Hitra - Samuel Bjørk - ebook
NOWOŚĆ

Hitra ebook

Bjork Samuel

4,5

89 osób interesuje się tą książką

Opis

Wciągający jak nigdy i trzymający w napięciu międzynarodowy bestseller Ośmioletni chłopiec znika bez śladu na wyspie Hitra u wybrzeży Trøndelagu. Trzy lata później policjantka śledcza Mia Krüger wraca na Hitrę, gdzie kiedyś próbowała odebrać sobie życie. Pogodzona z przeszłością, nie pragnie już śmierci. Postanawia jednak, ku niezadowoleniu Holgera Muncha, opuścić policję. Pewnego dnia dziewczynka mieszkająca na wyspie prosi Mię o pomoc – błaga, by była policjantka pomogła jej odnaleźć zaginionego przed laty przyjaciela. I Mia, niejako wbrew sobie, zaczyna pościg. Kiedy na Hitrze zostaje odnalezione ciało brutalnie zamordowanej szesnastolatki, z imieniem ośmioletniego chłopca zapisanym krwią, Munch razem z Mią rozpoczynają śledztwo, które okazuje się bardziej zawiłe, niż mogli się spodziewać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 462

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (19 ocen)
11
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka. fabula I akcja wciagaja
10
Korulcia

Nie oderwiesz się od lektury

Wszystkie książki Bjorka są świetne. I ta również świetna
00
justynaski

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] „Hitra” to czwarty tom serii (ale piąty w uniwersum) z detektywami Mią Krüger i Holgerem Munchem norweskiego autora Samuela Bjørka, ale bez problemu można czytać ją jako powieść całkowicie osobną. A historia przenosi nas na tytułową wysepkę Hitrę, gdzie właśnie doszło do zbrodni po raz drugi - trzy lata temu zaginął tam chłopczyk, teraz zamordowano nastolatkę. Dwójka śledczych wraz z lokalną policją ma szybko zająć się tą sprawą, w sumie jak najszybciej, bo zaraz wyspa przeżyje najazd dziennikarzy z okazji ślubu w rodzinie okolicznych milionerów. Historię poznajemy z kilku punktów widzenia, nie tylko śledczych, ale i zwykłych mieszkańców, którzy zapewniają nam solidny przekrój społeczności - od 11letniej dziewczynki po dosyć wiekową panią. I tak przyglądamy się tym życiom, pozornie całkowicie normalnym, a jednak każda z postaci walczy z jakimiś problemami. W tej normalności życia jest jakiś urok, coś nam bardzo bliskiego, coś co sprawia, że kibicujemy postaciom i ...
12

Popularność




Hitra

Copyright © Samuel Bjørk 2023

Published by agreement with Paloma Agency

Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2024 for the Polish translation by Milena Skoczko-Nakielska

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autora: © Harald Øren

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Joanna Habiera, Iwona Wyrwisz, Aneta Iwan

ISBN: 978-83-8230-724-5

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2024

1SOBOTA

1

DOROTHEA KROGH SIEDZIAŁA na werandzie pomalowanej na biało plebanii i uśmiechała się do światła połyskującego na morzu u wybrzeży Eaholmen. To było fantastyczne lato na Hitrze. Chyba jak dotąd najlepsze. Negatywne głosy przekonywały, że zmiany klimatu dają się już we znaki. Że na świecie robi się coraz cieplej. Że niedługo będzie potrzebna nowa arka Noego, ale Dorothea Krogh przestała się już w nie wsłuchiwać. Chociaż głosy to za dużo powiedziane. W zasadzie chodziło o Norę Strand, wiecznie niezadowoloną kościelną, która właśnie złożyła jej wizytę. Dorothea nie znała drugiej tak negatywnej osoby. Stara panna, wiecznie niezadowolona ze wszystkiego, a teraz oczywiście z nowej nastawy ołtarzowej.

– Sponsoring w kościele? Od kiedy to kapitał decyduje o Bogu?

Dorothea nawet się z nią zgadzała, ale wiedziała również, że kościół wymaga remontu. Nowego dachu. Nowej warstwy farby. Środki, które otrzymywali od państwa, nie wystarczały na wiele. Dar od lepiej sytuowanej części wspólnoty parafialnej? A cóż to szkodzi?

Hitra. Piękna wyspa u wybrzeży Trøndelagu, gdzie mieszkała przez całe swoje życie. Wśród natury, która wciąż zapierała jej dech w piersiach. Wystarczył sam zapach. Algi i wodorosty. Fale uderzające o brzeg. Jakby Bóg zgromadził to, co miał najlepszego, i stworzył miejsce, które miało być niebem na ziemi. Światło. Morze. Nagie skały. Smagane wiatrem drzewa. Azyl, raj, w którym teraz panowało lekkie zamieszanie. Owszem, życie w ich małej wyspiarskiej społeczności zostało lekko zakłócone. Przez rodzinę, której wiodło się wyjątkowo dobrze i która posiadała więcej pieniędzy niż niemal cały ich kraj razem wzięty.

Henry Prytz.

Założyciel i właściciel spółki Royal Arctic Salmon. Kiedyś zwykły wiejski chłopak, teraz multimiliarder, jeden z najbogatszych ludzi na świecie – łososiowa przygoda u wybrzeży Trøndelagu. Nie wszyscy uważali, że to sprawiedliwe.

– Jeszcze im mało? Teraz zamierzają stać się właścicielamikościoła?

Dorothea pokręciła głową i poczuła irytację na myśl o tej beznadziejnej, negatywnie usposobionej kościelnej, która wpadła do niej z niezapowiedzianą wizytą i zmąciła spokój tego pięknego dnia. Nie, Dorothea nie zamierzała się tym przejmować. Starsza pani wstała i sprzątnęła filiżanki po kawie i paterę z ciasteczkami. Zegar przy oknie wskazywał za kwadrans jedenastą. Za wcześnie na kieliszek porto? Nie, oczywiście, że nie. Teraz sama o tym decydowała, odkąd stary pastor wrócił do domu Pana. Zaniosła butelkę i mały kieliszek z powrotem na palące słońce. I właśnie wtedy na stole zawibrował jej telefon komórkowy.

Wielkie nieba!

Nie dadzą człowiekowi ani chwili spokoju!

A ona już sobie przygotowała krzyżówki.

Westchnęła i nacisnęła zielony przycisk.

– Dorothea, słucham?

– Może pani tu przyjść?

Nowy pastor brzmiał tak samo jak zawsze. Zdenerwowany, zmartwiony, być może bardziej niż zwykle. Gdy spotkała go po raz pierwszy, pomyślała, że pastorzy są przecież po to, by uspokajać ludzi, a nie dokładać im jeszcze większych zmartwień. Ale kiedyś mu przejdzie. Był młody i z miasta. Kilka lat życia na wsi i się uspokoi. Chociaż nadal, po prawie roku, sprawiał wrażenie małego chłopca, który nie wie, co ze sobą począć.

– Musi pani tu przyjść. Coś się stało…

– Kury znowu uciekły? Wie pastor, że mogą sobie tutaj spokojnie biegać? Wrócą, kiedy same zechcą.

– Co? Nie, nie! Nie o to chodzi. To ten nowy ołtarz. Sama pani musi to zobaczyć. Jest pani w domu? Może pani tu przyjść?

Starsza pani znowu westchnęła i odstawiła porto.

– Teraz?

– Tak. Może pani?

– Czy to nie może zaczekać do wieczora?

– Nie, nie! Moim zdaniem to kara. Z niebios. A mówiłem, że nie powinniśmy przyjmować tego daru…

Młody pastor brzmiał tak, jakby zaraz miał się rozpłakać.

– Proszę dać mi dwie minuty.

– Świetnie. Jestem w zakrystii.

– Zaraz przyjdę.

Dorothea Krogh sprzątnęła butelkę i kieliszek ze stołu i poszła do przedpokoju po słomiany kapelusz. Najwyraźniej to nie był dzień przeznaczony na odpoczynek. Najpierw zgorzkniała kościelna, a teraz nerwowy młody pastor. Może najwyższy czas to zrobić? Wyprowadzić się stąd do mieszkania dla emerytów, które zaproponowano jej w Fillan1?

Tak, powinna to poważnie przemyśleć.

Właśnie wyszła na schody, gdy nagle zauważyła postać stojącą na cmentarzu. Na jej widok skuliła się w sobie.

O nie.

Czy to dziś?

Rzuciła okiem na telefon.

16 lipca.

Oczywiście.

Dorothea właściwie nie chciała na to patrzeć, ale nie mogła się powstrzymać.

Anita Holmen.

Matka.

Przed pustym grobem.

Trzy lata temu.

Tutaj, na bezpiecznej Hitrze.

Jej syn miał wrócić na rowerze do domu od przyjaciela i od tamtej pory nikt go nie widział.

Jonathan Holmen.

Ośmiolatek.

Dorothea poczuła wstyd.

Wstydziła się, że nigdy wcześniej tego nie zrobiła.

Nie podeszła, żeby z nią porozmawiać.

Stracić syna?

Do czego to doszło?

Pochodziła z Trøndelagu i nauczyła się nie mieszać w prywatne sprawy innych ludzi, ale wszystko miało swoje granice.

Trzy lata?

Jak kamień w wodę?

Nie, to się nie mieści w głowie.

Dorothea Krogh włożyła słomkowy kapelusz i szybkim, zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę cmentarza.

2

MIĘ KRÜGER JAKzwykle obudziły wrzaski mew, lecz tym razem wszystko było inne. Poprzedniego wieczoru ciemnowłosa policjantka śledcza z jednostki do spraw zabójstw siedziała na skale, spoglądając na otwarte morze, i nie mogła zrozumieć, co się z nią stało. To, co zobaczyła w starym białym domu, który kupiła na tej odległej wyspie, zszokowało ją. Moje dawne ja. Walcząc z nudnościami, posprzątała mały salon. Tabletki w różnych kolorach i kształtach. Niektóre od lekarzy, inne z miejsc, o których wolałaby zapomnieć. Puste, brzęczące butelki na podłodze i blatach kuchennych. Jednak największy ból sprawił jej widok kalendarza. Data, którą zakreśliła. 21 kwietnia. Tego dnia miała umrzeć. Skończyć z tym wszystkim. Znowu spotkać się ze swoją siostrą bliźniaczką, Sigrid, która odeszła z tego świata dziesięć lat temu w brudnej piwnicy w Oslo, z igłą wkłutą w ramię. Wszyscy odeszli. Mama, tata. Babcia, która była tak bardzo do niej podobna, która rozumiała ją lepiej niż ona sama. Widzisz rzeczy, których inni nie widzą, prawda, Mio? Cała rodzina. Wszyscy umarli. I do tego cała nędza świata. Policjantka śledcza z elitarnej jednostki. Podwładna Holgera Muncha. Mariboesgate 13. Same najpoważniejsze sprawy. Jej odpowiedzialność. Wszystkie nieszczęścia świata. Na jej barkach.

Ale już nie.

Mia odsunęła na bok cienką letnią kołdrę i przeszła ostrożnie po trzeszczącej podłodze poddasza. Łagodny wiatr poruszał zasłonami. Siedem tygodni temu złożyła wymówienie z pracy i od tego czasu była tutaj. Sama. Na Edøi. Na swojej własnej wyspie. Z Hitry rejs łodzią zajmował kilka minut. Słońce stało wysoko na niebie, a idealnie przejrzysta woda połyskiwała spokojnie za nagimi skałami. Gdy była tu poprzednim razem, nic z tego nie zauważyła. Naćpana. Znieczulona. Odcięta od świata. Odliczała dni w kalendarzu. Powrót tutaj był dla niej szokiem. Chłonęła otoczenie wszystkimi zmysłami. Czyste ciało. Głowa znowu na swoim miejscu. Ucisk w żołądku również powoli znikał. Nie wiedziała nawet, że nosi w sobie taki ciężar.

Widzisz rzeczy, których inni nie widzą, prawda, Mio?

Przeszła spokojnie do łazienki i zmusiła się do tego, by stanąć przed lustrem. Trochę ponad rok temu również tak stała. Z mgłą przed oczami. Z długimi, ciemnymi włosami opadającymi luźno na policzki. Chuda, zbyt krucha, prawie martwa. Liczyła swoje obrażenia. Te fizyczne, po dziesięciu latach pracy w policji. Brak paliczków w małym palcu u ręki. Szrama nad lewym okiem.

Ostrożnie odwinęła bandaż z biodra i z ulgą odnotowała, że rana wygląda dużo lepiej. Jej ostatnia sprawa. Stalker. Strzelił do niej z bliska. Najpierw w łydkę, potem w biodro. Przybliżyła się do lustra, przyjrzała ranie. Blizna wyglądała dobrze. Za dzień lub dwa Mia będzie mogła zdjąć opatrunek. Nareszcie wykąpie się w morzu. Znowu zanurkuje. Tęskniła za tym, by się zanurzyć, odkąd przycumowała łódkę do pomostu. Własnego pomostu. Na własnej wyspie. Emocje były niemal zbyt silne. Mia Krüger nie płakała często, ale zbliżając się do cudownego domu, uroniła łzę.

Żyła.

Ale, cholera, mało brakowało.

Łut szczęścia.

Gdyby Munch nie przypłynął tu, żeby ją odszukać. Ze sprawą, która przywiodła ją z powrotem do Oslo.

Teraz lepiej.

Dużo lepiej.

Mia wysłała niebu nieme podziękowanie i weszła pod prysznic. Rozważała, czy nie zostać tu, nad morzem, trochę dłużej, jeszcze kilka tygodni, ale nie, przecież obiecała. Poza tym wkrótce nadejdzie jesień. A potem zima. Styczniowe sztormy na wybrzeżu, nie, to nic ciekawego, musiała znaleźć nowe miejsce do życia, zanim pogorszy się pogoda. Domy w Åsgårdstrand, mamy i taty, i babci, zostały sprzedane dawno temu, mieszkanie w Oslo, którego Mia była właścicielką, również. Długo zastanawiała się nad tym, co ze sobą począć. Ona i jej siostra Sigrid zawsze marzyły o podróży do Tajlandii. Chciały prowadzić tam mały bar, ale teraz Mia sobie tego nie wyobrażała.

I wtedy zadzwonił telefon.

Chen, jej koreański przyjaciel.

– Cześć, krążą plotki, że szukasz zajęcia? Że odeszłaś z policji?

Jej dawny trener, który obecnie prowadził obóz wspinaczkowy w południowej Francji. Młodzież, która źle wystartowała w dorosłość, dostała szansę wyżycia się na skalnej ścianie, a on otrzymał środki na sfinansowanie swojej wiecznej pogoni za nowymi, niemal niemożliwymi do przebycia trasami wspinaczkowymi.

– Potrzebuję więcej instruktorów. Może przyjedziesz do nas?

Idealnie.

Wyszła spod prysznica i uśmiechnęła się na samą myśl.

Sama tutaj?

Owszem, to było absolutnie fantastyczne.

Ale nie mogła tu zostać na zawsze.

Wspinać się we Francji przez kilka lat?

Życie nie mogło być lepsze.

Z uśmiechem na ustach poszła do kuchni, przygotowała filiżankę espresso i wyszła boso na gładkie, gołe skały przybrzeżne, już ciepłe od porannego słońca. Światło tutaj było fantastyczne, niemal nieziemskie. Zarówno w dzień, jak i w nocy. Niemal się cieszyła, że jej samochód odmówił posłuszeństwa, dzięki czemu zyskała kilka dodatkowych dni.

– Przyjadę, kiedy jaguar wyzdrowieje, okej?

– Oczywiście. Przyjedź, kiedy będziesz chciała.

Musiała zajrzeć dziś do warsztatu.

I zrobić małe zakupy.

Już miała wracać do domu, gdy nagle zauważyła łódź wpływającą z trudem do zatoki.

Kto to może być?

Nikogo tu nie znała.

Włożyła dżinsy i zeszła ze skały.

Mała jolka.

Z dziewczyną na pokładzie, młodziutką, na oko dziesięcio- lub jedenastoletnią, długie, jasne, falujące włosy i kwiecista letnia sukienka.

– To ty jesteś tą sławną policjantką?

Dziewczyna wydostała się energicznie z łodzi i wdrapała na pomost.

– To ty?

Mia się uśmiechnęła.

– Może. A kim ty jesteś?

– Musisz mi pomóc.

Dopiero teraz Mia dostrzegła jej poważne spojrzenie.

– Mam na imię Sofia. To moja wina. Że Jonathan zaginął. Możesz mi pomóc? Bardzo proszę!

3

LUCA ERIKSEN WSTAŁ od biurka w swoim małym biurze, podszedł do ściany i ściągnął z niej zdjęcie żony. Przeniósł je uroczyście przez pokój, włożył ostrożnie do szuflady i zastygł w bezruchu, patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Usunąć, co tylko się da. Jej ubrania. Jej osobiste rzeczy. Spakować wszystko do pudeł. Pozbyć się, jeśli będzie w stanie. Jeśli nie, schować gdzieś, gdzie nie będzie na to patrzeć każdego dnia. Może na strychu. Albo w piwnicy. Najlepiej wszystko. Fotografie również. Nie robić tego, co robił do tej pory, nie przesiadywać wieczorami w pustym domu przed ekranem komputera i nie oglądać filmów, tych samych, w kółko tych samych. Palce głaszczące jej piękną twarz.

Znowu filmujesz, Luca? Och, daj spokój, nie jestem przygotowana, nie wyglądam ładnie.

Wstał, podszedł do ekspresu do kawy i zamarł z filiżanką w dłoni. Ostatni raz widział ją rok, trzy miesiące i cztery dni temu i tęsknił za nią tak bardzo, że czasem nie wiedział, co robić.

– Posterunek policji w Hitrze. Luca, słucham.

– Doszło do wypadku.

– Gdzie?

– W tunelu. Samochód zjechał na przeciwny pas ruchu. Zapanował kompletny chaos.

– Dzwoniłeś na 112?

– Tak, są w drodze…

– Tak?

– To Amanda.

– Co?

– Amanda. To jej samochód.

Luca zmienił zdanie. Poczuł lekkie mdłości. Przeszedł szybko przez pokój, otworzył szufladę, wyjął fotografię, powiesił z powrotem na ścianie i pogłaskał dłonią szkło.

– Przepraszam, Amando.

Wzdrygnął się lekko, gdy na jego biurku zadzwonił telefon. Czuł, że rada, którą dostał, mimo wszystko była słuszna. Uważam, że nie powinieneś pracować. Jest na to za wcześnie. Musisz dać sobie więcej czasu.

Nie pracować?

Nie, on musiał opracować.

Siedzieć w domu? Bez niej?

Nie zamierzał. Nie był w stanie.

Musiał wrócić do ludzi.

Przydać się do czegoś.

Luca Eriksen wziął się w garść i podniósł słuchawkę.

– Posterunek policji w Hitrze. Luca, słucham – powiedział oficjalnym tonem.

– Cześć, Luca. Z tej strony Dorothea. Masz czas?

– Oczywiście. O co chodzi?

– W kościele doszło do drobnego incydentu. Pastor jest bardzo poruszony. Mógłbyś tu do nas przyjechać czy jesteś zajęty?

Uśmiechnął się.

Zajęty?

Posterunek policji w Hitrze był otwarty tylko dwa dni w tygodniu od godziny dziesiątej do czternastej. I to mówiło wszystko o tym, jak często na tej małej wyspie dochodziło do łamania prawa. Wcześniej Luca dojeżdżał do Orkanger. Pracował tam, kiedy posterunek w Hitrze był zamknięty, ale skorzystał z rady, którą dostał. Zatrzymał posadę w Hitrze i teraz pracował tylko w poniedziałki i środy.

Środy.

– Czy to naprawdę musi być każda środa? Nie wystarczy raz w miesiącu?

Jej twarz w lustrze, spojrzenie, które znał tak dobrze, lekko zirytowane, ale tylko na pozór, brzęczenie kluczyków samochodowych, zapach jej perfum, kiedy dotykała wargami jego policzka.

– I bardzo cię proszę, graj dzisiaj trochę lepiej, okej? Mam dość tego, że zawsze przegrywamy.

Cztery pary.

Zawsze te same.

Śmiechy i drinki, zawsze kończyło się tym, że w drodze powrotnej to on prowadził samochód.

Sobota i właściwie wolne, ale oczywiście nie.

Jasne, że musiał odebrać, kiedy ktoś zadzwonił.

– Jesteś tam, Luca?

– Tak, przepraszam. Co mówiłaś?

– W kościele doszło do drobnego incydentu. To na pewno nic takiego, ale znasz pastora i wiesz, że on się wszystkim przejmuje. Mógłbyś tu do nas podjechać?

– Oczywiście, zaraz będę.

– Świetnie, w takim razie do zobaczenia.

Jak robot.

Właśnie tak się czasem czuł.

Jakby był tylko maszyną.

Nie odczuwał już żadnej radości.

Budził się w dużym łóżku.

Sam.

Mył zęby.

Sam.

Jadł śniadanie.

Sam.

Przesiadywał wieczorami przed pustym ekranem telewizora.

Sam.

Luca Eriksen podniósł się ciężko, zdjął z haczyka przy drzwiach klucze i zszedł po schodach.

Przez chwilę siedział w milczeniu za kierownicą, zanim w końcu nacisnął przycisk na pilocie, otworzył drzwi garażu i wyjechał radiowozem na słońce.

Słońce na dworze. To było coś. Panowało cudowne lato, jedno z najlepszych od bardzo dawna. Brzydka pogoda. Jeden z powodów, dla których wtedy sceptycznie zareagował.

– W Hitrze zwolniła się posada nauczycielki. Co o tym sądzisz? Przeniesiemy się na północ? Może moglibyśmy zamieszkać w moim domu rodzinnym? Czy to nie byłoby romantyczne?

Zbiegi okoliczności.

Efekt motyla.

Jedno zdarzenie pociąga za sobą drugie.

Gdyby wtedy się nie zgodził, ona nadal by żyła.

Było idealnie.

Miłość od pierwszego wejrzenia.

Przeniósł się do Oslo, żeby studiować w Wyższej Szkole Policji. Właściwie nikogo nie szukał. Za bardzo był zajęty swoimi sprawami, treningiem. Bieganiem. Po to żył. Każdego ranka wstawał o szóstej. W ciągu roku zużył wiele par butów do biegania i właśnie tak ją poznał. Dwudziestoletnią studentkę pedagogiki, która łączyła studia z pracą na część etatu w sklepie obuwniczym na Majorstua.

Amanda.

Z Hitry.

Dorothea Krogh już na niego czekała na schodach kościoła.

– Cześć, Luca. Jak się masz?

– Dziękuję, nie najgorzej.

– Wiesz, że zawsze jesteś u mnie mile widziany? Gdybyś chciał z kimś porozmawiać.

– Dziękuję. Wspomniałaś, że doszło do jakiegoś incydentu?

– Tak. Zresztą sama nie wiem. Może to po prostu chuligański wybryk. Zadzwoniłam do ciebie, ponieważ pastor na to nalegał. Wiesz, jak on szybko się denerwuje, biedaczysko. Z tych nerwów musiał się na chwilę położyć. Chodź ze mną. Zaprowadzę cię.

Wszedł za nią po schodach.

– Tam dalej.

Ruszył środkową nawą. I zatrzymał się przed ścianą za amboną. Spojrzał z zaciekawieniem w górę.

Duża nowa nastawa ołtarzowa zastąpiła starą.

Luca uśmiechnął się i potrząsnął lekko głową.

– Już rozumiem, co mają na myśli.

– Tak?

Policjant odwrócił się do niej.

– Nie sądzisz, że jest tego za dużo?

– Sama nie wiem…

– Za dużo łososia? Właśnie nad tym się zastanawiam, wiesz. Czy ta cała sytuacja nie zirytowała kogoś aż tak bardzo, że postanowił przekazać nam jakąś wiadomość.

Podszedł do małego zawiniątka leżącego na podłodze w zakrystii.

– Wisiały na nastawie ołtarzowej.

Dorothea odwinęła materiał i cofnęła się o krok.

Na ziemi leżały trzy martwe wrony.

– Dość obrzydliwe, nie sądzisz?

– Absolutnie.

Eriksen ukląkł i podniósł z posadzki jednego ptaka.

– Co się stało z jego oczami?

Dorothea wykrzywiła twarz.

– Ktoś je wyłupił.

– Ohyda.

Ostrożnie odłożył ptaka na podłogę.

– Cóż, tak, ten tam, nie wiem, czy to jakaś wiadomość, czy coś innego?

Starsza pani wskazała metalową płytkę przyczepioną do nogi martwej wrony.

Luca odwrócił ptaka i przyjrzał się wygrawerowanym znakom.

– KTTY3?

– Mnie nie pytaj. Nie mam pojęcia, co to znaczy. Może ptak był oznakowany? No wiesz, przez ornitologów. Sama nie wiem. Makabryczny widok.

– I te ptaki wisiały na nastawie ołtarzowej?

– Tak. Dziś rano. Co o tym sądzisz?

Dorothea Krogh skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego wyraźnie zmartwiona.

– Trudno powiedzieć.

– Chuligański wybryk?

– Najprawdopodobniej. Tak czy inaczej, mało przyjemny. Dobrze, że zadzwoniłaś. Rozejrzę się i rozpytam ludzi.

– Dziękuję – powiedziała, pogłaskała go przyjaźnie po plecach i wyprowadziła z kościoła.

4

LEDWIE DZIEWCZYNKA ZDĄŻYŁA przywiązać jolkę do pomostu, gdy zza cypla z dużą prędkością wyłoniła się kolejna, większa łódź. Mia już ją wcześniej widziała. Szara, płaska łódź hybrydowa z dwoma silnikami zaburtowymi o dużej mocy. Cumowała przy sklepie Coop, w którym Mia zwykle robiła zakupy spożywcze. Z oczywistych względów motorówka ją zaciekawiła, na jej burcie widniał napis: „Nurkowanie na Hitrze”.

– Typowe – westchnęła dziewczynka, kładąc szczupłe dłonie na piersi. – Ile ja mam jego zdaniem lat? Trzy?

Potrząsnęła głową i wyraźnie nadąsana zrobiła kilka kroków w kierunku skał, gdy wspaniała szara motorówka dopłynęła do pomostu.

– Sofio?

Mia chwyciła linę i przywiązała ją do jednego z pachołków. W tym czasie wyraźnie doświadczony sternik wyłączył silnik i wspiął się po drabinie.

– Sofio, mówiłem przecież, żebyś pani nie przeszkadzała.

Rozgniewana dziewczynka pobiegła dalej i po chwili zniknęła za pagórkiem.

– Przepraszam, naprawdę – westchnął mężczyzna i odgarnął blond grzywkę z oczu. – Sofia wie, że nie powinna robić takich rzeczy. Zawracała pani głowę?

Mia się uśmiechnęła.

– Nie. Miło, kiedy ktoś mnie odwiedza.

Nieznajomy znowu ją przeprosił i podał jej rękę na powitanie. W mieście na pomoście również zwróciła na niego uwagę. Szczupły, wysoki, w jej wieku, niebieskie oczy i T-shirt z tym samym napisem co na burcie łodzi. Nie robiła tego często, lecz wówczas stała i przyglądała mu się przez chwilę, kiedy opróżniał znajdujące się na pokładzie zbiorniki z tlenem. Nie umiała tego nazwać ani umiejscowić, ale było w nim coś, co wydało jej się znajome.

– Mam na imię Simon. Jeszcze raz przepraszam. Sofia kompletnie oszalała na pani punkcie. Odkąd się dowiedziała, kim pani jest, marzyła, żeby panią poznać.

– Mia Krüger – przedstawiła się Mia.

Mężczyzna zaśmiał się lekko.

– Tak, wiemy. Jak już wspomniałem, Sofia o nikim innym nie mówi. I tym razem nie udało mi się jej powstrzymać. Nie powinienem był jej kupować tej jolki. Ale sama pani rozumie: morze.

Odwrócił się i skinął głową w kierunku wody.

– Dobrze, jeśli dzieciaki jak najszybciej się z nim zaprzyjaźnią. Sofio?

Wzruszył lekko ramionami w przepraszającym geście.

– Pójdę po nią. Na pewno ma pani dużo pracy.

Mia się uśmiechnęła.

– Nic się nie stało. Ale Sofia sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Powiedziała, że to była jej wina. Ten chłopiec.

Mężczyzna spochmurniał.

– Ech, tak, przepraszam. Była z nim tamtego wieczoru, gdy zaginął. Jonathan Holmen. Nie wiem, czy słyszała pani o…?

– Owszem – przytaknęła.

A kto nie słyszał? W końcu to mały kraj. Trzy lata temu ta sprawa przyciągnęła ogromne zainteresowanie mediów. Zaginął ośmioletni chłopiec, który miał wrócić do domu na rowerze. Sprawy nie prowadziła jej jednostka. Odpowiedzialność za śledztwo przejął Kripos2.

– Czyli nic się za tym nie kryje?

Gdy czarujący mężczyzna minął ją ostrożnie na wąskim pomoście i ruszył za córką, Mia poczuła zapach morza i słońca.

– Nie, oczywiście, że nie. Co mogła na to poradzić?

– W takim razie dlaczego uważa, że to była jej wina?

Potrząsnął głową.

– Sofia jest zbyt wrażliwa. Bierze wszystko do siebie. Gdyby jej matka tu była, być może wszystko byłoby prostsze, ale Sofia ma tylko mnie, więc…

Odwrócił się i przygryzł wargę, jakby powiedział więcej, niż zamierzał.

– Sorry. Jej matka przebywa w Burundi. Lekarka. Lekarze bez Granic. Oczywiście to wspaniale, że ktoś wykonuje tę ważną pracę, ale dla Sofii to jest…

– Rozumiem. – Skinęła głową i ruszyła za nim w stronę domu.

Dziewczynka siedziała naburmuszona na schodach, z kolanami ukrytymi pod kwiecistą sukienką.

Gdy się zbliżyli, posłała ojcu surowe spojrzenie.

– Mam jedenaście lat i sama o sobie decyduję.

– Oczywiście, ale nie możesz tak po prostu…

– Oczywiście, że mogę. To moja wina, że Jonathan zaginął, więc mogę chyba poprosić o pomoc, jeśli chcę?

– Tak, kochanie, ja tylko…

Simon usiadł obok niej na kamiennych schodach i pogłaskał ją delikatnie po włosach. Dziewczynka ukryła twarz w dłoniach.

– Dlaczego uważasz, że to była twoja wina? – spytała Mia i zajęła miejsce na skale przed nimi.

– Bo mogłam go zatrzymać. – Sofia załkała. – Powiedziałam mu, żeby nie jechał na rowerze. Żeby zaczekał. Że ona się zgodzi, żeby przenocował, jeśli poprosi ją jeszcze raz. Bo ona taka była, jego mama. Rozumie pani, to z winem, ona była…

Ojciec jej przerwał.

– Nie, Sofio, nie mówimy takich rzeczy. To są sprawy, o których nic nie wiemy, prawda?

– Jego mama piła alkohol, to chciałaś powiedzieć?

Dziewczynka przytaknęła i mówiła dalej:

– Każdego wieczoru. I wtedy nie mogła po niego przyjechać, prawda? To już się wcześniej zdarzało. Erik miał Super Mario, dlatego u niego byliśmy. I już mieliśmy dopaść King Koopa, to znaczy Bowsera, a Jonathan uwielbiał walczyć z Bowserem. Poprzednim razem też tak zrobiliśmy, po prostu odczekaliśmy trochę i Jonathan zadzwonił jeszcze raz i wtedy ona się zgodziła.

– Sofio, chyba trochę…

– Nie, to prawda. Mogłam go mocniej przekonywać!

Znowu ukryła twarz w dłoniach.

Simon pogłaskał ją z czułością po plecach i spojrzał na Mię.

– Mówiłem pani, że Sofia jest trochę przewrażliwiona…

– Wcale nie jestem!

– Doskonale cię rozumiem – powiedziała Mia i przeniosła się w cień.

– Naprawdę? – spytała zaskoczona dziewczynka.

– Raz sama postąpiłam tak samo. Gdy byłam w twoim wieku.

– Co się stało?

– No, może nie tak samo. Ale miałam siostrę. Szczerze mówiąc, była do ciebie podobna. Długie, jasne włosy. Bardzo bystra.

– Ona też zaginęła?

– Prawie. Ja też mieszkałam nad morzem, jak ty. I pewnego dnia moja siostra wpadła na pomysł, żebyśmy wzięły łódź, chociaż nie wolno nam było tego robić. Starałam się odwieść ją od tego pomysłu, ponieważ nie miałyśmy kapoków, ale ona tak nalegała, że w końcu jej uległam.

– I co było dalej? – spytała Sofia, marszcząc nos.

– O mało nie utonęła.

– Co?

– Nasza łódź się wywróciła. Na szczęście ktoś nam pomógł, ale moja siostra bardzo długo leżała w szpitalu. Do jej płuc dostało się za dużo wody.

– Oj…!

– Dlatego wiem, jak się czujesz. Uważasz, że to była moja wina? Że moja siostra omal nie zginęła?

– Co?

Dziewczynka spojrzała niepewnie na ojca.

– Nie. Nie wiem…

– Nie możemy decydować za innych, prawda? Każdy z nas dokonuje własnych wyborów.

– No tak…

Simon spojrzał na Mię z wdzięcznością, po czym wstał i ruszył z córką w kierunku pomostu.

– Świetnie, Sofio. Zrobiłaś to, po co tu przypłynęłaś, więc możemy zostawić panią Mię w spokoju, okej?

– Co? – Dziewczynka się zdenerwowała. – Nie, ja jeszcze nie skończyłam.

Wyrwała się ojcu i pobiegła z powrotem. Stanęła przed Mią i spojrzała na nią błagalnym wzrokiem.

– Znajdzie go pani dla mnie? Pani jest taka zdolna! Znajdzie pani Jonathana? Bardzo proszę!

5

MIA PRZYCUMOWAŁA ŁÓDŹ do pomostu obok sklepu. Wciąż nie mogła wyrzucić z głowy błagalnej prośby. Tutaj też nie było łatwo o niej zapomnieć. Na tablicy ogłoszeń przy wejściu do supermarketu wisiał plakat. Wyblakła kolorowa fotografia chłopca mrużącego oczy. Od zaginięcia minęły trzy lata, ale plakat wyglądał na nowszy. Ktoś musiał nadal chodzić i rozwieszać ogłoszenia, ktoś, kto wciąż nie stracił nadziei.

Trzy lata temu.

Nagłe wspomnienie. Zdezelowany samochód kempingowy nad Tryvann. Munch i ona. Zaginęła nastolatka. Dostali cynk, że może znajdować się w tym samochodzie. Mia nie była przygotowana na to, kogo tam znajdą.

Dawny chłopak jej siostry bliźniaczki.

Ćpun, który wciągnął Sigrid w nałóg.

Mia niewiele z tego pamiętała.

Tylko drobne przebłyski, eksplozja w jej głowie.

Zabiła go. Dwa strzały w klatkę piersiową.

Karetka pogotowia.

Później przesłuchania przed jednostką specjalną.

Gdyby Munch nie skłamał, siedziałaby w więzieniu.

Obrona konieczna.

Oczywiście, że nie.

Zabójstwo.

Zabiła go.

Od tamtej chwili równia pochyła.

Ciemność.

Dni i noce, których nie pamiętała.

Kurwa mać, Mio.

Tylko nie to.

Nie teraz.

Obok wisiał inny plakat.

„Masz dość życia na Ziemi?

Poleć z nami na Jowisza!”

Uśmiechnęła się.

Dość życia?

Nie.

Już nie.

Nowa Mia.

Wciągnęła powietrze i zwróciła twarz do ciepłego słońca. Stała tak przez chwilę, aż wrócił jej dobry nastrój. Weszła na drogę i ruszyła w kierunku warsztatu.

Roar Auto.

Nie bardzo miała ochotę naprawiać samochód właśnie w tym warsztacie, ale szybko się zorientowała, że nie ma wyboru. Kvenvær3. Ta część wyspy była chyba najpiękniejsza. Turyści, których podsłuchała w sklepie, wymawiali tę nazwę niemal z nabożeństwem w głosie. Jakby była magiczna. Jakby nie mogli uwierzyć, że takie miejsca naprawdę istnieją. Pomalowane na biało, piękne drewniane domy i czerwone stodoły. Wypielęgnowane ogrody i powiewające flagi. Niczym żywe widokówki. Idylliczne wybrzeże Norwegii w swojej najatrakcyjniejszej odsłonie. Natomiast Roar Auto wyglądał jak warsztat żywcem wyjęty z biednych dzielnic południowych stanów USA. Jakby ktoś podniósł gmach ze wszystkimi przyległościami, przeniósł go przez Atlantyk i przez przypadek zrzucił właśnie tutaj. Kremowy, niski murowany budynek najlepsze czasy miał już dawno za sobą. Farba łuszczyła się w wielu miejscach, a drzwi garażowe wisiały na tak zardzewiałych zawiasach, że można było mieć wątpliwości, czy w ogóle daje się je zamknąć. Na całej działce, gdziekolwiek spojrzeć, walały się wraki samochodów, mniej lub bardziej zdekompletowane. Na środku frontowej ściany znajdowały się wąskie, białe metalowe drzwi i duże okno, którego nikt nie mył od czasu, gdy zostało wstawione. Przez brudną szybę dało się poznać gust i osobowość właściciela. Zdjęcia pań topless, wyrwane z różnych magazynów, stary longplay Kenny’ego Rogersa i oczywiście ogromna flaga południowych stanów Ameryki – to stąd Mii przyszła do głowy myśl o locie domu przez Atlantyk – na której dziesięć gwiazdek zastąpiono liśćmi marihuany.

Jej jaguar stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostawiła go dwa tygodnie wcześniej, i bardzo wyróżniał się na tle pozostałych pojazdów. Estetyka angielskiej klasy wyższej nie miała tu czego szukać. Mię zaskoczyła cisza, żaden utwór ZZ Top nie rozbrzmiewał nad brudnym od oleju silnikowego asfaltem. To mogło mieć jakiś związek z tym, że jedyny głośnik, który Mia zauważyła, zwisał na przewodzie ze ściany, otoczony dziurą w murze. Jakby ktoś strzelał do niego ze strzelby. Dotąd nie poznała właściciela, dzwoniła jedynie na numer, który znalazła na kartce przyczepionej do drzwi wejściowych, i otrzymała informację, że może „zostawić samochód, gdzie, kurwa, chce”. Nieco ją ciekawiło, kto się pojawi. Zastanawiała się, czy podobnie jak to całe otoczenie będzie wyglądał jak amerykańska choinka. Jedyne, czego tu brakowało, to strój członka Ku Klux Klanu, choć kto wie, co znajdowało się wewnątrz budynku.

Mia okrążyła warsztat. Teraz usłyszała muzykę. Ciche country z radia, w małej hali z samochodem na podnośniku. Na krzesełku kempingowym siedział mężczyzna w wysokich butach i brudnym ubraniu roboczym. Jego twarz skrywał daszek czapki. Spał.

– Halo?

Ostrożnie zapukała w metalową futrynę.

– Pan Roar?

Mężczyzna powoli się obudził. Westchnął, gdy ją zauważył, jakby przeszkadzała mu w czymś ważnym.

– Tak?

– Mia Krüger. Jaguar. Przyszłam, żeby zapytać, czy jest gotowy. Trudno poruszać się po wyspie bez samochodu.

– Gotowy?

Właściciel warsztatu zaśmiał się cierpko, ukazując zęby, które najprawdopodobniej od dawna nie widziały stomatologa.

– Nie, nie. Wysiadł wał korbowy i trzeba wymienić tuleje cylindrów. To cud, że w ogóle udało się pani tu dojechać.

– Ach tak?

Podniósł się niechętnie z krzesła i ziewając, przeszedł przez halę.

– Trzeba ściągnąć części zamienne z Anglii.

– Okej. I kiedy je pan dostanie?

– Mam je zamówić?

– To znaczy, że pan ich jeszcze nie…?

Mia czuła, że musi ugryźć się w wargę, żeby nie wydrzeć się na faceta. To był jedyny warsztat samochodowy w tej części wyspy i jeśli chciała jeszcze kiedyś jeździć swoim samochodem, najlepiej będzie, jeśli nie wybuchnie gniewem i nie zniechęci właściciela do siebie jeszcze bardziej.

– Tak, proszę to zrobić.

– Okej – odpowiedział i wytarł palce w brudną szmatę. – To zajmie kilka tygodni.

– Nie ma pan jakiegoś… auta zastępczego? – spytała, ale szybko zrozumiała, jak bardzo była naiwna.

To nie Oslo. To wieś.

– Auto zastępcze? – Właściciel warsztatu zarechotał, ponownie ukazując żółte uzębienie.

– Nieważne, rozumiem – przytaknęła.

– Nie ma pani czym jeździć?

– Nie, ale tak czy inaczej dziękuję.

Już miała się odwrócić i wyjść, gdy nagle mężczyzna zmienił swój stosunek do niej, jakby obudziło się w nim sumienie.

– Mam ten tam. – Odchrząknął, wskazując głową brezent na samym końcu zagraconego pomieszczenia. – Wziąłem go w zastaw. Cholerni gówniarze, hodowla łososia, akurat. Diamentowych zegarków im się zachciewa, ale płacić własnych rachunków to już nie łaska? Banda pieprzonych gnojków.

Mężczyzna odłożył szmatę i zdjął brezent.

Mia poczuła, jak ogarnia ją radość.

Przed nią stał czarny matowy ducati.

– Wow!

– Prawda? Lubi pani motory?

Znowu przebłysk prawdziwego człowieka: Roar spojrzał na nią, posyłając jej coś, co przypominało uśmiech.

– Sam jestem harleyowcem i nie należę do fanów tych włoskich cacek, ale owszem, piękny motor, nie przeczę.

Splunął i przesunął czapkę na tył głowy.

– Jak już mówiłem, naprawa może potrwać kilka tygodni. Jest pani zainteresowana tym tu?

– Absolutnie.

– I tak zabiera mi tylko miejsce w hali. Czy takie auto zastępcze jest dla pani dość dobre?

– Jest więcej niż dobre.

– Świetnie. Jeszcze dzisiaj złożę zamówienie. Skontaktuję się z panią, kiedy wszystko załatwię. Możemy się tak umówić?

– Oczywiście. – Mia się uśmiechnęła.

I wytoczyła czarne cudo na słońce.

6

HANNAH HOLMEN OSTATNI raz się rozejrzała, zanim otworzyła drzwi. Psycholog Fabian Stengel. Wstydziła się, gdy przyszła tu po raz pierwszy, i nadal czuła zakłopotanie. Nie uważała, że wizyty tutaj są aż tak straszne. Chodziło o te wszystkie plotki. Hitra. Straszna dziura. I jej ciekawscy mieszkańcy. Jeśli o kimś rozmawiali przez ostatnie lata, to z pewnością o jej rodzinie.

Hannah Holmen, starsza siostra.

Jonathan Holmen, młodszy brat.

To było trzy lata temu, a ona nadal czuła ból w całym ciele, prawie nie była w stanie włożyć sukienki. Stopy męczyły się z pedałami roweru, jakby jej ciało ważyło sto kilo.

Zjawiła się za wcześnie. Prawie o całą godzinę. Siedziała na ławce w cieniu za domem kultury, w nadziei, że nikt jej nie zauważy.

Jedenaście lat.

Tyle by miał.

Hannah weszła po schodach i usiadła na jednym z jasnych krzeseł. W poczekalni nikogo nie było. Bardzo tego pilnował. Stengel. Rozumiał, gdzie prowadzi praktykę i kto mieszka na tej małej wyspie. Nikt nie miał ochoty spotkać w poczekalni sąsiada ani mamy kolegi lub koleżanki ze szkoły i dlatego zawsze robił długie przerwy między kolejnymi sesjami. Chociaż raz… To była plotka, a Hannah w zasadzie nie lubiła plotek, ale ta była zbyt smakowita, żeby zatrzymać ją dla siebie. Raz, gdy siedziała w poczekalni, czekając na swoją kolej, zobaczyła na podłodze torebkę, bardzo ekskluzywną. I pomyślała: hę? Kto na wyspie nosi torebkę Hermès Birkin? Przecież te torebki są cholernie drogie. Nagle otworzyły się drzwi i kto wymknął się na zewnątrz?

Cynthia Prytz.

Długo się potem z tego śmiały w domu Sylvii, to było jedyne miejsce, w którym dało się ostatnio wytrzymać. Mama Jessiki była szalona, nic dziwnego, że Jessica stała się tym, kim się stała, a w jej własnym domu panowała taka cisza, że Hannah bała się oddychać.

– Cynthia Prytz? Poważnie???

Jessica śmiała się głośniej niż zwykle, a Sylvia wybałuszyła oczy tak bardzo, że o mało nie wyleciały jej z orbit.

– U psychologa?

W rękawiczkach, okularach przeciwsłonecznych, szalu zawiązanym wokół głowy, jakby była gwiazdą filmową z dawnych lat, i w szeleszczącym po podłodze drogim czerwonym płaszczu Marni.

Hannah zachowywała się jak gdyby nigdy nic, ale widziała, że żona miliardera wyraźnie się zawstydziła.

Cynthia Prytz.

Żona Henry’ego Prytza.

Mama Alexandra i Benjamina Prytzów.

Najznamienitsza rodzina na wyspie.

– Sama widzisz – skomentowała Jessica. – Pieniądze to nie wszystko. Tylko ludzi unieszczęśliwiają.

Skinęły głowami. Oczywiście żadna z nich nie pochodziła z bogatej rodziny, więc dobrze było to poczuć. Że chociaż tamci mieli ferrari i lamborghini, i basen, i własną stajnię z końmi gorącokrwistymi, istniały rzeczy, o których musieli rozmawiać z psychologiem.

I właśnie wtedy, gdy Jessica to powiedziała, ściszyła głos i poprosiła je, żeby przysunęły się jeszcze bliżej, chociaż już siedziały blisko siebie na różowym dywanie.

– Wiem coś o nich.

Szeptem, z poważnym spojrzeniem.

– Tajemnice.

Oczywiście wzbudziła ich ciekawość, ale nie chciała powiedzieć nic więcej.

Udała, że zasuwa zamek błyskawiczny na ustach.

– Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby to wyszło na jaw. Tylko tyle mogę wam powiedzieć.

– Hannah?

Psycholog z uśmiechem na ustach stanął w drzwiach i już po chwili była w jego gabinecie, dobrze się tam czuła, bezpiecznie, za zamkniętymi drzwiami.

Właśnie to pomyślała, gdy znalazła się tu po raz pierwszy, że przyjście tutaj jest jak wejście do innego świata. Spokojnego. Bezpiecznego. Wbrew jej obawom nie było tu żadnego biurka ani kozetki, na której musiałaby się położyć. Fabian siedział w beżowym skórzanym fotelu, a ona w identycznym ustawionym naprzeciwko niego. Dywan, na którym umieszczono fotele, był biały i niewiarygodnie miękki. Przy jednej ze ścian zobaczyła regał na książki z zaledwie jakimś tuzinem pozycji ułożonych kolorystycznie.

Czuła się w tym wnętrzu wyjątkowo dobrze.

Tak dobrze, że miała z tego powodu wyrzuty sumienia.

Chciałabym móc zostać tu na zawsze i nigdy nie musieć wracać do domu.

Do martwego domu.

Do martwego spojrzenia.

Mama.

Która dawniej była tak pełna życia.

Która była dla niej wzorem do naśladowania.

A teraz jak skurczony duch.

Milcząca na kanapie w salonie.

Nawet nie włączała telewizora.

Żadnego dźwięku.

Nigdzie.

– Co u ciebie słychać, Hannah?

Odsunęła od siebie bolesne myśli.

– W porządku – odpowiedziała i podciągnęła nogi pod siebie.

– A mama, jak się czuje?

– Bez zmian.

– Nadal z nikim nie rozmawia?

Dziewczyna potrząsnęła głową.

– Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, prawda? Chcesz o tym porozmawiać?

Hannah się zawahała. Czuła, że właściwie nie ma na to ochoty.

16 lipca.

Trzy lata od zaginięcia.

Miała nadzieję, że będą mogły pójść tam razem.

Do miejsca, gdzie był widziany po raz ostatni.

Ale nie.

Pojechała na rowerze sama.

Tak jak w zeszłym roku.

Po drodze zebrała kwiaty.

– Muszę? – spytała w końcu, mając nadzieję, że klucha w gardle, którą czuła, gdy tutaj jechała, nie zamieni się w łzy.

– Nie, nie, oczywiście, że nie. To ty decydujesz. To jest twoja przestrzeń. Nie musimy o niczym rozmawiać.

Na początku była sceptyczna. Psycholog. Uważała, że jest pokręcony. Już samo imię i nazwisko. Kto nazywa się Fabian Stengel? Jak jakaś postać z książki dla dzieci. I kto się tak ubiera? Koszula i kamizelka? Okulary w grubych czarnych oprawkach? Czy on prowadził galerię sztuki? A może wydawało mu się, że mieszka w Nowym Jorku? To właściwie nie były jej myśli, po prostu tak o nim plotkowano na mieście, w kafejce w centrum handlowym, na kręgielni, egocentryczny, zarozumiały, przemądrzały, za kogo on się uważa.

Tymczasem Fabian nie miał w sobie ani odrobiny egocentryzmu i zarozumialstwa. Był przemiły. Potrafił słuchać. W jego spojrzeniu dostrzegała serdeczność. Poza tym, chociaż był stary, na pewno po czterdziestce, było w nim coś, co sprawiało, że czuła, iż do siebie pasują. Wypaliła z tym, trochę przez pomyłkę, gdy spotkali się po raz pierwszy. Poszła do biblioteki, wypożyczyła powieść Harukiego Murakamiego Norwegian Wood. Leżała pod kołdrą, dopóki nie skończyła, całkowicie oszołomiona tym, jak piękna to była książka.

– Czasem czuję się jak ta dziewczyna w Norwegian Wood – wymsknęło się jej.

Uśmiechnął się zaskoczony.

– Ach tak, czytałaś Murakamiego?

Zaciekawiony, przechylony do przodu w fotelu.

– Co masz na myśli? W czym, twoim zdaniem, jesteś do niej podobna?

Przygryzła wargę. Nie była przyzwyczajona do zwierzania się innym z tego, co naprawdę myślała.

– Ona jest taka smutna. I sama nie wie dlaczego.

Gdy zjawiła się u niego następnym razem, na podłokietniku leżała książka.

– Dla ciebie – powiedział z uśmiechem.

– J.D. Salinger?

– Buszujący w zbożu. Tym razem o chłopcu, ale także o byciu innym. O tym, jak to jest czuć się obco w świecie, który nam przydzielono. Przeczytaj, jeśli chcesz. Jestem ciekawy twojego zdania na jej temat.

Jak dobrze.

Że ktoś brał ją na poważnie.

Dorosły mężczyzna, któremu mogła o wszystkim powiedzieć.

Podzielić się najskrytszymi myślami.

– Jak już mówiłem – kontynuował Fabian – możemy rozmawiać o tym dniu jak o wyjątkowym lub traktować go jak zwykły. Wolałabyś, żebyśmy porozmawiali o czymś innym?

Skinęła głową i od razu poczuła się lepiej. Klucha w gardle zmniejszyła się, prawie zniknęła.

– Skończyłaś pierwszą klasę liceum. Chcesz o tym porozmawiać? Zdecydowałaś już, co zamierzasz robić jesienią? Zostajesz tutaj czy nadal myślisz o Trondheim?

Mieszkanie na stancji.

W mieście.

Z dala od tego wszystkiego.

Ostatnio dużo o tym myślała przed snem i doszła do wniosku, że nie da rady.

Nie może jej zostawić.

Mamy.

Nie miała sumienia zostawić jej samej w tym martwym domu.

– Jeszcze nie wiem.

– Okej. A co z twoimi przyjaciółkami? Zostają tutaj czy również rozważają dalszą edukację?

Hannah nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.

Jessica i Sylvia.

Owszem, były jej bliskimi przyjaciółkami, ale nie potrafiła wyobrazić sobie żadnej podejmującej dalszą edukację. Prawdopodobnie nie wiedziały nawet, co te słowa oznaczają. I choć zupełnie jej to nie przeszkadzało, nie mogła z nimi rozmawiać o takich sprawach.

Matematyka.

Na to miała największą ochotę.

A nie jak Jessica.

– Ameryka!

W zeszły piątek siedziały na tylnym siedzeniu samochodu Andresa Wolda, z butelką bimbru i tabletkami, już dość mocno wstawione, a kiedy Jessica była taka, trochę głośna, zawsze zaczynała gadać na ten sam temat.

– Los Angeles! Byłoby idealnie. Właśnie tam mieszkają Kardashianki. Nie mogłybyśmy stąd zwiać i tam polecieć, wszystkie trzy?

Biedna Jessica.

Hannah czasem tak bardzo jej współczuła.

Wszyscy wiedzieli, że do jej mamy na imprezy przychodzą podejrzani goście. Jessica nie miała nawet porządnego pokoju, udało jej się pożyczyć starą łódź, na której od czasu do czasu spała.

– I do Disneylandu! Czytałam o tym w necie. Mogłybyśmy tam pracować, przebrane za te postaci, byłoby odlotowo, co nie?

Weekendy w samochodzie Andresa Wolda.

Wzdrygała się na samą myśl.

Mama nigdy, przenigdy nie pozwoliłaby jej włóczyć się z tą ekipą.

Kiedyś nie.

Ale teraz…

– Poprzednim razem, gdy tu byłaś, wspominałaś o jakiejś imprezie. Czy to nie miało być dzisiaj? Bal przebierańców?

Fabian wsunął okulary głębiej na nos i mrużąc oczy, spojrzał na kalendarz stojący na małym okrągłym stoliku obok fotela.

Hannah przytaknęła.

– Tak, to dziś wieczorem. Ale jeszcze nie wiem, czy…

– Nad czym się zastanawiasz?

– Nie wiem, czy mam ochotę tam iść.

– Dlaczego nie?

Nie odpowiedziała od razu.

– Bo wszyscy są tacy…

Fabian zmarszczył brwi.

– Obawiasz się, że będą tam używki?

– Nie. Zresztą sama nie wiem…

– To chyba naturalne, nie uważasz? Że w twoim wieku ludzie eksperymentują? Najważniejsze, żeby zachować umiar.

Umiar?

W zeszły piątek bała się, że będą musieli wzywać karetkę. Jessica wpakowała w siebie wszystko naraz, jak zwykle, i Hannah ledwo ją ocuciła.

– Przebieranie się jest chyba zabawne? A może uważasz, że to głupie?

– Nie. To dobra zabawa.

– Myślałyście o tym, za kogo się przebierzecie? Za księżniczki, elfy i syreny?

Hannah zaśmiała się lekko.

– Nie, to są przebrania dla małych dziewczynek.

– A przecież wy już nie jesteście małe. Jedna ma na imię Jessica? I…

– Sylvia – przytaknęła Hannah.

– Wciąż trzymacie się razem? We trzy?

– Tak.

Fabian znowu się pochylił.

– Uważam, że powinnaś pójść. Dobrze by ci to zrobiło. Właśnie dzisiaj. Może powinnaś wyrwać się na chwilę z domu?

– Może.

– Mam garnitur i dodatkową parę okularów, gdybyś chciała pożyczyć i wystąpić jako psycholog.

Znowu się zaśmiała.

– Dzięki, mamy kostiumy.

– Ach tak? Zamieniam się w słuch.

– Zna pan Jessicę, ona kocha Disneya. Zamówiła maski w necie.

– Ciekawe. – Uśmiechnął się. – I kogo wybrałyście?

– Jessica będzie Myszką Miki, ja Kaczorem Donaldem, a Sylvia Goofym. Głupie, wiem.

Fabian rzucił dyskretne spojrzenie na zegar na stole.

– Świetnie, świetnie. Brzmi zabawnie. Ale wiesz co, Hannah?

– Tak?

Potarł brodę i położył notes i ołówek na kolanach.

– Jesteś pewna?

– Pewna czego?

– Szesnasty lipca? Trzy lata temu? Jesteś pewna, że nie chcesz o tym rozmawiać?

– Tak.

– Nie ma problemu. Musiałem się tylko upewnić. Czy jest coś innego, na co chciałabyś przeznaczyć resztę czasu?

Zamyśliła się na chwilę, zanim odpowiedziała.

– Zastanawiam się, czy moglibyśmy po prostu posiedzieć i nic nie mówić?

– Okej. Tak, oczywiście. Czy jest ku temu jakiś szczególny powód, że chcesz…?

– Nie. Po prostu lubię tu być.

– A więc zróbmy tak. – Uśmiechnął się. – Chcesz, żebym wyszedł?

– Nie, proszę zostać.

Tylko cisza.

Tutaj.

Przez kilka minut.

Hannah Holmen zamknęła oczy i oparła głowę o zagłówek beżowego fotela.

7

LUCA ERIKSEN NIE pamiętał, kiedy ostatnio otrzymał dwa wezwania jednego dnia. Myślał o tym, siedząc w radiowozie przed wejściem do Europris na końcu głównej ulicy. Żałował, że nie zadzwonił ktoś inny. Nie żeby miał coś przeciwko Caroline z salonu fryzjerskiego. Niepokoiła go tabliczka na sąsiednich drzwiach.

Fabian.

Od czasu wypadku starał się ich unikać. Trzech pozostałych par, z którymi tak często się spotykali. Środy, gry w karty. Soboty, najczęściej obiad, chętnie na zewnątrz, jeśli pozwalała na to pogoda. Ciągłe esemesy i wiadomości nagrywane na jego automatyczną sekretarkę. Czego oni nie rozumieli? Że nie jest już tym zainteresowany? Że chce, aby zostawili go w spokoju?

„Hej, Luca, tu Karin. Chciałam ci tylko powiedzieć, że w sobotę grillujemy. Może wpadniesz?”

„Cześć, kumplu. Z tej strony John. W niedzielę chcemy popłynąć na Ulvøyę. Zabierzesz się z nami?”

„Hej, Luca, jesteś tam? To znowu ja, Fabian. Chciałem ci tylko powiedzieć, że jestem tutaj, gdybyś chciał porozmawiać. Jeśli wolisz, możemy spotkać się w moim gabinecie. Wyznaczyć ci termin? Wystarczy, że dasz znać. Chętnie zarezerwuję dla ciebie miejsce w kalendarzu, okej?”

Psycholog.

Próbował, naprawdę.

Krewetki i bagietki, i piwo własnej produkcji. Wszyscy starali się udawać, że nic się nie stało. Jakby to była najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Osiem osób zgromadzonych wokół dużego stołu, ale nie, chyba już nie? Teraz było ich tylko siedem. Zgadza się?

Nie, dziękuję.

Przestał odpowiadać.

I na szczęście z czasem wiadomości przychodziły coraz rzadziej.

Tylko Fabian był uparty. Nie poddawał się.

Luca ukrył się ostatnim razem, gdy zauważył srebrnoszarego lexusa skręcającego przed jego dom. Siedział w łazience, zasłaniając uszy rękami. Udając, że nie słyszy dzwonka do drzwi.

Broszura na schodach, gdy samochód odjechał.

Terapia dla osób w traumie.

Fabian Stengel.

Mgr psychologii, psycholog kliniczny, psychologia dorosłych i rehabilitacja psychologiczna.

Nie.

Nie chciał.

Nie był głupi.

Wiedział, co to oznacza.

Jaki jest tego cel.

Zapomnieć.

Właśnie tego chcieli od niego.

Zapomnieć o niej?

Luca Eriksen czuł, że ogarnia go złość, kiedy wysiadł z radiowozu i ruszył w stronę galerii HitraTorget.

Nigdy nie zapomni o Amandzie.

– Cześć, Luca, jak leci?

Łagodna twarz pod kaskiem rowerowym zatrzymała się i posłała mu szeroki uśmiech.

– O, cześć, Pelle, nie narzekam. A co u ciebie?

– Dobrze, bardzo dobrze. Wkrótce wybieram się w podróż. Słowo daję. Kilka dni temu dostałem wiadomość.

Sympatyczny mężczyzna oparł rower na stopce i zaczął przestępować z nogi na nogę na chodniku.

– To musi być ekscytujące. Dokąd tym razem się wybierasz?

– Na Jowisza. Zostałem wybrany.

Luca skinął głową, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Pelle Lundgren był znaną osobą na wyspie. Czterdzieści kilka lat, a zachowywał się jak dziecko. Prawdziwa tragedia. Kiedyś pracował przy budowie łodzi, podobno był zdolny. A potem zdarzył się ten wypadek. Jakaś awaria żurawia. Pelle został przygnieciony przez kadłub statku, doznał poważnego urazu głowy i od tamtej pory nie był sobą. Smutna historia. Pelle-UFO. Wyśmiewany przez wszystkich, kiedy tak jeździł rowerem po wyspie, gotowy, by wyruszyć w podróż. Zawsze z uśmiechem na ustach. Jak małe, szczęśliwe dziecko.

Wkrótce wyjeżdżam.

Przyjadą po mnie.

– Wkrótce wybieram się w podróż, mówiłem ci już o tym? – powiedział Pelle i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Mówiłeś. To doskonała wiadomość. Przyleci po ciebie… statek kosmiczny, tak?

– Tak!

Podskakiwał jak piłka, klaszcząc w dłonie.

– Nie mogę się już doczekać. We wtorek. Zerotrzyzerozero.

– To właśnie wtedy mają po ciebie przylecieć?

– Tak. Przy ptasiej wieży w Havmyran.

– W takim razie powodzenia, Pelle.

– Dzięki. Mogę cię odprowadzić?

– Co masz na myśli?

Kopnął energicznie stopkę rowerową i chwycił kierownicę.

– Mogę cię odprowadzić, jeśli chcesz.

– Ee, dokąd?

– A dokąd się wybierasz?

Luca uśmiechnął się przyjaźnie i położył dłoń na jego ramieniu.

– Dziękuję, Pelle, ale nie wydaje mi się, żebym…

– Idziesz do psychologa?

Lundgren spojrzał w kierunku wejścia na rynek.

– Nie, nie idę do psychologa.

– Ja byłem tam wczoraj – oznajmił Lundgren i wytarł się ręką pod nosem. – Nie idź. On niczego nie rozumie.

Narysował palcem kółko na kasku rowerowym.

– Będę o tym pamiętał. – Luca znów się uśmiechnął.

– W takim razie zobaczymy się, kiedy wrócę. Jeśli wrócę.

– Do zobaczenia, Pelle. Szczęśliwej podróży.

– Dzięki!

Mężczyzna pojechał dalej.

Luca pokonał kilka ostatnich metrów, wciągnął powietrze, zadbał o profesjonalny wyraz twarzy, zignorował tabliczkę psychologa na drzwiach i wszedł do sąsiedniego lokalu.

Salon fryzjerski Chaplin.

Rozległo się ciche brzęczenie dzwonka nad drzwiami.

– O, cześć, Luca. To ty.

Caroline podeszła do niego i uścisnęła go na powitanie.

– Jak się czujesz?

Luca zacisnął zęby.

To ciągłe współczucie.

Nie mogli po prostu zostawić go w spokoju?

– Dziękuję, świetnie – odpowiedział, siląc się na uśmiech. – Wspomniałaś, że doszło do włamania?

– Tak, o matko, sama nie wiem. Niczego nie brakuje, ale to było dość okropne.

Ruszyła przed nim przez salon na zaplecze.

– Tutaj. Widzisz?

Żółto-brązowe drzwi z wyraźnymi śladami wokół zamka.

– Tak, ktoś tu był – przytaknął Eriksen i się rozejrzał. – Ale twierdzisz, że niczego nie brakuje?

Fryzjerka skrzyżowała ręce na piersi i potrząsnęła przecząco głową.

– Nie i właśnie to mnie tak dziwi. To znaczy, nie mam tu Bóg wie czego, ale stoi tu mój komputer, no i łatwo można wynieść kasę, więc naprawdę nie wiem, czego szukali.

– Dziwne. Na pewno niczego nie zabrali? – upewnił się.

– Niczego, nawet nożyczek.

– Dziwne. Może ktoś przyłapał ich na gorącym uczynku? Albo wpadli na lepszy pomysł?

Fryzjerka westchnęła.

– Że niby najpierw się włamali, a potem zmienili zdanie?

Eriksen wzruszył ramionami.

– To jest jakaś możliwość. Jeśli to była młodzież.

Caroline potrząsnęła głową z lekką irytacją.

– Tak, tak. W każdym razie dobrze, że nic nie zginęło. I tak nic z tego nie odbędzie.

– Z czego?

– Ze ślubu.

Przeszła przez salon i podniosła filiżankę stojącą na ladzie.

– Ślub został odwołany? – spytał zaskoczony.

Wydarzenie, którym żyła cała wyspa. Wszyscy o tym rozmawiali. Alexander Prytz miał się ożenić. Spadkobierca imperium. Najstarszy syn Henry’ego Prytza. Najważniejsza impreza tego lata na Hitrze. Wszyscy o tym plotkowali. Podobno na weselu zagrają znani artyści. Ustawiono już nawet całe miasteczko z baraków dla tych, którzy mieli pomagać przy organizacji tego wydarzenia. Luca nie wiedział, która z tych plotek była prawdziwa, w każdym razie wszyscy mieszkańcy wyspy rozmawiali o ślubie Prytza. Zresztą nie tylko oni. Ogólnokrajowa prasa brukowa rozpisywała się na ten temat od wielu tygodni.

Książę z bajki znalazł swojego Kopciuszka.

Syn miliardera zaręczył się z dziewczyną z ludu.

– Odwołali go? – powtórzył Luca.

– Co?

– Ślub?

Caroline zaśmiała się i wsunęła papierosa między wargi.

– Nie, nie, sorry. Odwołali mój pomysł.

Zapaliła papierosa i wyszła z nim na zewnątrz.

– Cynthia czesała się tutaj przez te wszystkie lata, a raczej do czasu, kiedy stała się wielką damą. W swojej naiwności myślałam, że może pozwolą mi uczesać pannę młodą. Ale nie. Ściągają stylistę celebrytów z Londynu.

Następne słowa wyszeptała:

– Dwieście tysięcy.

– Co?

– Podobno to ma tyle kosztować.

– Okropne, że ktoś tu był – zmienił temat Luca. – Ale dobrze, że niczego nie brakuje. Rozejrzę się i popytam ludzi, okej?

– Dzięki, Luca. Dbaj o siebie, okej?

Gdy znalazł się przy radiowozie, stał przez chwilę, spoglądając ukradkiem na mosiężną tabliczkę na drzwiach.

Może jednak powinien…?

Nie.

Nie był gotowy.

Jeszcze nie.

Dostał nową wiadomość.

„Dziś wieczorem próba chóru. Przyjdziesz?”

Westchnął z rezygnacją i rzucił telefon na siedzenie pasażera.

Nie, dziękuję.

Nie mogą po prostu zostawić go w spokoju?

Gdy włączył silnik i wyjechał na główną drogę, słońce skryło się za chmurą.

Zdążył zaparkować radiowóz przed posterunkiem policji i wejść po schodach, gdy na plac zajechał czarny motocykl.

Kierowca zdjął kask. Luca natychmiast ją rozpoznał. Długie, czarne włosy. Szczupła sylwetka zmierzająca w jego stronę po rozgrzanym asfalcie.

– Dzień dobry, czy to pan nazywa się Eriksen?

– Tak, to ja.

– Mia Krüger – powiedziała śliczna policjantka śledcza i podała mu rękę na powitanie. – Mogę zamienić z panem kilka słów?

8

SOFIA POSTAWIŁA ROWER obok domu Erika, zeszła wąską ścieżką nad morze i usiadła na przybrzeżnej skale. Wśród fal panowało niezwykłe zamieszanie. Mewy toczyły ze sobą wojnę i jednocześnie urządzały imprezę. Ktoś wypatroszył złowione ryby na pokładzie łodzi, a resztki wyrzucił za burtę. Sofia zacisnęła wargi, walcząc z ohydnym uczuciem w żołądku, nie było łatwo, ale podjęła już decyzję, nie będzie smutna. Skype z mamą w każdą sobotę o siedemnastej. W założeniu. Włożyła żółtą sukienkę. Tę, którą mama tak bardzo lubiła. Związała włosy w koński ogon i siedziała z gotowym uśmiechem, ale minęła piąta, potem dziesięć po, potem wpół do szóstej i w końcu Sofia zrozumiała, że również tym razem mama nie ukaże się na ekranie.

Sofia westchnęła, podniosła kamień i rzuciła go w fale.

Nie, nie będzie płakać.

Następna sobota.

Otrzepała sukienkę i ruszyła z powrotem w kierunku domu.

Wtedy na pewno w Burundi będzie lepszy internet.

Gdy dotarła na miejsce, Erik już stał na schodach.

– Co ty wyprawiasz? Gdzie się podziewałaś?

Poprawił okulary i odetchnął, jakby wcześniej zbiegł po schodach ze swojego pokoju. Sprawiał wrażenie bardzo podekscytowanego.

– Musiałam popatrzeć na mewy – odparła.

– Chodź już – ponaglił ją, wkładając buty do biegania.

– Dokąd idziemy?

– Na punkt widokowy – wyjaśnił i pobiegł truchtem przed Sofią. – Nie czytałaś mojej wiadomości?

– Czytałam. Widziałeś coś dziwnego. Co to znaczy?

– Ciii!

Erik przyłożył palec do ust.

– Dlaczego mnie uciszasz? Przecież jesteśmy tu sami.

Brzozowy zagajnik. Krótka aleja porośnięta drzewami po obu stronach, trochę ciemna i ustronna, właściwie dość nietypowa jak na Hitrę, ale ktoś najwyraźniej tak je posadził. Od domu Erika do drogi. Szybkim krokiem aleję można było pokonać w zaledwie dziesięć minut.

To tędy Jonathan prowadził swój rower do drogi.

– Poważnie? – powiedział i spojrzał na nią dziwnie. – Jesteśmy sami? Wiesz, jaki mają sprzęt? Do podsłuchu? Mają satelity w przestrzeni kosmicznej, które mogą nas namierzyć właśnie teraz, jeśli tylko zechcą.

Przesunął czapkę do tyłu i wskazał niebo.

Ani jednej chmury w zasięgu wzroku.

Satelitów zresztą też nie.

Erik był taki już wcześniej, zanim zaginął Jonathan. Nerwowy. Za każdym krzakiem widział ducha. Ale od tamtej pory było z nim coraz gorzej.

– Co chciałeś mi pokazać? – spytała Sofia, wchodząc za nim do lasu w miejscu, gdzie był najgęstszy.

– Bądź cicho – szepnął. – Pokażę ci, jak dojdziemy do punktu widokowego.

– Tutaj przecież nas nie zobaczą – zauważyła trzeźwo, wskazując głową listowie, które ich zasłaniało.

– Ty naprawdę nic nie rozumiesz – skomentował, odwracając się. – Nie zobaczą, ale mogą nas usłyszeć. Istnieją mikroskopijne mikrofony. Niemal niewidoczne. Można je umieścić w dowolnym miejscu.

– Chcesz powiedzieć, że mikrofony są ukryte na drzewach?

Skinęła głową w kierunku smukłych brzóz.

– Albo w twojej czapce?

Spojrzał na nią dziwnie, jakby nie do końca rozumiał, o co jej chodzi.

– Już będę cicho – obiecała.

Właściwie to lubiła. Zabawę w detektywów. Tajemnicze misje. Często to robili. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj nie była w nastroju.

– Tam – szepnął Erik, gdy dotarli na miejsce.

W dole gładkie jak lustro morze opalało się na wysoki połysk. Łódź rybacka zniknęła w oddali, zabierając ze sobą mewy.

– Gdzie? – spytała, dłonią osłaniając oczy przed słońcem.

– Tam – powiedział cicho i wskazał kierunek. – Tuż za Hamnøyą.

Sofia niczego nie widziała.

– Czego mam wypatrywać?

Erik poprawił czapkę i wytarł czoło wierzchem dłoni.

– Nie teraz. Wcześniej.

Wyjął notes z tylnej kieszeni i przekartkował go, żeby jej coś pokazać.

– Widzisz? Godzina dziesiąta czterdzieści trzy. Żółta łódź.

– Okej, żółta łódź?

– Och, litości! Żółta łódź. Co jest z tobą dzisiaj nie tak?

– Przepraszam – powiedziała, starając się skoncentrować.

– Żółta łódź, rozumiesz?

Przerzucił kilka kartek do tyłu.

– Spójrz, zeszła sobota. Żółta łódź. Jedenasta pięć.

I jeszcze kilka stron wstecz.

– I tutaj. Dwa tygodnie temu. Żółta łódź. Dwunasta sześć. To musi coś znaczyć, nie uważasz?

Erik szybko schował notes do kieszeni i się rozejrzał.

– Jakiś rybak?

– Hę?

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Przecież wszyscy wiedzą, że tam nie ma ryb. I w każdą sobotę? Nie, to jakaś podejrzana sprawa, czuję to.

Nasunął czapkę głębiej na oczy i znowu się rozejrzał, zanim podszedł bliżej Sofii i szepnął jej do ucha:

– Nie pamiętasz, co powiedział Jonathan?

– Nie – odszepnęła. – Co powiedział?

– Żółta łódź? Nie pamiętasz, że o niej mówił?

– Nie – odparła.

I chociaż była dzisiaj trochę podminowana, mówiła prawdę. Nie pamiętała, żeby Jonathan kiedykolwiek wspominał o jakiejś żółtej łodzi.

– Och, daj spokój! – Erik wyraźnie tracił do niej cierpliwość. – Jesteśmy na misji czy nie?

Potrząsnął głową i z lekko naburmuszoną miną zawrócił w stronę lasu.

Sofię ogarnęły wyrzuty sumienia. Jej zły humor to nie była wina Erika. On nic złego nie zrobił.

– Rozmawiałam z nią!

Wbiegła na skały i dogoniła go w lesie.

– Rozmawiałam z nią – powtórzyła i chwyciła go za ramię.

– Z kim?

– Z tą superpolicjantką. Mią Krüger.

– No i?

Splunął na ziemię, udając, że nie zrobiło to na nim wrażenia, ale Sofia widziała, że wzbudziła jego zainteresowanie.

– Zgodziła się – odpowiedziała z uśmiechem.

To było drobne kłamstwo, ale cóż.

– Poważnie? – odrzekł udobruchany.

W kieszeni Sofii zadzwonił telefon.

Na wyświetlaczu pojawiło się słowo „tata”.

– Tak?

– Cześć, gdzie jesteś?

– U Erika. Bo co?

Przez chwilę panowała cisza.

– Słuchaj… Wieczorem będę trochę zajęty. A nie chcę, żebyś była w domu sama. Mogłabyś przenocować u Erika? Jak myślisz?

Dziwne.

Tata zawsze nalegał, żeby nocowała u babci.

– Tak… Jasne. Mogę spytać.

– Świetnie. Wyślesz mi wiadomość, jeśli jego rodzice się zgodzą?

– Mogę… – odparła i już miała powiedzieć coś jeszcze, ale ojciec zdążył się już rozłączyć.

– Kto to był? – spytał Erik. Wyglądał tak, jakby już nie był na nią obrażony.

– Tata. Chce, żebym u ciebie przenocowała.

– U mnie? – zdziwił się i zmarszczył brwi.

– Tak.

– Na pewno się zgodzą.

Odwrócił się i ruszył przed nią w dół ścieżki.

– Ale bądź bardziej normalna, okej?

– Obiecuję – przytaknęła i podążyła za nim.