Niezłomny - Peter Hetherington - ebook

Niezłomny ebook

Peter Hetherington

0,0

Opis

Niezłomny to epopeja o człowieku z krwi i kości. Człowieku, który aby osiągnąć idealistyczne cele, sięgał po demagogiczne narzędzia. Człowieku, który nie wahał się używać miłości i przemocy na przemian z honorem i podstępem.

Peter Hetherington, autor Niezłomnego, to geolog szukający ropy w Teksasie. Zainspirowany Piłsudskim, postanowił opisać jego życie na tle walki Polaków o niepodległość. Tak bardzo chciał przybliżyć amerykańskim czytelnikom niepowtarzalną postać polskiego dowódcy, polityka i patrioty, że na wydanie tej książki przeznaczył swoje oszczędności.

Niezłomny – życie Józefa Piłsudskiego, człowieka, który wyzwolił Polskę i ocalił Europę przed rewolucją bolszewicką

Obszerna, bogata w szczegóły i niezwykle frapująca biografia wybitnego bohatera narodowego Polski.

— Zbigniew Brzeziński, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA (1977–1981)

Dzięki Hetheringtonowi Józef Piłsudski staje przed nami jak żywy… To porywająca biografia, którą czyta się niemal jak powieść przygodową. Świetnie napisana i udokumentowana.

— „Polish Weekly”

Obszerna, ekscytująca biografia… fascynująca historia. Urzeka i przemawia do wyobraźni.

— „Polish American Journal”

Hetherington zasługuje na uznanie za dogłębne potraktowanie tematu i sugestywny styl pisarski. Gruntowna prezentacja obszernych kart polskiej historii, przeplatana faktami z niezwykłego życiorysu Józefa Piłsudskiego – bojownika o wolność, który miał ostatecznie stać się dyktatorem – jest dokonaniem wyjątkowym.

— „Kirkus Reviews”

Oto wnikliwa opowieść o człowieku, który przez kilka dekad zajmował poczesne miejsce w dziejach Europy Wschodniej… Akcja toczy się wartko jak w zajmującym kryminale. Przeczytajcie pierwszy rozdział, zatytułowany Cytadela, a nie odłożycie książki, dopóki nie dotrzecie do ostatniej strony.

— prof. Ewa Thompson, Rice University

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1110

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Podzię­ko­wa­nia

Podzię­ko­wa­nia

W ciągu pię­ciu lat pracy nad tą książką korzy­sta­łem z pomocy wielu osób, które wywarły nie­oce­niony wpływ na jej osta­teczny kształt. Chciał­bym podzię­ko­wać Sarah Mas­sey za zachętę i redak­cję pierw­szej wer­sji. Mam dług wdzięcz­no­ści wobec Janet Adams, która udzie­lała mi cen­nych rad oraz nie szczę­dziła kry­tycz­nych uwag, nakła­nia­jąc mnie do prze­my­śle­nia pew­nych waż­nych aspek­tów życia Pił­sud­skiego. Fran­ces Elliot zre­da­go­wała ręko­pis, a Jim Jans­sen dostar­czył cen­nego wspar­cia tech­nicz­nego. Mapy nary­so­wała Cathy Tarte z Pre­ci­sion Dra­fting Servi­ces. Na koniec chciał­bym podzię­ko­wać żonie i córce, które przez wiele lat musiały zno­sić moją dziwną obse­sję na punk­cie histo­rii Pol­ski.

Wiele osób oka­zało mi pomoc przy dru­gim wyda­niu książki. Szcze­gólne podzię­ko­wa­nia należą się Annie Cien­ciale, eme­ry­to­wa­nej pro­fe­sor na wydziale histo­rii i stu­diów rosyj­skich i wschod­nio­eu­ro­pej­skich Uni­wer­sy­tetu Sta­no­wego w Kan­sas. Pro­fe­sor Cien­ciała zre­cen­zo­wała książkę, ode­słała mnie do istot­nych mate­ria­łów źró­dło­wych, wyło­wiła błędy oraz zasu­ge­ro­wała trafne uzu­peł­nie­nia. Jej wie­dza oka­zała się bar­dzo pomocna i znacz­nie się przy­czy­niła do ulep­sze­nia książki. Frank J. Dmu­chow­ski z „Tygo­dnika Pol­skiego” dał mi wiele cen­nych wska­zó­wek i poświę­cił mnó­stwo czasu na roz­mowy o moim dziele. Ewa Thomp­son, pra­cow­nik badaw­czy na wydziale stu­diów sło­wiań­skich Uni­wer­sy­tetu Rice’a i była kie­row­niczka wydziału stu­diów nie­miec­kich i sło­wiań­skich na tej samej uczelni, pomo­gła w redak­cji książki i przez cały czas oka­zy­wała mi ogromne wspar­cie.

Wszyst­kie ilu­stra­cje pocho­dzą z domeny publicz­nej, chyba że zostało zazna­czone ina­czej. Zro­bi­łem wszystko co w mojej mocy, żeby skon­tak­to­wać się z poten­cjal­nymi wła­ści­cie­lami praw autor­skich, ale jeśli popeł­ni­łem jakieś błędy, to chęt­nie je sko­ry­guję w następ­nych wyda­niach.

Wstęp

Wstęp

Zaczęło się wła­ści­wie nie­win­nie. Prze­czy­taw­szy wiele ksią­żek o obu woj­nach świa­to­wych i uznaw­szy, że w pew­nym sen­sie rela­cjo­nują one jeden ciąg zda­rzeń, zain­te­re­so­wa­łem się Europą mię­dzy­wo­jenną. Mia­łem wie­dzę o powsta­niu nie­miec­kiej par­tii nazi­stow­skiej, o poli­tyce ustępstw i rewi­zjo­ni­zmie przy­ję­tym przez wiele państw zachod­nich czy o dyk­ta­tu­rze Sta­lina w Rosji, jed­nak nie wie­dzia­łem dokład­nie, co się wtedy działo w Euro­pie Wschod­niej, i uwa­ża­łem to za mniej ważne. Moje pierw­sze próby lep­szego zro­zu­mie­nia histo­rii tam­tej czę­ści świata wyni­kły z zain­te­re­so­wa­nia kon­fe­ren­cją poko­jową w Paryżu, na któ­rej po upadku czte­rech impe­riów – nie­miec­kiego, austro-węgier­skiego, rosyj­skiego i osmań­skiego – pró­bo­wano wyło­nić „nowe” pań­stwa euro­pej­skie. Zauwa­ży­łem wów­czas, że cho­ciaż roz­wią­za­nia doma­gało się wiele skom­pli­ko­wa­nych kwe­stii – takich jak nacjo­na­lizm etniczny kon­tra oby­wa­tel­ski, samo­sta­no­wie­nie państw i zgod­ność tego pro­cesu z pra­wem – naj­więk­szym pro­ble­mem dla kra­jów zachod­nich była tak zwana kwe­stia pol­ska. Nie spro­wa­dzała się ona, jak począt­kowo sądzi­łem, do drob­nych spo­rów tery­to­rial­nych, lecz była uzna­wana za fun­da­ment sta­bil­nej Europy. To spo­strze­że­nie roz­bu­dziło moją cie­ka­wość. I gdy bar­dziej zagłę­bi­łem się w temat, ze zdu­mie­niem odkry­łem, że przez całe wieki Pol­ska była potęgą na obrze­żach zachod­niej cywi­li­za­cji i wie­lo­krot­nie oca­liła Europę przed obcą domi­na­cją. Jed­nak wsku­tek zagma­twa­nego splotu oko­licz­no­ści, na który zło­żyło się przed­kła­da­nie praw nad obo­wiązki, nie­chęć do wła­dzy cen­tral­nej oraz kon­flikty wewnętrzne, Pol­ska utra­ciła zdol­ność samo­obrony. W 1795 roku, po trze­cim i ostat­nim roz­bio­rze, została wchło­nięta przez sąsia­dów: Niem­ców (czyli Prusy i Austrię) oraz Rosję. Po I woj­nie świa­to­wej Pol­skę przy­wró­cono do życia, bo tylko silna Pol­ska – o czym wie­dzieli uczest­nicy kon­fe­ren­cji pary­skiej – mogła powstrzy­mać nie­miecki marsz na wschód i rosyj­ski na zachód, słu­żąc jako bufor mię­dzy dwoma zachłan­nymi impe­riami i przy­czy­nia­jąc się do sta­bil­no­ści w Euro­pie. Oczy­wi­ście usta­le­nia trak­tatu wer­sal­skiego roz­sy­pały się w pył, kiedy w 1939 roku Niemcy i Rosja doko­nały kolej­nego roz­bioru Pol­ski. Komu­nizm i nazizm naro­dziły się w XX wieku, ale pod wie­loma wzglę­dami powie­lały wzorce swo­ich impe­rial­nych przod­ków, patrząc łako­mym wzro­kiem na bogate zasoby natu­ralne pań­stwa pol­skiego, mogące zapew­nić im sta­tus wiel­kich mocarstw.

Pro­wa­dząc swoje bada­nia, natkną­łem się na osobę Józefa Pił­sud­skiego (1867–1935), przy­wódcę pań­stwa pol­skiego po I woj­nie świa­to­wej. Na pod­sta­wie krót­kich wzmia­nek w ogól­nie dostęp­nych pra­cach wyro­bi­łem sobie obraz Pił­sud­skiego jako małego dyk­ta­tora trze­cio­li­go­wego pań­stwa, tym­cza­sem oka­zało się, że ten ener­giczny, nie­zwy­kle inte­re­su­jący czło­wiek jest ważną posta­cią histo­ryczną. Mię­dzy­wo­jenna Pol­ska była jego dzie­łem, a jego życie dałoby się opi­sać jako nie­zwy­kłe połą­cze­nie losów Robin Hooda i Geo­rge’a Washing­tona. Uro­dził się jako pol­ski patriota w cza­sach, gdy Pol­ska nie ist­niała, w mło­do­ści był wro­giem pań­stwa, a w dru­giej poło­wie życia – głową pań­stwa. Jego losy są jak barwna powieść pełna awan­tur­ni­czych przy­gód: Pił­sud­ski dzia­łał w rewo­lu­cyj­nym pod­zie­miu, został zesłany na Sybe­rię, uciekł z wię­zie­nia, napa­dał na pociągi, a to nie jest cała lista jego wyczy­nów. I wojnę świa­tową zaczął jako ofi­cer w austriac­kiej armii, a skoń­czył w nie­miec­kim wię­zie­niu. Wyszedł na wol­ność w samą porę: w listo­pa­dzie 1918 roku powo­łał do życia pań­stwo pol­skie. A w 1920 roku obro­nił je przed bol­sze­wicką nawałą, nie tylko oca­la­jąc pol­ską suwe­ren­ność, ale też zapewne chro­niąc Europę przed zale­wem komu­ni­zmu. Będąc naj­więk­szym pol­skim boha­te­rem, mężem stanu, cenio­nym dowódcą woj­sko­wym, w 1923 roku wyco­fał się na eme­ry­turę i prze­ka­zał wła­dzę demo­kra­tycz­nie wybra­nemu rzą­dowi, by trzy lata póź­niej go oba­lić w woj­sko­wym zama­chu stanu. Jego póź­niejsze auto­ry­tarne rządy, choć nie tak opre­syjne jak w sąsied­nich pań­stwach tota­li­tar­nych, wyda­wały się zdradą wobec „roman­tycz­nej” mło­do­ści, jed­nak można je zro­zu­mieć jedy­nie w kon­tek­ście zło­żo­nej pol­skiej histo­rii i uwa­run­ko­wań geo­po­li­tycz­nych. Będąc tak­tycz­nym reali­stą, Pił­sud­ski wypra­co­wał twardą poli­tykę zagra­niczną, dzięki któ­rej Pol­ska zna­la­zła się na czo­ło­wym miej­scu w mię­dzy­na­ro­do­wej dyplo­ma­cji, i jako jedyny umiał się prze­ciw­sta­wić zarówno Sta­li­nowi, jak i Hitle­rowi. Zmarł w 1935 roku, ale przed śmier­cią prze­wi­dział wybuch wojny i jej skutki, tak samo jak prze­wi­dział I wojnę świa­tową i jej następ­stwa. Nie­stety, jego intu­icja nie oca­liła Pol­ski przed kolej­nym pół­wie­czem obcych rzą­dów.

Kiedy „odkry­łem” Pił­sud­skiego, zaczą­łem się roz­glą­dać za jego bio­gra­fiami, jed­nak prze­ko­na­łem się, że dostępne prace są albo za mało wyczer­pu­jące, albo powstały z myślą o czy­tel­niku dobrze zna­ją­cym histo­rię Pol­ski. Oczy­wi­ście ist­nieje wiele bio­gra­fii Pił­sud­skiego, jed­nak są one bar­dzo subiek­tywne, co zapewne wynika z faktu, że jak każda wielka postać był albo kochany, albo znie­na­wi­dzony i na ogół budził w ludziach skrajne emo­cje. Jego wiel­bi­ciele upra­wiali hagio­gra­ficzny kult boha­tera i tuszo­wali wady. Z kolei książki pisane przez wro­gów, zwłasz­cza przez Rosjan, któ­rzy ni­gdy nie wyba­czyli mu nie­od­pła­co­nej klę­ski, pomniej­szają jego zasługi albo je w ogóle pomi­jają. Moim zda­niem wśród anglo­ję­zycz­nych pozy­cji naj­lep­szą przy­chylną Pił­sud­skiemu bio­gra­fią jest dzieło jego żony Alek­san­dry Pił­sud­skiej Pil­sud­ski: A Bio­gra­phy, które choć głów­nie pod­kre­śla jego zalety, jed­no­cze­śnie dostar­cza wielu inte­re­su­ją­cych szcze­gó­łów. Spo­śród póź­niej­szych bio­gra­fii Pił­sud­skiego naj­lep­sza jest chyba książka Wacława Jędrze­je­wi­cza Pił­sud­ski: A Life for Poland (1982). Jed­nak autor za mało uwagi poświęca w niej latom, które ukształ­to­wały Pił­sud­skiego, a o ambit­nych pla­nach utwo­rze­nia fede­ra­cji, zło­żo­nych kwe­stiach doty­czą­cych wojny pol­sko-bol­sze­wic­kiej i o zama­chu stanu wspo­mina jedy­nie w pod­su­mo­wa­niu (co było zapewne roz­sąd­nym kom­pro­mi­sem mię­dzy szcze­gó­ło­wo­ścią książki a jej obję­to­ścią). Z kolei książka Józef Pił­sud­ski 1867–1935 Andrzeja Gar­lic­kiego dostar­cza wielu szcze­gó­łów z życia Pił­sud­skiego i pozwala zro­zu­mieć jego poli­tykę, jed­nak skła­nia się ku punk­towi widze­nia obo­wią­zu­ją­cemu w socja­li­stycz­nej Pol­sce. Na przy­kład autor poświę­cił tylko kilka aka­pi­tów „Cudowi nad Wisłą”, zaska­ku­ją­cemu zwy­cię­stwu Pola­ków nad Armią Czer­woną w 1920 roku. Był to naj­więk­szy pol­ski suk­ces mili­tarny od czasu odsie­czy wie­deń­skiej z 1683 roku i praw­do­po­dob­nie naj­więk­sze osią­gnię­cie Pił­sud­skiego.

Ist­nieje kilka zna­ko­mi­tych ksią­żek opi­su­ją­cych nie­które aspekty życia Pił­sud­skiego, jak choćby War­szawa 1920: Nie­udany pod­bój Europy Adama Zamoy­skiego (2008), Orzeł Biały, Czer­wona Gwiazda: Wojna pol­sko-bol­sze­wicka 1919–1920 Nor­mana Daviesa (1972), Joseph Pil­sud­ski: A Euro­pean Fede­ra­list M.K. Dzie­wa­now­skiego (1969), Pil­sud­ski’s Coup d’état Jose­pha Roth­schilda (1966) czy Gorzka chwała: Pol­ska i jej los 1918–1939 Richarda Watta (1979), lecz wszyst­kie te publi­ka­cje sku­piają się na kon­kret­nych tema­tach i nie są bio­gra­fiami.

Główną prze­szkodą dla zwy­kłego czy­tel­nika jest fakt, że pozo­stałe bio­gra­fie nie zawie­rają, przy­naj­mniej moim zda­niem, wystar­cza­ją­cego tła histo­rycz­nego, ponie­waż zostały napi­sane dla pol­skiego odbiorcy. Ale żeby zro­zu­mieć Pił­sud­skiego, trzeba zro­zu­mieć histo­rię Pol­ski. Pre­zy­dent Ignacy Mościcki dostrzegł ten fun­da­men­talny zwią­zek, mówiąc w orę­dziu po śmierci Pił­sud­skiego: „Ten naj­więk­szy na prze­strzeni całej naszej histo­rii czło­wiek, z głębi dzie­jów minio­nych moc swego ducha czer­pał”. Ist­nieje oczy­wi­ście wiele zna­ko­mi­tych ksią­żek o histo­rii Pol­ski, mię­dzy innymi Wła­sną drogą: Oso­bliwe dzieje Pola­ków i ich kul­tury Adama Zamoy­skiego (2006) czy dwu­to­mowe dzieło Nor­mana Daviesa Boże igrzy­sko (2005), jed­nak skom­pli­ko­wany kon­tekst histo­ryczny nie zna­lazł odpo­wied­niego miej­sca we wcze­śniej­szych bio­gra­fiach Pił­sud­skiego lub został w nich potrak­to­wany bar­dzo skró­towo. Osa­dze­nie życia mar­szałka w odpo­wied­nich ramach wyma­gało napi­sa­nia znacz­nie obszer­niej­szej książki, jed­nak jestem prze­ko­nany, że dzięki temu opo­wieść o Pił­sud­skim jest bar­dziej zro­zu­miała, cie­kaw­sza i lepiej powią­zana ze zna­nymi wyda­rze­niami histo­rycznymi.

Popy­chany mie­sza­niną cie­ka­wo­ści i fru­stra­cji, nie wie­dząc, co taki wysi­łek ozna­cza, zabra­łem się do pisa­nia wyczer­pu­ją­cej jed­no­to­mo­wej bio­gra­fii Pił­sud­skiego, sta­ra­jąc się – o ile to moż­liwe – zacho­wać bez­stron­ność oraz uka­zać kon­tekst histo­ryczny w spo­sób zro­zu­miały dla czy­tel­ni­ków mają­cych nie­wielką wie­dzę na temat histo­rii Pol­ski i Europy Wschod­niej. Fakt, że przed roz­po­czę­ciem tego przed­się­wzię­cia mało wie­dzia­łem o Pol­sce i Pił­sud­skim, oka­zał się korzystny, jako że nie mia­łem żad­nych wstęp­nych uprze­dzeń ani utrwa­lo­nych prze­ko­nań. Pięć lat, setki źró­deł i dwie podróże do Pol­ski – w końcu Nie­złomny mógł się uka­zać dru­kiem.

Moja książka jest nie tylko bio­gra­fią inte­re­su­ją­cej postaci histo­rycz­nej, ale też klu­czem do zro­zu­mie­nia jed­nego z naj­bar­dziej fascy­nu­ją­cych i mało zna­nych frag­men­tów histo­rii Europy. Pozwala jaśniej zoba­czyć przy­czyny wybu­chu II wojny świa­to­wej oraz pojąć pro­blemy współ­cze­snej Europy. Na przy­kład osoby, które znają prze­bieg kon­fliktu pol­sko-bol­sze­wic­kiego i sporo wie­dzą o zawod­no­ści daw­nych zachod­nich soju­szy, z łatwo­ścią zro­zu­mieją, dla­czego Pol­skę tak zanie­po­ko­iło odstą­pie­nie od utwo­rze­nia tar­czy anty­ra­kie­to­wej w 2009 roku. Innym przy­kładem poka­zu­ją­cym wpływ prze­szło­ści na dzień dzi­siej­szy są słowa pre­miera Rosji Wła­di­mira Putina po kata­stro­fie samo­lo­to­wej, w któ­rej w kwiet­niu 2010 roku zgi­nęła 96-oso­bowa pol­ska dele­ga­cja zmie­rza­jąca na obchody sie­dem­dzie­sią­tej rocz­nicy mordu w Katy­niu. Putin wyra­ził wtedy swoje kon­do­len­cje, lecz potem dodał mało dyplo­ma­tycz­nie, że kata­strofa mogła być zemstą losu za okru­cień­stwa, któ­rych Polacy dopusz­czali się pod­czas wojny pol­sko-bol­sze­wic­kiej w 1920 roku. To prawda, że zgi­nęło wów­czas wielu sowiec­kich żoł­nie­rzy, jed­nak nie zostali roz­strze­lani tak jak ci w Katy­niu, lecz pole­gli w walce. Więk­szość z nich stra­ciła życie pod­czas dra­ma­tycz­nego manewru okrą­ża­ją­cego, któ­rym dowo­dził sam Pił­sud­ski. Ów manewr odwró­cił prze­bieg wojny, zapo­bie­ga­jąc komu­ni­stycz­nej rewo­lu­cji w powo­jen­nej Euro­pie. Sowieci, a zwłasz­cza Sta­lin, który oso­bi­ście doświad­czył tej klę­ski, ni­gdy nie wyba­czyli Pola­kom ani Pił­sud­skiemu. Ta wro­gość widoczna jest nawet dzi­siaj, kil­ka­dzie­siąt lat po upadku komu­ni­zmu.

Nie mam wykształ­ce­nia histo­rycz­nego, jed­nak histo­ria zawsze mnie fascy­no­wała, a jako geo­log potra­fię pod­dać oce­nie dużą ilość infor­ma­cji i zin­ter­pre­to­wać je w spo­sób spójny i logiczny. W geo­logii pre­miuje się rze­tel­ność, a nie tylko kre­atyw­ność – tą samą filo­zo­fią kie­ro­wa­łem się, pisząc książkę. W moich żyłach nie pły­nie pol­ska krew, jed­nak zaczą­łem doce­niać Pił­sud­skiego i Pola­ków z żar­li­wo­ścią neo­fity. Mam nadzieję, że moja książka posze­rzy wie­dzę o boga­tym pol­skim dzie­dzic­twie i wkła­dzie Pol­ski do zachod­niej cywi­li­za­cji.

Część I. Triumf i kata­strofa

Część I

Triumf i kata­strofa. Krótka histo­ria Pol­ski

Roz­dział 1. Cyta­dela

Roz­dział 1

Cyta­dela

Widzę oczka dzie­cinne, które patrzą ze zdu­mie­niem, że mogły być takie czasy, gdy wię­zie­nie, a więc to, co jest upo­ko­rze­niem czło­wieka, to, co go przy­bija do ziemi – drgnię­cia zapału w nas jesz­cze budzi, oczy zapala, uśmie­chem lica krasi1.

Józef Pił­sud­ski, 1925

War­szaw­ska Cyta­dela miała zło­wiesz­czą repu­ta­cję naj­le­piej pil­no­wa­nego wię­zie­nia w car­skiej Rosji. Zbu­do­wana przez cara Miko­łaja I po powsta­niu listo­pa­do­wym (1830–1831), wzno­siła się nad brze­giem Wisły na obrze­żach mia­sta. W 1900 roku War­szawa nale­żała do Rosji, gdyż w 1795 w wyniku trze­ciego roz­bioru Pol­ska prze­stała ist­nieć jako samo­dzielne pań­stwo2. Wię­zienny kom­pleks zaj­mo­wał powierzch­nię ponad trzy­dzie­stu sze­ściu hek­ta­rów. Żeby wyty­czyć teren pod jego budowę, Rosja­nie cał­ko­wi­cie znisz­czyli gęsto zalud­niony frag­ment mia­sta, burząc wszyst­kie domy i wyrzu­ca­jąc pięt­na­ście tysięcy ludzi na bruk. Jakby tego było mało, oko­liczni miesz­kańcy, także ci, któ­rych wysie­dlono, musieli zapła­cić za ten wzno­szony na ich oczach ponury sym­bol car­skiego uci­sku. Z wyso­kich murów jeżyły się setki dział wyce­lo­wa­nych nie tylko w prze­prawę przez rzekę. War­szaw­ska Cyta­dela róż­niła się od wielu innych twierdz tym, że zamiast chro­nić miesz­kań­ców leżą­cego pod nią mia­sta, miała wymie­rzać im kary za prze­jawy nie­po­słu­szeń­stwa.

W obrę­bie Cyta­deli znaj­do­wało się dzie­więć masyw­nych budyn­ków, w któ­rych sta­cjo­no­wał rosyj­ski gar­ni­zon. W dzie­sią­tym urzą­dzono naj­su­row­sze wię­zie­nie świata – kaza­maty ukryte w twier­dzy obsa­dzo­nej przez woj­sko oku­pa­cyjne. W słabo oświe­tlo­nych celach wię­ziono i mor­do­wano kolejne poko­le­nia pol­skich patrio­tów – z tego powodu nazy­wano to miej­sce „twier­dzą męczen­ni­ków”. Żela­zne kraty i grube mury spar­tań­skich cel X Pawi­lonu sta­no­wiły zale­d­wie począ­tek tego, z czym musiałby się zmie­rzyć myślący o ucieczce wię­zień. Przy każ­dym wej­ściu i wyj­ściu stali uzbro­jeni żoł­nie­rze. W dzień i w nocy kory­ta­rze patro­lo­wali straż­nicy, któ­rzy czę­sto spraw­dzali cele, budząc więź­niów jaskra­wym świa­tłem latarni. Drzwi celi miały małe otwory z roz­sze­rza­ją­cymi się ku wnę­trzu ostrymi kra­wę­dziami, pozwa­la­jące straż­ni­kom obser­wo­wać całe pomiesz­cze­nie, a więź­niom ogra­ni­cza­jące pole widze­nia. Nie dało się ni­gdzie ukryć, nie można było liczyć choć na chwilę samot­no­ści. Nawet gdyby ktoś zdo­łał się wydo­stać z wię­zien­nego budynku, musiałby jesz­cze poko­nać zamiesz­kany przez pięć tysięcy rosyj­skich żoł­nie­rzy labi­rynt żela­znych bram i naje­żo­nych kol­cami ogro­dzeń. Za murami Cyta­deli konne patrole czuj­nie wypa­try­wały krnąbr­nych ska­zań­ców. Przez dwa­dzie­ścia sie­dem lat uwię­ziono tu tysiące Pola­ków, żad­nemu nie udało się uciec.

Wszystko wska­zy­wało na to, że Józef Pił­sud­ski jest kolej­nym więź­niem, który pod­jął bez­na­dziejną walkę o nie­pod­le­głość Pol­ski. Aresz­to­wano go 22 lutego 1900 roku, a potem przez pra­wie rok prze­trzy­my­wano w osła­wio­nym X Pawi­lo­nie w celi numer 39 prze­zna­czo­nej dla naj­bar­dziej nie­po­praw­nych więź­niów poli­tycz­nych. Sie­dząc w wąskim kar­ce­rze o bie­lo­nych ścia­nach, w któ­rym stało znisz­czone żela­zne łóżko, drew­niany stół i krze­sło, Pił­sud­ski mógł się spo­dzie­wać jedy­nie zsyłki na Sybe­rię. Zbli­ża­jący się pro­ces poka­zowy miał być for­mal­no­ścią. Jako trzy­dzie­sto­dwu­la­tek Pił­sud­ski miał już za sobą pię­cio­let­nie zesła­nie na Sybe­rii. Ska­zano go wtedy w sfin­go­wa­nym pro­cesie, wymie­rza­jąc karę zaska­ku­jąco niską jak na car­skie stan­dardy – Rosjan powstrzy­mała zapewne świa­do­mość, że jego jedyną winą była nie­umie­jęt­ność oceny sytu­acji.

Jed­nak ostat­nia zbrod­nia Pił­sud­skiego nie budziła wąt­pli­wo­ści. Schwy­tano go na gorą­cym uczynku pod­czas dru­ko­wa­nia rewo­lu­cyj­nej gazety, dla­tego nie mógł liczyć na pobłaż­li­wość. Czło­wiek mniej­szego for­matu zapewne by zagi­nął, wessany przez zawiły sys­tem rosyj­skiego wię­zien­nic­twa. Jed­nak Pił­sud­ski, wspie­rany z zewnątrz przez nie­liczną, ale oddaną grupę współ­pra­cow­ni­ków, pla­no­wał ucieczkę. Suk­ces był mało praw­do­po­dobny, wyma­gał cier­pli­wo­ści, uporu i szczę­ścia.

Pierw­szą poważną prze­szkodą w opra­co­wa­niu tego planu, nie mówiąc już o wpro­wa­dze­niu go w życie, był brak moż­li­wo­ści taj­nej wymiany infor­ma­cji. Na odwie­dza­nie więź­niów pozwa­lano rzadko, a wszyst­kie spo­tka­nia odby­wały się pod czuj­nym okiem straż­ni­ków. Wię­zień i jego gość sie­dzieli parę metrów od sie­bie, oddzie­leni dwiema gęstymi kra­tami, co wyklu­czało prze­ka­zy­wa­nie listów. Zresztą noto­ryczni prze­stępcy, do któ­rych zali­czał się Pił­sud­ski, i tak byli tego przy­wi­leju pozba­wieni.

W innych wię­zie­niach grypsy ukry­wano w jedze­niu, zaszy­wano w ubra­niu, wkle­jano do ksią­żek albo szy­fro­wano tajne infor­ma­cje w zwy­kłej kore­spon­den­cji. W Cyta­deli żadna z tych moż­li­wo­ści nie wcho­dziła w grę. Przy­cho­dzące paczki dokład­nie prze­szu­ki­wano i z reguły odsy­łano do nadawcy. Każdy list czy poda­rek, jeśli już dotarł do szczę­śli­wego ska­zańca, był pozba­wiony jakiej­kol­wiek uży­tecz­nej infor­ma­cji. Osoba przy­ła­pana na prze­sy­ła­niu podej­rza­nych mate­ria­łów, bez względu na ich wagę, ryzy­ko­wała osa­dze­nie w Cyta­deli.

Ale choć ucieczka wyda­wała się nie­moż­liwa, pra­co­wało nad nią grono nie­zmor­do­wa­nych zapa­leń­ców z Pol­skiej Par­tii Socja­li­stycz­nej, do któ­rej nale­żał Pił­sud­ski. Już wów­czas ucho­dził nie za jed­nego z wielu poli­tycz­nych bun­tow­ni­ków, lecz za ducho­wego przy­wódcę walki o nie­pod­le­głość. Towa­rzy­sze byli gotowi na wiel­kie ryzyko, żeby go uwol­nić.

Kon­spi­ra­to­rzy otrzy­mali pomoc z zupeł­nie nie­ocze­ki­wa­nej strony. Inten­dent Alek­siej Sie­diel­ni­kow od dwu­dzie­stu sied­miu lat słu­żył w Cyta­deli. Współ­cze­śni bio­gra­fo­wie Pił­sud­skiego opi­sują Rosja­nina jako łagod­nego, szla­chet­nego czło­wieka z siwymi wło­sami i nie­bie­skimi oczami o cie­płym spoj­rze­niu, pozor­nie wier­nego carowi, lecz w skry­to­ści współ­czu­ją­cego nie­doli pol­skich patrio­tów. Ten opis raczej nie pasuje do kogoś, kto spra­wo­wał wła­dzę w X Pawi­lo­nie.

Maria „Gin­tra” Pasz­kow­ska, od nie­dawna człon­kini PPS, pra­cu­jąca także w Sto­wa­rzy­sze­niu Pomocy Więź­niom, prze­ko­nała w jakiś spo­sób łagod­nego straż­nika, by pozwo­lił Pił­sud­skiemu na otrzy­my­wa­nie i wysy­ła­nie listów. Jed­nak Sie­diel­ni­kow nie był jedy­nie bier­nym ele­men­tem tego planu. Otrzy­mane od Pasz­kow­skiej grypsy ukry­wał w swo­jej czapce albo pudełku zapa­łek. Pod pre­tek­stem prze­pro­wa­dze­nia kon­troli wcho­dził do celi Pił­sud­skiego i zosta­wiał czapkę lub zapałki w odpo­wied­nim miej­scu. Gdy po nie wra­cał, wyno­sił odpo­wiedź napi­saną na jedy­nym dostęp­nym więź­niowi papie­rze, czyli na czer­wo­nej bibułce z paczek z papie­ro­sami. W jed­nym z pierw­szych listów prze­szmu­glo­wa­nych do towa­rzy­szy Pił­sud­ski szcze­gó­łowo opi­sał swoje aresz­to­wa­nie w for­mie uro­czego wier­sza. Lek­kość i bez­tro­ska tego nie­ocze­ki­wa­nego utworu doda­wała otu­chy. Czło­wieka o takich zdol­no­ściach nale­żało uwol­nić.

Pasz­kow­ska musiała mieć wielki dar prze­ko­ny­wa­nia, bo Sie­diel­ni­kow dużo ryzy­ko­wał, jego też mogła spo­tkać surowa kara. Nie wia­domo, czy kie­ro­wał się altru­izmem, czy w grę wcho­dziły inne motywy. Ale ponie­waż już wcze­śniej wyka­zy­wał sła­bość do Polek – z jedną się oże­nił – być może Pasz­kow­ska odwo­łała się nie tylko do jego poczu­cia spra­wie­dli­wo­ści. Mógł też po pro­stu uznać, że w dobrze strze­żo­nej Cyta­deli kilka nie­szko­dli­wych listów nie ma zna­cze­nia.

Gdy pro­blem komu­ni­ka­cji został roz­wią­zany, kon­spi­ra­to­rzy sku­pili się na kolej­nym, znacz­nie trud­niej­szym eta­pie. Czas dzia­łał na ich nie­ko­rzyść. Wie­dzieli, że po prze­wie­zie­niu na Sybe­rię Pił­sud­ski może długo nie pożyć. Wcze­śniej zesłano go na połu­dnie, jed­nak tym razem gro­ził mu obóz pracy w zamar­z­nię­tej tun­drze na nie­go­ścin­nej pół­nocy, skąd krnąbrni więź­nio­wie poli­tyczni rzadko wra­cali. Pił­sud­skiego nale­żało uwol­nić przed zesła­niem, ale ucieczka z Cyta­deli wyda­wała się nie­moż­liwa. Jedyną drogą było prze­nie­sie­nie go do sła­biej strze­żo­nej pla­cówki – ale jak tego doko­nać?

Więź­niów prze­no­szono z Cyta­deli jedy­nie z dwóch powo­dów: na pod­sta­wie wska­zań medycz­nych i w przy­padku nie­po­czy­tal­no­ści. Symu­lo­wa­nie cięż­kiej cho­roby praw­do­po­dob­nie nie przy­nio­słoby ocze­ki­wa­nych skut­ków, a nawet gdyby wła­dze w nią uwie­rzyły, wią­zało się to z dużym ryzy­kiem. Ska­za­nych prze­no­szono tylko wtedy, gdy zda­niem władz dany przy­pa­dek prze­kra­czał wie­dzę i umie­jęt­no­ści leka­rzy wię­zien­nych, a Rosja­nie uwa­żali, że szpi­tal w Cyta­deli pora­dzi sobie nawet z naj­cięż­szymi cho­ro­bami i kon­tu­zjami. Ist­niała więc dość prze­ra­ża­jąca moż­li­wość, że miej­scowi dok­to­rzy – któ­rzy nie ucho­dzili za elitę swo­jego zawodu i nie przej­mo­wali się sku­tecz­no­ścią swo­ich dzia­łań – rze­czy­wi­ście zaczną leczyć Pił­sud­skiego. Sto­sun­kowo nie­wielka rana mogłaby się wów­czas zają­trzyć. Poza tym nie było żad­nej gwa­ran­cji, że nawet ciężko chory wię­zień otrzyma jaką­kol­wiek pomoc, śmierć kolej­nego Polaka nikogo by nie zmar­twiła.

Jedy­nym roz­sąd­nym wyj­ściem była więc cho­roba psy­chiczna. Ale objawy lek­kiego obłędu, podob­nie jak pro­blemy zdro­wotne, nie budziły szcze­gól­nego nie­po­koju władz. Potrzebna była wyraź­niej­sza i dokucz­liw­sza mani­fe­sta­cja cho­roby. Żeby otrzy­mać prze­nie­sie­nie, pacjent musiał być zdia­gno­zo­wany przez spe­cja­li­stę, dla­tego kon­spi­ra­to­rzy doszli do wnio­sku, że Pił­sud­ski musi prze­ko­nu­jąco symu­lo­wać symp­tomy znane ówcze­snej medy­cy­nie. Potrzebna była zatem pomoc eks­perta, przy­pad­kowe nie­nor­malne zacho­wa­nie nie wywo­ła­łoby ocze­ki­wa­nych skut­ków. Nie­zmor­do­wana Pasz­kow­ska wyszu­kała miej­sco­wego psy­chia­trę, który dał się prze­ko­nać uro­czej damie, mimo że nie był człon­kiem PPS.

Dok­tor Rafał Radzi­wił­ło­wicz, eks­pert w dzie­dzi­nie dia­gno­zo­wa­nia i lecze­nia para­noi, dostar­czał spi­skow­com cen­nych infor­ma­cji, które następ­nie na maleń­kich skraw­kach papieru prze­my­cano do wię­zie­nia. Pierw­szy lapi­darny list – „Uda­waj obłęd” – pro­po­no­wał spo­sób pozor­nie nie­wy­ko­nalny, ale kolejne szcze­gó­łowe instruk­cje symu­lo­wa­nia para­noi wska­zy­wały drogę na wol­ność. Żeby unik­nąć podej­rzeń, Pił­sud­ski osu­wał się w obłęd powoli. Począt­kowo prze­ja­wiał słabe objawy depre­sji: przy­gnę­bie­nie, brak ape­tytu, nad­mierną sen­ność, prze­stał też mówić. Po kilku tygo­dniach objawy się nasi­liły, Pił­sud­ski zaczął rzu­cać jedze­niem w straż­ni­ków. Wpraw­dzie odma­wia­nie zepsu­tego wię­zien­nego jedze­nia samo w sobie nie było nie­ra­cjo­nalne, jed­nak ten przy­pa­dek wzbu­dził zain­te­re­so­wa­nie. Pił­sud­ski nie chciał nic jeść, twier­dząc, że straż­nicy chcą go otruć. Przyj­mo­wał jedy­nie jaja na twardo i zja­dał je ze sko­rup­kami.

Kiedy zanie­po­ko­jony Sie­diel­ni­kow, który naj­wy­raź­niej nie wie­dział o całym pla­nie, zauwa­żył nisz­czące skutki takiej diety, zaczął przy­no­sić Pił­sud­skiemu sma­ko­łyki z wła­snego stołu. Kupił nawet książkę kuchar­ską, żeby znę­cić więź­nia przy­sma­kami z jego ojczy­stego kraju: barsz­czem, bigo­sem i koł­du­nami. Jed­nak Pił­sud­ski odrzu­cał wszystko – z wyjąt­kiem kilku cze­ko­la­dek, na które sku­sił się zapewne w chwili sła­bo­ści – wciąż jedząc jedy­nie jaja w sko­rup­kach. Do tego kulił się na widok każ­dej osoby w mun­du­rze, dalej utrzy­mu­jąc, że wła­dze chcą go zabić. Całymi nocami pro­wa­dził na głos roz­mowy z nie­wi­dzial­nymi oso­bami. Te dys­ku­sje były tak żywe i reali­styczne, że część straż­ni­ków zaczęła wie­rzyć w duchy nawie­dza­jące celę.

Pił­sud­ski odgry­wał to bar­dzo wia­ry­god­nie – miał zdol­no­ści aktor­skie i posiadł nie­jaką wie­dzę fachową (przez rok stu­dio­wał medy­cynę). Wyczer­pu­jąca maska­rada trwała przez kilka dłu­gich mie­sięcy, a w tym cza­sie do celi napły­wały szcze­gó­łowe instruk­cje symu­lo­wa­nia para­noi, odpo­wia­da­jące pod­ręcz­ni­ko­wym opi­som.

Postę­pu­jący obłęd Pił­sud­skiego sta­no­wił dla władz istotny pro­blem. Choć wynik pro­cesu był oczy­wi­sty, wła­dze chciały go jak naj­bar­dziej nagło­śnić. Co wię­cej, pro­ku­ra­to­rom obie­cano sowite pre­mie za odpo­wied­nie prze­pro­wa­dze­nie tego spek­ta­klu. Wychu­dzony, godny poża­ło­wa­nia i prak­tycz­nie nie­cho­dzący o wła­snych siłach sza­le­niec nie wywo­łałby na sali roz­praw odpo­wied­niego efektu. Za pod­ziemną gazetą roz­sie­wa­jącą po całej Rosji anty­car­ską pro­pa­gandę musiał stać inte­lek­tu­ali­sta, a nie bre­dzący wariat.

Objawy cho­roby psy­chicz­nej wyglą­dały auten­tycz­nie, jed­nak wła­dze zacho­wy­wały podejrz­li­wość. Wcze­śniej więź­nio­wie też pró­bo­wali podob­nych pod­stę­pów, ale oszu­stwa szybko wykry­wano. Komi­sja podej­mu­jąca decy­zję o prze­nie­sie­niu musiała mieć nie­zbity dowód nie­po­czy­tal­no­ści ska­zańca. Dla­tego straż­nicy w Cyta­deli nie­usta­jąco obser­wo­wali Pił­sud­skiego, pró­bu­jąc wychwy­cić naj­mniej­sze oznaki nor­mal­nego zacho­wa­nia. Czę­sto wybu­dzali go z głę­bo­kiego snu, licząc, że wtedy czymś się zdra­dzi. Pił­sud­ski jed­nak ani na chwilę nie zdej­mo­wał maski sza­leńca, choć pod­trzy­my­wa­nie tej gry dużo go kosz­to­wało. Uda­wa­nie dzi­wacz­nych obja­wów odbiło się na jego zdro­wiu; dieta zło­żona z jajek na twardo oraz brak snu bar­dzo go osła­biły, schudł i zro­bił się ospały. Ten stan nie mógł się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność.

Po kilku mie­sią­cach leka­rze z Cyta­deli uwie­rzyli w obłęd. Mimo to wła­dze admi­ni­stra­cyjne pozo­sta­wały scep­tyczne. Zażą­dały, by dia­gnozę potwier­dził rosyj­ski spe­cja­li­sta. Na szczę­ście nie­ugięta Pasz­kow­ska znów pod­jęła sto­sowne dzia­ła­nia.

Dok­tor Iwan Sza­basz­ni­kow był zna­nym rosyj­skim psy­chia­trą, który nie­dawno prze­pro­wa­dził się z Sybe­rii do War­szawy. Pasz­kow­ska odszu­kała go i popro­siła o pomoc. Tłu­ma­czyła, że nie­szczę­sny ska­za­niec jest jej przy­ja­cie­lem z dzie­ciń­stwa i że pobyt w Cyta­deli zała­mał go fizycz­nie i psy­chicz­nie. A jako osoba cał­ko­wi­cie nie­po­czy­talna nie sta­nowi zagro­że­nia dla władz pań­stwa. Czy zatem pan dok­tor mógłby zba­dać więź­nia, a następ­nie zale­cić prze­nie­sie­nie go do szpi­tala psy­chia­trycz­nego, w któ­rym nie­szczę­śnik spę­dziłby resztę życia? Dok­tor przy­stał na prośbę Pasz­kow­skiej – co pew­nie nie powinno dzi­wić – i zgo­dził się zba­dać Pił­sud­skiego. Pasz­kow­ska przy­go­to­wała odpo­wied­nie pismo do urzęd­ni­ków w Cyta­deli z wnio­skiem, by dok­tor Sza­basz­ni­kow wyra­ził opi­nię o sta­nie zdro­wia więź­nia; pismo pod­pi­sała i wysłała ciotka Pił­sud­skiego, Ste­fa­nia Lip­man. Wła­dze nie chciały korzy­stać z usług nie­wia­ry­god­nych ich zda­niem pol­skich psy­chia­trów, jed­nak liczyły się z dia­gnozą sza­no­wa­nego i wykwa­li­fi­ko­wa­nego rosyj­skiego eks­perta.

Kilku straż­ni­ków zapro­wa­dziło Sza­basz­ni­kowa i umun­du­ro­wa­nego leka­rza wię­zien­nego do celi. Na widok mun­du­rów Pił­sud­ski zaczął prze­raź­li­wie krzy­czeć. Było jasne, że w tych warun­kach nie jest moż­liwe żadne rze­telne bada­nie. Sza­basz­ni­kow prze­ko­nał pozo­stałe osoby, by pozwo­liły mu zostać z więź­niem sam na sam. Roz­mowa, która potem miała miej­sce, nie tylko zde­cy­do­wała o losie Pił­sud­skiego, ale wywarła też ogromny wpływ na histo­rię Pol­ski.

Nadzieje na wpro­wa­dze­nie Rosja­nina w błąd szybko się roz­wiały, jako że Sza­basz­ni­kow był rze­czy­wi­ście zna­ko­mi­tym psy­chia­trą. W odróż­nie­niu od leka­rzy z Cyta­deli szybko przej­rzał misterną grę i stwier­dził, że wię­zień jest cał­kiem zdrowy psy­chicz­nie. Ale wraz z poczy­tal­no­ścią ujaw­nił się rów­nież urok oso­bi­sty Pił­sud­skiego. Lekarz i pacjent szybko prze­szli do porządku dzien­nego nad dia­gnozą i zagłę­bili się w roz­mowę, która wcią­gnęła ich obu. Oka­zało się, że na Sybe­rii polo­wali w tych samych lasach, patrzyli w zachwy­cie na te same kra­jo­brazy i tak samo darzyli miło­ścią ten kraj i jego miesz­kań­ców. Oddy­chali tym samym rześ­kim sybe­ryj­skim powie­trzem, widzieli te same jaskrawe kolory sybe­ryj­skiego nieba, z takim samym zdu­mie­niem obser­wo­wali, jak lodo­wate mgły zle­wają się o zacho­dzie słońca z sybe­ryj­ską nocą. Uro­dzony w Buria­cji Sza­basz­ni­kow nie darzył Pola­ków szcze­gólną sym­pa­tią, ale jak wielu Rosjan nie zga­dzał się z twar­dymi car­skimi rzą­dami i dosko­nale zda­wał sobie sprawę, jaki los czeka więź­nia. Naj­wy­raź­niej nie chciał, żeby opre­syjny sys­tem znisz­czył takiego czło­wieka. Pod­czas tej pozor­nie bła­hej roz­mowy nawią­zał z Pił­sud­skim oso­bi­stą więź. Ich wspólne doświad­cze­nia odnio­sły więk­szy sku­tek niż bła­galne poda­nia czy mani­fe­sty poli­tyczne.

Koń­cowy raport dok­tora stwier­dzał, że wię­zień cierpi na „psy­cho­sis hal­lu­ci­na­to­ria actua”, która jest skut­kiem prze­trzy­my­wa­nia w izo­latce w X Pawi­lo­nie. Po prze­nie­sie­niu pacjenta do sana­to­rium należy się spo­dzie­wać zna­czą­cej poprawy. Wła­dze Cyta­deli nie miały powodu, żeby pod­wa­żać orze­cze­nie sza­no­wa­nego leka­rza, który do tego był Rosja­ni­nem. A jego zale­ce­nia dawały nadzieję na poprawę stanu zdro­wia Pił­sud­skiego, bez czego z kolei nie można by zapew­nić odpo­wied­niego prze­biegu pro­cesu. I tak, mimo wielu począt­ko­wych prze­ciw­no­ści, wła­dze zezwo­liły na prze­nie­sie­nie.

Po dzie­się­ciu wyczer­pu­ją­cych mie­sią­cach osią­gnięto pierw­szy cel, jakim było wydo­sta­nie Pił­sud­skiego z Cyta­deli, jed­nak potem nie wszystko poszło zgod­nie z pla­nem. Spi­skowcy wysto­so­wali prośbę, by chory tra­fił do któ­re­goś z kilku pry­wat­nych szpi­tali w War­sza­wie. Były one sła­biej pil­no­wane niż Cyta­dela, a wśród per­so­nelu znaj­do­wali się Polacy, któ­rzy mogli się oka­zać przy­datni. Poza tym na miej­scu była nie­zmor­do­wana Pasz­kow­ska, umie­jąca otwie­rać wiele drzwi. Gdyby wszystko inne zawio­dło, w War­sza­wie zna­la­złaby się wystar­cza­jąca liczba zago­rza­łych zwo­len­ni­ków Pił­sud­skiego zdol­nych do prze­pro­wa­dze­nia szturmu na szpi­tal.

Wła­dze rosyj­skie dosko­nale zda­wały sobie z tego sprawę. Żadna z war­szaw­skich insty­tu­cji nie nada­wała się dla tak cen­nego więź­nia. Pił­sud­ski miał zostać prze­wie­ziony do zakładu psy­chia­trycz­nego w samym sercu car­skiego impe­rium: do szpi­tala pod wezwa­niem świę­tego Miko­łaja Cudo­twórcy w Peters­burgu.

Ku swo­jemu prze­ra­że­niu Pił­sud­ski szybko się prze­ko­nał, że ogromny, trzy­pię­trowy budy­nek, w któ­rym mie­ścił się zakład, nie­wiele różni się od wię­zie­nia. Co gor­sza, PPS nie miała w szpi­talu żad­nych kon­tak­tów, a w mie­ście ist­niał dopiero zalą­żek orga­ni­za­cji. Do czasu usu­nię­cia tych prze­szkód Pił­sud­ski musiał radzić sobie sam.

Wypro­wa­dził się z poje­dyn­czej celi nawie­dza­nej przez wyima­gi­no­wa­nych drę­czy­cieli do sali zbio­ro­wej, w któ­rej prze­by­wało ponad pięć­dzie­się­ciu praw­dzi­wych sza­leń­ców. Jeśli miał jakie­kol­wiek wąt­pli­wo­ści, jak powi­nien się zacho­wy­wać czło­wiek chory psy­chicz­nie, jego nowi współ­lo­ka­to­rzy przez całą dobę udzie­lali mu sto­sow­nych lek­cji. Ich maja­cze­nia były prze­ry­wane gwał­tow­nymi wybu­chami zło­ści, naj­czę­ściej igno­ro­wa­nymi przez per­so­nel. A jeśli straż­nicy inter­we­nio­wali, to ich tera­pia spro­wa­dzała się do wymie­rza­nia cio­sów pałką. Pił­sud­ski prze­żył tu kilka mie­sięcy bez żad­nego kon­taktu ze współ­to­wa­rzy­szami, cały czas uda­jąc obłęd. Z pew­no­ścią musiał nie­kiedy się zasta­na­wiać, czy sam ich plan nie jest przy­pad­kiem czy­stym sza­leń­stwem.

W tym cza­sie mała peters­bur­ska komórka PPS nie usta­wała w wysił­kach. Nie nale­żało się spo­dzie­wać pomocy ze strony per­so­nelu szpi­tala, w któ­rym pra­co­wali głów­nie Rosja­nie nie­da­rzący sym­pa­tią pol­skich zdraj­ców. Wpraw­dzie jed­nym z dwu­na­stu leka­rzy był Polak, dok­tor Bro­ni­sław Cze­czot, jed­nak nie nale­żał on do PPS, więc do końca nie można mu było ufać.

I znów los uśmiech­nął się do spi­skow­ców. Jeden z miej­sco­wych człon­ków PPS skoń­czył wła­śnie stu­dia medyczne. Wła­dy­sław Mazur­kie­wicz spe­cja­li­zo­wał się w cho­ro­bach skóry i po wielu latach nauki w Cesar­skiej Woj­sko­wej Aka­de­mii Medycz­nej zamie­rzał pod­jąć prak­tykę w Łodzi. Jed­nak prze­szko­dziły mu w tym potrzeby par­tii: jeśli ucieczka więź­nia miała się powieść, spi­skowcy musieli mieć wewnątrz swo­jego czło­wieka. Zapy­tali więc Mazur­kie­wicza, czy byłby gotów pod­jąć pracę w zakła­dzie psy­chia­trycz­nym i czy będąc na miej­scu, nie opra­co­wałby jakie­goś planu uwol­nie­nia ich przy­wódcy. Nie cho­dziło o błahą przy­sługę, pomoc w ucieczce wią­zała się z wiel­kim ryzy­kiem i poświę­ce­niem. Upra­gniona kariera mogła się dla dok­tora skoń­czyć, zanim jesz­cze się zaczęła. Nie mówiąc o tym, że sam ryzy­ko­wał życie i wol­ność za kogoś, kogo w ogóle nie znał. A gdyby nawet Pił­sud­skiemu udało się wydo­stać z zakładu, to stałby się zbie­giem w samym sercu tery­to­rium wroga. Jed­nak Mazur­kie­wicz się nie wahał.

Oznaj­mił rodzi­nie i zna­jo­mym, że po der­ma­to­lo­gii zain­te­re­so­wał się nagle psy­chia­trią. Na szczę­ście jego ojciec, który nie miał o niczym poję­cia, był czło­wie­kiem powa­ża­nym w mie­ście i zała­twił synowi mało oble­gane sta­no­wi­sko pomoc­nika leka­rza w szpi­talu świę­tego Miko­łaja Cudo­twórcy.

W tym cza­sie Pił­sud­skiemu coraz trud­niej było symu­lo­wać cho­robę. Nie wie­dząc, czy PPS zna choćby miej­sce jego pobytu, wyznał jed­nemu z leka­rzy, że jest zupeł­nie zdrowy. Jed­nak oni uznali to za nie­zbity dowód na nie­po­czy­tal­ność. Na szczę­ście nie­długo potem dzia­ła­czom PPS udało się prze­ka­zać wia­do­mość: „Nie trać nadziei”. Przed­sta­wie­nie trwało dalej.

Przez sześć mie­sięcy Mazur­kie­wicz pra­co­wał sumien­nie, budząc podziw dyrek­tora pla­cówki swoim zapa­łem i wie­dzą. Żeby nie ścią­gać na sie­bie podej­rzeń, trzy­mał się z daleka od Pił­sud­skiego, uni­kał nawet przy­pad­ko­wych roz­mów. Widy­wał go jedy­nie pod­czas obcho­dów, w któ­rych towa­rzy­szył innym leka­rzom. Zasta­na­wiał się zapewne, czy to poświę­ce­nie okaże się cokol­wiek warte.

14 maja 1901 roku ciężka praca mło­dego leka­rza została nagro­dzona. Tego wie­czoru, gdy na peters­bur­skim Polu Mar­so­wym odby­wał się wielki festyn, powie­rzono mu nad­zór nad całą pla­cówką. Per­so­nel aż się palił, żeby wyjść z ponu­rego gma­chu i uczest­ni­czyć w zaba­wie, a Mazur­kie­wicz chęt­nie wszyst­kich zwal­niał.

Około dwu­dzie­stej, pod­czas ruty­no­wego obchodu, wszedł do sali zbio­ro­wej i wska­zał na Pił­sud­skiego. Oznaj­mił opie­ku­nom, że chory sta­nowi cie­kawy przy­pa­dek, i naka­zał przy­pro­wa­dzić go za pół godziny do swo­jego gabi­netu. Jego pole­ce­nie speł­niono. „Potrzeba mi wię­cej czasu na dokładne bada­nie – powie­dział Mazur­kie­wicz do straż­ni­ków. – Nie musi­cie cze­kać. Zadzwo­nię, kiedy będę was potrze­bo­wał”.

Do tej pory Mazur­kie­wicz widział Pił­sud­skiego jedy­nie w roli pacjenta, więc po zamknię­ciu drzwi przez dłuż­szą chwilę musiał mu się przy­glą­dać w peł­nym napię­cia mil­cze­niu. Czy czło­wiek, dla któ­rego ryzy­ko­wał życie i karierę, jest maja­czą­cym sza­leń­cem czy przy­tom­nie myślą­cym mesja­szem? Wycień­czony, brudny, ze zmierz­wioną czarną brodą, wyczer­pany uda­wa­niem i złą dietą, Pił­sud­ski nie spra­wiał dobrego wra­że­nia.

Na szczę­ście szybko prze­obra­ził się w nor­mal­nego, peł­nego roz­bra­ja­ją­cego uroku czło­wieka, który już wcze­śniej zaskar­bił sobie dozgonną lojal­ność swo­ich zwo­len­ni­ków. Pijąc her­batę i paląc papie­rosy, dwaj męż­czyźni oma­wiali ostat­nie szcze­góły ucieczki. Mazur­kie­wicz wspo­mi­nał póź­niej tę roz­mowę jako zaska­ku­jąco spo­kojną, wręcz żar­to­bliwą.

Już od jakie­goś czasu meto­dycz­nie gro­ma­dził ubra­nie dla Pił­sud­skiego. Przez kilka tygo­dni prze­my­cał w swo­jej lekar­skiej tor­bie poje­dyn­cze czę­ści gar­de­roby i ukry­wał je w labo­ra­to­rium che­micz­nym. Po żar­tach i wymia­nie uprzej­mo­ści wię­zień zdjął z sie­bie brudny szpi­talny pasiak i zaczął się prze­ista­czać w zwy­czaj­nego gościa, który odwie­dził szpi­tal. Modne ubra­nie przy­go­to­wane przez dok­tora leżało na nim cał­kiem dobrze, z wyjąt­kiem sza­po­klaka, który komicz­nie opa­dał mu na oczy. Śmie­jąc się z jego absur­dal­nego roz­miaru, Pił­sud­ski posta­no­wił trzy­mać go w ręku.

Obaj spo­koj­nie wyszli z gabi­netu i ruszyli do głów­nego wyj­ścia. Nie­stety, stało tam kilku straż­ni­ków nie­zna­nych leka­rzowi. Posta­no­wili więc poszu­kać innej drogi, skrę­cili do bocz­nego wej­ścia, ale po dro­dze zatrzy­mało ich kilku posłu­ga­czy, któ­rzy koniecz­nie chcieli omó­wić z dok­to­rem jakąś drobną sprawę. Pod­czas tej pozor­nie swo­bod­nej roz­mowy dok­tor z tru­dem ukry­wał coraz więk­sze zde­ner­wo­wa­nie. Za to Pił­sud­ski zacho­wy­wał się obo­jęt­nie, ze spo­ko­jem palił papie­rosa i uśmie­chał się, gdy Mazur­kie­wicz pró­bo­wał uprzej­mie zakoń­czyć tę poga­wędkę. W końcu posłu­ga­cze poże­gnali się, życząc dok­torowi i jego zna­jo­memu dobrej nocy. Straż­nicy przy bra­mie, roz­po­znaw­szy Mazur­kie­wicza, sta­nęli na bacz­ność. Na szczę­ście dopiero zaczęli służbę, więc nie mieli poję­cia, że ele­gancki towa­rzysz dok­tora nie wcho­dził wcze­śniej na teren szpi­tala. Nie­świa­domi, że stają się wspól­ni­kami prze­stęp­stwa, otwo­rzyli drzwi. Pił­sud­ski wyszedł szyb­kim kro­kiem na chłodne wie­czorne powie­trze. Czło­wiek, który miał oswo­bo­dzić Pol­skę, był wolny.

Pisząc ten roz­dział, autor korzy­stał z nastę­pu­ją­cych mono­gra­fii (pełne opisy biblio­gra­ficzne znajdą Czy­tel­nicy w wyka­zie lite­ra­tury na końcu książki):

Davies, Boże igrzy­sko Hum­ph­rey, Pil­sud­ski: Buil­der of Poland Jędrze­je­wicz, Pił­sud­ski: A Life for Poland Lan­dau, Pil­sud­ski and Poland Pil­sud­ska, Pil­sud­ski: A Bio­gra­phy Pil­sud­ski, The Memo­ries of a Polish Revo­lu­tio­nary and Sol­dier

Pił­sud­ski, Psy­cho­lo­gia więź­nia, w: Pisma zbio­rowe, t. 8, red. Kazi­mierz Świ­tal­ski, Insty­tut Józefa Pił­sud­skiego, War­szawa 1937, s. 187 (wszyst­kie przy­pisy nie­ozna­czone jako „przyp. aut.” pocho­dzą od pol­skiego wydawcy). [wróć]

Dwa wcze­śniej­sze roz­biory, doko­nane w 1772 i 1793 przez Rosję, Prusy i Austrię, uczy­niły z Pol­ski pań­stwo kadłu­bowe. W 1795 zaborcy podzie­lili mię­dzy sie­bie ostat­nie pol­skie tery­to­ria. War­szawa przy­pa­dła Pru­som, lecz w latach 1807–1815 zna­la­zła się w gra­ni­cach utwo­rzo­nego przez Napo­le­ona Księ­stwa War­szaw­skiego. Po klę­sce cesa­rza kon­gres wie­deń­ski przy­znał War­szawę Rosji (przyp. aut.). [wróć]

Roz­dział 2. Mąż prze­zna­cze­nia

Roz­dział 2

Mąż prze­zna­cze­nia

Wpo­jono we mnie wiarę w nie­zwy­kłe prze­zna­cze­nie moje1.

Józef Pił­sud­ski, 1890

Józe­fowi Pił­sud­skiemu (1867–1935) przy­pa­dło w udziale nie­zwy­kłe życie – w dniach naj­więk­szej tra­ge­dii w histo­rii ludz­ko­ści, I wojny świa­to­wej i jej następstw, stał się głów­nym akto­rem na are­nie wyda­rzeń Europy Środ­ko­wej. Uro­dził się w cza­sach, gdy Pol­ska nie ist­niała, w mło­do­ści był wro­giem pań­stwa, a potem głową pań­stwa. Po dra­ma­tycz­nej ucieczce z war­szaw­skiej Cyta­deli w 1901 roku stał się legendą, czło­wie­kiem wyję­tym spod prawa, sprawcą naj­bar­dziej zuchwa­łego w histo­rii Europy napadu na pociąg. Zra­bo­wane wtedy pie­nią­dze zostały wyko­rzy­stane na finan­so­wa­nie dzia­łal­no­ści rewo­lu­cyj­nej kie­ro­wa­nej ze sto­sun­kowo przy­chyl­nej Pola­kom Austrii. Pił­sud­ski, który miał nikłą wie­dzę woj­skową, zor­ga­ni­zo­wał tam nie­wielką i począt­kowo źle wypo­sa­żoną grupę par­ty­zancką, któ­rej człon­ko­wie stali się póź­niej rdze­niem pol­skiej armii. Jego prze­wi­dy­wa­nia, że wojna jest nie­uchronna i może sta­no­wić oka­zję do wybi­cia się Pol­ski na nie­pod­le­głość, oka­zały się nie­zwy­kle trafne. Pił­sud­ski męż­nie wal­czył pod­czas Wiel­kiej Wojny, dowo­dząc jako austriacki gene­rał słyn­nymi Legio­nami Pol­skimi. Sta­nął nie tyle po stro­nie państw cen­tral­nych, ile prze­ciwko cara­towi. Po upadku Rosji został przez Niem­ców inter­no­wany za odmowę zło­że­nia przy­sięgi wier­no­ści cesa­rzowi. Pod koniec wojny ode­słano go – podob­nie jak Lenina – spe­cjal­nym pocią­giem do kraju, gdzie „zna­lazł wła­dzę leżącą na ulicy”.

Wskrze­sza­jąc Rzecz­po­spo­litą, która była przy­po­mnie­niem dum­nej histo­rii kraju, Pił­sud­ski jako głowa pań­stwa przy­wró­cił w Pol­sce par­la­ment i wpro­wa­dził lewi­cowe pryn­cy­pia. Jako mar­sza­łek oso­bi­ście dowo­dził dra­ma­tycz­nym kontr­na­tar­ciem prze­ciwko Armii Czer­wo­nej, która była o krok od zasia­nia komu­ni­stycz­nej rewo­lu­cji w wycień­czo­nej wojną Euro­pie. Zaska­ku­jące zwy­cię­stwo Pola­ków, „Cud nad Wisłą”, zakoń­czyło jedną z decy­du­ją­cych, choć mało zna­nych bitew zachod­niej cywi­li­za­cji. Po trak­ta­cie ryskim z 1921 roku bol­sze­wicy wyco­fali się z troc­ki­stow­skiej poli­tyki sze­rze­nia mię­dzy­na­ro­do­wej rewo­lu­cji i ogra­ni­czyli do reali­za­cji wyzna­czo­nego przez Sta­lina bar­dziej umiar­ko­wa­nego celu, jakim było usta­no­wie­nie socja­li­zmu w jed­nym pań­stwie. Dzięki Pił­sud­skiemu Europa unik­nęła komu­ni­zmu, przy­naj­mniej na jedno poko­le­nie.

Pił­sud­ski dostrze­gał sła­bość małych euro­pej­skich kra­jów, dla­tego opo­wia­dał się za fede­ra­cją państw sło­wiań­skich pod pol­skim prze­wod­nic­twem. Idea ta sta­no­wiła odpo­wied­nik sys­temu fede­ral­nego, jakim była unia pol­sko-litew­ska, pań­stwo, które przez trzy stu­le­cia odgry­wało w Euro­pie Wschod­niej ogromną rolę. W latach mię­dzy­wo­jen­nych próby zre­kon­stru­owa­nia tej poli­tyki były albo mało znane, albo przed­sta­wiano je w nie­wła­ści­wym świe­tle. Powsta­nie fede­ra­cji kaza­łoby Niem­com i Rosji poważ­nie się zawa­hać przed roz­po­czę­ciem kolej­nej wojny. Nie­stety, sąsie­dzi Pol­ski odrzu­cili ten ambitny plan.

Będąc u szczytu wła­dzy, Pił­sud­ski wyco­fał się z życia poli­tycz­nego i jak Cyn­cy­nat wybrał pro­ste życie na wsi2. Jed­nak po kilku latach tej sie­lanki twórca nie­pod­le­głej Rzecz­po­spo­li­tej nie umiał pogo­dzić się z kon­flik­tami prze­że­ra­ją­cymi sys­tem par­la­men­tarny wypa­czany przez jego prze­ciw­ni­ków. Wie­dział prze­cież, że zachłanni sąsie­dzi doko­nali roz­bio­rów Pol­ski wła­śnie wtedy, gdy walka roz­ma­itych stron­nictw i nad­uży­wa­nie demo­kra­cji osła­biły i podzie­liły kraj, czy­niąc go bez­bron­nym wobec obcej inter­wen­cji. Żeby do tego nie dopu­ścić, Pił­sud­ski wró­cił do wła­dzy jako dyk­ta­tor, choć według ówcze­snych stan­dar­dów była to dyk­ta­tura łagodna.

Życie Pił­sud­skiego miało wiele nie­ocze­ki­wa­nych zakrę­tów, dla­tego warto się zasta­no­wić nad miej­scem tego czło­wieka w histo­rii. Gdyby zmarł w wieku dwu­dzie­stu pię­ciu lat, byłby nikomu nie­znaną posta­cią. Gdyby zmarł jako pięć­dzie­się­cio­la­tek, zapi­sałby się na kar­tach histo­rii w mało zna­czą­cym przy­pi­sie. Śmierć w wieku pięć­dzie­się­ciu pię­ciu lat, po zwy­cię­stwie nad Armią Czer­woną i usta­no­wie­niu w Pol­sce repu­bliki par­la­men­tar­nej, zapew­ni­łaby mu hono­rowe miej­sce w pan­te­onie boha­te­rów zachod­niej cywi­li­za­cji. Ale gdy Pił­sud­ski umie­rał w wieku sześć­dzie­się­ciu sied­miu lat, blask tego boha­ter­stwa znacz­nie przy­gasł po deka­dzie auto­ry­tar­nych rzą­dów. Gdyby żył pięć lat dłu­żej i odparł atak faszy­stow­skich Nie­miec na Pol­skę, odzy­skałby świe­tlane miej­sce w histo­rii.

Mimo wiel­kich zasług Pił­sud­ski jest pamię­tany na Zacho­dzie – o ile w ogóle się o nim pamięta – jako zrzę­dliwy, nie­zbyt groźny dyk­ta­tor mało zna­czą­cego pań­stwa. Warto jed­nak mieć na uwa­dze, że to on przy­wró­cił do życia Pol­skę, która stała się pierw­szym celem w II woj­nie świa­to­wej – została zaata­ko­wana z dwóch stron przez Niemcy i Rosję. Wyda­rze­nie to nie było histo­rycz­nym wyjąt­kiem, już wcze­śniej ci sami wro­go­wie trzy­krot­nie doko­ny­wali roz­bioru Pol­ski. Pił­sud­ski pro­wa­dził naro­dową poli­tykę z socja­li­stycz­nym zabar­wie­niem, dla­tego czę­sto myl­nie zali­cza się go do faszy­stów, cho­ciaż w rze­czy­wi­sto­ści sprze­ci­wiał się ich filo­zo­fii poli­tycz­nej i był jedy­nym euro­pej­skim przy­wódcą, który chciał ją wyko­rze­nić, zanim Niemcy uro­sły w potęgę.

Pił­sud­ski ucho­dził za szorst­kiego prag­ma­tyka, co miało swoje pod­stawy. Po wielu latach dzia­łal­no­ści poli­tycz­nej, naj­pierw w pod­zie­miu, a potem na pierw­szej linii frontu, nie lubił kwie­ci­stych fraz ani nie był skłonny do kom­pro­mi­sów, koniecz­nych nie­kiedy dla sku­tecz­nych rzą­dów demo­kra­cji. Jego prze­ciw­nicy, zarówno w kraju jak i za gra­nicą, lepiej posłu­gi­wali się pro­pa­gandą. Pił­sud­ski nie miał opo­rów przed uży­wa­niem siły, nawet zapo­bie­gaw­czo, jeśli pozwa­lało to osią­gnąć wyzna­czone cele. Bra­ko­wało mu zro­zu­mia­łej, spój­nej filo­zo­fii poli­tycz­nej, z roz­bra­ja­jącą łatwo­ścią zmie­niał sojusz­ni­ków. Nie pro­wa­dził też sta­łej poli­tyki, miał za to jeden cel: nie­pod­le­głość Pol­ski.

Pomimo tych wad jego nie­ugięta wola i kla­rowna wizja celu uczy­niły z niego w klu­czo­wym momen­cie histo­rycz­nym wybit­nego przy­wódcę, a jego życie stało się przy­kła­dem triumfu prze­gra­nej sprawy. Pod tym wzglę­dem można go porów­nać do Chur­chilla. Zbi­gniew Brze­ziń­ski, były doradca do spraw bez­pie­czeń­stwa naro­do­wego USA, nazwał Pił­sud­skiego „dro­go­wska­zem, który umiał roz­pa­lić wśród pol­skich patrio­tów chęć dzia­ła­nia i goto­wość do poświę­ceń”3. Pił­sud­ski miał szcze­gólny instynkt: potra­fił inspi­ro­wać, wie­dział, jak zdo­być wła­dzę i jak ją wzmac­niać poprzez odpo­wied­nie dzia­ła­nia poli­tyczne. Dla­tego należy go zali­czyć do elity euro­pej­skich mężów stanu.

Choć Pol­ska znik­nęła z mapy Europy pra­wie sto lat przed jego naro­dzi­nami, Pił­sud­ski został ukształ­to­wany przez histo­rię swo­jego kraju. Hra­bia Carlo Sfo­rza, któ­rego rodzina ode­grała w histo­rii Pol­ski zna­czącą rolę, tak pisał w 1930 roku:

Można badać życie i dzia­łal­ność Crom­wella czy Bona­par­tego bez cią­głego myśle­nia o powsta­niu Anglii czy o namięt­no­ściach Fran­cji. Ale nie da się zro­zu­mieć postaci Pił­sud­skiego ani roli, jaką ode­grał, bez zro­zu­mie­nia daw­nej Pol­ski4.

Dla Pola­ków współ­cze­snych Pił­sud­skiemu histo­ria nie była zbio­rem nud­nych fak­tów, ale żywym mostem łączą­cym ich z dniami chwały i nie­pod­le­gło­ści. W cza­sach pań­stwo­wego nie­bytu naj­więk­szym kapi­ta­łem Pol­ski była pamięć o daw­nej świet­no­ści. Ta pamięć w połą­cze­niu z wiarą kato­licką utrzy­my­wała przy życiu uśpiony pol­ski nacjo­na­lizm i umoż­li­wiła wskrze­sze­nie pań­stwa pol­skiego.

Pił­sud­ski był pod wie­loma wzglę­dami ucie­le­śnie­niem pol­skiej histo­rii, a jego życio­rys jest jak pod­su­mo­wa­nie całego tysiąc­le­cia jej wzlo­tów i upad­ków. Życie tego czło­wieka staje się szcze­gól­nie inte­re­su­jące, gdy pró­buje się je poznać i zro­zu­mieć z takiej per­spek­tywy. Mawia się, że histo­ria nie lubi się powta­rzać, ale lubi się rymo­wać. We fra­pu­ją­cej opo­wie­ści o Pił­sud­skim wątki z dzie­jów Pol­ski roz­brzmie­wają jako wyraźny motyw prze­wodni.

Nie­stety, poza Europą Wschod­nią histo­ria Pol­ski jest prak­tycz­nie nie­znana, a znaczna część tej „wie­dzy” jest błędna. Powsta­nie i upa­dek pol­sko-litew­skiej Rzecz­po­spo­li­tej Obojga Naro­dów to ciąg dra­ma­tycz­nych wyda­rzeń, jed­nak nie­wiele osób zna ich dokładny prze­bieg. Jed­nym z powo­dów tej igno­ran­cji jest fakt, że Pol­skę omi­nęło wiele powszech­nie zna­nych doświad­czeń koja­rzo­nych z histo­rią Europy: wielka epi­de­mia dżumy, wojna stu­let­nia czy refor­ma­cja. Pol­ska nie włą­czyła się w eks­plo­ra­cję i pod­bój Nowego Świata i mimo dostępu do Morza Bał­tyc­kiego nie miała impo­nu­ją­cej floty. Walka o domi­na­cję mię­dzy Fran­cją, Hisz­pa­nią i Anglią, a także machi­na­cje Świę­tego Cesar­stwa Rzym­skiego (o któ­rym Wol­ter mówił, że nie było ani święte, ani rzym­skie, ani nie było cesar­stwem) w nikłym stop­niu wpły­wały na losy Pol­ski. Wiele osób uważa, że histo­ria Pol­ski jest jedy­nie roz­dzia­łem histo­rii Rosji, nie zdają sobie jed­nak sprawy, że aż do początku XVIII wieku Pol­ska była od Rosji sil­niej­sza.

Prawdę histo­ryczną, o ile taka ist­nieje, znie­kształ­cają czę­sto uprze­dze­nia tych, któ­rzy piszą histo­rię. A histo­rię z reguły piszą zwy­cięzcy, dalecy od obiek­ty­wi­zmu. W przy­padku Pol­ski te znie­kształ­ce­nia były doko­ny­wane świa­do­mie, przez dwie­ście lat sta­no­wiły oś nega­tyw­nej pro­pa­gandy, inspi­ro­wa­nej w znacz­nej mie­rze przez mocar­stwa, które dopro­wa­dziły do upadku pań­stwa pol­skiego, i mają­cej uspra­wie­dli­wić ich dzia­ła­nia. Prze­ja­wiało się to na wielu pozio­mach, od rewi­zjo­ni­zmu histo­rycz­nego po nie­smaczne żarty. W rze­czy­wi­sto­ści Pol­ska była kie­dyś jed­nym z naj­po­tęż­niej­szych, naj­le­piej roz­wi­nię­tych i naj­bar­dziej postę­po­wych państw na świe­cie, nie bez powodu uwa­żano ją za kolebkę kla­sycz­nego libe­ra­li­zmu. Wiele osób byłoby zdu­mio­nych, dowie­dziaw­szy się, że Pol­ska wiele razy oca­liła zachod­nią cywi­li­za­cję, i to prak­tycz­nie bez­in­te­re­sow­nie. Przez wieki bro­niła chrze­ści­jań­skiej Europy przed najaz­dami – Mon­go­łów, Moskali, Tata­rów, Tur­ków i wresz­cie komu­ni­stycz­nych hord. Zda­niem czę­ści Pola­ków te zasługi ni­gdy nie docze­kały się odpo­wied­niego uzna­nia ze strony Zachodu.

Zna­cze­nie odro­dzo­nej Pol­ski można zro­zu­mieć jedy­nie we wła­ści­wym kon­tek­ście, do czego nie­zbędne jest przed­sta­wie­nie histo­rii tego kraju cho­ciażby w ogól­nym zary­sie. Na szczę­ście to pasjo­nu­jąca opo­wieść. Żeby naprawdę doce­nić wagę triumfu Pol­ski po I woj­nie świa­to­wej, należy mieć świa­do­mość poprze­dza­ją­cej go tra­ge­dii. Jak pisał Adam Mic­kie­wicz w Panu Tade­uszu: „Ojczy­zno moja! ty jesteś jak zdro­wie; ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stra­cił”.

Odro­dze­nie pań­stwa pol­skiego w XX wieku nie było czymś wyjąt­ko­wym, wiele mniej­szych wie­lo­et­nicz­nych kra­jów Europy Środ­ko­wej rów­nież wybiło się na nie­pod­le­głość. Dla Węgrów, Cze­chów, Ser­bów czy Chor­wa­tów epoka śre­dnio­wie­cza jest szczy­to­wym punk­tem tra­dy­cji naro­do­wej, wspa­niałą prze­szło­ścią pogrze­baną przez pod­boje sil­niej­szych sąsia­dów. W więk­szo­ści przy­pad­ków te utra­cone impe­ria są trak­to­wane jak natu­ralne gra­nice histo­ryczne, zazwy­czaj obej­mu­jące znacz­nie więk­sze tery­to­ria niż te wyty­czone współ­cze­śnie. Utrata histo­rycznego zna­cze­nia, świa­do­mość, że kie­dyś się było potęż­nym pań­stwem, sta­no­wią ważny kom­po­nent psy­cho­lo­gii środ­ko­wo­eu­ro­pej­skich kra­jów, który pozwala wyja­śnić ich współ­cze­sny agre­sywny nacjo­na­lizm. W XIX wieku w Pol­sce i innych ujarz­mio­nych pań­stwach w dziwny spo­sób łączyły się kon­cep­cje libe­ra­li­zmu i nacjo­na­lizmu, two­rząc razem roman­tyczną rein­ter­pre­ta­cję prze­szło­ści, która jawiła się jako wyide­ali­zo­wany „złoty wiek” naro­do­wej wol­no­ści i potęgi. Zna­jo­mość dzie­jów Pol­ski pomaga pojąć dzieje Europy Środ­kowo-Wschod­niej, gdzie nawet dziś ludzie myślą w kate­go­riach histo­rycz­nych, co Ame­ry­ka­nom wydaje się nie­zro­zu­miałe.

Zagłę­bie­nie się w histo­rię Pol­ski pozwoli nam poznać bogac­two jed­nej z naj­bar­dziej nie­zwy­kłych kul­tur zachod­niej cywi­li­za­cji, sta­no­wią­cej tło życia Pił­sud­skiego. Bada­nie prze­szło­ści nie jest jed­nak ste­ryl­nym wymie­nia­niem dat i nazwisk, to dyna­miczny, żywy pro­ces pełen roz­ma­itych odnie­sień. „Czy nie jest tak, że nie­raz toczymy dziś spory o prze­szłość, sądząc, że spie­ramy się o prawdy dnia dzi­siej­szego?”5. Odnosi się to szcze­gól­nie do Pola­ków żyją­cych w epoce Pił­sud­skiego, któ­rzy jako znie­wo­lony naród nie­usta­jąco ana­li­zo­wali swoją zaka­zaną histo­rię, szu­ka­jąc w niej inspi­ru­ją­cych postaw i zda­rzeń uspra­wie­dli­wia­ją­cych walkę o nie­pod­le­głość.

Pisząc ten roz­dział, autor korzy­stał z nastę­pu­ją­cych mono­gra­fii:

Dzie­wa­now­ski, Pił­sud­ski: A Euro­pean Fede­ra­list Gar­licki, Józef Pił­sud­ski John­son, Cen­tral Europe Mich­nik, Let­ters from Pri­son Sfo­rza, Twórcy nowej Europy Sny­der, Rekon­struk­cja naro­dów

Cyt. za: Wła­dy­sław Pobóg-Mali­now­ski, Nie­znane listy Józefa Pił­sud­skiego, „Zeszyty Histo­ryczne” 1962, nr 2, s. 215. [wróć]

Cyn­cy­nat (V w. p.n.e.), rzym­ski gene­rał i dyk­ta­tor, który po poko­na­niu wro­gów repu­bliki zre­zy­gno­wał ze sta­no­wi­ska, dobro­wol­nie oddał całą wła­dzę i wró­cił na wieś. Uwa­żany za wzór skrom­no­ści i cnót oby­wa­tel­skich (przyp. aut.). [wróć]

Cata­log of Col­lec­tions, Pił­sud­ski Insti­tute, 5 (przyp. aut.). [wróć]

Carlo Sfo­rza, Twórcy nowej Europy (cyto­wany frag­ment prze­ło­żono na nowo). [wróć]

Adam Mich­nik, Roz­mowa w Cyta­deli, „Zeszyty Histo­ryczne” 1983, nr 64, s. 55. [wróć]

Roz­dział 3. Dawna Pol­ska

Roz­dział 3

Dawna Pol­ska

Nie da się zro­zu­mieć postaci Pił­sud­skiego ani roli, jaką ode­grał, bez zro­zu­mie­nia daw­nej Pol­ski.

hra­bia Carlo Sfo­rza, 1930

Histo­ria Pol­ski staje się skom­pli­ko­wana za sprawą pod­sta­wo­wego pyta­nia: jaka Pol­ska i gdzie? Pol­ska zaj­mo­wała zmie­nia­jące się w ciągu wie­ków tery­to­rium na roz­le­głej rów­ni­nie pomię­dzy Morzem Bał­tyc­kim i Kar­pa­tami, zmie­niała się też w sen­sie poli­tycz­nym i etnicz­nym, miała okresy świet­no­ści i lata upadku. Patrząc na XVII-wieczne mapy, ze zdzi­wie­niem widzimy, że ówcze­sna Pol­ska była naj­więk­szym pań­stwem Europy, w jej gra­ni­cach znaj­do­wały się tereny uwa­żane na ogół za zawsze przy­na­leżne Rosji albo Niem­com. Dwa wieki póź­niej Pol­ski już nie ma na mapie. To nie­sa­mo­wite znik­nię­cie jest tym dziw­niej­sze, że ten naj­bar­dziej zmi­li­ta­ry­zo­wany kraj w Euro­pie nie prze­grał w mię­dzy­cza­sie żad­nej dużej wojny. Wyja­śnie­nie tej geo­po­li­tycz­nej zagadki jest skom­pli­ko­wane, ale spro­wa­dza się wła­ści­wie do wspo­ma­ga­nego naro­do­wego samo­bój­stwa o skali nie­spo­ty­ka­nej wcze­śniej w ludz­kich dzie­jach.

Czę­sto się mówi, że tra­ge­dią Pol­ski jest jej poło­że­nie geo­gra­ficzne. Brak natu­ral­nych barier na wscho­dzie i zacho­dzie, z wyjąt­kiem bagien Pole­sia, wysta­wiał ją na łup najeźdź­ców: Ger­ma­nów, Węgrów, Mon­go­łów, Tur­ków, Tata­rów, Szwe­dów i Rosjan. Ale otwarte rów­niny słu­żyły też jako dwu­kie­run­kowy szlak, który czę­sto przy­no­sił Pol­sce korzy­ści. Przez więk­szą część swo­jej histo­rii to ona miała prze­wagę nad sąsia­dami. Pol­scy kró­lo­wie wła­dali na Węgrzech i w Cze­chach, przez krótki czas Polak zasia­dał na car­skim tro­nie. Pol­skie woj­ska trzy­krot­nie przy­czy­niły się do zdo­by­cia Moskwy, dwa razy zosta­wia­jąc po sobie jedy­nie zglisz­cza1. Prusy, które stały się zaląż­kiem Cesar­stwa Nie­miec­kiego, przez kil­ka­set lat były feu­dal­nie pod­le­głe pol­skiej Koro­nie, a unia Pol­ski z Litwą stwo­rzyła potężne mocar­stwo, roz­cią­ga­jące się od Bał­tyku po Morze Czarne.

Pol­ska zawdzię­czała wiele swo­ich suk­ce­sów nie tyle woj­nom, ile świa­tłej poli­tyce. Przez setki lat była jed­nym z naj­bar­dziej tole­ran­cyj­nych kra­jów Europy i czę­sto rzą­dziła sąsied­nimi kra­jami na ich prośbę. Co wię­cej, w odróż­nie­niu od więk­szo­ści swo­ich sąsia­dów przez ponad tysiąc lat odma­wiała przy­łą­cze­nia się do Świę­tego Cesar­stwa Rzym­skiego, sta­wiała opór Moskwie, unik­nęła tatar­skiego jarzma i nie stała się ofiarą turec­kiej oku­pa­cji.

Tak naprawdę Pol­ska jest dyna­micz­nym poję­ciem histo­rycz­nym. W cza­sach naj­więk­szego roz­kwitu nale­żały do niej – w czę­ści lub w cało­ści – zie­mie nie tylko dzi­siej­szej Pol­ski, ale też Litwy, Bia­ło­rusi, Rumu­nii, Rosji, Łotwy, Esto­nii i Ukra­iny. Poło­że­nie na wschod­nich rubie­żach Europy czy­niło z niej sza­niec chrze­ści­jań­stwa, a jej woj­ska wiele razy powstrzy­my­wały najazdy bar­ba­rzyń­ców gro­żące znisz­cze­niem zachod­niej cywi­li­za­cji. Bywały okresy, że Pol­ska zali­czała się do naj­więk­szych i naj­po­tęż­niej­szych państw euro­pej­skich z wysoko roz­wi­nię­tymi insty­tu­cjami demo­kra­tycz­nymi i libe­ral­nymi. Ale były też czasy, kiedy Pol­ska nie miała swo­jej rze­czy­wi­stej repre­zen­ta­cji, a spo­łe­czeń­stwo cier­piało pod rzą­dami okrut­nych, wręcz zbrod­ni­czych reżi­mów.

Mimo trud­nego poło­że­nia geo­gra­ficz­nego losy Pol­ski nie były z góry prze­są­dzone. W cudowny spo­sób prze­trwała ona zmienne koleje losu – nawet jeśli nie jako pań­stwo, to jako idea – cza­sem opusz­czona, ale ni­gdy zapo­mniana, a jej dumną histo­rię wskrze­szano, żeby zjed­no­czyć naród w cza­sach zagro­że­nia. Przez ponad sie­dem stu­leci Pol­ska była nie­za­leż­nym kró­le­stwem i liczą­cym się gra­czem na poli­tycz­nej sce­nie Europy Wschod­niej, a ten okres świet­no­ści pozo­sta­wił po sobie poczu­cie histo­rycz­nego prze­zna­cze­nia, które pozwo­liło jej opie­rać się wszyst­kim oku­pan­tom i w końcu zrzu­cić nie­wolę2.

W cza­sach Impe­rium Rzym­skiego tereny obec­nej Pol­ski były zasie­dlone głów­nie przez ple­miona sło­wiań­skie. Jedno z nich, Pola­nie – co ozna­cza „ludzie miesz­ka­jący wokół pola” – osia­dło w dorze­czu środ­ko­wej Warty; od nich wzięła się póź­niej nazwa pań­stwa. Choć ludy zamiesz­ku­jące pol­skie rów­niny pro­wa­dziły podobny tryb życia, to sta­no­wiły skom­pli­ko­waną mie­szankę róż­nych grup etnicz­nych mówią­cych roz­ma­itymi języ­kami i wyzna­ją­cych różne wie­rze­nia. Nie wiemy dokład­nie, w jaki spo­sób pol­sko­ję­zyczne ple­miona zdo­były pozy­cję domi­nu­jącą – po tych wyda­rze­niach nie pozo­stały żadne ślady pisane3.

W odróż­nie­niu od swo­ich sąsia­dów Pol­ska nie powstała na ducho­wym fun­da­men­cie Cesar­stwa Rzym­skiego ani jego następcy, chrze­ści­jań­skiego Zachodu. Na wscho­dzie cała cywi­li­za­cja rosyj­ska nosi głę­bo­kie piętno Rzymu w jego bizan­tyj­skim kształ­cie. Na zacho­dzie spo­łe­czeń­stwa zostały pod­dane wcze­snym wpły­wom Kościoła kato­lic­kiego. I choć rzym­scy kupcy poszu­ku­jący „złota Pół­nocy”, czyli bursz­tynu, już w I wieku zapusz­czali się na tereny dzi­siej­szej Pol­ski, przez kolejne tysiąc­le­cie kon­takty te były ogra­ni­czone i nie zosta­wiły po sobie trwa­łych śla­dów. Patrząc z zachod­niej per­spek­tywy, można odnieść wra­że­nie, że Pol­ska zawsze była połą­czona z chrze­ści­jań­stwem, jed­nak tak naprawdę przez okres sta­no­wiący połowę ist­nie­nia Kościoła nie miała z nim żad­nych więzi. Jesz­cze tysiąc lat po naro­dzi­nach Jezusa pogań­ska Pol­ska była pogra­ni­czem zachod­niej cywi­li­za­cji; z dala od wiel­kich migra­cji i szla­ków han­dlo­wych, w izo­la­cji od Rzymu roz­wi­jała się w pań­stwo naro­dowe z rdzenną kul­turą, języ­kiem i wie­rze­niami. Pol­ska późno dołą­czyła do Zachodu i jed­no­cze­śnie do chrze­ści­jań­stwa, ale zro­biła to z żar­li­wo­ścią neo­fity.

W VIII i IX wieku nie­liczne wyprawy Fran­ków napo­ty­kały za Łabą pry­mi­tywne sło­wiań­skie ple­miona odda­jące cześć natu­rze i miesz­ka­jące w odizo­lo­wa­nych od sie­bie osa­dach. Te samo­wy­star­czalne orga­ni­za­cje kla­nowe mogły być źró­dłem sil­nych skłon­no­ści regio­na­li­stycz­nych, któ­rych nie da się wyja­śnić – tak jak w Wiel­kiej Bry­ta­nii, Fran­cji czy Wło­szech – róż­ni­cami etnicz­nymi. Dawne spo­łecz­no­ści kla­nowe uważa się czę­sto za psy­cho­lo­giczne źró­dło upar­tej nie­chęci Pola­ków do wła­dzy cen­tral­nej oraz zalą­żek uni­ka­to­wej i sto­sun­kowo licz­nej war­stwy szla­chec­kiej, która miała uprzy­wi­le­jo­waną pozy­cję w pań­stwie.

Mimo ist­nie­nia sil­nej struk­tury kla­no­wej, w IX wieku – w tym samym cza­sie Karol Wielki doko­ny­wał połą­cze­nia swo­jego Impe­rium Karo­liń­skiego z Kościo­łem rzym­skim – zaczęła się wyła­niać wśród proto-Pola­ków pierw­sza rdzenna wła­dza regio­nalna. Słabo udo­ku­men­to­wane i dość nie­wy­raźne zarysy pań­stwa naro­do­wego powstały wraz z utwo­rze­niem dyna­stii Pia­stów, która w IX wieku miała sie­dzibę w Gnieź­nie. A już w X wieku pia­stow­ski książę Mieszko (922–992) wła­dał kra­jem mogą­cym się pochwa­lić roz­wi­nię­tym sys­te­mem fiskal­nym, impo­nu­jącą sie­cią zam­ków i regu­larną armią zło­żoną z trzech tysięcy kon­nych. Ówcze­sna Pol­ska była pań­stwem naro­do­wym, nie­za­leż­nym od zachod­niego chrze­ści­jań­stwa, zapewne jako jedyny taki byt poli­tyczny w śre­dnio­wiecz­nej Euro­pie. Jed­nak czasy tej świet­nej izo­la­cji powoli się koń­czyły. Chrze­ści­jań­stwo pod­cho­dziło coraz bli­żej: od zachodu rzym­ski kato­li­cyzm, od wschodu Kościół pra­wo­sławny. Islam nie roz­lał się jesz­cze po Euro­pie Środ­ko­wej, jed­nak i on miał stać się kie­dyś zagro­że­niem dla pol­skiej suwe­ren­no­ści.

Kiedy w 955 roku woj­ska nie­miec­kiego króla Ottona I Wiel­kiego (912–973) z zamia­rem pod­bi­cia i nawró­ce­nia pogań­skich sąsia­dów prze­kro­czyły Łabę, stało się jasne, który odłam chrze­ści­jań­stwa prze­waży na pol­skich zie­miach. Wyda­rze­nie to stało się począt­kiem nie­prze­rwa­nej walki poli­tycz­nej i kul­tu­ro­wej mię­dzy Pola­kami a Niem­cami.

Mieszko był męż­nym wojow­ni­kiem, jed­nak widząc nie­uchron­ność klę­ski mili­tar­nej i groźbę wchło­nię­cia pań­stwa przez Święte Cesar­stwo Rzym­skie, dopro­wa­dził do zawar­cia kom­pro­misu. Zgo­dził się przejść na chrze­ści­jań­stwo, ale spryt­nie popro­sił, by jego kraj zna­lazł się pod bez­po­śred­nią jurys­dyk­cją i ochroną papieża, a nie nie­miec­kiego władcy, który wła­śnie dopro­wa­dził do znisz­cze­nia zger­ma­ni­zo­wa­nych zachod­nich sąsia­dów Pol­ski. Dzięki temu roz­wią­za­niu dyna­stia Pia­stów nie tylko prze­trwała, ale też obro­niła się przed zabor­czo­ścią Niem­ców.

Za począ­tek histo­rii Pol­ski czę­sto uznaje się rok 966, w któ­rym Mieszko przy­jął chrzest, czy­niąc księ­stwo Polan czę­ścią chrze­ści­jań­skiego Zachodu. Pol­ska otrzy­mała w ten spo­sób zarówno wieczne zba­wie­nie, jak i wiele ziem­skich korzy­ści. Kato­li­cyzm wzmoc­nił pod­stawy rzą­dów dyna­stycz­nych i umoż­li­wił Pol­sce dostęp do zachod­niej kul­tury i łaciń­skiego piśmien­nic­twa.

Syn Mieszka, rzą­dzący w latach 992–1025 Bole­sław I zwany Chro­brym, był świet­nym dowódcą; jego woj­ska dotarły aż do Kijowa, gdzie król wyszczer­bił miecz, ude­rza­jąc nim w złotą bramę ruskiej sto­licy. Bole­sław Chro­bry wypra­wiał się także na zachód i przez jakiś czas zasia­dał na cze­skim tro­nie. W swo­jej prze­ni­kli­wo­ści pierw­szy dostrzegł zagro­że­nie, jakim był jed­no­cze­sny atak nie­przy­ja­ciół ze wschodu i zachodu, dla­tego powziął pomysł zjed­no­cze­nia wschod­nio­eu­ro­pej­skich Sło­wian w jeden byt poli­tyczny umiej­sco­wiony pomię­dzy dwoma ośrod­kami chrze­ści­jań­skiego świata4. Jed­nak idea ta nie spodo­bała się sąsia­dom, dla­tego Chro­bry musiał się zado­wo­lić kon­so­li­do­wa­niem swo­jej wła­dzy; w ciągu kolej­nych dwu­dzie­stu lat zjed­no­czył wszyst­kie księ­stwa, które póź­niej two­rzyły pań­stwo pol­skie, mię­dzy innymi Wiel­ko­pol­skę, Mało­pol­skę, Mazow­sze, Śląsk i Pomo­rze5. W 1025 roku, zale­d­wie dwa mie­siące przed śmier­cią, Bole­sław Chro­bry został koro­no­wany na pierw­szego króla Pol­ski. Przy­słana przez papieża korona była for­mal­nym przy­pie­czę­to­wa­niem unii pol­skiej monar­chii z Kościo­łem rzym­skim.

Po śmierci Chro­brego Pol­ska weszła w okres upadku i podzia­łów. Jed­nym z powo­dów tego roz­drob­nie­nia był gor­szący kon­flikt mię­dzy kró­lem a ducho­wień­stwem, do któ­rego doszło w 1079 roku. Biskup kra­kow­ski Sta­ni­sław ze Szcze­pa­nowa (1030–1079) jako jeden z nie­licz­nych hie­rar­chów był Pola­kiem. Nie­stety, nie­długo po swoim wynie­sie­niu do god­no­ści bisku­piej wdał się w spór z kró­lem Bole­sła­wem II Śmia­łym (1042–1081). Powody tego sporu nie są do końca jasne. W jego efek­cie biskup został zamor­do­wany pod­czas odpra­wia­nia mszy, podobno przez samego króla6. Jak głosi legenda, ciało Sta­ni­sława poćwiar­to­wano i wrzu­cono do pobli­skiego stawu, lecz szczątki, pil­no­wane przez orły, w cudowny spo­sób zło­żyły się w całość.

Święty Sta­ni­sław został obwo­łany patro­nem Pol­ski i stał się sym­bo­lem oporu prze­ciwko wła­dzy. Opo­wieść o jego poćwiar­to­wa­niu i zmar­twych­wsta­niu była pocie­chą w naj­trud­niej­szych okre­sach histo­rii Pol­ski, a pod­czas roz­bio­rów i za cza­sów sowiec­kich wyko­rzy­sty­wano ją też jako ale­go­ryczną broń prze­ciw nie­pra­wo­wi­tej wła­dzy pań­stwo­wej.

Kolejny cios pol­ska monar­chia otrzy­mała w 1138 roku, kiedy Bole­sław III Krzy­wo­usty (1086–1138), któ­remu udało się zjed­no­czyć kraj, w testa­men­cie podzie­lił kró­le­stwo mię­dzy swo­ich synów. Ozna­czało to osła­bie­nie Korony przy jed­no­cze­snym wzmoc­nie­niu despo­tycz­nych rzą­dów moż­no­wład­ców w samo­wy­star­czal­nych i coraz bar­dziej odizo­lo­wa­nych od sie­bie księ­stwach. Ta luźna orga­ni­za­cja sprzy­jała typo­wej dla Pola­ków nie­chęci wobec wła­dzy cen­tral­nej, co zapo­cząt­ko­wało okres desta­bi­li­za­cji.

Pod­czas roz­bi­cia dziel­ni­co­wego (1138–1320) doszło do kilku donio­słych wyda­rzeń, które jesz­cze bar­dziej pogor­szyły sytu­ację. W XIII wieku ruszyła na zachód nie­po­wstrzy­mana, nisz­czy­ciel­ska fala mon­gol­skiej jazdy. Ataki Mon­go­łów były zma­so­wane i sko­or­dy­no­wane, a ich siła ognia i nie­zwy­kła zdol­ność prze­miesz­cza­nia się nie miały sobie rów­nych przez kilka kolej­nych stu­leci. Przed najaz­dem na Europę Mon­go­ło­wie ze Zło­tej Ordy zajęli ruskie księ­stwa i zrów­nali z zie­mią nie­mal wszyst­kie więk­sze mia­sta. Prze­pro­wa­dzili zwy­cię­ską zimową ofen­sywę na rosyj­skie tery­to­rium, co nie udało się ani Napo­le­onowi, ani Hitle­rowi.

W 1240 roku Mon­go­ło­wie obró­cili w perzynę Kijów, jedno z naj­więk­szych śre­dnio­wiecz­nych miast, będące od trzy­stu lat cen­trum ruskiej kul­tury; zbu­rzyli nie­mal wszyst­kie domy, a nie­licz­nych miesz­kań­ców, któ­rzy unik­nęli rzezi, poj­mali w nie­wolę. Znisz­cze­nie Kijowa, w któ­rego ruinach jesz­cze przez dzie­siątki lat walały się czaszki pomor­do­wa­nych, miało dale­ko­siężne skutki: cen­trum wschod­niej Sło­wiańsz­czy­zny prze­su­nęło się na pół­noc, do mało zna­nej, lecz oca­la­łej od znisz­czeń fak­to­rii pod nazwą Moskwa.

Po znisz­cze­niu Rusi Kijow­skiej przez Mon­go­łów wła­dzę nie­jako auto­ma­tycz­nie prze­jęło Księ­stwo Moskiew­skie, które wkrótce ogło­siło się pra­wo­wi­tym dzie­dzi­cem Kijowa. Jego misją stało się „połą­cze­nie rosyj­skich ziem”, luźno okre­śla­nych jako tereny, któ­rymi kie­dyś wła­dała dyna­stia Rury­ko­wi­czów. Póź­niej­sza eks­pan­sja Pol­ski i Litwy na tereny śre­dnio­wiecz­nej Rusi i Ukra­iny sta­no­wiła kon­ku­ren­cję dla roz­ra­sta­ją­cego się Księ­stwa Moskiew­skiego; można powie­dzieć, że ta walka o wpływy trwa do dziś.

Po znisz­cze­niu rosyj­skich ste­pów Mon­go­ło­wie podzie­lili się na dwie grupy, obie dowo­dzone przez wnuka Czyn­gis-chana. Jedna zaata­ko­wała Pol­skę, a druga Węgry. W Nie­dzielę Wiel­ka­nocną 1241 roku Mon­go­ło­wie opa­no­wali Kra­ków i spa­lili go do cna. Do dziś hej­nał z wieży Mariac­kiej w Kra­ko­wie jest prze­ry­wany w pół nuty jako upa­mięt­nie­nie trę­ba­cza, który zgi­nął od mon­gol­skiej strzały, trą­biąc na alarm. Pol­ska szlachta została dosłow­nie wyrżnięta, miarą liczby ofiar były dla Mon­go­łów worki wypeł­nione uszami zabi­tych.

Kilka dni póź­niej podob­nej klę­ski doznały na rów­ni­nie Mohi woj­ska węgier­skie – z pięt­na­sto­ty­sięcz­nej armii zgi­nęło w bitwie dzie­sięć tysięcy żoł­nie­rzy. Zmie­rza­jący ku „Wiel­kiej Wodzie” Atlan­tyku Mon­go­ło­wie byli o krok od zdo­by­cia Wied­nia, lecz prze­szko­dził im wła­ści­wie przy­pa­dek. W dale­kim Kara­ko­rum zmarł nie­ocze­ki­wa­nie wielki chan Uge­dej. Na wieść o jego śmierci dowódcy pospiesz­nie wró­cili do domu, żeby wziąć udział w wybo­rze następcy. Zabrali ze sobą łupy i nie­wol­ni­ków. Nie­któ­rzy histo­rycy uwa­żają, że choć Pol­ska i Węgry zostały poko­nane, zadały wro­gowi wystar­cza­jąco dotkliwe straty, by utrud­nić Zło­tej Ordzie dal­szy pod­bój Europy. Tak czy ina­czej Mon­go­ło­wie już ni­gdy nie zagro­zili zachod­niej cywi­li­za­cji, choć ich mniej­sze siły od czasu do czasu doko­ny­wały najaz­dów na Europę Wschod­nią.

Mimo ogrom­nych znisz­czeń i wylud­nie­nia wschod­nie i połu­dniowe tereny Pol­ski powoli się odra­dzały. Ale pozo­stało jesz­cze jedno zagro­że­nie, z pół­nocy, ze strony nie­ugię­tych pogań­skich ple­mion. Książę Kon­rad I Mazo­wiecki (1187–1247) pod­jął wtedy decy­zję, która oka­zała się brze­mienna w skutki: uznał, że sam nie da rady pod­bić Pru­sów, zwa­nych także Bał­tami (ta ostat­nia nazwa wywo­dziła się od słowa bal­tas ozna­cza­ją­cego „biały”), i w 1226 roku zwró­cił się o pomoc do pozba­wio­nych zaję­cia krzy­żow­ców. Nega­tyw­nym skut­kiem roz­drob­nie­nia dziel­ni­co­wego Pol­ski było to, że pomniejsi władcy, tacy jak Kon­rad, szu­kali wspar­cia za gra­nicą i zapra­szali do sie­bie ludzi, któ­rym dobro gospo­da­rzy wcale nie leżało na sercu. Książę mazo­wiecki posta­wił na ryce­rzy krzy­żac­kich, któ­rzy – jak się póź­niej oka­zało – znacz­nie nad­użyli jego gościn­no­ści.

Zakon krzy­żacki – któ­rego pełna nazwa brzmiała: Zakon Szpi­tala Naj­święt­szej Marii Panny Domu Nie­miec­kiego w Jero­zo­li­mie – został zało­żony w 1190 roku pod Akką w Pale­sty­nie przez czter­dzie­stu poboż­nych mni­chów i ryce­rzy w celu zapew­nie­nia nie­miec­kim piel­grzy­mom opieki szpi­tal­nej pod­czas kru­cjat. Jed­nak ów cel szybko się zmie­nił, zakon prze­kształ­cił się w sto­wa­rzy­sze­nie woj­skowe nakie­ro­wane na pod­boje. Kon­rad zgo­dził się prze­ka­zać ryce­rzom zie­mię cheł­miń­ską, która miała być ich bazą wypa­dową do ata­ków na pogań­skie tery­to­ria, jed­nak uwa­żał ich za swo­ich wasali.

Tyle że Krzy­żacy oka­zali się znacz­nie bar­dziej ambitni. Mając apro­batę nie­miec­kiego cesa­rza oraz bullę papie­ską upo­waż­nia­jącą do nawra­ca­nia Pru­sów i zaj­mo­wa­nia ich tere­nów pod nomi­nalną zwierzch­no­ścią Rzymu, roz­po­częli w 1228 roku kam­pa­nię, która bar­dziej przy­po­mi­nała pod­bój niż misję chry­stia­ni­za­cyjną. W 1237 roku połą­czyli się z mają­cym sie­dzibę w Rydze zako­nem kawa­le­rów mie­czo­wych i usta­no­wili nad Wisłą nie­za­leżne pań­stwo zakonne, które dążyło do eks­pan­sji kosz­tem Pol­ski. Kon­rad Mazo­wiecki zro­bił rze­czy­wi­ście zły inte­res: w miej­sce nęka­ją­cych Pol­skę ple­mion pru­skich poja­wiło się agre­sywne pań­stwo nie­miec­kie, będące we wła­da­niu fana­tycz­nego zakonu reli­gij­nego.

Krzy­żacy mocno się oko­pali na prze­chwy­co­nych pru­skich zie­miach, skąd pro­wa­dzili kolejne „kru­cjaty”. Po zaję­ciu w 1309 roku Gdań­ska (nazy­wa­nego po nie­miecku Dan­zig) zakon odciął Pol­skę od nad­bał­tyc­kich ryn­ków zbytu, czy­niąc z niej na następne sto lat kraj prak­tycz­nie pozba­wiony dostępu do morza. Od Bał­tyku odgra­dzały Pol­skę wro­gie nie­miec­kie kolo­nie roz­cią­ga­jące się od Pomo­rza aż po Esto­nię. Po jakimś cza­sie utwo­rzone przez Krzy­ża­ków mia­sta i pla­cówki zaczęto nazy­wać „pru­skimi”, a okre­śle­nie to stało się tery­to­rialną iden­ty­fi­ka­cją koja­rzoną głów­nie z kul­turą ger­mań­ską. Jed­nak Krzy­żacy nie zado­wa­lali się jedy­nie najeż­dża­niem pogań­skich ziem na wscho­dzie, lecz przy­pusz­czali także cią­głe ataki na daw­nego gospo­da­rza i w 1311 roku opa­no­wali nie­mal całe Pomo­rze. Podzie­lona na frak­cje i auto­no­miczne enklawy Pol­ska nie była zdolna do sko­or­dy­no­wa­nej obrony i nie umiała powstrzy­mać krzy­żac­kiej eks­pan­sji. Sła­bość pań­stwa kusiła także innych sąsia­dów. W 1300 roku cze­ski król Wacław III (1271–1305) naje­chał Wiel­ko­pol­skę i zmó­wiw­szy się ze świę­tym cesa­rzem rzym­skim, przy­jął tytuł króla Pol­ski. Dal­szy byt nie­za­leż­nego pań­stwa był zagro­żony.

Poja­wie­nie się wspól­nego wroga w głębi kraju dopro­wa­dziło do tego, co wcze­śniej nie uda­wało się skłó­co­nym pia­stow­skim ksią­żę­tom: do zjed­no­cze­nia Pol­ski. Ten wątek powra­cał póź­niej wie­lo­krot­nie: w okre­sach dobro­bytu kraj roz­pa­dał się na zwa­śnione, kie­ru­jące się wła­snym inte­re­sem stron­nic­twa, nato­miast w cza­sach kry­zysu jed­no­czył się w imię wspól­nego dobra. Połą­czone na nowo pol­skie siły, skła­da­jące się głów­nie ze szlachty, odbiły Kra­ków i wyparły Cze­chów i Krzy­ża­ków poza gra­nice.

Archi­tek­tem tej nowej pol­skiej jed­no­ści i potęgi był książę Wła­dy­sław Łokie­tek (1261–1333). Mimo drob­nej postury oka­zał się wybit­nym wojow­ni­kiem i stop­niowo odzy­ski­wał utra­cone tery­to­ria. W ciągu dwu­dzie­stu lat udało mu się sca­lić wszyst­kie pol­skie księ­stwa z wyjąt­kiem Pomo­rza. W 1320 roku, po dwu­stu latach roz­drob­nie­nia dziel­ni­co­wego, Wła­dy­sław został koro­no­wany na króla Pol­ski przy nie­chęt­nym przy­zwo­le­niu papieża, który wyra­ził zgodę dopiero po obiet­nicy pod­wyż­sze­nia kościel­nych podat­ków. Ta cere­mo­nia przy­wró­ciła w Pol­sce monar­chię i wła­dzę cen­tralną.

Wyda­wało się, że Łokiet­kowi trudno będzie dorów­nać, ale to jego syn Kazi­mierz (1310–1370) jest jedy­nym pol­skim kró­lem, który zasłu­żył sobie na przy­do­mek „Wielki”. Roz­trop­nie łącząc poli­tykę ustępstw tery­to­rial­nych z potęgą mili­tarną, Kazi­mierz wzmoc­nił kró­le­stwo ojca. Uważa się, że jak żaden inny monar­cha umiał zapew­nić Pol­sce prze­wagę na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej7.

Żeby uła­go­dzić nie­miec­kich sąsia­dów, w 1339 roku Kazi­mierz zrzekł się Ślą­ska na rzecz Czech, jed­nak księ­stwo to utrzy­mało więź z Pol­ską poprzez kościelną jurys­dyk­cję arcy­bi­skupa gnieź­nień­skiego. Następ­nie, żeby przy­naj­mniej na jakiś czas zatrzy­mać roz­lew krwi na gra­nicy, Kazi­mierz wyne­go­cjo­wał poro­zu­mie­nie z Krzy­ża­kami i oddał im część spor­nych ziem. Ustęp­stwa tery­to­rialne były grą na zwłokę, kró­lowi cho­dziło o usta­bi­li­zo­wa­nie sytu­acji i wzmoc­nie­nie kraju. Zapew­niw­szy sobie bez­pieczne gra­nice na pół­nocy i na zacho­dzie, Kazi­mierz mógł posłać woj­ska na wschód, na tery­to­ria znisz­czone sto lat wcze­śniej przez mon­gol­ską inwa­zję i prak­tycz­nie pozba­wione obrony. Zdo­byte zie­mie z nawiązką skom­pen­so­wały straty na zacho­dzie wyni­ka­jące z zawar­tych umów poko­jo­wych. W 1340 roku Kazi­mierz zaanek­to­wał Ruś Czer­woną, wpro­wa­dza­jąc Rusi­nów (wów­czas jesz­cze nie­zróż­ni­co­wa­nych na Ukra­iń­ców i Bia­ło­ru­si­nów) do pol­skiej strefy wpły­wów.

Pod koniec pano­wa­nia Kazi­mie­rza Wiel­kiego Pol­ska dwu­krot­nie powięk­szyła swoje tery­to­rium, sta­jąc się główną potęgą Europy. Wśród licz­nych zasług króla należy wymie­nić kody­fi­ka­cję pol­skiego prawa, budowę ponad pięć­dzie­się­ciu zam­ków obron­nych oraz zało­że­nie w 1364 roku Aka­de­mii Kra­kow­skiej – dru­giego uni­wer­sy­tetu w Euro­pie Środ­ko­wej.

Pisząc ten roz­dział, autor korzy­stał z nastę­pu­ją­cych mono­gra­fii:

Davies, Boże igrzy­sko Dzie­wa­now­ski, Pił­sud­ski: A Euro­pean Fede­ra­list Halecki, Bor­der­lands of Western Civi­li­za­tion Halecki, Histo­ria Pol­ski Hin­gley, Rus­sia: A Con­cise History Jędruch, Con­sti­tu­tions Len­dvai, Węgrzy Lukow­ski Zawadzki, A Con­cise History of Poland Stone, Polish-Lithu­anian State Taras, Con­so­li­da­ting Demo­cracy in Poland Tihany, History of Mid­dle Europe Wal­ters, Other Europe Zamoy­ski, Wła­sną drogą

W 1604 pol­scy najem­nicy uczest­ni­czyli w zdo­by­ciu Moskwy, gdzie osa­dzili na tro­nie Dymi­tra Samo­zwańca, rze­ko­mego syna Iwana Groź­nego. W 1610 pol­skie siły na roz­kaz Zyg­munta III Wazy zajęły Moskwę i oku­po­wały ją przez dwa lata. W 1812 pol­scy żoł­nie­rze sta­no­wili znaczną część Wiel­kiej Armii Napo­le­ona (przyp. aut.). [wróć]

For­mal­nie Pol­ska leży w Euro­pie Środ­ko­wej i od dawna jest łączona z chrze­ści­jań­skim Zacho­dem. Ale ponie­waż sta­no­wiła wschod­nią gra­nicę zachod­niej cywi­li­za­cji, czę­sto uważa się ją za pań­stwo wschod­nio­eu­ro­pej­skie, a z rzadka za „serce Europy”. Dla celów tej książki Europą Wschod­nią zostały nazwane zie­mie pomię­dzy Niem­cami a Rosją (przyp. aut.). [wróć]

Wbrew powszech­nemu mnie­ma­niu do XX w. więk­szość wschod­nio­eu­ro­pej­skich kra­jów, w tym także Pol­ska, nie była jed­no­lita pod wzglę­dem etnicz­nym (przyp. aut.). [wróć]

Uszko­dzony miecz Chro­brego, Szczer­biec, był uży­wany pod­czas koro­na­cji wszyst­kich kró­lów Pol­ski, co miało upa­mięt­niać zaję­cie Kijowa (przyp. aut.). [wróć]

Wiel­ko­pol­ska obej­muje środ­kowo-zachod­nią część Pol­ski. Mało­pol­ska, wysu­nięta naj­da­lej na połu­dnie, przy­lega do Kar­pat. W cza­sach roz­bio­rów region ten, w któ­rym mie­ści się Kra­ków, nazy­wano Gali­cją – jej wschod­nia część należy obec­nie do Ukra­iny. Mazow­sze wraz z War­szawą poło­żone jest w środ­ko­wej Pol­sce, a w jego obrę­bie znaj­duje się więk­sza część doliny Wisły. Śląsk, obszar bogaty w złoża mine­ralne, cią­gnie się wzdłuż Odry na zachód od Gali­cji. Na pół­nocy Pomo­rze z por­to­wym mia­stem Gdańsk się­gało brzegu Morza Bał­tyc­kiego (przyp. aut.). [wróć]

Według nie­któ­rych rela­cji biskup został oskar­żony o zdradę, a sąd kró­lew­ski potwier­dził jego winę i ska­zał go na śmierć. To wyja­śnie­nie jest bar­dziej wia­ry­godne, choć mniej barwne. Histo­ria św. Sta­ni­sława brzmi zapewne zna­jomo dla osób zna­ją­cych dzieje Anglii. Nie­mal sto lat póź­niej, w 1170, arcy­bi­skup Tomasz Bec­ket został zamor­do­wany na roz­kaz Hen­ryka II w podob­nych oko­licz­no­ściach (przyp. aut.). [wróć]

W Pol­sce nawet kró­lo­wie byli pod­da­wani suro­wym oce­nom, które zapewne nie wpły­wały dobrze na ich samo­za­do­wo­le­nie. Można się jedy­nie domy­ślać, jak się czuli Mieszko Gnu­śny, Bole­sław Krzy­wo­usty, Bole­sław Kędzie­rzawy, Wła­dy­sław Lasko­nogi, Mieszko Plą­to­nogi czy „kur­du­pel” owych cza­sów, Wła­dy­sław Łokie­tek, kiedy przy­zna­wano im kró­lew­skie przy­domki (przyp. aut.). [wróć]

Roz­dział 4. Pod­boje Jagiel­lo­nów

Roz­dział 4

Pod­boje Jagiel­lo­nów

Kto [miło­ścią] pogar­dzi, ten wszystko utraci1.

unia horo­del­ska, 1413

Suk­ce­sja po Kazi­mie­rzu Wiel­kim począt­kowo nie budziła nie­po­koju. Wpraw­dzie król nie miał pra­wo­wi­tego syna, jed­nak wśród Pia­stów zna­la­złoby się kilku odpo­wied­nich dzie­dzi­ców, więc powszech­nie zakła­dano, że korona przy­pad­nie jed­nemu z nich, co zresztą król publicz­nie zapo­wie­dział.

Jed­nak Kazi­mierz nie­ocze­ki­wa­nie podzie­lił schedę pomię­dzy wnuka Kaźka, rodo­wi­tego pia­stow­skiego księ­cia, i sio­strzeńca Ludwika Ande­ga­weń­skiego, króla Węgier. Zazwy­czaj wola zmar­łego króla była hono­ro­wana, jed­nak ostat­nie roz­po­rzą­dze­nie Kazi­mierza Wiel­kiego spo­tkało się z powszech­nym sprze­ci­wem. Wcze­śniej­sze roz­bi­cie kraju skoń­czyło się kil­koma wie­kami nie­sta­bil­no­ści, nic więc dziw­nego, że Polacy woleli unik­nąć takich doświad­czeń.

W 1370 roku grupa szlachty ogło­siła, że testa­ment może być nie­pra­wo­mocny, a sąd w San­do­mie­rzu szybko pod­wa­żył część jego zapi­sów. Wyrok ten stwo­rzył ważny pre­ce­dens: nawet król nie mógł wyzna­czyć swo­jego następcy bez zgody szlachty. Szlachta, sta­no­wiąca 10 pro­cent lud­no­ści Pol­ski, przy­zna­wała sobie moralne i legalne prawo do udziału w rzą­dze­niu pań­stwem, co wyni­kało głów­nie z faktu, że tylko ona dys­po­no­wała siłą mili­tarną. Skom­pli­ko­wany sys­tem zależ­no­ści mię­dzy monar­chią a sta­nem szla­chec­kim, mający ogromny wpływ na całą histo­rię Pol­ski, sta­no­wił w Euro­pie wyją­tek (nieco zbli­żony sys­tem obo­wią­zy­wał jedy­nie na Węgrzech). Pod­stawą była ugoda, która zakła­dała, że za okre­ślone przy­wi­leje szla­chet­nie uro­dzeni Polacy mają w cza­sach zagro­że­nia świad­czyć służbę woj­skową na rzecz pań­stwa. Szlachta była więc w teo­rii nie­zróż­ni­co­waną klasą wojow­ni­ków, która w odróż­nie­niu od euro­pej­skiej ary­sto­kra­cji nie miała tytu­łów, takich jak hra­bia czy baron. Cie­szyła się kla­so­wymi przy­wi­le­jami, a w zamian miała chro­nić pań­stwo i zapew­niać jego sta­bil­ność.

Pro­por­cjo­nal­ność tego ure­gu­lo­wa­nia została zachwiana, kiedy prawa szla­chec­kie zaczęły prze­wa­żać nad obo­wiąz­kami, co miało się jed­nak ujaw­nić dopiero w dal­szej przy­szło­ści. Pod­wa­że­nie testa­mentu Kazi­mie­rza Wiel­kiego sta­no­wiło zna­czący krok na dro­dze two­rze­nia praw i insty­tu­cji, za któ­rych sprawą w kolej­nych stu­le­ciach szlachta zdo­bę­dzie domi­nu­jącą pozy­cję w pań­stwie.

W 1370 roku magnaci (czyli bogata szlachta) osa­dzili na pol­skim tro­nie Ludwika Węgier­skiego (1326–1382)2. Ludwik miał nie­wiele wspól­nego ze swoim wujem, prócz jed­nej cechy: nie był zdolny do spło­dze­nia męskiego potomka. Jed­nak w 1374 roku, dzięki nada­niu szlach­cie kolej­nych przy­wi­le­jów, mię­dzy innymi obni­że­niu podat­ków, które mogły być pod­no­szone jedy­nie za obo­pólną zgodą, udało mu się uzy­skać prawo do pol­skiej korony dla jed­nej ze swo­ich córek. Przy­wi­lej koszycki usta­no­wił zasadę, że przed wstą­pie­niem króla na tron szlachta musi zaak­cep­to­wać warunki rzą­dów, a także był pierw­szym pak­tem, który dał szcze­gólne prawa nie poje­dyn­czym oso­bom, ale szlach­cie jako całej war­stwie spo­łecz­nej.

Po śmierci Ludwika Węgier­skiego jego dzie­się­cio­let­nia córka Jadwiga (1374–1399) została w 1384 roku koro­no­wana na „króla” Pol­ski. Męska forma tytułu ozna­czała, że Jadwiga jest samo­dzielną wład­czy­nią, a nie jedy­nie kró­lew­ską mał­żonką. Mimo mło­dego wieku „król” potrze­bo­wał męża, więc pano­wie z Mało­pol­ski chęt­nie pod­jęli się wyboru odpo­wied­niego kan­dy­data. Po wyklu­cze­niu Habs­burga oraz człon­ków lokal­nych rodów pia­stow­skich, któ­rzy otwar­cie doma­gali się dzie­dzicz­nej suk­ce­sji, wybór samo­zwań­czej rady regen­cyj­nej padł nie­ocze­ki­wa­nie na nie­pi­śmien­nego poga­nina z sąsied­niej i czę­sto wrogo nasta­wio­nej Litwy. Jagiełło, wielki książę litew­ski, był o dwa­na­ście lat star­szy od pol­skiego „króla”. Nie wyglą­dało to na zwią­zek z miło­ści – pogań­ski wojow­nik oraz kul­tu­ralna, wła­da­jąca wie­loma języ­kami (łaciną, bośniac­kim, węgier­skim, chor­wac­kim, pol­skim i nie­miec­kim) węgier­ska księż­niczka, do tego chrze­ści­janka i dzie­wica – jed­nak ta na zimno wykal­ku­lo­wana unia oka­zała się jed­nym z naj­bar­dziej owoc­nych mał­żeństw dyna­stycz­nych.

Litwa, ostat­nie pogań­skie pań­stwo w Euro­pie, była kra­jem zaco­fa­nym, a jej gospo­darka opie­rała się głów­nie na pracy nie­wol­ni­czej i sezo­no­wych gra­bie­żach. Biedna, miesz­ka­jąca w tor­fo­wych zie­mian­kach lud­ność zaj­mo­wała się rol­nic­twem na wła­sne potrzeby i posłu­gi­wała pro­stymi drew­nia­nymi narzę­dziami. Jagiełło, „wielki książę Litwy i Rusi”, rzą­dził z Wilna księ­stwem dwu­krot­nie więk­szym od Pol­ski, roz­cią­ga­ją­cym się od Bał­tyku po Krym i od Bugu po Don. W owym cza­sie Litwa była ponad dzie­sięć razy więk­sza niż obecne pań­stwo litew­skie, zaj­mo­wała powierzch­nię ponad 900 tysięcy kilo­me­trów kwa­dra­to­wych. Wyko­rzy­stu­jąc próż­nię powstałą po wyco­fa­niu się Mon­go­łów, Litwini pod­bili roz­le­głe ruskie tery­to­ria, zaj­mu­jąc więk­szość tere­nów dzi­siej­szej Ukra­iny, Bia­ło­rusi i zachod­niej Rosji. W 1307 roku zdo­byli Połock, w 1340 Mińsk, w 1356 Smo­leńsk, a w 1363 Kijów. Może się to wyda­wać nie­wia­ry­godne, ale pod koniec XIV wieku Litwa była najwięk­szym pań­stwem w Euro­pie.

Zaco­faną Litwą, któ­rej język był tak pry­mi­tywny, że nie powstała w nim żadna lite­ra­tura, rzą­dzili pro­staccy despo­tyczni pano­wie, nie­ma­jący wiel­kiego sza­cunku dla poli­tycz­nego wyra­fi­no­wa­nia sąsied­niej Pol­ski3. Wyda­wało się mało praw­do­po­dobne, by kraj tak odmienny pod wzglę­dem etnicz­nym, kul­tu­ro­wym i reli­gij­nym mógł się efek­tyw­nie połą­czyć z bar­dziej świa­tłą Pol­ską. Jak się jed­nak oka­zało, w poli­tyce moż­liwe są różne związki. Pol­scy pano­wie uznali taki sojusz za wska­zany, wie­dząc, że Litwa ma podobne ambi­cje i tych samych wro­gów. Oba kraje rywa­li­zo­wały ze sobą na wscho­dzie, gdzie roz­le­głe, prak­tycz­nie pozba­wione obrony tereny umoż­li­wiały eks­pan­sję. Utwo­rze­nie jed­nego bytu poli­tycz­nego zapo­bie­gło przy­szłym kon­flik­tom mię­dzy Pol­ską a Litwą, które mogły póź­niej wspól­nie wystą­pić prze­ciwko Tata­rom, rów­nież rosz­czą­cym sobie prawa do księstw na Rusi. Ale były to nie­jako korzy­ści uboczne, gdyż głów­nym czyn­ni­kiem popy­cha­ją­cym Pol­skę i Litwę do tego nie­zwy­kłego soju­szu był strach przed zako­nem krzy­żac­kim.

Krzy­żacy nie­ustan­nie ata­ko­wali Litwę, nie tylko ze względu na jej pogań­skość, ale głów­nie dla­tego, że nale­żące do niej zie­mie nad Bał­ty­kiem oddzie­lały ich od pań­stwa kawa­le­rów mie­czo­wych obej­mu­ją­cego dzi­siej­szą Łotwę i Esto­nię. Pol­ska przy­na­le­żała do sfery wpły­wów Kościoła kato­lic­kiego, ale Krzy­żacy patrzyli na nią łako­mym okiem, dla­tego sze­rzyli prze­ko­na­nie, że wiara Pola­ków nie jest auten­tyczna.

Zakon krzy­żacki dys­po­no­wał w owych cza­sach naj­lep­szym woj­skiem w Euro­pie, świet­nie wyszko­lo­nym, nowo­cze­śnie wypo­sa­żo­nym i zasob­nym finan­sowo. Z taką potęgą zarówno Pol­sce, jak i Litwie trudno się było rów­nać, jed­nak sojusz zapew­niał obu osa­czo­nym pań­stwom prze­trwa­nie.

Pol­ska szlachta zło­żyła Jagielle kuszącą pro­po­zy­cję. Mógłby poślu­bić Jadwigę i objąć pol­ski tron, gdyby zgo­dził się kie­ro­wać ope­ra­cjami woj­sko­wymi prze­ciwko Krzy­ża­kom i połą­czyć unią dyna­styczną swoje roz­le­głe księ­stwo z Pol­ską. Widząc obu­stronne korzy­ści takiego roz­wią­za­nia, bystry książę litew­ski przy­jął zapro­po­no­wane warunki i stwo­rzył naj­więk­szą w Euro­pie fede­ra­cję tery­to­rialną. W 1385 roku pod­pi­sał unię w Kre­wie, for­mal­nie akcep­tu­jąc pro­po­zy­cję pol­skich panów, a w 1386 pojął Jadwigę za żonę i prze­szedł na kato­li­cyzm, przyj­mu­jąc na chrzcie imię Wła­dy­sław. Powstała w ten spo­sób dyna­stia Jagiel­lo­nów prze­trwała sto osiem­dzie­siąt sześć lat; jej pod­stawą była unia per­so­nalna Litwy i Pol­ski, zastą­piona póź­niej unią kon­sty­tu­cyjną pomię­dzy dwoma pań­stwami, która prze­trwała kolejne dwa stu­le­cia.

Krzy­ża­ków roz­sier­dziło, że Pol­ska i Litwa zawarły sojusz wymie­rzony prze­ciwko ich eks­pan­sji, i po dwóch deka­dach roz­ma­itych starć i poty­czek posta­no­wili roz­wią­zać ten pro­blem w jed­nej bitwie. W 1410 roku dwie potęgi spo­tkały się na polach pomię­dzy Grun­wal­dem a Tan­nen­ber­giem – ta ostat­nia miej­sco­wość jest znana przede wszyst­kim jako miej­sce ogrom­nej bitwy z I wojny świa­to­wej pomię­dzy woj­skami rosyj­skimi i nie­miec­kimi. Jed­nak bata­lia z 1410 roku miała o wiele więk­sze zna­cze­nie.

Krzy­żacy i ich sprzy­mie­rzeńcy zebrali ponad­dwu­dzie­sto­ty­sięczną armię zło­żoną ze świet­nie wyszko­lo­nych i zna­ko­mi­cie uzbro­jo­nych wojow­ni­ków, wśród któ­rych zna­leźli się kusz­nicy z Genui, łucz­nicy z Anglii oraz dobo­rowe rycer­stwo z Austrii, Bawa­rii, Hisz­pa­nii i Szwaj­ca­rii. Wieść o pla­no­wa­nej wypra­wie roz­nio­sła się sze­roko, przy­cią­ga­jąc awan­tur­ni­ków z całej chrze­ści­jań­skiej Europy.

Armia pol­sko-litew­ska liczyła czter­dzie­ści tysięcy żoł­nie­rzy i liczeb­nie znacz­nie prze­kra­czała siły wroga, jed­nak była gorzej uzbro­jona i mniej zdy­scy­pli­no­wana. Naj­więk­szym opar­ciem dla zbie­ra­niny oddzia­łów masze­ru­ją­cych ku mocza­rom Tan­nen­bergu była dwu­dzie­sto­pię­cio­ty­sięczna jazda zło­żona z pol­skiej i litew­skiej szlachty, która umiała się bić, mimo że nie sta­no­wiła zawo­do­wego woj­ska. Do tego docho­dziło dwa i pół tysiąca Tata­rów, garstka żoł­nie­rzy z Księ­stwa Moskiew­skiego oraz dzie­sięć tysięcy pie­choty, w tym nie­wielki kon­tyn­gent Cze­chów.