Na chwilę, na zawsze - Jordan, Penny - ebook

Na chwilę, na zawsze ebook

Jordan, Penny

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Szantaż

Lee często żałowała, że poznała Gilles’a. Ich burzliwy romans zakończył się równie burzliwym rozstaniem. Mimo to gdy spotykają się po latach, Gilles składa jej niezwykłą propozycję. Nigdy nie wyraziłaby na nią zgody, jednak on wie, jak zmusić ją do zmiany zdania. Tylko dlatego Lee zgadza się na fikcyjne małżeństwo, ale szybko tego pożałuje.

Mężczyzna na weekend

Kelly przyjmuje zaproszenie przyjaciółki, by spędzić weekend w jej domu na wsi. Jest singielką z wyboru, ale ma dość pytań, kiedy wreszcie ułoży sobie życie. Pod wpływem impulsu postanawia skorzystać z usług agencji towarzyskiej. Nie zdaje sobie sprawy, że ta decyzja pociągnie za sobą nieoczekiwane komplikacje…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 414

Oceny
3,9 (28 ocen)
14
3
7
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Penny Jordan

Na chwilę, na zawsze

Tłumaczenie:

Szantaż

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Wszystko w porządku?

Lee uśmiechnęła się w odpowiedzi. Z przejęcia błyszczały jej oczy. Rodzice nazwali ją, według niej dość niemądrze, Annabel-Lee, ale wszyscy znajomi mówili do niej Lee. Była wysoką i szczupłą dziewczyną o włosach koloru jesiennych bukowych liści, które w słońcu połyskiwały jak świeżo wyjęte z łupiny kasztany. Miała lekko skośne zielone oczy, ocienione gęstymi podwiniętymi rzęsami – oczy czarownicy, jak stwierdził kiedyś jej ojciec. Pełne, ładnie zarysowane wargi świadczyły o ciepłej, uczuciowej naturze.

Poniżej, w porannym słońcu, połyskiwały wody kanału La Manche. Lee czuła, że ogarnia ją miłe podniecenie, niczym po kieliszku szampana.

– Na lotnisku będzie na nas czekał samochód z wypożyczalni – oznajmił jej szef, Michael Roberts. – Od razu pojedziemy nad Loarę.

Michael był głównym specjalistą od zakupu win dla sieci prestiżowych supermarketów, a Lee pracowała jako jego asystentka. Zajmowała to stanowisko od sześciu tygodni, ale pierwszy raz wyjechali razem „w teren”, o ile można to tak określić.

Michael prowadził trudne negocjacje z jednym z producentów z doliny Loary, który dotychczas sprzedawał swoje wina z najlepszych zbiorów jedynie do najbardziej ekskluzywnych, specjalistycznych sklepów winiarskich. Michael ze wszystkich sił starał się go przekonać, że choć taka polityka sprzedaży jest słuszna, to również angielscy miłośnicy tego trunku mają coraz bardziej wyrobione gusty i coraz większe wymagania, a więc zasługują na to, by udostępnić im jak najlepsze gatunki.

Największe sieci supermarketów rywalizowały ze sobą zaciekle o zakup win w najlepszym gatunku. Gdyby Michaelowi udało się wprowadzić château chavigny do oferty sklepów, byłby to dla niego wielki sukces.

Po długich negocjacjach hrabia de Chauvigny zaprosił Michaela do swojej winnicy na degustację nowych win. Michael żywił głęboką nadzieję, że jest to wyraz chęci do ubicia interesu.

– O tej porze roku najprawdopodobniej będziemy jedynymi gośćmi hrabiego – ostrzegł ją Michael, kiedy pojawił się komunikat nakazujący zapięcie pasów bezpieczeństwa, zwiastujący koniec lotu. – Degustacja najlepszych win, grand i premier cru, odbywa się o wiele później. A jak twój narzeczony zareagował na wiadomość, że lecisz ze mną do Francji? – spytał z iskierką rozbawienia w oczach. – Ambitna z ciebie dziewczyna, prawda? Ale co będzie z pracą, jak poślubisz bostońskiego bogacza, dziedzica imperium bankowego?

– Drew zdaje sobie sprawę z tego, ile znaczy dla mnie praca – oświadczyła Lee stanowczo.

Poznała swego narzeczonego, gdy pracowała w winnicy w Australii. Zakochali się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia i nie zawracali sobie głowy dyskutowaniem o tak przyziemnych sprawach, jak szczegóły dotyczące wspólnej przyszłości. Mieli mało czasu. Lee wkrótce miała podjąć swoją obecną posadę, a Drew pochłaniały trudne negocjacje w sprawie fuzji imperium bankowego jego ojca z bankiem kanadyjskiego partnera.

Do czasu dojścia do skutku połączenia obu banków o ustaleniu daty ślubu nie mogło być mowy. Rodzina Drew wywodziła się z pierwszych osadników i ślub w tej rodzinie był doniosłym wydarzeniem towarzyskim dla całego Bostonu. Lee z lekkim rozbawieniem traktowała nalegania Drew, by ta uroczystość miała bardzo formalny charakter, ale z właściwą sobie pogodą ducha godziła się na wszystkie jego propozycje.

Przypomniała sobie, że w tym tygodniu przypada jej kolej na telefon do narzeczonego. Ich rozmowy stały się cotygodniowym rytuałem. Już wcześniej uprzedziła Drew, że ta rozmowa będzie krótka z powodu jej służbowego wyjazdu do Francji.

Samolot obniżył lot, podchodząc do lądowania. Lee upomniała się w duchu, że przyleciała do Francji służbowo, a nie po to, by marzyć o narzeczonym. Poczuła lekki ucisk w dole brzucha. To zadanie było bardzo ważne, więc chciała wykonać je jak najlepiej. Dotychczas Michael był z jej pracy bardzo zadowolony, dlaczego więc czuła jakieś nieokreślone napięcie i niepewność?

Na lotnisku czekał na nich samochód, granatowy renault. Mieli prowadzić na zmianę. Michael ostrzegł ją, że jazda do Chauvigny zabierze im kilka godzin.

Jaskrawe majowe słońce malowało na jej włosach piękne złote błyski, co nie uszło uwagi szefa. Na podróż ubrała się w jasnoróżowy lniany garnitur z dobraną do niego kremową jedwabną bluzką, jednocześnie elegancki i niezobowiązujący. Poruszała się z wrodzoną gracją szczupłej długonogiej kobiety.

Zgodnie zadecydowali, że nie zatrzymają się w drodze na posiłek. Francuskie lunche zwykle trwają bardzo długo, a poza tym niedawno jedli w samolocie.

Za Orleanem Lee przejęła kierownicę. Była dobrym kierowcą, uważnym i na tyle pewnym siebie, że nie wprawiały ją w panikę ryzykowne manewry francuskich kierowców, zwłaszcza przy wyprzedzaniu. Szybko nauczyła się, że dla bezpieczeństwa własnego i innych należy zachować większy niż zwykle dystans od jadącego przed nią samochodu.

Michael Roberts z lekkim rozbawieniem obserwował, jak bardzo skupia się na prowadzeniu. Nigdy dotąd nie miał asystentki kobiety, ale kwalifikacjami i doświadczeniem Lee znacznie przewyższała innych kandydatów na tę posadę.

Specjalista do spraw zakupu win musi kochać wino, musi wiedzieć, jak powstaje, a przede wszystkim musi posiadać rzadką zdolność nieomylnego odróżniania doskonałego trunku od trunku po prostu bardzo dobrego, a do tego niezbędna jest duża doza intuicji. Wszystkich ubiegających się o to stanowisko poproszono o spróbowanie kilku różnych gatunków win i o zapisanie spostrzeżeń na ich temat.

Uwagi Lee okazały się o wiele trafniejsze od zapisków konkurentów. Miała coś, co w tej branży potocznie nazywa się „nosem”. Z początku Michael nie był do niej przekonany. Zakup wina to poważna sprawa, a kto potrafi zachowywać się poważnie przy tak pięknej kobiecie jak Lee? Zwłaszcza Francuzi, dla których wszystko, co ma związek z winem, to sprawa wielkiej wagi.

Wkrótce jednak się przekonał, że jego obawy są bezpodstawne. Lee bardzo poważnie traktowała obowiązki służbowe, a wobec dostawców była niczym dobry muscadet – świeża i lekka, ale zasadnicza. Z rozbawieniem, ale i z zadowoleniem obserwował, jak dała sobie radę z jednym czy dwoma dostawcami, którzy próbowali jej wcisnąć wino gorszej jakości. Nie patyczkowała się z nimi, ale jednocześnie prowadziła rozmowę tak umiejętnie, że osiągnęła to, co chciała, a kontrahenci nawet nie zauważyli, kiedy ich przechytrzyła.

Lee nie była tak nieświadoma ukradkowych spojrzeń Michaela, jak na to wyglądało. Jej rodzice wyemigrowali do Australii, kiedy była na pierwszym roku studiów. Zrobili to głównie po to, by zamieszkać bliżej jej brata, który tam się osiedlił. Szybko stała się niezależna i zaczęła dostrzegać cienką granicę, która oddziela miłą, ale niezobowiązującą zażyłość z przedstawicielami płci przeciwnej od czegoś o wiele bardziej intymnego. Nauczyła się też, jak dopilnować, by nikt nie przekroczył tej granicy, o ile wyraźnie go do tego nie zachęciła. Studia i praca tak ją pochłaniały, że nie miała czasu na poważne związki – do czasu, gdy pojawił się Drew. Rodzice początkowo z rozbawieniem, a potem z powątpiewaniem przyjęli jej plany na przyszłość.

Wakacje spędzone we Francji podsyciły jej ambicje. Kiedy zdali sobie sprawę, że serio myśli o karierze znawczyni win, robili wszystko, żeby jej w tym pomóc. A teraz, gdy zrealizowała pierwszy zawodowy cel, Drew wyraził życzenie, by zrezygnowała z pracy. A przecież jeszcze nawet nie ustalili daty ślubu!

Minie trochę czasu, zanim Drew będzie mógł wyjechać z Kanady. Lee zamierzała oszczędzić kilka dni urlopu, żeby mogli spędzić je razem i się lepiej poznać. Zerknęła na połyskujący na jej lewej ręce pierścionek z brylantem – kosztowny, lecz nie ostentacyjny, niewątpliwie dokładnie taki, jaki rodzina Talbotów uznawała za odpowiedni.

Zganiła się w duchu za ironię i spojrzała na okolicę. Chauvigny leżało bliżej Nantes niż Orleanu.

Wjechali już w samą dolinę Loary. Mijali wielkie zamki, zabytki z czasów Franciszka I, ale uwagę Lee przyciągały przede wszystkim winnice.

W Saumur dolina się zwężała. W wielu okolicznych wzgórzach naturalne groty zmieniono w domostwa i oferowano w nich wino na sprzedaż. Droga była jednak zbyt wąska, by Lee mogła przyjrzeć im się dokładniej. Kiedy minęli Angers, dolina znów się rozszerzyła. W winnicach pracowali ludzie, skrapiając drogocenną winorośl wodą, by w razie nocnych przymrozków stworzyć ochronną warstewkę lodu.

– Jak tylko minie pora przymrozków, zaczną opryskiwać winorośl środkami bakteriobójczymi – wyjaśnił Michael. – Żeby być dobrym plantatorem, trzeba się wykazać cierpliwością, dogłębną wiedzą na temat wszelkich zalet i wad gleby oraz klimatu, a także znajomością skomplikowanego procesu wytwarzania znakomitych win. No i trzeba mieć to nieokreślone coś, czego nie można się nauczyć. Człowiek musi się z tym urodzić.

Po chwili milczenia dodał, wskazując na biegnącą pod górę boczną drogę po prawej:

– Tutaj skręcamy.

Jechali teraz po łagodnie wypiętrzonych wzgórzach, które w oddali przekształcały się w równinę biegnącą aż do morza. Po obu stronach drogi rozciągały się winnice. Minęli małą, niemal średniowieczną wioskę i zobaczyli przed sobą château. Gładkie jasne mury zamku wyrastały znad gładkiej powierzchni wody w fosie, bajkowe wieże połyskiwały bladym złotem na tle niebieskiego wieczornego nieba. Widok ten był niewiarygodnie piękny, niczym fatamorgana unosząca się nad spokojną oazą, więc Lee nie pojmowała, dlaczego znów poczuła, że narasta w niej napięcie.

– To prawdziwy zamek – stwierdził Michael, na którym budowla najwyraźniej wywarła wielkie wrażenie. – Kiedy Francuz mówi o château, może mieć na myśli wszystko, od wiejskiego domu po pałac Buckingham. Ale ten właściciel nie przesadził. Brakuje tu tylko Errola Flynna wyskakującego przez okno, a mielibyśmy scenę niczym z hollywoodzkiego filmu.

Niepokojąc dwa łabędzie, podjechali do głównej bramy przez most, który wyglądał jak zwodzony, choć zwodzony nie był. Lee spojrzała na ptaki z roztargnieniem, dziwiąc się, że łabędzie, tak pełne gracji na wodzie, na lądzie poruszają się wyjątkowo niezdarnie.

Most prowadził do łukowato sklepionej bramy, za którą widać było dziedziniec zamku. Lee powtarzała sobie w duchu, że widziała już równie imponujące domostwa w Australii i nie powinna być aż tak onieśmielona atmosferą wielowiekowego splendoru i bogactwa, które tu się wyraźnie wyczuwało. Kremowe mury porastały pnącza wisterii. Fioletowoniebieskie kwiaty zwieszały się z poskręcanych łodyg, kształtem i rozmiarem przypominając winne grona.

Warkot silnika obudził psa, który spał przed wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami. Lee zatrzymała samochód i opuściła szybę.

Wieczorne powietrze, w porównaniu z dusznym wnętrzem auta, wydawało się wyjątkowo świeże i czyste. Usłyszała plusk wody, a gdy jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku, dostrzegła kamienną fontannę wyobrażającą chłopca trzymającego nie dzban z wodą, ale kiść winogron, z której wytryskiwały strużki spienionej niczym szampan wody, wypełniając misę poniżej.

Na wybrukowanym dziedzińcu skrzynie z geranium i lobelią tworzyły barwne plamy. Lee rozejrzała się i zdała sobie sprawę, że dojechali na tyły posesji i zaparkowali w pobliżu dawnych stajni i przybudówek.

Podniosła głowę i spojrzała na główną bryłę zamku. Ciemne okna wydawały się patrzeć na nią niewidzącym wzrokiem. Wąskie otwory w okrągłych wieżyczkach, które dostrzegła jeszcze z drogi, świadczyły o tym, że budowla jest bardzo stara.

Podwójne drzwi otworzyły się, a odbite od ich skrzydła ostatnie promienie zachodzącego słońca na chwilę oślepiły Lee. W progu ukazał się mężczyzna w kosztownym, dobrze skrojonym szarym garniturze. Czarne włosy miał zaczesane do tyłu, co podkreślało szlachetne rysy twarzy, świadczące o arystokratycznym pochodzeniu. Powiedział coś ostro do ujadającego psa, olbrzymiego wilczarza, który sięgał mu niemal do pasa. Lee ogarnęło obezwładniające napięcie, a dłonie same zacisnęły się kurczowo na kierownicy.

Michael wysiadł z samochodu i otworzył jej drzwi. Ona również wysiadła, chociaż nogi jej się uginały.

– Jestem Michael Roberts – przedstawił się jej szef. – A to moja asystentka – dodał, uśmiechając się do niej. – A pan to zapewne…

– Gilles Frebourg, hrabia de Chauvigny.

Jego angielszczyzna zawsze była doskonała, bez śladu obcego akcentu. Nie zdziwiło to Lee, która nadal starała się opanować wstrząs, jakiego doznała, kiedy rozpoznała tę pewną siebie, wręcz arogancką postać. W końcu jego matka była Angielką.

– Witaj, Lee – powiedział spokojnym i opanowanym głosem. Wyciągnął opaloną dłoń o szczupłych palcach i mocno uścisnął jej rękę.

– Witaj, Gilles. – Starała się wypowiedzieć jego imię równie swobodnie jak on jej. – Jak się miewa ciotka Caroline? – dodała lekkim tonem.

Oczy mu rozbłysły, jakby doskonale wiedział, że pod jej zewnętrzną maską kryje się burza emocji.

– Świetnie. Korzysta z uroków Karaibów. Lee i ja mamy wspólną ciotkę – wyjaśnił Michaelowi, który przyglądał się im ze zdziwieniem. – A ściśle mówiąc, Caroline jest moją ciotką, a…

– A moją matką chrzestną – dokończyła Lee.

Wzięła głęboki oddech, za wszelką cenę starając się zachować spokój. Co za niebywały zbieg okoliczności! Kiedy wyjeżdżała z Anglii, nie przyszło jej nawet do głowy, że celem jej podróży jest dom Gilles'a Frebourga. Gdyby się tego domyśliła, nie przyjechałaby tu za żadne skarby. Uśmiechnęła się gorzko do samej siebie.

– Zapraszam do środka. – Lee odniosła wrażenie, że powiedział to z ironicznym uśmiechem, jakby czytał w jej myślach. – Gospodyni zaprowadzi was do waszych pokoi. Dzisiaj zjemy domową kolację, ponieważ jesteście po długiej podróży. Musicie być zmęczeni i pewnie zechcecie wcześniej iść spać. Jutro odbędziemy wycieczkę po winnicach.

Weszli do przestronnego kwadratowego holu. Skośne promienie słońca wydobywały z cienia cenne antyki, podłogę pokrywał dywan tak miękki i piękny, że chodzenie po nim powinno zostać uznane za przestępstwo. Nad wielkim kominkiem widniał wykuty w kamieniu herb rodziny Chauvigny. Dopiero teraz, kiedy było już za późno, Lee przypomniała sobie słowa ciotki Caroline, która kiedyś wspomniała, że szwagier jej siostry jest hrabią.

Matka Lee, ciotka Caroline i jej siostra, a matka Gilles'a, chodziły razem do szkoły, chociaż matka Gilles'a była oczywiście dużo starsza niż pozostałe dwie. Lee zerknęła na gospodarza. Ostatni raz widziała go prawie sześć lat temu. Nie zmienił się, może tylko przybyło mu męskości i pewności siebie. Czy jemu ona wydaje się odmieniona? Zapewne tak. Kiedy ostatni raz się widzieli, była wstydliwą niezdarną szesnastolatką, która czerwieniła się po same uszy pod wpływem jego spojrzenia. Teraz skończyła dwadzieścia dwa lata, a samodzielne życie sprawiło, że stała się wyrobioną towarzysko, świadomą swojej wartości kobietą. Poznała Gilles'a podczas jego pobytu u ciotki, kiedy dochodził do siebie po ciężkiej grypie. Miał wtedy dwadzieścia pięć lat.

Ubrana na czarno gospodyni, którą Gilles przedstawił jako madame Le Bon, stała ze splecionymi na brzuchu pulchnymi rękami i chłodnym spojrzeniem mierzyła Lee, przyprawiając ją o dodatkowe zdenerwowanie. Po chwili, zgodnie z poleceniem pracodawcy, zaprowadziła ich do pokoi.

Idąc za kobietą po schodach, zobaczyli na półpiętrze wielki portret. Przedstawiony na nim mężczyzna miał na sobie mundur napoleońskiego huzara, ale jego szczupłe ciało, twarz i ciemne zmierzwione włosy, trochę dłuższe niż u Gilles'a, były takie same jak ich gospodarza. Nawet Michael zwrócił uwagę na to uderzające podobieństwo i wskazał obraz Lee, kiedy pod nim przechodzili.

Mężczyzna na portrecie miał zawadiackie wyzywające oblicze, podczas gdy Gilles wydawał się raczej arogancki i niedbały, co Lee uznała za mniej atrakcyjne. Jego wyraz twarzy zdawał się mówić, że Gilles w ogóle nie dba o opinię świata i żyje według stworzonych przez siebie reguł. Kto rozgniewa takiego mężczyznę, narazi się na wielkie niebezpieczeństwo. Lee już się o tym osobiście przekonała.

– Umieściliśmy państwa na tym samym piętrze – oznajmiła gospodyni. – Jeśli życzą sobie państwo przylegających pokoi…

Kobieta wypowiedziała to zdanie tak pełnym podtekstu tonem, że Lee poczuła, jak policzki jej czerwienieją. Znacząco spojrzała na Michaela.

– Pannę Raven i mnie łączy praca – zdecydowanie oznajmił szef. – Jestem pewien, że będziemy zadowoleni z przydzielonych nam pokoi. To, czy przylegają one do siebie, nie ma najmniejszego znaczenia.

– Co wcale nie oznacza, że nie chciałbym dzielić z tobą pokoju – powiedział jej jakiś czas później, kiedy zostawił bagaże w swojej sypialni i przyszedł sprawdzić, jak Lee daje sobie radę z rozpakowywaniem walizki.

Jej pokój wychodził na reprezentacyjny ogród przed zamkiem. W zapadającym zmroku trudno było rozróżnić kształty starannie przyciętych żywopłotów, ale wyraźnie dawał się wyczuć zapach wczesnowiosennych kwiatów.

– Dobrze wiem, że wcale nie miałabyś na to ochoty, ale i tak ludzie często nas o to podejrzewają. Niezbyt pochlebnie świadczy to o moralności naszych rodaków, prawda? Pewnie mieli tutaj wielu gości przyjeżdżających w towarzystwie pseudosekretarek – dodał z szerokim uśmiechem.

Być może Michael ma rację, pomyślała Lee. Jednak w spojrzeniu i słowach gospodyni było coś, co wyraźnie świadczyło o tym, że kieruje swoje podejrzenia konkretnie w jej kierunku. Bardzo ją to zastanowiło.

– Nie mówiłaś mi, że masz znajomości w arystokratycznych sferach – rzekł Michael z żartobliwą zaczepnością. – Gdybym wiedział, że znasz hrabiego osobiście, nie musielibyśmy się tu fatygować. Mogłaś użyć swoich wpływów, żeby go przekonać do naszej propozycji.

– Nie wiedziałam, że odziedziczył tytuł – odparła Lee. – Jak pewnie odgadłeś, nasza znajomość jest bardzo luźna i nie łączą nas żadne więzy krwi. Miałam z nim styczność tylko raz. Nawet nie nazwałabym go swoim znajomym.

Jednak było między nimi coś więcej. Myślała o tym po wyjściu Michaela, rozpakowując walizki i przebierając się do kolacji. Choćby to, że jako głupia szesnastolatka wyobrażała sobie, że obudził w niej namiętność. A przecież było to tylko zauroczenie, choć niewątpliwie wyjątkowo silne.

Mała prywatna szkoła z internatem, w którym mieszkało wiele dziewcząt pochodzących z bardzo surowych rodzin z Hiszpanii i Ameryki Południowej, nie stanowiła najlepszego miejsca do zdobywania odpowiedniej wiedzy o sprawach płci. Lee była wtedy kompletnie zielona i oszołomiona faktem, że coś ją do Gilles'a mocno przyciągało. Gdyby ją poprosił, by skoczyła dla niego w ogień, zrobiłaby to bez namysłu. W swoim naiwnym zauroczeniu oczekiwała od Gilles'a tylko tego, by po prostu istniał. W jej adoracji nie było żadnego elementu zmysłowego, jedynie idealistyczne przeczucie tego, co może nastąpić, tak charakterystyczne dla pierwszej dziewczęcej miłości. Już dawno o tym wszystkim zapomniała, zwłaszcza po dość nieprzyjemnym i ponurym finale, który kładł się cieniem na wspomnieniach z tamtego roku.

Przydzielona jej sypialnia okazała się bardzo przestronna. Mieli gościć w château krótko, jedynie trzy dni. Tyle czasu musi wystarczyć na zwiedzenie winnic, piwnic do przechowywania wina i na dodatek na negocjacje, które zakończą się sukcesem i zapewnią supermarketom Westbury dostawy wina z Chauvigny. Przynajmniej Michael miał taką nadzieję.

Lee zastanawiała się, czy nie powinna ostrzec szefa, że jej obecność tutaj może zmniejszyć jego szanse na sukces w pertraktacjach, ale po chwili zdecydowała się nic nie mówić. Zapamiętała Gilles'a takiego, jakim był w oczach podlotka. To niemożliwe, by mężczyzna, który skończył trzydzieści jeden lat, nadal żywił urazę do szesnastolatki.

Widać, że Gilles lubi dogadzać gościom, pomyślała, wieszając swoje schludne ubrania w stonowanych barwach w wielkiej szafie ściennej. Jej drzwi zdobiły lustra i delikatne rzeźbione wzory, współgrające z resztą sprzętów w pokoju umeblowanym antykami w stylu empire. Łatwo było sobie wyobrazić wyzywająco ubraną Józefinę, spoczywającą na szezlongu obitym jasnozielonym jedwabiem i czekającą niecierpliwie na kochanka.

Wszystko w tym pokoju pasowało do siebie – od zdobionych wytłaczanymi wzorami jedwabnych obić na ścianach, po zasłony i narzutę na łóżko.

Pod oknem stało piękne damskie biurko i krzesło do kompletu, a białą empirową toaletkę na delikatnych cienkich nóżkach zdobiły złocenia. Lampy po obu stronach wielkiego podwójnego łoża były jedynym nowoczesnym elementem tego wnętrza, ale one również wyglądały na zrobione na specjalne zamówienie.

Lee nie była naiwna. Wyposażenie tego pokoju – od drogich jedwabi po spłowiały, ale nadal piękny jasnozielono-różowy dywan, najprawdopodobniej autentyczny aubusson, musiało być warte majątek, a jest to przecież tylko jeden z pokoi znajdujących się w château. Gillesowi najwyraźniej powodzi się znakomicie, a taki człowiek może według własnego widzimisię wybierać klientów, którym sprzedaje wino. Bez wątpienia po zbiorach wydaje eleganckie przyjęcia, z których słyną francuscy vignerons. Spotykają się na nich znawcy win, żeby oddać cześć honorowemu gościowi, którym jest właśnie wino.

Lee po raz pierwszy odwiedzała taką ekskluzywną winnicę. W australijskiej winnicy, gdzie spędziła rok, pracując wraz z właścicielem, panowała nieformalna atmosfera, kojarząca się ze świeżym wyrazistym smakiem tamtejszych win. Całe szczęście, że w dzieciństwie odwiedziła francuską winnicę i zapamiętawszy panujące tam zwyczaje, zabrała ze sobą czarną aksamitną suknię.

Do jej sypialni przylegała luksusowa łazienka. Widok wpuszczanej w podłogę marmurowej wanny ze złotą armaturą na chwilę zaparł jej dech w piersiach. Nawet podłoga i ściany zostały zrobione z marmuru.

Zanurzona w gorącej kąpieli czuła się dekadencko, niczym dziewczyna z haremu, której jedynym celem w życiu jest dostarczanie przyjemności swemu panu. W Londynie dzieliła mieszkanie z dwiema innymi pracującymi dziewczynami i rzadko miała czas na coś więcej niż praktyczny szybki prysznic. W wannie mogła się wylegiwać jedynie wtedy, kiedy współlokatorek nie było w domu.

Uniosła nogę ponad wypełniającą wannę pianę i patrzyła na nią w zadumie. Gilles najwyraźniej umie cieszyć się życiem. Dlaczego się nie ożenił? Z pewnością taki dom i obowiązki wynikające z pozycji społecznej nakazują mu spłodzenie syna i spadkobiercy. Francuzi poważnie podchodzą do takich spraw, a Gilles skończył trzydzieści jeden lat. Nie jest stary…

Roześmiała się głośno na myśl, że ktokolwiek mógłby tak pomyśleć o tym pełnym wigoru arystokracie. Nawet kiedy w końcu osiągnie podeszły wiek, nadal będzie zniewalająco przystojny. Zmarszczyła czoło. Dlaczego takie myśli przychodzą jej do głowy? Chyba nie jest tak głupia, żeby nadal coś do niego czuć?

Wyszła z wanny i wolno osuszyła się ręcznikiem. Oczywiście, że nie. Dostała już nauczkę.

Zerknęła na stojący przy łóżku telefon. Zadzwoni do Drew. Michael zapewnił ją, że może korzystać z telefonu, a on zapłaci za rozmowy.

Połączyła się szybko i już po chwili usłyszała bostoński akcent Drew. Jego głos brzmiał całkiem wyraźnie, mimo dzielących ich tysięcy kilometrów. Mówił oschle i z urazą, co sprawiło jej wielką przykrość.

– A więc jednak pojechałaś?

Wcześniej dał jej jasno do zrozumienia, jak bardzo nie podoba mu się to, że jedzie za granicę w towarzystwie Michaela. Właściwie starał się zniechęcić ją do tego, i robił to z takim uporem, że niemal doszło do ich pierwszej kłótni.

– Przecież wiesz, że to moja praca – odrzekła, starając się zachować spokój. – Co byś powiedział, gdybym miała ci za złe, że musisz pracować w Kanadzie?

Nastąpiła przerwa.

– To zupełnie co innego – po chwili odrzekł zimno Drew. – Ty wcale nie musisz pracować. Jako moja żona będziesz musiała wypełniać pewne obowiązki. Ostatnie miesiące przed ślubem powinnaś spędzić w Bostonie. Przecież mama cię zaprosiła.

Po to, by sprawdzić, czy kwalifikuję się do tego, żeby wejść do tak znakomitej rodziny, pomyślała Lee z niechęcią.

– Żeby mogła się przekonać, czy potrafię jeść nożem i widelcem? – powiedziała sarkastycznie i od razu pożałowała, że nie może cofnąć tych słów.

Drew gwałtownie zaczerpnął powietrza.

– Nie opowiadaj bzdur! – Jego głos brzmiał oficjalnie i gniewnie. – Mama chciała tylko przedstawić cię rodzinie. Kiedy się pobierzemy, zamieszkamy w Bostonie i dobrze by było, gdybyś już wcześniej poznała kilka ważnych osób. Mama zaproponuje twoją kandydaturę do komitetów kilku organizacji charytatywnych, dla których pracuje nasza rodzina i…

– Praca w komitecie organizacji charytatywnej? – Kolejny raz słowa wyrwały się z ust Lee, zanim zdążyła nad sobą zapanować. – Czy wyobrażasz sobie, że właśnie tak spędzę resztę życia? Przecież mam już pracę…

– Pracę, przez którą rozbijasz się po świecie z obcymi mężczyznami. Chcę, żeby moja żona spędzała czas w domu.

Nagle wszystko zrozumiała. Drew jest zazdrosny o Michaela! Na jej ustach pojawił się uśmiech pełen zrozumienia. Jakież to niemądre z jego strony. Michael dobiega pięćdziesiątki i od lat jest szczęśliwie żonaty. Pożałowała, że od narzeczonego dzieli ją ocean. Rozmowa trwała już kilkanaście minut. Lee zerknęła na zegarek.

– Nie mogę teraz dłużej rozmawiać – powiedziała szybko. – Ale wkrótce do ciebie napiszę.

Miała nadzieję, że Drew zapewni ją teraz o swojej miłości, ale nie zrobił tego, tylko odwiesił słuchawkę. Pewnie nie chciał, by ktoś go usłyszał. Tak sobie to przynajmniej wytłumaczyła. Było już za późno, aby żałować pochopnie wypowiedzianych słów. Miała nadzieję, że list załagodzi sytuację. Przed kolacją nie miała już czasu, by zacząć go pisać, więc postanowiła na jakiś czas zapomnieć o tym problemie.

Czarna sukienka podkreślała kremową barwę jej skóry, na której wciąż widać było ślady australijskiej opalenizny. Z przodu suknia miała bardzo mały dekolt, natomiast z tyłu głębokie wycięcie w kształcie litery V odsłaniało delikatną linię pleców, przyciągając uwagę do jędrnego zgrabnego ciała. Długie rękawy opinały kształtne ramiona, a spódnica spływała po wąskich biodrach. Skromne rozcięcie uwidaczniało kilka centymetrów uda w przezroczystej czarnej pończosze.

Kupiła tę suknię w towarzystwie matki.

– Ta suknia ma taki charakter, że trzeba do niej nosić pończochy – oznajmiła matka z przekonaniem. – To wyrafinowana i piękna kreacja, którą powinnaś wkładać, kiedy czujesz się szczególnie kobieco. Koniecznie z najcieńszymi pończochami, jakie tylko można znaleźć.

– Żeby każdy mężczyzna, który na mnie spojrzy, wiedział, co pod nią noszę? – zawołała oburzona.

Od razu zdała sobie sprawę, że pod tę suknię nie da się włożyć stanika. A teraz na dodatek matka sugeruje, że powinna posunąć się o krok dalej!

– Żeby każdy mężczyzna, który cię w niej zobaczy, zastanawiał się, co pod nią nosisz – sprostowała matka. – I żeby miał nadzieję, że się nie myli. Poza tym – dodała stanowczo – nosząc pończochy, będziesz się czuła właśnie tak, jak powinnaś się czuć, mając na sobie taką suknię.

Trudno się spierać z taką logiką, ale teraz Lee ogarnęły wątpliwości. Cienkie pończochy od Diora podkreślały piękno jej długich szczupłych nóg, a aksamitna tkanina była tak piękna, że nie wymagała żadnej biżuterii. Kierowana impulsem Lee upięła włosy w gładki kok, pozostawiając tylko kilka luźnych pasm po bokach. Teraz jej oczy wydawały się większe i bardziej zielone. Klasyczna fryzura wydobywała całe piękno twarzy.

Kiedy spojrzała w lustro, zobaczyła nie ładną dziewczynę, ale piękną kobietę. Przez chwilę miała wrażenie, że patrzy na kogoś obcego. Nawet poruszała się jakoś inaczej, bardziej dostojnie. Nałożyła na powieki delikatny zielony cień, a na policzki trochę bardzo drogiego różu z drobinkami złota, który dostała w prezencie gwiazdkowym od brata. Na koniec pociągnęła wargi błyszczykiem trochę ciemniejszym od tego, którego używała w ciągu dnia. Całości dopełniały jej ulubione perfumy Chanel.

Wsunęła na stopy zgrabne sandałki na obcasie i sprawdziła swój wygląd przed lustrem. Niczym żołnierz przygotowujący się do ciężkiej bitwy, uznała z lekką ironią.

Na jej widok Michael gwizdnął z podziwu.

– Co się stało? – spytał zdziwiony. – Wiem, że Kopciuszek to francuska bajka, ale tego się nie spodziewałem.

– Chcesz powiedzieć, że przyjechałam tu w łachmanach? – odparowała żartobliwie.

– Nie. Ale nie spodziewałem się, że zasadnicza młoda kobieta, z którą pożegnałem się godzinę temu, zamieni się w piękną uwodzicielkę, wyglądającą na kogoś, kto w życiu nie przepracował ani jednego dnia.

Lee roześmiała się, rozbawiona nie tylko jego słowami, ale również zdumioną miną. Jej śmiech rozniósł się dźwięcznie po całym pokoju.

Drzwi się otworzyły i wszedł przez nie Gilles. Chociaż zapowiadał, że dzisiejsza kolacja odbędzie się w nieformalnej atmosferze, miał na sobie doskonale skrojony smoking, podkreślający jego szczupłą wysportowaną sylwetkę. Lee natychmiast poczuła, że robi na niej o wiele większe wrażenie niż wtedy, kiedy była naiwną szesnastolatką. Wtedy nosił dżinsy i podkoszulki, a czasami, podczas upałów, tylko dżinsy, a jednak nigdy szczegóły jego wyglądu nie rzucały jej się w oczy tak jak teraz: muskularne uda pod spodniami z czarnej wełny, szerokie ramiona i umięśniony tors, płaski brzuch.

– Czy wy macie do dyspozycji jakieś środki komunikowania się między sobą, o których nic nie wiem? – zapytał pełnym pretensji tonem Michael, który miał na sobie zwykły wizytowy garnitur. – Sądziłem, że kolacja będzie nieformalna.

Gilles uśmiechnął się zdawkowo.

– Proszę mi wybaczyć. Prawie zawsze przebieram się do kolacji, kiedy jestem u siebie. Służba tego oczekuje.

Lee spojrzała na niego zaskoczona. Trochę go znała i nie spodziewała się, że obchodzi go to, czego oczekuje zatrudniona w zamku służba.

– Kiedy zatrudnia się ludzi, trzeba sobie zapewnić ich szacunek – wyjaśnił, jakby odgadł jej myśli. – A trudno o większego snoba niż francuski chłop, no chyba że zechce z nim konkurować angielski kamerdyner.

Michael roześmiał się, ale Lee mu nie zawtórowała. Gilles jest taki arogancki, wręcz nieludzki! Czy on nigdy nie płacze, nie wpada w złość, nie żywi do nikogo romantycznych uczuć?

Odpowiedź na to ostatnie pytanie otrzymała szybciej, niż się spodziewała. Znajdowali się w pokoju, który Gilles nazywał „głównym salonem”. Była to wielka sala urządzona z ponadczasową elegancją w stylu o wiele starszym niż wystrój jej sypialni. Znała się trochę na sztuce, więc spojrzawszy na stojący przy kanapie stół z intarsjowanym blatem, odgadła, że to styl z czasów Ludwika XIV.

Gilles zaproponował im aperitif, ale Lee odmówiła. Przewidywała, że podczas kolacji zostaną podane miejscowe wina i nie chciała psuć sobie smaku innymi trunkami. Jej towarzysze również nic nie pili. Cały czas czuła na sobie lekko ironiczne, badawcze spojrzenie Gilles'a. Patrząc na niego, doszła do wniosku, że urodził się w nieodpowiednich dla siebie czasach. Dlaczego wcześniej nie dostrzegła w rysach jego twarzy arogancji, korsarskiej bezwzględności i arystokratycznej wyniosłości?

Do salonu weszła madame Le Bon i uśmiechnęła się do Gilles'a kwaśno.

– Madame est arrivee.

Co za kobieta jest tak dobrze znana w domu Gilles'a, że mówi się o niej po prostu madame? Gilles nie poruszył się, a Lee wyraźnie poczuła, że nie spodobało się to gospodyni. Kobieta zmierzyła ją zimnym wrogim spojrzeniem. Dlaczego pani Le Bon tak bardzo jej nie znosi po zaledwie dwóch krótkich spotkaniach?

To pytanie szybko wywietrzało jej z głowy, kiedy zapowiedziany gość wszedł do salonu. Była to jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie Lee w życiu widziała. Miała wspaniałe rude włosy i mlecznobiałą skórę, przez którą prześwitywały delikatne niebieskie żyłki. Jej ruchy i postać, drobna i krucha niczym figurka z porcelany, z daleka świadczyły o dobrym pochodzeniu. Obdarzyła Lee i Michaela lekkim i chłodnym uśmiechem.

– Gilles! – powitała gospodarza.

Jej zaskakująco niski głos brzmiał jak mruczenie kota. Oparła dłoń z pomalowanymi na czerwono paznokciami na ramieniu Gilles'a i uniosła twarz do pocałunku, który wcale nie miał być zwykłym cmoknięciem na powitanie. Świadczyły o tym uwodzicielsko wydęte usta.

Czerwone kuszące wargi zostały zignorowane i ku zaskoczeniu Lee, Gilles uniósł do ust rękę swego gościa. Doszła do wniosku, że pewnie pocałunek przy świadkach wprawiłby go w zakłopotanie. Chociaż z drugiej strony Gilles był tak pewny siebie, że na takie drobiazgi na pewno nie zwracałby uwagi.

– Wybacz, że nie ubrałam się bardziej oficjalnie – zamruczała nieznajoma, wskazując na swoją zieloną suknię z szyfonu, która musiała pochodzić z jednego z najsłynniejszych domów mody. – Dopiero dziś po południu wróciłam z Paryża. A to są twoi goście…

Gilles przedstawił ich sobie.

– Louise, to jest Lee Raven i Michael Roberts. Madame Beauvaise. Jej ojciec jest moim najbliższym sąsiadem. Również zajmuje się uprawą winorośli…

Louise nadąsała się i spod przymrużonych powiek przyjrzała się Lee tak dokładnie, że na pewno wyceniła każdą sztukę jej garderoby, łącznie z pończochami.

– Daj spokój, chéri – zaprotestowała słodkim głosem. – To zabrzmiało tak nudno i oficjalnie. Jesteśmy dla siebie czymś więcej niż tylko sąsiadami. O, widzę, że nosi pani pierścionek zaręczynowy, panno Raven. Czy mamy rozumieć, że pani i pan Roberts zamierzacie się pobrać?

Najpierw gospodyni, a teraz ta kobieta! Najwyraźniej w tym domu roi się od ludzi, którzy chętnie wepchnęliby ją w ramiona Michaela.

– Nic podobnego – odparła krótko, nie zamierzając niczego więcej wyjaśniać.

Za słowami Francuzki kryła się jakaś zawoalowana sugestia i niezdrowa fascynacja podglądacza, która wcale się Lee nie spodobała. Dopiero teraz pod elegancją i opanowaniem kobiety Lee dostrzegła rozbuchaną zmysłowość. Kiedy Louise patrzyła na Gilles'a, jej usta rozchylały się łakomie. Lee poczuła lekkie mdłości. Żałowała, że nie może się schronić w swym pokoju.

W tej Francuzce dostrzegła coś, co przypominało jej pewien gatunek storczyka, oszałamiająco pięknego z wyglądu, ale śmiertelnie trującego.

Posiłek okazał się tak wyborny, jak zresztą Lee się spodziewała. Zupę podano z doskonale dobranym wytrawnym rose, które oczyściło podniebienie. Cudownie kruchej jagnięcinie towarzyszyło czerwone wino o pełnym smaku, które podkreślało wszystkie subtelne smaki pieczonego mięsa. Na koniec na stole pojawiła się taca z serami rocamadour, picodon i charolles. Wszystkie one zostały dobrane tak, żeby współgrać z wytrawnym białym winem o lekko owocowej nucie.

Michael był wprawnym gawędziarzem, więc konwersacja przy stole toczyła się wokół ogólnych i lekkich tematów, tylko Louise od czasu do czasu wydymała usta, jakby już nie mogła się doczekać, kiedy zostanie sama z Gilles'em. Lee nie miała wątpliwości, że tych dwoje łączy romans. Widać to było w każdym spojrzeniu, jakie Louise mu rzucała, w każdym ruchu dłoni, którą co chwila kładła mu na ramieniu. Jej wzrok mówił całkiem wyraźnie: ten facet jest mój.

Po kolacji wrócili do głównego salonu. Gospodyni przyniosła kawę. Podobnie jak serwis obiadowy, filiżanki były wykonane z pięknej porcelany i jak podejrzewała Lee, nie zostały zakupione w żadnym sklepie.

Louise wstała z wdziękiem, by nalać kawy, ale ku zdziwieniu Lee, Gilles ją powstrzymał.

– Może Lee będzie nam dzisiaj matką? – zaproponował z lekkim skinieniem głowy.

Lee osłupiała, ale jego głos był tak władczy, że do głowy nawet jej nie przyszło, aby się sprzeciwić.

Louise spojrzała na nią z tak bezbrzeżną wyniosłością, że Lee niemal parsknęła śmiechem.

– Będzie nam dzisiaj matką? – powtórzyła z ironiczną niechęcią.

– To takie typowo angielskie wyrażenie. W tym przypadku matka oznacza osobę, która nalewa wszystkim herbatę – poinformował ją Gilles. – Powinienem był wspomnieć o tym wcześniej, ale jesteśmy z Lee starymi przyjaciółmi. Mamy wspólną ciotkę. – Mówiąc to, sięgnął po jej dłoń z tak rozbawioną, ale jednocześnie pełną czułości miną, że Lee ze zdziwienia aż wstrzymała oddech.

Louise była równie zaskoczona. Spod przymkniętych powiek spoglądała to na Lee, to na Gilles'a. Jej twarz nie była już piękna, ale zacięta i groźna.

– Mam nadzieję, że jako stara przyjaciółka Lee nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby się tobą podzielić z… nowszymi przyjaciółmi.

W wypowiedzianych aksamitnym głosem słowach kryła się groźba. Lee z narastającym zdziwieniem zdała sobie sprawę, że rudowłosa uważa ją za rywalkę w grze o uczucie Gilles'a. A przecież takie głupstwa już dawno wywietrzały jej z głowy.

Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy Gilles uniósł jej palce do swoich ust z miną, która u kogoś innego świadczyłaby o bardzo ciepłych uczuciach. Jego szare oczy niemal płonęły.

– A więc jak, kochanie? – zapytał tonem pełnym czułości. – Będziesz zazdrosna o moje nowe znajomości?

– Kochanie?

Przez chwilę Lee miała wrażenie, że to ona wypowiedziała to słowo, ale jedno spojrzenie na pobladłą z wściekłości twarz Louise upewniło ją, że chociaż słowo to wstrząsnęło nimi obiema, to Francuzka pierwsza dała głośny wyraz zaskoczeniu.

Lee zerknęła na Michaela, by sprawdzić, jak on przyjmuje to dziwne zachowanie ze strony gospodarza, ale szef siedział rozluźniony w fotelu i z lekkim uśmiechem na ustach czekał na wybuch, który wszystkim zgromadzonym w salonie wydawał się nieunikniony.

Wszystkim z wyjątkiem Gilles'a, który najwyraźniej nie widział najmniejszego powodu, dla którego miałby się powstrzymać przed użyciem wobec Lee słowa „kochanie” w obecności swojej kochanki. Do głowy mu nawet nie przyszło, że Louise może mieć coś przeciwko temu.

Wyniosły i zimny wyraz twarzy Gilles'a sprawiał, że Lee nie miała najmniejszej ochoty na wywoływanie awantury. Ale może było tak dlatego, że lepiej niż Francuzka wiedziała, jaki Gilles potrafi być brutalny, kiedy coś go zdenerwuje.

– Czyż nie tak na ogół zwraca się do narzeczonej? – zapytał pogodnie Gilles.

– Do… czyli wy…

– Lee i ja jesteśmy zaręczeni – odrzekł słodko.

Zdawał sobie sprawę, że jego słowa powoli docierają do Louise. Przez dłuższą chwilę milczała zszokowana.

– Ale ona nie nosi pierścionka zaręczynowego rodu Chauvigny.

– To drobne niedopatrzenie – wyjaśnił chłodno Gilles. – Już wiele lat temu ustaliliśmy, że się pobierzemy, ale podczas ostatniej wizyty w Londynie, kiedy zobaczyłem, że Lee już dorosła i zmieniła się w ponętną kobietę, nie mogłem się powstrzymać i… przypieczętowałem nasze zaręczyny. A ponieważ nie wożę ze sobą rodowego pierścionka ze szmaragdem, który jak zapewne już zauważyłaś, droga Louise, doskonale pasuje do oczu Lee, tymczasem podarowałem jej tę małą błyskotkę.

Zanim zdążyła zaprotestować, zdjął jej z palca pierścionek z brylantem od Drew. Kompletnie zignorował pełne irytacji pytania Louise, dając jej do zrozumienia, że uważa je za nudne i impertynenckie. Po długiej tyradzie wygłoszonej po francusku, z której Lee, ku swojemu zadowoleniu, nie zrozumiała ani słowa, rudowłosa wstała i podeszła do niej zdecydowanym krokiem. Wbiła w jej pobladłą twarz pełne jadu oczy.

– Być może rzeczywiście zaręczyłeś się z tym niewinnym cielątkiem, Gilles – rzekła, przenosząc na niego wzrok. – Nie myśl sobie, że nie wiem dlaczego. Kobieta, który urodzi dziedzica rodu Chauvigny, niewątpliwie musi być nieskazitelna, ale ona nigdy nie da ci takiej przyjemności w łóżku jak ja. W żyłach tej twojej angielskiej narzeczonej płynie rozwodnione mleko, a nie gorąca krew. A co do ciebie… – zwróciła się do rywalki.

Dla Lee wydarzenia toczyły się o wiele za szybko. Powinna była na samym początku zaprzeczyć słowom Gilles'a, ale była zbyt oszołomiona. Wykorzystał jej zaskoczenie i sprawnie wplątał ich oboje w intrygę, co dowodzi niezbicie, jakim jest wprawnym i pomysłowym kłamcą.

– Naprawdę ci się wydaje, że będziesz umiała zatrzymać go przy sobie? – zapytała Louise pogardliwym tonem. – Ile czasu upłynie, zanim zostawi cię samą w łóżku, a potem znajdzie sobie kogoś innego, w Paryżu albo Orleanie? Spójrz na niego! – nakazała. – To nie jest jeden z twoich chłodnych beznamiętnych Anglików. Zabierze ci serce i złamie je, jak złamał moje. A kawałki rzuci sępom na pożarcie. Życzę ci wielu przyjemności w jego towarzystwie!

Ruszyła do drzwi, a Gilles otworzył je przed nią z nieopisanie znudzoną miną.

Gdy wyszła, w salonie zapanowała cisza, którą można było śmiało nazwać martwą.

Tytuł oryginału:

Blackmail

Man-Hater

Pierwsze wydanie:

Mills&Boon Limited, 1982

Mills&Boon Limited, 1983

Opracowanie graficzne okładki:

Robert Dąbrowski

Redaktor prowadzący:

Małgorzata Pogoda

Korekta:

Jolanta Nowak

© 1982, 1983 by Penny Jordan

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2006, 2009, 2014

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Staroscinska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-0725-6

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com