Jak porzucić miliardera… i przeżyć - Monika Sobień-Górska - ebook

Jak porzucić miliardera… i przeżyć ebook

Monika Sobień-Górska

4,4

Opis

Obserwujemy z ciekawością milionerów i ich żony, ich lans, fanaberie, oderwanie od rzeczywistości, wszystko to, co elektryzuje kolorową prasę odkrywającą kulisy życia „Dynastii”. I mnie również to ciekawiło, kiedy zapukałam do ich drzwi, pisząc moją poprzednią książkę „Polscy miliarderzy. Ich żony, dzieci, pieniądze”. I zobaczyłam coś, czego nie przepuściłaby żadna cenzura Instagrama, czy programów typu „Żony Hollywood”. Zobaczyłam zabetonowany patriarchat, zobaczyłam kobiety w dresach za kilkanaście tysięcy złotych, ale bez własnego konta w banku i prawa głosu przy stole. Poznałam prawdziwą rzeczywistość kobiet milionerów, zwłaszcza tych, które są na krok przed byciem porzuconą, których okres przydatności do spożycia właśnie się kończy, bo dobiega ona pięćdziesiątki, albo które chcą uciec z tego świata, bo pod suknią wysadzaną drogimi kamieniami ukrywają siniaki, anoreksję, bulimię, blizny po nieudanej liposukcji, wszytym esperalu, silikonowe piersi zrobione tuż po urodzeniu dziecka, żeby wpisać się w model kobiety idealnej obowiązujący w tych kręgach i żeby tylko on nie odszedł, nie porzucił.

A książę i tak zdradza, albo w ogóle idzie w siną dal. Spotkałam kobiety, które przekonywały mnie, że są ze stali, ale najdalej po godzinie, w akompaniamencie drżącego głosu, wypadały im z torebek psychotropy, a w przypływie odwagi pokazywały mi w swoich przepastnych garderobach poukrywane spakowane walizki. Niektóre z tych kobiet są już gotowe do ucieczki, ale czekają na odpowiedni moment. Gdy męża dłużej nie będzie, gdy uzbierają tyle pieniędzy, że wystarczy im na wynajęcie mieszkania na pół roku. Tak, bo większość z nich nie ma żadnych oszczędności. Miliony, które wydawały na ubrania, biżuterię, zabiegi w gabinecie medycyny estetycznej, zdeponowane były na karcie kredytowej męża, która – i one to wiedzą – zostanie zablokowana kilka sekund po tym jak oznajmią, że odchodzą. Postanowiłam poświęcić tym kobietom osobną książkę, bo ich historie są nie tylko bardzo poruszające, ale i pouczające.

Czego my – zwykłe Kowalskie – możemy uczyć się od żon milionerów? Ano tego, żeby zawsze pracować, zawsze mieć swoje pieniądze, nie myśleć o tym, że coś jest na zawsze, stawiać granice, nawet gdy chór z tyłu podpowiada: „bez przesady, przecież nikt nie ma idealnie”, nie dać się zastraszyć i nie sprzedawać swojej godności nawet za jachty, brylanty i najdroższe loga na torebkach. Kontynuacja bestsellera „Polscy miliarderzy".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (49 ocen)
28
15
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maserati

Całkiem niezła

Książka dla kobiet ku przestrodze. A szczególnie dla tych,które myślą,ze jak upolują milionera to będą miały życie usłane pieniędzmi po wieki wieków . Jestem zaszokowana,jak wiele ,bardzo często wykształconych i inteligentych kobiet,nie potrafi zadbać o własne interesy. Bohaterki przedstawione w książce zupełnie pozbyły się własnej niezależności, żyją lub żyły w totalnie patriarchalnym świecie męża , W momencie kiedy ten świat się rozpada są zupełnie bezradne,często bez środków do życia.
10
Felunia1981

Dobrze spędzony czas

Ciekawa książka .Czyta się z zainteresowaniem.
00
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, dobrze napisana, fajne uzupełnienie poprzedniej książki autorki
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

Patriar­chat, femi­nizm, siła kobiet. Te hasła odmie­niane w ostat­niej deka­dzie przez wszyst­kie przy­padki świad­czą o tym, że powstaje na naszych oczach nowa rze­czy­wi­stość, zmiana już się zaczęła. Kobiety bun­tują się, wal­czą o swoje prawa, budują nowe pozy­cje w związ­kach, w pracy, w rodzi­nie. Tylko gdzie to się tak naprawdę odbywa? Gdzie ten patriar­chat rze­czy­wi­ście jest roz­mon­to­wy­wany, a gdzie to na­dal tylko puste słowo, a bunt kobiet gaszony jest szyb­kim ruchem jak papie­ros?

Impul­sem, który pchnął mnie do pracy nad pierw­szą czę­ścią książki, czyli Pol­scy miliar­de­rzy. Ich żony, dzieci, pie­nią­dze, była roz­mowa z Ukra­inką miesz­ka­jącą od wielu lat w Pol­sce. Sprzą­tała ona w rezy­den­cji u pew­nego mul­ti­mi­lio­nera i powie­działa mi, że choć był to nie­wąt­pli­wie naj­pięk­niej­szy budy­nek, w jakim w życiu pra­co­wała, miał w sobie coś upior­nego. Ciężka atmos­fera, głu­cha cisza naj­czę­ściej w nim panu­jąca przy­po­mi­nały jej cmen­tarz. Pomy­śla­łam, że cie­ka­wie byłoby zaj­rzeć do innych domów pol­skiej „Dyna­stii”. Przyj­rzeć się temu, jakie panują tam zwy­czaje, jak wyglą­dają rela­cje mię­dzy ludźmi, towa­rzy­skie kody, jak wygląda ich praca, czas wolny, o czym marzą, jakim wysił­kiem oku­piony jest ich suk­ces, co daje im szczę­ście.

O stylu życia mul­ti­mi­lio­ne­rów pisa­łam w poprzed­niej książce. Ale było coś, co zelek­try­zo­wało mnie wtedy naj­bar­dziej. I temu od razu chcia­łam poświę­cić osobną książkę. To pozy­cja kobiet w tym świe­cie. Kobiet, które naj­czę­ściej nie pra­cują, bo albo nie mogą, albo nie chcą. Mate­rial­nie mają wszystko, a sytość tępi ich instynkt samo­za­cho­waw­czy. W efek­cie usa­da­wiają się w zło­tej klatce, ucze­pione finan­so­wego paska bajecz­nie boga­tego męża. Oczy­wi­ście to ich wybór, ale kody towa­rzy­skie, sil­nie utrwa­lone rytu­ały w tym śro­do­wi­sku, przy­sła­niają im świa­do­mość wol­nego wyboru. Rzecz jasna nie wszyst­kie takie są, zda­rzają się i w tym świe­cie kobiety, które ramię w ramię budują z mężami finan­sowe impe­ria albo pró­bują odnieść suk­ces na wła­sny rachu­nek. Ale to mar­gi­nes.

Przy­glą­da­jąc się temu światu, roz­ma­wia­jąc z part­ner­kami mul­ti­mi­lio­ne­rów, ich pra­cow­ni­kami, zoba­czy­łam coś, czego nie prze­pu­ści­łaby żadna cen­zura Insta­grama czy pro­gra­mów typu Żony Hol­ly­wood. Zoba­czy­łam zabe­to­no­wany patriar­chat, zoba­czy­łam kobiety w dre­sach za kil­ka­na­ście tysięcy zło­tych, ale bez wła­snego konta w banku i prawa głosu przy stole. Pozna­łam rze­czy­wi­stość kobiet milio­ne­rów, zwłasz­cza tych, które są na krok przed byciem porzu­coną, bo dobie­gają pięć­dzie­siątki, a to wiek, w któ­rym koń­czy się okres przy­dat­no­ści do spo­ży­cia i jest się wymie­nianą na młod­szą. Pozna­łam też takie, które chcą uciec z tego świata, bo pod suk­nią wysa­dzaną dro­gimi kamie­niami ukry­wają siniaki, ano­rek­sję, buli­mię, bli­zny po nie­uda­nej lipo­suk­cji, sili­ko­nowe piersi zro­bione tuż po uro­dze­niu dziecka, żeby tylko on nie odszedł, nie porzu­cił. A książę i tak zdra­dza albo w ogóle idzie w siną dal.

Spo­tka­łam kobiety, które prze­ko­ny­wały mnie, że są ze stali, ale naj­da­lej po godzi­nie, przy akom­pa­nia­men­cie drżą­cego głosu, wypa­dały im z tore­bek środki na uspo­ko­je­nie, a w przy­pły­wie odwagi poka­zy­wały mi w swo­ich prze­past­nych gar­de­ro­bach poukry­wane spa­ko­wane walizki. Nie­które z tych pań są już gotowe do ucieczki, bo czują się upo­ka­rzane we wła­snym domu, ale cze­kają na odpo­wiedni moment. Gdy męża dłu­żej nie będzie, gdy uzbie­rają tyle pie­nię­dzy, że wystar­czy im na wyna­ję­cie miesz­ka­nia na pół roku. Tak, bo wiele z nich nie ma żad­nych oszczęd­no­ści. Setki tysięcy, które wyda­wały na ubra­nia, biżu­te­rię, zabiegi w gabi­ne­cie medy­cyny este­tycz­nej, zde­po­no­wane były na kar­cie kre­dy­to­wej męża, która – i one to wie­dzą – zosta­nie zablo­ko­wana kilka sekund po tym, jak oznaj­mią, że odcho­dzą.

Myśli­cie, że ich roz­wody róż­nią się od roz­wo­dów prze­cięt­nych ludzi? Ow­szem, różni ich liczba zer na kon­cie, dłu­gość pro­ce­sów, więk­sza kom­pli­ka­cja, bo oprócz osób roz­wo­dzi się też firmy. Ale modele ludz­kich zacho­wań są takie same. Za to po wszyst­kim sytu­acja tych kobiet jest inna niż na przy­kład w kla­sie śred­niej. Bo jeśli part­nerka milio­nera prze­gra przy roz­wo­dzie, czę­sto nie ma nie tylko pie­nię­dzy, ale i umie­jęt­no­ści, kapi­tału spo­łecz­nego, żeby się odbu­do­wać, pójść na swoje, zara­biać pie­nią­dze ade­kwatne cho­ciażby do swo­jego wieku czy wykształ­ce­nia. Nawet jeśli była po stu­diach, to nie­rzadko przez dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści lat nie pra­co­wała. Bo mąż jej zabro­nił, zaj­mo­wała się dziećmi, domem. Tylko co, jeśli książę po ćwierć­wie­czu się roz­my­ślił i jed­nak nie chce dotrwać z wybranką do gro­bo­wej deski?

Posta­no­wi­łam poświę­cić tym kobie­tom osobną książkę, bo ich histo­rie są nie tylko bar­dzo poru­sza­jące, ale i poucza­jące. Wbrew pozo­rom są podobne do naszych histo­rii – zwy­kłych Kowal­skich, naszych błę­dów, roz­cza­ro­wań, fatal­nych decy­zji, które łamią nam krę­go­słupy i pod­nie­sie­nie się po nich zaj­muje dłu­gie lata, a cza­sem ni­gdy się nie udaje.

Czego ja, ty możemy uczyć się od żon milio­ne­rów? Ano tego, żeby zawsze pra­co­wać, nawet jeśli part­ner obie­cuje złote góry i nawet jeśli sta­wia je nam w ogro­dzie. Dbać o to, by mieć swoje pie­nią­dze, nie myśleć o tym, że coś jest na zawsze, sta­wiać gra­nice, nawet gdy chór z tyłu pod­po­wiada: „Bez prze­sady, prze­cież nikt nie ma ide­al­nie”, nie dać się zastra­szyć i nie sprze­da­wać swo­jej god­no­ści nawet za jachty, bry­lanty i naj­droż­sze loga na toreb­kach.

Spo­ty­ka­łam się z tymi kobie­tami i w cia­snych odra­pa­nych kawa­ler­kach, i w rezy­den­cjach mają­cych ponad dwa tysiące metrów kwa­dra­to­wych. Nie­które, choć są od lat na woj­nie roz­wo­do­wej, cią­gle boją się pod­słu­chów, więc zabie­rały mnie do domów swo­ich krew­nych, rodzi­ców. Inne z dumą poka­zy­wały mi swoje nowe miej­sce pracy – tam, gdzie udało im się zarzu­cić kotwicę i jed­nak nie uto­nąć, choć wie­lo­krot­nie sły­szały tę prze­po­wied­nię od byłych mężów i ich praw­ni­ków. Wszyst­kie są roz­cza­ro­wane, część zre­zy­gno­wana, zner­wi­co­wana, smutna. W nie­któ­rych jest duża wola walki, chęć zbu­do­wa­nia sie­bie na nowo, zerwa­nia ze sta­rym świa­tem, ale są i takie, które choć zostały porzu­cone, powie­lają wszyst­kie swoje błędy, byle tylko pozo­stać w tym świe­cie, wsu­nąć się na ławkę rezer­wo­wych u kolej­nych „ksią­żąt z bajki”. Nie chcą rezy­gno­wać z „haj­lajfu”, bo jak same mówią – bez niego są nikim.

Opo­wiem wam o tym, co się dzieje z Kop­ciusz­kiem, gdy wyrzu­cają go z pałacu. Co dzieje się z kró­le­wi­czem, gdy ma tak dużo, że już żadna bajka go nie pod­nieca. Nie po to, byśmy lito­wali się nad tymi, któ­rzy ocie­rają łzy stu­do­la­rów­kami, ale po to, byśmy my – kobiety, przej­rzały się w sche­ma­tach tych zacho­wań i zoba­czyły, że walka o nie­za­leż­ność finan­sową, zawo­dową, emo­cjo­nalną, walka o dzieci, o swoją god­ność i wła­sną drogę życiową doty­czy każ­dej z nas, bez względu na świat, z któ­rego pocho­dzi i z któ­rego wycho­dzi. A ten uprzy­wi­le­jo­wany bywa czę­sto uprzy­wi­le­jo­wany pozor­nie, bo tam, gdzie są wiel­kie pie­nią­dze, amu­ni­cji na woj­nie wystar­cza na dłu­żej i można pastwić się nad dru­gim czło­wie­kiem w bar­dziej wyra­fi­no­wany spo­sób. Histo­rie, które opi­suję, to też świetne lustro dla męż­czyzn, nie tylko milio­ne­rów. Zoba­czy­cie w nim, do czego pro­wa­dzi zepchnię­cie kobiety do roli ozdoby, myśle­nie tune­lowe w kon­flik­cie, gdzie na ołta­rzu odwetu kła­dzie się bez­bronne dzieci.

Patriar­chat w naszym spo­łe­czeń­stwie powoli, cegła po cegle, jest roz­mon­to­wy­wany. Widzę to po sobie, po bliż­szych i dal­szych zna­jo­mych, rodzi­nie. Nie­za­leż­ność finan­sowa, part­ner­stwo w związku, wyj­ście z roli słu­żą­cej, odrzu­ce­nie zacie­kłej rywa­li­za­cji w kon­kur­sie pięk­no­ści o naja­trak­cyj­niej­szego samca, to wszystko zauwa­żam w swoim śro­do­wi­sku. Ale zbie­ra­jąc mate­riały do ksią­żek o życiu elity finan­so­wej, zoba­czy­łam, że tam patriar­chat czuje się nie­za­gro­żony w swo­jej pozy­cji.

Osoby:

Anna

Trzy­dzie­ści sie­dem lat, staż mał­żeń­ski dwa­na­ście lat, wspól­nie z mężem milio­ne­rem pro­wa­dzili wielką firmę w branży usłu­go­wej w kilku czę­ściach Pol­ski. Mają syna i córkę. Anna była drugą żoną swo­jego męża; roz­wód trwa od 2018 roku; mał­żon­ko­wie toczą prze­ciwko sobie kil­ka­dzie­siąt postę­po­wań sądo­wych.

Agnieszka

Pięć­dzie­siąt trzy lata, staż mał­żeń­ski dwa­dzie­ścia sie­dem lat. W cza­sie gdy mąż budo­wał finan­sowe impe­rium, ona zaj­mo­wała się trójką ich dzieci i domem. Po roz­sta­niu, by prze­żyć, zara­biała, sprzą­ta­jąc biura. Roz­wód po pię­cio­let­niej walce orze­czono w 2021 roku.

Marta

Trzy­dzie­ści sie­dem lat, staż mał­żeń­ski dzie­sięć lat, pra­co­wała z mężem milio­ne­rem w jego wiel­kiej fir­mie dewe­lo­per­skiej. Marta była drugą żoną swo­jego męża, wspól­nie wycho­wy­wali córkę Marty z poprzed­niego związku. Roz­wód orze­czono w 2021 roku.

Laura

Czter­dzie­ści dzie­więć lat, staż mał­żeń­ski dwa­dzie­ścia pięć lat, w latach dzie­więćdziesiątych wraz z mężem otwie­rali swój pierw­szy rodzinny biz­nes, który po latach prze­ro­dził się w impe­rium warte bli­sko miliard zło­tych. Odkąd uro­dziła dwójkę dzieci, poświę­ciła się opiece nad nimi i domem. Roz­wo­dowa wojna trwa od 2017 roku.

Monika

Pięć­dzie­siąt jeden lat, staż mał­żeń­ski dwa­dzie­ścia pięć lat, wie­lo­let­nia dyrek­tor mar­ke­tingu w jed­nej z naj­więk­szych mię­dzy­na­ro­do­wych kor­po­ra­cji, wpro­wa­dzała na pol­ski rynek klu­czowe marki z rynku pro­duk­tów spo­żyw­czych, porzu­ciła to na rzecz inwe­sto­wa­nia w luk­su­sowe nie­ru­cho­mo­ści i rynek hote­lar­ski, co było marze­niem jej męża. W 2020 roku mąż zosta­wił ją dla młod­szej o dwa­dzie­ścia pięć lat kobiety. Od dwóch lat pró­bują podzie­lić mają­tek i dopiero wtedy zło­żyć pozew roz­wo­dowy.

Karo­lina

Trzy­dzie­ści pięć lat, przez sześć lat była zwią­zana z mul­ti­mi­lio­ne­rem z branży nie­ru­cho­mo­ści i prze­my­słu. Ni­gdy nie wzięli ślubu, mają dwoje dzieci w wieku pię­ciu i sze­ściu lat. Part­ner odszedł od niej, gdy była w dru­giej ciąży. Od pię­ciu lat wal­czy z nim w sądzie o ali­menty, oboje doma­gają się przy­zna­nia im wyłącz­nej opieki nad dziećmi.

Komen­tują:

Mag­da­lena Kłys-Korze­niow­ska

Adwo­katka spe­cja­li­zu­jąca się w repre­zen­to­wa­niu kobiet w roz­wo­dach; więk­szość postę­po­wań sądo­wych, w któ­rych brała udział, doty­czyła osób bar­dzo zamoż­nych.

Hubert Szperl

Adwo­kat i wspól­nik w war­szaw­skiej kan­ce­la­rii NWS-MCB Prawo Rodzinne Milew­ska-Celiń­ska, Bana­sik, Szperl i Wspól­nicy, która jest jedną z naj­czę­ściej wybie­ra­nych przy roz­wo­dach milio­ne­rów.

Patry­cja Cha­bier

Adwo­katka i media­torka pro­wa­dząca kan­ce­la­rie we Wro­cła­wiu i Pozna­niu. Ma ponad­dzie­się­cio­let­nie doświad­cze­nie w pra­wie rodzin­nym i roz­wo­dach.

Pau­lina Wnu­kie­wicz

Psy­cho­lożka, sek­su­olożka, tera­peutka, bie­gła sądowa opi­niu­jąca w kil­ku­set postę­po­wa­niach sądo­wych doty­czą­cych roz­wo­dów i podziału opieki nad dziećmi, zwłasz­cza wśród bar­dzo zamoż­nych Pola­ków.

Andrzej Gry­żew­ski

Psy­cho­log kli­niczny, sek­su­olog, edu­ka­tor sek­su­alny. W swoim gabi­ne­cie czę­sto gości mul­ti­mi­lio­ne­rów i ich part­nerki.

Mag­da­lena Marquez-Vazquez

Wybitna media­torka z wie­lo­let­nim doświad­cze­niem w postę­po­wa­niach media­cyj­nych przy roz­wo­dach i w spra­wach opieki nad dziećmi. Jej klien­tami są głów­nie ludzie bar­dzo zamożni.

Rozdział I. Miłość

Roz­dział I Miłość

Anna

Anna

Pozna­li­śmy się, kiedy byłam na zagra­nicz­nym sty­pen­dium nauko­wym. Na sto­łówce uni­wer­sy­tec­kiej. Byłam bar­dzo młoda, ale już dzia­ła­łam w par­la­men­cie stu­denc­kim. On jest star­szy, robił już swoje pierw­sze biz­nesy. Zaga­dał do mnie, powie­dział jakiś kom­ple­ment. Ale nie pro­stacki, to był inte­li­gentny tekst, bo ten typ umie cza­ro­wać.

Zła­pała się pani na to?

Odburk­nę­łam mu coś i poszłam z tacą do sto­lika. Ale on nie odpu­ścił. Dosiadł się, zaczę­li­śmy roz­ma­wiać. Nie pod­ry­wał mnie, roz­ma­wia­li­śmy o pracy, o roz­woju zawo­do­wym. Szybko się zorien­to­wał, że jestem zaradna, inte­li­gentna, nie boję się, mam pomy­sły. Pocho­dzę z inte­li­genc­kiej rodziny, mój ojciec jest pro­fe­so­rem aka­de­mic­kim, ja sama miesz­ka­łam w kilku kra­jach, mówię bie­gle w pię­ciu języ­kach. Myślę, że się mną zain­te­re­so­wał, bo widział, że mam głowę do inte­re­sów. No i pew­nie mu się podo­ba­łam jako kobieta.

Dalej już szyb­kie zarę­czyny, ślub, dziecko?

Nie, bo on wtedy był w innym związku, miał małe dziecko, przez jakiś czas tylko pra­co­wa­li­śmy razem. Zawo­dowo, pod kątem tem­pe­ra­mentu, wza­jem­nego nakrę­ca­nia się na roz­wój, byli­śmy bar­dzo dopa­so­wani.

Widziała pani, jak w tym cza­sie wyglą­dały jego rela­cje z pierw­szą żoną i ich malut­kim dziec­kiem?

Były bar­dzo słabe. Zresztą po jego roz­wo­dzie, kiedy jego córka odwie­dzała ojca, to głów­nie ja się nią zaj­mo­wa­łam, bawi­łam się, wymy­śla­łam różne zaję­cia. Mia­łam z nią bliż­szą rela­cję niż ojciec.

To pani nie znie­chę­ciło, żeby zwią­zać się z takim męż­czy­zną?

Zawsze ci się wydaje, że z tobą będzie ina­czej. My naprawdę przez kilka lat nada­wa­li­śmy na tych samych falach. Mie­li­śmy podobny życiowy drive, podobną ener­gię, oboje uwiel­biamy dzia­łać, kręci nas, gdy dużo się dzieje, gdy jeste­śmy w cen­trum. Dla­tego na początku nasze wspólne życie mi paso­wało, podo­bało mi się, że oboje idziemy coraz wyżej. Inna sprawa, że uwa­żam, że mój mąż ma nie­praw­do­po­dobne zdol­no­ści mani­pu­la­tor­skie i jest kla­sycz­nym typem nar­cyza. Jako bar­dzo młoda dziew­czyna nie mia­łam doświad­cze­nia w obco­wa­niu z takimi ludźmi. Nie rozumia­łam tych mecha­ni­zmów i łatwo padłam ich ofiarą. Dopiero kiedy prze­czy­ta­łam dzie­siątki ksią­żek psy­cho­lo­gicz­nych, opra­co­wań, bo chcia­łam zro­zu­mieć, co tak naprawdę wyda­rzyło się w moim życiu, dowie­dzia­łam się, że przez lata byłam pod­da­wana mani­pu­la­cji, nie­praw­do­po­dobnej pre­sji, mąż nisz­czył moje poczu­cie wła­snej war­to­ści, choć byłam prze­ko­nana, że ono jest tak wyso­kie i sta­bilne, że nic go nie ruszy. Ale jed­nak w pewne pułapki, jeśli nie znamy mecha­ni­zmu dzia­ła­nia mani­pu­la­cji, każdy może się zła­pać. On to wie­dział i robił ze mną, co chciał.

Ale na początku była miłość. Jak wyglą­dały wasze dobre lata?

Przede wszyst­kim budo­wa­li­śmy razem firmę. To nas pochła­niało od rana do nocy. Naj­pierw była to jedna spółka, póź­niej kolejne, to pącz­ko­wało. W końcu nasza naj­więk­sza firma tra­fiła na giełdę, wciąż rosła, sta­wa­li­śmy się gigan­tem. Przede wszyst­kim połą­czyła nas ścieżka zawo­dowa, poza tym impo­no­wał mi. On potrafi być zabawny, inte­li­gentny, eks­tre­mal­nie pra­co­wity, kre­atywny. To mi się podoba, to mnie nakręca, bo ja jestem wście­kle ambitna, jeśli coś robię, chcę być w tym numer jeden. Jeśli mówię w obcym języku, to naj­le­piej ze wszyst­kich, któ­rych znam. Jak tre­nuję taniec, to chcę w tym osią­gnąć per­fek­cję – to zresztą wycią­gnę­łam z baletu, który tre­no­wa­łam jako dziecko. W pre­ze­so­wa­niu spółce było podob­nie. Rywa­li­zo­wa­li­śmy z mężem zawo­dowo, ale też wza­jem­nie się napę­dza­li­śmy, czyja spółka będzie lep­sza, wię­cej zarobi. Tak naprawdę połą­czyła nas wspólna pasja i ona nas spa­jała. Tą pasją był biz­nes.

Firma rosła, pani zaczęła poja­wiać się na okła­dach biz­ne­so­wej prasy, dosta­wa­li­ście nagrody, mąż też. Podo­bał się wam ten szum wokół was, coraz więk­sze pie­nią­dze?

Lubię luk­su­sowe życie. Zasłu­ży­łam na nie, bo od dziecka inwe­sto­wa­łam w sie­bie, w swoją edu­ka­cję, podróże, mam kon­takty na całym świe­cie, mam wie­dzę eko­no­miczną, praw­ni­czą, psy­cho­lo­giczną, skoń­czy­łam też archi­tek­turę wnętrz. Widzi pani ten dom? Sama pani powie­działa po wej­ściu, że robi wra­że­nie. Bo robi. I ja go sama urzą­dzi­łam w każ­dym cen­ty­me­trze. Zapro­jek­to­wa­łam, wymy­śli­łam, zaaran­żo­wa­łam. Lubię życie na naj­wyż­szych obro­tach, lubię być doce­niana. Jak powięk­sza­li­śmy naszą grupę kapi­ta­łową, to sia­da­li­śmy oboje z mężem i rzeź­bi­li­śmy w licz­bach, bar­dzo długo bra­li­śmy wspól­nie udział we wszyst­kich trans­ak­cjach, ale to ja sczy­ty­wa­łam bar­dzo skom­pli­ko­wane umowy, roz­ma­wia­łam z praw­ni­kami, to ja dora­dza­łam z tyl­nego fotela. Uzu­peł­nia­li­śmy się w biz­ne­sie i…

W impre­zo­wa­niu?

Lubię drogi styl życia, podróże, luk­su­sowe hotele, naj­lep­sze knajpy. Pra­co­wa­li­śmy na to, było nas stać. W trud­nych latach, kiedy już wszystko zaczęło się walić, mogłam nie jeść, ale dro­giego szam­pana zawsze mia­łam w lodówce. Po pro­stu ten typ tak ma. Był czas, kiedy oboje z mężem lubi­li­śmy poim­pre­zo­wać. Czemu nie? Lubię i umiem tań­czyć, potra­fię się dobrze zaba­wić. Wyjeż­dża­li­śmy na Ibizę, też w inne miej­sca na świe­cie, gdzie można się porząd­nie wylu­zo­wać. Tylko że ja umiem to wywa­żyć, połą­czyć z nor­mal­nym życiem, a mój mąż nie. I w pew­nym momen­cie zorien­to­wa­łam się, że to jest „too much” dla mnie i że sytu­acja wymyka się spod kon­troli.

Co kon­kret­nie prze­stało się pani podo­bać?

Momen­tem prze­ło­mo­wym był rok, w któ­rym nasza firma weszła na giełdę i nagle oboje zaczę­li­śmy mieć naprawdę duże pie­nią­dze. Zaszu­miało nam w gło­wach, ale ja się obu­dzi­łam, a mój mąż nie. To było nie do wytrzy­ma­nia…

Co takiego?

On uwie­rzył, że jest bogiem. Jak każdy nar­cyz, który we wszyst­kich suk­ce­sach widzi tylko sie­bie i we wszyst­kich poraż­kach widzi innych. Uwie­rzył, że może mieć, co chce, kogo chce, może oszu­ki­wać, zdra­dzać, pod­po­rząd­ko­wy­wać sobie każ­dego. Zaczął brać nar­ko­tyki, wła­ści­wie non stop był pobu­dzony koka­iną. Wiecz­nie go męczył katar, krwa­wie­nia z nosa, bo ma kom­plet­nie roz­wa­loną błonę ślu­zową od wcią­ga­nia. Alko­hol już mu nie wystar­czał. A póź­niej zaczął zni­kać. Nie było go jeden wie­czór, póź­niej dwa, póź­niej zni­kał tygo­dniami. Niby w celach służ­bo­wych, niby wyjeż­dżał na nego­cja­cje, networ­king, a tak naprawdę balo­wał z pro­sty­tut­kami.

Pani to tole­ro­wała?

Mie­li­śmy małe dziecko, w dodatku nasza firma była cały czas na fali wzno­szą­cej. Zale­żało mi na tym, żeby rato­wać rodzinę i biz­nes. I wtedy się go bałam. Przy­my­ka­łam oko. Długo. Za długo. To go roz­pu­ściło, zachę­ciło do prze­su­wa­nia gra­nicy.

Co było następne?

Następne było to, że wła­ści­wie stra­ci­łam kon­trolę nad naszym wspól­nym życiem. Bo mąż zni­kał do tego stop­nia, że nie wie­dzia­łam nawet, na jakim był aktu­al­nie kon­ty­nen­cie. A jak się poja­wiał, był coraz bar­dziej agre­sywny. Kpił ze mnie, poni­żał, mówił, że jestem do niczego, że do biz­nesu się nie nadaję, a w łóżku już go nie zaspo­ka­jam. Brał udział w orgiach sek­su­al­nych, chciał, żebym też w nich uczest­ni­czyła.

Zga­dzała się pani?

Pamię­tam, jak pew­nego ranka obu­dzi­łam się w łóżku, a obok leżał mój mąż i inna kobieta. Pomy­śla­łam sobie: dość tego, muszę z tym skoń­czyć. Za długo robi­łam wszystko, by było tak, jak on chce.

Ale to jesz­cze nie był koniec.

Tak. Na­dal wra­cał do domu naćpany. W końcu ciężko mnie pobił i zgwał­cił na oczach kil­ku­let­niego syna. Córka była na szczę­ście za mała, by to widzieć, rozu­mieć, zapa­mię­tać.

To była jed­no­ra­zowa sytu­acja?

Nie, zro­bił to jesz­cze raz. A potem kolejny. Dziecko widziało mnie całą we krwi.

Poszła pani na poli­cję?

Powie­dzia­łam mu, że to koniec, że ma wy… z naszego życia.

Co on na to?

Powie­dział, że mnie znisz­czy, jak odejdę. Bo od niego się nie odcho­dzi. I albo zga­dzam się na to, że do domu wpro­wa­dzają się jego dziwki i są tu na jego warun­kach, a ja je akcep­tuję i wraz z nimi speł­niam jego zachcianki sek­su­alne, albo zostanę z niczym. Bez firmy, bez domu, bez dzieci, bo też mi je zabie­rze.

I co pani zro­biła?

Wypo­wie­dzia­łam mu wojnę.

* * *

Agnieszka

Agnieszka

Pozna­li­śmy się pod koniec lat dzie­więć­dzie­sią­tych w jego pierw­szej fir­mie, nie­du­żej, ale spraw­nie dzia­ła­ją­cej. Mia­łam dwa­dzie­ścia lat, gdy wyszłam za niego za mąż. Począ­tek był bar­dzo obie­cu­jący. No tak, po pro­stu byłam młodą dziew­czyną, zaim­po­no­wał mi wie­loma rze­czami. Był ode mnie jede­na­ście lat star­szy, wykształ­cony, inte­li­gentny, z dużym wigo­rem. To, co mnie w nim uwio­dło naj­bar­dziej, to siła. Wyglą­dało na to, że jest bar­dzo silny i opie­kuń­czy, ale po cza­sie oka­zało się, że to nie­stety siła prze­mo­cowa.

Była pani bar­dzo młoda, gdy wycho­dziła za mąż. Co na to pani rodzice?

Byli bar­dzo prze­ciwni. Nie podo­bało im się, że jest o tyle star­szy i że zupeł­nie demon­tuje moje plany życiowe. Bo rze­czy­wi­ście je mia­łam. Tuż po tym, jak go pozna­łam, wyje­cha­łam do Fran­cji, zaczę­łam stu­dia w Paryżu. No ale on przy­je­chał do mnie, oświad­czył się, powie­dział, żeby­śmy razem wra­cali do Pol­ski. Zgo­dzi­łam się, bo byłam w nim bar­dzo zako­chana. Tak, nie będę ukry­wać, to była miłość. Fakt, że skoń­czyło się to wszystko kata­strofą, nie unie­waż­nia tego, że przez dobrych dwa­dzie­ścia lat byłam w nim abso­lut­nie zako­chana.

Po powro­cie do Pol­ski pani zaszła zaraz w ciążę, a mąż zaczął robić inte­resy…

Mój były mąż pocho­dzi z dobrej rodziny, praw­ni­czo-lekar­skiej, z ugrun­to­waną pozy­cją spo­łeczną, ale z zero­wym doświad­cze­niem w biz­ne­sie. Sam nato­miast miał chyba wro­dzone zdol­no­ści do robie­nia inte­re­sów i wyko­rzy­stał szansę w momen­cie, gdy się nada­rzyła. A lata dzie­więć­dzie­siąte w Pol­sce to był nie­praw­do­po­dobny boom na wszel­kiego rodzaju biz­nesy. Można było zro­bić pie­nią­dze dosłow­nie na wszyst­kim. Trzeba było tylko chcieć i się nie bać. No i mieć tro­chę szczę­ścia. On miał. W krót­kim cza­sie doro­bił się wiel­kich pie­nię­dzy.

Sam?

Na początku byłam bar­dzo zaan­ga­żo­wana. Zaczy­na­li­śmy od naprawdę róż­nych dzia­łal­no­ści. Agen­cja hostess, agen­cja mode­lek, targi, bar­dzo poma­ga­łam w tych wszyst­kich biz­ne­sach, też byłam hostessą, pra­co­wa­łam przy orga­ni­za­cji tar­gów. Oczy­wi­ście, nie otrzy­my­wa­łam za to pie­nię­dzy do ręki, to prze­cież było „nasze”. Póź­niej szy­łam zasłony do biur, kupo­wa­łam meble, remon­to­wa­łam, urzą­dza­łam wszystko. Wyda­wało mi się, że gramy do jed­nej bramki. Nie­długo potem zaszłam w drugą ciążę. A do tego nasze biz­nesy wystrze­liły. Mąż zain­we­sto­wał w usługi, nie chcę zdra­dzać branży. W ciągu roku poszło jak burza. To był wystrzał. Czyli jakiś czwarty, piąty rok naszego mał­żeń­stwa. I wtedy zaczęło się mię­dzy nami psuć.

Dla­czego?

Byłam total­nie ogra­ni­czana. Nic nie mogłam sama robić. Byłam bar­dzo młoda, mia­łam tylko maturę, zaczęte stu­dia, z któ­rych zre­zy­gno­wa­łam. Przy­je­cha­łam tutaj, uro­dzi­łam dzieci, poma­ga­łam w fir­mie, ale też mia­łam swoje ambi­cje. Zawsze inte­re­so­wa­łam się modą, skoń­czy­łam kurs szy­cia, potem kurs sekre­tar­ski, bo pomy­śla­łam sobie, że będę miała takie umie­jęt­no­ści, które się przy­da­dzą. W pew­nym momen­cie powie­dzia­łam mężowi, że chcę pójść do pracy, zara­biać swoje pie­nią­dze, a on niech roz­wija swoje biz­nesy. Pamię­tam, że jesz­cze wcze­śniej, kiedy pierw­sza nasza córeczka miała pół­tora roku, tra­fi­łam do czło­wieka, który był dys­try­bu­to­rem fil­mo­wym, i zapro­po­no­wał mi pracę. Nie­stety, nie dosta­łam pozwo­le­nia, żeby pójść pra­co­wać. Mąż uznał, że to bez sensu, bo zaro­bię nie­wiele wię­cej, niż wtedy kosz­to­wała nia­nia dla dziecka. Posta­ra­łam się więc, żeby dostać lep­sze pie­nią­dze, ale i tak to nie prze­ko­nało mojego męża. Nie było mowy, żebym poszła do pracy. A ja nie mia­łam nie­stety siły prze­bi­cia. Jestem raczej osobą łagodną i spo­kojną, i po pro­stu nie czu­łam się na tyle pew­nie, żeby się kłó­cić na ten temat. Pró­bo­wa­łam, ale nie­stety nie potra­fi­łam zna­leźć na tyle sil­nych argu­men­tów, żeby zmie­nił zda­nie. Firmy mojego męża się roz­wijały, więc zatrud­nił nia­nię, gospo­się, a ja mia­łam sie­dzieć w domu i poma­gać w rodzin­nej fir­mie.

Czy miała pani jakieś swoje pie­nią­dze?

Nie. Dosta­wa­łam pie­nią­dze od męża, gdy zgła­sza­łam mu, co kon­kret­nie chcę kupić, czego potrze­buję ja, dzieci, dom. On mi dawał potrzebną kwotę.

Pełna kon­trola wydat­ków.

Tak.

A miała pani swoje konto?

Abso­lut­nie nie. To nie wcho­dziło w grę. Konta nie mia­łam ni­gdy, karty przez długi czas też nie, po latach w końcu dosta­łam jedną. Oczy­wi­ście była to karta pod­pięta do konta męża. Przez pra­wie trzy­dzie­ści lat naszego mał­żeń­stwa ni­gdy nie mia­łam konta czy kon­kret­nej sumy pie­nię­dzy, która byłaby zapi­sana tylko na mnie. Tele­fon nie był na mnie, samo­chód nie był na mnie. Po pro­stu nic. Po kilku latach uświa­do­mi­łam sobie, że to jest nie w porządku. Prze­cież mie­li­śmy wspól­ność mająt­kową, kon­kretny podział, kto czym się zaj­muje w naszym wspól­nym rodzin­nym życiu. To, że nie cho­dzi­łam codzien­nie do biura, nie ozna­cza, że nic nie robi­łam. Wycho­wy­wa­łam trójkę dzieci, ten obo­wią­zek zupeł­nie zdję­łam z głowy męża, ale prze­cież za to się żonom nie płaci. Wtedy pomy­śla­łam, że w zasa­dzie nie­ważne, co się będzie działo, ja muszę być od niego total­nie uza­leż­niona. On ma taki styl bycia i nie potrafi ina­czej funk­cjo­no­wać.

Mia­łam nawet pomysł na biz­nes, pod­ję­łam jakieś kroki, żeby choć tro­chę unie­za­leż­nić się od męża, z kole­żanką chcia­ły­śmy zało­żyć coś małego, swo­jego, ale wtedy oka­zało się, że jestem w trze­ciej ciąży. Uro­dził się syn i ponie­waż widzia­łam, że mąż coraz moc­niej izo­luje mnie od spraw fir­mo­wych, osta­tecz­nie posta­no­wi­łam, że sku­piam się na dzie­ciach, na tym, by były zadbane, świet­nie wykształ­cone, miały dobrą przy­szłość. No i szcze­rze powie­dziaw­szy, dla mnie to była praca na pełen etat. I ow­szem, mie­li­śmy gospo­się, panią od sprzą­ta­nia, ogrod­nika, ale naprawdę, pro­szę mi wie­rzyć, przy trójce dzieci – a ja mia­łam mega­am­bitny plan, wozi­łam je wszę­dzie na zaję­cia – dzień był wypeł­niony po brzegi. Języki obce, akro­ba­tyka, balet, pły­wa­nie, moje córki grały na wielu instru­men­tach, pia­nino oczy­wi­ście w domu, jed­nego roku sak­so­fon, innego gitara. Tylko żeby były aktywne, tylko żeby się roz­wi­jały, odkry­wały swoje talenty, pasje. To był mój cel życia, tu ulo­ko­wa­łam swoje ambi­cje.

Mężowi się to podo­bało?

Bar­dzo. Muszę powie­dzieć, że przy­naj­mniej w tym jed­nym obsza­rze naszego życia to ja prze­ję­łam kon­trolę i udało mi się tu być choć tro­chę decy­zyjną. Oczy­wi­ście wszyst­kie moje pomy­sły musiały być skon­sul­to­wane z nim, no ale spryt­nie tak to robi­łam, że wyglą­dało, jakby to on decy­do­wał. Tym­cza­sem pomy­sły i reali­za­cja były po mojej stro­nie.

Jaki mąż miał kon­takt z dziećmi?

W ciągu tygo­dnia nie miał żad­nych, ale waka­cje abso­lut­nie były wspólne. Wyjazdy na narty, wyjazdy let­nie to był czas, kiedy on był z nami. Nato­miast on się komplet­nie nie anga­żo­wał w codzienne życie domu, życie rodzinne. Dla niego ist­niała tylko praca, pomna­ża­nie pie­nię­dzy, roz­wój zawo­dowy. Jedy­nie pod­czas waka­cji cza­sem goto­wał. Bo to lubił. Goto­wał i pił wino.

Dużo pił alko­holu?

On jest alko­ho­li­kiem. Na początku to było nie­wi­doczne, to styl życia wszyst­kich zamoż­nych ludzi. Kola­cje, bale, przy­ję­cia, w domo­wym barku zawsze luk­su­sowy alko­hol. Szkla­neczka whi­sky wie­czo­rem, kie­li­szek dobrego wina. I ten jego alko­holizm długo był zaka­mu­flo­wany, bo nasze życie było aktywne. Ale w pew­nym momen­cie wykry­sta­li­zo­wał mu się sztywny rytuał, że po pracy wra­cał do domu, włą­czał tele­wi­zję i leciała jedna butelka wina, druga butelka i jesz­cze jakiś drink. I tak było codzien­nie. Po pew­nym cza­sie sta­łam się takim body­gu­ar­dem, który cho­dzi i spraw­dza, czy dzieci nie widzą, że leży pijany, albo po cichu odpro­wa­dza­łam go do sypialni, żeby nie spadł ze scho­dów. Cały czas musia­łam być w try­bie czu­wa­nia. Nie chcia­łam, by dzieci widziały, że on pije, nie chcia­łam ich stre­so­wać. Zale­żało mi, żeby miały spo­kojne dzie­ciń­stwo, żeby się dobrze uczyły, żebym ja przy­naj­mniej jako matka nie nawa­liła.

Mówiła mu pani o tym, że ma pro­blem z piciem?

Oczy­wi­ście. Zresztą on się w pew­nym momen­cie sam przy­znał. Tak się też zło­żyło w inte­re­sach, że mniej wię­cej w tym cza­sie wyje­cha­li­śmy do Paryża i miesz­ka­li­śmy tam przez cztery lata. Wtedy nie pił, zupeł­nie odsta­wił alko­hol. Ale jak wró­ci­li­śmy do Pol­ski, to znowu się zaczęło.

Jak w tym cza­sie wyglą­dały wasze rela­cje? Była jakaś bli­skość, intym­ność mię­dzy wami?

Przede wszyst­kim była hipo­kry­zja. Mężowi zale­żało na tym, żeby­śmy pre­zen­to­wali się jak ide­alna rodzina niczym z ame­ry­kań­skiej reklamy: uśmiech­nięte, speł­nione mał­żeń­stwo, piękny dom, na pod­jeź­dzie fer­rari, troje wybit­nie uzdol­nio­nych dzieci bie­ga­ją­cych po ogro­dzie, mówią­cych kil­koma obcymi języ­kami, gra­ją­cych na instru­men­tach, no i ta żona, która uśmiech­nięta, podaje gościom pach­nące cia­sto z pie­kar­nika. Wszystko oczy­wi­ście polane sosem dużych pie­nię­dzy. Czę­sto robi­li­śmy przy­ję­cia rodzinne. Ja to wszystko przy­go­to­wy­wa­łam z pomocą gosposi, lał się drogi szam­pan, na stole ostrygi, steki, kawior, a on bry­lo­wał i wygła­szał peany o tym, jak to rodzina jest w życiu naj­waż­niej­sza. Nie wspo­mi­nał sło­wem, że ta rodzina, to przy­ję­cie, te zadbane dzieci to moja codzienna ciężka praca. Ja byłam dla niego nikim. Utrzy­my­wa­nie tej pozy, tej obrzy­dli­wej fasady, trzy­ma­nie tego uśmie­chu dla innych było dla mnie strasz­nie smutne i męczące. Okrop­nie dre­no­wało mnie z ener­gii. Ale jesz­cze wtedy nie wie­dzia­łam, że w ogóle jest jaka­kol­wiek moż­li­wość, by te kraty w oknach wygiąć i jakoś uciec z tego wię­zie­nia.

A seks? Jak się wam ukła­dało w łóżku, skoro w domu czuła się pani jak w wię­zie­niu?

Na początku było dobrze. Póź­niej mąż odkrył swo­jej praw­dziwe, prze­mo­cowe obli­cze.

Zmu­szał panią do seksu?

Ni­gdy wcze­śniej o tym nie mówi­łam… Może mojej praw­niczce tylko. Wie pani, ja jestem… Mnie jest trudno po pro­stu mówić o takich rze­czach. Ja się tego wsty­dzę.

Nie musi pani mówić. Możemy zmie­nić temat.

(cisza) Nie, może wła­śnie nie zmie­niajmy. Ja przez pra­wie trzy­dzie­ści lat cią­gle coś zamia­ta­łam pod dywan, ukry­wa­łam, że coś mnie boli, rani, obraża. Zga­dza­łam się na wiele, żeby tylko ura­to­wać rodzinę. Zga­dza­łam się na udział w swin­gers party, choć to jest naj­da­lej jak tylko można od moich potrzeb sek­su­al­nych, modelu intym­no­ści, któ­rego pra­gnę. To mnie poni­żało, prze­ra­żało, ale godzi­łam się, bo nie chcia­łam, żeby miał kochankę, żeby cho­dził do agen­cji towa­rzy­skiej.

I nie cho­dził?

Nie­stety, po jakimś cza­sie dowie­dzia­łam się, że odwie­dza bur­dele. Widocz­nie mimo wszystko nie speł­nia­łam jego sek­su­al­nych potrzeb i fan­ta­zji. On potrze­bo­wał cały czas sty­mu­lo­wać się prze­mocą. Żeby się pod­nie­cić, zmu­szał mnie do opo­wia­da­nia mu histo­rii o tym, że na przy­kład byłam gwał­cona przez trzech czar­no­skó­rych napast­ni­ków. Jego to pod­nie­cało, mnie nie.

Powie­działa pani, że była dla męża nikim. Kiedy to do pani tak naprawdę dotarło? Wła­śnie wtedy, gdy zapra­szał panią do orgii?

Naprawdę dotarło to do mnie, jak to usły­sza­łam. Wprost. Usły­sza­łam raz, a póź­niej sły­sza­łam już czę­sto, coraz czę­ściej. I to nie po alko­holu, mówił to rów­nież na trzeźwo. Bo dla niego to było nor­malne. Facet, król inte­re­sów, bogaty pre­zes, który par­kuje pod swoim wiel­kim pięk­nym domem swoje czer­wone fer­rari, ma prawo tak mówić do każ­dego, kogo uważa za gor­szego od sie­bie. A mnie uwa­żał. Pamię­tam, jak w uro­dziny naszej córki sie­dzie­li­śmy całą rodziną na przy­ję­ciu z tej oka­zji. My i troje naszych dzieci. Roz­ma­wia­li­śmy o pla­nach na przy­szłość naszej jubi­latki, powie­dzia­łam chyba coś o kraju, w któ­rym warto stu­dio­wać, a mąż przy wszyst­kich prze­rwał mi i powie­dział: „Po co się wtrą­casz? Prze­cież się nie znasz. Ty jesteś nikim”. Zapa­dła cisza. Niech sobie pani wyobrazi tę wielką gulę, która sta­nęła mi w gar­dle, te palące policzki, na któ­rych sku­piły się oczy naszych skon­fun­do­wa­nych dzieci. Ich matka wła­śnie została potrak­to­wana przez ojca w ich obec­no­ści jak ścierka do pod­łogi.

Co pani zro­biła?

Zdu­si­łam w sobie płacz, opa­no­wa­łam się, pod­nio­słam głowę i powie­dzia­łam naj­spo­koj­niej jak umia­łam: „Dzi­siaj są uro­dziny naszego dziecka, kocha­nie”. Uśmiech­nę­łam się, prze­łknę­łam ślinę. Córka szybko zmie­niła temat.

Co pani dzieci na to wszystko? Dora­stały i widziały upo­ka­rzaną matkę. Sta­nęły po pani stro­nie czy opo­wie­działy się za ojcem milio­ne­rem?

Mia­łam z dziećmi bar­dzo bli­ski, emo­cjo­nal­nie silny kon­takt. Dzieci chcą mieć oboje rodzi­ców, nie chcą się opo­wia­dać za jed­nym, nie chcą widzieć ich w kon­flik­cie, dla­tego ja ni­gdy nimi nie gra­łam. Może nawet to był mój błąd, że tak bar­dzo chcia­łam uda­wać przed nimi szczę­śliwą rodzinę, dobre mał­żeń­stwo. Uda­wa­łam, że ich ojciec mnie nie rani, że nie pije, że wszystko jest w porządku. Taki bal na Tita­nicu. Ale dzieci nie są głu­pie. One widzą wię­cej, niż się nam wydaje. I to moje malo­wa­nie trawy na zie­lono, malo­wa­nie tej zgni­łej fasady wyszło mi bokiem, bo z jed­nej strony bar­dzo chcia­łam wycho­wać moje córki na wyeman­cy­po­wane kobiety i bar­dzo dużo wkła­da­łam im takich tre­ści do głowy. A z dru­giej strony mój wize­ru­nek jako kury domo­wej i wszyst­kie zabiegi, które robi­łam, naprawdę prze­czyły temu. Zresztą córki, gdy zaczęły dora­stać, powie­działy mi wprost: „Do pew­nego momentu mia­ły­śmy szczę­śliwe dzie­ciń­stwo, do pew­nego momentu wszystko widzia­ły­śmy w fan­ta­stycz­nych bar­wach, ale zorien­to­wa­ły­śmy się wresz­cie, jak byłaś trak­to­wana przez ojca, pozwa­la­łaś na to i to było straszne. Jak my mamy być nie­za­leżne i wyeman­cy­po­wane, skoro ty jesteś total­nie pod­le­gła ojcu i godzisz się na prze­moc”. Miały rację. Nie było u nas w domu prze­mocy fizycz­nej, ale wer­balna i eko­no­miczna tak. To wystar­czy, pro­szę mi wie­rzyć.

Kiedy w końcu powie­działa pani „dość”?

Kro­plą, która dopeł­niła czarę gory­czy, ale jesz­cze jej nie prze­lała, była decy­zja życiowa naj­star­szej córki, która kom­plet­nie roz­trza­skała ten nasz „ide­alny” obraz rodzinny. Nasza naj­star­sza córka – oczko w gło­wie mojego byłego męża – skoń­czyła w USA naj­lep­szy uni­wer­sy­tet, była bar­dzo zdolna i ojciec pokła­dał w niej swoje naj­więk­sze nadzieje i ambi­cje. Miał po pro­stu na nią kon­kretny plan, inwe­sto­wał w jej edu­ka­cję ogromną kasę i oczy­wi­ście chciał, by tak jak ja była mu pod­dana. Ale ona posta­no­wiła mu się odwi­nąć i zro­biła fikołka dekady. Skoń­czyła ten uni­wer­sy­tet, obro­niła dyplom i nagle oznaj­miła nam, że jakiś czas temu wyszła za mąż za pew­nego Ame­ry­ka­nina. Do tego zmie­nia zawód, nie będzie robić tego, co chce jej ojciec, tylko będzie poma­gać oso­bom uza­leż­nio­nym od nar­ko­ty­ków – zresztą jej mąż też był uza­leż­niony. W mojego męża strze­lił pio­run. To był naprawdę pierw­szy moment w naszym wspól­nym życiu, kiedy on dostał taki cios, po któ­rym nie mógł się pod­nieść. Były kar­czemne awan­tury, groźby odcię­cia od for­tuny, wydzie­dzi­cze­nia córki i tak dalej. Ale ona posta­wiła na swoim, powie­działa, że nie chce jego pie­nię­dzy, że wpraw­dzie kocha go, ale nie będzie już dłu­żej tań­czyła, jak on jej gra, bo to jest jej życie i ona nie powieli mojego sche­matu. Nie chciała być „matką bis”. To mną wstrzą­snęło. Abs­tra­hu­jąc od tego, czy podo­bała mi się jej decy­zja czy nie, bo też ina­czej wyobra­ża­łam sobie jej przy­szłość, jej postawa, jej bunt i sprze­ci­wie­nie się ojcu były dla mnie punk­tem zwrot­nym. Pomy­śla­łam sobie: „Jak to, to ona może mu się wyrwać, a ja nie? Ona ma odwagę żyć wła­snym życiem, sko­czyć na głę­boką wodę, zre­zy­gno­wać z rodzin­nych pie­nię­dzy i od zera budo­wać swoją nie­za­leż­ność, a ja co? Dalej będę jego słu­żącą, bez swo­jego konta, ambi­cji? Kim ja wła­ści­wie jestem? Mia­łam stu­dio­wać w Paryżu, a skoń­czyłam tylko na matu­rze. Dzieci zaraz odejdą, a ja zostanę sama z czło­wie­kiem, który mnie doci­ska do ziemi”.

Powie­działa mu pani: „To koniec!”?

Nie, to nie takie pro­ste. Ale powoli zaczął we mnie kieł­ko­wać plan ucieczki. Mia­łam jesz­cze jedną córkę do wykształ­ce­nia, która też chciała stu­dio­wać w Nowym Jorku. I syna, który był w pod­sta­wówce, ame­ry­kań­skiej, pry­wat­nej, z bar­dzo wyso­kim cze­snym. Bałam się, że jeśli ucieknę od męża, on z zemsty zakręci dzie­ciom kran z pie­niędzmi i zablo­kuje ich dal­sze kształ­ce­nie. Dla­tego chcia­łam to jesz­cze jakoś kleić, żeby wytrzy­mać do końca stu­diów dru­giej córki.

Udało się pani?

Nie, znów byłam naiwna. Po tym, jak star­sza córka z przy­tu­pem wyszła ze swo­jej strefy kom­fortu, mąż prze­stał się do niej odzy­wać. Przez trzy lata nie utrzy­my­wał z nią kon­taktu, ponie­waż uwa­żał, że abso­lut­nie go zawio­dła, że wyszła za mąż bez jego zgody, nie było cere­mo­nii, jakiej on by ocze­ki­wał, a do tego wszyst­kiego jej wybra­nek był straszny – bez pie­nię­dzy, pozy­cji, po przej­ściach z uza­leż­nie­niami. Ale w tym cza­sie nasza druga córka fak­tycz­nie dostała się na nowo­jor­ski uni­wer­sy­tet, a to nie jest takie łatwe, mimo że stu­dia są kosz­mar­nie dro­gie. W związku z tym, żeby jakoś to utrzy­mać, wzię­łam całą winę na sie­bie. Posy­pa­łam głowę popio­łem przed mężem, powie­dzia­łam, że w końcu to ja wycho­wuję dzieci, to moja wina, że star­sza córka pod­jęła taką decy­zję. Ale po pół roku stwier­dzi­łam, że znowu nie daje to żad­nych rezul­ta­tów, że tak naprawdę wszystko, co robię, nic nie daje, nic się nie zmie­nia.

Czego pani ocze­ki­wała?

Po pierw­sze tego, że po prze­tłu­ma­cze­niu mu pew­nych rze­czy zacznie roz­ma­wiać z córką. Po dru­gie, że będzie miał jakieś reflek­sje na swój temat. Inte­li­gentny czło­wiek prze­cież w końcu przyj­rzy się fak­tom na spo­koj­nie, połą­czy kropki, wycią­gnie wnio­ski. Ale nie w tym przy­padku. Mój mąż to typ osoby, która uważa, że jest kry­sta­liczna, naj­mą­drzej­sza, a naj­więk­szy dra­mat jego życia polega na tym, że ota­czają go sami idioci, nie­udacz­nicy, bez­barwne jed­nostki, z któ­rymi on musi się męczyć. To czło­wiek, który abso­lut­nie nie przyj­muje nic do sie­bie, bo jego celem nad­rzęd­nym jest to, by czuć się dobrze, czyli nie dopusz­czać do sie­bie żad­nej kry­tyki. To nar­cyz ze skłon­no­ściami destruk­cyj­nymi. Prze­cież on przez to samo­uwiel­bie­nie poło­żył całą swoją wielką firmę, finan­sowe impe­rium. Ale dobrze, o tym za chwilę. Dotarło do mnie osta­tecz­nie, że już tego nie poskle­jam, nie zmie­nię, nie ura­tuję rodziny, choć­bym nie wiem jak nagi­nała kark. On zawsze będzie nie­za­do­wo­lony, nie będzie mnie sza­no­wał, a moje poczu­cie wła­snej war­to­ści, które i tak już było bli­skie zeru, prze­bije się przez dno.

Mając tak fatalną per­spek­tywę, skąd pani wzięła siły, żeby jed­nak ucie­kać?

Jeżeli już jest się tak bez­sil­nym, nie widać wyj­ścia z sytu­acji, można albo zupeł­nie się zako­pać, albo coś ze sobą zro­bić. I wtedy wpa­dła mi w ręce książka Bie­gnąca z wil­kami. Widzi pani, cza­sem dro­biazg, książka wła­śnie albo jakieś spo­tka­nie z kimś, doświad­cze­nie jakiejś skraj­nej sytu­acji może potrzą­snąć nami tak mocno, że dosta­jemy paliwo, żeby w końcu zro­bić coś ze swoim życiem. Dla mnie ta książka była wiel­kim wstę­pem do zro­zu­mie­nia sie­bie, tego, kim jestem, w jakie bagno emo­cjo­nalne dałam się zapę­dzić. Czy­ta­łam ją na okrą­gło przez rok. Był to dla mnie począ­tek tera­pii. Wcze­śniej nie bar­dzo potra­fi­łam uczest­ni­czyć w sesjach psy­cho­te­ra­peu­tycz­nych, bo jestem bar­dzo zamknięta, więc sama musia­łam ze sobą poprze­ra­biać wszyst­kie tematy. A jak to zro­bi­łam, poszłam na kilka sesji z tera­peutą. Wtedy posta­no­wi­łam, że zapi­suję się na stu­dia i będę sta­wać na wła­snych nogach, tak by w nie­dłu­gim cza­sie móc odciąć się od pie­nię­dzy męża. To był ten moment, kiedy mia­łam takie kla­syczne, fil­mowe spoj­rze­nie w lustro z pyta­niem, kim tak naprawdę jestem. To trwało z pół roku, zanim doszłam do tego, że to nie jest moje życie, nie kie­ruję nim, robię jakieś rze­czy, ale tak naprawdę nie robię nic, co jest moje.

Co na to mąż, że pani poszła na stu­dia?

Mój Boże, nie mia­łam chwili spo­koju. Cały czas mnie wyśmie­wał, kpił, co i rusz dźga­jąc mnie tek­stami w stylu: „O, jaka ty teraz mądra jesteś!”.

Ale nie zabro­nił?

No nie, widział, że coś się we mnie zmie­niło, i nie zabro­nił. Chcia­łam pójść na stu­dia zwią­zane z kul­turą, ale wtedy, to było pięć, sześć lat temu, aku­rat zamknięto mój wyma­rzony kie­ru­nek ani­ma­tor kul­tury. Poszłam więc na dzien­ni­kar­stwo. I potem zda­rzył się wypa­dek samo­cho­dowy. Poważny i to z mojej winy. Ja zawsze bar­dzo dużo pro­wa­dzi­łam i nie mia­łam wła­ści­wie żad­nych złych przy­gód, a tym razem stało się. Mój mąż wtedy przy­je­chał na miej­sce wypadku i zamiast mnie wes­przeć, zro­bił mi kar­czemną awan­turę, krzy­czał na mnie, wyzy­wał mnie. Byłam bli­ska zawału. Kobieta wje­chała w mój samo­chód, ale to się stało z mojej winy. To był szok, zoba­czy­łam tę kobietę sie­dzącą w samo­cho­dzie zupeł­nie nie­ru­chomą. Myśla­łam, że ona nie żyje, że zabi­łam czło­wieka. Do tej pory, jak o tym myślę, słabo mi się robi. W tam­tym momen­cie, kiedy życie prze­le­ciało mi przed oczami, dosta­łam od mojego męża osta­tecz­nego kop­niaka w brzuch. To mnie zła­mało, ale w pozy­tyw­nym sen­sie. Poczu­łam całą sobą, że szkoda mar­no­wać życia, i powie­dzia­łam tego samego dnia, że to koniec, wystę­puję o roz­wód.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki