Hearts and Thorns - Ella Fields - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Hearts and Thorns ebook i audiobook

Ella Fields

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

45 osób interesuje się tą książką

Opis

Romans z przybranym bratem i motywem hate-love!

Willa przez większość dzieciństwa była blisko związana ze swoim przybranym bratem Jacksonem Thornem. Jednak, kiedy zaczęli dorastać, coś się zmieniło. 

Jeden zakazany i niepotrzebny pocałunek sprawił, że ich relacja stała się zupełnie odmienna. Oboje wiedzieli, że to nie może się powtórzyć. Jackson wyraźnie to zaznaczył, a Willa nie miała alternatywnej opcji, jak się z tym pogodzić. 

Jednak okazało się to niełatwe. Szczególnie gdy z dnia na dzień Jackson stawał się jednym z najpopularniejszych chłopaków w liceum, śledzonym wzrokiem przez piękne dziewczyny. Serce Willi wciąż krwawiło.

Ale on wyznaczył granicę i ona musiała to zaakceptować, choćby było to najtrudniejszą rzeczą, jaką przyjdzie jej zrobić w życiu.  

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                        Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 27 min

Lektor: Monika Chrzanowska; Adrian Rozenek

Oceny
4,3 (223 oceny)
132
50
28
10
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marlena151793

Całkiem niezła

Nie do końca rozumiem zachowania głównych bohaterów. Czasem miałam ochotę obije dzielić po głowie. Dobra na wieczór. A.
Ruddaa

Całkiem niezła

Mam mieszane uczucia dot tej książki 🤔 Niby nie była zła ale jednak mega sie dłużyła do tego te wszystkie bezsensowne posunięcia głównych bohaterów które powodowały tylko wiecej nieporozumień i komplikacji. No ZERO KOMUNIAKCJI!!! I ja rozumiem, ze to książka etc ale heloooo ONI NIE BYLI W ŻADEN SPOSÓB SPOKREWNIENI!!! Po cholere ta drama, że sa razem 🤦‍♀️ I w ogole uwazam, że Jacknto straszny hipokryta i w ogole go nie polubialam.
10
Kaska99

Całkiem niezła

Spoko
00
melchoria

Całkiem niezła

Czy można dać się tak sponiewierać? Czy tak wygląda miłość? Smutne.
00
aneta42

Dobrze spędzony czas

poprawna, bez szału
00

Popularność




Tytuł oryginału

Hearts and Thorns

Copyright © 2019 by Ella Fields

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne

Oświęcim 2024

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Julia Deja

Korekta:

Sara Szulc

Edyta Giersz

Estera Łowczynowska

Redakcja techniczna:

Michał Swędrowski

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-452-5

CZĘŚĆ PIERWSZA

Ze wszystkich prawd, jakie kiedykolwiek usłyszałam,

twe kłamstwo wybrzmiało najgłośniej.

JEDEN

Willa

Sześć lat

Huk wstrząsnął domem – szybko podniosłam się na dźwięk znajomego krzyku, kładąc dłoń na chłodnej podstawie lampki dotykowej w kształcie zamku, która stała na mojej szafce nocnej.

Nie włączyła się.

Ciszę przerwał kolejny hałas, a następnie tak ogłuszający grzmot, że podskoczyłam i zaczęłam szukać w szufladzie latarki.

Był najgorszy na świecie.

Był dręczycielem, złodziejem, kłamcą, a jednak i tak pognałam w kierunku drzwi swojego pokoju. Otworzyłam je, po czym puściłam się biegiem przed siebie.

Rozbłyski pomarańczowego światła rozświetliły rodzinne zdjęcia zawieszone na ścianach w kasztanowym kolorze, kiedy nadepnęłam na jeden z tych głupich samochodzików Jacksona.

Podskakując na jednej nodze z sykiem, pisnęłam, gdy usłyszałam kolejny grzmot, tym razem tuż nad budynkiem. Zadzwoniło mi w uszach, a dom obudził się do życia, oświetlany niepokojącym blaskiem błyskawicy, dzięki któremu zobaczyłam, że drzwi do sypialni Jacksona były otwarte. Biegłam dalej, goniona przez trzy kolejne huki, a mój oddech wydawał się głośny w ciszy, jaka po nich nastąpiła. Wreszcie rzuciłam się na jego łóżko.

Jackson usiadł, gotowy krzyknąć, lecz szybko zasłoniłam mu usta dłonią.

– Cicho. Chyba że chcesz, żeby mama i tata mnie stąd wyrzucili.

To nie był mój prawdziwy tata, ale mamusia wzięła z nim ślub, kiedy byłam bardzo mała, a odkąd skończyłam roczek i nauczyłam się mówić, właśnie tak go nazywałam. Raz, kiedy nakrzyczał na mnie za rozlanie czekoladowego mleka w kuchni, wypowiedziałam jego prawdziwe imię, Heath. Matka wtedy ostro mnie skarciła, ponieważ bardzo go tym zraniłam.

Heath lubił zasady i pragnął, by w jego domu panowała czystość, i to bardzo, jednak i tak nie chciałam, żeby się przeze mnie smucił. Więc od tamtego czasu nigdy nie odważyłam się mówić na niego inaczej niż „tata”, chociaż przez to mój prawdziwy tatuś robił niezadowoloną minę.

Mamusia powiedziała mi, że zabrała mnie do lekarza, gdy miałam cztery miesiące. Była bardzo zmęczona, a mnie ciągle się odbijało i ją brudziłam, przez co jej cierpliwość wisiała na włosku. Cokolwiek to znaczyło.

W każdym razie właśnie wtedy Heath wszedł do niewielkiej przychodni z maleńkim półrocznym Jacksonem, który był umówiony na wizytę kontrolną.

Zaproponował mamie, że pomoże jej się wyczyścić, a kiedy ona na te słowa się rozpłakała – z powodu hormonów, jak później twierdziła – on delikatnie złapał ją za rękę i wyprowadził na dwór, żeby mogła dojść do siebie w prywatności. Mamusia mówiła, że to było strasznie żenujące, ponieważ płakała przed tym przystojnym nieznajomym, opowiadając mu, jak to mój tatuś nie mógł zmienić pracy i nie chciał z nią być.

Zawsze smuciło mnie to, że tatuś ją tak skrzywdził. Że tak bardzo zranił jej uczucia, że ona rozpłakała się w miejscu publicznym i potrzebowała pomocy nieznajomego. Mamusia nigdy nie płakała. Przenigdy. Widocznie musiała czuć się wtedy naprawdę okropnie.

Po tym Heath znów wszedł do przychodni, żeby odwołać ich wizyty, a następnie zabrał mamę do siebie, gdzie poczęstował ją kawą. Rozstał się z narzeczoną, gdy Jackson miał miesiąc – nie chciała sprawować nad nim opieki. Cokolwiek to znaczyło. Dlatego mieszkał tylko z Jacksonem w domu, który wkrótce stał się także pierwszym domem moim i mamusi. Podobno wcześniej mieszkałyśmy z jej przyjaciółką, ale nigdy nie potrafiłam zapamiętać, jak ona miała na imię.

Po nakarmieniu mnie zasnęła na kanapie w domu Heatha, przytulając mnie do swojego boku, a resztę historii, jak to się mówi, wszyscy znają.

Jackson zmrużył zielone oczy i pokręcił głową. I wtedy, dość brutalnie, oderwał moją dłoń od swoich ust.

– Nie potrzebuję cię. – Spojrzałam na niego znacząco, więc westchnął. – No dobra. Tylko nie chcę mieć twoich stóp przy twarzy.

Ukradłam jedną z jego trzech poduszek i rzuciłam ją w nogi łóżka. Kuląc się pod jego kołdrą z nadrukiem kosmosu, podciągnęłam ją sobie pod brodę, drżąc, kiedy moje serce zaczęło zwalniać.

Jackson szarpnął kołdrę do góry.

– Przestań.

Pociągnęłam ją znów do siebie.

– Zimno mi, ty ropucho.

On mruknął i przesunął się w dół, żeby kołdry wystarczyło dla nas dwojga, jednak trącił przy tym stopą moją pupę.

Oddałam mu. Znowu mruknął.

W pokoju zapanowała cisza przypominająca tę panującą w całym domu i nawet ciemne niebo, które widziałam w szparze między granatowymi zasłonami, wyglądało na spokojne. Było tak ciemne, że gdy przemknęła przez nie błyskawica, tylko czekałam z otwartymi ustami na grzmot.

Jackson zamarł. Jego strach otulał nas niczym druga kołdra, tak ciężka, że mogła nas udusić.

– Pani Squires mówi, że kiedy jest burza, to znaczy, że niebo rozpacza – odezwałam się.

Rozbrzmiał huk, niemal zagłuszając jego głos:

– Co?

– Powiedziała, że czasami niebo musi mieć zły dzień i się smucić, tak jak my. – Przekręciłam głowę, wtulając policzek w poduszkę i czując, jak powieki mi opadają. – Jest smutne, ale musi przeżyć te uczucia, żeby później poczuć się lepiej, i wtedy znów się uśmiechnie.

Jackson milczał. Przez chwilę wsłuchiwaliśmy się w stukot kropli deszczu uderzających o dom.

– Myślisz, że słońce to uśmiech nieba? – Chciał zabrzmieć, jakby drwił, lecz mu się to nie udało, ponieważ był zbyt zaciekawiony.

– Tak – odparłam. – A kiedy wychodzi księżyc, niebo śpi.

Kilka minut później burza tylko cicho pogrzmiewała z oddali, zagłuszana głośnym szumem deszczu. Już przysypiałam, gdy zapytał:

– A gwiazdy? Czym są?

Uśmiechnęłam się.

– Gwiazdy to lampki nocne.

– Niebo też się boi? – zapytał zaskoczony.

– Oczywiście, że tak. I potrzebuje dużo lampek nocnych, ponieważ jest ogromne.

Jackson mruknął, zgadzając się ze mną.

– Ma to sens.

Słońce uśmiechało się następnego dnia, kiedy usłyszałam głosy przy drzwiach do pokoju Jacksona, jednak nie otworzyłam oczu.

Heath mówił:

– Jak myślisz, jak długo jeszcze będzie bał się burz?

Mamusia cmoknęła.

– Tak długo, jak będzie musiał. Dużo dzieci tak ma.

Heath burknął coś.

– Powinniśmy ją stąd zabrać.

Mamusia przez długi czas milczała, a ja znów zaczęłam przysypiać, gdy wreszcie usłyszałam jej ciche:

– Nie, niech zostanie.

– Masz rację. Pewnie będą marudne, jeśli obudzimy je za wcześnie po tej ciężkiej nocy.

Na dźwięk przypominającego dzwoneczki śmiechu mamusi uśmiechnęłam się, lecz ukryłam to, chowając twarz w poduszce.

– Jackson i tak zawsze jest marudny.

Heath się zaśmiał.

– Ciekawe, po kim to ma. – Ziewnął. – Chodź, zrobię nam kawę.

Minutę później usłyszałam cmokanie i zmarszczyłam nos. Nienawidziłam patrzeć, jak dorośli się całują.

No, chyba że na filmie albo w książce z obrazkami. Pocałunki zawsze wyglądały lepiej na filmach i w książkach.

Gdy drzwi skrzypnęły po ich zamknięciu, Jackson trącił mnie stopą i oboje schowaliśmy głowy pod kołdrą, żeby zagłuszyć chichot.

DWA

Jackson

Osiem lat

Usłyszałem trzask łamiącej się gałązki i zatrzymałem się gwałtownie między państwem Pondersen.

Spoglądając przez pokryte szronem krzaki, zmrużyłem oczy, oślepiany blaskiem słońca odbijającego się od marmurowych nagrobków.

Blisko. Była blisko.

Cmentarz rozciągał się i pełznął po wzgórzach, które stopniowo obniżały się aż do potoku znajdującego się na samym dole. Świadomość, że zaledwie kilka metrów od naszego ogrodzenia z tyłu domu znajdowało się morze ciał, kiedyś mnie przerażała, aż do czasu, gdy Willa zaciągnęła mnie tu pod pretekstem, że wiatr porwał jej ulubiony kapelusz.

Nie było żadnego kapelusza. Szukaliśmy go przez pół godziny, zanim wreszcie mi to powiedziała, a później po prostu stała, kiedy ja beształem ją, wyzywając od głupków.

Spojrzała na mnie spod ciemnych rzęs ogromnymi orzechowymi oczami, lekko unosząc kąciki miękkich jak poduszeczki ust. Wiedziałem, że były miękkie, ponieważ całowała mnie nimi w policzek, gdy robiłem dla niej coś miłego.

A później zawsze uciekała, zanim zdążyłbym ją popchnąć albo pociągnąć za włosy.

Nie lubiłem jej.

Była irytująca, za cicha, zbyt zadowolona ze wszystkiego i zbyt, cholera, miła.

Ale też ją kochałem. Była moją siostrą, więc chyba po prostu tak musiało być. Nie lubiło się ich, lecz trzeba było je kochać.

W każdym razie dzięki temu nasza mama się uśmiechała, a wtedy, z kolei, mój tata się uśmiechał. Lubiłem, kiedy uśmiechali się z mojego powodu. Chociaż z pewnością robili to rzadko.

Kątem oka dostrzegłem coś niebieskiego i szybko obróciłem się w lewo, prawie potykając się o Rodgera Stempsona. Chciałem złapać Willę.

– Jeśli cię zobaczę, to będzie koniec – krzyknąłem, przykładając dłonie do ust i układając je w kształt megafonu.

Bez odpowiedzi. I zero śladu po niej.

Zatrzymałem się na polance z maleńkimi tabliczkami, po czym ruszyłem wyznaczoną przez rzędy róż ścieżką znajdującą się w tej części cmentarza.

– Willa?

Powinienem był się domyślić, że to nie zadziała.

Uśmiechając się pod nosem, podciągnąłem szorty i naciągnąłem daszek czapki na oczy, a następnie ruszyłem szybkim krokiem w kierunku miejsca, w którym ją ostatnio widziałem.

– Dywersja – wysyczałem, dostrzegając niebieską wstążkę zawieszoną na gałęzi. Gdy ją ściągałem, rozerwała się odrobinę. Potarłem ją palcami. – Ty mała wiedźmo.

I wtedy rzuciłem się biegiem przed siebie, przeskakując nad tabliczkami i nagrobkami, ogródkami i bukietami, słysząc w uszach szum wiatru, kiedy słońce zaczęło zachodzić za wzgórzami, po których się wspinałem.

Chwilę później dobiegł mnie słodki dźwięk przypominający flet oraz dzwonki wprawiane w ruch przez wiatr.

Willa nigdy nie potrafiła przestać chichotać. To była jedna z rzeczy, które najbardziej mnie w niej irytowały. I była to też jedna z rzeczy, które lubiłem w niej najbardziej.

– Jesteś podstępna. – Zatrzymałem się nad nią i, kładąc dłonie na biodrach, splunąłem na ziemię obok jej głowy. Leżała w wysokiej trawie na szczycie wzgórza.

Willa przygryzła wargę, zatapiając się głębiej w morzu zieleni.

– Jutro będziesz mógł ukrywać się dwa razy z rzędu.

Z pomrukiem opadłem na trawę obok niej i, zdyszany, ponieważ biegłem pod górę jak jakiś szaleniec, powiedziałem:

– Jutro muszę jechać do mamy.

Willa westchnęła.

– Pewnie za nią tęsknisz. Ja tęsknię za swoim tatą.

Nie tęskniłem za nią, ponieważ prawie wcale się z nią nie widywałem. Raz w tygodniu, jeśli nie była zajęta, spędzałem u niej pół dnia. Zazwyczaj w niedzielę po kościele.

Gdy do niej przyjeżdżałem, sadzała mnie przed telewizorem i pozwalała mi grać na PlayStation zostawionym przez jednego z jej byłych, a później wracała do rozmawiania z przyjaciółkami albo obecnym chłopakiem przez telefon.

Jednakże Willa prawie nigdy nie widywała się ze swoim tatą. Nie dlatego, że on tego nie chciał, ale ponieważ był w marines1 i często pracował poza krajem. Mówił, że kiedyś, jak tylko będzie mógł sobie na to pozwolić, otworzy sklep w mieście, w którym będzie mieszkała Willa, i nie ruszy się z miejsca, żeby ona mogła go odwiedzać, kiedy tylko zapragnie.

Chciałem w to wierzyć ze względu na nią, lecz dorośli potrafili dobrze kłamać. Kłamali tak, jakby grzechem było mówienie prawdy.

– Lubię grać u niej w gry – stwierdziłem wreszcie.

– Nasz tata mówi, że gry to dzieło szatana. – Nasz tata. Właśnie tak rozróżnialiśmy swoich rodziców, gdy mówiliśmy o nich wszystkich naraz.

Prychnąłem.

– No to czemu w nie gra, kiedy jest w toalecie?

Willa wzięła głośny wdech.

– Co?

– Ćśś, nie zachowuj się, jakbyś niczego nie wiedziała, żukooka. Dzięki tej informacji mam asa pod rękawem.

– Chyba asa w rękawie?

Spojrzałem na nią morderczym wzrokiem, wyrwałem kępkę trawy i rzuciłem nią w jej twarz, a ona się zaśmiała. I chyba właśnie to zdradziło nasze położenie.

Trawa zakołysała się i zobaczyliśmy przed sobą naszych rodziców.

Popatrzyłem na Willę, która przestała strzepywać sobie z twarzy długie źdźbła. Zerknęła na mnie i głośno przełknęła ślinę.

– Cmentarz? Naprawdę? – powiedziała mama, ściągając brwi i marszcząc swój mały zadarty nos.

Tata wyglądał, jakby miał się przewrócić po tym długim westchnięciu, które wstrząsnęło jego ramionami.

– Wracać do domu. – Kiedy nasze ruchy były zbyt wolne, warknął: – Ale już.

Szliśmy za nimi ciężkim krokiem, ze zwieszonymi głowami mijając rzędy martwych ludzi oraz tętniące życiem ogrody; przez ten cały czas nasi rodzice mamrotali pod nosem, wyrażając swoje niezadowolenie.

– Powinnaś być mądrzejsza, Willo.

Wchodząc na posesję, starałem się nie zmarszczyć brwi na te słowa, wiedząc, co one oznaczały, jednak ostatecznie nie udało mi się ukryć podirytowania.

Tata bez mrugnięcia okiem zatrzasnął bramę za Willą, po czym posłał mi mordercze spojrzenie.

– No i? Nie masz nic do powiedzenia?

Przeciągnąłem noskiem adidasa po idealnie przystrzyżonej trawie na tyłach naszego domu.

– Chcieliśmy pobawić się w chowanego, a podwórko już nam się znudziło.

Willa trzymała przed sobą mocno zaciśnięte dłonie.

– Więc to był twój pomysł – powiedział tata. To nie było pytanie, raczej stwierdzenie.

Pokiwałem głową. Willa pisnęła, lecz kopnąłem ją w stopę i zgromiłem wzrokiem, więc się zamknęła.

Na tydzień musiałem zapomnieć o deserze i gdy następnego popołudnia wróciłem do domu po kolacji, znalazłem Willę w jej pokoju. Obserwowała tatę, który ryglował bramę znajdującą się na tyłach podwórka.

Podsunęła mi miskę z na wpół zjedzonymi lodami pod nos, a następnie wsparła głowę na dłoniach, przez co kosmyk jej falowanych brązowych włosów przykleił się do resztek lodów na jej ustach. Zdmuchnęła go.

– Czemu jesteś taka smutna? – Wsunąłem sobie łyżeczkę truskawkowych lodów do ust.

Wydęła dolną wargę, która jej lekko drżała.

– Po prostu… lubiłam się tam bawić.

Wzruszyłem ramionami.

– Kiedyś w końcu musieli nas nakryć. – Nasi rodzice ciągle tylko się całowali i robili to, co robili, kiedy kazali nam tak długo siedzieć na dworze. – A poza tym zamknięta brama to nic takiego.

Willa zdjęła łokcie z parapetu, przez co cienkie zasłony wróciły na swoje miejsce.

– Jak to?

– Ty to naprawdę jesteś głupia. – Z uśmiechem wylizałem miskę z resztek lodów. – Przecież mamy też boczną bramę, głupolu.

Willa zachichotała i na ten dźwięk poczułem ciepło w klatce piersiowej.

TRZY

Willa

Dziesięć lat

Próbowałam się nie krzywić, choć miałam wrażenie, że mama próbowała powyrywać mi włosy z głowy.

– Przestań – wysyczała. – Już jesteśmy spóźnieni.

Przez to wszystko czekanie, aż mama zrobi mi fryzurę, było jeszcze gorsze niż zwykle. W każdym pociągnięciu czułam jej zniecierpliwienie.

Jackson, który właśnie jadł przy kuchennym blacie drugą miskę płatków śniadaniowych, wytknął język do odwróconej od niego mamy.

Przygryzłam wargę, ale nie udało mi się powstrzymać prychnięcia.

– Willa – powiedziała, znów ciągnąc mnie mocno za włosy. Skrzywiłam się i zamknęłam oczy. – Jeśli po powrocie chcesz oglądać kreskówki, zamiast wyładowywać naczynia ze zmywarki, to sugeruję, żebyś nie zapominała o dobrych manierach.

Nie chciałam przegapić szansy na obejrzenie ulubionej kreskówki, Mój mały kucyk, kiedy Jackson będzie u swojej mamy, Kylie.

– Przepraszam.

– I tak robisz się za stara na kucyki – stwierdził Jackson, zeskakując ze stołka barowego, a następnie zaniósł do zlewu miskę, żeby ją przemyć.

Zmarszczyłam brwi, wpatrując się w podłogę z ciemnej wiśni i poruszając różowymi butami mary jane.

– Jackson – ostrzegła go mama. – Proszę cię, przygotuj się szybko do wyjścia. I jeśli nie masz do powiedzenia nic miłego…

– To nie mów nic. – Jackson westchnął i przewracając oczami, wymamrotał: – Przecież wiem. – Zniknął w korytarzu i poszedł na górę, żeby się przebrać.

Chwilę później do kuchni wszedł tata z zaczesanymi do tyłu ciemnymi włosami. Swoimi zielonymi oczami zajrzał do kubka, po czym opuścił rękę, gdy odkrył, że już wypił kawę.

Włożył naczynie do zlewu, a następnie poprawił rękawy wyprasowanej białej koszuli.

– Gotowe?

Mama mruknęła twierdząco i mniej brutalnie zaplotła w warkocze końcówki moich włosów.

– Już prawie.

Heath uśmiechnął się i ten jego ciepły uśmiech, zadowolenie widoczne w oczach oraz to, jak rozluźniły się pełne napięcia linie wokół jego ust, sprawiły, że też się uśmiechnęłam.

– Pięknie, Willo.

Nienawidziłam warkoczy, a tym bardziej warkoczy francuskich, jednak nie odważyłam się tego nikomu wyznać. Mama i tak by mnie nie posłuchała. Zamiast tego powiedziałam:

– Dzięki, tato.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym musnął dłonią mój policzek, a zaraz po tym zrobił sobie kolejną kawę i zabrał ją ze sobą, by wyjść z domu.

Upuścił ją na widok mojego ojca, tego prawdziwego, który stał obok naszego samochodu na podjeździe i rozmawiał z ożywionym Jacksonem.

– Kurde. Ja pierdolę. – Heath wpadł z powrotem do środka. – Victoria!

Zszokowana przystanęłam. Heath prawie nigdy nie przeklinał. A mój tata rzadko do nas przyjeżdżał.

– Żukooka – odezwał się Jackson, uśmiechając się tak szeroko, że widziałam wszystkie jego duże zęby. – Twój tata wysadził mnóstwo rzeczy w powietrze.

Zatrzymałam się kawałek od nich, łącząc przed sobą dłonie.

Tata zaśmiał się, drapiąc się po głowie. Ale ten śmiech brzmiał jakoś dziwnie.

– Ach, no tak. Może nie mówmy o tym w ten sposób. – Poklepał Jacksona po plecach, a następnie zrobił krok w moim kierunku, patrząc na mnie swoimi orzechowymi oczami, chyba wilgotnymi od łez. – Willa Grace.

Moje pierwsze i drugie imię były niczym piękna pieśń, której śpiewanie przynosiło ból i przez którą dostawało się chrypki.

– Danielu. – Mama szybko wyszła przed dom. Kręcone włosy miała związane w kok na czubku głowy. – Co ty tu, do cholery, robisz?

Ojciec puścił do mnie oczko i jego uśmiech stał się bardziej psotny, gdy odwrócił się do mojej matki.

Ona trąciła mnie lekko.

– Do samochodu, młoda damo. Szybko.

Posłałam tacie lekki uśmiech, po czym zrobiłam to, czego ode mnie oczekiwano, i usiadłam obok Jacksona, który uśmiechał się szeroko, z wyraźnym podziwem spoglądając na mojego tatę.

Zapięłam pasy, przysłuchując się rozmowie dorosłych. Słyszałam ich dzięki szczelinie w szybie, którą Jackson opuścił odrobinę tak, by nikt tego nie zauważył.

– Nie możesz tak po prostu pojawiać się bez zapowiedzi i oczekiwać, że będziesz mógł spędzać z nią czas. Mamy plany. Jesteśmy rodziną.

– A ty w życiu nie pokazałabyś się w kościele tylko z jednym ze swoich idealnie dopieszczonych dzieci, co? – skomentował z rozbawieniem mój tatuś.

Mama się zarumieniła.

– Danielu Graysonie, w tej chwili wracaj do auta, bo zaraz…

– Bo zaraz co, Victorio? Bo zaraz znów się spakujesz i uciekniesz pod osłoną nocy?

– Zamknij się – wycedziła mama przez zaciśnięte zęby, zerkając na znajdujący się za nią dom.

Oczy wyszły mi z orbit, a z twarzy Jacksona znikł uśmiech.

– Co? – wyszeptał do mnie.

Nie odpowiedziałam.

Z ust taty padły tak okropne przekleństwa, że nawet ja się skrzywiłam.

– Oczywiście. – Zaśmiał się, wskazując głową na dwupiętrowy, biało-szary drewniany budynek. – Jezu Chryste, Victorio. Chcesz mi powiedzieć, że ten twój mąż wciąż nie wie, co tak naprawdę wydarzyło się te kilka lat temu?

– Danielu – ostrzegła go mama.

– Nie płacz – wydukał powoli Jackson. W jego głosie słychać było napięcie i poruszał się niespokojnie obok mnie. Brzmiał tak jak podczas burzy. – Żukooka?

Tata ruszył w kierunku domu, a ja powstrzymałam chęć zdrapania z policzków wilgoci.

– W takim razie chyba czas mu o tym powiedzieć. Jak myślisz?

Jackson wymamrotał:

– O cholera. – W tym momencie zobaczył Heatha wychodzącego na zewnątrz w czystej koszuli. Z napięciem wymalowanym na twarzy oraz idealnie ogoloną zaciśniętą szczęką otworzył drzwi, by zobaczyć przed sobą mojego tatusia.

– Danielu, dawnośmy się nie widzieli – przemówił Heath, klepiąc go po ramieniu. Zrobił to bardzo mocno. – Gdzie ty byłeś przez ostatnie, och, no nie wiem, dwa lata?

Nie widziałam twarzy swojego taty, jednak wciąż słyszałam jego głos.

– No właśnie, to całkiem zabawna historia.

– Tak? – mruknął Heath, stając bliżej niego, tak że prawie stykali się nosami. Obaj byli ogromni, niemal tego samego wzrostu, a moja mama, stojąca w bezruchu na podjeździe, przypominała kwiat więdnący na chłodzie.

– Tak. Bo, wiesz, pracowałem, a kiedy kilka miesięcy temu wróciłem do domu i chciałem zobaczyć się ze swoim dzieckiem, odkryłem, że się przeprowadziliście. Trochę mi to zajęło i musiałem wypytywać o to mnóstwo osób, zresztą świetnie się przy tym bawiłem, aż w końcu dowiedziałem się, gdzie jesteście.

Heath zrobił krok w tył i na ułamek sekundy zerknął na mamę.

– O tym też nie wiedziałeś, hm? – Zaśmiał się. – Najwyraźniej ona zrobi wszystko, żeby ukryć te swoje małe brudne sekreciki, prawda? Szkoda tylko, że trzyma je nieco zbyt blisko domu, ponieważ w przeciwnym razie…

Mama podeszła do nich i popchnęła ojca.

– Odejdź. W tej chwili.

– Czego mi nie mówisz, Vicki? – zapytał Heath.

Tata zignorował mamę, która nadal próbowała go odsunąć. Wyglądał, jakby dla niego była zaledwie irytującą muchą.

– Wychodzi na to, że cholernie dużo rzeczy – stwierdził.

Jackson usiadł na miejscu kierowcy i przekręcił kluczyk w stacyjce, tylko na tyle, żeby odpaliło się radio, po czym wybrał utwór z płyty CD.

– Dość. – Heath spojrzał na nich morderczym wzrokiem. – Musimy już iść. Zadzwonimy do ciebie.

W samochodzie rozbrzmiała piosenka Weather With You zespołu Crowded House i moje kończyny się rozluźniły, a oczy wyschły, choć policzki wciąż miałam wilgotne.

– Zadzwonicie do mnie? – powtórzył tata, gdy Heath złapał mamę za łokieć i ruszył z nią w kierunku auta.

Zerknęłam na Jacksona i uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, a przynajmniej na tyle, na ile było mnie teraz stać.

On przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie, a później pokiwał głową i znów odwrócił się w stronę dorosłych.

– Wybaczcie mi, jakoś w to nie wierzę. No ale dobra. – Tata uśmiechnął się szeroko w dziwny sposób, przez który serce zabiło mi boleśnie. – Teraz już wiem, gdzie mieszkacie, więc wiecie co? Wrócę tu, jeśli się nie odezwiecie.

Heath i mama kłócili się przed samochodem, poruszając gwałtownie rękami i szybko otwierając i zamykając usta, podczas gdy tata wyjechał swoim terkoczącym pikapem na ulicę.

Do kościoła jechaliśmy w kompletnej ciszy, ponieważ mama wyłączyła muzykę, co spowodowało, że napięcie znowu się mnie uczepiło.

Nie wiedziałam, czemu w ogóle tam jechaliśmy, gdyż był już kwadrans po dziewiątej. Choć pewnie w oczach Boga lepiej było się spóźnić, niż wcale nie zjawić.

Kiedy weszliśmy do kościoła, kilka osób odwróciło się w naszą stronę i mama, oblana rumieńcem, posadziła nas w ławie z tyłu, a następnie zajęła z Heathem miejsca z przodu, obok państwa Turns.

Jakbyśmy wcale niczego nie przerwali, ojciec Alfred dalej przynudzał z prezbiterium, a jego rumiane policzki trzęsły się wraz z każdym wyniosłym słowem odczytywanym przez niego z otwartej Biblii, którą trzymał w dłoniach, chodząc w tę i z powrotem po czerwonym welurowym dywanie wyłożonym na schodach.

Obawiałam się, że będę musiała wyspowiadać się z tego, że go w ogóle nie słuchałam, jednak zmartwienie, jakie czułam z powodu wizyty mojego taty, było silniejsze od wszystkiego.

Tęskniłam za nim. Tak długo za nim tęskniłam i zastanawiałam się, czemu nie dzwonił do mnie od ponad pół roku. Nawet kiedy był za granicą, dzwonił przynajmniej co kilka miesięcy.

I teraz znałam już odpowiedź, lecz tylko na to jedno pytanie. A kolejne kłębiły się w mojej głowie, rywalizując o pierwszą pozycję, podczas gdy ten uśmiech, ten, który tata posłał na pożegnanie Heathowi i mamie, wciąż mnie prześladował.

Łzy napłynęły mi do oczu i zakręciło mi się w głowie, kiedy wpatrywałam się przed siebie w otępieniu.

I wtedy gładka i ciepła dłoń złapała moją, a ktoś przysunął swoje ciało do mojego.

Po zerknięciu na nasze splecione palce podniosłam wzrok, by spojrzeć na Jacksona, który wpatrywał się wprost przed siebie, jakby właśnie nie złapał mnie po raz pierwszy w życiu z własnej woli za rękę.

CZTERY

Jackson

Dwanaście lat

Minęły lata, a pytania Willi uległy pod ciężarem potulności.

Chociaż przynajmniej Daniel dotrzymał słowa. Znalazł sobie dom w usytuowanym tuż przy wąwozie i znajdującym się nieopodal mieście, lecz pół roku później znów został wysłany na misję.

Ale przez te sześć miesięcy za każdym razem, kiedy wracała od niego, uśmiech Willi był bardziej promienny od letniego słońca. Więc nic dziwnego, że ten blask przygasł, gdy Daniel wyjechał, i to ja musiałem go jej przywrócić.

Jednakże nie byłem do końca gotowy na to zadanie.

Przeklinając siebie pod nosem, ponieważ zapomniałem zabrać lunchu, zatrzymałem się gwałtownie, kiedy w pobliżu schodów zobaczyłem Dasha, który ściskał w zaciśniętej dłoni bluzkę należącą do Alana Myera.

– No chyba nie. A co powiesz na to? Jeśli dasz mi Bulbasaura za Charmandera, to pozwolę ci zachować kanapkę z kurczakiem.

Alan pociągnął nosem, a usta mu zadrżały.

– Ale B-B-B-Bulbasaur…

– A-a-a-ale mam to gdzieś. Chcę go. Jeśli mi go nie dasz, to zachowam sobie też Charmandera.

Złapałem Dasha za tył koszulki i odciągnąłem go od Alana.

– Co, do cholery? – wycedził Dash, odtrącając moją rękę.

Alan to wykorzystał i uciekł w głąb placu zabaw.

– Bulbasaur jest do dupy, a ty wyglądałeś na zdesperowanego.

Dash rozważył przez chwilę moje słowa w milczeniu, po czym wzruszył ramionami.

– Ludzie po prostu go nie doceniają.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

– Jasne. Więc wiesz już, czy dostałeś się do drużyny piłkarskiej?

Przymrużył oczy, odchylając głowę do tyłu.

– Nie, jednak pewnie jestem dla nich za dobry.

Był dobry, lecz nie na tyle, żeby zignorować te wszystkie doniesienia na temat jego zachowania oraz wybuchowego charakteru.

Usiedliśmy na stole pod klonem i już kilka minut później Peggy i Willa szły w naszym kierunku, niosąc lunche. Willa uśmiechnęła się szerzej, gdy nasze spojrzenia się spotkały, dlatego zmusiłem się do przeniesienia wzroku na pomalowany na czerwono drewniany blat.

– Piegusku, masz już Bulbasaura?

– Nie zbieram kart Pokémon – odpowiedziała Peggy. – Mówiłam ci to już setki razy.

Dash z pomrukiem odgryzł kawałek swojego serowego chleba, a Peggy usiadła obok niego i zabrała się za rozpakowywanie jedzenia.

– Zapomniałeś o lunchu, Jack. – Willa wyciągnęła do mnie czarne pudełko.

Marszcząc brwi, wyrwałem je z jej rąk i postawiłem na stole.

A ona ze śmiechem opadła na ławkę tuż przy moich stopach i wyjęła zawartość swojego pojemnika.

W tym roku zaczęła przygotowywać jedzenie, głównie nasze lunche do szkoły. Uwielbiałem to, co dla nas robiła. Były smaczniejsze od tych, które szykowała dla nas mama, ale kiedy obserwowałem, jak rozkłada wszystko obok mojego uda, czułem się dziwnie i niezręcznie.

Rozpakowała każdą rzecz po kolei.

– Jajko z sałatą, mało majonezu. Kawałki ogórka z serem i ciasteczka z masła orzechowego mojej roboty.

Poczułem ciepło na policzkach.

– Nie można przynosić do szkoły jedzenia z orzechami, Żukooka.

Willa, zawstydzona, wstała i zaczęła z powrotem zawijać ciasteczka w papier, jednak Dash szybko je zgarnął.

– No to lepiej prędko się ich pozbędę.

Zaśmiałem się, próbując ukryć zażenowanie, przez które robiłem się czerwony na twarzy i sztywniały mi kończyny, a Dash wsunął sobie ciastka do ust.

Zaśmiałem się, chociaż sam chciałem je zjeść.

I śmiałem się, chociaż widziałem, jak Willa robi krok w tył, przygryzając dolną wargę.

– Boże, Willa. – Miałem wrażenie, jakby coś ciążyło mi na żołądku, więc przemówiłem surowym tonem. – Nie jesteś moją mamą. Odczep się ode mnie i przestań robić dla mnie lunche.

Willa jakby się skurczyła.

Miałem to gdzieś. Wiedziała, że nie powinna robić wokół mnie takiego szumu przy ludziach, a poza tym zazwyczaj upewniała się, czy mam ze sobą jedzenie, zanim wyszedłem z domu. Zapewne chciała sprawdzić, czy teraz miało, lub mogło, być między nami inaczej w szkole. Czy mogłoby być tak, jak w domu. Czy moglibyśmy pokazać ludziom, że się przyjaźnimy.

Pognała w kierunku łazienki dla dziewczyn, a Peggy zostawiła swój lunch na ławce, żeby pobiec za nią.

– Zawsze udaje twoją matkę?

Prychnąłem.

– Nie, po prostu lubi przygotowywać jedzenie.

Dash zamyślił się, oblizując palce.

– No, na twoim miejscu nie wyglądałbym na tak smutnego z tego powodu. Te ciastka były ekstra.

Spojrzałem na resztę lunchu i podniosłem idealnie odkrojoną połówkę kanapki, ale nie czułem jej smaku, gdy wpatrywałem się w ławkę przy swoich stopach, tam, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała Willa.

Podczas lekcji nawet na mnie nie zerknęła, tak samo gdy wracaliśmy autobusem do domu, a jak tylko do niego weszliśmy, zamknęła się w swoim pokoju.

Nie obchodziło mnie to. Niech sobie histeryzuje, jak musi, myślałem. Musiała nauczyć się tego, że nie powinna mieszać się w moje sprawy, kiedy tego nie chciałem.

Wyciągnąłem nogi na stoliku kawowym i włączyłem telewizor, żeby pograć przez chwilę na Xboxie przed powrotem mamy i taty z pracy.

Później tego wieczoru, przy stole, gdy siedząca naprzeciwko mnie Willa grzebała w groszku i kukurydzy na swoim talerzu, odpowiadając półsłówkami na pytania mamy na temat szkoły, zaczęło mnie to męczyć.

Poszedłem za nią na górę i wziąłem prysznic, po czym zapukałem do drzwi jej pokoju, gotowy nawymyślać jej za to, że zachowywała się jak rozpieszczony bachor. Bo przecież nie zrobiłem nic złego.

Kiedy Willa płakała, robiła to tak, że było to oczywiste tylko wtedy, jeśli się ją widziało. Nigdy się niczego nie słyszało i nikt by się tego nie domyślił, dopóki nie zobaczyłby łez płynących z tych ogromnych oczu i sunących po różowych policzkach.

Zamknąłem za sobą drzwi, powstrzymując się od wypowiedzenia każdego zgryźliwego słowa, które miałem na końcu języka, i zakrztusiłem się, gdy gula podeszła mi do gardła.

– Żuku…

– Odejdź, ty ropucho.

Nie zamierzałem odchodzić, a ona nie mogła mnie do tego zmusić.

Usiadłem obok niej na łóżku, przyglądając się ściskanej przez nią w pięści chusteczce.

– Nie płacz.

– Nie możesz tak po prostu powiedzieć komuś, żeby nie płakał – wychrypiała, pociągając nosem. – Tak jak nie możesz powiedzieć komuś, żeby cię olewał przy twoich przyjaciołach. Nie rządzisz całym światem.

Jej słowa były niczym policzek wymierzony prosto w moją twarz i na chwilę zamknąłem oczy, żeby nie zapaść się pod ziemię ze wstydu.

Wyciągnąłem rękę i założyłem jej kosmyk włosów za ucho, odsłaniając piękne, choć teraz opuchnięte orzechowe oko.

– Przepraszam.

Willa zacisnęła oczy, ale i tak popłynęły z nich łzy. Już po mnie.

Objąłem ją i przytuliłem do siebie, wdychając woń jej jaśminowego szamponu.

– Naprawdę cię przepraszam – wyszeptałem.

– Nie musisz mnie już przepraszać. Tylko mnie więcej nie ignoruj. – Mówiła cicho, łamiącym się głosem. – Czemu robisz mi takie rzeczy?

Nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie. Żadne wytłumaczenie nie było wystarczająco dobre. W żaden sposób nie mogłem wyjaśnić, czemu czułem taki wstyd z powodu tego, że mojej siostrze na mnie zależało i że okazywała to tak otwarcie. To nie miało sensu. I ja sam nie potrafiłem tego pojąć.

– Nie znam żadnego chłopaka, który spędzałby czas ze swoją siostrą – próbowałem wyjaśnić, prostując się. Ale to nie było do końca prawdą. Znałem jedną osobę, która to robiła.

Willa posłała mi mordercze spojrzenie zza czarnych rzęs.

– Nie jestem tylko twoją siostrą. Jestem też twoją przyjaciółką.

Uśmiechnąłem się i część ciężaru spadła mi z serca.

– No, chyba po prostu muszę o tym pamiętać.

– Za bardzo przejmujesz się tym, co myślą inni, Jacksonie Jamesie Thornie. – Odsunęła się ode mnie. – Więc dopóki to się nie zmieni, to nie ma sensu przepraszać.

Zmarszczyłem brwi, chcąc się odgryźć, lecz powstrzymałem się od tego.

Miała rację.

– Chcę spędzać z tobą czas. – Ciągle chciałem spędzać z nią czas i właśnie w tym był problem. – Ale muszę też spędzać czas z resztą swoich przyjaciół. Pójdź na kompromis, Żuczku. No dalej.

Po chwili Willa otarła łzy z twarzy, po czym wstała, by wyrzucić chusteczki do fioletowego śmietnika stojącego pod jej biurkiem.

– Fakt. – Pokiwała głową. – Nie myślałam o tym w ten sposób. Ja… – Westchnęła głośno, a zaraz po tym posłała mi niepewny uśmiech. – Wycofam się.

Przytaknąłem, chociaż nie byłem pewien, czy chciałem, żeby to robiła, po czym wyszedłem z jej pokoju.

***

Dwa dni później wszystko wróciło do normy.

No, nie do końca, ponieważ Willa nie chciała nawet patrzeć na mnie w szkole.

Irytowało mnie to i nie dawało mi spokoju – było niczym choroba, która nie chciała przeminąć, gdyż złapałem ją na własne życzenie.

–  Strasznie z ciebie smutny dziad, zaraz ktoś uzna twoją twarz za zad – oznajmił Dash, a Cad i Raven zgięli się wpół ze śmiechu.

– Kto jeszcze w ogóle używa słowa „zad”? – burknąłem.

Dash przesunął językiem po zębach, bystrym okiem przeglądając swoją kolekcję kart.

– Ja, kiedy trzeba. Bo przecież dziad nie rymuje się z tyłkiem.

– Thane, co ty powiedziałeś? – zapytała pani Marelle, podchodząc do stolika i patrząc na nas swoimi chłodnymi niebieskimi oczami zza okularów z fioletowymi oprawkami.

– Powiedziałem, że słowo „dziad” rymuje się ze słowem „zad”. – Dash zerknął na nią, posyłając jej uśmiech. – A rymowanie to świetna zabawa.

Przez chwilę pani Marelle przyglądała mu się z uniesioną brwią, aż w końcu pokręciła głową.

– Takie słowa są niestosowne, Thane. Twój sposób wypowiadania się pozostawia wiele do życzenia. Wiem, że masz szerszy zasób słownictwa.

Dash poczekał, aż nauczycielka sobie pójdzie i dopiero wtedy zaczął ją przedrzeźniać, przez co siedzący przy nas idioci znów zaczęli rechotać.

Z westchnieniem skończyłem jeść jabłko – jeden z elementów przygotowanego przeze mnie lunchu – żałując, że go wcześniej nie pokroiłem.

Próbując odnaleźć wzrokiem Willę, przymrużonymi oczami spojrzałem na huśtawki, przy których jeszcze przed chwilą razem z Peggy robiła wieńce ze stokrotek, by móc je wpleść we włosy.

Jednakże teraz Peggy szła do nas, a Willi nie było przy huśtawce.

Zanim zdałem sobie sprawę z tego, że się poruszam, już znajdowałem się na środku dziedzińca, spoglądając na grupy dzieciaków i skupiska drzew.

Na tyłach szkoły, tam, dokąd nie mogliśmy się oddalać w trakcie długiej przerwy i lunchu, odnalazłem ją przyciśniętą do muru.

– Tylko jeden, dobra? Będzie fajnie. Słyszałem, że to jest bardzo fajne – rzucił Danny, posyłając jej ten swój hardy uśmiech. – I chciałem to z tobą zrobić, odkąd byłem w czwartej klasie.

– W czwartej klasie? – powtórzyła Willa, marszcząc brwi i przyciskając policzek do znajdującego się za nią muru. – To obleśne i mówiłam, że nie chcę.

Danny prychnął, a ja się rozluźniłem i zwolniłem, ponieważ on zrobił krok w tył.

– No dobra.

I wtedy znów się do niej przysunął, a Willa odwróciła głowę, zaciskając powieki, ledwo unikając pocałunku w usta.

Zamiast tego jego wargi trafiły w jej policzek i dziewczyna skrzywiła się, gdyż on zrobił to z takim impetem, że uderzyła głową w mur.

Rzuciłem się na niego, pociągnąłem go na ziemię i zacząłem uderzać pięściami w twarz.

– Tak! Bójka, bójka, bójka – zaczęły krzyczeć dzieciaki.

– Jackson! – zawołała Willa. – On krwawi.

Słysząc jej wrzask, zamarłem, ponieważ potrafiłem na palcach jednej ręki wyliczyć wszystkie razy, gdy tak podniosła głos.

Kiedy zobaczyła pająka, jak siedziała w toalecie. Kiedy spadła z roweru na podjeździe i skręciła nadgarstek. Kiedy wyskoczyłem zza nagrobka na cmentarzu i przestraszyłem ją tak bardzo, że upadła na tyłek. I kiedy rzuciłem konikiem polnym w jej twarz.

No i teraz, po tym, jak jakiś gnojek próbował ją pocałować.

Zatoczyłem się do tyłu i w tym samym momencie zza rogu budynku wyszedł nauczyciel dyżurny. Zaraz po tym zostałem zaciągnięty do gabinetu dyrektora i tam czekałem na przyjazd mamy.

– Nie wierzę. Zostałeś zawieszony? – mruknęła po powrocie do domu, wyrzucając ręce w powietrze i chodząc po kuchni. – Co, na Boga, w ciebie wstąpiło, Jacksonie?

Zwilżyłem usta, ponieważ nie byłem pewien, co powiedzieć.

– No więc? – naciskała. – Miło byłoby usłyszeć jakąś odpowiedź. Chyba że wolałbyś, żebym zadzwoniła do twojego ojca i go tu sprowadziła.

Wpatrując się w ślady krwi z nosa Danny’ego na dłoniach, zmarszczyłem brwi. Serce wciąż łomotało mi od adrenaliny.

– On próbował ją do czegoś zmusić. – I proszę. To powinno wystarczyć.

Jednak nie wystarczyło.

– Do czego próbował ją zmusić?

Spojrzałem na mamę prosząco i błagalnym tonem wymamrotałem:

– Nie każ mi tego mówić. Będzie jej przykro.

Mama wydęła wargi, po czym zbladła. Ja też.

– O Boże. Nie.

Pokręciłem głową, świetnie wiedząc, o czym myślała, chociaż pewnie nie powinienem tego wiedzieć.

Tyle że poprzedniego lata oglądaliśmy u Dasha pierwszy film porno, więc wiedziałem wystarczająco dużo.

– Nie to.

Rozluźniła się i westchnęła z ulgą, lecz zaraz znów zamarła.

– Chwila, skąd wiedziałeś… – wydukała na widok skruchy na mojej twarzy, a następnie uderzyła otwartą dłonią w kuchenny blat. – Masz dopiero dwanaście lat, Jackson.

– Nie martw się. Nawet jeszcze z nikim się nie całowałem. – Chociaż dwie dziewczyny próbowały mnie pocałować, a ja byłem tego ciekawy. Z każdym dniem coraz bardziej.

Wtedy mama się uśmiechnęła i założyła włosy za uszy. Były małe, tak jak u Willi.

Niczym muszelki, pomyślałem kiedyś, chwilę przed wsadzeniem jej w ucho mokrego palca.

– Okej. To do czego próbował ją zmusić?

– Chciał, żeby go pocałowała.

Mama otworzyła usta i pokręciła głową, śmiejąc się cicho. Po chwili wbiła we mnie wzrok, po czym obeszła wyspę kuchenną i mnie przytuliła.

W przeciwieństwie do mojej prawdziwej mamy, która ociekała tanimi perfumami i podirytowaniem, Victoria pachniała ładnie.

Jak przytłaczająca miłość i lukier. Willa też pachniała lukrem, a do tego jaśminem.

Odwzajemniłem jej uścisk.

1 Marines – United States Marine Corps, Korpus Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych (przyp. red.).