Osiecka. Tego o mnie nie wiecie - Beata Biały - ebook

Osiecka. Tego o mnie nie wiecie ebook

Beata Biały

0,0
35,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

To po raz pierwszy publikowane rozmowy bliskich przyjaciół i znajomych Agnieszki Osieckiej, z których wyłania się niezwykły obraz jej nietuzinkowej osobowości.

O jednej z najwybitniejszych polskich artystek opowiadają m.in. Olga Lipińska, Hanna Bakuła, Maryla Rodowicz, Magda Umer, Krystyna Janda, Daniel Passent i Jerzy Satanowski. Każda z tych osób tworzy osobisty portret genialnej przyjaciółki. Z rozmów na temat Osieckiej wyłania się postać pełna sprzeczności: delikatna i okrutna, namiętna i nieczuła, bujająca w obłokach i materialistka, radosna i popadająca w stany depresyjne. Każdy z przyjaciół zapamiętał ją trochę inaczej. Dla każdego miała inną twarz. „Była jak lustro, w którym odbija się świat ze wszystkimi jego barwami i emocjami. Kiedy po jej śmierci to lustro rozpadło się na tysiące kawałeczków, każdy z nas zachował swój kawałek i widzi Agnieszkę w taki sposób, w jaki sam postrzega świat. Każdy z nas opowie inną historię”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 307

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Beata Biały

OSIECKA

Tego o mnie nie wiecie

Projekt okładki: zespół graficzny GWF

Ilustracja na okładce: © Jan Borkowski (wł. Narkiewicz-Jodko)

Zdjęcia w książce:

ARCHIWUM AGNIESZKI OSIECKIEJ / FUNDACJA OKULARNICY IM. AGNIESZKI OSIECKIEJ oraz Andrzej Czyżewski Collection / East News, s. 9 (dolne); Lucjan Fogiel / Forum ss. 11, 17, 19; Sławek Biegański / Forum, ss. 12 (górne), 16, 18, 20 (górne); Jerzy Płoński, s. 23; archiwum Hanny Bakuły, s. 28 (dolne); Barbara Ahlfeld / Teatr Atelier, s. 32

Redakcja: zespół

Korekta: Małgorzata Kuśnierz, Słowne Babki, Julia Topolska

© Beata Biały, 2020

Copyright for the Polish edition © Grupa Wydawnicza Foksal, 2020

Projekt wnętrza, skład i łamanie: TYPO

Grupa Wydawnicza Foksal sp. z o.o.

ul. Domaniewska 48, 02-672 Warszawa

tel. 22 828 98 08

fax 22 395 75 78

[email protected], www.gwfoksal.pl

ISBN 978-83-280-7971-7

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.i Michał Latusek / Virtualo Sp. z o.o.

Warszawa 2020

Mojemu najukochańszemu synowi Wojtkowi – z miłością

Przyjaciele moi i moje przyjaciółki! Nie odkładajcie na później ani piosenek, ani egzaminów, ani dentysty, a przede wszystkim nie odkładajcie na później miłości. Nie mówcie jej „przyjdź jutro, przyjdź pojutrze, dziś nie mam dla ciebie czasu”. Bo może się zdarzyć, że otworzysz drzwi, a tam stoi zziębnięta staruszka i mówi: „Przepraszam, musiałam pomylić adres…”. I pstryk, iskierka zgaśnie.

Agnieszka Osiecka, Rozmowy w tańcu, Warszawa 1992, s. 195.

*

„Była jak lustro, w którym odbija się świat ze wszystkimi jego barwami i emocjami. Kiedy po jej śmierci to lustro rozpadło się na tysiące kawałeczków, każdy z nas zachował swój kawałek i widzi Agnieszkę w taki sposób, w jaki sam postrzega świat. Każdy z nas opowie inną historię – wspomni o innych rzeczach, co innego zauważy. Bo każdy znał inny kawałek Agnieszki”.

Magda Czapińska

Jak pozbierać kawałki lustra? Czy to w ogóle możliwe? A jeśli nawet udałoby się znaleźć je wszystkie, precyzyjnie dopasować, posklejać, czy nie okazałoby się, że to krzywe zwierciadło? Bo czy na pewno w pojedynczych, małych cząstkach zachował się prawdziwy obraz Agnieszki? A może to tylko wyobrażenie o niej.

Swoje barwne życie opisała sama. Od dziewiątego roku życia pisała dzienniki, które dzięki Fundacji Okularnicy są sukcesywnie wydawane. Cała jej twórczość ma korzenie w życiu. Mówiła: „Wszystko, co piszę, jest o mnie”. Wiersze Agnieszki przepełnione są więc prawdziwymi emocjami, jej miłością i zdradą, ucieczką i powrotem, radością i rozpaczą. Na przykład tomik Wada serca zadedykowany Zbyszkowi, wielkiej, bolesnej miłości. Życie Osieckiej znajdujemy również w prozie. Debiutancka powieść Zabiłam ptaka w locie jest tak naprawdę o niej. I jeszcze Neponset, pisana w formie dziennika, choć bohaterka ma inaczej na imię. Córka autorki Agata Passent dopatruje się w niej wątków autobiograficznych. Książka Na początku był negatyw to zbiór fotograficznych impresji opatrzonych komentarzami poetki. I jeszcze najpiękniejsza korespondencja miłosna, zapis uniesień – Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory listy na wyczerpanym papierze.

Zakochana w poezji Agnieszki Osieckiej ruszyłam na spotkania z jej przyjaciółmi. Początkowo miało być w książce kilka osób, najbliższych. Ale każda z nich mówiła: „Powinna pani porozmawiać jeszcze z… To była ważna relacja, na pewno rzuci nowe światło na Agnieszkę”. Szłam więc wyznaczanym przez kolejnych rozmówców tropem, poznając poetkę coraz bardziej, a jednocześnie coraz… mniej. Wysłuchałam opowieści przyjaciół, odwiedziłam miejsca, w których lubiła bywać, przeczytałam całą jej twórczość, obejrzałam spektakle, których była autorką, i nieustannie słuchałam jej piosenek. Z tych poszukiwań wyłonił się obraz osoby, która wyprzedziła swoją epokę. W czasach, kiedy kobieta powinna była być przykładną żoną, wzorową matką, strażniczką domowego ogniska, Agnieszka żyła po swojemu. Była jak ptak, który wzbija się do lotu, bo chce dolecieć do słońca. Niezależność finansowa dawała jej wolność wyborów, które jednych gorszyły, u innych wywoływały zazdrość. I zawsze podlegały ocenie. Myślę, że miała nieszczęście żyć w czasach, w których świat należał do mężczyzn, a kobiety mogły grać jedynie drugie skrzypce. Ona zawsze grała pierwsze.

Ale gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, jaka była, miałabym z tym spory kłopot. Bo Agnieszki nie da się zdefiniować. I to nie tylko dlatego, że każdy znał inną Osiecką, ale również dlatego, że ona sama dla każdego miała inną twarz. Można by odnieść wrażenie, że przed każdym odgrywała inną rolę. Być może również przed samą sobą. Poprosiłam Magdę Czapińską, która jest nie tylko poetką i przyjaciółką Agnieszki, ale też psychologiem, o nakreślenie portretu psychologicznego Osieckiej. „Pani chce uzyskać wzór na Agnieszkę – powiedziała. – A tego wzoru nie ma. Ona była niedefiniowalna”. Może na tym polegała jej tajemnica? I wielkość jej poezji, w której do dziś odnajdują swoje życie tak liczne kobiety.

Sama pisała:

Jaka ja byłam, nie wie nikt,

kogo lubiłam, nie wie nikt…1

Mimo to spróbuję poszukać Agnieszki w pamięci przyjaciół. Pamięci, która po latach pokryła się patyną, pewne wątki wyparła, i dobrze. Jeśli je zachowuje, to skrycie. Z wdzięcznością kłaniam się wszystkim, którzy opowiedzieli mi o niej. Składam Agnieszkę z ich opowieści, ich wspomnień i pominięć – „Bo nie wszystko można powiedzieć głośno”, „O tym nie mogę opowiedzieć”… Prezentuję tu więc obraz nieco niedokończony. Ale czy wszystko trzeba nazywać po imieniu? Agnieszka pozostawiła po sobie nie tylko dwa tysiące tekstów, ale też tajemnicę. I za tę tajemnicę jeszcze bardziej ją pokochałam. I przyznam rację moim rozmówcom: Agnieszkę można tylko kochać. Dziękuję pierwszej czytelniczce tej książki, mojej siostrze Ewie – za wszystko.

…Tak, że ja w końcu wiersze piszę. Wiem, że nie chciałeś tego, tato (...) To samo przyszło. Z niekochania

Mówiła o sobie, że jest kundlem. „Moja rodzina to przedziwny konglomerat wyższych i niższych sfer, także narodowo jest to poplątane. Ojciec urodził się w Belgradzie, babka była Serbką, prababka Wołoszką. I jeżeli często zdarzało mi się siąść przy jednym stole z grupą przyjaciół, którzy są podobni do mnie, o tyle z całą moją rodziną nigdy nie zasiadłam razem. Nie tylko dlatego, że część z nich nie żyje, ale że ci ludzie nie zechcieliby lub nie mogli siąść razem przy stole. Konserwatywna część rodziny żyje w Anglii. Ojciec jest postacią w pewnym sensie cyganeryjną. Matka – panna z dobrego domu. Mnóstwo osób niepasujących do siebie. Dlatego mówię, że jestem kundlem. Mogę nosić sygnet, mogę nosić szarawary i mundur; mogę jeść z gazety, mogę jeść z kryształów. Nie ukrywam tego, bo tego nie da się ukryć. Zawsze coś jest u mnie nie w porządku, a jednocześnie zawsze umiem się znaleźć: taki kwiatek do kożucha”.2

Kim byli przodkowie Agnieszki Osieckiej?

Ojciec, Wiktor Osiecki, niezwykła indywidualność i obywatel świata, był synem Stefana Osieckiego, polskiego szlachcica z domieszką krwi węgierskiej. Wiktoria Osiecka, matka Wiktora, nie wychowywała go, ponieważ zmarła, gdy był niemowlęciem. Najpierw zajmowała się nim macocha, śpiewaczka Maria Strasser, potem ciotka ze Lwowa. Przesiąknął na wskroś atmosferą ówczesnego Lwowa, do którego zjechały się różne narodowości: Żydzi, Tatarzy, Węgrzy, Ukraińcy i Polacy.

A on był dla niej jak młody bóg…

W oczach Agnieszki Wiktor Osiecki był niemal Bogiem. Podziwiała jego upór w dążeniu do sukcesu, jaki niewątpliwie osiągnął. Z ubogiego sieroty, który tułał się po świecie w poszukiwaniu własnej tożsamości, wyrósł na utalentowanego, znanego pianistę i kompozytora. Miał 20 lat, gdy jako pianista lokalowy grał w luksusowej restauracji hotelu George, ale szybko awansował na kierownika muzycznego w Casino de Paris. Spotykała się tu lwowska elita. Tam wypatrzył go dyrektor Adrii i młody Osiecki przyjechał do Warszawy, by grać w kawiarni Sztuka i Moda na ulicy Królewskiej.3 To tam Wiktor Osiecki poznał matkę Agnieszki – Marię z Lipowskich Sztechmanównę. Była kierowniczką sali w SiM oraz w pobliskiej Ziemiańskiej.4

Maria Osiecka również pochodziła z rozbitej rodziny, w dodatku matka zupełnie jej nie akceptowała. Razem z siostrą Barbarą Sikorską dzieciństwo spędziły w internacie u zakonnic. W Rozmowach w tańcu Agnieszka tak wspomina swoją babkę: „Jako młoda jeszcze kobieta porzuciła swego zacnego męża, czyli mojego dziadka Józia, który grawerował koty i pająki na puderniczkach, i poszła sobie. Zostawiła dwie wystraszone dziewczynki – cudownie utalentowaną Baśkę i moją mamę Marię (…) Pewnego poranka babcia oświadczyła dziadkowi, że jest nudziarzem, i uciekła do jakiegoś pana Grochowskiego, który hodował foksteriery na Mokotowie”.5 Pani Maria wyszła z domu, w którym nie było czułości. Agnieszka pisała o tym w Rozmowach w tańcu: „Mama nigdy nie była solidnie kochana, nie tak, jakby chciała”.6

Biedna ta miłość, cała się zmieści w filiżance kawy…

Z podobnego, zimnego domu wyszedł Wiktor Osiecki. I ta para życiowych i emocjonalnych rozbitków zakochała się w sobie. Czy to była wielka miłość czy potrzeba stabilizacji? Sama Agnieszka miała co do tego wątpliwości. W Rozmowach w tańcu napisała: „…podobno usiedli kiedyś w kawiarni SiM pod oknem (…) i ojciec powiedział: Wiesz, muszę coś zmienić w życiu. Muszę się ożenić. Albo kupić psa.7 W 1935 roku pobrali się, a 9 października 1936 roku na świat przyszła Agnieszka. Osieccy przeprowadzili się do Zakopanego, gdzie pani Maria prowadziła kawiarnię Watra. Kiedy w 1939 roku wrócili do Warszawy, właśnie zaczęła się niemiecka okupacja. „Na początku mieszkałam z rodzicami na Saskiej Kępie na ulicy Jakubowskiej 16 pod 5. Miałam tam swój pokój, który był mały, ale śliczny – czytamy w Dziennikach. – Potem mieszkałam z Tatuśkiem i z Mamuśką też na ul. Jakubowskiej, ale pod nr. 14 m. 2. Ponieważ była to okupacja niemiecka, rodzice nie posyłali mnie do szkoły i mieliśmy w domu wychowawczynię i nauczycielkę zarazem w jednej osobie”.8

Urodziłam się przed wojną, pod jesień, nie pamiętam, jak wyglądał ten wrzesień…

Zapewne młodzi chcieli stworzyć dobry, ciepły, czuły dom, ale zupełnie nie wiedzieli, jak mają to zrobić. A wojna, która wybuchła niecałe trzy lata później, rozbiła te marzenia. W Rozmowach o zmierzchu i świcie.9 Agnieszka wyznała Magdzie Umer, że podczas bombardowań siedziała z rodzicami w piwnicy, słyszała bomby, ale nie wiedziała, kto, z kim i dlaczego się bije. Wiedziała tylko, że Niemcy są niedobrzy, i tyle. Rodzice chronili ją przed życiem. Mała Agnieszka dokładnie pamięta jednak, że o godzinie piątej wieczorem wybuchło powstanie przeciw Niemcom. „Pod koniec powstania Niemcy wysiedlali Polaków do różnych obozów. Nas wywieźli do obozu St. Pölten. W obozie było źle. Mamusia, Tatuś i inni Polacy pracowali w fabryce. Potem Tatusia Niemcy wywieźli na okopy, a ja zachorowałam na szkarlatynę (…)”10 – wspomina. Gdy wrócili z obozu, okazało się, że ich dom został zburzony. Zamieszkali całą rodziną w maleńkim pokoiku w ocalałym mieszkaniu dziadka.

Idę na francuski, całą drogę szlocham, bo mnie nikt nie lubi, bo mnie nikt nie kocha

Po wojnie nic nie było już jak dawniej. Pani Maria namawiała nawet męża, by wyjechali do Wiednia, w nadziei, że w tym mieście czeka ich lepsza przyszłość. Mieszkała tam macocha pana Wiktora. On jednak nie chciał o tym słyszeć. Szybko znalazł mieszkanie i pracę. I tak Osieccy zamieszkali przy ulicy Dąbrowieckiej 25 pod trójką, w niewielkim dwupokojowym mieszkaniu. „Teraz mam nawet swój pokój, który jest ślicznie urządzony na niebiesko, na kolor kości słoniowej i na różowo” – pisała dziewięciolatka, wspominając czasy wojny.11 Chłodny, wymagający dom nie dał przyszłej poetce miłości, ciepła, czułości. Nie nauczył, że kocha się za nic. Być może dlatego w dorosłe życie weszła z przekonaniem, że na miłość musi zasłużyć, solidnie zapracować. Czy dlatego potem uśmiechała się tylko delikatnie? Bo we wspomnieniach osób, które były jej bliskie, przewija się zdanie: „Nie umiała śmiać się od ucha do ucha”. Radość mieszała się u niej ze smutkiem i melancholią. Dom, a zwłaszcza ojciec, wyposażył ją za to w solidne wykształcenie. Nauczył też Agnieszkę dyscypliny i pracowitości. Powtarzał, czego zresztą był najlepszym dowodem, że człowiek powinien wytrwale dążyć do wyznaczonego celu, a nie iść za głosem serca i ulegać emocjom, bo tylko wtedy osiągnie sukces. Agnieszka osiągnęła sukces, mimo że jej przewodnikiem przez życie było serce. Zresztą sercowego wyboru dokonał również pan Osiecki, który – gdy tylko córka zdała maturę – porzucił rodzinę dla śpiewaczki Józefiny Pellegrini. Agnieszka, kiedy pogodziła się już z odejściem ojca, a nawet wybaczyła mu to, po latach przyznała, że tak naprawdę rodzice rozstali się, bo nie pasowali do siebie. W ankiecie przeprowadzonej przez „Tygodnik Demokratyczny” w 1979 roku na pytanie: „Czy uważa pani, że dobrze się w życiu ustawiła?”, odpowiedziała: „W życiu nie. W pracy – tak”.

Tak chodzić do szkół, wszędzie po troszku. myśli i nerwy mieć w proszku…

Chciała być biologiem. Ale miała dwanaście czy trzynaście lat, gdy zaczęła układać pierwsze wierszyki. W 1948 roku poszła do żeńskiego liceum im. Marii Skłodowskiej-Curie na Saskiej Kępie. Nie przejmowała się nauką, bardziej fascynowali ją chłopcy, których spotykała na siatkówce. „We wczesnej młodości byłam dziewczyną bardzo kochliwą. Gdy miałam 13, 14 lat pisałam pamiętniki, które zachowałam do dziś. To lektura wstrząsająca! Na każdej stronie występuje bowiem inny chłopiec. Można przeczytać takie zdanie: »Pędzę na siatkówkę, bo spotkam Jacka« i zaraz potem »Jacek już nic dla mnie nie znaczy. Czekam na Jerzego. Coś mi mówi, że dzisiaj nie przyjdzie«, i tak dalej…” – wyznała Krystynie Pytlakowskiej w rozmowie Szaszłyk po polsku.12 Ale bardziej niż niestałość uczuć martwiło ją to, że zawsze zakochiwała się w niewłaściwych chłopakach, o których trzeba zabiegać. Inni po prostu jej nie interesowali. „To ja zawsze uganiałam się za chłopcami. Od tego serce mi posiwiało, a głowa jeszcze bardziej”.13

Ja nie odchodzę, kiedy trzeba

A w Rozmowach o zmierzchu i świcie wyznała Magdzie Umer, jak to zakochała się tragicznie w pewnym chłopcu z sąsiedztwa. Miała wówczas trzynaście czy czternaście lat, on był o dwa lata starszy i choć niezbyt urodziwy, to bardzo zarozumiały. W niezrozumiały sposób imponowało jej w nim to, że się jej nie kłania, że jest niedostępny. Kiedyś poprosiła go do tańca, a on jej odmówił. Chciała popełnić samobójstwo z miłości. Puściła nawet gaz w łazience, ale samobójczą próbę przerwała mama, która z kuchni zawołała córkę na pomidorową. Poetka postanowiła przed śmiercią zjeść jeszcze jeden posiłek. A potem… kochała się nieprzytomnie w coraz to nowym, trudnym do zdobycia chłopaku. „Agnieszko, ty jesteś petentką w miłości” – powiedziała jej po latach Hanka Bakuła, która przyjrzała się jej miłościom, a także miłosnym wierszom. Szkoła mniej Agnieszkę zajmowała. W rozmowie z przyjaciółką Magdą Umer przyznała, że prawie nie zdała matury. Ulitowała się nad nią profesorka i przepuściła ją na ustnym egzaminie z matematyki, która była jej piętą achillesową. Agnieszka miała obiecać, że nigdy w życiu nie pójdzie na politechnikę. I słowa dotrzymała. Poszła na Uniwersytet Warszawski, na dziennikarstwo – wówczas najbardziej zatruty propagandą wydział.

Kochanie, zrób ze mnie balona, byleby był czerwony

Zapytana na początku studiów o poglądy polityczne, bez wahania odpowiedziała: „Jestem socjalistką utopijną”.14 Była nawet w ZMP, ale w 1953 roku wyrzucili ją. Jej znajomi z tamtych lat twierdzą, że po prostu nie pasowała do reszty studentów, była podejrzana – w tamtych czasach znała pięć języków, ojciec był pianistą – „obcość klasowa” rzucała się w oczy już w momencie przekraczania przez pannę Osiecką progu uczelni. Wtedy „poprawne” było pochodzenie robotniczo-chłopskie, dziewczyna z dobrego domu z fortepianem była „wrogiem ludu”. Ale studia skończyła i w 1956 roku dostała dyplom z oceną bardzo dobrą. Jeszcze na studiach związała się z STS-em – Studenckim Teatrem Satyryków, dla którego zaczęła tworzyć piosenki. Ten czas wspomina w rozmowie z Magdą Umer: „Szłam sobie po ulicy bardzo barwnej, bo był to Nowy Świat w czasie festiwalu młodzieży i studentów w 1955 roku. Wszystko było strasznie pstre i spotkałam jakiegoś starszego kolegę, który mi przedstawił w tym roztańczonym, kolorowym tłumie przepięknego chłopca, w którym się natychmiast śmiertelnie zakochałam – Witka Dąbrowskiego, poetę. I ja postanowiłam przyczepić się do tego Witka za wszelką cenę i pójść za nim wszędzie, gdzie mu się żywnie podoba, byle by mnie zabrał ze sobą. A on właśnie szedł na coś w rodzaju zebrania czy spotkania kolegów z teatrzyku STS, który istniał już od roku. To byli głównie studenci z uniwerku warszawskiego i ja, taka przyklejona do Witka, weszłam do mieszkania chyba Jarka Abramowa, który miał największe mieszkanie, a wtedy nikt nie miał mieszkań spośród nas. I taka przyklejona do Witka zaczęłam przychodzić na te zebrania i słuchać, co koledzy mówią, i wkręcać się w grupkę. Te zebrania to było coś w rodzaju posiedzeń komsomołu na kanapie, dlatego że myśmy, a przede wszystkim moi koledzy, bo ja milczałam przez rok, głównie politykowali, ustalaliśmy tę przyszłość Polski o ludzkiej twarzy. Było zebranie, na które nie przyszła Magda Leja, jedna z głównych piszących. I któryś z kolegów powiedział: »Może niech Agnieszka napisze piosenkę, tak siedzi i nic nie robi«. Ja właściwie napisałam pierwszą piosenkę, która się nazywała List z wakacji, pracując w zastępstwie Magdy. Potem drugą, trzecią… Nigdy nie myślałam, że to będzie moje zajęcie w STS-ie, ja chciałam cokolwiek tam robić”.15

Jacyśmy byli, przyjaciele moi…

Mówiła, że przyjaciółki są dla niej ważną częścią życia. Zawsze miała więcej przyjaźni wśród kobiet niż mężczyzn. Doceniała u nich zdolność do niezobowiązujących pogaduszek i umiejętność skupienia na kilku sprawach jednocześnie. Żartowała, że jak mężczyzna buduje most, to nie jest w stanie myśleć o niczym innym. „Natomiast przyjaciółka, choćby za godzinę miała występ i skupia się na nim bardzo, jest jednak w stanie mówić o wszystkim” – powiedziała dziennikarce Krystynie Pytlakowskiej. „Gdy mężczyznę spytać, jak było we Francji, najczęściej odpowie: »Nieźle« albo »No wiesz«. A przyjaciółka, choćby była we Francji dwa lata, zaczyna: »Przyjeżdżam w czwartek, przychodzi po mnie na lotnisko Buba w pomarańczowej sukience w fioletowe słonie…« i tak dalej, do końca”.16 Zaprzyjaźniała się łatwo. Jej ojciec mówił, że Agnieszka ma serce jak Brama Floriańska. Bo ledwo kogoś poznała, od razu nazywała przyjacielem czy przyjaciółką. „Chyba jestem towarzyska – powiedziała Krystynie Pytlakowskiej. – Staram się przydać w towarzystwie, opowiadając coś ciekawego. Nie mogę jednak żyć z ludźmi na okrągło. Przychodzę do nich, ale w którymś momencie uciekam i chowam się do własnej jamy. Jeśli idzie o przyjmowanie gości, nie lubię tego. Nigdy nie urządzam tak zwanych przyjęć. Wolę kontakty towarzyskie polegające na spotykaniu się na przykład w kawiarniach, odwiedzaniu się przypadkiem, chodzeniu na spacery. Czasem zazdroszczę ludziom, których stać – fizycznie i psychicznie – na zorganizowanie przyjęcia na sto osób. Sama nie mam pojęcia, jak to się robi”. Przyznała też, że żyje intensywnie, ale nie ma na myśli wielkiego świata, eleganckiego życia, wspaniałych przyjęć, a kontakty z ludźmi. „Wpadam do małych knajpek, spaceruję i czasami obcy ludzie wdają się ze mną w pogawędkę. Przyjaźnie, przepraszam za banał, trzeba przecież pielęgnować” – wyznała.

Szukam kogoś, kogoś na stałe

Olga Lipińska

Twórczyni popularnych programów kabaretowych i spektakli teatralnych. Wszechstronna i charyzmatyczna reżyserka, satyryczka, scenarzystka telewizyjna i teatralna. Pracę w telewizji zaczęła na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Jednocześnie od roku 1977 do 1990 była dyrektorką warszawskiego Teatru Komedia. Zrealizowała kilkadziesiąt spektakli dramatycznych w Teatrze Telewizji, między innymi sztuki Aleksandra Fredry, Juliusza Słowackiego, Alfreda de Musseta. Najsłynniejsze z nich to Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna, Damy i huzary, Skiz, Zemsta oraz Cud mniemany, czyli krakowiacy i górale. Trzy pierwsze przedstawienia znalazły się w Złotej Setce Teatru Telewizji. Realizowała także spektakle operowe: Donizettiego – w Operze Poznańskiej Córkę Pułku, w Operze Bytomskiej Don Pasquale – oraz Mozarta – Così fan tutte i Czarodziejski flet, który w jej inscenizacji publiczność ogląda do dziś. Jednak największą popularność przyniosły jej kabarety: Właśnie Leci Kabarecik i Kabaret Olgi Lipińskiej. Olga Lipińska za swoją twórczość została nagrodzona między innymi Złotą Odznaką Gloria Artis, trzema Wiktorami, Super Wiktorem i Złotym Ekranem, a także odznaczeniami państwowymi. Z odznaczeń państwowych najbardziej cieszy ją Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Autorka książek: Mój pamiętnik potoczny, Co by tu jeszcze? i Jeszcze słychać śmiech. Do pierwszej jej książki Jerzy Duda-Gracz napisał we wstępie: „Mówi się często, że dzisiejsza Polska to pustynia duchowa. Olga Lipińska nie zgadza się z takim gadaniem. Ona – wróg numer jeden naszej głupoty, tępi brak rozumu, poczynając od liderów życia państwowego, kończąc na „narodku”. Z Agnieszką Osiecką znały się od czasów żeńskiego XII Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie na Saskiej Kępie. Obie studiowały reżyserię (Osiecka w Łodzi, Lipińska w Warszawie), obie zaczynały w słynnym STS-ie. A potem obie tworzyły w telewizji cykle programów Listy Śpiewające. Razem spędzały wakacje na Mazurach i na Mierzei Wiślanej w Siekierkach. Ich przyjaźń przetrwała przez wiele lat i trwała do śmierci Agnieszki.

„– Agnieszko, dlaczego nie tańczysz? – przysiadam się zdyszana na szkolnej zabawie do dziewczynki z warkoczem zwisającym smutno jak ucho spaniela. Milczy. – Chodź – odciąga mnie jakieś chude straszydełko. – Nie zadawaj się z nią, ona ma w domu biały telefon. – No to co? – To straszna burżujka, wróg klasowy. – Odczep się. Agnieszko, chodź, zatańcz ze mną. – Dlaczego się ze mnie wyśmiewasz? – Agnieszka marszczy wąski chudy nosek i za nic nie chce się rozpłakać. Na próżno. Za chwilę płaczemy obie. – Nie wyśmiewam się, słowo honoru! – Wszyscy się ze mnie śmieją. Poprosiłam Jasia do białego tanga i też mi odmówił – płacze zrozpaczony spaniel. – Jasio to okropna pokraka! – No właśnie, i też mi odmówił” – tak wspomina Agnieszkę Olga Lipińska w opublikowanym dwa miesiące po śmierci poetki felietonie w miesięczniku „Twój Styl”.17

Warszawskie dziewczyny od rana na szpilkach

Olga Lipińska, choć jest bardzo zajęta, bo właśnie przygotowuje spektakl dla Teatru Żydowskiego z piosenkami Jerzego Jurandota, umawia się ze mną na spotkanie. Podejmuje pyszną, aromatyczną herbatą. Na stole leżą rozrzucone notatki i zdjęcia – reżyserka pracuje właśnie nad książką o początkach Telewizji Polskiej i jej znaczeniu dla kultury polskiej. W tym twórczym bałaganie rozmawiamy o Agnieszce Osieckiej. Rozmowa o przyjaciółce z dzieciństwa mogłaby nie mieć końca. Wracają coraz to nowe wspomnienia sprzed lat. Są jednak tematy tabu, których wolałaby nie poruszać, a na pewno nie publikować. Najchętniej mówi o dzieciństwie i młodości – bo wtedy poznała Agnieszkę. Ich przyjaźń trwała więc niemal całe życie. Olga Lipińska przyznaje, że właśnie za bezgraniczną szczerość, z jaką przyszła poetka opowiedziała jej o odrzuceniu przez chłopaka na szkolnym balu, pokochała Agnieszkę. Wielką, bezwarunkową miłością dwunastolatki. Ta szkolna zabawa zbliżyła dwie dziewczynki, które los umieścił w jednej szkole – niewielkim liceum żeńskim im. Marii Skłodowskiej-Curie na Saskiej Kępie, mieszczącym się na rogu Obrońców i Poselskiej. Choć były w różnych klasach, od razu się polubiły. Dużo czasu spędzały razem. Przyjaźń dwunastoletnich dziewczynek zacieśniała radość, że obie mamy – Olgi i Agnieszki – miały na imię Maria. W tym wieku był to dość mocny argument spajający więź. Po lekcjach wychodziły razem ze szkoły i z ciężkimi teczkami w rękach snuły się po ulicy Francuskiej, powierzając sobie najważniejsze tajemnice. Czasem przez most Poniatowskiego szły do miasta, nieustannie rozmawiając o wszystkim. Lubiły przesiadywać w Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki przy Nowym Świecie. Wiele je łączyło: obie pochłaniały książki, obie były ciekawe świata. Poza tym w szkole różniło je wszystko – Agnieszka była typem sportowym. Przez lata grała w siatkówkę, trenowała w sekcji pływackiej. Śmiała się z Olgi, że pływa jak tancerka – zgrabnie, ale nie przemieszcza się do przodu. Olga nie znosiła pozowania i oglądania amatorskich zdjęć, które Agnieszka robiła „w każdym miejscu i o każdej dobie”. Różnił je również sposób ubierania się. Agnieszka nosiła granatowy schludny fartuszek, Olga w ubieraniu miała więcej fantazji. Agnieszka w swoich Dziennikach napisała o koleżance, że nosiła rozchełstany fartuch narzucony na kreacje z baskinką. Bo rzeczywiście, Olga Lipińska już w młodości była dziewczyną z fantazją i stylem. Opowiada mi, że do „Skłodowskiej” chodziły ładne dziewczyny. Jak wychodziły ze szkoły, chłopcy z sąsiedniego męskiego liceum im. Mickiewicza przychodzili, żeby je zaczepiać. Agnieszka wówczas zawsze trzymała się z boku. Dopiero po latach mężczyźni tracili dla niej głowy. Agnieszka nigdy, nawet później, jako dorosła, nie zwracała uwagi na modę i na to, jak się ubiera. Chociaż kiedyś, jak Olga Lipińska kupiła sobie czerwone buty, Agnieszka natychmiast zapragnęła „się ubrać”. Postanowiła, że również musi kupić sobie takie same czerwone buty i koniecznie kapelusz. Poetka całe życie miała zresztą słabość do kapeluszy. Po latach, w Rozmowach w tańcu, napisała: „Kapelusze! Ubóstwiam kapelusze. Mam zawsze parę świetnych kapeluszy”.18

Że każdy z nas ma własny los, oddzielny plan

Autorka dwóch tysięcy tekstów piosenek nie była muzykalna, zupełnie nie umiała śpiewać. Olga Lipińska pamięta, jak przez telefon śpiewała piosenkę do muzyki, którą napisał Adam Sławiński do programu „Listy Śpiewające”. To kompozytor trudny, jego melodie wymagają dobrego głosu i wielkiej muzykalności, więc Agnieszce zaśpiewanie Na całych jeziorach ty... z pewnością nie mogło się udać. Ale tekst napisała zachwycający:

Na całych jeziorach ty,

O wszystkich dnia porach ty.

W marchewce i w naci ty,

Od Mazur do Francji ty.

Na co dzień,

Od święta ty…19

Na początku lat sześćdziesiątych obie pracowały w telewizji przy cyklicznym programie „Listy Śpiewające” – Agnieszka pisała teksty, Olga reżyserowała. Agnieszka wprawdzie nie umiała śpiewać, ale czuła frazę muzyczną i doskonale wpasowywała się w nią z tekstem. Pracując nad „Listami Śpiewającymi”, artystki często się spierały. Agnieszka pisała teksty w poważno-sentymentalnym tonie. Reżyserka nie znosiła tego, wolała dystans i wszystko obracała w żart. Kiedy poetka pisała na przykład: „Krysia przywiązała się do listonosza”, reżyserka ustawiała scenkę tak, że Krysia obracała się i na długiej linie dosłownie przywiązywała się do listonosza. Agnieszka podobno dostawała wtedy szału, twierdziła, że koleżanka próbuje ją ośmieszyć. Olga Lipińska wspomina tę współpracę w felietonie w „Twoim Stylu”: „Nie i nie! – upieram się – piosenka jest za długa, trzeba skrócić. – Nigdy! – pieni się Agnieszka. – Albo cała, albo ja nie chcę, nie chcę! – Tupie nogą, normalnie tupie jak mała dziewczynka. I ja, druga upiorna dziewczynka, też tupię i stawiam na swoim, czyli na niczyim, bo piosenka nie pójdzie w programie, w ogóle nie będzie programu. No. Redaktor, nadredaktor i szef główny chcą mieć program, więc dzwonią, godzą, obiecują lizaki. Nie! – Albo ona, albo ja – stawia twardo sprawę Agnieszka. Wtedy wygrała ona, a ja przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie chcę jej widzieć. Program zrobił ktoś inny”. Te „Listy” zresztą na długi czas poróżniły obie panie. Według Olgi Lipińskiej ta wrażliwa i delikatna poetessa była mocno stąpającą po ziemi kobietą. Przynajmniej jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Można powiedzieć, że były dwie Agnieszki. Jedna poetka cyganka, a druga – osoba szalenie konkretna, dbająca o swoją własność – zarówno intelektualną, jak i materialną. Nie było z nią żartów na ten temat. Eteryczna Agnieszka była bardzo zdecydowana, uparta i konkretna w sprawach zawodowych. Zawsze powtarzała, że trzeba mieć pieniądze i pilnować swego. Skąd się to w niej wzięło? Może stąd, że ojciec dość wcześnie opuścił rodzinę dla innej kobiety i w domu się nie przelewało. Kiedy ojciec wyprowadził się z domu, Agnieszka była jeszcze w szkole i bardzo wstydziła się odejścia ojca przed koleżankami. Ale już jako dorosła kobieta wybaczyła mu. Bardzo przeżyła jego śmierć. Ojciec był dla niej kimś ważnym. Był muzykiem i Agnieszka, mimo że nie była zbyt muzykalna, być może dlatego pisała piosenki, żeby być bliżej niego. Olga Lipińska uważa, że odejście ojca, a także fakt, że w liceum Agnieszka nie miała specjalnego powodzenia u chłopców, mogło mieć wpływ na jej późniejsze relacje z mężczyznami.

Ja lubię panów, no trudno, cóż

Olga Lipińska znała wszystkie miłości Agnieszki, była świadkiem niejednej fascynacji i niejednego dramatu. Nie potrafi powiedzieć, dlaczego z żadnym z mężczyzn, których poetka spotkała na swojej drodze, nie zbudowała trwałego, długoletniego związku. „Talent, sława, sukcesy, wspaniali mężczyźni. Chyba zbyt wspaniali, bo przy żadnym nie zatrzymuje się na dłużej. Może ma za dobry gust, żeby zbyt serio traktować kiczowatą sztukę miłości. Może za wszelką cenę chce uniknąć upokorzeń, pamiętając nieudane tańce z Jasiem pokraką? Może. Jednak ciągle próbuje” – pisze Olga Lipińska w felietonie do „Twojego Stylu”.20 Na chwilę pojawia się nawet nadzieja, że zbuduje coś stabilnego, że wreszcie dotarła do właściwego portu. „Chyba będę miała dziecko – rzuciła niedbale na wspólnym spacerze w mazurskim lesie. – Myślisz, że będzie lepiej? – Nie wiem, mam już trzydzieści sześć lat. Potem je urodziła. Córeczkę, której przygląda się do dziś ze zdumieniem. – Bałaś się? – pytam jak kuma kumę. – Nie, i wcale mnie nie bolało, tylko się napracowałam, a potem zjadłam kawał ciasta. Śmiejemy się, córeczka krzywi pyszczek i jest jakoś przez moment szczęśliwie” – dalej wspomina Olga Lipińska w felietonie.21 Szybko jednak okazało się, że związek, który miał być bezpiecznym portem, schronieniem przed sztormem, okazał się burzą w porcie. Zresztą także potem nie zakotwiczyła przy nikim na dłużej. Lipińska tłumaczy to tym, że w Agnieszce nie było po prostu pragnienia posiadania domu. Dobrze jej było w pokoju, który w dzieciństwie urządził jej ojciec. Mieszkała w nim do ostatnich dni. I do śmierci niczego w nim nie zmieniła. Olga Lipińska swój felieton, napisany po śmierci przyjaciółki, kończy smutną refleksją: „Nie wiedziałam, że nasz mazurski spacer do sosny Gałczyńskiego i z powrotem będzie ostatni”.

O wszystkich dnia porach ty…

Barbara Wrzesińska

Jedna z najbardziej charyzmatycznych aktorek swojego pokolenia. Występowała na scenach Teatru Współczesnego, Narodowego, Ateneum i na Scenie Prezentacje. „Bywałam królową i ladacznicą, bezbarwną żoną i namiętną kochanką, konwencjonalną mieszczką, szaloną artystką, uduchowioną mistyczką i kompletną kretynką, kobietą spragnioną macierzyństwa, kokietką, wiedźmą, grywałam postacie współczesne i postacie z literatury klasycznej” – powiedziała o sobie w wywiadzie. Pamiętamy ją z wybitnych kreacji w filmach: Trzeba zabić tę miłość czy Znaki szczególne, a także serialu telewizyjnego Lalka. Największą popularność przyniosły jej występy w telewizyjnych kabaretach Olgi Lipińskiej – całe lata rozśmieszała telewidzów jako szalona panna Basieńka. Występowała też w Kabarecie Starszych Panów. Z Agnieszką Osiecką poznały się w STS-ie w 1955 roku.

To było może dwa, może trzy tygodnie, a może miesiąc przed śmiercią Agnieszki. Joasia Trzepiecińska, z którą grałam w Królewnie Śnieżce w Teatrze Komedia, zaprosiła mnie na kolację. Była wtedy z Januszem Andermanem, mieszkali prawie naprzeciwko teatru, przy ulicy Słowackiego. Przestałam już lubić spędy i przyjęcia, bo byłam zmęczona, czułam się stara. „Będziesz bardzo zadowolona. Pojawi się specjalny gość – ktoś, kogo dawno nie widziałaś”. Nawet nie wiedziałam, czy to mężczyzna, czy kobieta. „Ta osoba mówiła, że bardzo się lubiłyście i bardzo by chciała cię zobaczyć”… Przyszła Agnieszka! Mam zdjęcia przy kominku z tego wieczoru, jak się obie przytulamy. Dla mnie to pamiętne spotkanie było jak cała nasza znajomość. Potrafiłyśmy nie widzieć się latami, a potem być najlepszymi przyjaciółkami. Agnieszka wzięła mnie za ręce i powiedziała: „Jestem teraz związana z Gdańskiem”. Wiedziałam o tym André, ale go nie znałam. „Może zajmie mi to tydzień, dwa, może miesiąc, ale ja się do ciebie odezwę. Jak ja mogłam tyle czasu do ciebie nie zadzwonić! Dlaczego tak strasznie nas zaniedbałam? Baśka, zobacz – znów rozmawiamy jak za dawnych dobrych lat!”. Agnieszka była wtedy już bardzo chora, niedługo potem dowiedziałam się, że umarła. Bardzo to przeżyłam. Znałyśmy się jak łyse konie niemal całe dorosłe życie.

A kiedy się poznałyście?

W STS-ie. Przyłączyłam się do nich na drugim roku szkoły teatralnej. Byłam najmłodsza w zespole, miałam zaledwie siedemnaście lat. Agnieszka – dziewiętnaście. Szukali w szkole młodszej dziewczyny, a młodszej ode mnie nie było. Ten studencki teatr prowadzili Andrzej Jarecki i Jurek Markuszewski. Jurek był po wydziale historycznym i studiował reżyserię. Były tam jeszcze Olga Lipińska, Zosia Góralczyk, Hanka Rek, Krysia Sienkiewicz, nazywana „różowym zjawiskiem STS-u”, Ryszard Pracz, Agnieszka Osiecka i Witek Dąbrowski. Witek, bardzo utalentowany poeta, był wtedy amantem Agnieszki, jej pierwszą ważną miłością. Potem Agnieszka zakochała się w Andrzeju Jareckim. Ja zaś zaprzyjaźniłam się i z Markuszewskimi, i z Jareckimi.

Jak pani trafiła do zespołu?

Poszłam z Jurkiem na spotkanie z Rysiem Praczem i Heniem Malechą. Rysio był nieocenionym kronikarzem STS-u i jego członkiem, Henio założył kabaret, który nazywał się Fioletowy Księżyc. I to on był autorem słynnego STS-owskiego bon motu: „Los sprzyja przeciwko nam”. To powiedzonko, które padło w jednym z przedstawień – chyba w Myślenie ma kolosalną przyszłość – szybko podchwyciła teatralna brać. Po przedstawieniach wszyscy spotykaliśmy się w bufecie STS-u. Agnieszka była prawdziwą bankieciarą. Fantastycznie się bawiła. Śpiewaliśmy piosenki, w tym koniecznie jeden z naszych hymnów bankietowych – przedwojenną balladę komiczną o Mońku Przepiórko:

Pamiętam na Zielnej malutkie podwórko

Mieszkała tam piękna Balbina, jak z róż

Sąsiadem Balbiny był Moniek Przepiórko

Kochała Balbina więc Mońka i cóż

A Moniek Przepiórko jej śpiewa na schodach

O różach i burzach, i pięknych pogodach

Pachną kwiaty, aromaty

Hen w oddali słońce pali

Dzikie rasy, ananasy

Góry lasy

Hejże hej olej

Raz w nocy Balbina miłości pragnęła

Krew przecież nie woda, więc drżała jak liść

Wezwała więc Mońka i cicho szepnęła

Ach weź mnie i całuj, i pieść mnie, i gryź.

Jej siła dramatyczna oddziaływała na wszystkich. Miałyśmy z Agnieszką wspólny gust i ulubioną liryczną piosenkę z dawnych lat:

Czy czasem tęsknisz, jak ja

Czy się smucisz

Czy też czekasz dnia

Bym powrócił

Czy miewasz złe sny

Czy wiesz, co to łzy

Odpowiedz mi

Czy piszesz listy na wiatr

Gdy ci źle jest

Czym nastrój twój zgadł

Czy tak nie jest

Czy serce ci drży

Czy już ból znasz i ty

Odpowiedz mi

Ja wszystkie znam nastroje

Tęsknoty i niepokoje

Gdy się oddalasz, choć na krok

I radość znam, i słońce

Gdy wracasz po rozłące

I w dzień mi zmieniasz smutku mrok

Czy reagujesz jak ja

Na te sprawy

Jeśli tak, no to mów

Bez obawy

Bo znaczy to, że

I ty kochasz mnie

Nie mów, że nie22

Agnieszka dobrze śpiewała?

No, tak jak ja, czyli niespecjalnie – w wokalu prym wiodła Elka Czyżewska ze względu na siłę głosu i odwagę. Agnieszka po prostu bardzo lubiła tę piosenkę i śpiewałyśmy ją na bankietach STS-u. Pamiętam też bankiety w Krzyżach. Każdy zaczynał Moniek Przepiórko, a potem już my z Agnieszką śpiewałyśmy w duecie Czy czasem tęsknisz jak ja. Na koniec ze śliczną Elą Burakowską, żoną Rysia, śpiewałyśmy Będę miała znów wakacje z deszczem Lusi Jakubczak.

Skąd się wzięliście wszyscy w tych Krzyżach? Wsi, o której wtedy nikt pewnie nawet nie słyszał.

Znalazł ją zupełnie przypadkiem Ziemek Fedecki, który był tłumaczem z rosyjskiego i jednym z założycieli STS-u. Jeździł na motorze – a mając własny pojazd inny niż rower, było się wtedy arystokracją, bo o samochodach nikt nawet nie myślał. No więc Ziemek przemierzał tym motorem Mazury w poszukiwaniu miejsca, w którym będzie tanio. Popularne wówczas Ruciane-Nida, Mrągowo, Mikołajki czy Giżycko były drogie, nie na STS-ową kieszeń. I tak jadąc z Rucianego ku wschodowi, odkrył leśniczówkę Pranie. Już mu się spodobało, bo pomieszkiwał tam Gałczyński. A zaraz, kilometr czy półtora kilometra dalej, była malutka wioska w kształcie agrafki o nazwie Krzyże. Myśleliśmy początkowo, że nazwa wiąże się z religią, a to była krzyżówka dróg, przez którą pędzono bydło do Myszyńca. Kilka lat temu świętowaliśmy 300-lecie Krzyży. Kiedy pojawiłam się w Krzyżach, oni wszyscy z STS-u już tam byli. Początkowo wynajmowali domy u chłopów, ja też. Dopiero potem zaczęliśmy budować własne. Te oryginalne chałupy – takie ciemne, brązowo-czarne, ze spadzistymi, charakterystycznymi, niskimi dachami – wciąż tam zresztą stoją.

Każde z was wynajmowało pokój w innym domu?

Tak. Agnieszka wynajmowała od państwa Popowskich, to nie było małżeństwo, tylko brat z siostrą. Wszyscy chodziliśmy do Popowskich na przepyszne obiady. Ich chata była ładna, położona nad samym jeziorem. To była zubożała szlachta, jadaliśmy na bardzo ładnej porcelanie. Pani Popowska była niezwykle kulturalną, spokojną osobą, a pan Janek Popowski przystojnym wielkoludem, blondynem o skandynawsko-słowiańskiej urodzie. Był leśniczym w Praniu, a kiedyś, w młodości, przyjaźnił się z Gałczyńskim. Wszystko to urzekało Agnieszkę. Zachwyciła się Popowskim.

A pani u kogo wynajmowała dom?

U Paliwodów, jak tylko wjeżdżało się do wsi. Potem postawiłam w Krzyżach dom. Ale najpierw wybudowali się Jareccy i Markuszewscy. Nawet się nie wybudowali, po prostu postawili domki NIDY. To była fabryka domków letniskowych z drewna. Potem postawiła się tu Olga Lipińska i scenograf Janusz Zygadlewicz. Mnie zachęciła do tego Zosia Markuszewska. Oboje z mężem chcieli, żebym też tu coś miała.

Dlaczego Agnieszka nie chciała mieć domu w Krzyżach?

Ona była typem cyganki. Jej nie zależało na pieniądzach, domach, stabilizacji. W obejściu państwa Popowskich, oprócz domu, stały zabudowania gospodarcze. Była tam między innymi dawna obórka, którą specjalnie wyremontowano i urządzono dla Agnieszki. Powstało przytulne gniazdeczko: bardzo duży, śliczny pokój, gdzie stały wygodne kanapy, a na ścianach wisiały skóry. Do końca życia trzymali dla niej ten pokój.

I do końca życia tam jeździła?

Jeździła jeszcze wtedy, gdy się ustatkowała na chwilę, związała się z Danielem, urodziła Agatę (Agnieszko, kocham cię naprawdę i to nie jest, broń Boże, oskarżenie, ale nie nadawałaś się do macierzyństwa!). Nabzdyczyła się wtedy na mnie, że się rozwiodłam z Jackiem Janczarskim, mając dzieci. Cóż, najpierw były miłości, a potem rozwody. Właśnie, niedługo po moim rozwodzie rozpadł się też związek Daniela i Agnieszki. Wtedy już widywałyśmy się rzadziej. Dzieci dorastały, zaczęły nas bardziej absorbować, trzeba było im pomóc, zarobić, a ceny szły do góry i było coraz cięższe życie, zbliżał się stan wojenny. Na bankiety brakowało już czasu i chęci. Agnieszka do tego wszystkiego kupiła dom, najpierw w Falenicy, a potem na Żoliborzu. Ten drugi zostawiła zresztą Danielowi i Agatce. Normalna rodzina to nie było życie dla Agnieszki. Urodziła się artystką, wolnym duchem. Każdy artysta żyje ze swojej emocjonalności. Agnieszka też żyła emocjami – serce miała pełne miłości, wciąż miłości potrzebowała, a codzienność życiowa przygniata. Każdy człowiek chyba marzy, żeby fruwać kolorowym ptakiem, ale „pospolitość skrzeczy”.

W tamtych czasach trzeba było mieć dużą odwagę, żeby tak żyć kolorowo.

Agnieszka ją miała. Nie dbała o to, co ludzie powiedzą, nie myślała o pieniądzach, o banalnej codzienności. Agnieszka wiedziała jednak, że Agata jest w dobrych rękach, u ojca. Mogła być spokojna o dziecko. Ona przecież bardzo kochała Agatę, bezgranicznie kochała. Natomiast codzienności nie potrafiła udźwignąć. To nie była matka, która upierze dziecku skarpetki czy ugotuje obiad, wprowadzi granice i rytuały. Od tego był Daniel. Świat Agnieszki kręcił się wokół życia artystycznego.

Gdzie się to życie wówczas toczyło?

Najczęściej w SPATiF-ie. Po przedstawieniu w STS-ie zaczynały się uciechy i kabarety. Mecenasem STS-u, patronem, była „Polityka” pod redakcją Mietka Rakowskiego. Nie wiem, kto z kim romansował, ale Rakowski miał bardzo ciepłe oko na damy. To pewnie przez Rakowskiego Agnieszka poznała Passenta. Po zabawie w STS-ie zwykle szliśmy do SPATiF-u, a na koniec, gdy nas i stamtąd już wyganiali, lądowaliśmy w Melodii. To była knajpa naprzeciwko Domu Partii, Agnieszka pisze o niej w Szpetnych czterdziestoletnich.

Agnieszka zwierzała się pani ze swoich problemów, miłości, rozterek?

Był taki okres w życiu moim i Agnieszki, w latach osiemdziesiątych, że jeździłyśmy do Zielonej Góry – ona na spotkania autorskie, ja na Wiśniowy sad