Lustereczko, powiedz przecie - Alek Rogoziński - ebook + audiobook + książka

Lustereczko, powiedz przecie ebook i audiobook

Alek Rogoziński

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Znana autorka powieści kryminalnych Róża Krull staje się przypadkowym świadkiem samobójstwa jednego z uczestników konkursu Mister Polonia. Kiedy próbuje ustalić, dlaczego zdecydował się on na tak desperacki krok, pisarka przekonuje się, że w świecie facetów, którzy wiedzą o kosmetykach i modzie więcej niż ona sama, znajduje się też ktoś gotowy na wszystko, aby zdobyć sławę i lukratywne kontrakty reklamowe. I że nie zawaha się on przed niczym. Nawet… morderstwem! "Lustereczko, powiedz przecie" to drugi tom przygód Róży Krull, której w amatorskim śledztwie pomaga tym razem sam Mister Polski, Rafał Maślak.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 57 min

Oceny
4,5 (164 oceny)
94
54
14
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dominika_Bragoszewska

Nie polecam

infantylna nieudolna próba naśladowania Joanny Chmielewskiej trzeba wykazać się dużym kunsztem żeby napisać powieść z humorem natomiast dobry kryminał z elementami humoru jest już mistrzostwem tutaj opowieść dla średniointeligentnych nastolatek
20
gaga1405

Nie oderwiesz się od lektury

Wstyd się przyznać, że choć znałam już autora wcześniej, to jednak po książki Alka Rogozińskiego jeszcze nie miałam okazji sięgnąć. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Skarpa Warszawska nadrobiłam ten haniebny postępek. Tak oto w moje ręce wpadł tytuł „Lustereczko powiedz przecie”. To kolejny tom serii o autorce kryminałów Róży Krull. Tym razem, Róża staje się świadkiem tajemniczej śmierci mężczyzny, który jakiś czas wcześniej przykuł jej uwagę. Choć wszelkie racjonalne dowody wskazują na samobójstwo, to przeczucia kobiety i jej pisarski instynkt podpowiadają, że nie wszystko jest takie na jakie wygląda. Z pomocą przyjaciół, poczytna autorka próbuje na własną rękę dowiedzieć się, co stoi za śmiercią przystojnego mężczyzny, który jak się okazało startował w zawodach o tytułu Mistera Polski. Choć nie czytałam wcześniejszego tomu, nie miałam problemu w odnalezieniu się w tej pozycji. Pióro autora jest szczególne. Potrafi nawet sytuacje, które w normalnych okolicznościach wywołałyby ciarki n...
00
gard_leg

Dobrze spędzony czas

lekko się czyta, fajna rozrywka
00
Izek79

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Druga część przygód Róży i jestem po wrażeniem. Świetnie się czyta. Zabawna, intrygująca i nieprzewidywalna.
00
Elwira1980

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa,fajnie się czytało i słuchało
00

Popularność




Re­dak­cjaMał­go­rzata To­ugri
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund, Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładki, skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce©Wo­ra­wut/Ado­be­Stock, Sa­lu­bri­tas/Ado­be­Stock, Alen­Kadr/Ado­be­Stock, Mi­zina/Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Alek Ro­go­ziń­ski, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83291-06-2
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Be­acie Ko­zi­drak za 25 lat uro­czej zna­jo­mo­ścii 25 kon­cer­tów, które pew­nie po­zba­wiły mnie25% słu­chu, a i tak nie ża­łuję, że na nich by­łem...

OŚWIAD­CZE­NIE

Jak zwy­kle z całą Ja­sną Stroną Mocy (ostat­nio wy­bra­łem się na ma­ra­ton Gwiezd­nych Wo­jen i po dwu­na­stu go­dzi­nach prze­by­wa­nia na in­nych pla­ne­tach troszku te­raz sła­buję na umy­śle...) stwier­dzam, że wszystko to, co na­pi­sa­łem w ni­niej­szej książce, nie ma żad­nego związku z rze­czy­wi­sto­ścią. Wszyst­kie po­sta­cie są wy­my­ślone – poza Ra­fa­łem Ma­śla­kiem, który żyje i nie­ustan­nie po­wo­duje u mnie chęć zaj­rze­nia choćby na chwilę na si­łow­nię, Tom­kiem, który jest zna­jo­mym nie tylko Róży Krull, ale i moim, oraz Anią Misz­tak, któ­rej kie­dyś obie­ca­łem, że wy­stąpi w jed­nej z mo­ich po­wie­ści. A obiet­nic za­wsze trzeba do­trzy­my­wać, pa­mię­taj­cie! Aha, oczy­wi­ście wiem, że nie ma ta­kiej im­prezy jak Mi­ster Po­lo­nia. Po­wstała ona w mo­jej gło­wie – po­dob­nie jak opi­sane w książce mor­der­stwa. I mam tylko na­dzieję, że nie okażę się pro­ro­kiem i uczest­nicy kon­kur­sów pięk­no­ści nie za­czną się ni­gdy wza­jem­nie mor­do­wać w celu zdo­by­cia ty­tułu. Bo gdyby tak się stało, to chy­ba­bym so­bie tego nie da­ro­wał...

PO­STACI

Róża Krull – znana au­torka kry­mi­na­łów, która po­sta­no­wiła, że nic nie zmąci jej ucie­chy z no­wego miesz­ka­nia, i szło jej to cał­kiem do­brze, póki w sprawę nie wmie­szał się trup

Pa­weł „Pepe” Kwia­tek – agent Róży, pró­bu­jący, z róż­nym efek­tem, nie dać się jej zwa­rio­wać

Be­ata „Betty” Jan­kow­ska – me­na­dżerka Róży obar­czona przez nią za­da­niem uwie­dze­nia w nie­cnych ce­lach swo­jego wła­snego na­rze­czo­nego, co w su­mie nie było zbyt trud­nym za­da­niem

Ce­cy­lia Jo­dełka – wpa­da­jąca po­woli w de­wo­cję po­moc do­mowa Róży

Ra­fał Ma­ślak – po­ma­ga­jący w śledz­twie były Mi­ster Pol­ski, w któ­rym Róża za wszelką cenę sta­rała się nie za­ko­chać

Ser­giusz Pro­kop – de­pre­syjny mło­dzie­niec, któ­rego naj­więk­szym prze­kleń­stwem była uroda amanta fil­mo­wego i źle ulo­ko­wane uczu­cia

Mar­tyna Mro­ziak – in­ter­ne­towa sym­pa­tia Ser­giu­sza, któ­rej nie­do­rzeczny upór do­pro­wa­dził do licz­nych kom­pli­ka­cji na­tury kry­mi­nal­nej

Ja­kub Per­chuć – nar­cyz go­towy na­giąć każdą za­sadę (i przy oka­zji swój cha­rak­ter) dla zdo­by­cia ty­tułu naj­przy­stoj­niej­szego Po­laka

Se­ba­stian Or­łow – ofiara nie­cnych in­tryg swo­jej mamy, która uparła się, że nie spo­cznie, póki głowy jej je­dy­naka nie ozdobi ko­rona Mi­stera Po­lo­nia

Ma­nu­ela Or­łow – mama Se­ba­stiana, skry­cie ma­rząca o wi­zy­cie w Dzień Do­bry TVN wraz z sy­nem i o po­zna­niu Kingi Ru­sin, któ­rej była (psy­cho)fanką

Wa­syl Mi­ruk – za­ko­chany w so­bie Ukra­iniec, który po zdo­by­ciu pol­skiego oby­wa­tel­stwa, po­sta­no­wił za wszelką cenę udo­wod­nić, że jest o wiele bar­dziej atrak­cyjny niż jego nowi ro­dacy

Ro­land Zdu­nek – wiej­ski ca­sa­nova, uwa­ża­jący po­rad­nik Bio­me­cha­niczne aspekty ćwi­czeń do­sko­na­lą­cych tech­nikę spor­tową za naj­waż­niej­szą książkę w hi­sto­rii ludz­ko­ści

Ma­riusz „Ma­rio” Ko­sek – po­pu­larny blo­ger i youtu­ber, przed któ­rym pu­der, bron­zer, ma­scara oraz jego ko­le­dzy nie mieli ta­jem­nic

Da­riusz No­wicki – typ spod ciem­niej gwiazdy, była gwiazda wy­bie­gów, obec­nie szef agen­cji mo­deli „Her­ku­lesi i Apolla”, or­ga­ni­za­tor wy­bo­rów Mi­ster Po­lo­nia

Ad­rian Mę­drzycki – psy­cho­te­ra­peuta, któ­remu trudno było uwie­rzyć, że po se­an­sach u niego ktoś mógł wpaść na tak nie­do­rzeczny po­mysł jak po­peł­nie­nie sa­mo­bój­stwa

Mag­da­lena „Lala” Ja­słoń – dzien­ni­karka sta­cji Te­le­Pol, a przy oka­zji była dziew­czyna Ser­giu­sza, nie­mo­gąca się zde­cy­do­wać, czy dać ich związ­kowi ko­lejną szansę

Bar­bara Pa­jąk – sze­fowa firmy, w któ­rej za­trud­niony był Ser­giusz, spe­cja­li­zu­jąca się w kre­atyw­nej księ­go­wo­ści i mo­gąca swo­imi umie­jęt­no­ściami wy­wo­łać ru­mie­niec wstydu wszyst­kich mi­ni­strów fi­nan­sów, któ­rzy – jak wia­domo – ro­bią to samo, tyle że na więk­szą skalę

Ma­ria Ty­cjan – re­stau­ra­torka, która ko­niecz­nie chciała stać się sław­niej­sza od Magdy Ges­sler i na­wet jej się to na chwilę udało

Ania Misz­tak – re­dak­tor na­czelna Naj­więk­szego Por­talu Czy­tel­ni­czego, która „przez przy­pa­dek” znała na pa­mięć ży­cio­rysy kan­dy­da­tów na Mi­stera Po­lo­nia, choć oczy­wi­ście ta im­preza „w ogóle jej nie in­te­re­so­wała”

Ma­rek Kraw­czyk – ochro­niarz, który li­cząc na ła­twy za­ro­bek, mocno się prze­li­czył

Klau­dia Hut­niak – diwa pol­skiej pio­senki, która nie mo­gła się zde­cy­do­wać, czy swoim wy­stę­pem na gali Mi­stera Po­lo­nia chce słu­cha­czy uśpić czy ogłu­szyć

To­mek – przy­ja­ciel Róży, który wpadł na po­mysł, że Ra­fał Ma­ślak mógłby jej po­móc, nie prze­wi­du­jąc, ja­kie wy­woła to kom­pli­ka­cje

Krzysz­tof Dar­ski – ko­mi­sarz po­li­cji i na­rze­czony Betty, ma­jący ochotę pro­fi­lak­tycz­nie za­mknąć w mam­rze wszyst­kich za­mie­sza­nych w sprawę, łącz­nie ze swoją uko­chaną

PRO­LOG

Męż­czy­zna pa­trzył na ekran lap­topa, bu­ja­jąc się w ob­ro­to­wym krze­śle. Na jego twa­rzy wi­dać było lek­kie za­sko­cze­nie. Pal­cami le­wej dłoni wy­bi­jał mia­rowy rytm, ude­rza­jąc w kra­wędź sto­ją­cego przed nim biurka. Prawą rękę miał za­ci­śniętą w pięść i trzy­mał ją tak, aby pod­trzy­my­wała jego prze­chy­loną na bok głowę. Ob­ser­wu­jąc go, można było od­nieść wra­że­nie, że nie­cier­pli­wie czeka na coś, co po­winno się po­ja­wić w kom­pu­te­rze. Nie była to jed­nak prawda. Męż­czy­zna raz po raz prze­bie­gał wzro­kiem wia­do­mość, którą otrzy­mał kilka mi­nut wcze­śniej. W końcu ode­rwał spoj­rze­nie od lap­topa i z na­my­słem po­pa­trzył na le­żącą obok niego na biurku otwartą i prze­wró­coną fiolkę z pa­styl­kami, któ­rych część wy­sy­pała się na blat. Prze­stał stu­kać pal­cami. Przez chwilę za­stygł w bez­ru­chu, po czym, naj­wy­raź­niej pod­jąw­szy w du­chu ja­kąś de­cy­zję, sta­now­czym ge­stem chwy­cił fiolkę, zgar­nął roz­sy­pane pa­stylki, wrzu­cił je do środka, za­krę­cił po­jem­nik i ci­snął nim w kąt po­koju. Wes­tchnął z ulgą, uśmiech­nął się i po­ło­żył prawą dłoń na to­uch­pa­dzie. Na­je­chał myszką na na­pis „od­po­wiedz”, klik­nął w niego i za­czął pi­sać wia­do­mość, która mo­gła zmie­nić w jego ży­ciu pra­wie wszystko. Ale, nie­stety, nie zmie­niła...

Ty­dzień póź­niej męż­czy­zna już nie żył.

ROZ­DZIAŁ I

Za­pro­sze­nie na ko­la­cję

– Masz być na osiem­na­stą, to po­mo­żesz mi jesz­cze do­pra­wić sa­łatkę ja­rzy­nową. – Róża przy­ci­skała te­le­fon ra­mie­niem do ucha, w tym sa­mym cza­sie pró­bu­jąc rę­kami opa­no­wać ka­ta­klizm, który zro­bił jej się na gło­wie w wy­niku uży­cia cu­dow­nej od­żywki, ma­ją­cej we­dług ety­kiety za­mie­nić jej ucze­sa­nie w „ul­tra­modną miej­ską fry­zurę dla świa­do­mych swo­jego sek­sa­pilu fa­shio­ni­stek”, i do­cho­dząc do wnio­sku, że jej włosy przy­po­mi­nają mocno za­nie­dbany klomb. – Reszta po­traw bę­dzie już wtedy go­towa...

Po dru­giej stro­nie pa­no­wała gro­bowa ci­sza.

– Pepe? Umar­łeś tam czy co? – zi­ry­to­wała się Róża, nie­pewna, czy aby w wy­niku ekwi­li­bry­styki, którą upra­wiała z te­le­fo­nem, przez przy­pa­dek nie roz­łą­czyła się ze swoim przy­ja­cie­lem. – Pa­mię­taj, że­byś ko­niecz­nie przy­wiózł mi tę przy­prawę, co to jest do­bra do wszyst­kiego i na wszystko, a ja ni­gdy nie pa­mię­tam, jak się na­zywa. Tę, co ma na­zwę jak kura...

– Kur­kuma. – W słu­chawce roz­legł się nieco prze­stra­szony głos. – Róża... po­wiedz mi, że sama zro­bi­łaś tylko sa­łatkę, a resztę za­mó­wi­łaś w ca­te­ringu...

– No wiesz! – prych­nęła Róża z obu­rze­niem. – Oczy­wi­ście, że wszystko przy­go­to­wa­łam sa­mo­dziel­nie. To w końcu moja pa­ra­pe­tówka i chcę wresz­cie bły­snąć jako per­fek­cyjna pani domu...

– Ra­pha­cho­lin, espu­mi­san, he­li­cid... – Do ucha Róży do­bie­gło nieco nie­wy­raź­nie mam­ro­ta­nie Pepe.

– Co tam ple­ciesz? – zdzi­wiła się pi­sarka.

– Pa­trzę, co mam pod ręką w do­mo­wej ap­teczce – wy­ja­śnił uprzej­mie Pepe. – Bo skoro sama go­tu­jesz, to coś z tego mi się przyda. Przy twoim ta­len­cie ku­char­skim pew­nie wszystko...

– Pro­siak – po­wie­działa zim­nym to­nem Róża, do­dat­kowo zi­ry­to­wana fak­tem, że palce le­wej ręki uwię­zły jej w splą­ta­nym na amen z po­wodu upior­nej od­żywki koł­tu­nie i nie za bar­dzo wie­działa, jak je uwol­nić bez wy­cię­cia znacz­nej czę­ści nie­sfor­nych kła­ków, ja­kie ro­sły jej w miej­scu, gdzie inni lu­dzie mieli nor­malne, mięk­kie i pu­szy­ste włosy. – Zo­ba­czysz, do­igrasz się! Wszy­scy będą zdy­chali z za­chwytu nad mo­imi po­tra­wami...

– Zdy­chali – mruk­nął Pepe. – W to aku­rat wie­rzę.

– A ty do­sta­niesz mi­seczkę z so­lo­nymi orzesz­kami, ku­be­czek z pa­lusz­kami i szklankę wody z kranu.

– A po­tem za­ro­bię for­tunę, opo­wia­da­jąc „Fak­towi”, ja­kim cu­dem je­stem je­dy­nym czło­wie­kiem, który uszedł z ży­ciem z two­jego przy­ję­cia. – Pepe sły­nął z tego, że lubi za­wsze mieć ostat­nie słowo. – My­ślę, że na­wet krew­nych Po­piela cze­kała bar­dziej miła nie­spo­dzianka, bo przy­naj­mniej za­nim się po­truli, to zje­dli coś smacz­nego.

– Chyba za­raz w ogóle cofnę ci za­pro­sze­nie – za­gro­ziła Róża. – A jak się po­ka­żesz w oko­licy mo­jego bloku, to po­pro­szę ochronę, żeby cię po­szczuła psami.

– Już do­brze, do­brze. Po co się tak uno­sić? Na pewno przy­go­to­wa­łaś coś je­dy­nego w swoim ro­dzaju – po­wie­dział po­jed­naw­czo Pepe. – Py­ta­nie tylko, czy świat jest go­towy, żeby to do­ce­nić? Acz z dru­giej strony, tyle lat pod­glą­da­łaś mnie w ak­cji, że już od sa­mego pa­trze­nia mu­sia­łaś się cze­goś na­uczyć...

– Po­cze­kaj no, ina­czej bę­dziesz śpie­wał z zę­bami hu­sky’ego wbi­tymi w za­dek! – mruk­nęła gniew­nie Róża.

– Za­wsze mó­wisz, że tam gdzie inni mają ty­łek, ja mam wklę­słe – przy­po­mniał Pepe, fak­tycz­nie ob­da­rzony po­sturą skoczka nar­ciar­skiego. – Aku­rat mi się przyda. A poza tym, od­kąd to masz w swoim bloku ochro­nia­rzy z psami? Wy­na­ję­łaś pry­wat­nych?

– Psy wy­pro­wa­dzają sta­ruszki z bloku, a ochro­nia­rze są w biu­rowcu, który mam vis-à-vis – wy­ja­śniła pi­sarka. – I za­pew­niam cię, że gdy­bym miała już ko­muś pod­paść, to wo­la­ła­bym ochro­nia­rzom. Wy­glą­dają na ciapy, w prze­ci­wień­stwie do tych bab, które chyba tre­nują, żeby się za­cią­gnąć do obrony te­ry­to­rial­nej. Na sam ich wi­dok wróg pierzch­nie, gdzie pieprz ro­śnie. Znasz ten typ? To te, które na ma­ni­fe­sta­cjach walą po łbach pa­ra­sol­kami. Niby chrome, umie­ra­jące, cier­piące na wszyst­kie do­le­gli­wo­ści świata i pół kroku nie­po­tra­fiące zro­bić, żeby się nie za­sa­pać, a jak przyj­dzie do walki o ostat­nie wolne miej­sce w au­to­bu­sie, to po dro­dze stra­tują wa­tahę ki­boli...

Choć Róża nie mo­gła tego zo­ba­czyć, Pepe kiw­nął głową ze zro­zu­mie­niem. Do­sko­nale pa­mię­tał, jak swego czasu Za­rząd Trans­portu Miej­skiego w ra­mach oszczę­dza­nia na skład­kach i po­dat­kach wpadł na re­wo­lu­cyjny po­mysł za­trud­nia­nia ta­kich bo­jo­wych eme­ry­tek w roli ka­na­rów. Nikt w ca­łej po­wo­jen­nej hi­sto­rii au­to­bu­sów i tram­wa­jów nie był od nich bar­dziej sku­teczny! Sta­ruszki ro­biły na­loty na pa­sa­że­rów stad­nie, sie­jąc wszę­dzie grozę i pa­nikę. Wy­ni­kała ona, przy­naj­mniej w przy­padku Pepe, nie tyle ze stra­chu przed wy­so­ko­ścią kary, ile ra­czej z nie­po­koju, że sta­ruszki na wieść, że nie ma waż­nego bi­letu, padną tru­pem na za­wał, udar albo trafi je apo­plek­sja.

– A ci ochro­nia­rze są kom­plet­nie do bani – kon­ty­nu­owała pi­sarka. – Wczo­raj ob­ser­wo­wa­łam z bal­konu, jak tuż pod moją klatką usi­łują so­bie po­ra­dzić z ja­kimś pi­jacz­kiem. Naj­pierw pró­bo­wali go prze­pę­dzić, ale pi­ja­czek sta­wiał opór i coś im wy­tłu­ma­czył, więc zo­sta­wili go w spo­koju. Na co on zdjął gatki i chciał si­kać na środku chod­nika. Więc znowu usi­ło­wali go prze­pę­dzić, ale zro­bił kilka kro­ków i prze­wró­cił się na plecy, pro­sto w klomb. Tam są ta­kie do­piero co ob­sa­dzone kwie­ciem ra­batki. Wła­śnie w nich się umo­ścił. Za­częli się z nim szar­pać, ale co go usta­wili do pionu, to znowu le­ciał pro­sto w zie­leń miej­ską. Wi­dać było mu tam wy­god­nie. Naj­gor­sze, że co i rusz spa­dały mu spodnie, a pod spodem miał czer­wone maj­tasy. Poza ochro­nia­rzami stała tam jesz­cze ja­kaś dziew­czyna, ale za­miast we­zwać straż miej­ską albo po­li­cję, to tylko się ga­piła. Lu­dzie to te­raz są tacy ja­cyś nie­użyci. I jak w końcu li­to­ści­wie po­sta­no­wi­łam wy­rę­czyć tę całą zgraję i za­dzwo­nić po od­po­wied­nie służy, to nie po­trak­to­wano mnie po­waż­nie...

– Czemu? – zdzi­wił się Pepe.

– Jak już po stu sy­gna­łach do­dzwo­ni­łam się do straży miej­skiej i po­da­łam ad­res, to za­nim za­sta­no­wi­łam się nad tre­ścią ko­mu­ni­katu, po­wie­dzia­łam, żeby przy­je­chali, bo tu w ra­bat­kach leży żul w czer­wo­nych gat­kach. I ten pan, co przyj­mo­wał zgło­sze­nie, zro­bił się od razu nie­miły i po­wie­dział, że oni mają od za­rą­ba­nia ro­boty z praw­dzi­wymi ban­dzio­rami i nie mają czasu na ta­kie świ­ru­ski jak ja.

– Czyli roz­gryzł cię w kil­ka­na­ście se­kund – pod­su­mo­wał Pa­weł, kiedy prze­stał re­cho­tać. – A chip­pen­dale na­dal roz­ta­cza swoje wdzięki w okienku?

– Że­byś wie­dział – po­twier­dziła Róża, mi­mo­wol­nie przy­bie­ra­jąc roz­ma­rzony ton. – Wczo­raj znów sie­dział w roz­pię­tej ko­szuli. Ja­kie on ma ciało...

– I ty to wi­dzisz z ta­kiej od­le­gło­ści? – zdzi­wił się Pepe. – Czy tylko so­bie wy­obra­żasz? Prze­cież dzieli was kil­ka­dzie­siąt me­trów, o ile nie wię­cej. Chyba że spe­cjal­nie na tę oka­zję ku­pi­łaś lor­netkę, ale wtedy nie tylko straż miej­ska, ale i ja za­cznę cię po­dej­rze­wać o za­bu­rze­nia psy­chiczne...

– Jesz­cze nie zwa­rio­wa­łam – fuk­nęła Róża. – Pew­nie to kom­pi­la­cja tego, co wi­dzę, i tego, co pod­suwa mi wy­obraź­nia, ale i tak lu­bię na niego pa­trzeć. Tym bar­dziej że wciąż nie do­wieźli mi te­le­wi­zora i nie mam co ro­bić!

– My­ślę, że twój wy­dawca nie po­dzie­liłby tej opi­nii. Przy­po­mnij mi ła­ska­wie, na kiedy obie­ca­łaś mu od­dać nową książkę?

– Na ko­niec przy­szłego mie­siąca. To jesz­cze sporo czasu!

– I bę­dzie tak jak za­wsze – za­wy­ro­ko­wał Pepe. – Pa­nika, hi­ste­ria, de­pre­sja, roz­pacz, pi­sa­nie po kil­ka­na­ście go­dzin dzien­nie, wy­ci­ska­nie siód­mych po­tów, a po­tem la­ment i jęki, że po­psuł ci się krę­go­słup szyjny. Kla­syka.

– On musi mieć wredną żonę... – Róża wo­lała nie wda­wać się w dys­ku­sję o swoim, fak­tycz­nie wo­ła­ją­cym o po­mstę do nieba spo­so­bie pracy twór­czej, i skie­ro­wać roz­mowę na o wiele wy­god­niej­sze dla niej tory.

– Kto? Chip­pen­dale? – upew­nił się Pepe. – Dla­czego?!

– Bo prze­sia­duje do późna w pracy – wy­ja­śniła pi­sarka. – Z re­guły w ca­łym bu­dynku nie ma już ży­wego du­cha. Wszystko po­ga­szone i tylko on sie­dzi nad kom­pu­te­rem.

– Może jest sa­motny? – pod­su­nął Pepe.

– Nie są­dzę... – za­prze­czyła nie­pew­nie Róża. – Sa­motni cha­dzają do kina, uma­wiają się z przy­ja­ciółmi, ba­wią się w klu­bach, a on tylko sie­dzi, stuka w kla­wia­turę i co ja­kiś czas od­biera te­le­fon. Pew­nie ta małpa go kon­tro­luje...

– Jaka małpa? – po­gu­bił się Pepe.

– Jego żona! – fuk­nęła Róża. – Mó­wię ci, to zimna, wredna, de­spo­tyczna zołza! Za­truwa mu ży­cie. On na pewno tyra po go­dzi­nach, żeby jak naj­mniej z nią prze­by­wać. Za­łożę się, że w do­datku ona jest roz­be­stwiona i ma ko­smiczne ży­cze­nia. Więc on tyra też po to, żeby je speł­nić. Poza tym lubi prze­by­wać w pracy, bo jak wraca do domu, to cze­kają go tylko wy­rzuty, awan­tury i wiecz­nie na­dęta baba z pre­ten­sjami i mu­chami w no­sie...

– Wi­dzę, że już do­ro­bi­łaś mu cały en­to­urage – sko­men­to­wał Pepe z prze­ką­sem. – A jak znam ży­cie, to fa­cet pew­nie do­stał ja­kąś eks­tra­fu­chę, którą w po­cie czoła stara się zro­bić jak naj­szyb­ciej, żeby wró­cić do stę­sk­nio­nej żony i dwójki dzieci...

– W mo­jej gło­wie tak to nie wy­gląda – za­opo­no­wała pi­sarka, prze­cho­dząc do ła­zienki, na­bie­ra­jąc wody w wolną dłoń i pró­bu­jąc spraw­dzić, czy zmo­czone ku­dły prze­staną przy­po­mi­nać wnyki tu­dzież czy uda jej się od­zy­skać po­woli już drę­twie­jącą drugą rękę, która w nich ugrzę­zła. – Będę się upie­rała przy wred­nym bab­sku...

– A on fak­tycz­nie jest taki przy­stojny? – za­py­tał nie­win­nym gło­sem Pepe.

– Jak Apollo Bel­we­der­ski! – po­twier­dziła z ogniem w gło­sie Róża. – Albo Hugh Jack­man!

– Zde­cy­duj się – po­pro­sił Pa­weł, skon­fun­do­wany nieco roz­bież­no­ścią po­rów­nań. – Albo wy­gląda jak młody bóg, albo jak stary drwal...

– Ża­den drwal! – za­pro­te­sto­wała Róża. – Jest za­wsze ele­gancko ubrany i w ogóle spra­wia wra­że­nie bar­dzo za­dba­nego. Wy­soki, smu­kły, po­stawny, a do tego blon­dyn. Wiesz prze­cież, że mam sła­bość do blon­dy­nów...

Do­póki nie trafi ci się przy­stojny bru­net... – po­my­ślał Pa­weł.

– Po pro­stu cia­cho! – za­koń­czyła en­tu­zja­stycz­nie Róża.

– Przy­po­mi­nam ci, że ostatni fa­cet, w sto­sunku do któ­rego uży­łaś tego słowa oka­zał się psy­cho­pa­tycz­nym mor­dercą, który usi­ło­wał wy­koń­czyć wszyst­kie pol­skie pi­sarki...

Róża wy­dała z sie­bie okrzyk. Jego przy­czyną nie były jed­nak słowa Pepe, ale ból, jaki po­czuła, wy­szar­pu­jąc rękę z „miej­skiej fry­zury” i przy oka­zji wy­ry­wa­jąc so­bie kil­ka­na­ście wło­sów.

– Tam za­raz wszyst­kie... – mruk­nęła. – Poza tym nie­które same się o to pro­siły.

– Sama więc wi­dzisz, że twoja in­tu­icja co do fa­ce­tów jest marna – do­koń­czył Pepe. – Poza tym pa­mię­tasz, jak uty­ski­wa­łaś, gdy jedna z re­cen­zen­tek na­zwała cię pod­sta­rzałą ero­to­manką? Zdaje się, że wy­sta­jąc na bal­ko­nie w ocze­ki­wa­niu na strip­tizy ja­kie­goś nie­zna­nego fa­ceta, do­bit­nie po­twier­dzasz, że miała ra­cję...

Róża słu­chała go jed­nym uchem. Była za­jęta roz­my­śla­niami, czy jej włosy kie­dy­kol­wiek da­dzą się do­pro­wa­dzić do nor­mal­no­ści i czy po­winna je umyć, czy też ra­czej od razu iść do fry­zjera, ka­zać się ogo­lić na zero, a po­tem ogło­sić, że zo­stała pol­ską przed­sta­wi­cielką chiń­skiej firmy Ningbo Zhen­hai Jing­cheng Po­wer En­gi­ne­ering, w któ­rej ko­biety mają obo­wią­zek każ­dego pierw­szego dnia mie­siąca upo­dab­niać się do de­tek­tywa Ko­jaka.

– Stri­piz ro­bił tylko raz – spre­cy­zo­wała z ża­lem.

– Strip­tiz? Po pro­stu zmie­niał ko­szulę! – prych­nął Pepe. – A ty od tego czasu wy­sta­jesz na bal­ko­nie jak głodny pies przed wi­tryną sklepu mię­snego. Na­prawdę, weź się le­piej do pi­sa­nia i stwórz wresz­cie coś, czego twój wy­dawca nie na­zwie no­welką!

– Jak ka­żesz! – po­wie­działa Róża i roz­łą­czyła się, pa­trząc z nie­sma­kiem w lu­stro. Jej włosy z jed­nej strony wy­glą­dały tak, jakby po­li­zała je krowa, a z dru­giej two­rzyły coś w ro­dzaju po­łą­cze­nia snopka siana z mo­pem. W ca­ło­ści zaś nada­wały jej wy­gląd osoby cho­rej psy­chicz­nie, tuż po lecz­ni­czych elek­trow­strzą­sach. Pi­sarka przez chwilę kon­tem­plo­wała ten strasz­liwy wi­dok, po czym na­gle spły­nęło na nią olśnie­nie.

– Pani Ce­cy­lio! – za­wo­łała. – Niech pani tu na chwilę po­zwoli!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki