierdzi, że w moim wieku powinnam się z chłopcami przyjaźnić, a nie „chodzić”. Nie zgadzam się z nią. Nie chcę być dla Jacka przyjacielem, tylko ukochaną dziewczyną. Potrzebuję rozmawiać z nim o swoich problemach i dzielić się radościami. Pragnę przebywać w jego towarzystwie. Chcę, aby trzymał mnie za rękę, by stawiał kołnierz od mojego płaszcza i naciągał czapkę na moje zmarznięte uszy, by troszczył się o mnie i mną opiekował, aby tęsknił i był zakochany we mnie równie mocno, jak ja w nim.

Dziś po raz kolejny próbowałam zagadać do niego na Tlenie.

Natka:

Siemka!

Jacek:

Hej!

Natka:

Co porabiasz?

Jacek:

Nic :)

Natka:

Ja szukam wiadomości na WOS.

Jacek:

:)

Natka:

Ściągam też pliki muzyczne na mp3.

Jacek:

:)

Natka:

No i piszę pamiętnik

Jacek:

:)

Natka:

Lubisz babkę od polskiego?

Jacek:

Muszę lecieć. Pa! :)

|

Widać nie mam najmniejszych szans. Każda rozmowa z Jackiem, czy to przez Tlen, czy w realu, przebiegała podobnie. A tyle sobie obiecywałam na kolejnym etapie mojego życia. Miało być wyjątkowo!

– Gimnazjum to pewien próg – mówiła Ola. – Przekraczamy go bezpowrotnie. Przestajemy być małymi dziewczynkami. Stajemy się kobietami – mrugała pomalowanymi na czarno, zapewne na znak tej dorosłości, rzęsami.

Z kolei mama patrzyła na te sprawy z innej perspektywy.

– Nie jesteś już dzieckiem – powtarzała często. – Czas zastanowić się nad sobą, nad tym, co chciałabyś w życiu robić. Nawet nie zauważysz, kiedy miną dwa lata i trzeba będzie podjąć ważne życiowe decyzje.

– Nauka w gimnazjum trwa trzy lata – przypomniałam.

– Kochanie! – zirytowała się mama. – W trzeciej klasie to ty już musisz wiedzieć, jakie liceum wybierzesz, jaki profil klasy. Przecież od profilu zależeć będzie twoje przygotowanie do matury...

– W takim razie zacznę się na poważnie zastanawiać, z jakiego drewna chcę mieć trumnę! – wypaliłam. – Sosnową, a może dębową?

Mamę zamurowało. Poczerwieniała na twarzy i gdyby nie tato, pewnie doszłoby do kłótni.

– Co to ma znaczyć? – spytała przez zaciśnięte zęby.

– Jeśli czas tak szybko upływa, to trzeba pomyśleć o wszystkim – powiedziałam powoli, bacznie obserwując wyraz jej twarzy.

– Aniu – do akcji wkroczył tato – Natalia dopiero rozpoczęła naukę w gimnazjum. Nie tak dawno pisała sprawdzian szóstoklasisty. Dla niej miesiąc to cała wieczność, więc nie wymagaj, aby dziś myślała o tym, co będzie robiła za trzy lata.

Kochany tato. On jeden rozumiał mnie bez słów. Szkoda, że mama taka nie była. Czasem mam wrażenie, że w chwili moich narodzin zaplanowała za mnie całe życie. Nie wiedziała, że liczy się tylko ten dzień, no, może kilka następnych, ale już nie kilkadziesiąt. Chcę się cieszyć każdą chwilą, minutą, godziną.

– Może masz rację – westchnęła mama – ale mogłaby się chociaż zastanowić, co ją interesuje, w czym jest dobra – dodała już łagodniej.

– Na pewno odnajdzie jakąś pasję w sobie – rzekł ugodowo tato, czym udobruchał mamę ostatecznie. – Daj jej trochę czasu.

Popatrzyłam na nią. Była spokojna, ale w jej spojrzeniu dostrzegłam troskę. Martwiła się o mnie. Postanowiłam więc wysilić się trochę bardziej niż zazwyczaj i w bliżej nieokreślonej przyszłości przynajmniej spróbować zrealizować trzy główne cele: po pierwsze, przekonać się, czy mam jakieś szanse u Jacka; po drugie, zastanowić się, co chcę w życiu robić; po trzecie, rozwikłać zagadkę o osiem lat starszego brata Bazyla, co do którego mam podejrzenia, że coś przed nami wszystkimi ukrywa.

Ale na dziś już koniec. Zmęczona jestem i jakoś się tak dziwnie złożyło, że pierwsze strony z etapu swojego życia, na który dopiero wkroczyłam, opisałam w czystym brulionie. Ostatnią kartkę starego zapisałam kilkanaście dni temu.

22 września

Całą sobotę i niedzielę przesiedziałam w domu, myśląc o tym, co chciałabym robić w przyszłości. Postanowiłam zapisać się na zajęcia lekkoatletyczne w swojej szkole. Może w sporcie odnajdę pasję lub okaże się, że mam talent? W końcu moja rodzina ma pewne tradycje sportowe. Dziadek jeździł konno, mama i tato grywają w tenisa, Bazyl biegał i wciąż gra w nogę, a moja o rok starsza siostra Zuza trenuje pływanie.

Właściwie przez całe to pływanie to nie odczuwam, że mam siostrę. Zuzy prawie nigdy nie ma w domu. Wstaje o piątej rano, a przecież to środek nocy, wraca po osiemnastej, błyskawicznie pochłania obiad, w tempie huraganu odrabia lekcje, niczym odrzutowiec rzuca się do komputera, aby przeprowadzić burzliwą dyskusję, wskakuje do wanny pewnie z taką samą szybkością jak do basenu, kąpie się z takim impetem, jakby chciała ustanowić kolejną życiówkę na sprinterskim dystansie. Na koniec ląduje w łóżku dużo szybciej niż samoloty na naszym lotnisku. I tak dzień w dzień! Nie wiem, czy umawia się na randki, ale mam dla niej idealnego kandydata! To Usain Bolt – mistrz olimpijski w biegach oraz rekordzista świata na krótkich i średnich dystansach. Przy nim ze wszystkim zdąży. Tego jestem pewna.

Podziwiam Zuzę, ale nigdy się do tego nie przyznam, dla jej dobra, żeby jej się w głowie nie poprzewracało. Niech sobie myśli, że mało mnie to obchodzi. Nawet nie wie, że gdy wyjeżdża na zawody, potajemnie sprawdzam wyniki w komputerze. Czasem, gdy zdążę się z nią pokłócić, życzę jej dyskwalifikacji albo nieudanego startu. Później wstyd mi z tego powodu, no bo w końcu to moja siostra i ostatecznie życzę jej dobrych wyników. „Dobrych” nie znaczy rewelacyjnych! A jeszcze chwilę później uzmysławiam sobie, że ona tak ciężko haruje, więc zmuszam się, aby życzyć jej spektakularnych osiągnięć, choć nie przychodzi mi to łatwo.

Zaczynałyśmy razem, w drugiej klasie podstawówki. Zuza śpieszyła się na każde zajęcia, ja wolałam poudawać ból brzucha i zostać w domu. Pamiętam, że to było bardzo męczące – zajęcia na basenie, a nie udawany ból brzucha, rzecz jasna. Rodzice dzięki swojemu uporowi doprowadzili do tego, że potrafię pływać, ale potem odpuścili. Z Zuzą nie musieli się męczyć, bo ona sama ciągnęła ich na basen.

Z lekkoatletyką będzie jednak inaczej. Zajęcia w szkole odbywają się trzy razy w tygodniu i to po lekcjach. Dam radę! Będą ze mnie dumni, tak samo jak z Zuzy.

Podzieliłam się swoimi przemyśleniami z Bazylem. Rozdziawił szeroko buzię, gdy zaczęłam opowiadać o swoich planach. Nie ma się co dziwić. Jeszcze niedawno tylko się z nim kłóciłam – o wszystko. Wystarczyło, że wypowiedział jedno zdanie, a ja od razu wrzeszczałam, że nie ma racji, i odwrotnie: ja coś powiedziałam – wrzeszczał Bazyl.

Od pewnego jednak momentu, gdy zaczęłam coś podejrzewać, staram się być dla brata miła i więcej z nim rozmawiać. Nie tylko Bazyl otwiera usta ze zdziwienia. Rodzice również. Mam nadzieję, że po jakimś czasie wszyscy przyzwyczają się do tej mojej przemiany.

– Powodzenia, siostra – powiedział Bazyl, gdy zdołał ochłonąć. Tylko na tyle się zdobył.

Jemu łatwo mówić. Od dziecka kochał matematykę i tą drogą podążał. Nieważne! Naburmuszona opuściłam pokój brata i usiadłam przy komputerze. Miałam wielką ochotę porozmawiać z Jackiem. Zauważyłam, że jest aktywny na Tlenie. No, może nie będzie to rozmowa, tylko monolog, ale w zamian za to Jacek prześle mi kilkadziesiąt uśmiechniętych buziek!

23 września

Nie zapisałam się dziś na zajęcia lekkoatletyczne, a wszystko przez mamę. No, może nie do końca. Wczoraj, gdy Jacek przesyłał mi w odpowiedzi buźki, mamie zebrało się na rozmowę.

– Powinnam cię przeprosić – powiedziała nieoczekiwanie.

– Za co?

– Za to, że się uniosłam – odparła. – Tato ma rację. Masz dopiero czternaście lat, a ja wybiegam z planami wobec ciebie tak daleko w przyszłość – odgarnęła spadający na jej czoło kosmyk włosów.

– Chcesz dla nas jak najlepiej – wiedziałam, że taka odpowiedź ją zadowoli.

– To prawda – westchnęła. – Sama widzisz: Zuzka pływa od małego, Bazyl z matematyki i fizyki miał zawsze najlepsze oceny i będzie studiował fizykę...

– Mamo – przerwałam – nie martw się. Postaram się odnaleźć to, w czym jestem dobra, co mogłoby być moją pasją.

– Wiesz, tato twierdzi, że najważniejsze jest to, abyście byli w życiu szczęśliwi, bez względu na to, co będziecie robić – dodała, spoglądając w okno.

– Czyli mogę być bandytą... – wymknęło mi się.

– Nie wiem, czy bandyta może być szczęśliwy – uśmiechnęła się. – Żyje w bezustannym strachu, że ktoś go zdemaskuje, że pójdzie do więzienia i chyba ma wyrzuty sumienia...

– Wyrzuty sumienia wykluczają bycie bandytą – powiedziałam. – A czy ty także uważasz, że najważniejsze jest to, abyśmy byli szczęśliwi? – spytałam.

– Oczywiście! – odparła zdecydowanie. – Tylko czasem wydaje mi się, że bez wykształcenia trudniej być szczęśliwym – dodała.

Zupełnie nie widziałam związku między jednym a drugim i nie potrafiłam zrozumieć toku myślenia mamy. Co ma w końcu piernik do wiatraka? Mnie do szczęścia wystarczyłaby deklaracja Jacka, że jest we mnie zakochany równie mocno jak ja w nim. Bez względu na to wszystko ucieszyłam się jednak, że mama chce, abym była szczęśliwa. .

Wczoraj próbowałam znaleźć materiały na WOS, ale nie bardzo mi to wyszło. Facet od WOS-u jest drobiazgowy. Na każdą lekcję każe przygotować trzy wiadomości – z życia społecznego, sportu lub polityki. To jednak najmniejszy problem. Kłopoty pojawiają się w chwili, gdy zaczyna wiercić dziurę w brzuchu, pytając o szczegóły. Gdy Olka odczytała notatki ze świata sportu o Robercie Kubicy, to maglował ją strasznie. Pytał, w jaki sposób zaczynał Robert Kubica, na jakich samochodach wcześniej się ścigał, od którego momentu rozpoczęła się jego kariera sportowa i dlaczego Olki zdaniem odniósł taki sukces. Dobrze, że chociaż numer buta Kubicy go nie interesował. Z polityką jest dużo gorzej. Chłopcy coś tam jeszcze wiedzą, ale dziewczyny w tych tematach gubią się zupełnie.

Dochodziłam właśnie do końca alei Kasprowicza, gdy uświadomiłam sobie, że dużo szczęśliwsza będę w domu niż na lekcji WOS-u. Tak się złożyło, że nikogo z klasy w drodze do szkoły nie spotkałam, więc postanowiłam zawrócić. Potrzebna mi jedynka na początku roku? Nie! Przecież wówczas będę jeszcze bardziej nieszczęśliwa. Szybko skręciłam w Karpińskiego i doszłam do Konopnickiej. Lepiej wrócić bocznymi uliczkami, aby nie rzucać się w oczy.

Po kilkunastu minutach nie byłam już pewna, czy ucieczka z lekcji sprawi, że będę szczęśliwsza. Ogarnął mnie dziwny niepokój. W podstawówce, jeśli uciekaliśmy, to całą klasą – na przykład w Dzień Wagarowicza. A teraz odważyłam się zrobić to w pojedynkę. No ale to w końcu gimnazjum, choć klasa prawie ta sama. Doszło tylko kilka nowych osób, tak jak Jacek, ale właściwie jacy tam oni nowi. Chodziliśmy do tej samej podstawówki, tylko do różnych klas. Budynek jest inny, nauczyciele również. I ja chyba też inna, choć niby ta sama. W każdym razie zdecydowałam się na coś, czego do tej pory jeszcze nie robiłam. Potem trzęsłam się ze strachu przez kilka godzin, zastanawiając się, co będzie, jeśli to się wyda. A może będę miała nieprzyjemności? A jeżeli wychowawczyni zadzwoni do rodziców? Pytania i wątpliwości kłębiły się w mojej głowie.

Po południu przyznałam się prawie do wszystkiego. Nie czułam się z tym dobrze. Chciało mi się płakać, choć tak naprawdę nie wiedziałam, dlaczego.

– Nie byłam dziś w szkole – powiedziałam, siedząc przy stole i kończąc obiad.

Bazyl spojrzał na mnie z pogardą. Gdyby to on opuścił zajęcia, znalazłby tysiąc sposobów na usprawiedliwienie swojego zachowania. Nie był samokrytyczny, za to bardzo krytyczny w stosunku do innych. Zuzkę to w ogóle nie obchodziło, bo jak zwykle śpieszyła się. Nie wiem nawet, czy ta wiadomość do niej dotarła. Tato nic nie mówił, tylko wpatrywał się w mamę.

– Dlaczego? – spytała.

Mogłam odpowiedzieć, że wydawało mi się, iż poza szkołą będę o wiele szczęśliwsza niż w szkole, ale miałam mętlik w głowie.

– Rozbolał mnie brzuch, więc wróciłam – skłamałam. – Potem miałam jakiegoś doła. Zupełnie nie mogłam się pozbierać.

– Rozumiem, że miałaś kiepski nastrój – rzekła mama.

– Kiepski nastrój to mało powiedziane – wzruszyłam ramionami. – Zupełnie na nic nie miałam ochoty. Najchętniej położyłabym się do łóżka i beczała w poduszkę cały dzień – dodałam, ciesząc się w głębi duszy, że powiedziałam część prawdy. – Totalne przymulenie.

– Czy ty możesz wyrażać się po polsku? – zapytała poirytowana mama. Po wyrazie twarzy widziałam, że nie wierzy w moje tłumaczenia. W tacie miałam sojusznika. Wprawdzie nic nie mówił, ale zawsze starał się mnie rozumieć.

– Jeśli jeszcze kiedykolwiek rozboli cię brzuch, masz zatelefonować do mnie do pracy – powiedziała mama – i to natychmiast. Nie ma nic gorszego niż wagary. To wciąga. Po jakimś czasie człowiek przestaje się bać chodzenia na wagary, a coraz bardziej boi się powrotu do szkoły – mówiła. – To pierwszy krok, aby narobić sobie kłopotów. Zaczynają się piętrzyć zaległości, a strach przed tym, co powiedzą nauczyciele, staje się coraz większy.

– Skąd wiesz? – spytałam zaczepnie. – Chodziłaś na wagary?

– Nie – odparła – ale znam zdolnych ludzi, którzy przez wagary nie skończyli nawet szkoły średniej. Znam też takich, którzy mieli problemy z nauką, ale nie wagarowali i nauczyciele starali się im pomóc. Docenili ich obowiązkowość i poważne podejście do obecności na zajęciach.

– Aniu – wtrącił się tato – Natalię rozbolał brzuch. To nie wagary, skoro nam o tym powiedziała.

– Wiem, co mówię – mama była stanowcza. – I właśnie dlatego chcę, by Natalia niezwłocznie powiadamiała mnie o takich sytuacjach. Dlaczego nie zadzwoniłaś? – przyglądała się mi badawczo.

– Nie wiem – odparłam.

– Jak to nie wiesz?

– Po prostu nie wiem. Nie przyszło mi to do głowy.

– Nie rozumiem. Nie rozumiem, jak mogło ci nie przyjść do głowy, aby do mnie zatelefonować? Dowiedziałaś się chociaż, co było w szkole?

– Tak. Kropka, to znaczy nasza polonistka, zaprowadziła Olkę do pokoju nauczycielskiego i tam zmyła jej makijaż i lakier z paznokci, a Franka wyrzuciła za drzwi za dyskusję. Beacie wstawiła pałę z zachowania, ale czy to Beaty wina, że nie mogła powstrzymać się od śmiechu? Sama byś nie wytrzymała, gdybyś zobaczyła, w jaki sposób Michał unosi brew, gdy próbuje się skupić. O rety! – roześmiałam się.

– Nie o to pytam – mama była coraz bardziej zniecierpliwiona. – Chcę wiedzieć, czy dowiedziałaś się, co było na lekcjach.

– Przecież ci mówię!

– Mam rozumieć, że w szkołach niczego już nie uczą, tylko wyrzucają za drzwi i zmywają makijaż. Mój Boże, do czego to doszło – mama złapała się za głowę. – I nie mówi się, że ktoś unosi brew, tylko brwi – pouczyła.

– Ale Michał unosi brew – zaoponowałam – bo on ma tylko jedną.

– Jak to ma jedną brew? – zdziwiła się mama. – A co stało się z drugą?

– No właściwie ma dwie, ale połączone, a więc ma jedną – tłumaczyłam.

– A co z tym Frankiem? – wtrącił się tato. – Czy u was w szkole nie wolno dyskutować z nauczycielem?

– Z polonistką nie wolno. Ona twierdzi, że jest mądrzejsza od nas, bo skończyła studia, a my dopiero podstawówkę. Zawsze mówi: „Koniec dyskusji! Ja wiem lepiej i kropka!”.

– Nie podoba mi się to – tato pokręcił głową. – Dyskusje bywają twórcze. Poza tym wszystkiego to ona lepiej nie wie. Studiowała polonistykę. Ciekawe, czy ma pojęcie o układach scalonych albo o procesie epitaksji?

– Wojtku! – mama próbowała przywołać tatę do porządku. – Podważasz autorytet nauczyciela!

– Nie zgadzam się – powiedział spokojnie. – Udowadniam tylko, że pani od języka polskiego myli się, twierdząc że wszystko wie lepiej...

– Tato ma rację! – zawołałam. – My musimy wkuwać z tylu przedmiotów, a Kropka w kółko powtarza to samo. Gdybym ja przez dziesięć lat czytała podręcznik z geografii, to chcąc nie chcąc wszystko bym zapamiętała. Ona ma łatwiej niż my!

– Zwariuję w tym domu! Czy wy jesteście poważni?! – mama była oburzona. – Chcę wiedzieć, czy odrobiłaś na jutro lekcje.

– Przecież nie było mnie w szkole, więc nie wiem, co jest zadane.

– Nie dziwię się waszej polonistce, że nie chce z wami dyskutować. Zatelefonuj do Dominiki i dowiedz się, co było na lekcjach.

– Czemu do Doni, a nie do Olki? – spytałam.

– Do Dominiki! – krzyknęła mama. – Koniec dyskusji! I kropka!

24 września

Obiecałam sobie, że wstanę wcześniej o pół godzinki. Co z tego, skoro sen, a szczególnie nad ranem, jest tak przyjemny, że wszystko inne traci przy nim znaczenie. Obudził mnie dopiero dźwięk telefonu.

– Słucham? – spytałam rozdrażnionym, zaspanym tonem.

– Sprawdzam, czy przypadkiem nie boli cię brzuch – usłyszałam w słuchawce głos mamy.

– Chyba nie – odparłam, strącając z biurka plastikową buteleczkę z oczyszczającym tonikiem przeciwko wągrom.

– Jak to chyba nie? – do mych uszu dobiegł zaniepokojony głos mamy.

– Oj, mamo! Dopiero się obudziłam, więc nawet gdyby mnie coś bolało, nie zdążyłabym jeszcze zauważyć.

– No dobrze – przybrała łagodny ton. – Zjedz śniadanie i do szkoły – poleciła. – Aha, Bazyl już wstał?

– Nie wiem. Chyba śpi – odparłam.

– Zajrzyj do niego. Obiecał coś załatwić.

– OK – odparłam.

– No to pa.

– Nara – rzuciłam do słuchawki.

– Natalia! Prosiłam cię, abyś w ten sposób nie odnosiła się do mnie.

– No dobra! Pa, mamo.

– Pa.

Zajrzałam do Bazyla. Spał. Nie budziłam go, bo to i tak nie miało żadnego sensu. Bazyl wstawał, kiedy chciał, no chyba że mama ściągała z niego kołdrę i urządzała karczemną awanturę, krzycząc o lenistwie, braku punktualności i gniciu w łóżku. Swoją drogą, w jaki sposób można zgnić w łóżku? Spojrzałam na zegarek. Na śniadanie nie było już czasu. Prysznic wzięłam w tempie Zuzy. Potem powstał dylemat: w co się ubrać? Dżinsy mogą poczekać na chłodniejsze dni. Spódniczka w kratkę była idealnym pomysłem. Do tego czerwone rajstopy, kolorowy T-shirt, bluza i glany, a na szyję arafatka. Spojrzałam w lustro. Mogłoby być lepiej! Jeszcze włosy, odrobina perfum i można było wyjść z domu.

– Zwariowałaś?! – zawołał Bazyl ze swojego pokoju. – Całą butelkę tego świństwa na siebie wylałaś?! Udusić mnie chcesz?

Normalnie powiedziałabym starszemu bratu, żeby się zamknął, ale od jakiegoś czasu bardzo mi zależało, aby się z nim nie kłócić. Poza tym wyświadczyłam mamie przysługę. Obudziłam Bazyla! Znów spojrzałam na zegarek. Za dwadzieścia ósma. Trudno! Postanowiłam pojechać autobusem.

Weszłam do klasy lekko spóźniona i od razu zorientowałam się, że coś jest nie tak. Pierwsza miała być geografia, a po sali chodziła nasza wychowawczyni. Wyraz twarzy miała zagniewany, a ruchy niespokojne.

– Przepraszam za spóźnienie – wydukałam. – Uciekł mi autobus... – chciałam się usprawiedliwić.

– Siadaj – powiedziała stanowczo nauczycielka.

Wykonałam polecenie i szeptem spytałam Donię, skąd obecność Meryl na geografii.

– Dziewięciu dziewczyn nie było wczoraj na WOS-ie – odpowiedziała również szeptem.

Wystraszyłam się, serce zaczęło mi mocniej bić, w żołądku poczułam dziwne ssanie.

– Natalia – zwróciła się do mnie wychowawczyni. – Możesz powiedzieć, dlaczego wczoraj nie było cię na lekcjach?

– Bolał mnie brzuch, proszę pani – odparłam. – Cały dzień byłam w domu.

– Rodzice napisali ci usprawiedliwienie? – spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Jeszcze nie, ale wiedzą o wszystkim – wyjaśniłam, starając się opanować drżenie głosu.

– No dobrze, zobaczymy – rzekła oschle. – Zadzwonię do rodziców tych osób, które postanowiły sobie zrobić wolne.

– I tak jesteś w niezłej sytuacji – powiedziała cicho Donia. – W ogóle cię nie było, a inne dziewczyny nie przyszły tylko na WOS. Twoi rodzice naprawdę wiedzą?

– Tak – odpowiedziałam.

– W takim razie masz szczęście – uśmiechnęła się do mnie, a ja poczułam się jak idiotka. Wczoraj wydawało mi się, że taka jestem sprytna, że nikomu nie przyjdą do głowy wagary już we wrześniu. Ba! Byłam tego pewna. A tu okazało się, że osiem osób pomyślało tak samo jak ja. Rodzice, gdy się dowiedzą, też zaczną coś podejrzewać. Zresztą mama nie dowierzała moim wyjaśnieniom od samego początku. Przyjęła je wprawdzie do wiadomości, ale „przyjąć” i „uwierzyć” to dwie różne rzeczy. Znów będę musiała słuchać przemówienia o wagarach i o tym, jak źle kończą wagarowicze.

Na szczęście po lekcjach odbywały się zajęcia lekkoatletyczne, na które chciałam pójść dużo chętniej niż jeszcze pół godziny wcześniej. Obiecałam sobie też, że z wagarowaniem koniec, no chyba że całą klasą, na przykład w Dzień Wagarowicza. Źle się z tym czułam, jakbym zrobiła coś złego, a z pozoru wydawać by się mogło, że takie niepójście do szkoły to nic wielkiego, że to banalnie proste, łatwizna. W rzeczywistości czułam strach, ale nie przed rodzicami czy nauczycielami. W zetknięciu z nimi to raczej był niepokój. Strach wynikał z tego, że robię coś, czego nie powinnam.

Ola miała zupełnie inne odczucia.

– Mam to gdzieś – powiedziała na przerwie. – Może sobie Meryl dzwonić do domu. Jest obowiązek nauki w gimnazjum. Nawet gdyby mnie chcieli wywalić, nie mogą – ciągnęła sarkastycznie. – Myśli, że się jej boję. Nic mi nie może zrobić – dodała.

Meryl to oczywiście nasza wychowawczyni. Ksywkę nadali jej starsi uczniowie, bo podobno była fanką filmów z Meryl Streep.

– Jeszcze nikogo nie wyrzucili za jednodniowe wagary – zauważyłam – a tym bardziej za jednogodzinne.

– No właśnie – zgodziła się Ola. – Więc co tak stoicie, jakbyście zostały skazane na śmierć? – przyjrzała się uważnie twarzom dziewcząt.

– Łatwo ci mówić – odezwała się Karolina. – Moja mama, jak się dowie, to wyrok w tej sprawie na pewno wyda. I wcale nie jestem pewna, czy sprawiedliwy.

Zapadła cisza. Wszyscy wiedzieli, że mama Karoliny była bardzo surowa, a kary za różne przewinienia dotkliwe. Wystarczyło, aby spóźniła się pięć minut do domu, a szlaban miała murowany. Dlatego też spóźniała się nie pięć minut, ale dwadzieścia. Wczoraj zaryzykowała i nie poszła na lekcję WOS-u. Gdyby Polityk ją spytał i wstawił jedynkę, kara mogłaby być surowsza niż za tę opuszczoną godzinę. Pomyślałam, że czasem dorośli uczą nas cwaniactwa. Moja mama była jednak nieprzewidywalna i dlatego nigdy nie wiedziałam, co tak naprawdę mnie czeka. Nie bałam się jej tak jak Karolina swojej mamy. Raczej nie dostawałam kar, głównie kończyło się na rozmowach. Może to i lepiej, bo brak strachu sprawiał, że szybciej przyznawałam się do błędów i kłamałam w ostateczności. Karolina kłamała bez przerwy – ze strachu i po to, by uchronić się przed konsekwencjami, które jej zdaniem były niewspółmiernie duże do przewinienia. Tak naprawdę obie się bałyśmy, tylko ona mamy, a ja faktu, że źle postępuję. Nie zamieniłabym się z nią za nic na świecie!

25 września

Dziś ledwo zwlokłam się z łóżka! To po wczorajszych zajęciach lekkoatletycznych. O rety! Nie wiem, czy lekkoatletyka będzie moją pasją. Póki co postanowiłam się jednak nie poddawać. Dostałam szansę od Kosy.

– Możesz przychodzić na zajęcia – powiedział. – Potrenujesz systematycznie i zobaczymy, co dalej.

– A jeśli nie będę uzyskiwała dobrych wyników? – spytałam, wiedząc że Kosa nie lubi przeciętniaków.

– Za wcześnie o tym mówić – wzruszył ramionami. – Jeszcze nie zaczęłaś. A teraz do szatni. Przebierz się i do roboty!

Pobiegłam do szatni w podskokach. Kosa znany był z tego, że nie wszystkich przyjmował na SKS-y. Wprawdzie dbał o kondycję i zdrowie uczniów, ścigał ich po szkole, zaganiał na zajęcia, wstawiał pały za brak stroju i krzyczał na rodziców, którzy załatwiali pociechom lipne zwolnienia z WF-u. Wjeżdżał im na ambicję, oskarżał o brak wiedzy z zakresu medycyny i profilaktyki zdrowotnej i trzeba przyznać, że nieobecność na jego zajęciach była wyjątkowo niska. SKS-y traktował jednak inaczej i dlatego możliwość uczestniczenia w nich była wyróżnieniem.

– To nie wybieg! – wrzasnął, kiedy zobaczył mnie ubraną w króciutką, sportową bluzeczkę odsłaniającą brzuch i fikuśne szorty. – To nie wybieg! – powtórzył. – Ani dla modelek, ani dla koni! Za mną, Pietruszka! – zawołał i ruszył w stronę kanciapy, czyli pokoju wuefistów.

Byłam zła na niego za tę Pietruszkę. Już wcześniej tak się do mnie zwracał, gdy usłyszał, że dziewczyny wołają do mnie Natka, a nie Natalia. Ta złość była jednak niczym w porównaniu z uczuciem, które pojawiło się, gdy z metalowej szafki stojącej w kącie pokoju wyciągnął wielgachną bawełnianą koszulkę i wypchane w kolanach spodnie dresowe.

– To nie mój rozmiar! – zaoponowałam. – Te spodnie ze mnie spadną, a w koszulce będę wyglądać jak w koszuli nocnej!

– Przebieraj się! – polecił podniesionym głosem Kosa. – Jeśli komuś zależy na uprawianiu sportu, to będzie go uprawiał bez względu na warunki. No, chyba że tobie zależy na wyglądaniu, a nie uprawianiu – dodał kąśliwie.

– Zależy mi na uprawianiu ogródka – burknęłam pod nosem, zakładając ciuchy w rozmiarze XXL. Dobrze, że chociaż były wyprane!

– No, pokaż się! – zawołał. – Gacie ci spadają – zauważył, po czym złapał mnie wpół, wywinął pasek od spodni dresowych, pociągnął mocno za gumkę, zawiązał gruby supeł i z zadowoleniem rzekł:

– Jest OK! Na boisko! – wydał komendę. – Ruszaj się, szybko! Czas ucieka.

Potruchtałam, gdzie kazał.

– Co teraz? – spytałam.

– Pięć okrążeń. Tyle na razie wystarczy.

– Pięć? – jęknęłam.

– A co? Chcesz dziesięć?

– Nie, nie! – zaprotestowałam. – Już się robi.

– Zacznij spokojnie – powiedział. – To część rozgrzewki.

Ruszyłam drogą pośród drzew. Po pierwszym okrążeniu dyszałam jak lokomotywa. Chciałam przejść choć kilka kroków, zatrzymać się, odpocząć chwilkę, ale za płotem spostrzegłam chłopców. Jacek też tam był. Tylko tego mi brakowało. Ledwie powłóczyłam nogami zapakowanymi w ohydne, dresowe, workowate spodnie. Nie mogłam skoordynować pracy nóg z ruchami rąk, które bezwładnie latały wokół mojego tułowia.

– Cześć, Natka! – usłyszałam głos Jacka.

Wyszczerzyłam zęby w sztucznym uśmiechu. Chciałam pomachać do niego. Nic z tego, ręce mnie nie słuchały.

– Cześć – wycedziłam ostatkiem sił.

– Nie wiedziałem, że trenujesz – zawołał.

– No – odparłam, bo tylko tyle byłam w stanie wydobyć z siebie.

– Od kiedy? – dopytywał się.

„Co on się nagle taki gadatliwy zrobił? – pomyślałam. – Na Tlenie jedynie buźki przesyła, a teraz na rozmowy mu się zebrało”. Nie byłam w stanie nic więcej z siebie wykrztusić. Pokiwałam głową, jakbym była niedorozwinięta, a mięśnie twarzy zastygły w wykrzywionym uśmiechu.

– Widzę, że sprawia ci to przyjemność! – ucieszył się Kosa, gdy kończyłam piąte okrążenie, a głupkowaty uśmiech wciąż pozostawał na mojej twarzy. – Bogusiu – zwrócił się do czarnowłosej dziewczyny z drugiej klasy. – Pokaż Pietruszce ćwiczenia rozciągające.

– Robi się, trenerze! – zawołała Bogusia.

Nie wiem, jak dotrwałam do końca treningu. Nawet nie pamiętam, co jeszcze robiłam. Jak robot powtarzałam po Bogusi wszystkie ruchy. Nawet jakieś skipy były: A, B i C. Kosa puścił mnie wcześniej do domu, kazał się wyspać i odpocząć.

– Czekam na ciebie w poniedziałek – krzyknął, gdy wlokłam się w stronę szatni. – Aha! I przynieś normalny strój do treningu – dodał. – Jak będzie chłodniej, to potrzebne będą dresy.

Nie chciałam myśleć o poniedziałku, nie w tamtej chwili. Miałam tylko jedno marzenie: znaleźć się w domu na własnym tapczanie i spać, spać i jeszcze raz spać.

26 września

Dzień rozpoczął się fatalnie. Skutki treningu wciąż były odczuwalne. Bolał mnie każdy mięsień. Nie wiedziałam, co lepsze: leżeć, siedzieć czy stać.

– Wyglądasz, jakbyś połknęła kij od szczotki – powiedział na mój widok Bazyl pędzący do łazienki. To rzecz niezwykła, ale mój szanowny brat, który z natury był flegmatykiem, do łazienki nigdy nie szedł. Zawsze biegł, obijając się przy tym o ściany, zwłaszcza gdy był zaspany.

– To skutki treningu – wykrztusiłam. Miałam przy tym wrażenie, że nawet wypowiadanie słów jest bolesne.

– Rozumiem, że to był pierwszy i ostatni trening – dobiegł mnie głos zza drzwi łazienki.

– Uważasz, że tak łatwo się poddaję?! – krzyknęłam oburzona i poczułam ucisk w okolicy klatki piersiowej.

Bazyl nie odpowiedział. Zdążył wrócić do swojego pokoju i wskoczyć z powrotem do łóżka. Ale nie mylił się. Pierwsza myśl, która nasunęła mi się dziś rano, to ta, że sport nigdy nie będzie moją pasją i należy poszukać czegoś innego. Teraz jednak uświadomiłam sobie, że zbyt szybko rezygnuję, bo przecież po jednym razie człowiek nie może z całą stanowczością stwierdzić, czy nadaje się do czegoś, czy też nie.

Podobno są ludzie, którzy od zawsze wiedzieli, co chcą w życiu robić. Poszli gdzieś, spróbowali czegoś, zobaczyli i wiedzieli, że to jest to! Odkryli i pokochali swoje przeznaczenie. Ja od pierwszego spojrzenia zakochałam się jedynie w Jacku. Może to jest moja droga. Zdobyć go, zostać jego żoną i gotować w domu obiady. Nie, z całą pewnością nie! Musi być jeszcze coś, co będę lubiła w życiu robić. Trudno, pójdę w poniedziałek na trening. Być może pokochanie lekkoatletyki zajmie mi trochę więcej czasu niż zakochanie się w Jacku.

Tak rozmyślając, dotarłam do szkoły. To niesamowite, jak myśli mogą pochłonąć człowieka. Wszystkie czynności w domu wykonałam machinalnie. Nie pamiętałam momentu wyjścia. Miałam tylko nadzieję, że zamknęłam drzwi od mieszkania. A nawet jeśli nie, to kto chciałby ukraść śpiącego Bazyla?

– Ha, ha, ha! – nagle usłyszałam za plecami śmiech Olki. – To celowa prowokacja?

– Jaka prowokacja? O co chodzi? – nie rozumiałam.

– Ha, ha, ha! Hi, hi, hi! – Oli wtórował śmiech chłopców i dziewcząt.

– Pietruszka nam się zakochała! – rzuciła wesoło Donia.

Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, czy oni czytają w moich myślach, czy może zapomniałam się i zamiast myśleć po cichu, myślałam na głos.

– Gdzie twoje buty? – piszczała Olka, zwijając się ze śmiechu.

Spojrzałam na swoje stopy. Zamiast glanów miałam puchate, niebieskie kapcie w kształcie głowy psa. Na ten widok sama wybuchłam śmiechem, ale szybko musiałam go powstrzymać. Obolałe mięśnie w dalszym ciągu dawały o sobie znać. Jednak wielokrotnie w ciągu lekcji moje kapcie wywoływały salwy śmiechu, a ja trzęsłam się radośnie w środku, próbując zapanować nad mięśniami i ochronić je przed zbyt gwałtownymi drganiami. Na przerwie Bogusia wytłumaczyła mi fachowo, skąd biorą się zakwasy. Dzięki niej dostałam też piątkę z biologii.

– Czy mogę wiedzieć, o czym tak rozmyślasz, Natalio? – spytała Niezapominajka. – Mam bowiem wrażenie, że nie o biologii.

– O oddychaniu beztlenowym – wypaliłam wyrwana z zamyślenia.

– To bardzo ciekawe – odparła. – Wprawdzie nie jest związane z tematem dzisiejszej lekcji, ale chętnie posłucham.

– Ponieważ zmusiłam swój organizm do bardzo intensywnego wysiłku, nie zdążył on pobrać wystarczającej ilości tlenu, a krew nie nadążyła z dostarczaniem tego pierwiastka. Moje mięśnie pracowały więc bez użycia tlenu i wytworzyły kwas mlekowy. Nagromadził się on w komórkach i teraz bolą mnie wszystkie mięśnie. Mam tak zwane zakwasy – wyrecytowałam wszystko, co na przerwie usłyszałam od Bogusi.

Niezapominajkę zatkało. Wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczyma. Po chwili wzięła głęboki oddech i powiedziała:

– Cieszę, że tak profesjonalnie podchodzisz do zjawiska, jakim są twoje zakwasy. Uważam, że należy ci się ocena bardzo dobra – podeszła do biurka, na którym leżał dziennik, otworzyła go, wzięła do ręki długopis i przy moim nazwisku wpisała równiutką piąteczkę. – Porozmawiam też z panem Kosińskim. W sposób wzorcowy przeprowadza z wami treningi. Widzę, że naucza nie tylko praktyki, ale również teorii – dodała i odrzuciła figlarnie włosy do tyłu.

Niestety, potem nie było już tak różowo! Z matmy dostałam jedynkę. Babka zrobiła kartkówkę, bo gadaliśmy. Umiałam rozwiązywać te zadania. W domu ćwiczyłam trochę, ale potrzebowałam na to więcej czasu i spokoju. Na szybkiej kartkówce nigdy nie potrafiłam się skupić. Zresztą matma nie była moją mocną stroną. Jedynka stała się faktem. Nie ­rokowało to dobrze, zwłaszcza że na jutro umówiliśmy się w kilka osób do kina. Docinki co do moich kapci stawały się coraz bardziej dokuczliwe i choć umiałam się śmiać sama z siebie, to czułam przesyt złośliwości i zaczynało mnie to irytować. Na dodatek Jacek przez cały dzień miał „banana” na twarzy. Idiotyczny uśmiech nie schodził z jego ust i domyśliłam się, co jest tego powodem. Po lekcjach udobruchał mnie jednak miłymi słowami:

– Fajna jesteś – powiedział i zajrzał mi w oczy tak głęboko, że aż przeszły mnie ciarki. – Inne dziewczyny już dawno by się obraziły, płakały po kątach albo kłóciły się, a ty sama śmiejesz się z tych kapci.

– Bo to zabawne – odparłam, ciesząc się w duchu, że skrzętnie ukryłam swoje rozdrażnienie.

W nieco lepszym nastroju skierowałam się w stronę domu, udając że nie widzę gapiących się na moje wielkie, puchate kapcie ludzi.

27 września

Wyspałam się dziś za wszystkie czasy! Wstałam dopiero około południa. Mama krzątała się w kuchni. Włączyłam telewizor i obejrzałam program na MTV, potem napuściłam sobie wody do wanny.

– Przygotowuję tosty – usłyszałam głos mamy. – Chcesz?

– Tak, możesz mi zrobić ze trzy – odparłam.

– Tylko nie chlap się za długo, bo wszystkie będą zimne! – krzyknęła.

– Dobrze.

Po kąpieli owinęłam głowę ręcznikiem i weszłam do kuchni.

– Zuzki jeszcze nie ma? – spytałam.

– Nie, po treningu miała pójść z dziewczynami na zakupy do galerii – powiedziała. – A ty? Masz na dziś jakieś plany?

– Tak, umówiłam się do kina. Na siedemnastą.

– Kiedy odrobisz lekcje?

– Oj, mamo, jutro! Jest weekend. Nie będę cały dzień zamulać nad książkami – westchnęłam.

– Czyli nie będziesz się nudzić czy nie będziesz się uczyć? – zirytowała się. – Natka, tyle razy prosiłam, abyś w domu wyrażała się po polsku.

– Wyrażam się po polsku – wzruszyłam ramionami.

– Dla mnie to nie jest normalny język. I choć rozumiem, że w waszym środowisku jest on akceptowany, to mimo wszystko nie będę go tolerowała – powiedziała stanowczo.

Pokręciłam głową z dezaprobatą. Co to za różnica, w jaki sposób do niej mówię? Czasami mam wrażenie, że mama czepia się po to, by się przyczepić, a nie z konkretnego powodu.

– Natalia! – podniosła głos. – Ja naprawdę nie wiem, co się z tobą dzieje!

– A teraz o co chodzi? – nie nadążałam za mamą.

– Nie rozmawiasz ze mną. Wzruszasz ramionami, kręcisz głową i robisz nadąsane miny.

– Mamo! Mówię coś – źle, nie mówię – też źle. Boję się oddychać w tym domu! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem. Wstałam gwałtownie, odstawiłam talerzyk i kubek po mleku do zlewu i wróciłam do swojego pokoju.