Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy odważysz się zakochać?
W połowie listopada Ariel dołącza do klasy Lary i od razu budzi zainteresowanie innych uczniów. W spranej koszulce i wytartych jeansach odrobinę odstaje od grupy. Przedstawia się pobieżnie, po czym zasiada z tyłu, nie utrzymując z nikim nawet kontaktu wzrokowego. Przed pierwszym grudnia ze strony samorządu pada propozycja, aby zorganizować wymianę prezentów świątecznych w czasie wigilii klasowej. W tym celu każdy musi wylosować karteczkę z imieniem swojej pary. Lara trafia na Ariela Szulca… Dziewczyna jest zdenerwowana tym, że musi kupić prezent osobie, której w ogóle nie zna. Usilnie poszukuje kogoś, kto zechciałby się z nią wymienić parą. Jednak los sprawia, że młodzi będą mieli okazję dobrze się poznać. Jakie tajemnice skrywa chłopak? Czy początkowa niechęć Lary może zmienić się w coś innego?
„Grudniowy prezent” to wciągająca, utrzymana w zimowym klimacie, powieść dla nastolatków. Wraz ze świąteczną gorączką, bohaterowie będą musieli stawić czoła problemom oraz pierwszej miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 266
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
Wrzesień
Lara
Mama wpadła do mojego pokoju, nie robiąc sobie nic z pukania.
– Odłóż tę książkę, chcesz się spóźnić na rozpoczęcie roku?
Zmierzyłam ją pogardliwym spojrzeniem, ale za chwilę roześmiałam się, widząc jej zdenerwowanie. Z nas dwóch to właśnie mamcia stresowała się rozpoczęciem roku szkolnego bardziej niż ja. Jej długie blond włosy były jeszcze w nieładzie, a zielone oczy ogarnięte przerażeniem. Jakby jej jedyna córeczka miała się co najmniej wyprowadzać, a nie iść do liceum.
– Ja jestem ogarnięta, tylko wystarczy, że się ubiorę. A ty?
Mama spojrzała na siebie i zbyła mnie machnięciem ręki. Taka właśnie była Marzena Zielińska, pełna dziwnych sprzeczności. Z jednej strony rozkojarzona i odrobinę roztrzepana, z drugiej – profesjonalna pani weterynarz, właścicielka jednej z renomowanych klinik dla zwierząt w Szczecinie. Cokolwiek by jednak mówić o mamie, była również moją powierniczką i przyjaciółką. Z ojcem wspierali mnie jak nikt inny. Nigdy nie ingerowali w moje wybory i choć oboje mieli świetnie działające biznesy, nie słyszałam nigdy, że powinnam przejąć któryś z nich. Zawsze twierdzili, że w życiu trzeba dojść do wszystkiego własną pracą, bo wtedy bardziej docenia się to, co się ma. Dlatego nie komentowali mojego wyboru szkoły, od teraz będę uczęszczać do IX Liceum Ogólnokształcącego w Szczecinie. Dzięki dobrym wynikom w nauce dostałam się do klasy o profilu prawno-kulturowym, tak jak moja najlepsza przyjaciółka – Julia. Reszta znajomych ze szkoły poszła w innych kierunkach.
– Ogarnę się i poczekam na dole, dobrze? – Mamcia wygładziła ręką białą koszulę wiszącą na drzwiach i wyszła z mojego pokoju.
Niechętnie zamknęłam książkę, bo zostało mi zaledwie kilkanaście stron, aby dokończyć czytaną opowieść, i wstałam, aby przebrać się z domowego dresu w elegancki strój. Spojrzałam na okładkę i coś sobie uświadomiłam. Z książkami jest jak z życiem – jedna historia się kończy, a następna zaczyna. Dziś i ja rozpoczynałam kolejny rozdział w swoim życiu – zakończyłam naukę w szkole podstawowej i z czystą kartą szłam do liceum, aby zapisać kolejne zdania w księdze mojego życia.
ROZDZIAŁ 1
Bo kiedy miasto na święta się stroi
Niejeden z nas o przyszłość się boi
Niejeden z nas w marzenia ucieka
Wierząc, że spełnienie gdzieś czeka
Kto wie, autor tekstu: Bożena Intrator,wykonanie oryginalne: De Su, rok wydania: 2000
Listopad
Lara
Szarość za oknem przygnębiała, a mnożące się kartkówki z przeróżnych przedmiotów również nie napawały optymizmem. Siedziałam przed lekcjami na szkolnym korytarzu z Julią. Dziewczyna była nieco niższa ode mnie, włosy od zeszłych wakacji farbowała na rudo, wtedy też dołożyła sobie dwa nowe kolczyki w uchu. Przeglądałyśmy TikToka i przyjaciółka co jakiś czas podsuwała mi filmiki, które ją rozbawiły. Nagle zmierzyła mnie swoim orzechowym spojrzeniem, ewidentnie chcąc mi coś przekazać.
– Co ci? – zapytałam, podążając za wzrokiem Julki.
Od razu zauważyłam, na kogo spoglądała. Po drugiej stronie korytarza, oparty o ścianę, stał chłopak w ciemnych, wytartych jeansach z dziurą na kolanie i koszulce, która niegdyś z pewnością też była czarna. Teraz bliżej jej było do szarości. Na jednym ramieniu miał luźno zarzuconą skórzaną kurtkę. Przełknęłam ślinę, starając się oderwać wzrok od szatyna, którego widziałam tu po raz pierwszy od rozpoczęcia roku szkolnego.
– Co, wpadł ci w oko? – zapytałam.
– Nie, ja wolę Maurycego, ale dla ciebie byłby idealny. – Poruszyła sugestywnie brwiami, a ja walnęłam ją w bok, żeby się uspokoiła.
Julka była bardziej towarzyska ode mnie, gdziekolwiek się pojawiała, wszędzie było jej pełno. Ja również nie narzekałam na brak znajomych, ale zdecydowanie bardziej ceniłam sobie samotność i spokój we własnej przestrzeni z muzyką i dobrą lekturą. Przyjaciółka za to była moim duchem imprezowym i starała się wyciągać mnie na wszystkie wydarzenia, jakie tylko organizowano w mieście. Znałyśmy się od urodzenia, nasi rodzice się przyjaźnili, mieszkałyśmy tuż obok siebie. Tak naprawdę traktowałam ją jak siostrę, której nigdy nie miałam.
– Nie szukaj mi chłopaka na siłę. Skup się na sobie i na Maurycym, bo widzę, że właśnie ostro flirtuje z Olką z pierwszej a... – Wskazałam głową w kierunku rozmawiających.
Julka szalała na punkcie Maurycego od września, kiedy tylko go zobaczyła. Umówili się nawet na dwa spotkania, ale jakoś bez większej rewelacji. Bawili się świetnie, jednak, ku niezadowoleniu Julki, ewidentnie traktowali się jak przyjaciele.
– Nie mamy siebie na wyłączność. – Wzruszyła ramionami, ale widziałam, że zmienił jej się wyraz twarzy.
Nie mogłam nic więcej powiedzieć, bo rozbrzmiał dzwonek, oznajmiając początek lekcji, na korytarzu zrobił się gwar i nie było już mowy o swobodnej rozmowie. Niechętnie wstałam z podłogi, otrzepując spodnie. Przed nami pierwsza lekcja – godzina wychowawcza. Luźna i spokojna, może na niej uda nam się skończyć temat.
W końcu pojawiła się Marzanna Sawicka, nauczycielka historii i nasza wychowawczyni. Pani po czterdziestce, ścięta na równego boba z jaśniejszymi pasemkami na dłuższych końcach. Ubrana w typowy dla siebie sposób – w zielony, długi kardigan i dopasowane spodnie. Uśmiechnęła się do nas i wpuściła do sali lekcyjnej. Zasiadłam od razu w naszej ławce, Julia siedziała przy ścianie, ja od wyjścia. Schyliłam się do plecaka, aby schować telefon, i poczułam uderzenie w bok. Odwróciłam się z sykiem w stronę przyjaciółki, a ona skinęła nieznacznie w stronę drzwi. Z westchnieniem spojrzałam we wskazanym kierunku i dostrzegłam, że przy drzwiach stoi Sawicka z nieznajomym uczniem.
– O co chodzi? – zapytałam Julki, a ta w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.
Po sali rozeszły się szepty, uczniowie rozmawiali ze sobą i każdy ukradkiem zerkał w stronę szatyna. W końcu chłopak wraz z nauczycielką weszli do klasy i od razu Sawicka poprowadziła go na katedrę, tuż obok swojego biurka. Stanęła, zawieszając mu rękę na ramieniu, widać było, że ta sytuacja go krępuje. Wzrostem był niemal równy z nauczycielką i z pewnością wyższy nawet od Arka Ostrowskiego, który do tej pory był najwyższy z naszej klasy.
– To jest Ariel Szulc, dołączył do naszej klasy. Ma ponadprzeciętne wyniki w nauce i ciekawe plany na przyszłość. – Wychowawczyni przedstawiła nowego ucznia i zwróciła się do niego. – Może opowiesz coś o sobie, kochanie?
Profesorka miała stały zwyczaj zwracać się tak do wszystkich uczniów, widziałam jednak, że chłopak na to słodkie słówko przewrócił oczami.
– Jestem Ariel Szulc, przyjechałem ze Słupska, w wolnej chwili słucham muzyki, czytam książki albo przesłuchuję podcasty kryminalne – mówił, wyrzucając z siebie słowa jak z karabinu maszynowego, jakby chciał jak najszybciej się przedstawić i uciec.
Rozumiałam go doskonale, też nie przepadałam za takimi wystąpieniami publicznymi. Coś w jego postawie, wyglądzie sprawiało, że nie mogłam oderwać oczu. Dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie koszulkę z logo zespołu metalowego. Na jego szyi dostrzegłam zawieszony łańcuszek z nieśmiertelnikiem. W tym chłopaku było coś tajemniczego. Spod kaskady rzęs spoglądał na mnie oczami w kolorze orzechowym. Uśmiechnęłam się, kiedy przeszedł obok mnie, udając się na koniec sali. Nie odwzajemnił mojego gestu. Usiadł w wolnej ławce przy oknie i wbił wzrok w tablicę, jakby zbyt wiele kosztowało go mierzenie wzrokiem nowych kolegów z klasy.
– Dziwny jakiś – skwitowałam, zerkając na przyjaciółkę.
– Tajemniczy, pociągający, idealny...
– Przestań czytać te romanse, ja cię proszę. – Zaśmiałam się, kręcąc głową.
– Dobrze, kochani, skoro już część formalną mamy za sobą, porozmawiajmy o przyjemnościach.
Do rzeczywistości przywołał mnie głos Sawickiej, na jej słowa w klasie rozległo się przeciągłe taaak.
– Świetnie, kochani – powiedziała, przysiadając na boku biurka i patrząc na nas z góry. – Mamy wprawdzie dopiero początek listopada, ale sami doskonale wiecie, że czas pędzi nieubłaganie. Rozmawiałam ostatnio z przewodniczącą klasy Różą Czerwińską i zdecydowałyśmy, że trzeba podjąć decyzję co do prezentów świątecznych. Musimy mieć czas na organizację wszystkiego, a wy przede wszystkim na spokojne i niespieszne zakupy. Postanowiłyśmy, że każdy będzie losował osobę, której musi kupić prezent. Podobno we wcześniejszych latach też tak robiliście? – zapytała, a z sali odpowiedział jej zgodny okrzyk: tak. – Świetnie – kontynuowała. – Róża przygotuje kartki z imionami i nazwiskami, umieścimy je w koszyczku i zaczniemy zabawę. Powiedzmy, że zrobimy losowanie za dwa tygodnie, pod koniec miesiąca. Chcielibyście wymienić się tymi upominkami w mikołajki czy na klasowej wigilii?
– Na wigilii będzie lepiej – odparła Róża, zerkając po nas, wszyscy skinęliśmy głowami.
– Czyli mamy jedną kwestię ustaloną, pozostaje jeszcze kilka ogłoszeń. W szkole odbędzie się konkurs plastyczny. Zadaniem będzie wykonanie ozdób świątecznych, które potem zostaną sprzedane na kiermaszu. Przeczytam wam kryteria przyjmowania prac.
W tym momencie się wyłączyłam, opierając leniwie głowę na rękach i zerkając kątem oka na ostatnią ławkę. Ariel przeglądał ukradkiem telefon, kręcąc głową i wstukując coś nerwowo. Przetarł czoło dłonią, jakby był zmęczony, a potem zawiesił spojrzenie na mnie. Od razu uciekłam wzrokiem, udając, że skupiam się na tym, co mówi nauczycielka. Czułam jednak ciągle na sobie palące spojrzenie chłopaka, zaryzykowałam, zerkając po raz kolejny, i okazało się, że miałam rację. Wpatrywał się we mnie, mrużąc powieki. Nagle zestresowana przełknęłam ślinę.
– Obczaja cię – rzuciła Julka, nachylając się w moją stronę.
– Raczej ciebie – odparłam, nawet na nią nie spoglądając.
Doskonale wiedziałam, że chłopak patrzy na mnie. Nie byłam do tego przyzwyczajona, zawsze to Julia skupiała na sobie uwagę wszystkich, ja byłam w tle i było mi z tym dobrze. Już do końca lekcji miałam wrażenie, że Nowy wypala mi spojrzeniem dziurę w plecach. Jednak kiedy się odwracałam, uświadamiałam sobie, że nawet nie patrzy już w moją stronę albo szybko odwraca wzrok. Na kolejnych lekcjach również walczyłam z samą sobą, aby znowu nie popatrzeć w stronę Ariela. Na szczęście inne przedmioty okazały się tymi, na których bardziej musiałam się koncentrować i przestać myśleć o nowym, tajemniczym chłopaku. Zauważyłam jednak, że nie zamienił z nikim ani jednego słowa. No, może z Maurycym, który do każdego zagaduje, ale najwyraźniej Nowy go szybko zbył, bo ich konwersacja nie trwała długo.
– Słyszałaś? – sapnęła Julka na ostatniej lekcji.
Właśnie mieliśmy polski, profesor Radosław Nowak spojrzał na nas ostrzegawczo. U niego na lekcji musiała być kompletna cisza, żadnego szmeru. Pokręciłam głową, dając przyjaciółce znać, żeby nie gadała. Chwilę później zobaczyłam karteczkę od niej przesuniętą w stronę zeszytu.
Maurycy dodał Nowego do naszej klasowej konfy na mess.
– To dobrze, przecież musimy się integrować – powiedziałam cicho, mając nadzieję, że polonista nie usłyszy.
– Pani Górska i pani Zielińska, czy ja wam przeszkadzam? Chcecie poprowadzić lekcję za mnie?
– Przepraszamy – wymamrotałyśmy jednocześnie.
Odruchowo zerknęłam na Ariela, nie mogłam ukryć rozczarowania, kiedy okazało się, że wpatruje się w okno, a nie ponownie we mnie, jak poprzednio.
Ariel
Pierwszy dzień w nowej szkole upłynął nad wyraz spokojnie. Wychowawczyni okazała się przyjemną osobą, reszta nauczycieli również mnie jakoś specjalnie nie drażniła. Tylko ta blondyna, siedząca pod ścianą z rudą, działała mi jakoś na nerwy. Wpatrywała się we mnie oceniająco, jakbym był nie do końca godny tego miejsca. Dobrze, nie byłem bogaty, jak zapewne połowa osób z klasy, ale mogłem się pochwalić wybitnymi wynikami w nauce, dlatego udało mi się dostać do tego renomowanego liceum. Nie powinienem czuć się gorszy od niej tylko dlatego, że ona wyglądała na bogaczkę, a ja na biedaka. Nie było we mnie nic, czego powinienem się wstydzić, a mimo to było mi źle z tym, że ktoś może mnie oceniać. A jestem więcej niż pewien, że oceniała mnie razem ze swoją przyjaciółką nawet wtedy, kiedy na polaku zostały upomniane. W podstawówce trzymałem się na uboczu, bo dzieciaki bywały okropne, a fakt, że moja matka zmieniała facetów jak rękawiczki, nie pomagał w odnalezieniu się w grupie. Inni rodzice rozmawiali, obgadując moją rodzinę, a dzieciaki przynosiły to do szkoły, robiąc sobie ze mnie zabawkę. Nigdy się im nie dałem, z czasem sobie odpuścili, ale nie zawarłem w poprzedniej szkole większych przyjaźni.
W tej budzie też niespecjalnie zwracali na mnie uwagę, nie licząc blondyny, która – jak się dowiedziałem – nazywała się Lara. No i ten Maurycy, pozytywnie zakręcony, co jakiś czas zagadujący do mnie. Nie miałem zamiaru zawierać tu żadnych znajomości, nie wiadomo, dokąd poniesie nas za miesiąc, co nowego wymyśli moja matka i jak bardzo skomplikuje nam życie swoimi planami na przyszłość. Jej życie zmieniało się jak w kalejdoskopie, a co za tym idzie: moje i Izy – mojej młodszej siostry – również.
Nie miałem ochoty wracać do domu, nie potrafiłem nazwać tego mieszkania swoją przestrzenią i nie rozumiałem, dlaczego, do cholery, matka wybrała właśnie to miejsce na rozpoczęcie nowego życia. Mogłem tylko podejrzewać, że chodzi znowu o jakiegoś faceta, ale póki sama nam go nie przedstawi, nie chcę analizować i się tym zamartwiać.
Wsiadłem do tramwaju, po kilku przystankach przesiadłem się do autobusu. Krążyłem po mieście, mając nadzieję, że potem będę potrafił wrócić do domu dzięki nawigacji w telefonie. Jakiś czas temu szukałem ciekawych miejsc w Szczecinie, przeglądając incognito forum młodzieżowe miasta. Wielu ludzi pisało o ruinach zakładów Wiskord. Obejrzałem to miejsce w przeglądarce i stwierdziłem, że chcę je zobaczyć na żywo. Lubiłem takie miejsca, miały w sobie jakiegoś ducha przeszłości. Fabryki nadgryzione zębem czasu, zniszczone budynki i opustoszałe biura.
W końcu udało mi się dostać na miejsce, wysiadłem na przystanku i rozejrzałem się wkoło. Za niewielkimi drzewami, które teraz nie zieleniły się tak pięknie jak na zdjęciach Google, dostrzegłem kominy i wiedziałem już, w którą stronę powinienem się udać. Włączyłem Nirvanę i włożyłem słuchawki w uszy, chcąc się na chwilę zresetować i zapomnieć o szkole, nowych znajomych i całym tym gównie, które zagwarantowała mi matka. Kroczyłem w rytm muzyki, rozglądając się i chłonąc nieznajome widoki. Kiedy doszedłem do opuszczonego budynku, przysiadłem przy wybitym oknie na parapecie i zanurzyłem się w myślach. Chciałem stabilizacji i spokoju, zasługiwałem na nie. Miałem dość tego, że muszę być bardziej odpowiedzialny niż reszta moich rówieśników. Po śmierci ojca matka praktycznie zrzuciła na mnie jego rolę... Dobrze, że miałem obowiązek nauki, bo może jeszcze musiałbym iść do pracy, żeby na nią zarobić. Mama była kochaną kobietą, choć czasami miałem dość jej zachowania i tęskniłem za nią... za taką, jaką była przed wypadkiem. Uśmiechniętą, radosną, pełną blasku. Przytulającą mnie częściej, wspierającą... Zerknąłem na wyświetlacz i zobaczyłem ponad pięćdziesiąt powiadomień z grupy klasowej, do której zostałem dodany. Nie odczytując niczego, wyciszyłem grupę i zaznaczyłem ignorowanie wiadomości. Nie chciałem się usuwać całkowicie, bo być może kiedyś mi się przyda, jeżeli będę musiał kogoś prosić o notatki. Korzystając z okazji, napisałem wiadomość do matki, że będę na kolacji. Słońce już zachodziło, zaczynała się robić szarówka, deszcz lekko kropił, przypominając wszystkim, że jest głęboka jesień. Listopadowa pogoda była jedną z najgorszych w roku, pełną szarości i pogłębiającą smutek.