Kochany zwierzyniec - Jan Grabowski - ebook

Kochany zwierzyniec ebook

Jan Grabowski

0,0

Opis

Jan Antoni Grabowski (1882–1950) był pedagogiem, pisarzem i znawcą sztuki. W twórczości chętnie sięgał po postaci zwierząt, których ciepłe i zabawne historie wzruszały kilka pokoleń dzieci. „Kochany zwierzyniec” to zbiór opowiadań, których bohaterami są: owieczka Metka, wiewiórka Fryga, jamniczka Mucha, krowa Micka czy małpka Żoko. Dzisiejsze dzieci również z wielką lubością wezmą udział w ich zwariowanych przygodach, żeby dowiedzieć się, co im się przydarzyło.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 151

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jan Grabowski

Kochany zwierzyniec

Ilustrował: Xawery Koźmiński

Warszawa 2021

Ooo! Uuu! Ach!

Było to jeszcze przed wojną.

Tak się jakoś szczęśliwie dla mnie złożyło, że miałem tydzień z okładem wolnego czasu. I samochód do rozporządzenia. Gdybyście byli na moim miejscu ani chwili nie wahalibyście się, tylko ruszyli w świat, prawda?

To samiutko zrobiłem i ja.

Jednym skokiem byłem już na Mazurach. Bo choć cała nasza Polska jest piękna, lecz Mazury późną wiosną – to naprawdę cudo! Takich borów, takich jezior, tak soczyście zielonej trawy i błękitnego nieba nie zobaczycie nigdzie! Wałęsałem się więc rzemiennym dyszlem, jak to się mówi, po tym uroczym kraju zajeżdżając na noc do znajomych.

Jeden z noclegów wypadł mi w leśniczówce. Serdeczni bardzo byli moi gospodarze. Gawędziliśmy z nimi długo w noc. I w tej rozmowie, tak całkiem niechcący, wyrwało mi się, że pragnąłbym kiedyś w życiu mieć wilka, takiego wilka wprost z borów. Gdy rano siadłem przy kierownicy, nie pamiętałem już, że wspominałem komu kiedykolwiek o jakimś wilku!

Jadę. Miota mną na wyboistym gościńcu tak, że ducha w sobie nie czuję. Ujechałem może ze czterdzieści kilometrów. Nagle słyszę za sobą... płacz dziecka. Oglądam się. Leży wprawdzie za mną na siedzeniu kupa różnolitych manatków, ale dziecka pomiędzy nimi, rozumie się, ani śladu. Przywidziało mi się, myślę sobie. I jadę dalej. Aż tu znów zawodzi coś boleściwie. Nie sposób, żebym się przesłyszał. Staję więc, otwieram drzwi auta, zaglądam między walizki. I widzę, jak spod jakiegoś tobołka wygląda na mnie beznadziejnie zapłakana mordysia! Sięgam – i wyciągam coś, niby wielką mufkę z niedźwiedziego futra! Z tej mufki patrzą na mnie bardzo żałośnie dwa paciorki oczu. Czyżby wilczek?

Ha, myślę sobie, zacni gospodarze zrobili mi nie lada niespodziankę. Ale trudno!

– Skoro już mamy podróżować razem – powiadam do tej z lekka uciążliwej niespodzianki – to, kochany przyjacielu, zaczniemy od tego, że się umyjesz!

I do jeziora z panem wilkiem. Ledwiem się go doszorował! Bo to i dobrzy ludzie nakarmili na drogę, i gościniec nazbyt już był wyboisty dla wilczego niemowlęcia. Umyliśmy się, wycałowali, bo wilczyna był bardzo pieszczotliwy. Położyłem go obok siebie na siedzeniu.

Jedziemy. Zajechaliśmy na popas, napiliśmy się mleka. Doskonale. Dopiero na noclegu – awantura! Ani gadania o spaniu gdzie indziej, tylko ze mną w łóżku! Potrafilibyście się to oprzeć płaczowi sieroty, która ma w was jedynego opiekuna? Ja nie umiałem się zdobyć na tyle hartu. No i od tej nocy, przez cały czas podróży, sypiałem w jednym łóżku z wilkiem. Z prawdziwym wilkiem, takim z puszczy.

Że nie stało się ze mną to, co z babcią Czerwonego Kapturka, to tylko dlatego, że mój wilk z boru był tak mały, iż zupełnie wygodnie mieścił się pod moim ramieniem. A głowę kładł zawsze na poduszkę!

Mój Reks, bo tak nazwaliśmy wilczka, był i później najłagodniejszym stworzeniem na świecie. A lubił się całować, pieścić, jak rzadko które szczenię. Jedyną zdradą, jakiej od niego doświadczyłem, było chyba to, że zdumiewająco szybko doszedł on do przeświadczenia, iż w porównaniu z Krysią, osobą w waszym wieku, jestem starym nudziarzem.

Całą też swą miłość przelał na moją siostrzenicę! Ją kochał, a mnie szanował. No i bardzo nie lubił trzepaczki! Tak samo zresztą jak i inne psy, które się wychowywały w moim domu!

Z naszymi domowymi psami wilczek żył jak najlepiej. Brał też lanie od Imki, kocicy, która miała trudny charakter i szczenięta trzymała krótko. W ten sposób wiosna życia wilka niczym się nie różniła od losów każdego innego szczenięcia; które spędzało swą psią młodość na naszym podwórzu. A tak dalece Reks z wyglądu przypominał psa, że nie bardzo wierzyłem w jego dzikie, wilcze pochodzenie i krwiożercze nałogi z dziada pradziada.

Reksio, nasz wilczek, był tylko rozpaczliwie chudy! Aż wstyd go było ludziom pokazać. Ten i ów mógłby był sobie pomyśleć, że go głodzimy. A nasz Reksio żarł tyle, że ludzkie pojęcie przechodzi! Cztery dorosłe psy nie dałyby rady temu, co Reksio pałaszował w pojedynkę!

W tych wczesnych dziecięcych latach nie zaszło też nic takiego, co by świadczyło o jego wilczych narowach. Że zadusił kurę? Wielka rzecz! Zdarzało się to i najrodowitszym psom.

Wilczek zabrał się tylko do tego w nieco odmienny od psiego sposób. Szczenię, jak wiecie zresztą o tym bardzo dobrze sami, goni kurę z wrzaskiem, hałasem! Więcej w tym figlów niż prawdziwych łowów. Jeżeli nawet kura zginie, to przeważnie dlatego tylko, że nie zdąży umknąć na czas.

Reksio natomiast nie gonił wcale kwoki. On ją podstępnie napadł, zadusił i pożarł razem z pierzem! I to właśnie było zastanawiające. Uważaliśmy też, że będzie lepiej, aby odtąd kury nie opuszczały już kurnika. Zdawało się nam, że w ten sposób zapobiegniemy dalszym mordom.

Nic to jednak nie pomogło. Zauważyliśmy bowiem, że Reks, szczególnie gdy mu się zdawało, że go nikt nie widzi, potrafi całymi godzinami zaglądać przez kraty do kurnika. Jak urzeczony patrzył on na kury i wodził za nimi bacznymi oczyma I tak się powtarzało co dzień.

Aż kiedyś, w zimie, wilk wskoczył nagle na daszek drwalki. Przesadził ogrodzenie. I zanim zdążyłem wybiec na podwórze, wydusił mi wszystkie kury! Co do jednej!

Jak się domyślicie łatwo, schwyciłem, co pod ręką, i wypadam. Reks wparł się w kąt kurnika. Patrzy na mnie zielonymi ze strachu oczyma. A zęby mu kłapią jak kołatka!

Przetrzymałem go w tym pustym kurniku na miejscu zbrodni przez cały dzień. Nie drgnął, nie ruszył się z kąta! Tylko tymi oszalałymi ze strachu oczyma wodził za mną. I kłapał zębami.

Wieczorem zaś po raz pierwszy w życiu zawył. Było to coś, niby długie: Ooo, huuuuu! Zakończone krótkim – ach! tak bolesnym jak szloch!

Nie znam wilczego języka, nie mogę więc z całą pewnością twierdzić, co ten jęk oznaczał. Tak mi się jednak zdaje, że to było wołanie na ratunek. W wilczym języku znaczyło to niezawodnie: Krysiu! Krysiu! Bo później Reks wołał zawsze to swoje: Ooo, huuuu, ach! ciszej lub głośniej, gdy mu brakło jego pani.

Krysia zrozumiała od razu wołanie wilczka. Przekonywała mnie, że Reks złożył w ten sposób uroczystą obietnicę poprawy. I miała słuszność. Reks wyszedł z kurnika skruszony. A kury były odtąd tak bezpieczne, że mogły spacerować tuż przy samym wilczym nosie bez najmniejszej obawy.

Inaczej jednak te pierwsze wieczorne wilcze szlochy zrozumiały psy w miasteczku. Kto żył, mały, duży, kudłaty czy gładki, a miał cztery nogi, ogon i psie w piersiach serce, wybiegł natychmiast na podwórze czy ulicę. Całe miasteczko, jak długie i szerokie, zawodziło tej nocy psim wyciem, huczało zapamiętałym szczekaniem! Od tej chwili wiedziałem już, że Reks jest na pewno wilkiem z kniei!

Reks rósł, piękniał, nabierał ciała. Był jednak po dawnemu łagodny, miły, posłuszny. Nawet, powiem, tchórzliwy. Od obcych psów trzymał się z daleka. A poza domem, na ulicy sunął zawsze, drobiąc swoim wilczym chodem, tuż przy murach kamienic, jakby pragnął z góry każdemu zejść z drogi. Ludzi się nie bał, ale trzymał się od nich z daleka.

Za to przepadał za dziećmi. Pozwalał im wyprawiać ze sobą wszystko, co chciały. Mała Truda, nasza sąsiadka, wyobraźcie sobie, jeździła na wilku konno i zaprzęgała go nawet do lalczynego wózka! Jednym słowem, kochane było wilczysko.

Potrafił też być wiernym przyjacielem. I to właśnie go zgubiło. A było to tak:

Niedaleko od nas mieszkał doberman, też Reks, imiennik naszego wilczka. Psisko było złe i głupie. Całymi dniami wyszczekiwał, nie wiadomo z jakiego powodu, a z psami nie umiał żyć w przyzwoitej zgodzie, bo ciągle wywoływał bezsensowne awantury. A że był tchórz, więc się znęcał nad takimi psiakami, które powalał jednym uderzeniem łapy. Kiedyś Reks-doberman napadł ni stąd, ni zowąd na naszego Ciapę, foksa, chuchro w porównaniu do rosłego dobermana. Zobaczył to wilk. Zanim zdążyłem dobiec, już doberman miał przegryzione gardło i ledwie dychał.

Niedobrze! Zrobiła się wielka awantura! Doberman był podobno bardzo cenny, pozbierał, jakoby, całe kilogramy medali na psich wystawach! Zapłaciłem też oczy z głowy za śmierć gwałtowną tego psiego arystokraty!

I gdybyż to na tym jednym dobermanie się skończyło! Gdzie tam! W mojego wilka wstąpił nagle duch walki. Po zwycięstwie nad dobermanem Reks rzucał się na każdego wielkiego, silnego psa i dusił go w okamgnieniu. Musiałem płacić takie sowite psie pozgonne, że gdyby tak dalej miało trwać, poszedłbym rychło z torbami!

Nie było innego wyjścia, tylko trzeba było wziąć Reksa na łańcuch. Wilk wył dnie i noce jak opętany! A z nim dniami, nocami wyło całe miasteczko z krańca w kraniec! Nie można było tego znieść ani wytrzymać. Zdecydowaliśmy też, że najlepiej wilka gdzieś oddać. Ale gdzie? Ogród zoologiczny? Krysia nawet nie chciała o tym słyszeć, żeby Reksa na całe życie skazać na więzienie w klatce!

Przypomniało mi się wówczas, że nad samą litewską granicą mieszka pewien mój daleki kuzyn. Jest samotny. Hoduje u siebie cały zwierzyniec. I dawno już dopomina się o naszą wizytę Napisałem więc do niego, że wybieramy się go odwiedzić. I że radzi byśmy zabrać ze sobą naszego Reksa.

Krysia, choć na ogół nie lubiła pisać, tym razem jednak zapisała cały bity arkusz pochwałami dla naszego wilka. Nie jestem pewien, ale tak mi się zdaje, że kleksy, które ten list pstrzyły, nie były winą ani pióra, ani pisarki. Tylko łez. Bo Krysia rzewnymi łzami opłakiwała rozstanie się z wilczkiem. Rozumiecie ją, prawda?

Nadeszła wreszcie oczekiwana odpowiedź. Kuzyn zgodził się przyjąć naszego Reksa.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.