I love you, I hate you - Elizabeth Davis - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

I love you, I hate you ebook i audiobook

Davis Elizabeth

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

14 osób interesuje się tą książką

Opis

W miłości i na sali sądowej wszystkie chwyty są dozwolone.

Victoria i Owen to zawzięci rywale. Nora i Luke – internetowi przyjaciele.

Czy te dwie pary mogą mieć ze sobą coś wspólnego?

Ze wszystkich decyzji, jakie błyskotliwa prawniczka Victoria Clemenceaux podjęła w swoim życiu, niezapomniana, gorąca przygoda na jedną noc z przeciwnikiem z sali sądowej Owenem Pohlem była tą najgorszą... albo najlepszą. Jedno jest pewne: ci zażarci i ambitni rywale nie pozwolą, aby pożądanie powstrzymało ich przed wygraniem największej sprawy w karierze.

Nora i Luke są internetowymi przyjaciółmi. Prowadzą długie intymne rozmowy na Twitterze, świetnie się rozumieją i potrafią się wspierać w trudnych momentach, jednak żadne z nich nie zna prawdziwej tożsamości tego drugiego. Nie wiedzą, że Luke to tak naprawdę Owen, a Nora to pseudonim Victorii.

Kiedy Nora i Luke zbliżają się do siebie online, a Victorii i Owenowi coraz trudniej jest się oprzeć namiętności, która przyciąga ich ku sobie, granice między miłością a nienawiścią zaczynają się zacierać.

Czy chemia, która połączyła ich online, zadziała także w prawdziwym życiu, gdy prawda wyjdzie na jaw? Czy ich uczucie przegra w starciu z dumą i ambicjami?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 31 min

Oceny
3,7 (168 ocen)
51
54
35
24
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
sylwiaamxx

Nie polecam

DNF. Enemies którzy po kilku stronach są już lovers. Płytka fabuła, irytujący główni bohaterowie. Cały pomysł opiera się na fabułę filmu "Masz wiadomość".
41
sylwiaswiat

Z braku laku…

Nie nie i jeszcze raz nie . Kilka podejść i ni dałam rady w połowie książki pas
10
dzulajla

Dobrze spędzony czas

Fajne, do szybkiej lektury. Postacie nie są jakieś bardzo głębokie, ale na swój sposób jest to przedstawione w uroczy sposób
10
wissienka

Dobrze spędzony czas

kto tak jak ja uwielbial niegdyś "masz wiadomość" z uroczą Meg Ryan, znajdzie z pewnością w tej książce coś dla siebie..:)
10
Piwonia1103

Całkiem niezła

Nie tego się spodziewałam, ale tez nie żałuje ze to przeczytałam. Bardzo podobna do love in the brain
10

Popularność



Podobne


Dla mamy

Prolog

Dwa lata wcześniej

Victoria Clemenceaux nigdy w życiu nie była na nic bardziej gotowa. Odczuwała trochę przedsądowej tremy, ale przecież można było się tego spodziewać przed pierwszym wystąpieniem. Poza tym nieśmiałe i niewierzące w swoje umiejętności kobiety nie zdobywają takiej pracy w wieku dwudziestu sześciu lat. Do tego sprawa była prosta. Victoria mogła się trochę niepokoić absurdalnie wyzyskującymi praktykami zatrudnienia w Smorgasbord, ale nie płacili jej za to, żeby się tym przejmowała. Płacili jej za wygranie sprawy i właśnie to zamierzała zrobić.

Victoria zebrała się w sobie i pchnęła ciężkie drzwi sali sądowej. Urzędnik już wywoływał jej sprawę, więc pospieszyła do przodu, zatrzymując wzrok na mężczyźnie w swoim wieku, ze zwracającymi uwagę niebieskimi oczami i włosami w odcieniu rudego blondu, które były odrobinę za długie jak na profesjonalistę. Uśmiechnął się do niej, przyjaźnie i swobodnie, a ona zapragnęła odwzajemnić ten uśmiech. W szkole prawniczej tyle czasu spędziła na budowaniu swojego muru cegła po cegle, żeby nikogo do siebie nie dopuszczać. O wiele łatwiej było trzymać wszystkich na zewnątrz, niż pozwolić, by ktoś sprawił, że poczuje się bezbronna.

A jednak jeden uśmiech tego faceta sprawił, że zaczęła zastanawiać się nad swoją postawą. Ale nie przyszła tu po to, by pożerać wzrokiem obcych mężczyzn, więc odwróciła twarz i minęła go, by podejść do stołu oskarżonego przed sędzią.

Obstawiała, że jej przeciwnikiem będzie siedzący trzy rzędy za nią siwowłosy mężczyzna o kwadratowej szczęce – wyglądał jak mniej więcej trzy czwarte jej współpracowników – ale nagle Sądowe Ciacho wstało ze swojego miejsca i przeszło na stronę powoda. Victoria zesztywniała, a kiedy znów na nią spojrzał, wpatrywała się w swoje dokumenty. Nie mogła sobie pozwolić na rozproszenie uwagi, nie teraz. Jego atrakcyjność i pociągający uśmiech były zupełnie nieistotne dla wykonywanej przez nią pracy i ignorowała go, dopóki nie odwrócił wzroku. Zbyt ciężko pracowała i zaszła zbyt daleko, by jeden przystojny facet mógł ją zdekoncentrować.

Poświęciła sekundę na wygładzenie garsonki w odcieniu gołębiej szarości, usunęła jakąś drobną nitkę, którą przeoczyła poprzedniego dnia wieczorem. Kiedy kończyła dopasowywać ją do swojej sylwetki, widziała już jak przez mgłę, ale było warto. Mogłaby postawić dobre pieniądze, że nikt na sali sądowej nie orientuje się, że jej strój kosztował tylko sześćdziesiąt dolarów na wyprzedaży. Wyprostowała się, była gotowa na starcie.

– Pański klient zarzuca naruszenie warunków umowy, panie Pohl? – zaczęła sędzia.

To nazwisko wydało się jej dziwnie znajome. Przez sekundę nie wiedziała dlaczego, ale kiedy wszystko do niej dotarło, otworzyła szeroko oczy. Powinna rozpoznać go wcześniej, przecież widziała go na zdjęciach Cassie na Face­booku, ale pewnie zrobiono je kilka lat wcześniej. Teraz miał dłuższe włosy, poza tym na żadnej z fotografii nie miał na sobie garnituru. Nie przypuszczała, że spośród wszystkich osób, które mogłyby wziąć udział w sprawie przeciwko jednemu z największych pracodawców w stanie, znajdzie się syn jednej z najbogatszych rodzin w rejonie Upper Midwest. Wprawdzie jakaś jej część mogła uznać to za godne podziwu, ale tak naprawdę cholernie się zirytowała. Owen Pohl dorastał w luksusowych warunkach i uczęszczał do szkoły prawniczej Ligi Bluszczowej, a potem założył własną firmę, podczas gdy Victoria przeprowadzała się z mamą z jednego obskurnego mieszkania do drugiego i cudem udało się jej zebrać pieniądze i zdobyć stypendia, by zapisać się na Uniwersytet w Minnesocie. Miała kredyty wielkości hipoteki, które będzie spłacać do emerytury, i bez względu na sumienie musiała przyjąć jak najlepiej płatną pracę, a ten facet miał fundusz powierniczy. Oczywiście, ruszając do walki z wielką korporacją, był uśmiechnięty i wyluzowany – to, czy wygra, czy przegra, nie miało dla niego większego znaczenia. W drugim przypadku na pewno nie straci pracy.

– Tak, Wysoki Sądzie. – Owen błysnął uśmiechem w stronę sędzi i został nagrodzony lekkim skrzywieniem ust. Victoria zmrużyła oczy. Doskonale wiedziała, jaką gierkę prowadził, i ani przez chwilę tego nie kupowała. Tacy jak on osiągali wszystko bez najmniejszego problemu, podczas gdy ludzie tacy jak Victoria musieli o wszystko zawzięcie walczyć.

– I, pani Clemenceaux, zakładam, że firma Smorgasbord chciałaby zacząć od mediacji?

– Owszem, zgodnie z wymogami kontraktów – odpowiedziała, nie patrząc na niego.

Owen odchrząknął.

– Należy zaznaczyć, że skoro Smorgasbord naruszył umowę, klauzula mediacyjna traci ważność. Chciałbym przejść od razu do procesu sądowego.

Victoria zamrugała. Zaproponowanie tego od razu na początku to ogromny przeskok. Owenowi mogło się wprawdzie wydawać, że połączenie własnego uroku osobistego i pieniędzy ojca upoważnia go do pominięcia kilku etapów, ale to Victoria ukończyła studia z najlepszym wynikiem w grupie. Zaśmiała się delikatnie i przewróciła oczami.

– Gdyby pan przeczytał statut, wiedziałby pan, że jeśli powód chce uniknąć mediacji, ma obowiązek najpierw odwołać się do zarządu – powiedziała i wreszcie na niego spojrzała. Próbował się uśmiechnąć, zapewne z nadzieją, że ją rozbroi, ale rzuciła mu zimne spojrzenie i jego uśmiech zaczął powoli zanikać. Pozwoliła sobie na małą chwilę satysfakcji płynącej z tego, że udało się jej go załatwić, a potem wróciła do pracy. – Czy pofatygował się pan, by powiedzieć to swoim klientom?

– Jasne, bo firma, która ułożyła warunki umowy, może decydować, czy ją narusza? To jakieś bzdury i doskonale zdaje sobie pani z tego sprawę. – Zachowywał się zdecydowanie nieodpowiednio, ale właśnie tego chciała. Wściekły przeciwnik to przeciwnik, który nie myśli jasno.

Zrobiła urażoną minę.

– Takie jest prawo, panie mecenasie.

– Prawo, które napisała pani firma – zripostował.

– To nadal prawo – odparła lodowato. Z jego oczu zniknęła cała wesołość. Jej miejsce zajął wstręt.

– Ale przecież to i tak kompletne bzdury, ot co – warknął.

– Wystarczy – wtrąciła się sędzia. – Pani Clemenceaux ma rację, panie mecenasie. Nie można pominąć mediacji bez wcześniejszego odwołania się do zarządu firmy. Chce pan złożyć wniosek czy od razu przejść do mediacji?

Zanim Owen zdążył odpowiedzieć, Victoria zrzuciła bombę.

– Jeśli mogę jeszcze coś powiedzieć, Wysoki Sądzie… Gdy spojrzeć na trzeci podrozdział statutu i następujący po nim załącznik, można się przekonać, że sama próba obejścia mediacji przed złożeniem wniosku do zarządu jest podstawą do całkowitego odrzucenia wniosku. Ponieważ mój oponent nie zadał sobie trudu, by odrobić zadanie domowe, wnoszę o oddalenie sprawy. – Patrzyła na niego z kamienną twarzą, choć nie potrafiła powstrzymać radosnego błysku w oczach.

Owen zacisnął dłonie w pięści.

– Wysoki Sądzie...

Sędzia pokręciła głową.

– Przykro mi, mecenasie, ale to prawda. Sprawa zostaje oddalona. Może pan złożyć kolejny wniosek po spełnieniu określonych warunków w odpowiedniej kolejności.

Twarz Owena zrobiła się popielata. Victoria wygrała. I to nawet szybciej, niż myślała. Przechodząc obok niego, uśmiechnęła się złośliwie. Unosiła się na fali radości z dobrze wykonanej pracy. Zebrał swoje rzeczy i pospieszył za nią, pod wpływem wściekłości stał się trochę niezgrabny.

– Co to było, do cholery? – wysyczał, gdy wyszli na korytarz.

Zatrzymała się i uniosła brwi.

– Wie pan, ogólnie przyjętym sposobem witania się z kimś jest „dzień dobry”, po którym następuje przedstawienie się – odparła chłodno. – Tak przy okazji, jestem Victoria. A pan?

Teraz zachowywała się po prostu jak suka, ale nic nie mogła na to poradzić. Dobrze było pokazać temu bogatemu dzieciakowi, gdzie jego miejsce.

– Owen – wycedził przez zęby. – I pytam raz jeszcze, co to było, do cholery?! – warknął.

Ponownie uśmiechnęła się do niego, a następnie odwróciła się na pięcie.

– To była twoja przegrana. Przyzwyczajaj się.

Osiemnaście miesięcy wcześniej

Wiadomości prywatne do: Nora @Noraephronbyłageniuszką

@Lukekotpodwórkowy

Okay, niezręczne pytanie: czy chciałabyś się kiedyś spotkać? Albo chociaż wymienić się numerami? To dziwne uczucie, że przez ostatnie pół roku rozmawiałem z tobą prawie codziennie, ale tylko przez DM-y.

@ Noraephronbyłageniuszką

Niezręczna odpowiedź: „nie” na oba pytania, ale z żadnego z powodów, które mogą przyjść ci do głowy.

Po prostu nie sądzę, że mogę być tak szczera i otwarta z kimś, kto mnie zna. Nie chodzi o to, że nie chcę, tylko o to, że obawiam się, że jeśli się spotkamy, to stracimy to, co mamy. Moim zdaniem to wszystko działa tylko dzięki anonimowości, wiesz? Nie sądzę, żebym mogła powiedzieć ci choćby połowę tego wszystkiego, gdybym wiedziała, że pewnego dnia będę musiała spojrzeć ci w oczy. Jeśli dla ciebie to niezręczne i dziwne i chcesz wymiksować się z tej całej przyjaźni przez DM-y, całkowicie to zrozumiem. Ale jeśli jesteś gotów pozostać anonimowy, przysięgam, że nigdy cię nie okłamię.

@ Lukekotpodwórkowy

Rozumiem, o co ci chodzi. To niekonwencjonalne, ale z drugiej strony tak samo jak cała nasza przyjaźń. Skoro potrzebujesz ode mnie właśnie anonimowości, to ją otrzymasz.

Rozdział 1

Obecnie

Victoria z powrotem oparła głowę o ścianę, a usta Owena odnalazły jej obojczyk. Ze wszystkich decyzji, jakie podjęła w swoim życiu, ta była albo najgorsza, albo najlepsza. Lata wrogości cofnięte przez jeden gwałtowny pocałunek. Jedną dłonią złapał ją w talii, palce drugiej splótł z jej palcami. Przygwoździł jej rękę nad głową, wcisnął kolano między jej uda. Wciąż wydawała ciche, pożądliwe jęki, które uznałaby za żenujące, gdyby była zdolna do trzeźwej oceny sytuacji, ale w tej chwili znajdowała się zbyt daleko, by się tym przejmować.

Przez ostatnie dwa lata Victoria brzydziła się każdą rzeczą związaną z Owenem Pohlem. Jego głupie rudawe włosy, głupia zadowolona z siebie mina, głupi zwyczaj odchylania się do tyłu na krześle, kiedy ona przedstawiała swoje argumenty, dzięki czemu dla reszty obecnych na sali wyglądał, jakby relaksował się na ławce w parku, a nie siedział przed cholernym sędzią. Był zbyt swobodny, zbyt wyluzowany, zbyt niefrasobliwy jak na ich zawód, zawsze z prawie zbyt rozczochraną jak na adwokata fryzurą, i wszystko w nim mówiło, że jest uprzywilejowany. Nienawidziła go, nawet jeśli dzisiejszy wieczór groził wywróceniem wszystkiego do góry nogami. Z pewnością był najbardziej odpychającą osobą w jej życiu, ale wiedziała też, że jeśli jej zaraz, kuźwa, nie pocałuje, to ona wybuchnie.

Wpatrując się w nią, gwałtownymi ruchami poluzowywał swój krawat. Przełknęła z trudem ślinę, nagle cisza stała się zbyt ciężka, by mogła ją przetworzyć.

– Stchórzyłeś przede mną? – spytała wyzywająco i uniosła dumnie podbródek.

Jego oczy pociemniały, a uśmieszek poszerzył się. Jej podbrzusze się skurczyło: wplótł palce w jej włosy i pociągnął na tyle mocno, by poczuła szarpnięcie.

– Tylko jeśli ty stchórzysz, Vee – mruknął.

Rzuciła się do przodu, by go pocałować, bo całowanie było łatwiejsze niż znoszenie jego wzroku. Poza tym gdy się całowali, nie mógł znowu nazwać jej Vee, i to takim niebezpiecznym tonem.

Bo, do jasnej cholery, podobał się jej sposób, w jaki to brzmiało. Zazwyczaj, jeśli Owen w ogóle zawracał sobie głowę odzywaniem się do niej, nazywał ją Waszą Wysokością, ewentualnie królową Wiktorią, jeśli miał ochotę na większe ryzyko. W sądzie zawsze była to adwokatka przeciwnika lub pani Clemenceaux, ale dziś po raz pierwszy wypowiedział coś, co odrobinę przypominało jej imię, i Victoria nie zamierzała pozwolić sobie na rozmyślanie o tym, jak bardzo jej się to podobało. Stanowczo powiedziała sobie w myślach, że to tylko kolejny sposób na przepracowanie ich agresji – tak jak robili to na sali sądowej, tyko z półtora kieliszka martini w jej organizmie i dwoma drinkami old fashioned w jego.

Owen cofnął dłoń z jej nagiej skóry i Victoria naprawdę jęknęła, co tylko sprawiło, że na jego ustach zagościł triumfalny i drapieżny uśmiech. Najwyraźniej bzykanie się z Owenem było jak walka z nim w sądzie; starcie charakterów bez możliwości poddania się. On się ruszał, a ona dopasowywała się do niego takt za taktem, żadne z nich nie chciało oddać ani centymetra, gdy się wzajemnie rozbierali. Kiedy miała sekundę, aby złapać oddech, Owen obrócił ją i szarpnął, mocno trzymając w talii, żeby nie straciła równowagi, jej plecy opierały się teraz o jego klatkę piersiową.

Gdyby cztery godziny temu ktoś powiedział Victorii, że niemal straci głowę z pożądania i będzie mieć ochotę błagać Owena o więcej, głębiej, więcej, gdy on będzie opuszkami palców delikatnie gładził fałdki jej skóry, roześmiałaby mu się w twarz, ale teraz była jak kit w jego – niestety – wprawnych dłoniach. Przekręciła głowę i spotkała się z nim w niechlujnym pocałunku, bardziej zębami i językiem niż czymkolwiek innym, a potem Owen zaprowadził ją na materac, patrząc z łagodnym uśmiechem, który zrobił coś dziwnego z jej sercem.

Kiedy z niej nie drwił, miał ładny uśmiech. Promienny i niemal chłopięcy, w rodzaju tych, które pisarze banałów opisywali jako uśmiech rozświetlający pokój. Ujął delikatnie w dłonie jej twarz i zaczął kciukiem gładzić jej kość policzkową. Wtedy Victoria odwróciła role i znalazła się nad nim, by móc go pocałować.

Bardzo rzadko milczała. Bycie prawniczką oznaczało umiejętność błyskawicznego reagowania, a ona reagowała najszybciej, gdy po przeciwnej stronie siedział Owen. Teraz jednak jej zdolności ją zawiodły, kiedy patrzyła w jego oczy, więdła każda cięta riposta. Nigdy nie widziała go takiego szczerego i otwartego, a jednocześnie unoszącego się na krawędzi bezbronności. A potem się w niej znalazł, wbijał palce w jej uda, gdy się na niego opuszczała.

Było jej dobrze, właściwie to za dobrze jak na to, co miało z tego wyjść, więc zmusiła się do ignorowania swojego trzepoczącego serca, gdy patrzyła na niego z góry. Zaciskała biodra, nieubłaganie pędząc ich oboje w kierunku szczytu. Czuła na skórze jego ciężkie spojrzenie, gdy się pieściła, jego penis wypełniał ją tak doskonale, że doszła dość szybko, z głośnym jękiem, który sprawił, że on jęknął również. Przetoczyła się przez nią przyjemność, każda fala roziskrzona przez sposób, w jaki się w niej poruszał, głębiej i głębiej, a potem zaczął pulsować i doszedł z głośnym westchnieniem, które poczuła całą sobą.

Znieruchomiała, jego dłonie trzymały ją w talii, pozwoliła ciemnym włosom opaść do przodu. Owen podniósł rękę i odgarnął je, czule ujął jej policzek, a Victoria uznała, że nadeszła odpowiednia chwila. Doskonale wiedziała, kiedy sprawa balansuje na ostrzu noża, kiedy jeden fałszywy ruch decyduje o zwycięstwie lub porażce, kiedy sędzia jest gotów odrzucić sprawę lub potwierdzić jej ogromne zwycięstwo. Wiedziała, jak obrócić te chwile na swoją korzyść, dzięki czemu przed dwudziestymi dziewiątymi urodzinami pracowała już w charakterze radczyni prawnej w dużej korporacji. Rozpoznanie odpowiedniego momentu i wykorzystanie go na swoją korzyść było jej specjalnością. I właśnie ten moment bezsprzecznie nadszedł.

Mogłaby się pochylić i pocałować go, na co miała ochotę, ale potem niewątpliwie położyłaby się obok niego, on przyciągnąłby ją bliżej ramieniem, a ona oparłaby policzek na jego piersi, w miejscu nad walącym sercem. I pewnie by odpłynęła, ukołysana orgazmem i uspokajającym biciem jego serca, i obudziłaby się nazajutrz rano w ramionach Owena Pohla, nie mając dostatecznie silnego kaca, by zrzucić winę na alkohol. Nastąpiłoby niezręczne pożegnanie i prawdopodobnie wysłałby jej SMS-a, żeby upewnić się, że wróciła bezpiecznie do domu, bo mimo jej pogardy dla niego był raczej typem, który starał się przynajmniej sprawiać wrażenie, że mu zależy.

Ale mogła też wyjść teraz i zachować resztki godności. Mieli ustalone status quo, a odejście pozwoliłoby zachować tę równowagę. A ponieważ Victoria zawsze wybierała godność ponad wszelkie miękkie dźwięki, jakie wydawało jej serce, wyprostowała się. Owen się z niej wysunął i ta część jej, która szeptała „nie wychodź”, miała lekkie poczucie straty, ale reszta – ta, która trzymała ją w ryzach – powiedziała jej, że dokonuje właściwego wyboru.

Victoria usiadła na brzegu łóżka i podniosła stanik, podczas gdy on wyrzucił prezerwatywę. Potem przejechał dłonią po jej kręgosłupie i przetoczył się na bok.

– Zostań – poprosił ochrypłym od seksu głosem, który niemalże kazał jej rozważyć jego propozycję.

Ale myśl o obudzeniu się obok niego i zobaczeniu zirytowanego wyrazu jego twarzy – a nie oszołomionego po orgazmie tak jak teraz – tylko utwierdziła ją w przekonaniu o słuszności swojej decyzji. Na sali sądowej przeżyła wystarczająco dużo zaczepek z jego strony, by doskonale wiedzieć, jak to się skończy, a pod swoją elegancką powłoką była o wiele bardziej delikatna, niż przypuszczał.

– Ta, jasne – odparła więc sarkastycznie.

Zaryzykowała spojrzenie przez ramię i widziała, jak jego twarz się zamyka. Prawie poczuła wyrzuty sumienia, ale wtedy on zaśmiał się szczekliwie.

– Przepraszam za założenie, że zrobiłabyś coś tak plebejskiego jak przytulanie się po seksie, Wasza Wysokość – powiedział tonem, który zawsze załaził jej za skórę.

– Pieprz się. – Znalazła majtki i założyła je.

– Właśnie to zrobiłem, ale za piętnaście minut mógłbym znów cię obsłużyć.

Zajęła się wkładaniem sukienki, żeby go nie walnąć. Powinna była wyjść z baru w chwili, gdy zaproponował jej drinka, ale zrobiła się dość sentymentalna po kolejnej sprawie zakończonej na korzyść jej firmy. Jednak nawet stanie się sentymentalną po wypiciu za dużej ilości martini było lepsze niż to. Dokończyła ubieranie i założyła szpilki. Przez cały ten czas Owen leżał na plecach z rękami pod głową.

– Nawet nie odprowadzisz mnie do drzwi, prawda? – warknęła, choć w ten sposób zapewniła mu zdecydowanie za duże pole manewru do kolejnej dyskusji. Ale walka z Owenem przychodziła jej tak naturalnie jak oddychanie i przez sekundę obawiała się, że osuwają się w coś łagodniejszego.

– Na pewno wiesz, gdzie są drzwi. Tylko nie wypuść kota – powiedział, już nią znudzony. Sięgnął po telefon i jego twarz rozświetliła niebieska poświata. Ten dupek jak gdyby nigdy nic wszedł na media społecznościowe – tak jakby przed chwilą nie widziała jego miny podczas orgazmu.

Stanęła w drzwiach i rozważała wylanie potoku obelg, które spaliłyby go na popiół, ale to oznaczałoby przedłużenie tego dialogu, a ona i tak za bardzo już opuściła gardę. Wyszła więc z jego sypialni i zeszła po schodach do tylnych drzwi, gdzie leżała jej torebka rzucona na stertę butów, worków z kocim żwirkiem i starej opony rowerowej. Co za pieprzony bałagan, pomyślała, wściekle włączając aplikację do poszukiwania transportu. Na szczęście samochód miał przyjechać już za dwie minuty, więc wyszła na zewnątrz, żeby poczekać, wdzięczna za ciepłe letnie powietrze.

Z założonymi rękami przechadzała się przed bungalowem Owena z lat trzydziestych, powstrzymując się przed spojrzeniem w górę na okno poddasza i sprawdzeniem, czy nadal się u niego świeci. Ściskała w palcach telefon, rozpaczliwie sprawdzając trasę swojego kierowcy, na chwilę przycupnęła na murku przy chodniku. Ale potem zerwała się z miejsca i znowu zaczęła chodzić tam i z powrotem przed jego domem niczym króliczek Energizera, aż wreszcie podjechał jej samochód.

Bezpiecznie usadowiona na chłodnym tylnym siedzeniu, otworzyła aplikację Twitter. Normalnie zobaczyłaby powiadomienie od Luke’a, gdyby ten do niej napisał, ale przez kilka ostatnich godzin działała na czystej adrenalinie i alkoholu i mogła coś przeoczyć.

Ale nie, nie czekały na nią żadne nowe wiadomości. Zmarszczyła nos, bo Luke prawie zawsze wysyłał jej wiadomości wieczorem. Głupio było czuć się rozczarowaną, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co właśnie zrobiła, ale i tak trochę posmutniała. Czekała na ich nocne pogawędki, anonimowość pozwalała jej na bycie z nim bardziej szczerą niż kiedykolwiek z kimkolwiek. W dodatku wiadomość od Luke’a byłaby mile widzianym odwróceniem uwagi od utrzymującego się na jej skórze zapachu Owena, piżmowego, męskiego i o wiele bardziej pociągającego, niż chciała to przyznać. Samochód wjechał na autostradę, przed Victorią jaśniała panorama Minneapolis, a na jej telefon przyszło nowe powiadomienie z Twittera.

Poczuła znajomą iskrę ekscytacji i od razu otworzyła wiadomość.

@Lukekotpodwórkowy

Też tak miewasz, że czasami idzie naprawdę, naprawdę dobrze, wręcz niemożliwie dobrze, a potem wszystko idzie w diabły? Bo właśnie tak mam.

Rozumieli się tak dobrze, że czasami aż nieswojo się czuła. Miewali takie dni, kiedy byli tylko odrobinę skrzywionymi odbiciami w lustrze.

@Noraephronbyłageniuszką

Właściwie to tak. Chociaż dzisiaj zaczęło się kijowo, potem niespodziewanie zrobiło się lepiej, a na końcu wszystko trafił szlag.

@Lukekotpodwórkowy

Kuźwa, przykro mi.

Przynajmniej miewamy razem gówniane dni, co nie?

Siłą rzeczy się uśmiechnęła. Za każdym razem, gdy Luke wysyłał wiadomości, jej dzień stawał się odrobinę milszy. Rozsiadła się wygodniej i zaczęła pisać.

Owen przekręcił kurek prysznica i zimna woda zaszumiała, rozpryskując się na kafelkach, zanim się rozgrzała. Już miał wejść do kabiny, gdy jego leżący na blacie telefon zawibrował. Wiadomość od Nory.

@Noraephronbyłageniuszką

O co chodzi z tym wszechświatem?

Czy spiskuje przeciwko nam?

@Lukekotpodwórkowy

Myślę, że tak.

Dzięki Bogu mamy siebie, nie?

Wszedł pod gorącą wodę i zamknął oczy. Ten dzień nie poszedł po jego myśli. Miał się spotkać z potencjalnym klientem na drinku w Whistle and Plum, ale dostał maila z odwołaniem spotkania dokładnie w chwili, w której barman podał mu drinka. Powinien był wrócić do domu, ale kiedy zauważył jedyną w swoim rodzaju Victorię Clemenceaux, siedzącą ponuro nad połową kieliszka martini, zmienił zdanie.

Tak, to było małostkowe z jego strony, ale lubił ją denerwować. Miała tak perfekcyjną fasadę, od wyprostowanych, ciemnych włosów – o których wiedział już, że w dotyku są bardziej miękkie niż jedwab, i ta wiedza była dla niego dość niewygodna – po idealnie wypielęgnowane paznokcie. Nic nigdy nie drażniło Victorii; ani sprzeciw wobec jej linii przesłuchań, ani reprymendy ze strony sędziów, ani nagła burza w upalny letni dzień. Nic poza, jak się okazało, nim. Bardzo wcześnie odkrył swój talent do załażenia jej za skórę i nadal ją antagonizował, częściowo dlatego, że lubił jej ogień, a częściowo dlatego, że w głębi duszy był jednak trochę kutasem.

Powinien sobie pójść, ale zamiast tego oparł się o bar obok Victorii, prowokował ją tak długo, aż odwarknęła, a potem kupił jej drugiego drinka, bo nigdy nie wiedział, kiedy w porę się wycofać. I jakoś przeszli od warczenia na siebie w barze do namiętnych pocałunków w obskurnym korytarzu do łazienki, a stamtąd była już krótka droga do wezwania taksówki i wylądowania w jego łóżku.

Początkowo uznał, że da sobie radę, ale kiedy zobaczył Victorię rozłożoną na poduszce, z zamglonymi oczami i ustami spuchniętymi od jego pocałunków, zdał sobie sprawę, że przestaje to wszystko rozumieć. W zobaczeniu nieprzejednanej Victorii w chwili, w której traciła nad sobą kontrolę, było coś niesamowicie potężnego, co sprawiło, że jego serce zaczęło wyprawiać jakieś dziwne rzeczy.

Za możliwość podziwiania tego widoku został przeklęty i oczywiście był na tyle głupi, by myśleć, że to oznacza zmianę w ich relacji. I oczywiście był też na tyle głupi i sentymentalny, by pomyśleć, że Królowa Lodu zechce spędzić z nim noc, a nie przelecieć go i sobie pójść. Udawał obojętnego najlepiej, jak potrafił, ale w momencie, gdy trzasnęły za nią drzwi wejściowe, zmusił się do wyjścia z łóżka i wzięcia prysznica, bo inaczej po prostu leżałby, wdychały jej zapach i miałby coraz bardziej gówniane samopoczucie.

Przynajmniej miał Norę. Nie do końca rozumiał, co dokładnie go z nią łączy, przecież znał tylko jej nicka i ogólną lokalizację, wiedział jednak, że to było realne bardziej niż to, co właśnie stało się z Victorią. Nora była ciepła i zabawna, i choć miała w sobie podobną surowość, co Victoria, jej dowcip był zaprawiony humorem i życzliwością, cechami zupełnie obcymi pani mecenas. Poza tym Nora wspomniała kiedyś o tym, że dorastała w biedzie z wychowującą ją samotnie matką – wyobraź sobie mniej eleganckie Kochane kłopoty, napisała kiedyś – a Victoria pochodziła najwyraźniej z bogatego środowiska. Jej ubrania często były ładniejsze i lepiej skrojone niż Ashley, a macocha Owena przecież nigdy na sobie nie oszczędzała. Do tego dochodzi jeszcze stanowisko w Smorgasbord, jednej z największych sieci spożywczych średniej klasy w Stanach Zjednoczonych, które Victoria otrzymała zaraz po ukończeniu szkoły prawniczej, co było niemożliwe bez znajomości wśród odpowiednich ludzi. Mógł powiedzieć, że Victoria dorastała w rodzinie bogatej co najmniej tak samo jak jego, o ile nie bogatszej.

Owen pozwolił, by gorący strumień biczował go po łopatkach, pragnął zatrzeć wspomnienie zębów i paznokci Victorii na swojej skórze. Sięgnął po szampon, zawahał się, a potem przeklął sam siebie za to, że jest tak kretyńsko sentymentalny i nie chce jej z siebie zmyć. A przecież to była Pieprzona Victoria Clemenceaux, a nie ktoś, kogo naprawdę lubił. Była zimna, zachowywała się jak robot i pewnie, może i chciałby zrobić z nią jeszcze kilka rzeczy, ale były one związane wyłącznie z seksem, a nie uczuciami.

Zastanawiał się, czy powinien delikatnie poruszyć z Norą kwestię ponownego spotkania, mimo że ona stanowczo odrzuciła go za pierwszym i jedynym razem, kiedy próbował. Ciekawiło go, czy ona martwi się, że nie uzna jej za atrakcyjną, i rozważał wyznanie, że ma w dupie jej wygląd, ale potem zdał sobie sprawę, że równie dobrze mogło być odwrotnie i ona martwi się, że to on nie jest atrakcyjny. A może wcale nie jest tym, za kogo się podaje, i zakochał się w cisgenderowym mężczyźnie, co w sumie może nie stanowiłoby dla niego jakiegoś wielkiego problemu, ale w miarę możliwości chciałby się tego o sobie dowiedzieć. Sprawę mogłaby rozwiązać zwykła wymiana selfie, ale to byłoby złamanie jej zasady anonimowości, więc musiał zadowolić się po prostu wiedzą, że gdzieś tam istnieje kobieta o imieniu Nora, która zna go lepiej niż on sam siebie.

Po prostu nigdy jej nie spotkał.

Wiadomości prywatne do: Luke @Lukekotpodwórkowy

@Noraephronbyłageniuszką

Przerabialiśmy już najbardziej żenujące chwile? Mam wrażenie, że tak, ale wydaje mi się też, że pamiętałabym o wyśmiewaniu się z twoich historii, a tego nie pamiętam.

@Lukekotpodwórkowy

Moja najbardziej żenująca chwila miała miejsce prawdopodobnie na studiach, kiedy upiłem się i próbowałem udowodnić ładnej dziewczynie, że jestem supergwiazdą hokeja. Nie jestem, a do tego okazało się, że po pijaku kiepsko jeżdżę na łyżwach. Krótko mówiąc, mam teraz koronę na jednym z przednich zębów

@Noraephronbyłageniuszką

OMG

Płakałeś? Bo ja bym może płakała.

@Lukekotpodwórkowy

NIE

No dobra, może trochę

Rozdział 2

Jedną z wielu dobrych rzeczy w pracy Victorii – oprócz pensji – było to, że nie musiała zbyt często widywać Owena Pohla. Był dla niej prawdziwym utrapieniem, ale o ile któryś z jego licznych pozwów nie przebrnął przez kolejne warstwy biurokracji, rzadko miała z nim do czynienia. Byłoby jeszcze łatwiej, gdyby się z nim potajemnie nie zgadzała, ale to nie miało żadnego znaczenia. Do jej zadań należała Smorgasbord Corporation przed pozwami sądowymi, kropka, niezależnie od jej osobistych opinii. Smorgasbord był ogromną firmą, która opanowała rynek nie supertanich, ale też nie zbyt drogich artykułów spożywczych w Stanach Zjednoczonych, i dobrze jej płaciła, aby mieć pewność, że żaden pozew złożony przeciwko korporacji nie trafi do sądu. Smorgasbord był dumny ze swojej kompletnie niezasłużonej reputacji firmy świadomej społecznie. Nie, Victoria nie zmieniała świata, ale też nie poszła na prawo z idealistycznych pobudek, tylko po to, by zarabiać pieniądze.

Dorastała w na wpół koczowniczych warunkach, jej dzieciństwo upłynęło na przemieszczaniu się od jednego małego miasteczka w Minnesocie do kolejnego małego miasteczka w Minnesocie, podczas gdy matka łapała każdą pracę, jaką tylko zdołała znaleźć. Kimmy miała w zwyczaju zalegać z czynszem, mniej dlatego, że była nieodpowiedzialna, a bardziej, ponieważ biedę z reguły cholernie trudno się znosi. Czasami jej praca polegała na staniu przy taśmie w zakładzie pakowania mięsa lub pracy w charakterze kasjerki w Smorgasbord, a czasami na sprzątaniu obskurnych moteli tuż przy międzystanowej autostradzie. W rezultacie Victoria spędziła wczesne lata swojego życia w kiepskich mieszkaniach, podupadłych bliźniakach i od czasu do czasu w przyczepach kempingowych, gdzie zimą panował nie tylko chłód, ale i strach.

Nie chodziło o to, że Kimmy była złą matką. W rzeczywistości Victoria z sentymentem wspominała niektóre z ich najgorszych mieszkań, bo choć żyły w biedzie, jej życie zawsze było wypełnione ogromną ilością miłości. Ale Kimmy urodziła Victorię w szkole średniej, więc miała tylko dyplom jej ukończenia i trudno jej było znaleźć pracę zwłaszcza na preriach. Kimmy Clemmons zawsze chciała dla swojej córki czegoś więcej – do tego stopnia, że nadała jej nowe, fantazyjnie brzmiące nazwisko w nadziei, że dzięki temu wzniesie się ponad ich status klasy robotniczej – a Victoria starała się mieć dobre oceny w każdej z trzech szkół średnich, do których uczęszczała. Ciężko pracowała przez cztery lata studiów licencjackich, a następnie kolejne trzy w szkole prawniczej, zaciągając więcej kredytów, niż człowiek powinien kiedykolwiek spłacić. Najlepszym dniem w jej życiu było ukończenie szkoły prawniczej na Uniwersytecie Minnesoty, a promienna twarz jej matki w tłumie wszystko jej wynagrodziła. Każde ukłucie w kciuk od łatania podartych ubrań, które Kimmy znalazła dla niej w sklepie z używanymi rzeczami, każda noc nauki, każde pudełko makaronu z serem i hot dogami, ponieważ nie było ich stać na nic lepszego; gdy mama uśmiechała się w ten sposób, Victoria zapominała o wszystkich problemach.

Trafienie do Smorgasbord też było cholernie dobre. Victoria zarabiała teraz wystarczająco dużo, aby spłacić swoje pożyczki, opłacić czynsz za mieszkanie w centrum miasta i mieć pewność, że jej mama nigdy więcej nie będzie musiała uciekać z miasta przed powiadomieniem o eksmisji. Marzyła o tym, by pewnego dnia kupić dom, który Kimmy zawsze jej obiecywała – żółty dom z niebieskimi drzwiami i białą werandą z huśtawką – ale na razie zadowalała się comiesięcznymi wpłatami na konto oszczędnościowe w imieniu matki. Victoria pozwalała sobie na kilka zachcianek takich jak jedna para drogich butów co sześć miesięcy i wizyta w eleganckim salonie fryzjerskim co osiem tygodni, ale oszczędność pozostała. Nadal kupowała ubrania w sklepach z używaną odzieżą i sama je przerabiała, a jej jedynym drogim kosmetykiem do makijażu była paleta pomadek za pięćdziesiąt dolarów. W zestawie znajdowało się siedem różnych odcieni, więc ostatecznie i tak się opłacało. Niewielu z jej kolegów ze studiów prawniczych rozumiało jej surowe podejście do budżetu – większość z nich nazywała to skąpstwem – ale Victoria miała to w dupie. Ciężko pracowała, aby to wszystko osiągnąć, i jeszcze ciężej, aby wyglądać tak, jakby należała do tego świata.

Victoria nie wstydziła się swojej matki ani dzieciństwa, ale znała sposób myślenia bogatych ludzi. Jeśli tylko podejrzewali, że nie jesteś jedną z nich, szufladkowali cię do końca życia. Należało się więc do nich dopasować, a ona miała w tym wprawę. Dzięki umiejętności szycia i konsekwentnemu odmiawianiu bycia z kimkolwiek na tyle blisko, by musieć zaprosić go do domu, niewielu z jej kolegów ze szkoły średniej kiedykolwiek zorientowało się, jak bardzo była biedna. Co prawda czasami czuła się trochę samotna, a Kimmy zawsze próbowała zmusić ją do nawiązania prawdziwych przyjaźni, ale jeszcze przed ukończeniem czternastego roku życia Victoria miała już swój pancerz i mury ochronne. Jedynym miejscem, w którym opuszczała gardę, był internet, gdzie czuła się bezpieczna i całkowicie anonimowa. To właśnie tam znalazła przyjaciół i pozwalała sobie na bycie sobą.

Victoria szła długim korytarzem na dwudziestym siódmym piętrze Smorgasbord Corporate. Wyjęła już klucz od gabinetu, gdy zza rogu wyszedł Gerald. Ten szczupły, spokojny mężczyzna z siwiejącymi wąsami – jej szef – był dość przyzwoitym facetem, choć wykazującym skłonność do unikania swoich dzieci i żony dzięki pracy w nadgodzinach. Przyzwoity, ale i tak beznadziejny.

– Nowy dodatek do dużego – ogłosił. – Szczegóły w skrzynce odbiorczej. To znowu nasz ulubiony wrzód na tyłku.

Victoria skrzywiła się ze współczuciem, ale jej żołądek natychmiast się skurczył. Minął już tydzień od jej nieprzemyślanego, napędzanego martini wybryku i miała nadzieję, że będzie miała więcej czasu na odetchnięcie od Owena. Może uda mi się zarzucić go papierologią, pomyślała, ale gdy tylko włączyła komputer i przeczytała szczegóły, wiedziała, że nie będzie miała tyle szczęścia.

Owen, mimo wszystkich swoich wad – a mogłaby wymieniać je całymi dniami – był bardzo kompetentnym prawnikiem. Nie brał byle jakich spraw – tylko takie, które z druzgocącą dokładnością mogłyby zaszkodzić fałszywie postępowemu wizerunkowi Smorgasbord. Umowy o pracę zawierane przez Smorgasbord z pracownikami handlu detalicznego były zgodne z prawem w najściślejszym tego słowa znaczeniu, ale delikatnie mówiąc, bazowały na wyzysku. Prawo stało po stronie Victorii, ponieważ Smorgasbord nie szczędził wydatków na zatrudnianie lobbystów, ale po stronie Owena bardzo często stała moralność.

Niestety dla Victorii był to kolejny z takich przypadków. Owen sprzymierzył się z lokalną organizacją praw pracowniczych i wyraźnie odrobił pracę domową, zanim w zeszłym tygodniu został głównym adwokatem. Oznaczało to, że z pewnością zobaczy go ponownie, i to prawdopodobnie wcześniej, niżby chciała. Westchnęła i przetarła oczy ze zmęczenia.

Owen nigdy nie musiał na nic pracować i nienawidziła go za to. Plotka głosiła, że miał ogromny fundusz powierniczy uruchomiony po ukończeniu przez niego dwudziestego piątego roku życia, a ona założyłaby się o duże pieniądze, że nigdy nie spędził sześciu godzin po szkole, śmierdząc frytkami i szorując grill po smażeniu burgerów. Mógł sobie pozwolić na branie tych drobnych, ciągnących się w nieskończoność spraw przeciwko takiemu gigantowi jak Smorgasbord, ponieważ pieniądze dosłownie nic dla niego nie znaczyły. Nie miał też kredytów do spłacenia ani rodziny na utrzymaniu. Gdyby nie fakt, że miała mu za złe, iż dzięki przyjściu na świat w odpowiedniej rodzinie mógł robić, co mu się żywnie podobało, niemal podziwiałaby jego zaangażowanie w altruizm.

Ale na razie nie mogła zrobić nic poza zabraniem się do pracy. Zanurzyła się w znajomą rutynę zwyczajnego dnia pracy. Za kilka tygodni miała spotkanie, na którym zamierzała nawiązać współpracę z organizacją Sprawiedliwość Reprodukcyjna dla Osób Posiadających Macice 5k. W tak konserwatywnej korporacji trudno byłoby przekonać kogokolwiek do współpracy. Chciała jednak przynajmniej spróbować, choćby dla własnego sumienia. Czytała akta, pisała raporty, przygotowywała prezentację na 5k i piła kawę tak długo, aż ta stanowiła osiemdziesiąt procent masy jej ciała, po czym zjadła długi lunch na skwerze, wygrzewając się w słońcu.

Lunch był punktem kulminacyjnym jej dnia z wielu powodów, nie tylko dlatego, że to właśnie wtedy ona i Luke mieli kilka minut na rozmowę. Nie do końca wiedziała, czym się zajmował, podejrzewała jednak, że siedział w branży pokrewnej do prawa. Może polityka albo lobbing. Czasami brzmiał po prostu jak prawnik, ale w jego słowach był liryzm, który studia prawnicze zawsze starały się wybić studentom z głowy. Niezależnie od tego, czym się zajmował, podejrzewała, że jest w tym bardzo dobry, ponieważ miał tyle sprytu, że zmusił ją do złamania jednej z jej najważniejszych internetowych zasad: żadnych facetów.

Victoria wprowadziła tę zasadę po zbyt wielu interakcjach na Twitterze, które zakończyły się groźbami śmierci, gwałtu, zdjęciami kutasów w wiadomościach prywatnych lub wszystkimi naraz. Jej konto na Twitterze zyskało dość dużą popularność głównie dlatego, że miała skórę słonia i zwyczaj wdawania się w gównoburze z zadowolonymi z siebie osiłkami, co dziwnym trafem było biletem w jedną stronę do popularności na Twitterze, a także dobrym sposobem na odreagowanie utajonej agresji. Zdobyła wielu przyjaciół online dzięki śmianiu się z głupich memów i wspólnego pochylania nad prowokującymi do myślenia artykułami. Ale przyjaźniła się wyłącznie z kobietami, ponieważ jej interakcje z mężczyznami niemal zawsze kończyły się źle. Więc kiedy pewnego dnia @Lukekotpodwórkowy pojawił się w jej wzmiankach, brodząc w szambie obrzydliwości, by ochrzanić niektórych braci Gamergate, była zaskoczona i zadowolona, widząc, jak ktoś inny przejmuje pałeczkę. Nie pamiętała nawet, o co dokładnie chodziło w tej kłótni; jej wątek stał się viralem, co przyciągnęło standardową mieszaninę białych supremacjonistów, mizoginów i obleśnych mężczyzn, którzy po prostu musieli pedantycznie ją poprawiać w jakichś szczegółach, a potem pojawił się on, przezabawnie sprowadzając każdego z nich na ziemię. Ani razu nie próbował być jej białym rycerzem i wyciągnąć od niej podziękowania za pomoc, po prostu po cichu do niej dołączył, by zmusić ich do poddania się. Śledziła jego konto przez dobre dwa tygodnie, aby upewnić się, że nie jest jakimś oblechem, ale wydawał się raczej liberalnym ćpunem politycznym, który za bardzo lubił swojego kota. Nawet jego zdjęcie profilowe i zdjęcie w tle na Twitterze przedstawiały jego kota wyglądającego na niezadowolonego w śmiesznych kostiumach Świętego Mikołaja i Jedi. Gdy tylko przeszedł jej Test Oblecha, zaczęła go obserwować, łamiąc zasadę Żadnych Facetów Cis poza Linem Manuelem Mirandą po raz pierwszy i jedyny, odkąd ją ustanowiła.

Później rozmawiali ze sobą częściej, ale tylko publicznie. Odpowiadała na jego tweety, a on na jej, a pewnej nocy, po dwóch kieliszkach wina i odkryciu, że nienawidzi Westworld tak samo jak ona, zrobiła coś nie do pomyślenia: napisała do niego wiadomość prywatną.

Po kilku tygodniach rozmawiali ze sobą codziennie. Najpierw tylko wieczorami, po pracy, potem także w przerwach na lunch. Ostrożnie strzegła swojej tożsamości – nazywał ją Norą i pozwoliła mu wierzyć, że mieszka w Chicago, o czym często wspominała publicznie, aby jeszcze lepiej chronić się przed wariatami – i zanim zaufała mu na tyle, by powiedzieć prawdę, odkryła, że wcale nie chce tego robić.

Anonimowość ich wiadomości pozwoliła jej powiedzieć mu rzeczy, które ledwo mówiła sobie. Zastanawiała się nad ewentualnym spotkaniem z nim – gdyby to zaproponował – by sprawdzić, czy na żywo łączy ich ta sama chemia, ale bała się, że się nie dogadają i straci swoje najlepsze ujście emocji. Tak więc pozostali anonimowi, nawet jeśli jakaś część jej zastanawiała się, czy możliwe jest coś więcej.

Luke, kot Owena i źródło nicka na Twitterze, wskoczył mu na kolana i zaczął żałośnie miauczeć, domagając się uwagi.

– Cicho, Rogue Leaderze – powiedział pieszczotliwie.

Nie pamiętał, kiedy ostatni raz użył prawdziwego imienia swojego kota, bo wolał używać szerokiej gamy przezwisk pochodzących z Gwiezdnych wojen. Doprowadzało to jego ojca do szału, ale to była tylko wisienka na torcie. W zamyśleniu podrapał koci łeb, zamknął pocztę elektroniczną i otworzył przeglądarkę. Miał dziś spotkanie z klientem, ale jedną z zalet prowadzenia firmy było to, że mógł sam ustalać swój harmonogram. Oznaczało to również swobodę sprawdzania Twittera dokładnie o dwunastej trzydzieści pięć, kiedy to Nora zwykle zaczynała przerwę na lunch. I co do minuty w jego skrzynce odbiorczej pojawiła się wiadomość od niej.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 3

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 24

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

O autorce

O autorce

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:I Love You, I Hate You

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Agnieszka Sabak Korekta: Katarzyna Kusojć Projekt okładki i grafik: © Ewa Popławska

Copyright © 2021. I LOVE YOU, I HATE YOU by Elizabeth Davis

Published by arrangement of Brower Literary & Management Inc., USA and Book/Lab Literary Agency, Poland.

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Emilia Skowrońska, 2023

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-659-1

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Karol Ossowski