Kamienny świat - Tadeusz Borowski - ebook

Kamienny świat ebook

Borowski Tadeusz

4,0

Opis

Kamienny świat to cykl dwudziestu opowiadań autorstwa Tadeusza Borowskiego powstałych po II wojnie światowej i po raz pierwszy wydrukowanych w „Nowinach Literackich” w 1948 roku. Przedstawiają one nie tylko doświadczenia obozowe narratora, ale i jego konfrontacje z powojenną rzeczywistością. Opisywane przez Borowskiego wydarzenia są tak naprawdę jedynie punktem wyjścia dla podjęcia głębszej refleksji nad rolą pisarza i funkcją literatury po 1945 r. Świadczą o tym zamieszczane przy poszczególnych tekstach dedykacje zdradzające — jak podpowiada sam autor — polemiczny charakter opowiadań. W ten sposób Kamienny świat można odczytywać jako manifest poglądów Borowskiego w toczącej się ówcześnie dyskusji nad literaturą obrachunkową.

Borowski, wbrew swej prowokacyjnej deklaracji ze wstępu, nie jest tylko chodzącym „aparatem fotograficznym”, ale jako pisarz wchodzi w rolę bezwzględnego demaskatora rzeczywistości. W każdym z opowiadań wystawia czytelnika na swoistą próbę — najpierw kusząc pewną wizją wydarzeń, a następnie zaskakując ich okrutnym skutkiem. Odbiorca zatem musi pozostawać czujny i wyjątkowo odporny na wszystkie podsuwane mu przez narratora złudzenia. Inaczej, tak jak kapo Kwaśniakowi, bohaterowi jednego z opowiadań, pozostanie mu żal i pretensja, że przedstawiona historia „nie była zdarzeniem z prawdziwego życia”.

Tom obejmuje dwadzieścia krótkich opowiadań, nieułożonych chronologicznie, ale pulsujących w rytm błysków wspomnień: czasem przenosimy się na chwilę w czasy wojny (Kolacja, Człowiek z paczką, Opowiadanie z prawdziwego życia, Śmierć Schillingera), czasem znajdujemy się w obozie koncentracyjnym już po jego wyzwoleniu, ale nadal poddanym rygorom tego typu miejsc masowego przetrzymywania ludzi i strzeżonym przez żołnierzy alianckich (Independence day, Milczenie), czasem rozglądamy się z narratorem wśród szczegółów odradzającego się po wojnie świata (Pokój, Dziewczyna ze spalonego domu, Koniec wojny i in.). Pisząc o zdarzeniach, ludziach, sytuacjach i rzeczach, pisząc o innych, choć w pierwszej osobie, Borowski zdaje się ciągle przebić do siebie, heroicznie siebie odnaleźć — widział to wszystko, co widział, tylko siebie jednego nie mógł zobaczyć, jak wyznaje narrator w Odwiedzinach.

W oku narratora tkwi i co chwilę rani obraz wojny niczym „szkło bolesne” (jak pisał inny poeta, któremu nie dane było doczekać jej kresu). Stara się jednak odzyskać równowagę, skoro świat jednak się nie skończył… Ważną więzią z rzeczywistością, z życiem okazuje się miłość, erotyzm i cielesna bliskość: zarówno „zuchwale i wyzywająco rozlane białe uda” bezwstydnej dziewczyny, jak taniec zakochanych domniemanych lesbijek (Pod Bohaterskim Partyzantem) czy postać żony, która podaje kolację i zmywa naczynia i która wślizguje się wieczorem do łóżka, przerywając narratorowi marzenia.

Opowiadania te powstały jako bunt przeciw zakneblowaniu etykietką „kompleksu obozowego”. Bo czy naprawdę nic nie ma „o nas” w gazecie, w której relacja zdjęciowa przedstawia egzekucję na cywilach dokonywaną przez greckich faszystów w mundurach angielskich? (Dziennik podróży). To zawsze jest „o nas”, o ludziach — zdaje się mówić Borowski. I „o nas” jest też nuda czytelników, ich czekanie na wyrafinowany obiad przygotowany dla ich delegacji, „o nas” jest obojętność żyjących wobec tych, którzy umierają. Żyć trzeba mimo wiedzy o tym, czego zmuszonym się było doświadczyć, ale nie negując tę wiedzę — w tym dopiero będzie zwycięstwo nad czasem wojny.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Tadeusz Borowski
Kamienny świat
Epoka: Współczesność Rodzaj: Epika Gatunek: Opowiadanie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 77

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tadeusz Borowski

Kamienny świat

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN-978-83-288-6695-9

Kamienny świat

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Krótka przedmowa

Janowi Dobraczyńskiemu1

Kamienny świat jest jednym obszernym opowiadaniem, złożonym z dwudziestu samodzielnych części. Autor próbował możliwości, jakie daje forma „krótkiego opowiadania”, i uznał próbę za niezbyt udałą2. Forma krótkiego opowiadania podobna jest do formy ciasnego kołnierzyka, gdyż tamuje oddech. Oducza ona komentarza i omówienia, przyzwyczaja do jedności akcji, czasu i miejsca, zamiast pisarza — kształci aparat fotograficzny.

Niektóre z tych krótkich opowiadań są tylko realistyczne, niektóre są błahe, inne zawierają polemikę z cudzymi postawami pisarskimi. Adresy polemiki wskazują dedykacje, ale nie wszystkie. Niektóre są tylko grzecznościowe. Nie jestem pozytywnym katastrofistą, nie znałem kapy Kwaśniaka, nie jadłem mózgów ludzkich, nie mordowałem dzieci, nie siedziałem w bunkrze, nie chadzałem z Niemcami do opery, nie piłem wina w ogrodzie, nie oddaję się infantylnym marzeniom — w ogóle byłoby mi bardzo przykro, gdyby opowiadania z Kamiennego świata zostały potraktowane jako kartki z intymnego pamiętnika autora tylko dlatego, że są pisane w pierwszej osobie.

Nie wiem, czy przedmowa ta usprawiedliwia dostatecznie moje krótkie opowiadania. Napisałem ją głównie dlatego, aby się mnie nie czepiali różni radykalni katolicy — oraz inni.

Kamienny świat

Dla towarzysza Pawła Hertza3

Od pewnego czasu, jak płód w łonie kobiety, dojrzewa we mnie i trwożnym oczekiwaniem napełnia mnie świadomość, że Niezmierzony Wszechświat wydyma się z niewyobrażalną szybkością niczym kosmiczna bańka mydlana; nurtują mnie kłujące niepokoje skąpca, kiedy choćby przez chwilę pomyślę, że wszechświat wycieka w pustkę jak woda przez palce i że kiedyś — może jeszcze dziś, może dopiero jutro, może za parę lat świetlnych — wsiąknie w nią bezpowrotnie, jakby był zbudowany nie z solidnej materii, lecz tylko z przelotnego dźwięku. Od razu muszę wyznać, że chociaż bardzo rzadko zmuszam się po wojnie do oczyszczenia butów i prawie nigdy nie wyskrobuję błota z mankietów spodni, że chociaż wiele wysiłku kosztuje mnie co drugi dzień ogolenie moich policzków, brody i podgardla, że choć dla oszczędności czasu ogryzam paznokcie zębami i nie poszukuję rzadkich książek ani kochanek, wiążąc przez tę rezygnację sens mego losu z losem wszechświata, to jednak dopiero od niedawna z lubością wychodzę z domu w skwarne popołudnia na długie, samotne przechadzki po robotniczych dzielnicach swego miasta.

Bardzo lubię wciągać w płuca szerokimi haustami zatęchły, suchy jak tarta bułka pył ruin i z ledwie zamaskowaną ironią, skłaniając z przyzwyczajenia głowę nieco na prawe ramię, przyglądam się wiejskim babom przykucniętym przy towarze pod ścianami zburzonych kamienic, brudnym dzieciom goniącym między kałużami po nocy ze szmacianką4 oblepioną błotem, a także zakurzonym, śmierdzącym potem robotnikom, którzy na bezludnej ulicy przekuwają z pośpiechem od świtu do nocy szyny tramwajowe — widzę bowiem wyraźnie, jakby w lustrze, jak te porastające trawką ruiny, baby wiejskie, ich zaprawiona mąką śmietana i zacuchłe kiecki, szyny tramwajowe, szmacianka i goniące za nią dzieci, położone przy torfowisku sztangi i młoty żelazne oraz muskularne ręce, zmęczone oczy i ciała robotników, ulica i placyk za nią, pełen drewnianych straganów, nad którymi unosi się gniewny gwar ludzki i chmury pędzone szybkim wiatrem — jak wszystko to rozwiewa się nagle i spada skłębione gdzieś w dół, pod moje stopy — niczym odbicia drzew i nieba w potoku, który wartko przelewa się pod kładką.

Wydaje mi się czasami, że również odczucia, powiedziałbym, biologiczne, tężeją we mnie i krzepną, nieczułe jak żywica. W przeciwieństwie do lat ubiegłych, kiedy przyglądałem się światu oczyma rozszerzonymi ze zdziwienia i stąpałem przez byle ulicę uważnie jak młody kot po parapecie, obecnie obojętnie zagłębiam się w ruchliwy tłum i zupełnie bez emocji ocieram się o rozparzone ciała dziewcząt, wabiących golizną kolan i przemyślnym spiętrzeniem tłustych włosów. Przymrużam oczy i znowu z przyjemnością widzę przez powieki, jak podmuch kosmicznego wichru podbija tłum aż pod kopuły drzew, bełta ludzkie ciała w olbrzymi wir, skręca rozwarte w przerażeniu usta, miesza różowe policzki dzieci z owłosionymi piersiami mężczyzn, w strzępy sukienek owija zaciskające się pięści, niby pianę wyrzuca na wierzch białe uda, spod których wychylają się kapelusze i odłamki głów oplecione wodorostami włosów — i jak ta przedziwna mieszanina, gigantyczna zupa ugotowana z tłumu, płynie wzdłuż ulicy nad rynsztokiem i nieomal z bulgotem wsiąka w nicość jak w kanał odpływowy.

Nic dziwnego przeto, że pełen lekceważenia, podbitego leciutką pogardą, wchodzę z godnością człowieczą do masywnych, chłodnych gmachów z granitu. Nie zwykłem się zachwycać schodami z marmuru oczyszczonego ze spalenizny i przykrytego czerwonym chodnikiem, który — stękając z wysiłku — trzepią co rano posługaczki, nie zwracam uwagi na nowe futryny okienne ani na odmalowane ściany wypalonego domu. Obojętnie wkraczam do ciasnych, lecz przytulnych pokoików osób ważnych i czasami nieco za uprzejmie proszę o rzeczy zbyt błahe, które wprawdzie mi się należą, ale które — wiem to, ostatecznie — nie zdołają sprawić, aby świat ten nie wezbrał jak przejrzały owoc granatu i nie pękł, wysypując zamiast ziaren na szklistą pustynię suchy, szeleszczący popiół.

Kiedy po upalnym dniu kurzu i zapachu benzyny zapada wreszcie orzeźwiający zmrok i przemienia gruźlicze ruiny w niewinne dekoracje ciemniejące na tle coraz gęstszego nieba, wracam pod świeżo zasadzonymi latarniami do pachnącego surowym wapnem mieszkania, które kupiłem od pośrednika za wysoką sumę, nierejestrowaną w żadnym urzędzie skarbowym, zasiadam przy parapecie, opieram głowę o dłonie i, kołysany brzękiem talerzy, które żona zmywa w niszy kuchennej, przyglądam się oknom domu naprzeciwko, gdzie jedno po drugim gasną światła i milkną głośniki radiowe.

Jeszcze chwilę łowię uchem niewyraźne odgłosy uliczne: pijacką piosenkę z pobliskiej budki z papierosami, szurgot kroków, dudnienie pociągów podchodzących do stacji, natarczywy i uparty dźwięk młotów nocnej zmiany, przekuwającej z pośpiechem szyny tramwajowe już na zakręcie ulicy — i coraz wyraźniej czuję, że wzbiera we mnie ogromne rozczarowanie. Odpycham się energicznie od okna, jakbym rozrywał krępujący mnie sznur, przysiadam się do biurka z uczuciem, że znowu straciłem bezpowrotnie czas, wyciągam z głębi szuflady porzucone od dawna papiery i, ponieważ świat dzisiaj się jeszcze nie rozwiał, wyjmuję czyste kartki, rozkładam je pedantycznie na biurku i przymknąwszy oczy, staram się odnaleźć w sobie tkliwą przyjaźń dla robotników znad szyn tramwajowych, dla wiejskich bab z fałszywą śmietaną, pociągów z towarem, ciemniejącego nieba nad ruinami, dla przechodniów z alei i dla nowych futryn, a nawet dla żony wycierającej talerze — i z wielkim wysiłkiem intelektualnym pragnę uchwycić prawdziwy sens widzianych rzeczy, zdarzeń i ludzi. Zamierzam bowiem napisać wielkie, wieczyste dzieło epickie, godne tego nieprzemijającego, trudnego, jakby ciosanego w kamieniu świata.

Podoba Ci się to, co robimy? Jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/

Opowiadanie z prawdziwego życia

Redaktorowi Stefanowi Żółkiewskiemu5

Myślałem wtedy, że umrę. Leżałem na gołym sienniku, okryty kocem, który cuchnął zaschłym kałem i ropą moich poprzedników. Byłem tak osłabiony, że przestałem się drapać, aby odpędzić pchły. Na biodrach, pośladkach i ramionach potworzyły mi się rozległe odleżyny. Obciągnięta na kościach skóra była czerwona i paliła jak świeża oparzelizna. Czułem wstręt do swego ciała i nasłuchiwałem z ulgą rzężenia innych ludzi. Chwilami myślałem, że uduszę się z pragnienia. Otwierałem wtedy popękane wargi i, marząc o pełnym kubku zimnej kawy, wpatrywałem się bezmyślnie we fragment pustego nieba leżącego za otwartym na oścież oknem. Zanosiło się na niepogodę, ponieważ popielaty, trupi dym snuł się nisko nad dachami. Na dachach topiła się smoła i błyszczała w słońcu jak rtęć.

Kiedy mięso pośladków i pleców poczynało wzbierać we mnie żywym ogniem, obracałem się bokiem na chropowatym sienniku i podłożywszy pięść pod ucho, podnosiłem wyczekująco wzrok w stronę opuchniętego człowieka na sąsiednim łóżku, kapy6 nazwiskiem Kwaśniak. Obok niego na stołku stał kubek z kawą, leżało nadgryzione jabłko i poniewierał się kawałek kruszącego się chleba. W nogach łóżka, ukryte w tekturowej paczce pod prześcieradłem, dojrzewały zielone pomidory, przysłane mu przez troskliwą żonę.

Kapo Kwaśniak źle znosił bezruch. Tęsknił nostalgicznie za swoim komandem7, które pracowało na babskim lagrze8. Nudził się. Na Krankenbau9 odebrano mu jedyną rozrywkę: jedzenie do syta, gdyż był chory na nerki. Jego sąsiad był Żydem, skrzypkiem z Holandii, i samotnie umierał na zapalenie płuc. Toteż słysząc chrzęst mego siennika, kapo Kwaśniak nieodmiennie podnosił się na łokciu i badawczo mrużył obrzękłe oczy.

— Wyspał się pan nareszcie — mówił ze złością, ledwie kryjąc wzbierającą w nim niecierpliwość. — Niechże pan dalej co opowiada. Człowiek prawie zdrowy, a musi leżeć jak muzułman10. Dawno wybiórki11 nie było.

Nie zadowalały go streszczenia wulgarnych książek, historie z filmów awanturniczych, dramaty z wielkiego repertuaru. Nie cierpiał niesamowitych opowieści osnutych na tle utworów romantycznych. Z pasją natomiast zagłębiał się w bzdurne i sentymentalne wątki, jeżeli tylko zdołałem go przekonać, że pochodzą z mojego prawdziwego życia. I w istocie, wywlokłem już na wierzch wszystko, co kiedykolwiek przeżyłem ciekawego; ciotkę, dla której kochanek-gajowy grał wieczorami na gitarze pod oknem; żywego koguta z lekcji fizyki, co, zamknięty przez nas w szafie na złość profesorowi, nie chciał piać; dziewczynę z zajadami w kącikach ust, kojarzącą mi się dzięki pewnym przeżyciom z polskim wrześniem etc.12