Myśliwy - Kamilla Oresvärd - ebook + audiobook

Myśliwy ebook i audiobook

Kamilla Oresvärd

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Julia nie spodziewa się, że po powrocie z nocnego klubu zobaczy coś, co wywoła u niej potworny szok i zmieni jej życie na zawsze. Na podłodze w kuchni znajduje martwą siostrę. Sprawą zajmuje się komisarz Stina Seger, która przeżywa żałobę po śmierci swojej mamy. Smutek po utracie bliskiej osoby oraz wymykające się spod kontroli śledztwo odbijają się na zdrowiu psychicznym kobiety. Stina musi się jednak wziąć w garść i dopaść mordercę, zanim ten znowu zaatakuje.

W tym samym czasie pewien mężczyzna próbuje wyjaśnić zagadkę wypadku sprzed kilku lat. Kim jest ta tajemnicza postać? I czego tak desperacko szuka? 

Myśliwy” to druga, samodzielna część serii opowiadającej o losach Stiny Seger i zarazem jedna z najlepszych szwedzkich powieści kryminalnych ostatnich lat. Kamilla Oresvärd stworzyła wielopiętrową i wciągającą intrygę, która z pewnością pochłonie niejednego czytelnika.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 22 min

Lektor: Anna Grochowska
Oceny
3,9 (17 ocen)
8
3
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
4gwiazdki

Z braku laku…

Kryminałek klasy B Fatalna lektorka nie pomaga.
00
Recenzent

Całkiem niezła

Dobrze się słucha.
00
fonorama

Nie oderwiesz się od lektury

Niezłe
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Jäga­ren

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Pa­try­cja Włó­czyk-Na­stały

Co­py­ri­ght © Ka­milla Ore­svärd, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mette Breth

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Aneta Iwan

ISBN 978-91-8076-183-3

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Pro­log

Iskra wy­strzela i świeci na tle czar­nego nieba.

Poza krę­giem świa­tła do­strzega cie­nie skra­da­ją­cych się noc­nych stwo­rzeń i wy­daje jej się, że wi­dzi parę oczu błysz­czą­cych w ciem­no­ściach. Jest jej zimno, więc szczel­niej okrywa się ko­cem i przy­gląda się męż­czy­znom sie­dzą­cym na­prze­ciwko niej, za­ci­ska­ją­cym dło­nie na drew­nia­nej rę­ko­je­ści oszczepu. Cie­nie tań­czą na ich po­waż­nych twa­rzach. Zbli­żają do sie­bie głowy i coś szep­czą, żeby po chwili spoj­rzeć w mrok. Ma wra­że­nie, że na ko­goś cze­kają. Albo na coś.

Pro­stuje obo­lałe plecy i spo­gląda w niebo, na mo­rze gwiazd i cienki sierp księ­życa. My­śli, że to nie­sa­mo­wite, że trzy mi­liony lat temu pierwsi lu­dzie wi­dzieli to samo, po czym jesz­cze moc­niej otula się ko­cem, po­chyla głowę i opiera ją na rę­kach. Za jej ple­cami, w su­chej, wy­so­kiej tra­wie, coś sze­le­ści, a po­ni­żej, w błot­ni­stym ba­jorku, re­cho­czą żaby. Wzdryga się, sły­sząc w ciem­no­ściach upiorne krzyki mał­pia­tek, nie­wia­ry­god­nie po­do­bne do pła­czu dziecka.

Czuje obez­wład­nia­jące zmę­cze­nie. Otar­cia na sto­pach pieką, kłoda, na któ­rej sie­dzi, jest twarda. Ona sama śmier­dzi, a włosy kleją jej się do głowy pod prze­po­coną ban­daną. Tę­skni za cie­płym prysz­ni­cem, pach­ną­cym my­dłem i mięk­kim łóż­kiem z je­dwa­bi­stą po­ścielą. Ale na to bę­dzie mu­siała po­cze­kać. Ju­tro za­czyna się ostatni etap po­dróży i przed nią dal­sza wę­drówka na pół­noc, przez zło­to­żółty kra­jo­braz parku na­ro­do­wego. Nogi będą cięż­kie, a wy­peł­nione pły­nem pę­che­rze na pię­tach po­pę­kają, lecz ona chce do­koń­czyć to, po co tu przy­była. Po­tem, gdy wrócą do domu, wszystko bę­dzie ina­czej.

Za­myka oczy, od­pusz­cza i po­zwala gło­wie opaść na ra­mię ko­biety sie­dzą­cej obok. Wy­czuwa po­licz­kiem, że jest mięk­kie, i się roz­luź­nia. Sły­szy chrzą­ka­nie hi­po­po­ta­mów. Bli­sko. Sły­szy, jak się pasą. Me­to­dycz­nie rwana trawa ko­ły­sze ją do snu, a ona so­bie na niego po­zwala.

Już pra­wie śpi, gdy coś zrzuca ją z kłody. To dzieje się tak szybko, że nie może się na to przy­go­to­wać, i ude­rza ple­cami o twardą, su­chą zie­mię. Traci od­dech i z tru­dem ła­pie po­wie­trze, rów­no­cze­śnie wy­cią­ga­jąc ręce po omacku i pró­bu­jąc wstać, ale prze­szka­dza jej coś ostrego i twar­dego. Stara się to od sie­bie od­su­nąć. Pcha i ude­rza, lecz jest bez szans wo­bec twar­dych mię­śni pod grubą skórą. Łka ze stra­chu. Co to jest?

Udaje jej się prze­krę­cić na brzuch i po­dej­muje wy­si­łek, by się od­czoł­gać. Strach dźga ją ni­czym ostry nóż, do jej ust wdzie­rają się brud i kurz, więc pluje i pry­cha. Bębny. Sły­szy bębny. Skąd, do cho­lery, wzięły się tu­taj bębny?

Za pierw­szym ra­zem, gdy ostre zęby wbi­jają jej się w skórę, nie krzy­czy. Do­piero za dru­gim, kiedy chwy­tają mięk­kie ciało tuż nad łok­ciem, szok mija, a ona wrzesz­czy ze stra­chu i trud­nego do opi­sa­nia bólu.

Ale jej głos gi­nie w ha­ła­sie. Sły­szy krzyki in­nych osób i wi­dzi cięż­kie buty tuż przy swo­jej twa­rzy. Ktoś na niej staje i szar­pie ją za rękę, więc znowu krzy­czy. Czuje kosz­marny ból, jakby ktoś wy­ry­wał jej ra­mię.

To coś ma ręce – my­śli zdez­o­rien­to­wana, mio­ta­jąc się dziko. Udaje jej się wy­rwać i błą­dzi po omacku. Nie ro­zu­mie, co się dzieje. Nie my­śli o smro­dzie ani o bólu, tylko o tych rę­kach. Ludz­kich rę­kach, które ją cią­gną, szar­pią i po­py­chają.

Po­now­nie krzy­czy, gdy mocne szczęki za­ci­skają się na jej ra­mie­niu, i sta­wia opór, kiedy oprawca cią­gnie ją po ziemi i od­dala od obo­zo­wi­ska oraz po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa. Ro­ze­dr­gana wiązka świa­tła z la­tarki pada na to, co ją wle­cze, a ona wi­dzi cęt­ko­wane, ku­dłate fu­tro i umię­śnione tylne nogi. Świa­tło znika, a ona so­bie uświa­da­mia, że jest znacz­nie go­rzej, niż my­ślała.

Sta­wia opór, po omacku szu­ka­jąc cze­goś, czego mo­głaby się zła­pać. Chwyta za coś, lecz bańka na­dziei pęka, gdy tka­nina wy­śli­zguje jej się z ręki. Krzy­czy z roz­pa­czy. Błą­dzi po­ra­nio­nymi pal­cami i na­gle za­lewa ją fala wdzięcz­no­ści, kiedy czuje czy­jąś rękę w swo­jej dłoni, lecz chwyt się roz­luź­nia, a ona szo­ruje po ziemi. Jest w sta­nie my­śleć tylko o tym, że musi zo­stać w obo­zo­wi­sku.

Jej dło­nie krwa­wią, gdy chwyta za ka­mie­nie i ga­łę­zie, po któ­rych jest cią­gnięta. Za­piera się po­ka­le­czo­nymi sto­pami i no­gami, od­cią­gana co­raz da­lej od ognia.

Kiedy be­stia w końcu się za­trzy­muje, ona za­sła­nia głowę rę­kami i pró­buje zła­pać od­dech. W od­dali sły­chać dźwięki obo­zo­wi­ska, a ona wie, że musi coś zro­bić. Siada i krzy­czy. Be­stia robi krok do tyłu, więc ona za­czyna się czoł­gać. Ostre zęby szybko jed­nak po­zba­wiają ją złu­dzeń. Be­stia cią­gnie ją da­lej, da­leko od po­zo­sta­łych. Cichną wy­da­wane przez nich dźwięki, ich głosy.

Cięż­kie łapy stają na jej klatce pier­sio­wej i do­ci­skają ją do ziemi. Od­wraca twarz od smrodu po­chy­lo­nego nad nią, śli­nią­cego się czar­nego py­ska. Wi­dzi kon­tury du­żej głowy i szczęk. Zęby ob­na­żone w zło­wiesz­czym gry­ma­sie.

Wi­dzi też błysz­czące żółte oczy, zwie­rzęcą żą­dzę, za­nim ma­sywne szczęki uci­szają jej zdy­szany krzyk.

1

– Nu­mer alar­mowy sto dwa­na­ście, słu­cham?

– Moja sio­stra… – Ci­sza i me­ta­liczny trzask, po któ­rym na­stę­puje szloch. – Ona chyba nie żyje.

– Jak się pani na­zywa?

– Ju­lia. Na­zy­wam się Ju­lia Jo­hans­son.

– A pani sio­stra?

– Fanny Lund­berg.

– Skąd pani wie, że Fanny nie żyje?

– Bo nie od­dy­cha! – Tym ra­zem głos krzy­czy. – Po pro­stu leży. Nie ru­sza się. I wszę­dzie jest krew.

– Ro­zu­miem. – Głos jest spo­kojny. Rze­czowy. Nie­mal bez­duszny. – Jest pani ranna?

– Nie.

– Ktoś inny jest ranny?

– Nie. Tylko Fanny.

– Pro­szę mi po­dać ad­res, pod któ­rym się pani te­raz znaj­duje.

– Kur­czę, co to za ulica? – Sły­chać szybki od­dech. Ja­kieś stu­ka­nie. – Chwi­leczkę. Jest tu­taj ja­kaś ko­perta. To ulica Karl Gu­sta­vs­ga­tan trzy­na­ście.

Na mo­ment za­pada ci­sza i po chwili znowu od­zywa się spo­kojny głos:

– Ju­lio?

Ci­sza.

– Sły­szysz mnie, Ju­lio?

– Tak.

– Po­moc już do cie­bie je­dzie. Chcę, że­byś do tego czasu zo­stała na li­nii.

Sły­chać szloch, a ko­mi­sarz Stina Se­ger wy­łą­cza na­gra­nie. Pod­nosi wzrok i spo­gląda na swo­jego ko­legę Da­vida Sand­berga-Sa­libę, a na­stęp­nie na Lo­visę Do­uglas sie­dzącą obok niego.

– Te­le­fon ode­brano po­nad trzy go­dziny temu, do­kład­nie o czwar­tej trzy­dzie­ści sie­dem. – Stina Se­ger opiera się na krze­śle i kła­dzie przed­ra­miona na pod­ło­kiet­ni­kach. – Ofiara, Fanny Lund­berg, zo­stała z du­żym praw­do­po­do­bień­stwem za­mor­do­wana w swoim domu w dziel­nicy Va­sa­stan dziś w nocy. Jej młod­sza sio­stra, którą sły­szymy na na­gra­niu, Ju­lia Jo­hans­son, mieszka gdzie in­dziej, ale wła­śnie przy­je­chała w od­wie­dziny do Göte­borga. Kiedy wcze­snym ran­kiem we­szła do miesz­ka­nia Fanny, zo­ba­czyła sio­strę le­żącą na pod­ło­dze w kuchni. Mar­twą. – Stina krzy­żuje ra­miona, czu­jąc przez ma­te­riał je­den z gu­zi­ków. Czarna ma­ry­narka wy­daje jej się dzi­siaj od­po­wied­nia. – Tech­nicy są już na miej­scu. Da­vid, je­dziesz tam ze mną.

Da­vid kiwa głową, lecz spra­wia wra­że­nie zmę­czo­nego, więc Stina stwier­dza, że po dro­dze oboje mu­szą so­bie ku­pić kawę, żeby się obu­dzić.

– A ja? – pyta Lo­visa, mocno ude­rza­jąc dłu­go­pi­sem w no­tes, który trzyma na ko­la­nach.

Stina spo­gląda na nią i wi­dzi, że Lo­visa jest go­towa sta­nąć do walki, ale ona nie ma za­miaru jej na to po­zwo­lić.

– Zbierz in­for­ma­cje na te­mat ofiary – pro­po­nuje. – Kim była, gdzie pra­co­wała, re­la­cje ro­dzinne. No wiesz, tego typu rze­czy.

Wstaje i czuje na so­bie spoj­rze­nie Lo­visy, wie, że ta chcia­łaby za­jąć miej­sce Da­vida. Albo jesz­cze le­piej jej miej­sce. Ru­sza w kie­runku drzwi, a Da­vid idzie za nią.

– Do zo­ba­cze­nia – mówi.

– Mhm – od­po­wiada Lo­visa ci­cho.

Stina się od­wraca i na­po­tyka jej wzrok, w któ­rym nie ma ani odro­biny cie­pła.

2

Stina otwiera drzwi miesz­ka­nia na pod­da­szu przy Karl Gu­sta­vs­ga­tan w dziel­nicy Va­sa­sta­den w Göte­borgu. Nie­bie­skie ochra­nia­cze na buty lekko sze­lesz­czą, gdy wcho­dzi do środka. Po­ko­nuje dwa schodki w dół i idzie przez długi przed­po­kój z bia­łymi ścia­nami i pod­łogą wy­ło­żoną sza­rymi płyt­kami. Na ścia­nie wisi ob­raz przed­sta­wia­jący czer­wono-czarną Sta­tuę Wol­no­ści, a pod nim stoi wą­ski sto­lik z usta­wioną na bla­cie srebrną mi­ską.

Na końcu przed­po­koju Stina skręca w lewo i przy­staje. Sły­szy za ple­cami po­gwiz­du­ją­cego Da­vida.

– Ład­nie tu – stwier­dza męż­czy­zna.

– Mhm – bąka Stina, roz­glą­da­jąc się wo­kół.

Ude­rzają ich świa­tło i prze­strzeń, wy­soki su­fit robi wra­że­nie, a przez duże okna wpada do środka sza­ro­srebrne po­ranne świa­tło. Tech­nicy są wszę­dzie. Peł­zają po pod­ło­dze, stoją po­chy­leni nad klamką i ku­cają nad okrą­głym dy­wa­nem, w rę­kach trzy­ma­jąc lampy UV, pędzle i wa­ciki. Sły­chać ich ści­szone głosy i pstry­ka­nie apa­ratu fo­to­gra­ficz­nego. Wszyst­kie do­wody trzeba ze­brać do pro­bó­wek i pla­sti­ko­wych wo­recz­ków, na­leży spo­rzą­dzić do­ku­men­ta­cję.

Stina na­wią­zuje kon­takt wzro­kowy z jed­nym z tech­ni­ków. Męż­czy­zna ma na twa­rzy ma­seczkę, więc wi­dać tylko jego ciem­no­brą­zowe oczy.

– Mo­żemy wejść? – pyta Stina.

Męż­czy­zna kiwa głową.

– Jest tam – in­for­muje, po­ka­zu­jąc pal­cem w nie­bie­skiej rę­ka­wiczce miej­sce, gdzie leży ofiara.

Stina od­wraca głowę. W tej sa­mej chwili po jej ple­cach prze­biega dreszcz, jakby ktoś prze­je­chał jej pa­znok­ciem wzdłuż krę­go­słupa, i wi­dzi dwie stopy wy­sta­jące zza wy­spy ku­chen­nej. Jedna z nich jest ubrana w pu­chatą ró­żową skar­petę w ser­duszka. Druga jest goła. Stina wpa­truje się w nią. Pa­znok­cie po­ma­lo­wane na ró­żowo mocno kon­tra­stują z siną skórą.

Ostroż­nie idzie po lśnią­cym dę­bo­wym par­kie­cie, żeby ni­czego nie do­tknąć, po­chyla się i spo­gląda na ciało.

– O kurwa! – wy­rywa jej się. Cofa się, czu­jąc smród od­cho­dów i krwi, ale głów­nie z po­wodu tego, co wi­dzi. Mocno za­ci­ska po­wieki i na­gle ma wra­że­nie, jakby coś ją chwy­ciło i za­ssało do czar­nej dziury. Za­ta­cza się, szybko otwiera oczy i po­trząsa głową. Roz­gląda się, jakby do­piero się obu­dziła. Chce się chwy­cić wy­spy ku­chen­nej, by za­pa­no­wać nad za­wro­tami głowy, lecz bie­rze się w garść. Wie, że nie może. Mocno przy­gryza dolną wargę i zmu­sza się do spoj­rze­nia na ko­bietę. Musi się sku­pić. To za­zwy­czaj po­maga.

Ko­bieta leży na boku. Lewa po­łowa jej twa­rzy jest wci­śnięta w pod­łogę, a ra­mię za­sła­nia­jące głowę za­krwa­wione i po­ra­nione. Ofiara ma na so­bie cienką białą ko­szulę nocną po­pla­mioną krwią. Na ciele wi­dać ślady licz­nych ran kłu­tych. Stina czuje wście­kłość.

Spo­gląda w dół, na tech­nika Dana Ko­wal­skiego, który sie­dzi sku­lony przy ko­bie­cie, z jedną ręką w czar­nej tor­bie.

– No – mówi, nie pa­trząc na Stinę. Jego ru­do­blond włosy ści­śle przy­le­gają do głowy, a szczu­płe ra­miona po­krywa biały kom­bi­ne­zon ochronny lekko sze­lesz­czący przy każ­dym ru­chu. – Ro­bimy, co mo­żemy.

– Nie py­ta­łam – oznaj­mia Stina.

– To prawda – od­po­wiada Dan, wciąż nie pod­no­sząc głowy. – Ale so­bie po­my­śla­łaś, prawda?

Stina od­wraca wzrok i roz­gląda się, żeby nie pa­trzeć na zma­sa­kro­wane ciało. My­śli o tym, że miesz­ka­nie na pod­da­szu praw­do­po­dob­nie zo­stało prze­ro­bione. Jest piękne z tą otwartą prze­strze­nią, wy­so­kimi stro­pami, po­ma­lo­wa­nymi na biało drew­nia­nymi bel­kami u su­fitu i ra­mami okien­nymi. Ja­sne i mi­ni­ma­li­styczne, jakby żyw­cem wy­jęte z ma­ga­zynu wnę­trzar­skiego. Wy­soko na ścia­nach wisi sztuka współ­cze­sna bę­dąca po­łą­cze­niem fo­to­gra­fii, graf­fiti oraz ta­śmy ozdob­nej w gwiazdki. Ob­razy są utrzy­mane w brą­zo­wo­sza­rej to­na­cji, z nie­wielką do­mieszką czer­wieni, i pa­sują do ko­lo­ry­styki miesz­ka­nia.

Stina na­dal się roz­gląda. Na czar­nym ka­mien­nym bla­cie stoi chro­mo­wany eks­pres do kawy w są­siedz­twie bia­łej do­niczki ze świe­żymi zio­łami. Wisi nad nią li­stwa ma­gne­tyczna z ze­sta­wem pię­ciu noży ku­chen­nych Glo­bal.

Obok blatu znaj­dują się lo­dówka i za­mra­żarka. Lśniącą po­wierzch­nię po­kry­wają rdzawe ślady. Stina przy­gląda się im i oczami wy­ob­raźni wi­dzi, jak ko­bieta, chwie­jąc się na no­gach, wy­ciąga ręce i prze­jeż­dża pal­cami po lśnią­cej lo­dówce, po czym upada na pod­łogę. Za­sta­na­wia się, ile cio­sów znio­sła, za­nim się pod­dała. Uświa­da­mia so­bie, że wszę­dzie wi­dzi plamy krwi. Po­now­nie spo­gląda w dół, na Dana Ko­wal­skiego.

– Więc nic nie zna­leź­li­ście? – pyta.

– Nie, jesz­cze nie. – Dan wzdy­cha, wkła­da­jąc wa­cik do wo­reczka fo­lio­wego.

– Gdzie jest jej sio­stra, która za­dzwo­niła? Wciąż tu­taj?

Dan po raz pierw­szy pod­nosi wzrok. Kiwa głową w kie­runku, w któ­rym mają iść.

– Jest tam. Na pół­pię­trze.

– Skoń­czy­li­ście z nią?

– Tak – od­po­wiada Dan, wra­ca­jąc do pracy.

– I?

– Zo­ba­czymy, co po­każą ba­da­nia. Na ra­zie chyba po­trze­buje roz­mowy z psy­cho­lo­giem.

– Ja­sne. Ale naj­pierw chcia­ła­bym za­mie­nić z nią parę słów.

Dan znowu spo­gląda w górę. Ich spoj­rze­nia się spo­ty­kają. Wy­gląda na zmę­czo­nego i Stina ma wra­że­nie, jakby pa­trzyła w lu­stro. Zmę­cze­nie jest pa­ra­li­żu­jące, bra­kuje jej tchu. Wsuwa rękę do kie­szeni. Wy­czuwa kon­tury bli­stra z ta­blet­kami i to ją uspo­kaja. Ostatni raz zerka na ciało, po czym od­wraca wzrok i pa­trzy na Da­vida.

– Chodźmy z nią po­roz­ma­wiać.

3

Sio­stra ofiary, Ju­lia Jo­hans­son, sie­dzi w rogu bia­łej ka­napy na­roż­nej, przy­kryta ple­dem i z po­duszką w zyg­zaki na ko­la­nach. Ma dłu­gie włosy z prze­dział­kiem na środku, ja­sne pa­semka za­sła­niają twarz. Wpa­truje się w te­le­wi­zor wi­szący na ścia­nie na­prze­ciwko. Przez krzy­kliwe ame­ry­kań­skie głosy prze­bija się śmiech pu­blicz­no­ści, lecz twarz Ju­lii nie wy­raża żad­nych emo­cji, gdy do niej pod­cho­dzą.

Stina zerka na po­li­cjanta w mun­du­rze sto­ją­cego obok Ju­lii. Jedno spoj­rze­nie wy­star­cza. Od razu ro­zu­mie, kiwa głową i znika na scho­dach pro­wa­dzą­cych w dół.

– Cześć, Ju­lio – mówi Stina, ostroż­nie sia­da­jąc po dru­giej stro­nie ka­napy. – Na­zy­wam się Stina Se­ger i je­stem z po­li­cji. A to jest Da­vid Sand­berg-Sa­liba. Rów­nież po­li­cjant. – Stina za­wie­sza głos, spo­gląda na dło­nie Ju­lii i za­uważa, że od­padł jej długi, spi­cza­sty pa­zno­kieć, a na pal­cach ma mnó­stwo ta­nich pier­ścion­ków. – Bar­dzo ci współ­czuję, ale mu­szę ci za­dać kilka py­tań. Jak tylko skoń­czymy, bę­dziesz mo­gła stąd pójść – do­daje Stina.

Ju­lia wzru­sza ra­mio­nami, nie od­ry­wa­jąc wzroku od te­le­wi­zora.

– Mo­żesz nam opo­wie­dzieć, co za­sta­łaś, wcho­dząc do miesz­ka­nia?

Ju­lia ciężko wzdy­cha i za­sła­nia oczy ręką, jakby tru­chlała na samą myśl, że ma o tym mó­wić. Stina waha się przez chwilę, czy po­winna ją na to na­ra­żać. I tak już wiele prze­szła. Ale nie mają wy­boru.

– Na­prawdę mu­simy to wie­dzieć – na­lega Stina. – Po­tem bę­dziesz wolna.

Ju­lia kiwa głową i szybko mówi ci­chym gło­sem, jakby re­cy­to­wała wy­li­czankę:

– Wró­ci­łam do miesz­ka­nia. Chciało mi się pić i ru­szy­łam w kie­runku lo­dówki, żeby wy­jąć sok. Nie pa­trzy­łam pod nogi, więc się o nią po­tknę­łam. – Ju­lia od­wraca głowę i po raz pierw­szy pa­trzy na Stinę. Pod jej oczami wi­dać po­zo­sta­ło­ści noc­nego ma­ki­jażu, usta są wą­skie, za­cięte. – Sta­nę­łam na jej sto­pie – cią­gnie Ju­lia, a Stina wi­dzi, że dolna warga ko­biety za­czyna drżeć. – Póź­niej po­śli­zgnę­łam się na krwi i pra­wie się na nią prze­wró­ci­łam. – Oczy Ju­lii za­cho­dzą łzami, a ona znowu od­wraca głowę w stronę te­le­wi­zora. – Tak od­kry­łam, że nie żyje.

– Bar­dzo ci współ­czuję – po­wta­rza Stina. – Do­pil­nu­jemy, że­byś mo­gła z kimś o tym po­roz­ma­wiać. To ważne w przy­padku ta­kich trau­ma­tycz­nych prze­żyć.

Ju­lia po­now­nie wzru­sza ra­mio­nami. Drżą­cym pal­cem po­ciera skórę pod okiem i jesz­cze bar­dziej roz­ma­zuje ma­ki­jaż. Stina my­śli o tym, co czeka Ju­lię, i od­ru­chowo wy­ciąga rękę, żeby ją po­cie­szyć, ale w ostat­niej chwili ją cofa.

– Czy ktoś jesz­cze był w miesz­ka­niu, gdy wró­ci­łaś? – pyta Da­vid sto­jący tuż za Stiną.

– Nie. Fanny miesz­kała sama.

– To nie wy­klu­cza, że ktoś tu był.

– Tak, ale ni­kogo nie było.

Stina roz­gląda się wo­kół. Wy­gląda przez okno i po prze­ciw­nej stro­nie wi­dzi ka­mie­nicę oraz bez­chmurne błę­kitne niebo nad czer­wo­nymi da­chami. Mia­sto bu­dzi się do ży­cia, lecz do miesz­ka­nia nie do­cie­rają żadne dźwięki. Na ulicy stoi kilka ra­dio­wo­zów, a wej­ście do ka­mie­nicy za­bez­pie­czono nie­bie­sko-białą ta­śmą po­li­cyjną, przed którą stoją ga­pie z te­le­fo­nami w rę­kach wy­mie­szani z dzien­ni­ka­rzami i fo­to­gra­fami. Za to tu, na gó­rze, pa­nuje ci­sza. Okna są dźwię­kosz­czelne. Nikt nie sły­szał krzyku Fanny.

– Duże miesz­ka­nie jak dla jed­nej osoby – stwier­dza.

– Tak. – Ju­lia dra­pie skrzy­dełko nosa pa­znok­ciem ma­łego palca. – Ku­piła je po śmierci swo­jego ojca. Je­ste­śmy przy­rod­nimi sio­strami. Mamy tę samą matkę.

– Do­stała duży spa­dek?

– Tak. – Ju­lia od­wraca głowę w kie­runku Stiny i po­woli nią kiwa. Na­stęp­nie na­ciąga koc pod brodę i otula się nim.

– Mo­żesz nam opo­wie­dzieć, co się wy­da­rzyło wczo­raj wie­czo­rem? – prosi Da­vid.

Stina spo­gląda na niego. Na jego ciemne włosy i brą­zowe oczy. Sły­szy spo­kojny głos, cał­kiem inny, niż gdy Da­vid jest wście­kły. Tak samo dło­nie, te­raz miękko sple­cione, po­tra­fią być bru­talne i zła­mać rękę lub zwich­nąć szczękę.

– Już mó­wi­łam.

– Opo­wiedz, jak spę­dzi­łaś wie­czór.

Ju­lia wzdy­cha, wy­pusz­cza koc z ręki i kła­dzie ją na ko­la­nie.

– Okej. By­łam z kum­pelą w klu­bie Spri­tluc­kan.

– Czyli pra­cu­jesz w branży ho­te­lowo-re­stau­ra­cyj­nej?

Stina sły­szy, że jej part­ner stara się być miły, żeby Ju­lia się roz­luź­niła, ale wi­dzi, że ko­bieta nie wie, co Da­vid ma na my­śli.

– Do Spri­tluc­kan cho­dzą głów­nie lu­dzie za­trud­nieni w branży re­stau­ra­cyj­nej i roz­ryw­ko­wej – wy­ja­śnia Stina. – Wy­dają tam na­piwki z week­endu.

– Aha. – Ju­lia mruga. – Nie wie­dzia­łam. The­rese rze­czy­wi­ście pra­cuje w tej branży.

– The­rese? Tak ma na imię twoja ko­le­żanka?

– Tak.

– Mo­żesz nam po­dać jej na­zwi­sko i dane kon­tak­towe, żeby mo­gła to po­twier­dzić?

– Te­raz?

– Tak. – Stina sięga po to­rebkę, wyj­muje czarny no­tes i znaj­duje dłu­go­pis w bocz­nej kie­szonce. Otwiera go na pu­stej stro­nie i po­daje Ju­lii. – Za­pisz tu­taj.

Ju­lia bie­rze no­tes i za­czyna pi­sać. Stina od­wraca głowę w kie­runku ko­minka i się roz­gląda. Za­gląda do po­piołu i czar­nych, okop­co­nych po­zo­sta­ło­ści po ogniu. Na ścia­nie obok ko­minka wisi ob­raz z mo­ty­wem Buddy, na stole stoi czarno-biały wa­zon z białą li­lią, a Stina my­śli, że to wy­gląda tak, jakby ktoś pró­bo­wał stwo­rzyć wra­że­nie przy­tul­no­ści.

– Pro­szę.

– Dzię­kuję. – Stina bie­rze od Ju­lii no­tes i wkłada go do to­rebki. – Okej. O któ­rej do­tar­łaś do Spri­tluc­kan?

– Ja­koś o pół­nocy.

– Czyli do tego czasu by­łaś w domu?

– Nie. Wy­szłam stąd mniej wię­cej o dwu­dzie­stej dru­giej i po­szłam do The­rese. Sie­dzia­ły­śmy u niej i pi­ły­śmy, po­tem po­szły­śmy do Spri­tluc­kan.

– Jak długo tam by­ły­ście?

– Do za­mknię­cia. Ja­koś o trze­ciej. Po­tem… – Ju­lia od­chrzą­kuje, ro­biąc le­dwo za­uwa­żalną pauzę, i kon­ty­nu­uje: – Po­szły­śmy do Tin­tin coś zjeść. Póź­niej wró­ci­łam do domu i… – Ju­lia spusz­cza wzrok i do­tyka koca. – Chciało mi się pić, więc po­de­szłam do lo­dówki po sok. Wtedy ją zna­la­złam i za­dzwo­ni­łam na po­li­cję. Od razu.

– By­ły­ście w Café Tin­tin na En­gel­brekts­ga­tan czy Lin­néga­tan?

Ju­lia robi wiel­kie oczy. Jakby znowu nie zro­zu­miała.

– Są dwie.

– Aha. Nie znam na­zwy ulicy, ale to była prze­cznica do Ave­nyn.

Stina kiwa głową.

– Czyli En­gel­brekts­ga­tan. Co było po­tem?

– Usia­dłam tu i cze­ka­łam, tak jak ka­zała mi ta dys­po­zy­torka.

– I nic nie wi­dzia­łaś? A może coś sły­sza­łaś?

Ju­lia marsz­czy brwi.

– Niby co?

– Ja­kie­goś czło­wieka? Sa­mo­chód? Co­kol­wiek?

– Nie.

– Która to była go­dzina?

– Około wpół do pią­tej.

– Miesz­kasz tu­taj? – pyta Da­vid.

– Nie. To zna­czy tak. Przy­jeż­dżam na kilka dni i wtedy tu miesz­kam.

– Czę­sto tu by­wasz?

– Nie. To drugi raz. Wła­ści­wie to nie mia­ły­śmy z Fanny kon­taktu do śmierci na­szej mamy pół roku temu. Można po­wie­dzieć, że to nas po­łą­czyło. Mamy tylko sie­bie. – Ju­lia spusz­cza wzrok i do­daje: – Mia­ły­śmy.

– Przy­kro mi – mówi Stina i szybko milk­nie. Ro­zu­mie to uczu­cie pustki po stra­cie bli­skiej osoby.

– Dla­czego nie mia­ły­ście kon­taktu? – do­py­tuje Da­vid.

– Był świ­nią. – Ju­lia ści­ska po­duszkę i zyg­zaki zle­wają się ze sobą. – On tego nie chciał.

– Kto taki?

– Oj­ciec Fanny.

– Dla­czego?

– Był dla matki okropny. A mnie do­stał w pa­kie­cie, więc po­dej­rze­wam, że mnie też nie­na­wi­dził, cho­ciaż wcale mnie nie znał.

– Fanny nie miała też kon­taktu ze swoją, to zna­czy z wa­szą mamą? – pyta Stina.

– Nie. On tego nie chciał. Ale te­raz za­czy­na­ły­śmy się za­przy­jaź­niać. – Ju­lia wy­ciera nos grzbie­tem dłoni, gło­śno nim po­cią­ga­jąc. – To straszne, że ktoś ją za­bił.

Stina pró­buje przej­rzeć Ju­lię i nie czuje jej bólu. Wi­dzi ślady łez i stra­chu, ale nie do­strzega praw­dzi­wej, wiel­kiej roz­pa­czy, którą wi­dać u więk­szo­ści lu­dzi w ta­kiej sy­tu­acji. Może z po­wodu tego, o czym wła­śnie opo­wie­działa. Że tak na­prawdę nie znała Fanny zbyt do­brze. Albo wciąż nie do­tarło do niej to, co się stało.

– Jak my­ślisz, dla­czego ktoś to zro­bił? – pyta Stina.

Ju­lia roz­kłada ręce.

– Nie mam po­ję­cia – mówi.

– Może miała ja­kichś wro­gów?

– Nie.

– Z kim się spo­ty­kała?

– Nie umiem po­wie­dzieć. Dużo tre­no­wała. Wiem, że cza­sami wy­cho­dziła z ludźmi z pracy.

– Gdzie tre­no­wała?

– W Sats. I cza­sami bie­gała.

Milkną. Naj­wyż­szy czas za­koń­czyć tę roz­mowę – my­śli Stina. Ju­lia po­trze­buje po­mocy, żeby przez to przejść, i musi po­roz­ma­wiać z psy­cho­lo­giem.

– Chcesz zo­stać w Göte­borgu przez ja­kiś czas? – pyta Stina, pod­no­sząc się z ka­napy.

– Tak, w su­mie mogę zo­stać. Nie mu­szę wra­cać do domu. – Spo­gląda na nich oboje. – Wolno mi tu zo­stać? W miesz­ka­niu Fanny?

Stinę za­ska­kuje to py­ta­nie. Na­prawdę chce tu być? Na jej miej­scu w ogóle nie roz­wa­ża­łaby ta­kiej opcji.

– To nie my o tym de­cy­du­jemy. Ale miesz­ka­nie bę­dzie za­plom­bo­wane do za­koń­cze­nia oglę­dzin miej­sca zda­rze­nia. Nie wiem, ile to po­trwa.

Ju­lia kiwa głową i ob­gryza zła­many pa­zno­kieć. Znowu wpa­truje się w te­le­wi­zor. Nic nie mówi, gdy wy­cho­dzą. Na­wet na nich nie pa­trzy.

4

Aron Fa­sth idzie po­su­wi­stym kro­kiem po sza­rym as­fal­cie. Za ple­cami ma ce­glaną wieżę ko­ścioła. Jego ciało rzuca na drogę długi, ru­chomy cień, a on czuje ssa­nie w żo­łądku, gdy do jego noz­drzy do­ciera za­pach świe­żego chleba do­cho­dzący z pie­kar­nio-cu­kierni. Ostat­nio pra­wie przez cały czas jest głodny. Targa nim głód. Nie tylko ten fi­zyczny, lecz także ten inny. Po­ścig, który go na­pę­dza i przy­wiódł go aż tu­taj.

Co­raz czę­ściej ła­pie się na tym, że tę­skni za swoim daw­nym ży­ciem. Na­wet za ta­kimi rze­czami, o któ­rych ni­gdy by nie po­my­ślał, jak usu­wa­nie kro­wiego łajna, jeż­dże­nie cięż­kimi tacz­kami i od­śnie­ża­nie. Po­strze­gał ży­cie na wsi jako karę i za­zdro­ścił tym, któ­rzy miesz­kają w mie­ście i nie mu­szą się zaj­mo­wać zwie­rzę­tami ani my­śleć o po­go­dzie. Ale te­raz za tym tę­skni. A naj­bar­dziej za roz­le­głym, ciem­nym la­sem i sa­mot­no­ścią.

Prze­pusz­cza nie­bie­ski au­to­bus miej­ski i prze­cho­dzi na drugą stronę drogi. Spa­liny die­sla za­bi­jają za­pach świe­żych wy­pie­ków, a on my­śli o tym, że mia­sto zde­cy­do­wa­nie nie jest dla niego. To tempo. Ci wszy­scy lu­dzie. Że ni­gdy tu nie jest ci­cho i na­prawdę ciemno. Ale o dziwo, to wła­śnie w mie­ście, wśród tych wszyst­kich lu­dzi, czuje się naj­bar­dziej sa­motny. Tu­taj może znik­nąć, wto­pić się w tłum. Na wsi to było nie­moż­liwe. Za­wsze zna­lazł się ktoś, kto wie­dział, gdzie jest i co robi.

W mie­ście wszystko jest inne i mu­siał wy­ka­zać się po­my­sło­wo­ścią, by tu prze­trwać. To nie leży w jego na­tu­rze, ale przy­szło mu się tego na­uczyć. Nie wszystko, co ro­bił przez te lata, było do­bre. Nie­które rze­czy były na­prawdę złe, ale za­wsze de­cy­duje się tylko na to, co jest ko­nie­czne. Czę­sto musi być nie­wi­dzialny, żeby móc prze­pro­wa­dzić to, co so­bie po­sta­no­wił, i za­le­d­wie kilka mi­nut temu, gdy sie­dział w spo­koju na cmen­ta­rzu, wpadł na to, jak to zrobi tym ra­zem.

Po­pra­wia czapkę z dasz­kiem i sły­szy śmiech dziecka za ży­wo­pło­tem. Po­wi­nien był po­my­śleć o tym wcze­śniej. Matka była li­sto­noszką na wsi w tych naj­trud­niej­szych la­tach, gdy bra­ko­wało im pie­nię­dzy, a oj­ciec ję­czał sku­lony na łóżku. To nie to samo co praca w Göte­borgu. Tu­taj nie wi­duje się li­sto­no­sza. Oczy­wi­ście wszy­scy za­uwa­żają pocztę w skrzynce, lecz nikt, może poza bar­dzo nie­licz­nymi wy­jąt­kami, nie umie po­wie­dzieć, jak wy­gląda jego li­sto­nosz.

Na wsi nie można być ano­ni­mo­wym. Wszy­scy wie­dzą, kim jest jego matka. Że to Lil­le­mor Fa­sth. Plot­ko­wano. Mó­wili, że matka nie ma lekko. Ro­dzina stra­ciła to, co było prze­ka­zy­wane z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, i Lil­le­mor mu­siała pod­jąć pracę li­sto­noszki, aby wy­ży­wić naj­bliż­szych.

Aron Fa­sth za­trzy­muje się przy kra­węż­niku, bie­rze głę­boki wdech i za­myka oczy. Jest rano, ale nie­długo słońce bę­dzie wy­soko na nie­bie. Dni wciąż są cie­płe, lecz nocą za­czął się wdzie­rać je­sienny chłód i ani się obej­rzą, a na­sta­nie ciem­ność.

Wie, że nie musi my­śleć o po­go­dzie, ale robi to z przy­zwy­cza­je­nia i gdy bę­dzie po wszyst­kim, wróci do domu i od­bie­rze to, co do niego na­leży. Wie, że już ni­gdy nie bę­dzie tak jak kie­dyś. Ro­zu­mie to. To cena, którą bę­dzie mu­siał za­pła­cić.

5

– Za­czę­li­ście? – Stina wpada do salki kon­fe­ren­cyj­nej. Jest spóź­niona aż pięt­na­ście mi­nut i wie, że wy­gląda na zmę­czoną. Omiata wzro­kiem po­miesz­cze­nie. Wszy­scy na nią pa­trzą, z wy­jąt­kiem Lu­casa, który sie­dzi po­chy­lony nad ko­mórką i czeka, aż ona coś po­wie.

– Nie, nie za­czę­li­śmy. – Lo­visa zdej­muje dło­nie z kla­wia­tury lap­topa i unosi plik do­ku­men­tów, po czym rzuca je na stół. – Cze­ka­li­śmy na cie­bie, więc sie­dzimy tu już ja­kiś czas.

Stina się uśmie­cha i po­sta­na­wia zi­gno­ro­wać przy­tyk Lo­visy.

– Dzię­kuję, Lo­viso – mówi i bie­rze od niej pa­piery. Je­den ze sko­ro­szy­tów wy­śli­zguje jej się z ręki i spada na pod­łogę. – Mo­żesz zro­bić pod­su­mo­wa­nie? Zdaje się, że je­steś do­brze przy­go­to­wana.

– Ow­szem, je­stem i mogę.

Stina się schyla, żeby pod­nieść sko­ro­szyt. Gło­śno prze­klina, gdy pro­stu­jąc się, ude­rza głową w blat, i siada na krze­śle przy krót­szej kra­wę­dzi stołu kon­fe­ren­cyj­nego. Ma­suje so­bie głowę i wi­dzi, że Da­vid się do niej uśmie­cha. Od­wza­jem­nia uśmiech, lecz czuje to obez­wład­nia­jące zmę­cze­nie i znowu się za­sta­na­wia, czy na­prawdę tego chce i czy da radę ko­lejny raz. Ale znowu nie od­po­wiada so­bie na to py­ta­nie, tylko je od sie­bie od­suwa i wsłu­chuje się w dźwięczny głos Lo­visy.

– Ofiara to Fanny Lund­berg, lat trzy­dzie­ści pięć, uro­dzona w Sztok­hol­mie. Do­ra­stała na wy­spie Li­dingö. Kiedy miała osiem lat, jej ro­dzice się roz­wie­dli. Ona zo­stała z oj­cem w willi, a matka wy­pro­wa­dziła się do miesz­ka­nia na Söder. Fanny stu­dio­wała prawo go­spo­dar­cze w Wyż­szej Szkole Han­dlo­wej w Sztok­hol­mie. Pięć lat po obro­nie dy­plomu prze­pro­wa­dziła się do Göte­borga, a gdy dwa lata póź­niej zmarł jej oj­ciec, odzie­dzi­czyła osiem­na­ście mi­lio­nów ko­ron. Krótko po­tem ku­piła miesz­ka­nie w dziel­nicy Va­sa­sta­den, gdzie dzi­siej­szego ranka zna­le­ziono ją mar­twą. Jej matka zmarła na raka pół roku temu. Fanny miała przy­rod­nią sio­strę Ju­lię, młod­szą od niej o trzy­na­ście lat, z którą nie­dawno na­wią­zała kon­takt. Nie zna­la­złam in­nych człon­ków ro­dziny. – Lo­visa ob­raca dłu­go­pis mię­dzy pal­cami i kon­ty­nu­uje pod­su­mo­wa­nie: – Ze wstęp­nego ra­portu tech­nicz­nego wy­nika, że Fanny zo­stała za­mor­do­wana późno w nocy lub wcze­śnie rano. Jej sio­stra za­dzwo­niła na sto dwa­na­ście o czwar­tej trzy­dzie­ści sie­dem, więc wiemy, że do za­bój­stwa do­szło wcze­śniej. Z oglę­dzin zwłok wy­nika, że ofiara zo­stała za­mor­do­wana w swoim domu. Sprawca jest nie­znany. – Lo­visa spo­gląda na Dana Ko­wal­skiego, który po­twier­dza jej słowa ski­nie­niem głowy. – Ciało zo­stało prze­trans­por­to­wane do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej i roz­po­częły się oglę­dziny miesz­ka­nia. Dan, mo­żesz nam po­wie­dzieć, co tam zna­leź­li­ście?

Dan po­now­nie przy­ta­kuje i wstaje. Po­ciera dłońmi o uda i chrząka.

– Poza na­rzę­dziem zbrodni, o któ­rym jest mowa w ra­por­cie, nic. Jak do­tąd – mówi.

– Ale zna­leź­li­ście na­rzę­dzie zbrodni? – do­py­tuje Da­vid.

– Tak. Jak, prawda, wspo­mnia­łem, można o tym prze­czy­tać w ra­por­cie.

– Jesz­cze nie zdą­ży­łem się z nim za­po­znać, więc może nam to zre­fe­ru­jesz?

Dan prze­cze­suje ręką rzad­kie włosy.

– Na­rzę­dzie zbrodni to nóż ku­chenny Glo­bal. Zlo­ka­li­zo­wa­li­śmy go dość szybko. Wi­siał na li­stwie ma­gne­tycz­nej w kuchni, zgod­nie ze swoim prze­zna­cze­niem. Zo­stał umyty, ale były na nim ślady krwi.

– Czyli to nóż ku­chenny ofiary?

– Zga­dza się.

– To może su­ge­ro­wać, że to nie było mor­der­stwo z pre­me­dy­ta­cją.

– Nie­wy­klu­czone.

– Ale także do­wo­dzi, że sprawca dzia­łał z zimną krwią, skoro umył nóż i po­wie­sił go na li­stwie – za­uważa Stina. – Ma­cie od­ci­ski pal­ców?

Dan spo­gląda na nią.

– Nóż zo­stał prze­ka­zany do ba­da­nia pod ką­tem śla­dów DNA, od­ci­sków pal­ców i włó­kien. Jak wiesz, trzeba to zro­bić w od­po­wied­niej ko­lej­no­ści, więc wy­niki po­znamy do­piero za kilka dni.

Stina kiwa głową.

– Coś jesz­cze? – pyta.

– Tak. Fakt, że ofiara zo­stała zma­sa­kro­wana, może wska­zy­wać na za­bój­stwo w afek­cie. Na dło­niach i przed­ra­mio­nach ofiary zna­leź­li­śmy ob­ra­że­nia świad­czące o tym, że pró­bo­wała się bro­nić przed na­past­ni­kiem albo na­wet ode­brać mu na­rzę­dzie zbrodni. Na ciele ofiary są też liczne si­niaki, które do­dat­kowo po­twier­dzają tezę, że pró­bo­wała ode­przeć atak. Ana­li­zu­jemy próbki krwi zna­le­zio­nej w miesz­ka­niu i mamy na­dzieję, że po­wie­dzą nam coś o sprawcy. W tego ro­dzaju zbrod­niach z uży­ciem noża sprawca czę­sto rani też sie­bie, więc szanse są spore.

– Czy mamy tu­taj do czy­nie­nia z na­pa­ścią sek­su­alną?

– Nie, nic na to nie wska­zuje. Ofiara od­była sto­su­nek sek­su­alny wcze­śniej tego sa­mego wie­czoru, lecz wy­gląda na to, że za obo­pólną zgodą.

– Mo­żemy po­zy­skać DNA?

– Tak. Zna­leź­li­śmy w niej spermę i wy­sła­li­śmy ją do ana­lizy.

– Świet­nie. – Stina my­śli, że być może tym ra­zem im się po­szczę­ści. Je­śli mor­derca upra­wiał seks z Fanny i zo­sta­wił swoje DNA, to może szybko go zła­pią.

– A po­dej­rzani? Co po­wie­cie o sio­strze? O tej Ju­lii? – pyta Lo­visa na­gląco, a Stina my­śli, że ko­le­żanka chce prze­jąć pro­wa­dze­nie spo­tka­nia, po­nie­waż jak zwy­kle uważa, że wszystko dzieje się zbyt wolno.

– To musi być dla niej pie­kiel­nie trudne – stwier­dza Da­vid.

– Jest w szoku?

– Praw­do­po­dob­nie tak. Trudno, żeby nie była, bio­rąc pod uwagę, co ją spo­tkało. Wró­ciła do miesz­ka­nia i do­słow­nie po­tknęła się o za­mor­do­waną sio­strę. Po­ra­dze­nie so­bie z czymś ta­kim może nie być ła­twe.

– Na pla­mach krwi było wi­dać ślady jej stóp – in­for­muje Dan i za­czyna prze­glą­dać swoje pa­piery.

– Tak, mó­wiła, że się po­śli­zgnęła.

W salce kon­fe­ren­cyj­nej za­pada ci­sza, a Stina czuje na so­bie spoj­rze­nia ko­le­gów. Chcą po­znać jej wnio­ski i usły­szeć od niej, co mają ro­bić. Cią­gle ktoś od niej cze­goś chce. Stina na­po­tyka wzrok Da­vida i wy­daje jej się, że do­strzega w nim pewne zdzi­wie­nie. Po­pra­wia stos le­żą­cych przed nią pa­pie­rów i wstaje. Nie ma czasu na prze­my­śle­nia. Trzeba dzia­łać. Jak za­wsze.

– Chcę, że­by­śmy w ocze­ki­wa­niu na wie­ści z za­kładu me­dy­cyny są­do­wej i od in­for­ma­ty­ków sku­pili się na Ju­lii i roz­py­ty­wa­niu są­sia­dów. Rób­cie swoje. O ile wcze­śniej nie na­stąpi ża­den prze­łom w spra­wie, wi­dzimy się ju­tro. – Stina wstaje. – Chyba nie mu­szę wam przy­po­mi­nać, że mamy do czy­nie­nia z mor­der­stwem, na któ­rym mu­simy skon­cen­tro­wać całą na­szą uwagę.

6

To był długi dzień. Stina od wcze­snego ranka pra­co­wała nad sprawą Fanny Lund­berg i te­raz je­dzie do domu tak­sówką tylko po to, żeby się prze­brać. Opiera głowę o szybę. Czuje na czole jej chłód, a mo­no­tonny od­głos opon trą­cych o as­falt spra­wia, że się roz­luź­nia. Słońce chyli się ku za­cho­dowi i Stina wi­dzi w od­dali oświe­tlony dia­bel­ski młyn w Li­se­berg i At­mos­Fear na tle czer­wo­nego nieba. Przy­ci­ska pa­lec do szyby i prze­suwa nim w dół. Sły­chać ci­chy pisk, a ona my­śli o tym, że wo­la­łaby zo­stać w domu i obej­rzeć mecz, za­miast iść na im­prezę.

Ko­lega Görans­son, po­li­cyjny im­pre­zo­wicz, za­pro­sił wszyst­kich swo­ich naj­bliż­szych przy­ja­ciół, czyli prak­tycz­nie całą ko­mendę. W ciągu dnia zaj­rzał do jej po­koju, żeby się upew­nić, że Stina po­jawi się na im­pre­zie. Był taki pod­eks­cy­to­wany i za­do­wo­lony, że nie miała wy­boru, mu­siała pójść. Poza tym prze­kła­dał tę im­prezę pięć razy, po­nie­waż trzeba było po­móc ko­le­gom. Te­raz ich ko­lej, żeby zro­bić coś dla niego.

Stina pa­trzy na mi­ga­jący za szybą Göte­borg i my­śli o Fanny Lund­berg. Uszko­dze­nia ciała świad­czą o tym, że mor­derca praw­do­po­dob­nie dzia­łał w afek­cie, co samo w so­bie wcale nie jest ta­kie nie­ty­powe. Prze­ciw­nie, do za­bój­stwa czę­sto do­cho­dzi pod­czas kłótni, która wy­myka się spod kon­troli. Fanny bro­niła się przed roz­wście­czo­nym na­past­ni­kiem, lecz w miesz­ka­niu nie ma śla­dów po­twier­dza­ją­cych, że za­bój­stwo po­prze­dziła kłót­nia albo bójka. Poza śla­dami krwi i prze­wró­co­nym stoł­kiem ba­ro­wym przy wy­spie ku­chen­nej wszystko wy­daje się nie­tknięte. Po­nadto sprawca zna­lazł czas na umy­cie noża i za­tar­cie ewen­tu­al­nych śla­dów.

Stina ma przed oczami Fanny Lund­berg le­żącą na lśnią­cym par­kie­cie, za­krwa­wioną i zma­sa­kro­waną. My­śli o śmierci i o tym, że kie­dyś uda­wało jej się trzy­mać ją na dy­stans, ale te­raz za­wsze jest obecna. Stina wcale tego nie chce, lecz śmierć przy­cze­piła się do niej jak pi­jawka i zmie­niła jej świat w miej­sce, w któ­rym już chyba nie chce być.

Otwiera to­rebkę, wsuwa rękę do bocz­nej kie­szonki i znaj­duje bli­ster so­brilu. Wyj­muje go i wy­ci­ska na dłoń ta­bletkę, po czym wkłada ją do ust. Zbiera ślinę i po­łyka pa­stylkę. Po­tem za­myka oczy i czeka. Uchyla po­wieki, do­piero gdy tak­sów­karz ha­muje. Spo­gląda na żółtą ka­mie­nicę. Kie­rowca, który z tego, co można wy­czy­tać na iden­ty­fi­ka­to­rze, na­zywa się Ali Oman, od­wraca głowę i uśmie­cha się, po­ka­zu­jąc śnież­no­białe zęby.

– Karta? – pyta.

Stina kiwa głową, wyj­muje kartę i wkłada ją do ter­mi­nalu, który tak­sów­karz po­daje jej mię­dzy sie­dze­niami.

– Dzię­kuję – mówi męż­czy­zna i od­dziera pa­ra­gon.

– To ja dzię­kuję – od­po­wiada Stina, bio­rąc od niego pa­ra­gon. Na­stęp­nie zgniata kwi­tek, wrzuca do to­rebki, z tru­dem wy­siada z sa­mo­chodu i staje na pu­stej ulicy. Czuje zimny wiatr na go­łych no­gach i po­pra­wia spód­nicę luźną w pa­sie.

Tak­sówka od­jeż­dża, a Stina prze­cho­dzi na drugą stronę ulicy. Obie­cuje so­bie, że dziś wie­czo­rem nie bę­dzie my­ślała o pracy, i sły­szy stu­ka­nie ob­ca­sów nio­sące się echem mię­dzy bu­dyn­kami. Na chwilę przy­staje. Buty już ją za­czy­nają uci­skać i ża­łuje, że je wło­żyła. Nie po­winna no­sić szpi­lek. Jej stopy ich nie to­le­rują. Nie­stety jest już za późno – my­śli i sły­szy basy wy­do­by­wa­jące się z bu­dynku przed nią. Pod­cho­dzi do niego, otwiera drzwi i Pa­ra­dise City Guns N’ Ro­ses ude­rza w nią całą siłą. Bie­rze głę­boki wdech, wśli­zguje się do środka i na­gle znaj­duje się wśród roz­grza­nych ciał i do­no­śnych gło­sów.

Nie zdąża zdjąć płasz­cza, a ru­miany Görans­son już pod­cho­dzi z sze­ro­kim uśmie­chem i wy­ciąga do niej ręce.

– Stina Se­ger! – woła, żeby prze­krzy­czeć ha­łas, i bie­rze ją w ra­miona. – Tak się cie­szę, że przy­szłaś.

Stina przez chwilę pod­daje się spo­co­nemu uści­skowi, ale szybko się z niego wy­swo­ba­dza, a Görans­son wy­cza­ro­wuje nie wia­domo skąd smu­kły kie­li­szek i wkłada jej go w dłoń.

– Zdro­wie – mówi, a ona daje się otu­lić tym cie­płym po­wi­ta­niem.

Trudno się oprzeć Görans­so­nowi i Stina so­bie uświa­da­mia, że bę­dzie za nim tę­sk­nić. Wy­pija duży łyk bą­bel­ków i wi­dzi, jak Görans­son zerka w kie­runku drzwi, by po­wi­tać ko­lej­nego go­ścia. Po­dąża za jego wzro­kiem i krztusi się, wi­dząc, kto wła­śnie przy­szedł. To Dan Ko­wal­ski. W do­datku nie sam.

7

Dan Ko­wal­ski pro­stuje się, wkłada pa­lec za koł­nie­rzyk ko­szuli i po­lu­zo­wuje go. Wi­dzi, że wszy­scy na niego pa­trzą. Za­cie­ka­wione i wy­cze­ku­jące, za­mglone al­ko­ho­lem spoj­rze­nia kie­rują się w jego stronę, a jego zmie­sza­nie ro­śnie. Tak bar­dzo nie lubi być w cen­trum uwagi, że te­raz czuje silny, nie­mal fi­zyczny dys­kom­fort. Może dla­tego wy­brał pracę z tru­pami. Tak jest ła­twiej. Ni­gdy nie ocze­kują od­po­wie­dzi ani w ogóle ni­czego.

Jego były szef z cza­sów w Lid­köping po­wie­dział mu kie­dyś, że jest aspo­łeczny i nie można z nim po­ga­dać. Dan od­parł, że roz­mowa jest prze­re­kla­mo­wana. Li­czy się tylko to, co się sobą re­pre­zen­tuje. Te­raz nie jest już tego taki pe­wien. Wiele razy ża­ło­wał, że nie po­trafi roz­ma­wiać z ludźmi i nie jest ła­two go lu­bić. Że jest taki cho­ler­nie kan­cia­sty. Ale tak już ma. Ja­koś to bę­dzie. Nie ma fo­bii spo­łecz­nej, lecz pre­fe­ruje mniej­sze sku­pi­ska ludz­kie.

Po­mimo tego przy­szedł na im­prezę Görans­sona i te­raz my­śli, że po­peł­nił błąd, da­jąc się na­mó­wić. Palą go te wszyst­kie spoj­rze­nia i czuje, że się poci, cho­ciaż za­uważa, że wła­ści­wie to nie na niego wszy­scy pa­trzą. Kie­ruje wzrok na Annę i musi się po­wstrzy­my­wać, żeby nie po­cią­gnąć jej za rękę i stąd nie wyjść. Za to ona wy­daje się kom­plet­nie nie­wzru­szona tym za­in­te­re­so­wa­niem. Śmieje się do Görans­sona, gdy ten po­daje jej kie­li­szek i mówi coś, czego Dan nie sły­szy.

Lekko się od­chyla i omiata Annę spoj­rze­niem. To była ciężka prze­prawa, ale w końcu udało mu się ją na­mó­wić, żeby się prze­brała. Nie żeby su­kienka, którą te­raz ma na so­bie, była ja­kaś skromna. Prze­ciw­nie, jest bar­dzo krótka i tak ob­ci­sła, że od­sła­nia mnó­stwo jej po­nęt­nego ciała, lecz i tak jest o wiele lep­sza od stroju, który naj­pierw na sie­bie wło­żyła, tych dzi­wacz­nych me­ta­lo­wych ob­rę­czy na brzu­chu łą­czą­cych spód­nicę z bluzką. Udało mu się ją też na­mó­wić do upię­cia mocno roz­ja­śnio­nych, łam­li­wych lo­ków, żeby nie było tak wi­dać ciem­nego od­ro­stu. Ba, na­wet jej w tym po­mógł. Ale naj­bar­dziej cie­szy się z tego, że zdjęła te ko­zaki za ko­lano à la Pretty Wo­man.

Szcze­rze mó­wiąc, wo­lałby, żeby zo­stała w domu. Pró­bo­wał ją do tego prze­ko­nać, ale wtedy spy­tała, czy się jej wsty­dzi. Mieszka tu od roku, a jesz­cze nie po­znała jego przy­ja­ciół. Co miał od­po­wie­dzieć? Że nie ma przy­ja­ciół, lecz gdyby ich miał, toby się jej wsty­dził? Cóż, mu­siał ją za­brać na tę im­prezę. Anna nie lu­biła zo­sta­wać sama, za to on tę­sk­nił za tymi spo­koj­nymi i ci­chymi dniami z cza­sów, za­nim się do niego wpro­wa­dziła.

Dan sły­szy gło­śny śmiech prze­bi­ja­jący się przez mu­zykę, pod­nosi wzrok i w tłu­mie na­po­tyka spoj­rze­nie Stiny. Szybko od­wraca głowę, ale zdąża za­uwa­żyć, jaka jest dzi­siaj piękna.

– Dan?! – Anna cią­gnie go za rękę. – Za­tań­czymy?

Dan bie­rze głę­boki wdech i kiwa głową. Na­stęp­nie spo­gląda na ze­ga­rek Omega Spe­ed­ma­ster, za­wsze do­kład­nie od­mie­rza­jący czas. Te­raz po­ka­zuje dzie­więt­na­stą sie­dem­na­ście, więc wie­czór do­piero się za­czyna i bę­dzie długi.

8

Stina się chwieje. W jed­nej ręce trzyma szpilki, a drugą pod­piera się o ścianę, żeby pod­łoga pod nią prze­stała wi­ro­wać. Spo­koj­nie po­chyla głowę. My­śli, że po­winna była prze­rzu­cić się na wodę już kilka go­dzin temu, i wlewa w sie­bie resztę piwa. Czka i kręci głową. Cho­lera, trzeba było już dawno je­chać do domu.

Od­rywa się od ściany i ru­sza w kie­runku brą­zo­wych skó­rza­nych ka­nap w holu. Bie­rze głę­boki wdech. Uświa­da­mia so­bie, że przej­ście na drugą stronę bę­dzie ją dużo kosz­to­wać. Omiata lo­kal spoj­rze­niem. Nie­liczni, któ­rzy tu jesz­cze są, sie­dzą w grup­kach przy sto­li­kach i za­wzię­cie dys­ku­tują nad ostat­nimi kro­plami al­ko­holu.

Na par­kie­cie ja­kaś sa­motna, mocno sple­ciona ze sobą para ko­ły­sze się do pio­senki It Must Have Been Love śpie­wa­nej przez Ma­rie tym cha­rak­te­ry­stycz­nym gło­sem z chrypką. On ma na so­bie czarne spodnie i ko­szulę z pod­wi­nię­tymi rę­ka­wami, a ona bar­dzo krótką spód­nicę. Stina mocno za­ci­ska po­wieki, po czym je otwiera i ła­piąc ostrość, wi­dzi to­wa­rzyszkę Dana opla­ta­jącą ra­mio­nami ja­kie­goś męż­czy­znę, któ­rego Stina nie zna. Czka i od­wraca wzrok.

Ru­sza, czu­jąc pod bo­symi sto­pami kle­jącą się pod­łogę. My­śli, że do­brze so­bie ra­dzi, i wtedy po­tyka się o krze­sło, za­ta­cza się, robi kilka roz­pacz­li­wych kro­ków i pada na miękką ka­napę.

– Uff – wzdy­cha, opie­ra­jąc głowę, za­myka oczy i rzuca szpilki na pod­łogę. Wszystko wi­ruje. Głowa jest ciężka. Od­pocz­nie tu tylko chwilkę i po­je­dzie do domu. Sły­szy swój od­dech. Ciężki i nie­trzeźwy.

– Hej!

Stina z tru­dem pod­nosi ciężką głowę. Czka, mruży oczy i wi­dzi Dana Ko­wal­skiego z bu­telką piwa w ręce. Dan. Śmieje się i po­kle­puje dło­nią ka­napę.

– Dan – mówi gło­śno. – Trzy­ma­łeś się ode mnie z da­leka przez cały wie­czór. Odź, usiądź obok mnie. – Par­ska śmie­chem. – To zna­czy „chodź”. – Kręci głową i chi­cho­cze.

Dan dra­pie się po po­liczku i spo­gląda na nią.

– Jak się wła­ści­wie czu­jesz? – pyta.

– Czuję się świet­nie. – Stina uśmie­cha się sze­roko i ko­lejny raz do­staje czkawki. – A ty?

– Do­brze.

– To su­per, w ta­kim ra­zie usiądź obok mnie.

Dan wy­pija łyk piwa. Wy­gląda, jakby się wa­hał, lecz ko­niec koń­ców siada obok niej.

– Mogę? – Stina wy­ciąga rękę po bu­telkę, ale on nie wy­ko­nuje żad­nego ge­stu wska­zu­ją­cego na to, że za­mie­rza dać jej piwo.

– Nie masz dość? – pyta za­miast tego i przy­gląda się jej.

– Ależ skąd! – Stina po­chyla się i wy­szar­puje mu bu­telkę z ręki. Przy­kłada ją do ust i pije. Piwo nie jest zbyt smaczne. Cie­płe i roz­ga­zo­wane, lecz to jej nie prze­szka­dza. Po­tem czka. Uśmie­cha się sze­roko i pró­buje sku­pić na nim wzrok. – Jak ci się układa z nową ko­bietą?

– Ko­bietą?

– No tak. Tą, z którą przy­sze­dłeś. Wi­dzia­łam ją, jak tań­czy. – Stina kiwa głową w kie­runku par­kietu.

– Tak. – Dan spusz­cza wzrok. – Nie wiem, czy to był do­bry po­mysł, żeby tu dzi­siaj z nią przy­cho­dzić.

– Dla­czego? – Stina czka i kilka razy za­myka oczy, by ob­raz jej się nie roz­ma­zy­wał.

– Anna nie jest do końca… Jak by to ująć? Jesz­cze się nie za­akli­ma­ty­zo­wała.

– Po­bie­rze­cie się?

Dan się wzdryga i robi wiel­kie oczy.

– Czy się po­bie­rzemy? Chyba nie.

– Dla­czego nie?

– Chyba naj­pierw mu­simy się tro­chę le­piej po­znać.

– Ale u cie­bie mieszka?

– Tak.

– Nie tę­skni za oj­czy­zną?

– Pew­nie cza­sami, prawda, tę­skni, ale chciała przy­je­chać do Szwe­cji… – Dan wzru­sza ra­mio­nami. – Wy­daje mi się, że przede wszyst­kim tę­skni za ro­dziną i… – za­miast skoń­czyć zda­nie, wy­pija łyk piwa.

Stina po­ta­kuje. Te­raz jesz­cze bar­dziej kręci jej się w gło­wie, a czarne i białe ka­fle zle­wają się ze sobą. Znowu czka. Pró­buje się sku­pić i dra­pie się w głowę.

– Ro­dzina jest ważna. Trzeba się o nią trosz­czyć, za­nim nie jest za późno – mówi.

W tym sa­mym mo­men­cie po jej po­licz­kach za­czy­nają pły­nąć łzy. Nie jest w sta­nie stłu­mić uczuć i tę­sk­noty.

– Yyy… Stino? – Dan wpa­truje się w nią osłu­piały. – Co się stało?

– Ekhm… – Stina po­ciąga no­sem. – Po pro­stu strasz­nie mi smutno.

– Co się stało?

– Ona… Moja mama. – Stina szlo­cha.

– Co z twoją mamą?

– Nie żyje.

– Rany, tak mi przy­kro. – Dan po­pra­wia się na ka­na­pie. – To się stało nie­dawno?

– Tak. Dwa mie­siące temu. My­ślę o niej. Co­dzien­nie.

Dan mil­czy przez chwilę, po czym pyta:

– Rak?

– Nie. ALS.

Dan bie­rze głę­boki wdech.

– Tak mi przy­kro. Nie wie­dzia­łem. To straszna cho­roba. Ni­gdy nic nie mó­wi­łaś.

– Dla­czego mia­ła­bym mó­wić? – Stina wy­ciera smarki spod nosa wierz­chem dłoni.

Dan wzru­sza ra­mio­nami.

– Nie wiem. Może rze­czy­wi­ście się tego nie robi. W każ­dym ra­zie w dzi­siej­szych cza­sach.

– Tę­sk­nię za nią. – Ostat­nie słowo znika, a ona za­sła­nia twarz rę­kami, po­chyla się i pła­cze. Cały czas ma ści­śnięty żo­łą­dek. Pła­cze i pła­cze, ale to nie mija i cią­gle przy­po­mina jej, że mamy już nie ma i ni­gdy nie wróci.

Stina czuje na ple­cach cie­płą rękę. Ręka naj­pierw leży nie­ru­chomo, lecz po chwili za­czyna je nie­po­rad­nie gła­skać, pró­bu­jąc ją po­cie­szyć. Nie wie­dząc, jak do tego do­szło, Stina kła­dzie głowę na ra­mie­niu Dana. Czuje jego cie­pło. Świat wi­ruje. Mu­zyka. Łzy. Stina unosi głowę i wy­mio­tuje. Pro­sto na be­żowe spodnie ko­legi.

9

Stina bu­dzi się w swoim łóżku. Jest jej zimno i moc­niej otula się koł­drą. W domu pa­nuje ci­sza, a ze­ga­rek w te­le­fo­nie po­ka­zuje czwartą. Spała tylko kilka go­dzin, a mimo to jest cał­kiem roz­bu­dzona. Do­pada ją nie­po­kój i nie jest w sta­nie dłu­żej le­żeć w łóżku, więc siada i łyka ta­bletkę na­senną, po czym wśli­zguje się z po­wro­tem pod koł­drę i czeka. Tuż przed za­śnię­ciem czuje rękę głasz­czącą ją po gło­wie i się uśmie­cha.

Trzy go­dziny póź­niej dzwoni bu­dzik. Stina włą­cza drzemkę, prze­wraca się na bok i my­śli o tej ręce i o tym, że jest w łóżku sama. Mu­siało jej się przy­śnić.

Na­stęp­nym ra­zem, gdy dzwoni bu­dzik, ból głowy jest gor­szy od zmę­cze­nia, więc wstaje, łyka ta­bletkę prze­ciw­bó­lową, po czym idzie pod prysz­nic. Cie­pła woda spływa po jej ciele, a ona długo tkwi z po­chy­loną głową, oparta rę­kami o ka­felki. Po wyj­ściu spod prysz­nica czuje się odro­binę le­piej, po­nie­waż ból głowy tro­chę od­pusz­cza. Ściera parę z lu­stra. Spo­gląda na swoje od­bi­cie i za­czyna ana­li­zo­wać po­przedni wie­czór, jed­no­cze­śnie szczot­ku­jąc mo­kre włosy. Kro­pelki wody pry­skają na lu­stro, two­rząc nie­re­gu­larny wzór. Kiedy przy­po­mina so­bie o tym, że obrzy­gała Dana Ko­wal­skiego, od­kłada szczotkę, siada na to­a­le­cie i wbija wzrok w ścianę. Źle się stało. Ko­wal­ski jest nie­mal ma­nia­kal­nie pe­dan­tyczny i praw­do­po­dob­nie nie przy­jął tego zbyt do­brze. Stina za­myka oczy i ma ochotę wśli­zgnąć się z po­wro­tem do łóżka, na­cią­gnąć koł­drę na głowę i za­snąć. Ale to żadne roz­wią­za­nie. Myśl o Fanny Lund­berg zmu­sza ją do dzia­ła­nia. Ma pracę do wy­ko­na­nia.

Jest spóź­niona. Ubiera się, znaj­duje w lo­dówce jo­gurt pitny, który wlewa w sie­bie na sto­jąco, i bie­gnie do przed­po­koju. Ude­rza się pal­cem w próg i gło­śno prze­klina z bólu. Po za­ło­że­niu płasz­cza my­śli, że ze względu na po­przedni wie­czór po­winna wziąć tak­sówkę, lecz wy­biera sa­mo­chód. Tak jest szyb­ciej.

10

Stina wy­biega z windy, gdy tylko ta się za­trzy­muje. Wita się ski­nie­niem głowy z An­der­sem i Almą, któ­rzy roz­ma­wiają przy biurku, pod­cho­dzi do eks­presu i wy­biera po­dwójne espresso. Cze­ka­jąc na kawę, na­lewa so­bie szklankę wody, którą opróż­nia kil­koma za­chłan­nymi ły­kami i znowu ją na­peł­nia.

Salka kon­fe­ren­cyjna pęka w szwach i Stina naj­pierw pod­cho­dzi do okna i je uchyla. Na chwilę przy­myka oczy i po­zwala, by rześ­kie po­wie­trze ochło­dziło jej po­liczki. Na­stęp­nie bie­rze głę­boki wdech, za­gryza zęby i od­wraca się do ze­bra­nych.

– Dzień do­bry. – Jej głos jest szorstki i za­chryp­nięty, więc unosi szklankę z wodą i wy­pija duży łyk. Od­chrzą­kuje i do­daje: – W ta­kim ra­zie za­czy­namy. Prze­słu­cha­li­ście są­sia­dów?

– Tak, tych, z któ­rymi udało nam się skon­tak­to­wać – od­po­wiada szybko Lo­visa.

– Z iloma nie udało się na­wią­zać kon­taktu?

– Wła­ści­wie to tylko z jedną osobą, ale być może naj­waż­niej­szą. Są­siadki miesz­ka­ją­cej pod Fanny nie ma od tam­tej nocy, w któ­rej do­ko­nano za­bój­stwa, i nikt nie wie, gdzie się po­dziewa, co jest dziwne, po­nie­waż za­wsze in­for­muje są­sia­dów, gdy wy­jeż­dża.

– Wejdź­cie do jej miesz­ka­nia – wy­daje po­le­ce­nie Stina i my­śli o tym, że Lo­visa też była wczo­raj na im­pre­zie, ale wy­gląda świeżo jak za­wsze. Mię­dzy nimi jest ja­kieś dwa­dzie­ścia lat róż­nicy i to wi­dać. A może Lo­visa miała na tyle zdro­wego roz­sądku, by wró­cić wcze­śniej do domu, co Stina też po­winna była zro­bić, bio­rąc pod uwagę, że wła­śnie roz­po­częli śledz­two w spra­wie za­bój­stwa.

– Już to zro­biono – in­for­muje Lo­visa.

– Zro­biono?

– Po za­bój­stwie reszta lo­ka­to­rów się prze­stra­szyła i we­szła do miesz­ka­nia są­siadki Fanny, żeby spraw­dzić, czy wszystko w po­rządku. Oka­zało się, że ni­kogo tam nie ma.

– My też oglą­da­li­śmy to miesz­ka­nie?

– By­łem tam z Per­s­so­nem – mówi je­den z umun­du­ro­wa­nych po­li­cjan­tów. – Mo­żemy po­twier­dzić, że było pu­ste.

– Po­cze­kajmy kilka dni i zo­baczmy, czy są­siadka się po­jawi. Je­śli nie, bę­dziemy się za­sta­na­wiać, co da­lej.

– Okej – rzuca Lo­visa. – Z po­zo­sta­łymi są­sia­dami udało nam się skon­tak­to­wać, ale nikt ni­czego nie wi­dział ani nie sły­szał. To w su­mie nic dziw­nego, bo wszy­scy wtedy spali.

Stina kiwa głową.

– Roz­szerz­cie wy­wiad na są­sied­nie bu­dynki. A co z ka­me­rami mo­ni­to­ringu w oko­licy?

– Żadna nie jest skie­ro­wana na wej­ście do ka­mie­nicy ofiary, ale jedna znaj­duje się na Va­sa­ga­tan, dzięki czemu mamy wgląd w to, kto się krę­cił w po­bliżu miesz­ka­nia.

– Za­kła­da­jąc, że nie przy­szedł od strony Park­ga­tan – za­uważa Stina. – Wtedy ka­mera go nie uchwy­ciła, prawda?

– Zga­dza się i dla­tego zde­cy­do­wa­nie nie mamy peł­nego ob­razu. – Lo­visa zerka z ukosa na Da­vida, a po­tem znowu z sze­ro­kim uśmie­chem spo­gląda na Stinę. Ma taką minę, jakby chciała jesz­cze coś po­wie­dzieć.

– Tak? – pyta Stina, kła­dzie ręce na stole i po­chyla się w jej kie­runku. – Chcesz coś do­dać?

Uśmiech Lo­visy znika, a ona kręci głową.

– Nie.

– Na pewno? Bo masz taką minę, jak­byś chciała.

– Na pewno.

Stina się do­my­śla, skąd ten uśmie­szek Lo­visy, i za­sta­na­wia się, ile osób oprócz niej wie, że wczo­raj obrzy­gała Ko­wal­skiego. Pew­nie wszy­scy – my­śli, omia­ta­jąc ich wzro­kiem. Le­piej za­ska­ki­wać niż być za­ska­ki­wa­nym.

– A tak na mar­gi­ne­sie, to mam na­dzieję, że ba­wi­li­ście się wczo­raj na im­pre­zie tak do­brze jak ja.

Wszy­scy na nią pa­trzą, a Da­vid gło­śno się śmieje.

– Nie tak do­brze – mówi.

– Cóż, to dys­ku­syjna sprawa – oznaj­mia Stina. – Ale o tym po­roz­ma­wiamy przy ka­wie. Te­raz pra­cu­jemy. Co wiemy o Fanny Lund­berg?

– Ja mogę – za­ofe­ro­wała się szybko Lo­visa.

– Świet­nie.

– Zga­ście świa­tło – prosi, włą­cza­jąc pro­jek­tor. Na bia­łym ekra­nie po­ja­wia się zdję­cie Fanny Lund­berg. – Tak wy­glą­dała.

Stina pa­trzy na mocno opa­loną ko­bietę o ja­sno­blond wło­sach do ra­mion z długą grzywką. Fanny się uśmie­cha, po­ka­zu­jąc śnież­no­białe zęby. Stina my­śli, że to opa­le­ni­zna z so­la­rium, włosy roz­ja­śnione, a zęby wy­bie­lone. Ko­bieta ze zdję­cia kom­plet­nie nie przy­po­mina tej, która le­żała na pod­ło­dze. Je­dyne, co jest na­prawdę po­do­bne, to włosy.

– Zna­cie już jej prze­szłość i wła­ści­wie nie mam nic szcze­gól­nego do do­da­nia na ten te­mat. Fanny Lund­berg szybko pięła się po szcze­blach ka­riery. Ukoń­czyła Wyż­szą Szkołę Han­dlową i roz­po­częła pracę w kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej, lecz dwa lata temu wy­da­rzyło się coś in­te­re­su­ją­cego. Po śmierci ojca zre­zy­gno­wała z po­sady praw­niczki i za­trud­niła się w se­kre­ta­ria­cie na pół etatu.

– Hm, dziwny zwrot w ka­rie­rze, ale może chciała tro­chę zwol­nić – mówi Stina.

– Tak, tylko kto po­święca czas i pie­nią­dze na stu­dia praw­ni­cze, robi apli­ka­cję no­ta­rialną, pra­cuje kilka lat, po czym rzuca wszystko dla gów­nia­nej pracy? Poza tym mu­siała być na­prawdę by­stra, skoro stu­dio­wała w Wyż­szej Szkole Han­dlo­wej w Sztok­hol­mie. Trzeba mieć na­prawdę do­bre wy­niki, żeby się tam do­stać.

– Wiem, ale pie­nią­dze nie sta­no­wiły już dla niej pro­blemu, a nie każdy jest za­in­te­re­so­wany ro­bie­niem ka­riery. Trudno w to uwie­rzyć, ale nie­któ­rzy lu­dzie ce­nią so­bie w ży­ciu inne war­to­ści. Moż­liwe, że po śmierci ojca do­szła do wnio­sku, że praca i ka­riera to nie wszystko. Może to ją zmu­siło do re­flek­sji.

Lo­visa spo­gląda na nią.

– Okej, ale i tak uwa­żam, że to dziwne.

– Może na póź­niej­szym eta­pie okaże się, że to ma ja­kieś zna­cze­nie. Zo­ba­czymy. Miała męża albo była w związku? Tak czy owak, upra­wiała seks, prawda, Dan?

Dan kiwa głową.

– Nie była mę­żatką ani w sta­łym związku – od­po­wiada Lo­visa.

– Mhm. – Stina spo­gląda na ta­blicę su­cho­ście­ralną, która jesz­cze nie jest za­pi­sana, lecz z cza­sem i bie­giem śledz­twa się wy­pełni. – A przy­ja­ciele? – do­daje.

– Na ra­zie do nich nie do­tar­li­śmy. Po­pro­si­li­śmy o bil­lingi, a in­for­ma­tycy do­stali jej te­le­fon oraz kom­pu­ter i za­częli prze­glą­dać ich za­war­tość – po­in­for­mo­wał Da­vid.

– Okej. Nie­długo po­winni się ode­zwać. Lo­viso, spraw­dzisz ze mną alibi sio­stry. Ze­znała, że ten wie­czór spę­dziła z przy­ja­ciółką. Po­win­ny­śmy też zaj­rzeć do Café Tin­tin, gdzie po­szły coś zjeść, za­nim Ju­lia wró­ciła do miesz­ka­nia Fanny.

Stina wy­pija duży łyk wody. Ma su­cho w ustach i uczu­cie nie­po­koju w żo­łądku.

– Sio­stra po­ja­wia się po tych wszyst­kich la­tach, a pół roku póź­niej Fanny zo­staje za­mor­do­wana – przy­po­mina Da­vid, kła­dąc ręce na stole. – Tro­chę dziwny zbieg oko­licz­no­ści, prawda?

– Tak – mówi Stina. – Zga­dzam się z tobą. Za­sta­na­wia mnie też ich hi­sto­ria ro­dzinna. Może coś się za nią kryje?

– Po­dej­rze­wasz sio­strę? – pyta Lo­visa, spo­glą­da­jąc na Da­vida.

– Sam nie wiem. Twier­dzę tylko, że to dziwny zbieg oko­licz­no­ści. A wiemy, jak to z nimi jest.

– Wiemy, że w więk­szo­ści przy­pad­ków ofiara zna swo­jego oprawcę. – Stina znowu pa­trzy na ta­blicę i zdję­cie ofiary. – W tym wy­padku sio­stra lub ktoś z ro­dziny zde­cy­do­wa­nie mogą zo­stać wy­ty­po­wani na sprawcę.

Wszy­scy jej się przy­glą­dają.

– Nie wiemy, z czym mamy tu­taj do czy­nie­nia. W naj­gor­szym wy­padku może się oka­zać, że Fanny jest pierw­szą z wielu ofiar.

11

Clara Ols­son bie­gnie bru­ko­waną alejką w kie­runku bia­łego sze­re­gowca w Eklan­dzie. Od­ska­kuje na bok, żeby nie na­dep­nąć śli­maka bez muszli, który prze­cina ścieżkę, zo­sta­wia­jąc za sobą nie­przy­jemny ślu­zo­waty ślad. Clara chce tylko do­trzeć do drzwi. W dro­dze z ga­rażu do domu za­trzy­my­wała się aż cztery razy, by po­roz­ma­wiać z któ­rymś z są­sia­dów. Nie da się przejść nie­zau­wa­żo­nym, ktoś za­wsze chce za­mie­nić parę słów. Zwy­kle to lubi, ale nie dzi­siaj. Dzi­siaj ma­rzy tylko o tym, by wejść do domu, na­lać so­bie kie­li­szek wina, usiąść na ka­na­pie, po­ło­żyć zmę­czone nogi na ła­wie i się roz­luź­nić. Nie za­mie­rza na­wet ma­lo­wać pa­znokci u stóp, cho­ciaż na­prawdę po­winna to zro­bić.

Wkłada dłoń za pa­sek spodni i ma­suje so­bie lę­dź­wie. Lu­dzie nie ro­zu­mieją, że praca ko­sme­tyczki po­trafi być wy­kań­cza­jąca. My­ślą, że dni mi­jają jej na wcie­ra­niu w klien­tów dro­gich kre­mów, ale to coś wię­cej. Dzi­siaj zro­biła trzy ma­saże ca­łego ciała. Każdy z nich to jak tre­ning na si­łowni. Na­biera od tego krzepy, ale to ją wy­kań­cza fi­zycz­nie.

Nie wspo­mi­na­jąc już o tym, ja­kie to ob­cią­ża­jące psy­chicz­nie. W tej pracy trzeba też być psy­cho­lo­giem. Klienci ocze­kują od niej do­brych rad na każdy te­mat, od wy­cho­wy­wa­nia dzieci po go­to­wa­nie i związki. Wczo­raj gruba Bo­dil spy­tała ją, czy po­winna się roz­wieść. To chore. Na­wet nie zna czło­wieka, a ona pyta ją o coś ta­kiego.

No i ten ma­ki­jaż. Za­gryza zęby. Klientki przy­cho­dzą ze zdję­ciami, żeby jej po­ka­zać, jak chcą wy­glą­dać. Kręci głową. Czy na­prawdę my­ślą, że wyjdą z sa­lonu i będą wy­glą­dać jak Kim Kar­da­shian albo Ma­rie Ser­ne­holt? Wpraw­dzie Clara jest świetna w swoim fa­chu, lecz da­leko jej do cu­do­twór­czyni.

Za­trzy­muje się przed drzwiami, otwiera to­rebkę i wsuwa do niej rękę. Ma tam za dużo rze­czy. Jej palce do­ty­kają po­madki, szczotki do wło­sów, ta­ble­tek prze­ciw­bó­lo­wych, port­fela, tam­ponu, tu­szu do rzęs i dłu­go­pisu, za­nim wresz­cie znaj­duje klu­cze i je wy­ciąga. Wkłada klucz do zamka i go prze­kręca. Za­mek sta­wia lekki opór i musi de­li­kat­nie po­ru­szyć klu­czem, nim w końcu udaje jej się go ob­ró­cić. Po­kaźny pęk klu­czy brzdęka o bran­so­letki na jej nad­garstku, a ona spo­gląda w kie­runku okna ku­chen­nego i wi­dzi, że lampka, którą za­wsze za­pala, nie świeci. My­śli, że ża­rówka mu­siała się prze­pa­lić, otwiera drzwi i wcho­dzi do środka. Sta­wia to­rebkę na pod­ło­dze i z hu­kiem rzuca klu­cze na ko­modę. Wła­śnie ma zdjąć buty, gdy czuje ja­kiś dziwny za­pach i za­miera. To obcy za­pach. Roz­po­znaje go, ale nie po­trafi go zi­den­ty­fi­ko­wać.

Sztyw­nieje i my­śli, że coś jest nie tak, gdy na­gle czuje, jak od tyłu obej­mują ją i ści­skają dwie silne ręce. Krzy­czy, a ni­ski głos szep­cze jej do ucha:

– Wi­taj w domu.

12

Lo­visa Do­uglas idzie po mar­mu­ro­wej po­sadzce w ho­telu Go­thia. Pa­trzy na wy­pro­sto­wane plecy Stiny i na jej blond włosy opa­da­jące na ra­miona. Nie ro­zu­mie, dla­czego Stina z nią tu przy­je­chała. Rów­nie do­brze Lo­visa mo­gła sama spraw­dzić to alibi. Ale może Stina chce mieć ją na oku? Nie zdy­stan­so­wała się wo­bec sprawy Mörcka. Udo­wod­niła to wiele razy i Lo­visa za­czyna mieć tego dość. Czuje się nie­do­ce­niona. Stina i cała reszta wy­dają się nie za­uwa­żać, że gdyby nie ona, to może wcale nie roz­wią­za­liby tej sprawy. A w każ­dym ra­zie nie zro­bi­liby tego tak szybko. I kto wie, co by się wtedy wy­da­rzyło?

Z per­spek­tywy czasu Lo­visa jest skłonna zgo­dzić się z tym, że być może nie po­winna była się od­da­lać, ale gdyby wszystko po­szło zgod­nie z pla­nem, sy­tu­acja wy­glą­da­łaby zu­peł­nie ina­czej. By­łoby tro­chę psio­cze­nia. Stina i jej prze­ło­żeni po­gro­zi­liby jej pal­cem i po­wie­dzie­liby, że nie wolno tak ro­bić, lecz po chwili za­czę­liby ją po­kle­py­wać po ple­cach i uśmie­chać się do niej. Nie­stety tak się nie stało. Pra­wie przy­pła­ciła to ży­ciem i nie jest pewna, czy to po­mo­gło jej przy­szłej ka­rie­rze.

Cho­ciaż wła­ści­wie to się tym nie przej­muje. I tak od­nie­sie suk­ces. To tylko małe po­tknię­cie – jesz­cze bę­dzie się z tego śmiać. Może na­wet wy­ko­rzy­sta je w wy­wia­dach jako aneg­dotę. Me­dia ko­chają ta­kie hi­sto­rie. To się na­zywa sto­ry­tel­ling. A Lo­visa wie, czego chce, i te­raz znów za­czyna iść pew­nym kro­kiem.

Szybko opusz­cza rękę, którą bez­wied­nie po­ło­żyła na szyi. Musi tylko wy­eli­mi­no­wać ten iry­tu­jący od­ruch. Czę­sto przy­ła­puje się na tym, że trzyma dłoń na szyi, w miej­scu bli­zny, którą po­zo­sta­wił po so­bie nóż.

Wczo­raj Hasse za­su­ge­ro­wał, a wła­ści­wie na­wet wię­cej niż za­su­ge­ro­wał, że ma dla niej inne sta­no­wi­sko. Nie chciał po­wie­dzieć ja­kie, mimo że na niego na­ci­skała, lecz naj­wy­raź­niej pu­ścił w nie­pa­mięć jej wpadkę przy spra­wie Mörcka i te­raz to dla niej i dla jej ka­riery klu­czowa osoba. To ko­men­dant po­li­cji w naj­więk­szym stop­niu może za­dbać o to, by awan­so­wała i pięła się po szcze­blach ka­riery, i nic nie szko­dzi, że to kum­pel taty i że Lo­visa zna go od dziecka.

– Usiądźmy – pro­po­nuje Stina, za­trzy­mu­jąc się przy mo­dule sie­dze­nio­wym tuż przy scho­dach pro­wa­dzą­cych do czę­ści kon­fe­ren­cyj­nej.

Lo­visa kiwa głową i sia­dają, każda na swoim fo­telu. Lo­visa zerka na schody, wi­dzi, że nikt nie idzie, i spo­gląda na Stinę sie­dzącą ze skrzy­żo­wa­nymi no­gami i wpa­trzoną w te­le­fon. Jakby po­czuła na so­bie spoj­rze­nie Lo­visy, bo pod­nosi wzrok i mówi:

– Zaj­miesz się tym, okej?

– Ja­sne, ża­den pro­blem. – Lo­visa sama sły­szy, jak to brzmi. Nie lubi tego swo­jego tonu, jakby pra­co­wała w usłu­gach albo była uczen­nicą. Chce mieć zde­cy­do­wany i sta­now­czy głos, bez tego słod­kiego wy­dźwięku. Bar­dziej taki jak Stina, nie­chęt­nie przy­znaje przed samą sobą. Musi nad tym po­pra­co­wać.

– Dzień do­bry!

Lo­visa pod­nosi głowę. Stoi przed nią dziew­czyna, któ­rej in­ten­syw­nie czer­wone usta są je­dy­nym ko­lo­ro­wym ak­cen­tem w czar­nym out­fi­cie. Lekko ko­ły­sze się w przód i w tył i rzuca wo­kół ner­wowe spoj­rze­nia.

– The­rese? – upew­nia się Lo­visa, wsta­jąc.

– Tak.

– Cześć. Na­zy­wam się Lo­visa Do­uglas, a to moja ko­le­żanka Stina Se­ger. – Lo­visa przed­sta­wia je so­bie, a Stina uśmie­cha się uspo­ka­ja­jąco.

The­rese nie od­wza­jem­nia uśmie­chu, tylko kiwa głową i za­ci­ska czer­wone wargi.

– Usiądź, pro­szę. – Lo­visa wska­zuje ręką pu­sty fo­tel na­prze­ciwko sie­bie. Ści­sza głos, my­śląc o tym, że musi po­ćwi­czyć, żeby brzmieć do­ro­śle.

– Długo to po­trwa? – pyta The­rese, ucie­ka­jąc wzro­kiem w kie­runku scho­dów. – Je­stem w pracy.

– Ra­czej nie. Przejdźmy od razu do sedna sprawy. Wiesz, co się stało? – pyta Lo­visa, pod­czas gdy The­rese siada na brzegu fo­tela.

– Tak, to ja­kaś ma­sa­kra. – The­rese kręci głową, unosi rękę i do­tyka czar­nej, równo przy­cię­tej grzywki. – Biedna Ju­lia. Mogę so­bie tylko wy­obra­zić, co te­raz prze­żywa. Cho­ciaż wła­ści­wie nie mogę so­bie wy­obra­zić.

– Tak, to trudne. Ju­lia twier­dzi, że spę­dzi­ły­ście ze sobą cały wie­czór albo ści­ślej mó­wiąc, noc z nie­dzieli czwar­tego wrze­śnia na po­nie­dzia­łek pią­tego wrze­śnia. To prawda?

– Tak. – The­rese znowu do­tyka grzywki. – To prawda.

– Co ro­bi­ły­ście?

– Czy Ju­lia jest o coś po­dej­rzana? – The­rese pa­trzy na Stinę, a po­tem znowu na Lo­visę. – Bo je­śli tak, to może po­win­nam mieć ad­wo­kata czy coś ta­kiego?

– Nie po­trze­bu­jesz ad­wo­kata. To ru­ty­nowe py­ta­nia. Ju­lia zło­żyła ze­zna­nia, a my mu­simy je zwe­ry­fi­ko­wać, żeby ją wy­klu­czyć z li­sty po­dej­rza­nych i kon­ty­nu­ować śledz­two.

The­rese spo­gląda na Stinę, która kiwa głową.

– Aha, okej. Naj­pierw by­ły­śmy u mnie, a póź­niej po­szły­śmy do Spri­tluc­kan i skoń­czy­ły­śmy w Tin­tin.

– O ja­kim prze­dziale cza­so­wym mó­wimy?

The­rese milk­nie, na­ciąga na dło­nie rę­kawy ko­szuli i ści­ska je pal­cami.

– Przy­szła do mnie o dwu­dzie­stej dru­giej. By­ły­śmy ze sobą mniej wię­cej do czwar­tej.

– O któ­rej opu­ści­ły­ście Spri­tluc­kan?

– O trze­ciej. Jak za­my­kali.

– A Tin­tin?

The­rese wpa­truje się w nią, pusz­cza rę­kawy i dra­pie się w ło­kieć.

– O czwar­tej.

– Świet­nie. – Lo­visa się uśmie­cha, bie­rze te­le­fon i wstaje. – To tyle. Szybko po­szło, prawda?

The­rese po­ta­kuje, a Lo­visa wi­dzi, że jej ulżyło, co w su­mie nie jest ta­kie dziwne. Nie co dzień przyj­muje się w pracy dwie po­li­cjantki, które przy­cho­dzą za­da­wać py­ta­nia.

Lo­visa wyj­muje ko­mórkę.

– Mogę ci zro­bić zdję­cie? – pyta.

– Po co?

– Oczy­wi­ście tylko na po­trzeby tej sprawy. Za­raz idziemy do Tin­tin i dzięki two­jemu zdję­ciu per­so­ne­lowi ła­twiej bę­dzie cię zi­den­ty­fi­ko­wać.

– Aha – mówi The­rese wolno, wstaje i po­pra­wia czarną ko­szulę. – Nie znam Ju­lii zbyt do­brze. Cho­dzi­ły­śmy ra­zem do gim­na­zjum, a po­tem nie mia­ły­śmy ze sobą kon­taktu, aż do te­raz. Wie­działa, że miesz­kam w Göte­borgu, i do mnie za­dzwo­niła. – The­rese się pro­stuje i znowu do­tyka grzywki. – Wiesz, lu­dzie się zmie­niają. Ju­lia to prze­cież nie ta sama osoba co kie­dyś.

Lo­visa się uśmie­cha.

– Co masz na my­śli? – pyta.

– Cho­dzi mi tylko o to, że… – Roz­kłada ręce. – Rany, wła­ści­wie to nie wiem… Ga­dam od rze­czy. Mam na­dzieję, że znaj­dzie­cie mor­dercę.

– Oczy­wi­ście. Mo­żesz być tego pewna. – Lo­visa unosi te­le­fon. – Po­zwo­lisz mi cyk­nąć to zdję­cie?

– Ja­sne. – The­rese prze­krzy­wia głowę i uśmie­cha się, gdy Lo­visa ją fo­to­gra­fuje.

– Dzię­kuję. To wszystko.

Od­cho­dzą, a Stina zwraca się do Lo­visy:

– Za­dzwo­nisz do Café Tin­tin i spy­tasz, kto pra­co­wał w nie­dzielę? Może zrób to od razu.

Lo­visa kiwa głową. Wy­szu­kuje nu­mer do Café Tin­tin, rów­no­cze­śnie ob­ser­wu­jąc, jak Stina przy­staje i od­wraca się w kie­runku The­rese, która wciąż stoi w tym sa­mym miej­scu i na nie pa­trzy.

– Chcesz coś do­dać? – pyta Stina.

The­rese wbija wzrok w po­sadzkę, po czym pod­nosi głowę.

– Nie – mówi po­woli.

– Na pewno? Bo je­śli chcesz coś po­wie­dzieć, to śmiało.

Lo­visa spo­gląda na Stinę, a po­tem na The­rese. O co cho­dzi? – my­śli Lo­visa. – Czy Stina zo­ba­czyła coś, co ona prze­oczyła?

Ale The­rese kręci głową.

– Nie. Tylko tyle, że nie znam już Ju­lii. Jak wspo­mnia­łam, zmie­niła się.

13

– Wi­taj w domu.

Te słowa są jak bal­sam dla du­szy. Clara Ols­son za­myka oczy i czuje, jak wszystko z niej ucho­dzi. Zmę­cze­nie, iry­ta­cja, złość i wszyst­kie na­pię­cia po pro­stu zni­kają, a ona się uśmie­cha i kła­dzie ręce na obej­mu­ją­cych ją mu­sku­lar­nych ra­mio­nach. Da­lej ma za­mknięte oczy i roz­ko­szuje się cie­płem jego ciała. Głu­pio jej, że so­bie ubz­du­rała, że coś jest nie tak.

– Mhm, ko­cha­nie, dzię­kuję za ta­kie miłe po­wi­ta­nie – mówi i się śmieje, lecz śmiech za­mie­nia się w ci­chy pisk, gdy on nią ob­raca. To śmieszne, ale uwiel­bia, gdy to robi. To spra­wia, że Clara czuje się lekka jak piórko, a nie jak odro­binę zbyt pulchna trzy­dzie­sto­ośmio­latka.

– Ty już w domu? My­śla­łam… – prze­rywa, wi­dząc, że Si­mon trzyma w dło­niach ogromny bu­kiet czer­wo­nych róż. Wrę­cza jej kwiaty z po­wagą.

Clara czuje ich cię­żar i de­li­katny za­pach oraz to, że je­den ko­lec wbija jej się w przed­ra­mię, no i mo­tyle w brzu­chu.

– Ale… – Naj­pierw spo­gląda na róże, a póź­niej na jego twarz. – Z ja­kiej to oka­zji?

On na­po­tyka jej wzrok, z po­wagą na­chyla się nad nią i lekko ca­łuje ją w usta.

– Nie patrz – mówi, po czym za­sła­nia jej oczy i pro­wa­dzi ją przed sobą.

Clara speł­nia jego prośbę i ostroż­nie idzie do przodu.

– Uwa­żaj na próg – ostrzega Si­mon, a jego cie­pły od­dech ła­sko­cze ją w ucho i po­wo­duje, że przez jej ciało prze­biega przy­jemny dreszcz.

Clara robi kilka kro­ków, a on od­sła­nia jej oczy.

– Za­trzy­maj się – in­stru­uje ją Si­mon. – Ale nie patrz.