Kłamstwa. Seria Twisted - Ana Huang - ebook

Kłamstwa. Seria Twisted ebook

Huang Ana

4,5

165 osób interesuje się tą książką

Opis

On zrobi dla niej wszystko… nawet skłamie

Czarujący i onieśmielający Christian Harper jest potworem przebranym za gentlemana w idealnie skrojonym garniturze.

W życiu nie kieruje się moralnością, nie interesuje go również miłość. Nie może jednak pohamować pożądania kobiety, która zamieszkała piętro niżej. Sąsiadka staje się obiektem jego mrocznych żądzy. Kiedy więc pojawia się okazja, Christian łamie wszystkie swoje zasady i składa jej propozycję nie do odrzucenia.

Każdy potwór ma swoją słabość. Ona jest jego.

Jego obsesją.

Jego uzależnieniem.

Jego jedyną wymówką.

***

Słodka i nieśmiała mimo sławy w social mediach Stella Alonso jest romantyczką trzymającą swoje serce w ryzach.

Pracując na dwóch etatach, nie ma czasu ani ochoty pakować się w związek. Kiedy jednak nawiedzają ją demony przeszłości, nieoczekiwanie ląduje w ramionach najbardziej niebezpiecznego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek spotkała.

Pomimo swojej oziębłości Christian rozgrzewa ją do czerwoności i pozwala poczuć wszystko, czego pragnęła.

Namiętność.

Bezpieczeństwo.

Prawdziwe pożądanie.

Ich miłość jest zaplątana w sekrety i skażona kłamstwami… Kiedy prawda wreszcie wyjdzie na jaw, może całkowicie ich zrujnować.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 681

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (793 oceny)
500
190
80
20
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Paula010161

Całkiem niezła

Jak dla mnie, najgorsza część. Nie mogłam się w nią wgryźć tak w poprzednie które wręcz dziko pochłaniałam.
miedzy_akapitami

Nie oderwiesz się od lektury

"Spokojnie chaos, cisza i burza. Spokój mojego chaosu, cisza mojej burzy." Stella to urocza i słodka dziewczyna, ale w taki przyjemny sposób. Po prostu nie da się jej nie polubić. Całe swoje życie musiała stwarzać pozory opanowanej i spokojnej. Niestety jej rodzina nie akceptowała jej pasji. Uważali, że to strata czasu i brak perspektyw na dobrą przyszłość. Chociaż jest popularna osoba, dalej pozostaje nieśmiała i ma problem z pewnością siebie. Christian jako postać na pewno zaplusował swoim charakterem. Opanowany, zamknięty w sobie. To idealny przykład #touchheranddie Jeśli chodzi o Stellę, bywał zaborczy #hefallsfirst Podobał mi się jego kontakt z innymi męskimi bohaterami serii. Dzięki temu wiem, że muszę przeczytać też pozostałe książki autorki. Humor i sarkazm w tej książce to jej wielki plus. "Jeśli w moich myślach panował sztorm, ona była moją kotwicą. Zawsze wracały do niej." Ta książka to #slowburn w pełnym wymiarze. Christian traktował Stellę lepiej niż osoby, które powi...
20
agk85

Nie oderwiesz się od lektury

Oczywiście jak zwykle super. Kocham tę serię. Rhys to moja miłość, ale Christian też zostanie w moim sercu na dłużej. Czyta się dość długo, bo ma dużo opisów, przemyśleń. Ale super seria. Będę za nią tęskniła
20
Monikalimonka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna polecam.
10
klafcio

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza ❤️❤️❤️
10

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Twisted Lies

Copyright © Ana Huang, 2022

Copyright © for the Polish translation by Anna Hikiert-Bereza, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka inicjująca: Paulina Surniak

Redaktorka prowadząca: Andżelika Stasiłowicz

Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska

Redakcja: Marta Tyczyńska-Lewicka

Korekta: Patryk Białczak, Damian Pawłowski

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Oryginalny projekt okładki: © E. James Design

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © anakondasp | shutterstock.com

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67891-17-2

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca

i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo

do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszystkim, których ulubionym kolorem jest szarość –

moralna niejednoznaczność.

 

 

 

 

 

 

 

–––––––––––––––

PLAYLISTA

 

 

 

 

 

 

“Tears of Gold” (wersja zwolniona) — Faouzia

“Made to Love” — John Legend

“God is a Woman” — Ariana Grande

“Infinity” — Jaymes Young

“Style” — Taylor Swift

“Crazy in Love” — Sofia Karlberg

“Coffee” — Miguel

“Heat Waves” — Glass Animals

“I Know You” — Skylar Grey

“Earned It” — The Weeknd

“Beautiful” — Bazzi

“Die for You” — The Weeknd

“Harleys in Hawaii” — Katy Perry

“Said I Loved You But I Lied” — Michael Bolton

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

OSTRZEŻENIA:

Ta książka zawiera szczegółowe opisy scen erotycznych, prze­kleństwa, przemoc oraz porusza tematy, które mogą być drażliwe dla niektórych czytelników.

Aby uzyskać szczegółową listę, należy kliknąć w tym miejscu lub zeskanować poniższy kod QR:

 

 

 

 

 

 

 

 

1

–––––––––––

STELLA

 

 

 

 

 

 

– STELLA!

Serce natychmiast zaczęło mi walić jak młotem. Nic nie wprawiało mnie w taki popłoch i nie stawiało mnie w stan najwyższej gotowości równie skutecznie jak głos Meredith.

– Tak? – Ukryłam niepokój, starając się zachować kamienną twarz.

– Mam nadzieję, że zdołasz sama zatargać to wszystko z powrotem do biura? – Meredith narzuciła na siebie płaszcz i przewiesiła sobie przez ramię torebkę. – Mam spotkanie w restauracji, nie mogę go za nic w świecie przegapić…

– Oczywiście…

Nim zdążyłam dokończyć, zniknęła za drzwiami.

– …że dam radę.

Fotograf rzucił mi współczujące spojrzenie, na które odpowiedziałam, wzruszając ze znużeniem ramionami. Nie ja jedna miałam nieszczęście pracować jako asystentka redakcji dla szefowej, która była despotką.

Dawniej praca dla magazynu modowego wydawała mi się spełnieniem marzeń. Teraz, po czterech latach w „D.C. Style”, proza rzeczywistości przyćmiła wszelkie pozory atrakcyjności, jakie dawniej miało dla mnie to stanowisko.

Zanim skończyłam nadzorować sesję zdjęciową, zostawiłam rzeczy w biurze i wyszłam do domu, czoło miałam mokre od potu, a całe ciało – obolałe.

Słońce zaszło jakąś godzinę temu, a zaśnieżone chodniki lśniły w mglistym, pomarańczowym świetle ulicznych latarni.

Media nadawały komunikaty ostrzegające przed śnieżycą, ale pogoda miała się popsuć dopiero późnym wieczorem. Wybrałam spacer, bo wiedziałam, że w ten sposób dotrę do domu szybciej, niż gdybym pojechała metrem, które świrowało za każdym razem, gdy spadło choć kilka centymetrów śniegu.

Myślałby kto, że miasto powinno być nieco lepiej przygotowane na takie warunki atmosferyczne, zważywszy na to, że śnieg padał co roku, ale nie – nie w Waszyngtonie.

Wiedziałam, że po drodze nie powinnam zaglądać do telefonu, a już szczególnie nie w taką pogodę, ale nie mogłam się powstrzymać.

Wywołałam na ekran e-mail, który przyszedł dziś po południu, i czytałam go raz po raz, licząc na to, że jego treść stanie się w końcu mniej niepokojąca, jednak bezskutecznie.

Od 1 kwietnia koszt pobytu w Greenfield Senior Living wzrośnie do 6500 dolarów za miesiąc. Przepraszamy z góry za wszelkie niedogodności, jakie może to za sobą pociągnąć; jesteśmy jednocześnie głęboko przekonani, iż owa zmiana poskutkuje zwiększeniem jakości usług, które świadczymy naszym podopiecznym.

Czułam, jak zielone smoothie, które wypiłam na lunch, podchodzi mi niebezpiecznie do gardła.

„Niedogodności”. Ha, dobre sobie! Całkiem jakby nie podnosili miesięcznej opłaty za opiekę o ponad dwadzieścia procent! Całkiem jakby żywa, oddychająca, krucha istota ludzka nie miała ucierpieć z powodu pazerności nowej administracji.

Raz, dwa, trzy – wdech; raz, dwa, trzy – wydech.

Próbowałam oddychać miarowo, spokojnie, żeby uspokoić skołatane nerwy.

Maura mnie praktycznie wychowała. Była jedyną osobą, na którą zawsze mogłam liczyć, nawet jeśli nie wiedziała teraz, kim jestem. Nie mogłam jej przenieść do innego zakładu opieki. Greenfield było najlepsze w tej okolicy – i stało się jej domem.

Nikt z moich przyjaciół i rodziny nie wiedział, że płacę za jej opiekę. Nie chciałam odpowiadać na niewygodne pytania, które nieuchronnie pojawiłyby się, gdybym im powiedziała.

Musiałam po prostu znaleźć sposób na pokrycie wyższego kosztu opieki. Może mogłabym poszukać nowych partnerów do współpracy… albo wynegocjować wyższe stawki za prowadzenie mojego bloga i Instagrama? Miałam zaproszenie na kolację z przedstawicielami Delamonte w Nowym Jorku, która, zdaniem mojego menedżera, miała być tak naprawdę rozmową dotyczącą objęcia stanowiska ambasadorki firmy. Gdybym tylko…

– Panno Alonso?

Dźwięk głębokiego, melodyjnego głosu był niczym muśnięcie czarnego aksamitu na mojej skórze. Zatrzymałam się w pół kroku i poczułam, jak przechodzi mnie dreszcz – po części wywołany podekscytowaniem, po części lękiem.

Znałam ten głos. Słyszałam go zaledwie trzy razy w życiu, ale to wystarczyło. Podobnie jak jego właściciela, trudno było go zapomnieć.

W mojej piersi rozgorzała iskierka czujności, ale stłumiłam ją z determinacją, a potem odwróciłam głowę, obrzucając spojrzeniem grube zimowe opony i smukły, charakterystyczny kształt czarnego McLarena, który zatrzymał się obok mnie. Podniosłam wzrok na odsuniętą szybę po stronie kierowcy – i właściciela auta.

Miałam wrażenie, że moje serce na chwilę przestało bić.

Ciemne włosy. Oczy w kolorze whisky. Twarz o rysach tak idealnych, że mogłyby wyjść spod dłuta samego Michała Anioła.

Christian Harper.

Szef elitarnej firmy ochroniarskiej, właściciel Mirage – budynku, w którym mieszkałam – i z dużą dozą prawdopodobieństwa najpiękniejszy… i najniebezpieczniejszy mężczyzna, którego kiedykolwiek spotkałam w życiu.

Tak naprawdę moja ocena dotycząca tego, że jest niebezpieczny, opierała się jedynie na podszeptach instynktu, jednak ten jak na razie nigdy mnie nie zawiódł.

Zaczerpnęłam tchu, wypuściłam powoli powietrze z płuc i się uśmiechnęłam.

– Panie Harper.

Na moją uprzejmą odpowiedź zareagował lekkim rozbawieniem. Cóż, najwyraźniej tylko jemu wolno było się zwracać do ludzi, używając ich nazwisk, całkiem jakbyśmy wszyscy mieszkali w wielkiej sali konferencyjnej.

Zerknął przelotnie na płatki śniegu opadające na moje ramiona, a potem ponownie podchwycił moje spojrzenie i moje serce znowu dziwnie zwolniło.

Pod wpływem jego wzroku poczułam mrowienie, jakby po mojej skórze rozpełzły się miniaturowe wyładowania elektryczne, i z najwyższym trudem stłumiłam w sobie odruchową chęć cofnięcia się o krok, żeby pozbyć się tego dziwnego uczucia.

– Cudowna pogoda na przechadzkę – zauważył z przekąsem dorównującym sarkazmowi w jego spojrzeniu.

Po moim karku rozlała się fala gorąca.

– Nie jest aż tak źle.

Dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, z lekkim przerażeniem zorientowałam się, jak mocno zaczęło sypać – z każdą chwilą bardziej. Być może prognoza zapowiadająca śnieżycę miała się sprawdzić wcześniej, niż zapowiadano…

– Do domu mam tylko dwadzieścia minut pieszo – dodałam, żeby… Cóż, sama nie wiem właściwie, po co. Być może chciałam udowodnić, że nie jestem na tyle głupia, żeby spacerować rekreacyjnie po mieście w sypiącym śniegu.

Nagle pożałowałam, że nie pojechałam jednak metrem…

– Zaraz zacznie się zamieć, a chodniki są całe oblodzone. – Christian oparł przedramię o kierownicę gestem, który nie miał prawa być seksowny… a jednak jakimś cudem taki właśnie był. – Podrzucę cię.

On również mieszkał w Mirage, więc jego propozycja brzmiała sensownie. W istocie mieszkał zaledwie piętro wyżej.

Mimo to pokręciłam głową. Sama myśl o siedzeniu w ciasnej przestrzeni z Christianem, nawet przez kilka minut, napełniała mnie dziwną, irracjonalną paniką.

– Nie, dzięki. Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty niż wożenie mnie po mieście, a poza tym spacer… dobrze mi zrobi – wybełkotałam pośpiesznie. Rzadko zdarzało mi się paplać bez ładu i składu, gdy jednak już raz złapałam melodię, nie mogło mnie powstrzymać nic, chyba że wybuch jądrowy. – Poprawia krążenie, no i chciałam przetestować też moje nowe śniegowce. Włożyłam je dziś pierwszy raz. – Przestań gadać! – Dlatego, chociaż to bardzo miłe z twojej strony, muszę z żalem odmówić… – dokończyłam moją bezładną przemowę, zmuszona zaczerpnąć tchu.

Bycie asertywną wychodziło mi coraz lepiej, ale nadal za każdym razem zaczynałam się niepotrzebnie zbyt mocno tłumaczyć.

– Czy to w ogóle brzmi choć trochę sensownie? – dodałam, gdy Christian uparcie milczał.

Właśnie w tym momencie silny podmuch wiatru uderzył w nas z brutalną gwałtownością. Zerwał mi z głowy kaptur i wdarł się pod warstwy ubrania, przenikając aż do szpiku, a moim ciałem wstrząs­nął niekontrolowany dreszcz.

W studiu pot lał się ze mnie strumieniami, teraz jednak było mi tak zimno, że nawet wspomnienia ciepłych wnętrz w mojej głowie natychmiast pokrywały się warstewką lodu.

– Brzmi – przemówił wreszcie Christian głosem równie nieprzeniknionym, co jego spojrzenie.

– Świetnie – wykrztusiłam przez szczękające o siebie wściekle zęby. – W takim razie…

Przerwało mi ciche kliknięcie odblokowywanego centralnego zamka.

– Wskakuj, Stella.

Posłusznie wsiadłam do samochodu. Wmawiałam sobie, że to dlatego, że temperatura jakimś cudem spadła o dziesięć stopni w ciągu pięciu minut… wiedziałam jednak, że okłamuję samą siebie.

Sprawił to po prostu dźwięk mojego imienia w jego ustach – głos, w którym brzmiała taka spokojna stanowczość, że moje ciało posłuchało, nim jeszcze mózg zdążył zareagować.

Jak na mężczyznę, którego ledwie znałam, miał nade mną większą władzę niż duża część osób z mojego otoczenia.

Gdy zamknęłam za sobą drzwi, Christian ruszył i przekręcił gałkę na desce rozdzielczej. Chwilę później z wentylacji buchnęło gorące powietrze, rozgrzewając moją lodowatą z zimna skórę.

W samochodzie pachniało kosztowną skórzaną tapicerką i luksusowymi przyprawami, a wnętrze było obscenicznie wręcz czyste: żadnych papierków od batoników, na wpół opróżnionych kubków z kawą ani nawet kłaczka ze swetra.

Usadowiłam się głębiej w fotelu pasażera i zerknęłam na siedzącego obok mnie mężczyznę.

– Zawsze stawiasz na swoim, co? – spytałam lekkim tonem, aby przerwać pełną napięcia ciszę, która opadła na nas niczym gruby koc.

Zerknął na mnie z ukosa, a potem skupił się ponownie na drodze przed nami.

– Nie zawsze.

Zamiast zelżeć, napięcie jeszcze wzrosło, wsączając się niczym jad w moje żyły, gorący i zdradliwy, jak iskra czekająca na podmuch powietrza, który ją podsyci.

Kompletna klapa.

Odwróciłam się i wyjrzałam przez okno, zbyt wyczerpana dzisiejszymi wydarzeniami, żeby podjąć ponowną próbę nawiązania rozmowy. Zdenerwowanie sznurujące mi klatkę piersiową niczym gorset i ściskające w gardle wcale nie pomagało. Powinnam być spokojna, opanowana, pozytywnie nastawiona i trzeźwo myśląca niezależnie od sytuacji – właśnie takie starałam się sprawiać wrażenie na innych przez większość mojego życia, bo tego ode mnie oczekiwano jako od Alonso.

Alonso nie miewali ataków paniki ani nie spędzali bezsennych nocy na zamartwianiu się o wszystko, co nazajutrz mogło pójść nie tak.

Alonso nie potrzebowali terapii ani nie wylewali swoich brudów przed nieznajomymi.

Alonso… musieli być chodzącymi ideałami.

Zaczęłam nawijać na palec swój łańcuszek z wisiorkiem, dopóki nie zacisnął się boleśnie wokół mojego gardła, wpijając się w skórę szyi.

Moi rodzice byliby zapewnie wręcz zachwyceni Christianem. Jeśli sądzić po pozorach, był równie perfekcyjny jak oni.

Bogaty. Przystojny. Dobrze wychowany.

I wzbudzało to we mnie niechęć, podobnie jak sposób, w jaki jego obecność mnie przytłaczała, dominując w otaczającej nas przestrzeni, wypełniając szczelnie każdy zakamarek i szczelinę wnętrza samochodu, dopóki nie stała się jedynym, na czym mogłam się skupić.

Wbiłam wzrok w drogę przed nami, moje nozdrza jednak wypełniał zapach jego wody kolońskiej, a skóra mrowiła na widok jego mięśni napinających się lekko pod jego ubraniem z każdym skrętem kierownicy.

Nie powinnam była wsiadać.

Nie licząc tego, że było mi ciepło, jedynym plusem tej niefortunnej decyzji było to, że dotrę szybciej do domu, do mojego prysznica i łóżka. Nie mogłam się doczekać, żeby…

– Rośliny miewają się całkiem nieźle.

Jego wypowiedziane od niechcenia stwierdzenie było tak nieoczekiwane, że zajęło mi dobrych kilka sekund, nim zorientowałam się, że: 1) któreś z nas przerwało niezręczną ciszę; 2) tym kimś naprawdę był Christian i nie było to wytworem mojej wyobraźni.

– Słucham?

– Rośliny w moim mieszkaniu. – Zatrzymał się na czerwonym. – Rosną całkiem dobrze.

Co on w ogóle… Och.

Gdy wreszcie spłynęło na mnie olśnienie, poczułam coś na kształt dumy.

– Cieszę się. – Teraz, gdy rozmowa zeszła na bezpieczny, neutralny grunt, zdobyłam się na ostrożny uśmiech. – Potrzebują tylko odrobiny miłości i uwagi.

– I wody.

Zamrugałam na dźwięk tego oczywistego stwierdzenia, wypowiedzianego jednak ze śmiertelną powagą.

– I wody – powtórzyłam.

Słowa wisiały przez chwilę w powietrzu między nami, po czym z mojego gardła wydostało się rozbawione parsknięcie, a kąciki ust Christiana drgnęły w cieniu uśmiechu. Atmosfera wreszcie nieco się rozluźniła, podobnie jak ciasny węzeł krępujący mi klatkę piersiową.

Gdy zaświeciło się zielone, ryk potężnego silnika niemal zagłuszył jego kolejne słowa:

– Masz dobrą rękę do roślin.

Zarumieniłam się, ale zbyłam jego komplement wzruszeniem ramion.

– Lubię je.

– A więc właściwy człowiek na właściwym miejscu.

Jego rośliny doniczkowe ledwo dychały, gdy zaczęłam się nimi zajmować w ramach wdzięczności za utrzymanie czynszu na dawnym poziomie.

Po tym, jak moja przyjaciółka i była współlokatorka Jules wyprowadziła się miesiąc temu do swojego chłopaka, mogłam albo znaleźć sobie na jej miejsce kogoś innego, albo wyprowadzić się z Mirage, bo zwyczajnie nie było mnie stać na płacenie całego rachunku. Przywiązałam się do Mirage, wolałam jednak wybrać gorsze warunki, niż mieszkać z kimś obcym. Z moimi stanami lękowymi nie byłabym w stanie temu podołać.

Christian i tak już obniżył nam miesięczną opłatę, gdy wprowadziłyśmy się do lokalu i wspomniałyśmy, że standardowa cena wykracza poza nasze możliwości finansowe, więc byłam w szoku, gdy zgodził się, abym płaciła tylko swoją połowę czynszu, słysząc o potencjalnej wyprowadzce.

To było odrobinę podejrzane, ale uspokoił mnie nieco fakt, że przyjaźnił się z mężem innej z moich przyjaciółek, Bridget. Jak na razie dbałam o jego roślinki od pięciu tygodni i nie wydarzyło się nic strasznego. Nigdy go nie widywałam, gdy chodziłam na górę. Wchodziłam po prostu, podlewałam rośliny i wychodziłam.

– Skąd wiedziałeś, że mam smykałkę akurat do tego?

Mógł zaproponować mi każde inne zajęcie: załatwianie dla niego jakichś spraw, robienie prania, sprzątanie (chociaż zatrudniał już kogoś do tego ostatniego). Jednak rośliny… Cóż. To było dość… niezwykłe.

– Nie wiedziałem – oznajmił mi obojętnym głosem, w którym pobrzmiewały jednak jakieś dziwne nuty. – To był szczęśliwy zbieg okoliczności.

– Nie wyglądasz na kogoś, kto wierzy w zbiegi okoliczności.

Był wręcz ucieleśnieniem rzeczowości i braku sentymentów – widać to było zarówno w jego zachowaniu, jak i sposobie, w jaki się ubierał: w idealnie skrojonym garniturze, precyzyjnym doborze słów, dystansie w jego spojrzeniu.

To był ktoś, kto nade wszystko kochał logikę, władzę i zimny, twardy pragmatyzm. Ktoś, w kogo umyśle nie było miejsca na coś tak niepewnego jak zbieg okoliczności.

Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu uznał moje stwierdzenie za zabawne.

– Och, wierzę w nie bardziej, niż mogłabyś przypuszczać.

Jego pozornie beztroskie wyznanie mnie zaintrygowało.

Chociaż miałam pełen dostęp do jego mieszkania, nie wiedziałam o nim praktycznie nic. Jego apartament był podręcznikowym wręcz przykładem połączenia luksusu i dobrego smaku, ale nie było w nim właściwie żadnych przedmiotów osobistych.

– Zechciałbyś rozwinąć? – zaproponowałam pozornie od niechcenia, gdy wprowadzał auto na prywatny parking Mirage, na swoje miejsce w pobliżu tylnego wyjścia.

Cisza.

Z drugiej strony jednak nie oczekiwałam, że złapie przynętę.

Christian Harper był człowiekiem, którego spowijały plotki i cienie. Nawet Bridget nie wiedziała o nim zbyt wiele – właściwie to znała go tylko z reputacji.

Bez słowa wysiedliśmy i weszliśmy do lobby.

Christian miał na oko jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a więc kilkanaście centymetrów więcej ode mnie, jednak nadal byłam dość wysoka, żeby dotrzymać tempa jego długim krokom. Nasze stopy wystukiwały idealnie zsynchronizowany rytm na marmurowej posadzce.

Pokaźny wzrost od zawsze był źródłem moich kompleksów, ale emanujący silną osobowością Christian działał na mnie w dziwny sposób pokrzepiająco, odwracając uwagę od mojej posągowej postury.

– Nigdy więcej żadnych spacerów w śnieżycę, panno Alonso – powiedział, gdy zatrzymaliśmy się przed windami, zwróceni twarzami do siebie. Na jego ustach ponownie zagościł cień uśmiechu, podkreślający jego niewymuszony urok i pewność siebie. – Nie mogę pozwolić, żeby ktoś z moich lokatorów umarł z powodu wyziębienia. To by źle wpłynęło na naszą reputację.

Wbrew sobie znowu wybuchłam śmiechem.

– Jestem pewna, że znalazłbyś kogoś na moje miejsce w mgnieniu oka.

Oddech uwiązł mi w gardle, jednak nie wiedziałam, czy to ostatnie skutki uboczne przemarznięcia, czy może efekt, jaki wywierała na mnie jego przytłaczająca bliskość. Nie żeby przyprawiał mnie o szybsze bicie serca – aktualnie amory nie były mi w głowie. Praca w redakcji i prowadzenie bloga pochłaniały mnie do tego stopnia, że nie miałam nawet czasu myśleć o umawianiu się z kimś. To jednak wcale nie znaczyło, że byłam odporna na jego wdzięk.

W jego oczach o kolorze whisky zalśnił jakiś przelotny błysk, który znikł równie szybko, jak się pojawił.

– Nie byłbym tego taki pewien.

Wcześniejszy lekki ucisk w gardle przybrał na sile, przeobrażając się w dławiącą gulę. Każde zdanie, które padało z jego ust, było jak zaszyfrowany komunikat, którego nie potrafiłam rozkodować, przesycony ukrytymi znaczeniami, zrozumiałymi tylko dla niego, podczas gdy ja błądziłam jak dziecko we mgle.

Rozmawiałam z nim wcześniej tylko trzy razy: raz, gdy podpisywaliśmy umowę, drugi – przelotnie – na ślubie Bridget i ostatnio, gdy omawialiśmy kwestię wyprowadzki Jules.

Za każdym razem czułam się bardziej wytrącona z równowagi niż poprzednio.

O czym właściwie przed chwilą mówiliśmy?

Od momentu, gdy wypowiedział ostatnie słowo, minęła niecała minuta, jednak miałam wrażenie, że upłynęła cała wieczność.

– Christian?

Głęboki głos z ledwie słyszalnym obcym akcentem ciął niczym nóż przez kruchą materię nabrzmiałej czymś bliżej nieokreślonym ciszy, w której trwaliśmy jak zawieszeni.

Czas znów zaczął płynąć w swoim zwykłym tempie, a powietrze wydarło się z moich płuc z cichym westchnieniem, po czym odwróciłam głowę.

Wysoki. Ciemne włosy. Śniada karnacja.

Nieznajomy nie był przystojny w tym klasycznym typie urody co Christian, ale garnitur od Delamonte leżał na nim tak perfekcyjnie, uwydatniając doskonałą budowę umięśnionego ciała, że trudno było oderwać od niego wzrok.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam… – „Pan Delamonte” zerknął na mnie znacząco.

Nigdy nie pociągali mnie specjalnie starsi ode mnie mężczyźni, a on musiał mieć trzydzieści parę lat lub dobiegał czterdziestki, ale… O rany. Po prostu… wow.

– Nic podobnego. Zjawiasz się w samą porę – zapewnił go gładko Christian, mimo iż w jego głosie słyszałam ledwie zauważalne nuty poirytowania. Uszedł kilka kroków, zatrzymując się między mną a Panem Delamonte, przesłaniając nam w ten sposób widok na siebie nawzajem.

Zdążyłam jeszcze zauważyć, jak mężczyzna unosi brew, nim maska profesjonalnej obojętności opadła z jego twarzy, zastąpiona przez krzywy uśmieszek. Obszedł Christiana – z takim rozmysłem i celowością, jakby chciał zrobić mu na złość – i wyciągnął do mnie rękę.

– Dante Russo – przedstawił się.

– Stella Alonso.

Spodziewałam się, że uściśnie moją dłoń, jednak ku mojemu zaskoczeniu podniósł ją do ust i musnął wargami moje knykcie. W wykonaniu kogokolwiek innego uznałabym ten gest za tani i żałośnie tandetny chwyt, jednak ze zdziwieniem zarejestrowałam, że jestem mile zaskoczona. Może chodziło o ten akcent? Miałam słabość do wszystkiego, co włoskie.

– Dante. – Warstewka spokoju w głosie Christiana skrywała jakiś dziwny ton, ostry jak brzytwa. – Spóźnimy się na nasze spotkanie.

Dante wydawał się w najmniejszym stopniu nieporuszony. Zatrzymał dłoń na mojej sekundę dłużej, niż było to konieczne, nim z końcu ją zabrał.

– Bardzo miło było mi cię poznać, Stello. Jestem pewien, że zobaczymy się ponownie – dodał, przeciągając śpiewnie zgłoski, a w jego głosie z tym lekkim akcentem dosłyszałam nutkę rozbawienia.

Przypuszczałam, że podkpiwa sobie nie tyle ze mnie, ile ze swojego towarzysza wpatrującego się w niego zimnym wzrokiem.

– Dziękuję, mnie również miło było cię poznać. – Niemal uśmiechnęłam się do niego, jednak coś mi mówiło, że w tej chwili to niezbyt mądre ani bezpieczne. – Dobrej nocy. – Zerknęłam na Christiana. – Dobranoc, panie Harper. Dzięki za podwózkę! – zakończyłam lekkim tonem, licząc na to, że nawiązanie do naszej wcześniejszej absurdalnej formalności nieco złagodzi jego marsową minę, on jednak skłonił głowę i ze śmiertelną powagą odpowiedział:

– Dobranoc, panno Alonso.

Cóż, trudno.

Zostawiłam ich w lobby w charakterze obiektów wyraźnego zainteresowania ze strony przechodzącej akurat w pobliżu kobiety i wjechałam windą na moje piętro.

Nie miałam pojęcia, co spowodowało tę nagłą zmianę w nastroju Christiana, ale miałam dość własnych zmartwień, żeby przejmować się jeszcze nim.

Zaczęłam szperać w torbie, próbując namierzyć moje klucze pośród gąszczu kosmetyków, rachunków i gumek do włosów. Rany, naprawdę powinnam utrzymywać w niej lepszy porządek… Po kilku minutach bezskutecznych poszukiwań moja dłoń zacisnęła się wreszcie na chłodnym metalu.

Wsuwałam właśnie klucz do zamka, gdy moją skórę owionął znajomy chłód, podnosząc mi włoski na karku. Poderwałam gwałtownie głowę.

W korytarzu nie było nikogo oprócz mnie, jednak cichy szum systemu ogrzewania nabrał nagle jakichś złowieszczych tonów.

Z mojej pamięci napłynęły wspomnienia listów i zrobionych z ukrycia zdjęć, sprawiając, że mój oddech stał się płytki, przyśpieszony… nim zamrugałam mocno, aby je odegnać.

Przestań się wpędzać w paranoję – powtórzyłam sobie ostro w myślach.

Nie mieszkałam już w starym, niestrzeżonym domu w pobliżu kampusu. Tylko w Mirage, jednym z najlepiej pilnowanych apartamentowców w Waszyngtonie. Poza tym gość nie odzywał się od dwóch lat.

Prawdopodobieństwo tego, że objawi się akurat tutaj, było praktycznie zerowe.

Mimo to nie mogłam się wyzbyć tego dziwnego, paraliżującego uczucia. Prędko otworzyłam drzwi i zatrzasnęłam je za sobą. Gdy zasunęłam zasuwkę, rozbłysły światła, ale odprężyłam się nieco dopiero wtedy, kiedy sprawdziłam wszystkie pokoje i upewniłam się, że w mojej szafie ani pod łóżkiem nie czai się jakiś intruz.

Wszystko było w jak najlepszym porządku. On nie wrócił. Byłam bezpieczna.

Ale mimo iż z całych sił próbowałam utwierdzić się w tym przekonaniu, jakaś cząstka mnie nie mogła się wyzbyć podejrzeń, że przeczucie mnie nie myliło i że w korytarzu ktoś mnie obserwował.

 

 

 

 

 

 

2

–––––––––––––––

CHRISTIAN

 

 

 

 

 

 

DRZWI DO BIBLIOTEKI ZAMKNĘŁY SIĘ ZA MNĄ Z CICHYM SZCZĘKIEM.

Przeszedłem przez pokój – rozmyślnie niespiesznym krokiem – i dotarłem do kanapy, na której Dante rozparł się wygodnie ze szklaneczką szkockiej w dłoni.

Poczułem, jak mięśnie szczęki napinają mi się nerwowo.

Gdybyśmy nie znali się tak długo – i gdybym nie był mu winien przysługi – jego mózg zdobiłby już barowy stolik stojący w pobliżu.

I roztrzaskałbym mu łeb z miłą chęcią nie tylko za to, że bez pytania poczęstował się moim alkoholem, ale też za cały ten jego idiotyczny pokaz w lobby.

Nie lubiłem ludzi, którzy dotykali tego, co moje.

– Rozchmurz się nieco, Harper. – Dante upił leniwie łyk swojego drinka. – Inaczej ta twoja piękna buźka już na zawsze pozostanie taka skrzywiona i nie będzie się jej już podobała.

Zamiast odpowiadać, uśmiechnąłem się do niego tylko zimno, żeby dać mu do zrozumienia, jak mało mnie to obchodzi.

– Może gdybyś brał sobie do serca swoje własne rady, ty i twoja dziewczyna nie spalibyście w osobnych pokojach.

Na widok jego zmrużonych oczu poczułem satysfakcję. Jeśli Stella była moją słabością, to jego czułym punktem zdecydowanie była Vivian.

Nie interesowały mnie szczegóły ich związku, ale bawiło mnie, jak jeży się za każdym razem, gdy poruszałem temat narzeczonej, której rzekomo tak nienawidził.

A sądziłem, że to ja mam problemy. Cóż, jeśli tak, to Dante miał tysiąc razy większe.

– Jeden zero dla ciebie – przyznał niechętnie. Maska jego wcześniejszego rozbawienia zniknęła bez śladu, odsłaniając oblicze ponurego dupka, którego tak dobrze znałem. – Nie przyszedłem tu jednak, żeby rozmawiać o Vivian czy Stelli, więc przejdźmy do rzeczy. Kiedy, do kurwy nędzy, będę mógł pozbyć się tego bohomazu? Oczy mi krwawią za każdym razem, gdy na niego patrzę.

Na myśl o kolejnej enigmatycznej kobiecie w moim życiu odsunąłem od siebie z rozmysłem wspomnienia ciemnych loków i zielonych oczu.

Magda, obraz, który prześladował mnie od dziesięcioleci. Nie z powodu tego, czym był, ale tego, co reprezentował.

– Nikt ci go nie kazał wieszać w galerii. – Podszedłem do barku i nalałem sobie drinka. Ten przeklęty drań Dante nie zakręcił butelki mojej najlepszej szkockiej… – Jeśli o mnie chodzi, możesz go nawet upchnąć sobie na dnie szafy.

– Jasne: fakt, iż płacę całą tę kasę za Magdę tylko po to, żeby trzymać ją upchniętą w szafie, na pewno nie wzbudziłby niczyjej podejrzliwości – stwierdził Dante głosem ociekającym wręcz sarkazmem.

– Zasygnalizowałeś problem, a ja zaproponowałem ci rozwiązanie. – Wzruszyłem ramionami. – Nie moja wina, że nie chcesz z niego skorzystać. A skoro już o tym wspomniałeś… – Zająłem fotel naprzeciwko niego. – To ja zapłaciłem za obraz.

Cóż, potajemnie. Ale liczy się fakt. Osoby postronne wiedziały tyle, że Dante Russo był dumnym właścicielem jednego z najpaskudniejszych obrazów, jakie istniały. Z drugiej jednak strony niektórzy ludzie sądzili, że ten ohydny obraz był bezcennym dziełem sztuki, które uważali za warte kradzieży i za które gotowi byli zabijać, a to wszystko dzięki kilku sfałszowanym dokumentom.

Nie chciałem, żeby ktoś się nim interesował, ale potrzebowałem wymówki, która wiarygodnie tłumaczyłaby, dlaczego włożyłem tak wiele wysiłku, aby go zabezpieczyć.

Tak naprawdę nie wymagało to jednak wcale wikłania się w interesy na światową skalę – jak wszyscy zdawali się sądzić. Zamiast tego… dotyczyło pewnych bardzo osobistych dla mnie spraw, którymi nie dzieliłem się z nikim – i nie zamierzałem tego robić.

Dante przyjrzał mi się znad brzegu swojej szklaneczki.

– Dlaczego właściwie tak ci na nim zależy? Dostałeś to, czego chciałeś, i znalazłeś swojego zdrajcę. Spal po prostu to cholerstwo. To znaczy po tym, jak ci je odsprzedam – dodał. – Dla zachowania pozorów.

– Mam swoje powody.

W zasadzie, jeśli chodzi o ścisłość, miałem jeden powód, wiedziałem jednak, że nie uwierzyłby mi, gdybym mu go zdradził.

Nie mogłem zniszczyć tego obrazu. Był zbyt mocno osadzony w potrzaskanych szczątkach mojej przeszłości.

Nie należałem do osób sentymentalnych, w moim życiu były jednak dwie dziedziny, w odniesieniu do których mój pragmatyzm nie miał kompletnie żadnego zastosowania: Stella i Magda.

Pechowo dla Axla, mojego byłego pracownika, który ukradł Magdę i przekazał ją Sentinelowi, mojemu największemu pieprzonemu rywalowi, on nie należał do tej kategorii wyjątków. Sądził, że obraz zawiera ściśle tajne, a stąd potencjalnie bardzo dochodowe tajemnice biznesowe – bo tak właśnie powiedziałem kilku osobom, którym powierzyłem opiekę nad nim. Nie wiedzieli, że wartość obrazu wynikała dla mnie z czegoś o wiele bardziej osobistego… i znacznie mniej dla nich użytecznego.

Pozbyłem się Axla, odczekałem wystarczająco długo, aby Sentinel stracił czujność, a następnie dość skutecznie namieszałem w ich systemie komputerowym, żeby ich wartość rynkowa spadła o wiele milionów dolarów. Nie na tyle, żeby całkowicie ich zniszczyć, bo przekręt na taką skalę można by wyśledzić i naprowadzić na mnie, ale wystarczająco, aby odczytali mój komunikat.

Ci idioci zarządzający Sentinelem byli tak tępi, że próbowali ukraść obraz z powrotem po tym, jak go sprzedali, ponieważ myśleli, że mogą go wykorzystać do działań odwetowych na mnie.

Nie znaleźli w Magdzie żadnych tajemnic biznesowych, ale wiedzieli, że jest dla mnie ważna. Byli na dobrym tropie, trzeba im to przyznać. Ale powinni byli zatrudnić do tej roboty kogoś innego niż podrzędnego członka gangu z Ohio. Próba zatarcia śladów przez Sentinel była tak żałosna, że niemal dla mnie obraźliwa.

Teraz obraz był pod opieką Dantego, co miało podwójne korzyści: po pierwsze nie musiałem go oglądać, a po drugie nikt, nawet Sentinel, nie ośmieliłby się go okraść. Ostatnia osoba, która tego spróbowała, skończyła w trwającej trzy miesiące śpiączce, straciła dwa palce, miała zmasakrowaną twarz i zmiażdżone żebra.

Dante wydał z siebie zniecierpliwione prychnięcie, ale był na tyle mądry, aby nie naciskać mocniej.

– W porządku, ale wiesz, że nie będę trzymał go u siebie wiecznie. To rujnuje moją reputację jako kolekcjonera – burknął.

– Wszyscy myślą, że to rzadkie dzieło sztuki z osiemnastego wieku. Nie ma sprawy – stwierdziłem beznamiętnie.

W rzeczywistości obraz powstał niecałe dwadzieścia lat temu.

To niesamowite, jak łatwo było spreparować „bezcenne” dzieło sztuki i dokumentację potwierdzającą jego autentyczność.

– Oślepnę od codziennego patrzenia na ten koszmar. – Dante potarł kciukiem dolną wargę. – A skoro już mowa o koszmarach, Madigan został dziś rano oficjalnie wyrzucony z Valhalli.

Poruszenie tego nowego tematu zauważalnie wpłynęło na zmianę atmosfery w pomieszczeniu.

– I bardzo dobrze.

Nie pałałem sympatią do potentata naftowego, który został ostatnio pozwany przez szereg byłych pracowników za molestowanie seksualne i napaść.

Madigan od zawsze był kanalią, jednak pierwszy raz zdarzyło się, żeby został pociągnięty do odpowiedzialności za swoje czyny.

Valhalla była ekskluzywnym klubem, przyznającym członkostwo tylko najbogatszym i najmożniejszym tego świata. Wielu z nich, w tym ja, angażowało się w działania, które można by określić mianem nie do końca legalnych, jednak nawet Valhalla miała swoje zasady i z pewnością nie chciała zostać wciągnięta w medialny cyrk, który rozpęta się już wkrótce wokół procesu Madigana.

Byłem tylko zaskoczony, że nie wyrzucili go wcześniej.

Dante i ja rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę o procesie i interesach, dopóki nie przeprosił mnie, zmuszony odebrać telefon.

Jako prezes Russo Group, konglomeratu zajmującego się dystrybucją towarów luksusowych, który obejmował ponad trzy tuziny marek modowych, kosmetycznych i lifestyle’owych, spędzał połowę swojego czasu na rozmowach dotyczących biznesu.

Niezajęty rozmową, mój umysł zaczął automatycznie dryfować w kierunku pewnej brunetki. Jeśli w moich myślach panował sztorm, ona była moją kotwicą. Zawsze wracały do niej.

Wspomnienie o niej, idącej zaśnieżoną ulicą, z włosami potarganymi przez wiatr i oczami błyszczącymi jak jadeit, uparcie wracało z krańców pamięci. Ciepło, którym emanowała jak promień słońca po burzy, rozgrzewało moje ciało.

Nie powinienem był obniżać jej czynszu, kiedy przyszła obejrzeć budynek, a już na pewno nie powinienem był pozwolić jej utrzymać niższej stawki po wyprowadzce Jules. W zamian za opiekę nad moimi pieprzonymi roślinami, bo bezinteresowne ustępstwo z mojej strony byłoby zbyt podejrzane.

Gówno mnie te badyle obchodziły. Trzymałem je tylko dlatego, że mój projektant upierał się na nie, twierdząc, że „świetnie uzupełnią wnętrza”. Wiedziałem jednak, że Stella uwielbia rośliny, a to było lepsze niż proszenie jej o ogarnianie moich dokumentów.

Nie byłem w stanie sobie wyobrazić gorszej tortury, która rozpraszałaby mnie bardziej niż mieszkanie z nią w tym samym budynku, ale sam byłem sobie winien.

W mojej piersi buzowały bliźniacze płomienie pretensji i frustracji. Miałem słabość do Stelli Alonso… i nienawidziłem się za to.

Wyjąłem telefon i odruchowo niemal uruchomiłem jedną z aplikacji społecznościowych, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili. Zamiast tego wpisałem kod do mojej zaszyfrowanej sieci komórkowej.

Nie była tak sprawna jak ta zainstalowana na moim laptopie, ale dzięki niej mogłem w mgnieniu oka uzyskać to, czego chciałem.

Moja frustracja potrzebowała ujścia, a dziś miałem to szczęście, że mogłem dać jej upust, ukierunkowując ją na Johna Madigana. W tej chwili nie byłem w stanie wyobrazić sobie nikogo bardziej odpowiedniego, kto by na to zasługiwał.

Wywołałem na ekranie spis jego urządzeń – telefonów, komputerów, a nawet jego inteligentną lodówkę i budzik z połączeniem Bluetooth – i wszystkie powiązane z nimi konta.

Znalezienie tego, czego szukałem, zajęło mi niecałe pięć minut – to był filmik, nagrany przez niego w jego bezdennej głupocie, na którym zmuszał swoją asystentkę do zrobienia mu loda, oraz seria obrzydliwych wiadomości, które wysłał po wszystkim jednemu ze swoich kumpli od golfa.

Przekazałem je prokuraturze za pośrednictwem e-maila tego ostatniego. Jeśli byli choć w połowie tak przyzwoici i skrupulatni, jak powinni, zdołają przekonać sędziego, że to wiarygodny, dopuszczalny dowód w sprawie.

Wiadomości trafiły również do kluczowych mediów… bo w sumie dlaczego nie?

Następnie, tylko dlatego, że irytowała mnie parszywa gęba Madigana, podmieniłem jego najcenniejsze akcje na chłam i przekazałem znaczną część jego gotówki organizacjom przeciwdziałającym przemocy seksualnej.

Z każdym kliknięciem czułem, jak napięcie opuszcza moje zesztywniałe mięśnie.

Cyfrowy sabotaż był lepszy niż porządny masaż.

Schowałem telefon do kieszeni, gdy Dante ponownie wszedł do biblioteki.

– Muszę wracać do Nowego Jorku – oznajmił z twarzą wykrzywioną grymasem poirytowania, zabierając swoją kurtkę z oparcia kanapy. – Żeby zająć się pewną… osobistą sprawą.

– Przykro mi to słyszeć – powiedziałem obojętnym tonem. – Odprowadzę cię. – Zaczekałem, aż przekroczy próg, po czym dodałem: – Ale ta… sprawa osobista chyba nie ma nic wspólnego z wizytą byłego chłopaka Vivian w twoim domu, prawda?

Spojrzał na mnie, a początkowe zaskoczenie na jego twarzy szybko zastąpił grymas wściekłości.

– Co ty, kurwa, najlepszego nawyprawiałeś, Harper?

– Po prostu ułatwiłem twojej narzeczonej spotkanie ze starym przyjacielem. Wystarczył jeden krótki SMS od Vivian i jej eks przyleciał do niej z wywieszonym jęzorem. Żałosna sztuczka, to fakt, ale jakaż przydatna!

– Skoro tak bardzo podobało ci się pogrywanie ze mną, pomyślałem, że odwdzięczę ci się tym samym. A, jeszcze jedno, Dante. – Zatrzymałem się z ręką na klamce. Powietrze w korytarzu aż pulsowało od siły jego gniewu, wiedziałem jednak, że szybko mu przejdzie. Powinien był wiedzieć, że lepiej mnie nie drażnić, gdy odstawił w lobby ten swój mały show. – Dotknij Stellę jeszcze raz, a nie będziesz już miał narzeczonej. – Zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem.

Dante był moim pierwszym klientem i starym kumplem. Nie prowokowałem go zbyt często. Ale jak już wspomniałem, nie lubiłem, gdy ktoś dotykał tego, co moje.

Obciągnąłem rękawy koszuli i wróciłem do biblioteki. Spojrzałem przez pokój na wielkie, oprawione w ramkę puzzle zawieszone nad kominkiem.

Dziesięć tysięcy drobnych elementów tworzyło zapierający dech w piersiach tęczowy gradientowy obraz, którego rozmyte linie dawały trójwymiarowy, sferyczny efekt. Ich ułożenie zajęło mi cztery miesiące, ale było warto.

Krzyżówki, łamigłówki, szyfry – tego typu rzeczy zaspokajały mój nienasycony głód wyzwań. Były stymulacją dla mojego umysłu. Czymś, co rozjaśniało nudę tego świata, która zawsze była o krok. Im trudniejsza łamigłówka, tym bardziej pragnąłem ją rozwiązać, choć jednocześnie bałem się momentu, w którym zdołam tego dokonać. Istniała tylko jedna, której nie rozszyfrowałem. Przynajmniej jak na razie.

Przesunąłem opuszką kciuka po małym pierścionku z turkusem, spoczywającym bezpiecznie w mojej kieszeni. Gdy już to zrobię, pozbędę się mojej niepokojącej obsesji na punkcie Stelli Alonso – raz na zawsze.

 

 

 

 

 

 

3

–––––––––––

STELLA

 

 

 

 

 

 

DZIENNIK STELLI

 

25 LUTEGO

Minęły trzy dni, odkąd dowiedziałam się, że Greenfield podnosi ceny, i nadal nie znalazłam dobrego rozwiązania.

Szukałam nowej pracy, ale w tej chwili największe nadzieje mogę wiązać z tą kolacją z Delamonte. Brady jest przekonany, że to przesłuchanie na stanowisko ambasadora ich marki i że umowa będzie opiewała na średniego rzędu kwotę sześciocyfrową… JEŚLI ją dostanę.

Nie sądzę, żebym kiedykolwiek wcześniej tak bardzo pragnęła jakiegoś kontraktu. To nie tylko rozwiązałoby mój problem z Greenfield (przynajmniej na najbliższy rok) – Delamonte jest marką, z którą chciałam pracować od zawsze. To pierwszy projektant, którego produkt sobie sprawiłam. No dobra, to były perfumy, które kupiłam w szkole średniej, ale mimo wszystko. Uwielbiałam je i szczerze powiedziawszy, zrezygnowałbym z każdej innej współpracy, w którą jestem obecnie zaangażowana, byle tylko móc pracować dla nich.

Chciałabym tylko wiedzieć, na czym im właściwie dokładnie zależy, żeby móc się odpowiednio przygotować. Nie wiem nawet, ilu innych blogerów będzie na kolacji ani kogo jeszcze zaprosili!

Pewnie dowiem się dopiero na miejscu.

A tymczasem… życzcie mi szczęścia. Będę go potrzebowała!

 

ZA CO JESTEM DZIŚ WDZIĘCZNA:

1. Za croissanty.

2. Za pociągi z Waszyngtonu do Nowego Jorku.

3. Za Brady’ego (ale nie mówcie mu, że to napisałam, bo nigdy nie przestanie o tym trajkotać).

 

Moja podróż do Nowego Jorku była serią katastrof.

Pojechałam tam pociągiem w sobotę i kiedy dotarłam do lokalu, w którym miałam się spotkać z przedstawicielami Delamonte na kolacji, od razu wiedziałam, że Brady miał rację. To była rozmowa o pracę. Grupowa.

Oprócz ludzi z Delamonte jedynymi obecnymi byli blogerzy.

Jednak mimo że w spotkaniu brało nas udział sześcioro, Luisa spędziła na nim całą godzinę, podczas której podano aperitif, zachwycając się Rayą i Adamem, najnowszymi ulubieńcami świata influencerów i jedyną obecną na kolacji parą.

Ledwie zdołałam wtrącić słowo między jej podekscytowane paplanie z powodu osiągnięcia przez Rayę w ubiegłym tygodniu oszałamiającej liczby czterech milionów obserwujących a zachwytami nad ich planowaną podróżą do Paryża.

Za którymś razem, gdy próbowałam zabrać głos, pytając o nową linię marki, Luisa zbyła mnie krótką odpowiedzią, po czym znów skupiła się na Rayi.

Gdyby moi rodzice to widzieli, wyrzekliby się mnie z powodu samego tylko rozczarowania, że nie stanęłam na wysokości zadania jako Alonso i nie zrobiłam czegoś, żeby natychmiast znaleźć się w centrum zainteresowania zgromadzonych.

To była katastrofa numer jeden.

Katastrofa numer dwa nastąpiła, gdy wszyscy już usiedli i podano przystawki.

– Przepraszam za spóźnienie. – Dźwięk tego spokojnego, głębokiego głosu zawibrował echem w mojej klatce piersiowej. – Korki.

Nie… To niemożliwe…

Istniało większe prawdopodobieństwo, że rąbnie we mnie meteoryt, niż że spotkam Christiana Harpera dwa razy w tym samym tygodniu – poza Mirage. I to w Nowym Jorku.

Ale kiedy podniosłam wzrok, był tam, we własnej osobie: wydatne kości policzkowe i oczy w kolorze whisky, grzech i zagrożenie, opakowane w idealnie skrojony garnitur.

Jedzenie w moich ustach nabrało nagle smaku i konsystencji tektury. Jeśli istniała lista osób, których za nic w świecie nie chciałabym widzieć jako świadków mojej druzgocącej klęski, to on plasował się na samym jej szczycie.

I to wcale nie dlatego, że przejmowałam się jego opinią na mój temat, a raczej dlatego, że obawiałam się, iż nie będzie mnie osądzał. On, niemal całkiem obcy mi człowiek, który traktował mnie lepiej niż ci, którzy powinni kochać mnie bezwarunkowo.

Nie byłabym w stanie tego znieść.

Luisa wstała i przywitała się z nim serdecznym uściskiem, ale nie słyszałam zbyt wiele z tego, co mówiła, bo wszystko zagłuszało nieznośne dudnienie krwi w moich skroniach.

– …prezes Harper Security… stary przyjaciel… – dolatywały do mnie strzępki zdań.

Podczas gdy jej nie zamykały się usta, wyraz twarzy Christiana pozostawał uprzejmy, niemal bezinteresowny… jednak w jego spojrzeniu, gdy podchwycił mój wzrok, próżno by się doszukiwać obojętności.

Spojrzenie miał mroczne i przenikliwe, całkiem jakby bez trudu był w stanie przejrzeć maskę, za którą chciałam ukryć się przed światem, i widział pod nią szczątki dziewczyny, którą kiedyś byłam.

Jakby ten obraz nędzy i rozpaczy był w jego oczach czymś… pięknym.

Ogarnął mnie niepokój i zamrugałam, żeby przerwać kontakt wzrokowy.

Przecież to niedorzeczne – zganiłam się w duchu. To niemożliwe, żeby mnie przejrzał. Przecież nawet mnie nie znał.

Luisa zakończyła już najdłuższą chyba w historii prezentację swojego gościa, ale dopiero gdy Christian zaczął iść w moją stronę, zdałam sobie sprawę, że przy stole jest tylko jedno wolne miejsce.

Obok mnie.

Nasza gospodyni wspomniała wcześniej, że jest zarezerwowane dla jeszcze jednego gościa, ale do głowy by mi nie przyszło, że to będzie właśnie on.

– Stello. – Głęboki, gładki jak aksamit tembr jego głosu sprawił, że wzdłuż mojego kręgosłupa spłynął ciepły dreszcz. – Cóż za miła niespodzianka.

Kurczowo zaciskałam widelec w pięści i rozwierałam ją w rytm moich płytkich oddechów.

– Christianie. – Nie mogłam zwracać się do niego per „pan”, skoro użył mojego imienia.

Wypowiedziałam jego imię po raz pierwszy i jego sylaby pozostały na moim języku dłużej, niż się spodziewałam. Nie było to nieprzyjemne uczucie, ale zbyt intymne jak na mój gust.

Oparłam się pokusie zmiany pozycji na krześle, podczas gdy on wpatrywał się we mnie bez mrugnięcia – twarz miał spokojną, ale jego oczy o barwie rozświetlonego bursztynu przesuwały się po moim ciele, od czubka głowy aż po rąbek mojej sukienki. Trwało to nie dłużej niż pięć sekund, jednak wystarczyło, by rozpalić w mojej piersi płomień.

Spokojna, chłodna, opanowana – powtórzyłam sobie w myśli, próbując przywołać się do porządku.

– Nie wiedziałam, że jesteś… – Urwałam, szukając odpowiednich słów. – Związany z Delamonte.

To nie było właściwe określenie, ale nie miałam pojęcia, jak to inaczej sformułować. Każda z osób przy stole była blogerem lub blogerką modową albo członkiem zespołu Delamonte. Christian nie był ani jednym, ani drugim.

– Nie jestem – odparł drwiącym tonem.

– A więc utajony bloger modowy? – Otworzyłam szerzej oczy i przesadnie głośno zaczerpnęłam tchu, udając zaskoczenie. – Nie! Nie mów! Sama zgadnę. Twój blog nazywa się… Garnitury i Whisky. Nie? Hmm… Guns and Roses? Zaraz, chwila. To zespół. – Zaczęłam stukać palcem w stół. – Krawaty iii…

– Jeśli już skończyłaś… – Nie sądziłam, by to w ogóle było możliwe, ale głos Christiana zabrzmiał jeszcze bardziej cierpko. – Zamień się ze mną miejscami.

Przestałam postukiwać palcem w blat.

– Dlaczego?

Siedział na miejscu honorowym, obok Luisy, która była zbyt zajęta rozmową z – jakże by inaczej – Rayą, usadowioną z jej drugiej strony, aby zauważyć, że Christian jeszcze nie zajął swojego krzesła.

– Nie lubię siedzieć w pobliżu rogu.

Wlepiłam w niego pełen niedowierzania wzrok.

– A co zrobisz, jeśli stół będzie czteroosobowy? Wtedy każde miejsce będzie w pobliżu rogu.

Na moje pytanie zareagował wyczuwalnym zniecierpliwieniem, więc westchnęłam tylko i zamieniłam się z nim miejscami. Zaczynaliśmy niepotrzebnie ściągać na siebie uwagę, a ja nie chciałam znaleźć się w centrum zainteresowania.

Denerwowałam się, że Luisa będzie zła, że zajęłam miejsce jej gościa specjalnego, ale w miarę upływu wieczoru dziwna fanaberia Christiana okazała się dla mnie całkiem korzystna.

Siedziałam teraz obok Luisy, która wcale nie wydawała się wściekła i która w końcu zwróciła się do mnie, kiedy Raya wymówiła się, żeby skorzystać z toalety.

– Dziękuję, że zgodziłaś się przyjechać do Nowego Jorku. Wiem, że to dla ciebie większe wyzwanie niż dla innych dziewczyn. – Imponujących rozmiarów klejnot w jej pierścionku zalśnił w blasku lamp, gdy podniosła do ust swój kieliszek.

– Hm, cóż, tak. – Całkiem, jakby ktokolwiek mógł odrzucić zaproszenie na prywatną kolację z przedstawicielami Delamonte! – Za nic w świecie nie chciałabym tego przegapić.

– Dlaczego właściwie się tu nie przeprowadziłaś? W Nowym Jorku jest znacznie więcej możliwości niż w Waszyngtonie, jeśli ktoś planuje zajmować się modą.

W jej głosie wybrzmiało nie tyleż zaciekawienie, co pewna dezaprobata, jakbym świadomie postępowała głupio, nie szukając czegoś lepszego. W moim gardle uformowała się dławiąca gula, gdy jej pytanie przypomniało mi o Maurze i o tym, jaka jest stawka w tej grze.

– Chcę być blisko mojej rodziny. – Maura była dla mnie jak rodzina, więc to nie było do końca kłamstwo. – Ale faktycznie zastanawiam się nad przeprowadzką. – To również nie było kłamstwo, naprawdę brałam pod uwagę taki scenariusz. Nawet jeśli nie miał się ziścić w najbliższym czasie. – A tak przy okazji, gratuluję sukcesu podczas Tygodnia Mody! – Zmieniłam temat na coś bardziej do rzeczy. Nie przyszłam tu, żeby rozmawiać o moim życiu osobistym, tylko żeby dostać tę pracę. – Szczególnie podobały mi się te pastelowe podomki…

Luisa aż się rozpromieniła na wzmiankę o ich najnowszej jesienno-zimowej kolekcji i już wkrótce pochłonęła nas bez reszty rozmowa o trendach, które zauważyłyśmy podczas odbywającego się w ubieg­łym tygodniu nowojorskiego Fashion Week.

Nie mogłam w nim uczestniczyć osobiście z powodu pracy – tylko starszym redaktorom w „D.C. Style”, takim jak Meredith, przysługiwał budżet na udział w NYFW – ale nadrobiłam zaległości, oglądając z wypiekami transmisję online.

Gdy Raya wróciła z łazienki, zrobiła kwaśną minę, widząc, że z ożywieniem rozmawiam z Luisą, ale starałam się ją zignorować.

Kiedyś się przyjaźniłyśmy. Założyła konto na Insta dwa lata temu i poprosiła mnie o kilka porad. Chętnie podzieliłam się z nią tym, co wiedziałam na temat prowadzenia Instagrama, ale po tym, jak kilka miesięcy temu zdobyła więcej obserwujących ode mnie, przestała odpowiadać na moje wiadomości. Jedynym kontaktem, jaki utrzymywałyśmy, było przelotne mówienie sobie „cześć”, gdy przypadkiem wpadłyśmy na siebie na jakiejś imprezie.

Jej błyskawiczny wzrost popularności wynikał bez dwóch zdań bezpośrednio z jej związku z Adamem, który sam był znanym influencerem w światku miłośników podróży. Gdy zaczęli się spotykać w zeszłym roku, publikowane przez nich treści zaczęły się rozprzestrzeniać z prędkością światła, a ich konta rejestrowały stały przyrost obserwujących.

Cóż, nie ma to jak wzajemna promocja i podsycanie publicznego pragnienia podglądania życia uczuciowego nieznajomych.

Tymczasem ja blogowałam już od niemal dekady, a stan obserwujących moje konto zatrzymał się na poziomie niecałych dziewięciuset tysięcy osób i nie zmieniało się to od ponad roku. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to nadal ogromna liczba, i byłam wdzięczna za każdą z osób śledzących mój profil (no, może z wyjątkiem botów i przyprawiających mnie o ciarki facetów, którzy traktowali Instagram jak aplikację randkową), ale fakt był faktem: moje media społecznościowe utknęły w miejscu, a ja nie miałam pojęcia, jak je ożywić.

Straciłam wątek i zawiesiłam się w samym środku zdania, a Raya skrzętnie to wykorzystała, wietrząc bezbłędnie okazję do wtrącenia się w rozmowę niczym hiena, która zwąchała truchło.

– Luiso? Bardzo chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o archiwum tkanin Delamonte w Mediolanie – powiedziała, skutecznie zwracając na siebie ponownie uwagę prezeski. – Adam i ja wybieramy się tej wiosny do Włoch i…

Bezgranicznie sfrustrowana, przysłuchiwałam się w milczeniu ich rozmowie.

W pewnym momencie otworzyłam usta, żeby wejść Rayi w słowo – oczyma duszy widziałam już, jak to robię, i wiedziałam, co chcę powiedzieć, ale słowa więzły mi w gardle, blokowane przez wpojone mi zasady i odwieczną fobię społeczną.

Katastrofa numer trzy.

Gdyby na moim miejscu był ktoś inny – ktokolwiek – przerwanie mojej rozmowy przez Rayę z pewnością nie kwalifikowałoby się jako katastrofa, ale mój mózg nie zawsze potrafił odróżnić zwykłą porażkę od tragedii.

– Dobrze ci poszło.

Na dźwięk głosu Christiana moje serce przyśpieszyło na moment.

– Co masz na myśli?

– Luisę. – Wskazał na nią skinieniem głowy. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przysłuchiwał się naszej rozmowie, przez cały czas rozmawiał z kimś siedzącym po jego drugiej stronie. – Polubiła cię.

Spojrzałam na niego z powątpiewaniem.

– Rozmawiałyśmy przez całe pięć minut.

– Wystarczy jedna, żeby ktoś wyrobił sobie zdanie na twój temat. Żeby zrobić wrażenie.

– Minuta to za mało, żeby kogoś naprawdę poznać.

– Nie mówiłem o poznawaniu kogoś – zauważył celnie i spokojnie podniósł do ust swój kieliszek z winem. – Tylko o robieniu wrażenia.

– A jakie wrażenie zrobiłam na tobie?

Moje pytanie zawisło w powietrzu niczym zerwany kabel elektryczny pod napięciem, iskrząc oraz skwiercząc i dosłownie wysysając tlen z otoczenia. Do tego stopnia, że zaczerpnięcie każdego oddechu przychodziło mi z niewypowiedzianym trudem.

Christian odstawił swój kieliszek na stół z precyzją, od której krew zapulsowała mi dziko w żyłach.

– Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi.

W piersi poczułam ukłucie zaskoczenia zmieszanego z głębokim bólem.

– Aż tak źle?

Z tego, co pamiętałam, nasze pierwsze spotkanie było dość sztampowe. Powiedziałam do niego dwa słowa na krzyż.

– Nie. – To jedno krótkie słowo było jak brutalna pieszczota. – Aż tak dobrze.

Poczułam, jak po mojej skórze rozlewa się błogie ciepło.

– Och. – Przełknęłam ślinę, żeby zyskać na czasie i uspokoić oddech. – Cóż, na wypadek, gdybyś się zastanawiał, moje pierwsze wrażenie było takie, że jesteś świetnie ubrany.

Prawda była taka, że to było moje drugie wrażenie. Pierwsze, co mnie w nim uderzyło, była jego twarz – tak idealnie wyrzeźbiona i symetryczna, że powinna być publikowana w podręcznikach jako doskonały przykład boskiej proporcji. Nie przyznałabym mu się jednak do tego, nawet gdyby przystawił mi pistolet do skroni. Gdybym to zrobiła, mógłby pomyśleć, że z nim flirtuję, a to otworzyłoby puszkę Pandory.

– Dobrze wiedzieć – skwitował, znów beznamiętny jak poprzednio.

Kelnerzy przynieśli deser, ale odmówił, kręcąc głową.

Ja nie miałam takich skrupułów. Wsunęłam do ust kawałek przekładanego kremem ciasta czekoladowego, a potem zapytałam tak swobodnie, jak tylko zdołałam:

– No to… skąd wiesz, że Luisa mnie polubiła?

– Po prostu to wiem.

Cóż, jeśli Christian właśnie w ten sposób prowadził wszystkie swoje rozmowy, to byłam zaskoczona, że nikt jeszcze nie spróbował dźgnąć go nożem podczas narady w sali konferencyjnej. A może próbował, ale po prostu mu się nie udało?

– Nie odpowiedziałeś moje pytanie. – Nie dawałam za wygraną.

– Lu? Nie wybierasz się przypadkiem w najbliższym czasie do Waszyngtonu? – zagadnął moją sąsiadkę, ignorując mnie otwarcie i wcinając się w rozmowę Luisy z Rayą, zupełnie jakby tej drugiej w ogóle tam nie było.

– Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów. – Luisa rzuciła mu zaciekawione spojrzenie. – Dlaczego pytasz?

– Stella wspomniała mi o pewnym miejscu, które idealnie nadawałoby się na sesję zdjęciową męskich ciuchów.

Niemal zakrztusiłam się kęsem ciasta.

– Naprawdę? – Luisa spojrzała na mnie z nowym zainteresowaniem. – Och, to by się wręcz idealnie składało! Nasz człowiek od namierzania lokalizacji miał trudności ze znalezieniem miejsca, które byłoby zgodne z tematyką i jednocześnie nie przekombinowane.

– Co dokładnie masz na myśli?

– Ja… – Próbowałam coś naprędce wymyślić, w duchu przeklinając jednocześnie Christiana za postawienie mnie w tak idiotycznej sytuacji.

Gdzie w Waszyngtonie, na litość boską, można by zorganizować jakąś sensowną sesję zdjęciową odzieży męskiej?

– Mówiłaś, zdaje się, że to jakiś stary magazyn? – podsunął Christian i wówczas mnie olśniło.

Na obrzeżach miasta znajdował się pewien stary budynek przemysłowy, w którym kilka razy robiłam zdjęcia. Wcześniej mieściła się tam tętniąca życiem fabryka – aż do lat osiemdziesiątych, kiedy to właściciel przeniósł swoją siedzibę do Filadelfii. Pod nieobecność nowych właścicieli budynek popadł w ruinę, zarósł chwastami i bluszczem.

Dotarcie tam wymagało pewnego wysiłku, ale kontrast zieleni ze starą stalą stanowił wyśmienite tło dla sesji zdjęciowych – szczególnie, gdy w grę wchodziły luksusowe ciuchy.

Skąd jednak Christian o tym wiedział?

– Rzeczywiście. – Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się do Luisy. – Te wnętrza nie mają konkretnego adresu, ale z przyjemnością pokażę tobie lub komuś z twojego zespołu, jak się tam dostać, jeśli jesteście zainteresowani.

Luisa w zamyśleniu postukała paznokciami o stół.

– Bardzo możliwe, że coś takiego by nam odpowiadało. Czy masz może jakieś zdjęcia?

Wyszperałam kilka moich starych fotek i pokazałam je Luisie, która na ich widok uniosła z uznaniem brwi.

– Och, są fantastyczne! Czy mogłabyś mi je wysłać? Muszę je pokazać naszemu łowcy lokalizacji…

Serce zabiło mi żywiej, gdy Luisa podała mi numer swojej komórki, żebym mogła wysłać jej link, ale gdy podniosłam wzrok, cała radość wyparowała bez śladu na widok Rayi i Adama, poszeptujących między sobą ze wzburzeniem i zerkających na mnie co i rusz z ukosa.

Po skórze rozpełzł mi się nieprzyjemny dreszcz, jakby tuż pod nią brzęczał rój rozwścieczonych pszczół. Ich szepty przypomniały mi czasy szkoły średniej, kiedy to wszyscy zaczynali chichotać i przerzucać się ukradkiem komentarzami, gdy tylko wchodziłam do pomieszczenia. Zaczęłam rosnąć bardzo wcześnie i w wieku trzynastu lat byłam już wysoka i chuda jak tyczka, a do tego na tyle nieporadna, że stałam się łatwym celem dla tych, którzy lubili znęcać się nad innymi.

Od tamtej pory nauczyłam się już dobrze czuć we własnej skórze, ale tamte lęki nigdy do końca nie zniknęły.

– A może podzielilibyście się z nami tym żartem, który tak was rozbawił? – W swobodnej prośbie Christiana krył się mroczny podtekst, który błyskawicznie zmazał złośliwe uśmieszki z ust Rayi i Adama. – Musi być niezły.

– Rozmawialiśmy o… sprawach osobistych.

Raya przewróciła oczami, ale w grymasie, który wykrzywił jej twarz, widziałam wyraźnie ślad podenerwowania.

– Och, rozumiem. W takim razie proponuję następnym razem powstrzymać się od poruszania takich tematów na spotkaniu publicznym. To zwyczajnie niegrzeczne.

Napomnienie Christiana było łagodne, ale wypowiedziane z taką pogardą, że Raya natychmiast oblała się rumieńcem.

Zamiast bronić swojej dziewczyny, Adam, dla odmiany blady jak ściana, wbijał wzrok w swój talerz.

Ta wymiana zdań była tak krótka i przeprowadzona tak cicho, że reszta siedzących przy stole osób kompletnie nie zwróciła na nią uwagi. Nawet Luisa, zbyt zajęta pisaniem do kogoś SMS-a (prawdopodobnie do swojego łowcy lokalizacji).

– Dziękuję – wymamrotałam, żałując, że nie jestem na tyle odważna, aby zwrócić Rayi uwagę osobiście.

– Denerwowali mnie – odpowiedział Christian tym swoim typowym obojętnym tonem, jednak ciepło, które osiadło miękkim ciężarem na dnie mojego żołądka, rozgrzewało mnie przez resztę kolacji, aż do momentu, w którym nadeszła pora, by się pożegnać.

Kiedy pół godziny później opuściłam budynek, czułam się nieco lepiej, jeśli chodzi o moje szanse na uzyskanie statusu ambasadorki firmy, ale nadal zdawałam sobie sprawę, że to nic pewnego. Wciąż byłam przekonana, że Luisa faworyzuje Rayę, niezależnie od tego, co mówił Christian.

A skoro już o nim mowa…

Zerknęłam na niego, gdy szedł obok mnie. Zatrzymałam się w hotelu butikowym niedaleko miejsca zamieszkania Luisy, ale wątpiłam, aby Christian jakimś cudem zarezerwował pokój w tej samej lokalizacji. Prawdopodobnie znalazł sobie coś w centrum miasta – wyglądał na kogoś, kto zatrzymałby się raczej w czymś pokroju The Carlyle lub The Four Seasons, a nie w hotelu bez designerskich udogodnień, z ośmioma pokojami na krzyż.

– Śledzisz mnie? – rzuciłam lekkim tonem, gdy oboje skręciliśmy w boczną uliczkę.

Jego obecność w jakiś dziwny sposób dominowała w otaczającej nas przestrzeni, wsączając się w cienie i otaczając nas aurą nieustępliwości. Był tak cichy i zabójczy, że nawet ciemność zdawała się go unikać, czmychać przed nim i rozpraszać.

– Upewniam się tylko, że wrócisz do hotelu cała i zdrowa – odparł.

– Najpierw podwózka, a teraz to – bąknęłam. – Czy zawsze zapewniasz swoim najemcom takie kompleksowe usługi?

Jego oczy w kolorze whisky rozświetlił jakiś dymny błysk, który sprawił, że na policzki wystąpił mi silny rumieniec, ale Christian powstrzymał się od obcesowego komentarza, o który moja uwaga aż się prosiła.

– Nie – powiedział zamiast tego krótko, prosto, z pewnością siebie kogoś, kto nigdy nie musiał się nikomu z niczego tłumaczyć.

Szliśmy w milczeniu przez kolejną minutę, zanim podjął:

– Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie: wiem, że Luisa cię polubiła, bo ją znam. To może się wydawać nielogiczne, ale kiedy ktoś zrobi na niej wrażenie, spycha go na dalszy plan, odsuwając od siebie. Mocniej skupia się na indagowaniu tych, co do których nie ma pewności.

Byłam już tak przyzwyczajona do jego nagłych zmian tematu, że nawet nie mrugnęłam.

– Może i tak. – Tak czy inaczej, uwierzę, gdy przekonam się o tym na własnej skórze, czyli gdy dostanę umowę. – Gdzie się poznaliście?

Luisa była o dwadzieścia lat starsza od Christiana, ale to nie miało żadnego znaczenia. Starsze kobiety bezustannie sypiały z młodszymi mężczyznami, to nie było nic nowego, ale w tym przypadku wyjaśniałoby, dlaczego Luisa tak się rozpromieniła na jego widok.

Zmarszczyłam czoło, chociaż nie byłam do końca pewna, co mnie w tym wszystkim niepokoiło.

– Przyjaźnię się z jej siostrzeńcem. I nie, nie spałem z nią. – W jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia.

Poczułam, jak policzki palą mnie żywym ogniem – na szczęście gdy się odezwałam, mój głos brzmiał spokojnie i pewnie:

– Dzięki za tę informację, ale nie interesuje mnie twoje życie miłosne – powiedziałam, dumnie unosząc podbródek.

– Ależ ja nie wspomniałem ani słowa o miłości, panno Alonso – zauważył.

– W porządku: nie interesuje mnie zatem twoje życie seksualne.

– Hmm. Co za pech. – Rozbawienie w jego głosie przybrało na sile.

Jeśli próbował wytrącić mnie z równowagi, to mu się nie udało.

– Owszem, ale tylko dla ciebie – powiedziałam słodko.

Zatrzymaliśmy się pod moim hotelem. Blask z okien padał na jego twarz, pogrążając jej połowę w mroku: światło i ciemność.

Dwie strony tej samej monety.

– Aha, i jeszcze jedno. – Mój oddech wzbijał się w powietrze małymi białymi obłoczkami. – Dlaczego właściwie przyszedłeś dziś na tę kolację?

Bo chyba nie po to, żeby spotkać się z Luisą – przez cały wieczór nie odezwał się do niej nawet słowem.

W jego oczach na chwilę zagościł jakiś cień, zanim zatonął w chłodnej, bursztynowej toni.

– Chciałem się z kimś zobaczyć.

Jego słowa zadźwięczały w ciszy, wypełniając dzielącą nas przestrzeń niczym rozprzestrzeniająca się mgła. Aż do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak blisko siebie stoimy. Skóra, aromat korzennych przypraw i zima. To było wszystko, do czego skurczył się otaczający mnie świat, nim Christian cofnął się i skinął głową w stronę hotelowych drzwi, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że już na mnie pora.

Otworzyłam usta… ale prędko zamknęłam je, minęłam go i ruszyłam do wejścia. Dopiero gdy dotarłam do obrotowych szklanych drzwi, ciekawość wzięła górę nad niepewnością i odwróciłam się, spodziewając się podświadomie, że Christian już sobie poszedł. On jednak nadal czekał u stóp schodów. Ciemne włosy, ciemny płaszcz i twarz, która w jakiś dziwny sposób spowita cieniem robiła jeszcze bardziej piorunujące wrażenie.

– Z kim się chciałeś zobaczyć?

Było tak zimno, że miałam wrażenie, jakby powietrze zamarzało mi w płucach, ale mimo to nadal czekałam na jego odpowiedź. Nim się odwrócił, zdołałam dostrzec w jego oczach coś na kształt rozbawienia, ale podszytego jakimś niebezpiecznym błyskiem.

– Dobranoc, Stello.

Jego słowa dotarły do mnie już po tym, jak zniknął w mroku.

Wypuściłam z sykiem powietrze z płuc i otrząsnęłam się z dziwnego elektrycznego dreszczu, który postawił mi na sztorc włoski na całym ciele.

Jednak wszystkie myśli o Christianie, Luisie, a nawet Delamonte zniknęły bez śladu, gdy weszłam do pokoju, wyjęłam telefon i nastąpiła katastrofa numer cztery.

Przez cały wieczór wstrzymywałam się od sprawdzania telefonu, bo nie chciałam zostać uznana za osobę, która pisze SMS-y przy stole. Jasne, Luisa to robiła, ale ona była gospodynią spotkania i wolno jej było wszystko.

Teraz zaś, gdy zerknęłam na ekran swojej komórki, dotarło do mnie z pełną świadomością, że moja próba udawania profesjonalistki mogła skończyć się dla mnie bardzo, ale to bardzo źle, bo pełno było na nim powiadomień o nieodebranych połączeniach i SMS-ów od Meredith. Ostatni przyszedł przed dwudziestoma minutami.

O Boże…

Co się stało? Od jak dawna próbowała się ze mną skontaktować?

Oddzwaniając do niej, z sercem w gardle i dłońmi mokrymi od potu, analizowałam liczne scenariusze, z których każdy był bardziej przerażający od poprzedniego.

Może w biurze wybuchł pożar albo zapomniałam odesłać torebkę Prady do…?

– Stella! Jak miło, że w końcu raczyłaś się odezwać. – Jej chłodne powitanie sprawiło, że po kręgosłupie spłynął mi lodowaty dreszcz.

– Najmocniej cię przepraszam! Wyciszyłam telefon i dopiero teraz zobaczyłam, że…

– Wiem, gdzie byłaś. Widziałam cię w tle relacji Rayi na Instagramie.

Pomimo swojej pogardy dla blogerów Meredith z wręcz religijnym fanatyzmem śledziła ich media społecznościowe – zapewne miało to coś wspólnego z rywalizacją i pragnieniem bycia na bieżąco z ostatnimi trendami.

Cóż, wyglądało na to, że tylko ja dostrzegałam ironię tego faktu.

Z trudem przełknęłam ślinę.

– Czy coś się stało? Mogłabym w czymś pomóc?

Nieważne, że była niemal północ z soboty na niedzielę – w przypadku młodszych asystentów redakcji coś takiego jak równowaga między życiem prywatnym a pracą zwyczajnie nie istniało.

– Pojawił się pewien problem z sesją zdjęciową w przyszłym tygodniu, ale rozwiązaliśmy go, gdy ty imprezowałaś – oświadczyła chłodno Meredith. – Porozmawiamy o tym w poniedziałek. Bądź w moim biurze punktualnie o siódmej trzydzieści rano.

W słuchawce zapanowała głucha cisza, równie martwa, co moje płonne nadzieje, że Meredith zapomni mi ten występek. Miałam nieodparte wrażenie, że w poniedziałek o ósmej rano nie będę już miała pracy.

 

 

 

 

 

 

4

–––––––––––

STELLA

 

 

 

 

 

 

– ZWALNIAM CIĘ.

Dwa słowa. Trzy sylaby. Przygotowywałam się na ich usłyszenie psychicznie od tamtej klęski, wieńczącej moje sobotnie spotkanie, ale i tak uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba.

Oddychaj. Raz, dwa, trzy – wdech i raz, dwa, trzy – wydech.

Nie zadziałało. Powietrze nie docierało do moich płuc przez zaciśnięte gardło, a przed oczami zaczynały mi latać maleńkie czarne punkciki, gdy tak wpatrywałam się w siedzącą przede mną Meredith.

Popijała kawę i przeglądała najnowszy numer „Women’s Wear Daily” jak gdyby nigdy nic, jakby nie obróciła całego mojego życia w gruzy w ciągu dziesięciu sekund.

– Meredith, jeśli…

– Nawet nie próbuj. – Ze znudzoną miną uniosła swoją wypielęgnowaną dłoń. – Wiem, co chcesz powiedzieć, i nie zmienię zdania. Obserwowałam ciebie i twój brak entuzjazmu już od jakiegoś czasu, Stello, a sobotni wieczór był kroplą, która przelała kielich goryczy.

Ugryzłam się w język tak mocno, że usta wypełnił mi metaliczny smak krwi.

Brak entuzjazmu? Brak entuzjazmu?!

Byłam pierwszą osobą, która zjawiała się w biurze, i ostatnią, która z niego wychodziła. Wykonywałam osiemdziesiąt procent pracy przy sesjach zdjęciowych, a i tak wszystkie zasługi przypisywano innym. Nigdy nie narzekałam – nawet gdy żądała ode mnie praktycznie niemożliwego, tak jak wtedy, gdy poprosiła mnie o przekonanie Chanel, żeby w ciągu dwudziestu czterech godzin wysłali nam z Paryża suknię ze swojej limitowanej edycji. Jeśli to był brak entuzjazmu… to wolałam się nie zastanawiać, co uważa za odpowiednie poświęcenie.

– Tak, zauważyłam – rzuciła Meredith, biorąc moje milczenie za potwierdzenie słuszności własnych słów. – Przyznaję, masz dobre oko, jeśli chodzi o modę, ale to nic niezwykłego, bo tę samą cechę znajdę u tysiąca innych dziewczyn, które zabiłyby, żeby znaleźć się na twoim miejscu. Najwyraźniej nie masz ochoty tu pracować. Widzę to w twoich oczach za każdym razem, gdy z tobą rozmawiam. Szczerze powiedziawszy, nie powinniśmy byli cię zatrudniać. Twój blog generuje wystarczający ruch, aby uznać go za konkurencję, a nasza umowa zabrania naszym pracownikom angażowania się w konkurencyjne praktyki biznesowe. Jedynym powodem, dla którego nie zwolniliśmy cię wcześniej, było to, że twoje dodatkowe zajęcia nie kolidowały z twoją pracą. – Meredith upiła kolejny łyk kawy. – Jednak w ten sobotni wieczór… Cóż, tak właśnie się stało. Do końca dnia otrzymasz od nas e-mail i oficjalne wypowiedzenie.

Na myśl o utracie pracy zaczęła mnie ogarniać panika… ale nie tylko. Czułam również złość.

Meredith mogła się usprawiedliwiać, jak tylko chciała, ale obie doskonale wiedziałyśmy, że od lat nie mogła się wręcz doczekać, aż znajdzie pretekst, by mnie zwolnić. Należała do starej gwardii, której nie podobały się zmiany wprowadzane w branży przez blogerów, i wyładowywała swoją niechęć na mnie.

Może wykazywałabym większy entuzjazm, gdybyś lepiej traktowała swoich pracowników – pomyślałam gorzko. Może gdybyś nie czuła się tak niepewna, dostrzegłabyś, że mój blog może pomóc magazynowi, a nie mu zaszkodzić. A skoro już o tym mowa, powinnaś zapoznać się z przewodnikiem po odcieniach karnacji, który opublikowałam w zeszłym tygodniu, bo kolor twojego topu kompletnie nie pasuje do twojej cery.

Na usta cisnęły mi się wszystkie znane mi przekleństwa, ale przełknęłam je, zanim mi się ulało, co bez dwóch zdań zapewniłoby mi miejsce na czarnej liście branży.

Chciałam tylko pracować w sektorze modowym i być blisko Maury. To właśnie dlatego zostałam tu i wystarałam się o posadę w „D.C. Style”, pomimo nalegań rodziców, abym znalazła pracę „bardziej odpowiednią dla Alonso”.

Zrezygnowałam z wielu rzeczy dla innych, ale nie zamierzałam porzucać marzeń… to znaczy dopóki sprawy nie wymknęły mi się spod kontroli i nie zostałam zwolniona. To zmieniało postać rzeczy.

– Rozumiem. – Zmusiłam się do uśmiechu, mimo iż czułam się, jakby ktoś ściskał moją klatkę piersiową w imadle.

– Chciałabym, żebyś do południa zabrała swoje rzeczy – dodała Meredith, nie odrywając wzroku od komputera. – Kartony są obok twojego biurka.

Do cna upokorzona, wyszłam z jej biura i ruszyłam w stronę swojego biurka. Wszyscy wiedzieli już, że zostałam zwolniona. Niektórzy rzucali mi pełne politowania spojrzenia, inni nie kryli złośliwych uśmieszków.

Wiedziałam jednak, że to nic w porównaniu z tym, jak zareaguje moja rodzina, gdy powiem im, co się stało. I tak już mieli mi za złe, że „zmarnowałam” swój dyplom Thayer University, wybierając karierę w świecie mody. Kiedy dowiedzą się, że zostałam zwolniona…

Z determinacją opanowałam drżenie rąk. Nie zamierzałam dać moim współpracownikom satysfakcji z patrzenia, jak się pocę, gdy podnosiłam pudła z moimi rzeczami i wychodziłam z biura – z taką godnością, na jaką tylko było mnie stać.

Wszystko będzie dobrze – powtórzyłam sobie w myśli jak mantrę. Wszystko jest w porządku.

Niewiele pamiętam z jazdy Uberem do domu. Nie mogłam przestać wyobrażać sobie min moich rodziców, gdy dowiedzą się, co się wydarzyło. Rozczarowanie, pretensje… ale co najgorsze: ciche „a nie mówiliśmy?”, które niewątpliwie stanowiłyby połowę naszej rozmowy.

Mówiłem ci, że praca w magazynie modowym nie jest solidnym źródłem utrzymania!

Mówiłam ci, żebyś przestała poświęcać tyle czasu temu swojemu blogowi. To hobby, nie praca.

A nie mówiłem, żebyś wykorzystała swój dyplom w jakiś rozsądniejszy sposób? Powinnaś wyspecjalizować się w prawie ochrony środowiska, jak twoja matka… albo przynajmniej pracować dla jakiejś cieszącej się estymą gazety.

Cóż, a to był tylko jeden ze spodziewanych skutków mojego zwolnienia.

Jak na razie wolałam nawet nie myśleć o tym, jak wpłynie to na moje finanse i zdolność do znalezienia innej pracy.

W klatce piersiowej czułam nieznośny ucisk, jednak zdołałam wejść do mieszkania, zanim upadłam.

Kartonowe pudła z zawartością mojego biurka posypały się z hukiem na ziemię, gdy klapnęłam na podłogę w salonie i zamknęłam oczy.

Wszystko jest w porządku.

Wszystko jest w porządku.

Wszystko jest w porządku…

Powtarzana w myśli mantra zdołała uspokoić mój płytki oddech.

To nie koniec świata. Ludzie byli zwalniani z pracy każdego dnia, a ja wciąż miałam pieniądze z prowadzenia bloga i współpracy z markami modowymi. Poza tym mogłam sprzedać trochę moich ciuchów, za które dostanę nieco pieniędzy. Nie będzie tego zbyt wiele, nawet jak na ubrania od projektantów, ale lepsze to niż nic. W najgorszym wypadku mogłabym się zgodzić na dobrze płatne współprace, które odrzuciłam w przeszłości.

Odmawiałam współpracy z markami, których produktów tak naprawdę nie ceniłam, co doprowadzało Brady’ego do szału, bo byłam bardzo wybredna, jeśli chodzi o ubrania, które nosiłam, i produkty, których używałam. Znacznie ograniczało to mój potencjał zarobkowy, ale wolałam zarabiać mniej i być szczera w tym, co robię, niż sprzedawać coś, do czego nie byłam przekonana, byle tylko szybko zarobić.

Ma się rozumieć, to było wtedy, gdy miałam pełnoetatową pracę, która uzupełniała mój drugorzędny biznes.

Wszystko jest w porządku.

Wszystko jest w porządku.

Wszystko jest…

Znajomy dźwięk dzwonka wyrwał mnie z ponurych myśli, zanim dałam im się całkiem przytłoczyć. Zmusiłam się do otwarcia oczu i sprawdziłam ekran.

Brady.

Kusiło mnie, by zepchnąć go na pocztę głosową, ale być może miał jakieś wieści na temat którejś z moich potencjalnych nowych kolaboracji, których wyczekiwałam z utęsknieniem. W tej chwili zgodziłabym się na wszystko.

No, prawie wszystko.

– Halo? – Głos miałam zachrypnięty i zgrzytliwy, ale przynajmniej nie płakałam.

– Jak poszło? – W tle zatrąbił samochód, prawie zagłuszając głos Brady’ego. – Dlaczego nie odbierałaś? Mów, jak ci poszło, natychmiast.

Czułam, jak w głębi oczodołów zaczyna pulsować mi ból, pierwszy zwiastun nadchodzącej migreny.

– Jak mi poszło… z czym?

– Z Delamonte! – parsknął ze zniecierpliwieniem. – Ptaszki ćwierkają, że kolacja faktycznie była rozmową o pracę, więc mów: uwielbiają cię czy nie?

Przypomnienie o Delamonte wcale nie poprawiło mi nastroju.

– Uwielbiają. Tylko nie tak bardzo jak Rayę.