Obłęd - A. November - ebook + książka
NOWOŚĆ

Obłęd ebook

A. November

4,9

88 osób interesuje się tą książką

Opis

Wspomnienia mogą kształtować przyszłość. Tylko czy można być pewnym, że są prawdziwe?

Koszmarne wydarzenia sprzed dwunastu lat odcisnęły swoje piętno na życiu Adeline i Cadena. Ona nieustannie próbuje sobie przypomnieć, kto skrzywdził ją i jej rodzinę, ale wspomnienia są okryte mgłą. On trwa w przeświadczeniu, że dziewczynki, którą kochał, już nie ma.

Pewnego dnia znów się spotykają. Kiedy nagle okazuje się, że przeszłość jest inna, niż ją zapamiętali, oboje tracą grunt pod nogami. Miotają się między namiętnością a nienawiścią, nie wiedząc, czy mogą sobie ponownie zaufać. A rzeczywistość wcale im tego nie ułatwia. Brutalna walka o przywództwo i władzę w Nowym Jorku zaostrza się, a Adeline okazuje się kartą przetargową.

Czy Adeline pozwoli Cadenowi stanąć na czele irlandzkich klanów, czy na zawsze pozbawi go przywództwa?

– Wróciłaś, Aine… Boże, wróciłaś! – Przytulił jej dłoń do swojego policzka. – Teraz już wszystko będzie dobrze, obiecuję ci. Zabiorę cię stąd i nikt, nigdy już mi cię nie zabierze. Musisz mi zaufać, kochanie – zapewniał mężczyzna.
– Ale ja pana nie znam. Kim pan jest? – Dziewczynka zapytała ledwie słyszalnym głosikiem.
Mężczyzna w pierwszej chwili wydawał się zszokowany, ale po chwili coś zalśniło w jego oczach i na twarzy pojawił się nieszczery uśmiech, którego dziewczynka również nie była w stanie rozpoznać.
– Będziemy mieli okazję się poznać – wyszeptał i ponownie pocałował jej wątłą dłoń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 480

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (19 ocen)
17
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

🔘 To totalny Obłęd! Tytuł książki jest idealnym odzwierciedleniem fabuły,która powoduje nie tylko obłęd,ale również codzienne niebezpieczeństwo. 🔘Otrzymujemy nietuzinkowy i naprawdę znakomity romans mafijny w którym walka o władzę toczy się od lat.Intrygi,bezwzględne morderstwa to codzienność,by tylko zniszczyć wroga i stanąć na czele klanu. 🔘Poczatkowo połączenie wszystkich elementów historii wzbudziło we mnie zamęt.Musiałam skupić się-kto kim jest i jaki ma cel.Jednak poznanie każdego ze szczegółów z życia postaci oraz zamiarów układa historię w jedną spójną całość. 🔘Pomiędzy władzą pojawiają się dwoje niewinnych osób,którzy nieświadomie zostali na lata rozdzieleni…ich spotkanie jest naprawdę wybuchowe,ponieważ są silnymi osobami,którzy zostali zmanipulowani i do końca nie wiedzą co było prawdą a co intratnym intrygą. 🔘Kreacja Adeline i Cadena jest znakomita.Ich relacja rozpoczęła się od przyjaźni później nieznajomych,kochanków a nawet wroga!Potrafili sprawić,że raz im się kibi...
00
miszczkoks

Nie oderwiesz się od lektury

Cudownie spędzony czas 😊 świetni bohaterowie, fajna akcja. Książka z serii tych za krótkich, kończysz czytać i żałujesz, że nie ma jeszcze z 1000 stron więcej. 😉
00
Veronica41pl

Dobrze spędzony czas

Milosc, zdrada, szukanie wlasnej tozsamosci i odkrycie prawdy, ktora okazjue sie calkiem inna niz mysleli. Historia, z ktora spedzisz swietnie czas.
00
Thebookshelf_97

Nie oderwiesz się od lektury

𝑅𝑒𝑐𝑒𝑛𝑧𝑗𝑎 𝑝𝑎𝑡𝑟𝑜𝑛𝑎𝑐𝑘𝑎 "𝑂𝑏łę𝑑" .・❀.・ Ta pozycja urzeka nie tylko okładką, lecz także treścią. Autorka w niesamowity sposób przedstawiła świat mafii, jego lepsze strony, jak i te mroczne. Nadal ciężko mi uwierzyć, że otrzymałam pod skrzydła tą książkę i jestem dumna z autorki, za osiągnięcie kolejnego celu. Jestem twoją fanką! Powieść ma w sobie dwa schematy, romans między dwójką bohaterów oraz intrygi w świecie irlandzkiej mafii. Gdzie tylko rywalizacja można coś osiągnąć, a wpływy to czynnik najwyższy. Akcja książki ma dość szybkie tempo, przez co pragniemy ją jak najszybciej skończyć, by poznać zakończenie. A ono jest nieprzewidywalne ! Bohaterowie książki- Adeline oraz Caden prowadzą trudną grę. Książka pokazuje, że choć miłość niemożliwa jest trudną, nie warto się poddawać, ponieważ nawet ta niespełniona miłość odnajdzie ukojenie. Autorka obdarzyła swoją powieść niezwykłymi motywami, które nadaje jej charakter. A jeśli kochacie książki z motywem mafii, to...
00
Glodek21011987

Nie oderwiesz się od lektury

super, polecam
00

Popularność




A. November

Obłęd

Obłęd żywi się prawdą.

Novalis

Wstęp

W irlandzkich mitach jest pewna opowieść o dwóch klanach, które prowadziły ze sobą spory. Przywódcą klanu Baiscne był Cumhal Baiscne, a wrogim im klanem, Morna, przewodził mu Goll MacMorna. Kiedy pomiędzy nimi wybuchła wojna, Goll zabił w bitwie Cumhala. Cały klan został zdziesiątkowany, a rodzina Baiscne wybita, ocalał jedynie Fionn – syn Cumhala. Chłopiec wychowywany był w ukryciu przez druidkę Bodhmall oraz wojowniczkę i nauczycielkę o imieniu Liath Luachra. Przez lata kształcił się w walkach, sztuce, poezji i zgłębiał ówczesną wiedzę, co pomogło mu rozwinąć wiele jego talentów. Fionn mac Cumhaill, zwany również Finn MacCool, odznaczał się wyjątkową inteligencją i przenikliwością. Zajął miejsce przywódcy swojej grupy. Zjednoczył inne klany i zaczął polować na morderców swojej rodziny, by wymierzyć im sprawiedliwość.

Zemsta była okrutna.

Rozdział 1

Po ziemi gonimy marę, którą każdy nosi we własnym sercu i dopiero gdy stamtąd ucieknie, poznajemy, że to obłęd.

Bolesław Prus

Nowy Jork, Hell’s Kitchen

Na dworze trzymał jeszcze lekki mróz, ale było słonecznie i przyjemnie. W powietrzu można już było wyczuć zapach zbliżającej się wiosny. Piękna blondynka, Adeline Dover, szukała parkingu dla swojego starego forda pikapa z siedemdziesiątego dziewiątego roku. Rozglądając się na boki, mijała tłumy ludzi na ulicach, pędzących jak zawsze w pośpiechu przed siebie. Od ponad piętnastu minut jeździła w kółko i nie znalazła jeszcze żadnego miejsca do zaparkowania. Po drodze minęła za to co najmniej siedem irlandzkich barów. Odkąd zamieszkała tu ze swoim wujem, miała wrażenie, że przenieśli się do Irlandii i poznaje swoje korzenie. Trudno było nie przyznać jej racji, ponieważ wszędzie powiewały amerykańskie i irlandzkie flagi, a przy każdych drzwiach wejściowych do pubów można było znaleźć nazwisko właściciela: O’Callaghan, O’Donnell albo O’Rilley. Nie musiała nawet tam zaglądać, żeby wiedzieć, że w środku siedzą miłośnicy guinnessa. Każdego roku, na kilka tygodni przed Dniem Świętego Patryka, cała dzielnica z dnia na dzień stawała się coraz bardziej zielona i magiczna, niczym z bajki. Hell’s Kitchen w Nowym Jorku, położona między Trzydziestą Czwartą a Pięćdziesiątą Dziewiątą Ulicą, ciągnąca się od Ósmej Alei aż do rzeki Hudson, stawała się Irlandią. Zrobiło się bardzo świątecznie, dlatego ta niedziela była dla Adeline dobrą okazją do podziwiania przystrojonych na zielono pubów i witryn sklepowych, w których jeszcze niedawno migały walentynkowe serduszka. Ustąpiły one teraz miejsca świecącym girlandom z zielonej koniczyny i wystrojonym na zielono rudawym krasnalom z długimi brodami. Uwielbiała to miejsce, ponieważ łagodziło ból, gdy wraz z Dniem Świętego Patryka zbliżała się kolejna bolesna rocznica.

Szczególną atrakcją dla dziewczyny był zaplanowany wypad na pchli targ o wdzięcznej nazwie „Hell’s Kitchen Flea Market”. Co prawda odbywał się co niedzielę, ale ostatnio rzadko miewała czas, żeby wyskoczyć i pospacerować pomiędzy kramami, by pooglądać wszelkiego rodzaju stare drobiazgi z drugiej ręki, za którymi przepadała, a które bardzo często skrywały jakąś ciekawą historię. Miała zaplanowane również spotkanie z przyjaciółkami, Meghan Wilson i Emmą Anderson, w Twins Irish Pub, który znajdował się przy Dziewiątej Alei. Zdaniem tej drugiej był to najfajniejszy bar w Hell’s. Serwowano tam tradycyjną irlandzką kuchnię oraz bogaty wybór piw na czele z osławionym guinnessem. Ciemne irlandzkie piwo było trunkiem uwielbianym przez Meghan. W dniu swoich osiemnastych urodzin, jako legitymująca się podrobionym dowodem dwudziestojednolatka, wygrała organizowane raz w roku zawody w piciu guinnessa na czas. Rekord świata wypicia jednego litra wynosi sekunda i trzy dziesiąte, a dziewczyna wypiła litr piwa w trzy i dwie dziesiąte sekundy. Oczywiście, kilkanaście razy poprawiała ten rekord, w wyniku czego koleżanki musiały wynieść ją z baru.

Dzisiaj miały cieszyć się sobą i wspólnymi chwilami, które tak rzadko udawało im się wyrwać dla siebie. Adeline brała również pod uwagę to, że na pewno zostanie przez Meghan zasypana gradem pytań, i obawiała się, czy będzie w stanie na nie odpowiedzieć, ponieważ przyjaciółka na pewno zauważy zmianę jej nastroju. Narastający od rana ból głowy, który ostatnimi czasy dopadał ją częściej niż po wypadku, co prawda ustąpił, ale nie chciała tym zawracać głowy dziewczętom. Napisała przyjaciółce SMS, że muszą przełożyć spotkanie na inny dzień. W pierwszej chwili Meghan zaniepokoiła się, bo wiedziała, że Tiny, jak nazywała Adeline, nie miała w życiu łatwo, i czuła, że dziewczynę nękają demony, dlatego nie odpuściła i nakłoniła ją do spotkania.

Żadna z jej przyjaciółek, do której zaliczała również Emmę Anderson, agentkę FBI, nie znała całej prawdy o poprzednim życiu najmłodszej z nich. Nie dlatego, że nie chciała im powiedzieć, bo tak naprawdę pragnęła zrzucić z siebie cały ten ciężar i móc, jak normalna kobieta, wypłakać się w ich ramionach. Powiedziała im tylko to, co konieczne, a mianowicie, że ktoś próbował ją zabić w dzieciństwie i nie spocznie, dopóki go nie odnajdzie. A potem odbierze mu życie. Dziewczyny doskonale wiedziały, że Tiny byłaby w stanie bez problemu pozbawić kogoś oddechu, ponieważ od jakiegoś czasu trenowała krav magę. Pragnienie zemsty domagało się, by wszystko zostało na razie tylko jej tajemnicą. Nie mogła narażać dziewczyn, ponieważ poznanie prawdy mogłoby sprowadzić na nie śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie mogła nigdy więcej do tego dopuścić, bo przecież już straciła ludzi, których kochała. Jej rodzice, niegdyś stojący na czele irlandzkich klanów mafijnych, zostali brutalnie zamordowani. Adeline jako jedynej udało się przeżyć własną śmierć. Straciła pamięć po tej tragedii i całymi latami próbowała sobie przypomnieć zdarzenia z tamtej marcowej nocy w Dniu Świętego Patryka. W dniu jej urodzin i jej śmierci.

Los zechciał, że silne migreny otworzyły umysł na wspomnienia, które wcześniej były skrzętnie ukryte. Wszystko stopniowo układało się w logiczną całość. Do tej pory jedynym źródłem wiedzy z tamtego okresu był wujek Lukas, który przywrócił ją do życia i ukrył przed przeszłością. Tylko w snach nawiedzał ją srebrnooki chłopiec; czasami wydawało jej się, że widzi go i w realnym świecie, a jego oczy śledzą każdy jej krok. Dopytywała o niego wuja, ale ten przez wiele lat udzielał jej szczątkowych informacji, a o feralnej nocy w ogóle nie chciał rozmawiać, twierdząc, że nie był świadkiem wydarzeń. Poza tym powtarzał do znudzenia, że czasu nie da się cofnąć i powinna dziękować opatrzności, że tego nie pamięta. Żadne media czy stare publikacje prasowe nie wspominały o tym zdarzeniu w późniejszych latach, a mordercy, lub morderców, jej ojca i matki nigdy nie ujęto. Lukas bezustannie nalegał, aby odpuściła ten temat i zapomniała o zemście. Nie tylko tego nie zrobiła, ale zadbała o to, by mogła się obronić sama, ponieważ brak wiedzy o przeszłości przynosił zagrożenie w przyszłości.

Adeline bardzo ciężko pracowała nad odzyskaniem wspomnień i ponieważ chciała zrozumieć działanie własnego umysłu, ukończyła studia z dyplomem psychoterapeuty. Podjęła pracę na pełny etat w ośrodku dla dzieci z zespołem PTSD, co było dla niej również pewnego rodzaju terapią. Nie wiedziała, jakiemu przeciwnikowi będzie musiała stawić czoła i jak się do tego przygotować. Z każdym dniem czuła coraz wyraźniej, że nadchodzi moment, w którym przypomni sobie o wydarzeniach, które nie dawały jej spokoju przez tyle lat. Jednak musiała otwarcie przyznać, że była przerażona tym, z czym przyjdzie jej się zmierzyć. Bała się, że prawda zabije ją drugi raz. Była zdenerwowana i jednocześnie pobudzona. Dawno nie odczuwała tak dziwnych emocji, które wręcz nie pozwalały jej usiedzieć w miejscu. Intuicja podpowiadała jej, że życie kolejny raz zmieniało tor biegu. Coś się kończyło, a jednocześnie zaczynało. W drodze na pchli targ wróciła myślami do dnia swoich trzynastych urodzin. Wtedy jej świat po raz pierwszy runął w przepaść.

***

Sleepy Hollow w stanie Nowy Jork, hrabstwo Westchester 12 lat temu

Było ciepłe, słoneczne popołudnie, pomimo że o tej porze roku w Dniu Świętego Patryka zazwyczaj jest chłodno. Marzec, pierwszy z wiosennych miesięcy, nie zawsze przynosił wyraźną poprawę pogody. Był też miesiącem, którego początek zwykle bardzo różnił się od końca. Po okolicy niósł się gwar prowincjonalnego codziennego życia. Dla mieszkańców miasteczka był to zwyczajny dzień w środku tygodnia i Aine bardzo pragnęła, aby takim był również w jej domu. Siedziała po turecku na kamiennym murku oddzielającym taras od reszty ogrodu i obserwowała licznie przybyłych eleganckich gości. Nie miała ochoty bawić się z dziećmi, które jak szalone kojoty biegały po trawie, śmiejąc się przy tym i przekrzykując. Ponad połowy wcale nie znała i nie rozumiała, dlaczego dzisiaj daidi[1] zaprosił wszystkich na jej urodziny. Rok temu została zaproszona tylko najbliższa rodzina oraz uncail[2] Cedric, najlepszy przyjaciel ojca. Wuj w drodze wyjątku pozwolił swojemu synowi, Cadenowi, spędzić u nich noc.

Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie zwariowanej nocy z jej najlepszym przyjacielem i sterty pierza, które po niej zostało. Rano mamai[3] prawie dostała zawału na widok białego puchu pokrywającego meble i dywan. Uncail złoił za to skórę Cadenowi i powiedział, że stracił do niego zaufanie i po raz ostatni zostawił go bez nadzoru. Jakiż miała ubaw, gdy Caden – przyszła głowa klanu O’Connor – uniósł się honorem i pokazał swojemu daidi środkowy palec. Cedric wpadł w szał, a jej przyjaciel zwiał do swojej willi, pokonawszy pobliskie pole oddzielające ich posiadłości. Zanim jednak podjął decyzję o szybkiej ewakuacji, przytulił Aine i – jak to miał w zwyczaju – pocałował ją w czoło. Doskonale pamiętała każdy moment takich pocałunków, które nazywali „Cadenowymi całusami”. Dla niego to był sposób na okazanie jej swojego oddania, a ona postrzegała to jako wyraz łączącej ich głębokiej przyjaźni. Dziewczynka miała wtedy okazję przytulić się na sekundę i wcisnąć nos w pierś chłopca, żeby zapamiętać jego zapach. On zaspokajał w ten sposób swoje coraz mocniejsze pragnienie dotykania jej. Pomimo że Aine była jeszcze nastolatką, jej miłość do o trzy lata starszego Cadena zdawała się rosnąć razem z nią. Nie dbała o to, czy on coś do niej czuje, ponieważ wystarczyła jej sama obecność przyjaciela. Jej dziecięcej miłości starczyło dla nich obojga.

Pogrążona we wspomnieniach, nie zauważyła siedzącego obok niej ciemnowłosego chłopca. Przez dłuższą chwilę siedzieli obok siebie, stykając się ramionami, zanim spostrzegła jego obecność. Piękne srebrne oczy intensywnie wpatrywały się w jej fiołkowe, w których odbijały się maleńkie migoczące światełka rozwieszonych nad całym ogrodem kolorowych lampionów. Chłopiec chyba umiał czytać w myślach Aine, bo nachylił się do niej, pocałował w czoło i szepnął:

– Całus, królewno.

Dziewczyna lekko odchyliła głowę i uśmiechnęła się, a na jej różowych policzkach ukazały się dwa dołeczki, które chłopak uważał za urocze. Serce Aine na słowo „królewna” zrobiło fikołka i gwałtownie przyspieszyło. Błyszczące oczy Cadena podpowiadały jej, że dobrze wiedział, jak na nią działa. Trochę zażenowana opuściła głowę, chcąc ukryć coraz większe rumieńce. Chłopiec był zachwycony jej reakcją i jeszcze mocniej ją przytulił. Uwielbiał tę szaloną dziewczynkę, kochającą gorące kakao i jednorożce. Nadchodziły zmiany w jej życiu i wiedział, że musi z nią w końcu otwarcie porozmawiać. Wtulił twarz w platynowe, splecione w warkocz włosy, zachłannie delektując się ich zapachem, który przypominał mu truskawki. Nie chciał tracić ani chwili i postanowił złożyć jej życzenia urodzinowe oraz przekazać dobre wieści. Odsunął się od niej, ujął jej ręce w swoje i pogłaskał kciukami knykcie. Aine przyglądała się ich złączonym palcom i zastanawiała się, jakie będą dłonie Cadena, kiedy już będzie dorosłym mężczyzną, skoro w wieku szesnastu lat są tak silne. I czy dalej będzie jej przyjacielem? Postanowiła go o to zapytać:

– Caden… – urwała, uważnie go obserwując.

– Słucham, królewno? – Czarował ją uśmiechem.

– Mam pytanie, ale nie śmiej się jak głupi do sera. – Złapała chłopca dwoma palcami za nos i potrząsnęła jego głową.

Caden zaśmiał się w głos, przyciągając tym uwagę kilku gości.

– Okej. Zadaj mi swoje pytanie i zrób to szybko, bo w końcu zapomnę, że przyszedłem tu tylko po to, żeby złożyć ci życzenia. – Mówiąc to, dał jej do zrozumienia, że jest tu dla niej.

Aine zrobiło się ciepło na sercu.

– Czy jak przejmiesz klan od uncail, to dalej będziesz moim przyjacielem?

Zatroskana mina dziewczynki prawie złamała chłopcu serce i odpowiedział bez wahania:

– Mo alainn[4], zawsze będę twoim przyjacielem. Nigdy się mnie nie pozbędziesz, królewno. Nie mam zamiaru spuszczać cię z oczu. Nigdy.

Szczerość jego słów uspokoiła ją, znała bowiem Cadena na tyle, żeby uwierzyć mu na słowo. Odetchnęła i rozejrzała się dokoła, obserwując gości.

– To dobrze – odpowiedziała. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś mnie opuścił. – Ponownie na niego zerknęła.

Chłopiec złapał jej długi warkocz, ściągnął z niego gumkę i rozplątując palcami jedwabiste blond pukle, oświadczył:

– Aine, nie wyobrażam sobie braku twojego towarzystwa i tylko we mnie będziesz mieć przyjaciela.

Dziewczynka zamrugała szybko powiekami, co Caden uznał za czarujące.

– Czy to znaczy, że nie mogę mieć innych przyjaciół? – zadała kolejne pytanie.

Westchnął i delikatnie roztarł w swoich dłoniach zimne paluszki dziewczynki. Absolutnie nie wiedział, jak to wyjaśnić, żeby nie wyjść na idiotę.

– Nie o to chodzi, królewno. – Zawahał się, czy powiedzieć jej wprost, co czuje. – Ja nie chcę się tobą z nikim dzielić. Jesteś dla mnie bardzo ważna i bardzo cię lubię… – przerwał i czekał na reakcję.

Aine przygryzła dolną wargę i opuściła wzrok. Chłopiec pomyślał, że gdyby jeszcze nie stracił dla niej głowy, to z pewnością zrobiłby to teraz.

– Ja też ciebie lubię, Caden. I też jesteś dla mnie bardzo ważny.

– Tylko lubię? – Chcąc usłyszeć coś więcej, zajrzał jej głęboko w oczy.

– Bardzo – dodała cichutko, czując, że za chwilę włosy zrobią się tak czerwone jak jej buzia.

– Teraz brzmi to o wiele lepiej. – Przysunął głowę i pocałował ją w skroń.

Goście zaczynali przemieszczać się w stronę centralnego punktu przyjęcia, zgromadzili się w grupach na schodach i wokół suto zastawionego stołu. Pośród różnych przekąsek, ciast i fantazyjnie ułożonych owoców stał trzypiętrowy kolorowy tort udekorowany cukrowymi różami i białym jednorożcem z błękitną grzywą. Aine była od lat zakochana w tych magicznych stworzeniach i ciągle wierzyła, że kiedyś uda jej się zobaczyć jedno z nich.

Caden zorientował się, że obok zrobiło się pusto, i stanął na murku, aby lepiej zobaczyć, co się dzieje. Wśród lasu głów wypatrzył swojego ojca, który poprawiał krawat wujowi Aidanowi. Chłopiec wzdrygnął się, przypominając sobie, dlaczego wuj zaprosił tylu gości, i ujął za rękę zaskoczoną dziewczynkę, ściągając ich na żwirową alejkę. Miał jej coś ważnego do powiedzenia i chciał być z nią sam, bez ciekawskich spojrzeń. Aine zaintrygowana zachowaniem chłopca bez protestu pozwoliła zaprowadzić się w ustronniejsze miejsce. Caden stanął naprzeciw niej, złapał za ramiona, spojrzał jej prosto w oczy i zaczął swobodnie mówić:

– Moje życzenia w tym roku są inne. – Zerknął nerwowo na gości. – Król klanów, twój daidi, ogłosi dzisiaj tanistrę[5]. Kończysz trzynaście lat i zgodnie z tradycją zostaniesz oficjalnie mianowana.

Jego przyjaciółka nigdy nie chciała dziedziczyć tronu po swoim ojcu, dlatego odbędzie się to dziś i nie będzie miała wyboru. Chłopiec martwił się o reakcję Aine, ponieważ znał burzliwy i uparty charakter dziewczynki. Czasami bywała wręcz nieprzewidywalna, dlatego musiał ją jakoś na to przygotować.

– Nie wiem, czy będę dobrym człowiekiem, kiedy przejmę swój klan. Wiesz, alainn, jak to działa, prawda? – Chłopiec zmarszczył czoło, szukając zrozumienia w oczach Aine.

Przytaknęła, bo przecież wiedziała, że jej ojciec jest królem wszystkich klanów, i chociaż kochała go bardzo, był gruboskórnym i czasami przerażającym człowiekiem.

– Dlatego dzisiaj przysięgam ci, że będę cię chronił i nigdy nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Zawsze byłaś i będziesz moją królową. – Caden ujął dłoń dziewczynki i przyłożył ją do swojego zakochanego serca. – Jesteśmy sobie obiecani, alainn.

Na wyznanie, o jakim nigdy nie śmiałaby marzyć, w jej oczach zaskoczenie zmieszało się ze łzami. Caden stał tu i przysięgał jej oddanie, jednak ostatnie zdanie było dla niej niejasne i dlatego zapytała:

– Co to znaczy, że jesteśmy sobie obiecani? – Patrzyła ufnie w jego srebrne oczy.

Chłopiec uśmiechnął się do niej i pomyślał, że teraz z pewnością zrobi z siebie idiotę, mówiąc jej to, co przekazał mu niedawno jego ojciec.

– Aine, twoim przeznaczeniem jest stanąć na czele klanów i nie uciekniesz od tego, bo to jest twoje dziedzictwo. – Zaczęła nerwowo kręcić głową, ale zanim zaprotestowała, ujął w swoje dłonie jej twarz i spokojnie do niej przemówił: – Posłuchaj mnie uważnie. Mój ojciec rozmawiał z twoim i przekonał go, że jeżeli postawi u twego boku kogoś, komu ufasz i kto razem z tobą może udźwignąć to zobowiązanie, wtedy chętniej przyjmiesz nominację. Zaproponował, żebyśmy się pobrali, oczywiście jak dorośniemy – dorzucił szybko. – Wuj cały czas martwi się, że nie daj Bóg, jeszcze uciekniesz, żeby nie przejąć po nim tronu, dlatego zgodził się na propozycję mojego ojca.

Dziewczynka lekko zadrżała i Caden przytulił ją, szepcząc do ucha:

– Mówię ci o tym, księżniczko, żebyś się nie rzuciła na niego z pazurami. Bo wtedy nici ze ślubu. – Oboje parsknęli śmiechem.

Aine zupełnie nie wiedziała, jak zareagować. Z jednej strony myślała, że pęknie jej serce ze szczęścia, ale z drugiej na myśl o przewodzeniu całą zgrają Irlandczyków robiło jej się słabo. Nienawidziła być w centrum zainteresowania, więc nie wyobrażała sobie życia na świeczniku według z góry ustalonych zasad. Jeśli jednak miałaby obok siebie kogoś takiego jak Caden, zmieniłoby to całkowicie jej spojrzenie w przyszłość. Nie musiała się bać. Serce chciało się jej wyrwać z piersi z radości, bo nagle wizja przejęcia władzy nad klanami przestała ją już tak bardzo przerażać. Pomyślała sobie, że uncail Cedric jest sprytnym i przebiegłym człowiekiem.

– Caden, jeśli jesteś moim prezentem urodzinowym, to nie mam powodu nigdzie uciekać – szepnęła, patrząc na chłopca z tak wielką miłością, jaką tylko może obdarzyć nastolatka.

Chłopak stał zakłopotany. Rzadko widziała, żeby miał uczucia wprost wypisane na twarzy. Zawsze przywdziewał maskę obojętności i tylko ona była w stanie odczytać ukrywane pod nią latami prawdziwe emocje. Ujął jej dłoń i zapiął na nadgarstku drobniutką złotą bransoletkę, do której przyczepiona była delikatna zawieszka w kształcie korony, ozdobionej maleńkimi brylancikami o fiołkowej barwie. Na widok prześlicznego prezentu otworzyła usta z zachwytu. Nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa, objęła chłopca za szyję i wtuliła nos w jego pierś. Wdychając głęboko w płuca zapach przyjaciela, cicho zapytała:

– Obiecujesz, loachra[6]?

– To już postanowione, królewno. Będę przy tobie. – Przytulił ją mocniej.

– Ale nie to, Caden. – Podniosła fiołkowe oczy na chłopca.

– A co, alainn? – zapytał skonsternowany, marszcząc brwi.

– Obiecaj, że nigdy nie pozwolisz mnie nikomu skrzywdzić – szepnęła.

Chłopiec zaczerpnął powietrza i wypowiedział słowa, które w przyszłości złamią mu serce. Jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, jak ten moment zaważy na całym jego życiu.

– Nigdy, królewno. Przysięgam, że nigdy nikomu na to nie pozwolę.

Rozdział 2

Samotność, prawdziwa samotność bez złudzeń, to stan poprzedzający obłęd (…)

Erich Maria Remarque

Nowy Jork, Manhattan

Niewątpliwą zaletą tego penthouse’u na ostatnim piętrze był brak sąsiadów nad głową i więcej prywatności. Działo się tak, ponieważ znacznie trudniej było zajrzeć przez okna, nawet z blisko położonych budynków. King, gdy wybierał dla siebie apartament, chciał zapewnić sobie jak najwięcej funkcjonalnej przestrzeni, której utrzymanie w porządku nie wymagało częstych wizyt pracowników z zewnątrz. Opierając się plecami o grubą szybę z hartowanego szkła, nie obawiał się o to, że ktoś może mieć ubaw, oglądając jego nagi tyłek i sterczącego kutasa, znikającego w zachłannych ustach brunetki. Wcale nie zwracał uwagi na pojękującą i mlaskającą kobietę, tylko podziwiał magiczne widoki rozciągające się nad rzeką Hudson. Każdego wieczoru rozkoszował się nocnym miastem migoczącym dookoła kolorowymi światłami, odbijającymi się w łagodnych wodach rzeki. Czuł się wtedy spokojny i wyciszony. Dodatkową zaletą apartamentu było to, że był dobrze chronioną oazą dla jego wyrafinowanego właściciela. Zresztą cały wieżowiec Madness Tower należał do niego od momentu, gdy wrócił po dziewięciu latach z Irlandii, by odzyskać należne mu miejsce w klanie.

Uporczywie powtarzające się piskliwe dźwięki, które wydawała z siebie klęcząca kobieta, przywróciły Kinga do rzeczywistości i zaczęły wzbudzać w nim irytację. Tak naprawdę to nawet nie powinno jej tu być, ponieważ nigdy nie sprowadzał do swojej samotni żadnych jednorazowych pieprzeń, które przedkładał nad związki. Zupełnie nie rozumiał, czemu to zrobił. Czyżby wypicie kilku drinków zaburzyło jego percepcję wzrokową i nie widział, że ją tu przywlókł? Na dodatek nie był nawet w połowie tak twardy, jak powinien, co tylko zwiększało frustrację. Pomyślał sobie, że jeżeli zaraz tego nie przerwie, to ta piszcząca suka zniszczy jego wyobrażenie o przyzwoitym obciąganiu.

– Przestań! – warknął do brunetki i cofnął swoje biodra, czując zarazem bolesne szarpnięcie.

Kobieta nie zdążyła otworzyć ust na tyle, aby mógł się swobodnie z nich wyślizgnąć. Jej ostre zęby zarysowały delikatną skórę penisa i spowodowały lekkie pieczenie. Odruchowo złapał ją za włosy i szarpnął z całej siły, odciągając od swojego krocza. Pchnął głowę zdezorientowanej kobiety w tył, przez co wylądowała gołym tyłkiem na podłodze. Postanowiła to skrzętnie wykorzystać – odsłoniła swoje walory, rozkładając długie nogi zakończone tandetnymi szpilkami i zapytała zalotnie:

– Chcesz się pobawić moją kicią? – Ostentacyjnie pobudzała palcem łechtaczkę.

King zmarszczył brwi i zastanawiał się, czy dobrze usłyszał.

– Czy ty właśnie nazwałaś swoją cipę kicią?! – Rozszerzył przekrwione oczy i nie czekając na odpowiedź, nawet nie zaszczycając kobiety spojrzeniem, skierował się do tylnej części apartamentu i rzucił na odchodne: – Wypierdalaj!

Zanim usłyszał trzaśnięcie drzwi wejściowych, do jego uszu dotarły różnego rodzaju przekleństwa z wyraźnie zaakcentowanym: „pierdolony pan i władca”.

– Nie inaczej – mruknął pod nosem i wszedł do sypialni, kierując się prosto do królewskich rozmiarów łazienki.

Stanął pod prysznicem, w którym zmieściłoby się co najmniej kilka osób, i odkręcił kurek drogiej miedzianej baterii. Z zamontowanej pod sufitem deszczownicy spadała na niego kaskada zimnej wody, kojąc zmęczone ciało. Chwilę czerpał z tego przyjemność, by po kilku minutach zmyć z siebie zapach dziwki i doprowadzić się do stanu używalności. Wrócił myślami do dzisiejszego poranka, kiedy obmyślał plan definitywnego pozbycia się swojego wroga. Gdy wychodził z łazienki, usłyszał dzwoniący telefon i szukał go przez chwilę. Zlokalizował go w marynarce rzuconej niedbale na kanapę po powrocie z Madness Club. Minęły już, a może dopiero, trzy lata, odkąd stworzył swój własny świat, gdy kupił stare nieczynne kino i zrobił z niego jeden z najlepszych klubów w Nowym Jorku. Była to jedyna rzecz, którą uważał za pozytywną w swoim życiu.

Przepasał ręcznikiem biodra i zobaczył na wyświetlaczu siedem nieodebranych połączeń od Liama. „Kurwa” – zaklął w duchu, ponieważ coś się musiało wydarzyć. Odetchnął głęboko i wybrał numer do mężczyzny, któremu ufał.

– King! Wreszcie, człowieku! – odezwał się Liam po dwóch sygnałach.

– Co jest, kurwa, tak pilne, że dzwonisz jak najęty o czwartej nad ranem? Człowieku – zaakcentował zirytowany ostatnie słowo.

– Właśnie otrzymałem interesującą informację. – Zaśmiał się chytrze Liam. – Możliwe, że przyspieszy pewne sprawy – dodał zadowolony.

– Za ile możesz tu być? – rzucił do telefonu King.

– Za otworzenie twoich drzwi – odpowiedział przekornie.

– Chryste, jesteś pieprzonym stalkerem? – Nie dowierzał, ale poszedł je otworzyć.

– Chciałbyś – prychnął i się rozłączył.

Gdy otworzył drzwi, natrętny gość rzucił:

– Nie jesteś dla mnie w żaden sposób atrakcyjny.

– Jesteś poważnie chory. Przysięgam, że ci pomogę, tylko chciej dać sobie pomóc. – King pokręcił głową zrezygnowany i zmierzył wzrokiem mężczyznę.

Liam Railly stał oparty o ścianę, trzymając elegancką marynarkę przewieszoną przez ramię. W prawej dłoni miał starą brytyjską srebrną zapalniczkę, pamiętającą jeszcze czasy przedwojenne. Była to rzecz, z którą prawie nigdy się nie rozstawał, bawił się nią bezustannie, pstrykał iskrą, zapalał i gasił płomień. Z rozczochranymi, ciemnymi, przydługimi włosami i jasnymi oczami nie różnił się zbytnio od Kinga. W końcu byli rodziną, a dokładniej kuzynami, bo ich matki były kochającymi się siostrami. Zanim jeden z nich stracił swoją mamai.

– Wejdź i gadaj – rzucił gospodarz apartamentu, odwracając się od otwartych drzwi. – A potem spierdalaj, braciszku. – Ściągnął ręcznik z bioder i nagi usiadł na jednej z dwóch wygodnych kanap, obitych kremowym sztruksem.

– Nic z tego, nigdzie się nie wybieram. Jestem zajechany jak pięty buszmena. – Rzucił marynarkę na drugą kanapę, siadł i od razu zsunął ze stóp eleganckie włoskie buty.

King spojrzał na niego bezradnym wzrokiem i osuszył zdjętym z siebie ręcznikiem mokre włosy.

– Dobra, zostajesz. A teraz powiedz, co to za informacja, bo też zaraz zasnę na siedząco – ponaglił.

– Chodzi o niego. – Liam odchrząknął, ponieważ nigdy nie był pewny reakcji kuzyna na wspomnienie jego, a właściwie ich, najgorszego wroga.

– Namierzyłeś go? – Od jakiegoś czasu nieprzyjaciel, którego szukał, skutecznie się zaszył, a skoro sam King nie mógł ustalić jego miejsca pobytu, oznaczało to tylko jedno. Ten człowiek knuje coś w swojej norze.

– Niestety nie, ale dostałem cynk, że ze swoimi trollami szykuje skok – oświadczył zadowolony.

– Kiedy? Co? Gdzie? I z kim? – zadał konkretne pytania King, wyraźnie zaintrygowany.

– Odpowiem od końca, bo nie mogę ci powiedzieć za szybko, o co chodzi. To będzie hit miesiąca. – Liam zaczął się śmiać pod nosem. – Jak nie roku! – Podniósł palec, akcentując tym, jak ta informacja może być ważna.

Zaraz jednak spoważniał, ponieważ tu nie chodziło tylko o to, co zamierza ukraść wróg. Istotną informacją było to, kiedy ma to zrobić. Dlaczego jednak akurat wtedy, było dla niego niejasne.

– Nawijaj. – King machnął ponaglająco dłonią i usadowił się wygodnie.

– Z kim? Z Chao. – Liam czekał na reakcję kuzyna.

– Chao? Tym Chao?! – Przekrzywił swoją głowę, jakby nie dosłyszał.

– Tak. Z tym Chao.

– Rodzina Chao?

– Zapytaj mnie jeszcze raz, a cię kopnę – zakomunikował Liam dosadnie.

– Kurwa, przecież to jedyny klan, który miał być neutralny! Jak on się tam wkręcił? – zaskoczony, zachodził w głowę, co mężczyzna dał Chao w zamian za pomoc.

„Udział! W końcu, kto nie lubi pieniędzy?” – pomyślał. Znał bardzo dobrze syna założyciela tajskiego klanu, który w latach osiemdziesiątych przeprowadził się tu z rodziną z Tajwanu. King pozostawił pod jego kontrolą znaczną część Brooklynu i nie chciał z nimi robić interesów. Choć nie mieli zatargów ani teraz, ani w przeszłości, to nie miał do nich na tyle zaufania, aby wchodzić z nimi w układy.

– Dawaj dalej. Jak? – Przeczesał dłonią wilgotne włosy.

– Jak? To nie jest odpowiednie pytanie. Z czym? To jest to, do czego niedługo dojdziemy.

– Dobra. Kontynuuj. Gdzie? – King poprawił swój goły tyłek na kanapie, wyraźnie pobudzony.

– Gdzie? Otóż jest tylko jedno jedyne miejsce w całym kraju. Stan Pensylwania, miasto Filadelfia. – Liam zmrużył oczy, patrząc na zmarszczone brwi kuzyna. – Czy już ci to coś mówi?

– Gdzieś już słyszałem o tym mieście.

– A widzisz! – cmoknął. – Zaraz skojarzysz, bo teraz jest czas na kolejne pytanie. Co? Zagadka! – krzyknął.

– Przestań mi to robić. Jestem goły, na kacu i jest prawie rano. Miej litość – jęknął King.

– Nie przesadziłeś z tą litością, stary? – Liam przyłożył dłoń do czoła i lekko potarł. – Łamiesz ludziom kości, podrzynasz gardła i nawet Bóg nie wie, co jeszcze.

– Uspokój się. Ja też czasem nie wiem, co robię. – Miał dokładnie to na myśli, ponieważ bywały dni, kiedy nie potrafił zapanować nad emocjami, gdy przeszłość przypominała mu o sobie. Ciemność nigdy go nie opuściła i tylko czasem pozwalała od siebie odpocząć.

– Czyli bardzo często – szepnął Liam, ale widząc wbity w siebie wzrok kuzyna, szybko dodał: – Okej. Bez zagadek. – Wyciągnął dłonie przed siebie w geście poddania. – Zatem posłuchaj tego. Utylizacja banknotów wycofanych z obiegu. – Zamilkł na chwilę i widząc zaskoczenie malujące się na twarzy Kinga, ciągnął dalej: – Dokładnie pięćset milionów dolarów, w nieoznakowanych banknotach o niskich nominałach…

– …niemożliwych do namierzenia – przerwał mu King, kończąc zdanie z chytrym uśmiechem na twarzy.

– Widzę, że jesteś bardziej niż zainteresowany. – Znał kuzyna i wiedział, jakiej odpowiedzi się spodziewać.

– „Niczego nie oczekuj, wszystkiego się spodziewaj!” – zacytował King. – Czyż ten mój wróg zaszyty w norze nie jest genialny? – bardziej stwierdził, niż zapytał.

– Myślisz, że sam to wymyślił? – zagaił Liam.

King zawahał się przez chwilę, po czym pochylając się, oparł łokcie na udach.

– Nie wiem, bracie – odpowiedział. – Ale mam przeczucie, że nie jest w tym sam.

Liam zamilkł na kilka sekund, przyglądając się kuzynowi. Bał się o niego, ponieważ zbyt często widział pustkę w jego oczach, i dlatego odpowiedź na kolejne pytanie była trudna do przekazania. King zauważył zmianę w jego zachowaniu i przechylając nieznacznie głowę, zapytał:

– O co chodzi?

Kuzyn skopiował jego ruchy i patrzyli sobie w oczy z odległości kilkudziesięciu cali.

– Chodzi o kiedy? – zadał ponownie pytanie King, czując, że odpowiedź wcale mu się nie spodoba.

Liam trzymał opuszczoną lekko głowę, jakby nie był pewny jego reakcji. Problem w tym, że doskonale wiedział, jak zareaguje.

– Niedługo. Dokładnie siedemnastego marca.

King znieruchomiał, bo nie wiedział, czy kuzyn robi sobie z niego jaja, czy jest tak okrutnym skurwysynem, nie ubliżając aintín[7] Carrie oczywiście.

– Czy to ma być z twojej strony… – Nie dokończył pytania, ponieważ Liam przerwał mu, wyciągając swoją dłoń.

– To nie jest żart. I powiem więcej. Wygląda na to, że on dobrze to zaplanował – odpowiedział szczerze. – Tylko nie mam, kurwa, pojęcia po co. Myślę…

Kolejnych słów kuzyna King już nie słyszał, siedział bez ruchu, jakby się czas zatrzymał. W ciągu sekundy jedna myśl przebiegła mu przez głowę i jak echo powtarzała: „Dzień Świętego Patryka, w którym zdrada wyszła na jaw i polała się krew”. Kolejny raz pochłonęła go ciemność, która za każdym razem od nowa rozrywała jego serce i duszę na strzępy.

– Liam – odezwał się cicho, przerywając jego wypowiedź.

Kuzyn spojrzał na niego zdezorientowany, marszcząc brwi.

– Liam – powtórzył drugi raz. – Skąd masz te informacje? – ponaglił go, wbijając w niego wzrok.

Mężczyzna, ściągając usta, podrapał się po brodzie i stwierdził, że jest idiotą. Jak mógł pomyśleć, że King nie będzie pytał o źródło informacji. „Ja pierdolę” – zbeształ się w duchu i odpowiedział mu:

– Mamy kogoś.

– Co znaczy „mamy kogoś”? – King uniósł brew.

– Znaczy, że mamy kogoś bezpośrednio od niego.

– Gdzie go mamy?

Liam zajrzał mu w oczy, spodziewając się zobaczyć w nich pustkę. Była tam i czekała, a to wszystko za sprawą jego głupoty.

– W piwnicy. – Przełknął głośno ślinę i czekał na armagedon.

– Słucham? – King przechylił głowę.

– Jest w Madness, w klubie.

– Dlaczego nic o tym nie wiem? – Nie spuszczając wzroku z Liama, wstał nagi z kanapy i zbliżył się do niego.

Kuzyn zadarł głowę do góry i spokojnie odpowiedział:

– Bo może się nam jeszcze przydać, a ty byś go już dawno zabił.

– Popełniłeś, kurwa, błąd, bracie. Jak go dopadłeś?

– Najebał się i zaczął pieprzyć o twoim końcu. Christa z dolnego baru wezwała Banksa.

King odwrócił się i ruszając do sypialni, warknął do Liama:

– Wciągnąłeś w to Banksa?

– Taaa.

– Zabiję was obu. Jedziemy do Madness!

– Ja pierdolę! – burknął Liam pod nosem i potarł dłońmi zmęczoną twarz, zbierając się z kanapy.

Po drodze King nie odezwał się słowem i Liam czuł się bardzo nieswojo. Chciał przeprosić za ukrycie tego przed nim, ale w tym momencie dolewanie oliwy do ognia było złym pomysłem. Postanowił poczekać, aż kuzyn sam się wyciszy. Zerkał na niego i widział furię kryjącą się pod maską obojętności, w końcu znał go właściwie całe życie. Podjechali pod klub i King opuścił samochód, nie czekając na niego. W środku od razu skierował się do piwnicy. Zeszli dwa poziomy niżej do wąskiego korytarza, w którym beżowy niegdyś lakier na ścianach, teraz odłażący płatami, pewnie pamiętał jeszcze czasy kina. Było zimno, wilgotno i nie docierał tu żaden dźwięk. Nikt nie był też w stanie usłyszeć nic na zewnątrz. Gdy doszli do końca korytarza, stanęli przed nowoczesnymi metalowymi drzwiami, zamykanymi na kod, który znali tylko oni dwaj i Banks. King szybko wbił cyfry na wyświetlaczu i kiedy usłyszeli szczęk, weszli do środka. Wewnątrz panował półmrok i śmierdziało środkiem dezynfekującym. Na środku pomieszczenia siedział przywiązany do krzesła mężczyzna, około pięćdziesiątki, bez koszuli i spodni, z głową odchyloną do tyłu. Jego zakrwawioną twarz pokrywał kilkudniowy zarost.

– Jak długo tu jest? – odezwał się King, podchodząc do niego.

– Od dwóch dni. To znaczy od przedwczorajszego rana.

– Dostał tylko po mordzie i już tyle wyśpiewał?

– Tak. Banks z nim był.

– Ach. To mów tak od razu. – Kiwnął głową.

Banks, szef ochrony, irlandzki przyjaciel obu kuzynów o wyglądzie wikinga, potrafił nieźle dowalić pięścią z siłą nacisku bliską trzystu kilogramów. King przyjrzał się twarzy faceta i okazało się, że nie była jeszcze w najgorszym stanie. Był ciekaw, ile powie, gdy będzie miał przewiercone wiertłem kolana. Nie zastanawiając się dłużej, podszedł do metalowej szafy stojącej w rogu pomieszczenia i wyjął z niej duży plastikowy pojemnik. Gdy postawił go na drewnianym stole, Liam podniósł brwi i zapytał:

– Co chcesz zrobić?

– Coś, czego ty nie zrobiłeś – mruknął w odpowiedzi.

– Wiesz, że może się jeszcze przydać?

King nic nie odpowiedział, tylko podwinął rękawy bluzy, wyjął wiertarkę i ręcznie cofnął tulejkę, aby wymienić wiertło. Z lekkim uśmiechem zbliżył się do mężczyzny i skinął głową na kuzyna.

– Złap dłońmi jego łydkę, żeby nie szarpał nogą.

Liam przełknął ślinę, kucnął i złapał kończynę w silny uścisk. King przyłożył do nagiego kolana wiertło i włączył wiertarkę, silnym pchnięciem wbił się w tkankę chrzęstną. Facet ryknął przeraźliwie, natychmiast odzyskując świadomość. Na jego twarzy pojawiały się na przemian szok i ból. Wiertło robiło spustoszenie w kolanie i tryskająca z rany krew wywołała u Liama mdłości. Nie po raz pierwszy uczestniczył w niekonwencjonalnych metodach zdobywania informacji przez kuzyna i niejednokrotnie osobiście się angażował, ale ten widok naprawdę był w stanie opróżnić jego żołądek. Krzyki się nasilały, więc King wyłączył wiertarkę i wyciągnął wiertło razem z kawałkami kości i chrząstek. Odłożył ją na stół i nachylił się do wyjącego mężczyzny. Złapał go mocno za włosy, podniósł głowę i zapytał:

– Słyszałem, że masz jeszcze coś do powiedzenia. Mam rację?

– Nie… Jezus Maria! Czego ty chcesz!? – krzyczał. – O Boże, co ty zrobiłeś? Moje ko… – Mężczyzna nie dokończył, ponieważ King uderzył go w twarz.

– Zamknij pizdę! – syknął. – Śmiałeś węszyć wokół mnie i moich interesów, wróżyłeś mi mój upadek, więc musisz być dobrze poinformowany.

– Ja już wszystko powiedziałem! – Mężczyzna patrzył przerażony na swoje kolano, nie mogąc w żaden sposób zatamować cieknącej krwi.

– To, co powiedziałeś moim ludziom, to jest gówno prawda. – Zerknął z ukosa na Liama, oczekując, że nie będzie ingerował.

– Nie! – zawył. – To wszystko prawda. Boże… – Spojrzał ponownie na rozwalone kolano. – Mój szef przyszedł do Chao i ułożył się z nim. Jestem tylko jego szoferem! Przysięgam, ja to wszystko słyszałem na własne uszy w limuzynie… Ach! Kurwa, jak to boli! Czemu to zrobiłeś?! Co z tobą, człowieku?! – Spojrzał błagającym wzrokiem na Kinga.

– Podesłał cię tu?

– Nie! Naprawdę… Przysięgam, niech zdechnę.

– Oj, na twoim miejscu uważałbym, czego sobie życzyć. – Liam cmoknął.

– Nie zabijaj mnie. Powiem ci! Powiem. – Więzień zaniósł się ponownie płaczem.

– Zamieniam się w słuch – oznajmił mu King.

– Masz u siebie kreta – wycharczał, patrząc mu prosto w oczy. – Dlatego szef tak łatwo cię podszedł. – Przełknął ślinę i zaczął się śmiać, wylewając resztki łez z oczu.

King nie spuszczał wzroku z mężczyzny.

– Jeśli mi nie wierzysz… nie mój problem, ale teraz na twoim miejscu zrobiłbym porządek z ochroniarzami. – Wypluł krew z ust i ubrudził nią buty człowieka rządzącego całym Nowym Jorkiem.

Liam spojrzał na kuzyna i zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Czuł, co teraz może nastąpić, więc odsunął się i oparł o ścianę. King odwrócił się do stołu i z plastikowego pojemnika wyjął pistolet marki Smith & Wesson, sprawdził go i odbezpieczył. Odwrócił się do zszokowanego gościa, wycelował i strzelił mu prosto w środek czoła. Głowę mężczyzny z impetem odrzuciło do tyłu i razem z krzesłem runął na podłogę. King spojrzał na kuzyna i beznamiętnym głosem oznajmił:

– Miałeś rację. Przydał się.

Liam odepchnął się od ściany i skierował prosto do drzwi. Musiał zawiadomić Banksa, żeby przysłał sprzątaczy. Odwrócił się jeszcze na chwilę w drzwiach i obserwując przez moment Kinga, zastanowił się, jak można tak szybko przełączać w swojej głowie emocje. Nigdy tego nie rozumiał, ale też nigdy nie przeżył tego co jego kuzyn.

***

Sleepy Hollow w stanie Nowy Jork, hrabstwo Westchester 12 lat temu

Noc należała do bardzo ciepłych i sprawiła, że Caden nie mógł zasnąć. Właściwie to nie tylko pogoda, ale również wydarzenia dzisiejszego popołudnia dawały się chłopcu we znaki. Wiercąc się w swoim łóżku, poważnie zastanawiał się, czy wiosna, zanim na dobre skopie zimie tyłek, przypomni sobie, jak powinna wyglądać w tym miesiącu. Nie lubił upałów, ponieważ organizm przełączał się na wyższe obroty, co było przyczyną spływającego po kręgosłupie wodospadu potu w pakiecie ze stertą śmierdzących ciuchów. Wstał z łóżka i ściągając z siebie koszulkę, podszedł do okna, otworzył je na oścież. Był atrakcyjnym młodzieńcem, ale wciąż jeszcze z umysłem pełnym chłopięcej ciekawości. Jego ciało było napięte i potrzebowało relaksu. Jedynym sposobem na ujście nagromadzonej energii było spożytkowanie jej w najprostszy dla niego sposób. Opuścił swój pokój na drugim piętrze i zbiegł schodami, żeby zajrzeć do sali treningowej mieszczącej się w piwnicy. Chciał się wyżyć na worku bokserskim. Jego myśli zaprzątała stale w nich obecna przyjaciółka, którą był zafascynowany, odkąd tylko pamiętał. Zawsze czuł, że to ta dziewczyna, z platynowym chaosem włosów na głowie i pięknymi fiołkowymi oczami, będzie tą jedyną.

Gdy szedł w stronę sali, minął po drodze gabinet ojca, w którym drzwi zazwyczaj powinny być zamknięte. Jego uwagę przyciągnął zdenerwowany głos Lukasa – prawej ręki jego ojca. Zaintrygowany chłopak podszedł bliżej i usłyszał dziwną rozmowę pomiędzy mężczyznami.

– … posłuchaj mnie, Cedric, z perspektywy czasu sądzę, że to może się nie udać. On nie jest głupi i trzeba zmienić plan. – Głos Lukasa, ochroniarza, był z każdym słowem coraz bardziej wzburzony.

– Mam serdecznie w dupie, co o tym sądzisz. Zrobimy, co powiedziałem, a jeśli się sprzeciwisz, nasza umowa wygasa – odpowiedział mu spokojnie ojciec chłopca.

– Nie mówisz poważnie? – Mężczyzna parsknął sztucznym śmiechem. – Pamiętaj, że jesteśmy w tym razem, i nie zapominaj, kto to wymyślił! Zresztą błagałeś o pomoc, pamiętasz? – wysyczał.

– Dlaczego jesteś taki uparty? Lukas! – krzyknął Cedric.

– Ponieważ podpisujesz na nas wyrok śmierci! Na Boga, on nam tego nie podaruje! – Głos mu się załamał. – Jest bystrzejszy, niż przypuszczasz! Czy myślisz, że on tego nie odkryje? Nie znasz własnego syna!

Caden zamarł i był całkowicie oszołomiony. Pchnął dłonią drzwi do gabinetu i wszedł pewnym krokiem, po czym stanął przy biurku ojca.

Zmarszczone brwi chłopca dały Cedricowi znać, że chłopak usłyszał ważną część ich rozmowy. W tym momencie podjął decyzję. Nie ufał nikomu i nie miał zamiaru dzielić się z nikim władzą, nawet jeśli tym kimś miałby być jego własny syn. Nikt nie mógł stanąć mu na drodze i mężczyzna był pewien, że od objęcia przywództwa nad klanami dzielą go zaledwie dwie godziny.

Pierś Lukasa gwałtownie się unosiła i opadała, ponieważ kiedy zobaczył za sobą Cadena wparowującego do biura, był prawie pewny, że jest bliski zawału. Odwrócił się gwałtownie, spojrzał na swojego szefa i zdał sobie sprawę, że chłopak właśnie odkrył ich plan. I jeśli teraz czegoś nie wymyśli, chaos, jaki zapanuje, będzie trwał latami. Nie sądził, że Cedric zabije syna, dlatego w tym momencie Lukas musiał podjąć decyzję i wybrać stronę przyszłego sporu. Doskonale wiedział, że jeśli chłopak w przyszłości przejmie władzę, nikomu nie wybaczy zdrady i poleje się krew.

Serce w piersi Cadena biło tak mocno, że miał wrażenie, że zaraz z niej wyskoczy. Krew wrzała i odbijała się tępym bólem w skroniach.

– Tato, co ty chcesz zrobić? – zapytał przerażony.

– To, co powinienem zrobić lata temu, synu. Nigdy nie powinienem dopuścić do tego, aby klan Donnelley dalej rządził. Powinienem się pozbyć Aidana, zanim zapłodnił tę swoją kurwę. – Cedric nerwowo poluzował krawat pod szyją.

Chłopiec przyglądał się mu z obrzydzeniem i przekonał się, że to, co mówiła o nim jego mamai, było brutalną prawdą. Już chciał rzucić się na niego z pięściami, ale kolejne słowa ojca zatrzymały go w miejscu:

– Zrobię to, co zaplanowałem, a jeżeli mi przeszkodzisz… – przerwał, wskazując na syna dwoma złożonymi palcami, naśladując lufę pistoletu wycelowanego w jego głowę. – Chyba nie muszę kończyć? – Nacisnął kciukiem wyimaginowany spust i zainicjował wystrzał, na koniec zdmuchnął dym z nieistniejącej lufy.

– Jeśli myślisz, że będę stał z boku i się przyglądał, to jesteś w błędzie. Nie boję się ciebie od dnia, w którym umarła mama! – wrzasnął chłopak.

Cedric wybuchł gromkim śmiechem.

– A co ty mi możesz zrobić, synku? – zakpił z Cadena. – Jesteś tak tępy! Do tej pory nie wpadłeś na to, że twoja głupia matka nie powiesiła się sama, a chcesz mi zainsynuować, że co…? – Przerwał na chwilę, otworzył szufladę i wyjął prawdziwy pistolet. – Może doniesiesz na mnie policji, a może mnie zabijesz? – Wycelował w niego.

Oczy chłopaka otworzyły się szeroko ze zdumienia i w całkowitym szoku zaczął się cofać w stronę wyjścia z gabinetu, zerkając nerwowo w stronę Lukasa. Ochroniarz przekonał się w tym momencie, że był w ogromnym błędzie, myśląc, że jego przyjaciel nigdy nie pozbędzie się własnego syna. Poruszył się, chcąc się oddalić od chłopaka i zejść z linii strzału, kiedy od strony biurka usłyszał przeraźliwy huk, po którym obaj z Cadenem automatycznie schylili się i znieruchomieli. Chłopak pierwszy rozluźnił spięte mięśnie i spojrzał w stronę ojca, który wpatrywał się w niego z furią w oczach. W pierwszej chwili nie zrozumiał, co się właściwie stało, jednak już za moment jego wzrok spoważniał i pospiesznie zaczął obszukiwać dłońmi swój tors, szukając rany. Nie znajdując żadnych obrażeń, spojrzał zdezorientowany na Lukasa i zobaczył zakrwawioną rękę mężczyzny. Nogi ugięły się pod chłopcem na widok świeżej krwi, której metaliczny smak już czuł w swoich ustach. Nie zdążył się nawet ruszyć, kiedy jego ojciec ponownie wycelował w niego i strzelił, trafiając go w sam środek klatki piersiowej. Caden został odrzucony w tył, mocno uderzył głową w stojącą za nim komodę i tracąc przytomność, runął na podłogę.

Rozdział 3

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] daidi (irl.) – ojciec

[2] uncail (irl.) – wuj

[3] mamai (irl.) – matka

[4] Mo alainn (irl.) – Moja piękna

[5] Tanistra – system ustalania następcy panującego (naczelnika klanu lub króla), rozpowszechniony wśród Celtów, zwłaszcza w Irlandii i w Szkocji. Polegał na wyborze następcy panującego przez wszystkich członków klanu (wielkiej rodziny) spośród ich grona; najczęściej spośród synów poprzedniego panującego.

[6] laochra (irl.) – wojownik

[7] aintin (irl.) – ciocia

Droga Czytelniczko,

serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.

Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!

Zespół

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Wstęp
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20

Obłęd

ISBN: 978-83-8373-097-4

© A. November i Wydawnictwo Amare 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Weronika May

KOREKTA: Anna Grabarczyk

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek