Gdyby drzewa mogły mówić - Hubert Malek - ebook

Gdyby drzewa mogły mówić ebook

Hubert Malek

4,1

Opis

Drzewa kryją prawdę, której lepiej byłoby nigdy nie poznać

Sławek mieszka w niewielkiej miejscowości i pracuje jako pilarz. Gdy pewnego styczniowego poranka dostrzega pod drzewem przysypane śniegiem zwłoki dziewczyny, nie wie jeszcze, że to dopiero początek lawiny nieszczęść…

Policjanci szybko ustalają, że ofiara chodziła do jednej klasy z jego synem, Waldkiem, przez co ten natychmiast trafia do wąskiego kręgu podejrzanych. Sławek, zdruzgotany takim obrotem spraw, coraz częściej zagląda do kieliszka, co sprawia, że jego małżeństwo zaczyna wisieć na włosku.

Jednocześnie w miasteczku dochodzi do kolejnej zbrodni: tym razem ciało jest tak okaleczone, że nie można zidentyfikować ofiary. Pojawiające się sprzeczne tropy i zakulisowe policyjne rozgrywki powodują, że śledztwo tkwi w martwym punkcie. Wkrótce Sławek zrozumie, że dotarcie do prawdy wcale nie jest priorytetem śledczych. A ci, którzy naprawdę chcą ją poznać, zapłacą przerażająco wysoką cenę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 444

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (38 ocen)
19
8
8
0
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
washingtoniene

Nie oderwiesz się od lektury

Autor nie tylko eksploruje ciemną stronę natury, ale także przemyślanej psychologii postaci. Zagmatwane tropy, nieoczekiwane zwroty akcji i zakulisowe rozgrywki policyjne prowadzą przez labirynt tajemnic. Z pewnością jest to trzymająca w napięciu powieść, w której nie brakuje emocji i napięcia, która zagłębia się w najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy i nie opuszcza czytelnika nawet po zakończeniu lektury. całość dostępna na instagramie: @mania.ksiazkowaniaa
10
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

książka świetna! akcja jest i trzyma w napięciu. zakonczenie dobre choć trochę rozczarowujące że zło wygrało. polecam
10
pgalinski85

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawy debiut, bardzo fajny klimat
10
Michal_kruz

Nie polecam

kwadratowe dialogi, historia niczym żywcem wzięta z Trudnych Spraw. Nie rozumiem, skąd tyle gwiazdek
00
Felunia1981

Dobrze spędzony czas

Dobra książka.
00

Popularność




Część 1

Prolog

W poniedziałek o siódmej rano, szczególnie w styczniu, las jest najpiękniejszy. Już nie jest tak ciemno jak w nocy, ale jeszcze nie na tyle jasno, żeby dostrzec wszystko, co drzewa mają do pokazania. Całą noc sypał śnieg – w nienaruszonym stanie robi niezwykłe wrażenie. Jutro będzie już sporo śladów i nie będzie tak idealnie. Cisza też jest piękna w tym lesie. W mieście czy na wsi nigdy jej nie uświadczysz – tylko w lesie i tylko zimą cisza jest nieprzenikniona. Chyba że robisz krok i spokój niszczy chrzęst śniegu pod stopami lub śnieg spadający z gałęzi. Zawsze jednak możesz zatrzymać się i spojrzeć w górę – niebo ma kolor szarobiały z lekko niebieskawą poświatą. Patrząc trochę niżej, zobaczysz gałęzie, z których jeszcze nie spadł śnieg. Oblepione białym puchem gną się do dołu, dając pokaz działania grawitacji.

Właśnie takie dni Sławek Antochów lubił najbardziej. Tego poniedziałku nie zapomni nigdy. Za chwilę ciszę przerwie dźwięk piły, którą wytnie kilka drzew. Takich, które przeszkadzają innym. W ten sposób zarabia na życie. Lubi swoją pracę, mimo że jest ciężka i w trudnych warunkach. Sprawia mu satysfakcję, gdy widzi młodniki już nastoletnie, które posadził w miejscu, gdzie wyciął stary las. Przyroda ma to do siebie, że musi się odnawiać. Jeśli jej nie pomożesz, to i tak stary las zamieni się w młodnik. Zostanie po nim tylko parę najgrubszych drzew i kilka spróchniałych, wywróconych przez wiatr. Właśnie wtedy od nowa zacznie się jego życie.

Przed odpaleniem piły odgarnie od drzewa warstwę śniegu, żeby móc nisko ciąć, i przystąpi do działania. W ten poniedziałek tylko jedno drzewo zostanie ścięte w oddziale 201c. Następne wytnie inny pilarz dopiero latem w pododdziale d. Oddział 201c jest w prawym rogu od południowej strony kompleksu leśnego Puszczy Białej. Składają się na nią mokre lasy olszowe oraz sosnowe bory. Teren dość trudny, sezonowo w dużej części zalewany. Mimo kilkustopniowego mrozu, utrzymującego się od ponad tygodnia, pod warstwą śniegu wciąż są niezamarznięte pokłady błota – co czyni kolejne oddziały praktycznie nie do przejścia bez ryzyka, że się mocno pobrudzi. Są też miejsca, gdzie nawet duży mróz nie pomaga. Podziemne ciepłe strumyki powodują, że pod cienkim lodem zawsze jest woda.

Może gdyby Sławek przyszedł tu wczoraj, zobaczyłby parę stóp odciśniętą na śniegu. Niestety las w tym miejscu nie przyjął ostatnimi czasy nikogo, kto chciałby się tutaj znaleźć…

Ścinany świerk, gdy tylko zbliżył się do ziemi, spowodował małą zamieć śnieżną. Jego gałęzie, zesztywniałe od mrozu, po części powbijały się w grubą warstwę białego puchu. Część gałązek z przeszłorocznego przyrostu rozsypała się po śniegu. Ciemna zieleń igieł na białym tle na nowo wyznaczyła granice wydzieleń leśnych. Pilarz niezwłocznie przystąpił do okrzesywania. Miał wieloletnie doświadczenie, więc nie było to dla niego wyzwanie. Mechanicznie od grubszego końca szedł ku cieńszemu, piłą odcinając gałęzie przy pniu. Zostały jeszcze jakieś dwa metry. Gałęzie i buty Sławka ubiły podłoże i pokazały, co było pod cieńszą warstwą puchu. Najpierw nie zauważył dziwnej rzeczy, która leżała w śniegu – sunął dalej swoją piłą. Gdy dokończył, przystąpił do przecinki drewna w sortymenty. Wrócił na początek, odciął wałek opału, wymierzył tartaczne drewno – okazało się zdrowe. Już miał odcinać opał z krzywego kawałka, gdy jego oczy po raz drugi napotkały dziwną anomalię w śniegu. Tym razem zarejestrował to i zatrzymał wzrok. Gdy piła zgasła, las znów stał się cichy. Płatki śniegu leniwie opadały ku ziemi.

O siódmej trzydzieści las wciąż jest piękny i tajemniczy. Sekrety, które skrywa, ani odrobinę nie są dla nas bliższe. Prawda jest taka, że las żyje nocą i część jego tajemnic znają ci, co nocą – tak samo jak w dzień – traktują go jak dom. Dla tych, którzy dom mają gdzie indziej, las dopiero o świcie zaczyna się budzić ze snu, a światło czyni go, na pierwszy rzut oka, bardziej przyjaznym dla mieszkańców. Nic bardziej mylnego. Jak z wieloma rzeczami bywa – instynkt ludzki zawodzi tych, którzy lasu nie znają. Gdy dla nas las się budzi ze snu – dla jego prawdziwych mieszkańców właśnie zasypia. Zasnął też dla właścicielki czapki, która wyłoniła się spod śniegu. Czarno-czerwony materiał, który rozproszył uwagę Sławka i na wiele lat pozbawił go spokoju i przyjemności z pracy, nie okazał się kolejnym zostawionym w lesie śmieciem. Wystraszony pilarz przez pierwszą sekundę pomyślał, że jakiś dzieciak jak zwykle zgubił czapkę, łażąc po lesie. Dopiero po drugiej sekundzie zauważył, że ten dzieciak zgubił się razem z nią. Gdy mijała dziesiąta sekunda, udało mu się wybrać numer na policję. Adrenalina nie opuściła go jeszcze przez długie godziny…

Siedem dni wcześniej…

– Jak po świętach? – zapytał Daniel.

– Pierwszy raz od dawna święta ze śniegiem, więc fajnie, ale krótko. – Sławek roześmiał się, jakby opowiedział dowcip.

Dzisiaj jest dwudziesty siódmy grudnia i właśnie zaczął padać śnieg. Już od początku miesiąca w mediach znawcy straszą, że zima w tym roku będzie najcięższa od wielu lat.

Sławek szedł z kolegą do sklepu po piwo. Do nowego roku miał wolne, więc postanowił ten czas spędzić na relaksowaniu się i nadrabianiu zaległości w życiu towarzyskim. Jako człowiek zapracowany na co dzień nie miał na to czasu. Zwykle pracował od siódmej trzydzieści do piętnastej, a latem od piątej do jedenastej, a później od osiemnastej do dwudziestej pierwszej. W przerwie miał zajęcie w domu, w upały tak było najlepiej.

– Dzieciaki mocno dokuczały? – zapytał Daniel, chowając zmarznięte ręce do kieszeni.

– Jak rózgą po dupie dostały, to się uspokoiły. – Znów śmiech, lecz tym razem z prawdziwego żartu. – Z córką dogaduję się dobrze jak na razie, jeszcze się nie zaczęła mocno buntować. Za to z Waldkiem nie ma lekko, piętnaście lat, zaraz szesnaście, jak ciągle zaznacza, a wydaje mu się, że pozjadał wszystkie rozumy… ale ciul, nie ma tragedii. Jeszcze kilka lat i mu przejdzie. W sumie też taki byłem… albo jeszcze gorszy.

– Chyba gorszy, byłeś beznadziejnym dzieckiem.

– A co u ciebie?

– Po staremu: święta, święta i po świętach. – Daniel wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie ma tak naprawdę nic do dodania.

Zaczęło już zmierzchać, gdy kupili sobie po cztery piwa. Sławek najbardziej lubił pić właśnie taką ilość. Na drugi dzień zero kaca, ale już można się odprężyć. Pomyślał o swoim synu: czy za parę lat też pójdą razem na piwo? A może Waldek wciąż nie będzie chciał z nim rozmawiać, tylko poprzestanie na odburkiwaniu? Wiadomo, trudny wiek. Sławek wiedział, że jest winny. Ostatnio nie miał czasu na nic – tylko praca i praca, rok się kończył, a pozyskanie drewna mocno w tyle. Żeby nie płacić kar, musiał naprawdę dużo poświęcić. I winien przyznać przed samym sobą, że identyczne słowa mówił sobie od wielu lat. Myśląc o tym, jeszcze bardziej upewnił się, że piwo to dobry pomysł na dzisiaj.

Gdy wyszedł ze sklepu, poczuł orzeźwiający chłód. W środku ogrzewanie mocno wysuszyło powietrze. W starym i drewnianym budynku już przy trzystopniowym mrozie i wietrze trzeba było dużo grzać, żeby w środku panowała temperatura odpowiednia dla młodej sprzedawczyni, która najwyraźniej lubiła chodzić w koszulkach. Tym bardziej że sklep należał do jej rodziców. Wszyscy na wsi się podśmiechiwali, że w pozostałych sklepach – a mieli ich w sumie cztery – jest dużo zimniej. Dziewczyna była jedynaczką. Miała męża i trójkę dzieci, ale rodzice nie potrafili się przestawić z trybu „nasza mała córeczka”. Córka z mężem wyremontowali górę w domu rodziców. Ona pracowała w sklepie, on woził towar z hurtowni. Ich małe imperium przynosiło spore zyski. Wszyscy byli zadowoleni – rodzice, bo nie zostali sami na starość, i córka, bo miała gdzie mieszkać bez kredytu i za kilka lat, tak jak teraz rodzice, będzie mogła z mężem żyć tylko z profitów, praktycznie nic nie robiąc.

– Ale grzało, ugotować się można. – Daniel zapiął kurtkę pod samą szyję.

– Przynajmniej mogłeś się poczuć jak w lecie. Zresztą mordę masz czerwoną jak w upał, ale w sumie alkoholicy tak mają cały czas.

Sławek wsadził do każdej kieszeni po piwie i nie wiedząc, co robić z rękoma, podgrzewał je sobie, chuchając co chwilę, żeby mu nie odmarzły. Potrzeba co najmniej kilku dni, żeby człowiek się przyzwyczaił do niskich temperatur. W duchu przeklinał sam siebie, że nie pomyślał o reklamówce albo chociaż o rękawiczkach. Szli do domu Sławka. W ciągu godziny zdążyło napadać prawie pięć centymetrów śniegu.

– Zaraz pewnie jakiś mały bałwan zacznie lepić sobie brata ze śniegu. – Daniel odpalił szluga.

– Pewnie tak, w sumie fajnie. Ty byś nie ulepił? Byłbyś bliżej rodziny. – Sławek zaśmiał się, próbując zignorować ukłucie w płucach, które czuł zawsze w sytuacji, gdy ktoś palił.

Taka typowa koleżeńska rozmowa, która dla kogoś z boku może wydawać się prymitywna, dla nich była jeszcze dość łagodna. Święta chwilowo zmieniły ich zwyczaje do czasu, aż zaczną pić trzecie piwo. Byli przyjaciółmi praktycznie od zawsze. Daniel był chrzestnym Waldka, a Sławek świadkiem na weselu kolegi. Poznali się w szkole, chodzili do jednej klasy od początku podstawówki, później do szkoły leśnej, lecz skończył ją tylko Sławek. Daniel trochę łatwiej ulegał złym wpływom rówieśników, przez co został wydalony ze szkoły. Zmienił ją na inną i w efekcie został mechanikiem, co też było zbawienne dla Sławka, bo dzięki temu zawsze miał samochód na chodzie i nigdy nie kupił czegoś z ukrytymi wadami. Można śmiało powiedzieć, że się uzupełniali. Danielowi nigdy nie brakowało opału, zawsze dostawał dobrej jakości tanie drewno, tym bardziej że miejscowy leśniczy również korzystał z usług jego warsztatu. Był dobry w swoim fachu, a ciężko dzisiaj znaleźć mechanika godnego zaufania.

Najlepsze miejsce do picia piwa z kolegą w domu Sławka to kotłownia. Pomieszczenie mniej więcej dwa i pół metra na dwa. W jednym rogu piec, przed nim krzesełko – gość musiał siedzieć na ułożonym drewnie. Sławek napalił w piecu, bo wszystko zdążyło się wypalić. Suche brzozy, pocięte i połupane w kawałki, bardzo szybko się rozpaliły, popędzane przeżywiczoną sosną, tak zwaną drzazgą. Otworzyli po piwie i zaczęli właściwy wieczór.

Przez pierwsze dwa piwa nie mówili za dużo. Patrzyli na piec i słuchali trzasków rozpalającego się ognia. W twarze uderzało coraz więcej ciepła, co w połączeniu z trzecim piwem zaczynało przynosić efekty.

– Sławek, nie chcecie nic do przegryzienia? – zapytała Weronika, żona Sławka, wychylając głowę zza drzwi.

– Jak macie kiełbasę podsuszaną, to chętnie – odpowiedział uśmiechnięty Daniel.

– O tak, kiełbaska i piwo to to, czego nam trzeba. – Sławek poparł kolegę.

Parę minut później Weronika wróciła z pokrojoną kiełbasą, a koledzy zaczęli się stresować tym, że kończy się piwo.

– Jakie masz plany na nowy rok? – zapytał Daniel, szukając tematu, żeby o tym nie myśleć.

– Żadnych. Przeżyć, tak jak do tej pory. No bo czego mogę sobie życzyć?

– Nie wiem, coś by się znalazło.

– To jakie ty masz plany? – Sławkowi nie podobało się coś w słowach kolegi.

– Nic konkretnego. Może zatrudnić kogoś w warsztacie, pojechać na jakąś fajną wycieczkę. Trzeba mieć w życiu cel.

– Za dużo poradników się naczytałeś – przerwał Danielowi uszczypliwie gospodarz imprezy.

– Może tak, po prostu nie chcę całego życia przeżyć w takiej nudzie.

– Ja nazywam to rutyną. I powiem szczerze, że to lubię. Nic mi więcej nie potrzeba.

– Co robimy? Piwo się kończy.

– Nie bój nic, zaraz pójdziemy do garażu po coś dobrego – odparł tajemniczo Sławek.

– I to mnie się podoba. – Kolega z zadowoleniem zatarł ręce. Jego oczy nabrały blasku. – Jeszcze jakbyś mi pożyczył jakieś krzesełko, to już w ogóle będzie super.

Gdy wrócili do kotłowni, można powiedzieć, że wieczór dopiero się zaczął. Pobyt na mrozie wzmocnił odczucia po kilku piwach i szybkiej setce wypitej w garażu.

Teraz też zaczęły się prawdziwe tematy. Nie obyło się bez polityki, przekonań religijnych i tak dalej. Jak zwykle Sławek nie zgadzał się ze zdaniem Daniela. To dziwne, bo na trzeźwo mieli bardzo podobny światopogląd. Prawdopodobnie, żeby było o czym mówić, Sławkowi mocno zmieniały się poglądy wraz z wypitym alkoholem.

Po dwóch butelkach, dwie godziny później Sławek kolejny raz tego dnia pomyślał, że najlepiej jest wypić tylko cztery piwa. Wtedy przynajmniej nie ma kaca.

– Cześć, Weronika. Słuchaj, śpi u was Daniel? Bo wieczorem poszedł na piwo do Sławka. – Kryśka martwiła się o męża.

– Tak. Rano przeniósł się nawet z kotłowni na fotel w salonie.

– To dobrze. Chciałam się upewnić, że nigdzie nie zamarzł, ale na szczęście już im się nie chce nocą po lesie chodzić.

– Tu masz rację, mogę spokojnie spać, a nie ich pilnować.

Chwilę niezręcznej ciszy przerwała Weronika:

– Wpadnij na obiad o czternastej, to może już dojdzie do siebie.

– Rodzice już pojechali do stolicy?

– Tak, pierwszego dnia świąt. Jak to mówią na wsi: tu za świeże powietrze i można astmy dostać.

– Czyli jak co roku ten sam tekst.

– Oryginalnych mam rodziców, musisz przyznać.

– Dobra, to do zobaczenia o czternastej.

– Pa.

Weronika odłożyła komórkę na stół i wróciła do picia kawy. Zdała sobie sprawę, że już nie pamięta, kiedy dwudziestego ósmego grudnia jej mąż wrócił do łóżka trzeźwy. W ich rodzinie była tradycja, że w święta się nie pije. Co najdziwniejsze – najbardziej o tę tradycję zabiegał Sławek.

Boże, niech urlop trwa wiecznie – pomyślała, biorąc następnego łyka. Do pracy idzie dopiero po sylwestrze, ale za to roboty czeka ją tyle, że pewnie już po tygodniu będzie tak wyczerpana, jak przed świętami. Taki los pielęgniarek. Po sylwestrze jest zazwyczaj tyle ludzi z ranami do zszycia czy poparzeniami, że szybko odechciewa się pracy. Najgorsi są jednak pacjenci po przedawkowaniu: rzygi, majaki, wyzwiska i człowiek naprawdę chce jak najszybciej wracać do domu. Przy następnym łyku, po którym do ust trafiły fusy, odłożyła szklankę.

Poszła do kotłowni dołożyć do pieca. Gdy było już ciepło, rozejrzała się i zaczęła zastanawiać, czy posprzątać butelki i puszki. Po chwili stwierdziła, że może lepiej nie. Dzieciaki i tak tu nie przyjdą. Jedyną osobą – oprócz niej – która też lubi kotłownię, był Sławek. Niech sam po sobie sprząta.

Kochała męża, chociaż miała już naprawdę dość tego, ile pracuje i innych jego dziwnych zachowań, z coraz częstszym piciem coraz większych ilości alkoholu na czele. Kiedyś upijał się na umór okazjonalnie. Teraz bała się, że niedługo tylko czasami będzie pił przysłowiowe dwa piwka. To już jest normą, że w niedzielę w kotłowni pachnie przetrawionym alkoholem, a nie żywicą. Bała się, że doprowadzi to do tragedii w ich związku. Nic tak nie dzieli jak nałóg.

Z jednej strony chciała czasami, żeby trafił na ten syf, który zostawia, a z drugiej… oszczędzić wstydu? W sumie sama nie wiedziała, co ma na myśli.

Poznali się po maturach. Byli rówieśnikami, ale koniec egzaminów świętowali skrajnie inaczej. Na szczęście w tym samym miejscu. Weronika wraz ze znajomymi z klasy pojechała nad Narew. Rodzice jednej z jej koleżanek posiadali działkę z domkiem letniskowym. Była idealna pogoda, więc wyjechały tam zrobić grilla, popić i się zrelaksować. To najlepszy pomysł, na jaki wpadły. Wszystkie serio traktowały maturę, więc długie miesiące się do niej uczyły. Cały rok harówki zasługiwał na finał nad rzeką w gronie przyjaciół. W Warszawie było to trudne do zrealizowania. Na wsi mogły liczyć na wyciszenie i relaks, którego tak potrzebowały.

Sławek poszedł na ryby z kolegą. Matura nie była dla niego zbyt ważna, bo i tak nie planował iść na studia. Tak naprawdę rodzice zmusili go do tego, żeby w ogóle podszedł do egzaminów, dlatego też nie miał czego świętować. Ale jak co piątek można było ze spokojną głową powędkować. Świętować będą dopiero w czerwcu, gdy zakończą swoją edukację już na zawsze i zajmą się prawdziwym życiem.

Grill, na którym była Weronika, wszystkim dosyć szybko się znudził, więc paczka znajomych ruszyła na zwiedzanie okolicy. Dziewczyna na wsi była może trzeci raz – całe życie spędziła w Warszawie – więc wszystko wydawało jej się ciekawe. Przeszli się wiejską główną drogą, oglądając gospodarstwa jak ze starych filmów. Największe wrażenie na zauroczonej widokami Weronice robiły gniazda bocianie na dużych, ogrodzonych podwórkach, po których biegały psy razem z kurami. Niesamowite, że ludzie mogą mieszkać w takich pięknych miejscach – zachwycała się w myślach.

Gospodyni, która znała okolicę, powrót do domku zarządziła dla odmiany wzdłuż rzeki. Brzeg Narwi mocno różnił się od pięknego i mało zurbanizowanego brzegu Wisły, który znały nastolatki. Tutaj było zdecydowanie bardziej dziko i co najważniejsze – pusto, więc dziewczyny zrobiły sobie przystanek na piwo.

Pech, a raczej szczęśliwy traf sprawił, że właśnie tutaj Sławek z kolegą nęcili od tygodnia. W tym miejscu było duże zagłębienie, w którym żerowały leszcze i inny białoryb. Widząc, że ktoś tam siedzi, rozczarowani chłopcy stwierdzili, że nie ma wyjścia, najwyżej się pokłócą, ale muszą właśnie tam łowić. Nastolatki, po tym jak obcy faceci przeszli koło nich i rozstawiali swój sprzęt do wędkowania, zaciekawione podeszły zaproponować piwo w zamian za naukę. Były już lekko wstawione i bardzo zaintrygował je ten egzotyczny dla nich sport. No i oczywiście chłopcy… Przynajmniej dla części dziewczyn to miało większy wpływ na decyzję niż wędkowanie.

Tak Weronika ze Sławkiem spędzili pierwsze wspólne popołudnie. Na początku był zły, że ktoś im przeszkadza, ale złość przeszła mu, gdy zobaczył, że to same dziewczyny, w dodatku z miasta – obietnica udanego weekendu. Najbardziej spodobała mu się właśnie Weronika, do której kierował swoje mądrości i od której wziął piwo, chociaż każda z dziewczyn zaciekle mu je proponowała. Rudowłosa, z miłą twarzą i niewychudzona jak reszta, rzucała się w oczy każdemu, ale dla Sławka była jakimś objawieniem.

Po około godzinie zmienił zdanie. Nowa znajoma zafascynowała go na tyle, że już nie myślał o niej jako o potencjalnej zdobyczy na raz – chciał na rozmowie spędzić cały weekend, przez który dziewczyny miały w tym miejscu imprezować. I tak właśnie się stało. W niedzielę nawet poszli na spacer, żeby spędzić chociaż chwilę sam na sam. Dla wszystkich było jasne, że między tą dwójką coś zaiskrzyło. Na pożegnanie wymienili się numerami telefonów. Weronika musiała obiecać, że zadzwoni, jak dojedzie do domu, bo Sławek się martwił. W końcu osiemdziesiąt kilometrów to naprawdę kawał drogi. Gdy tylko wyjechały, usiadł przed telefonem jak zaczarowany, modląc się, żeby dziewczyna się nie rozmyśliła.

Czas mijał im na rozmowach telefonicznych i pisaniu do siebie listów. Po roku zaczęli się nawzajem odwiedzać. Po studiach Weroniki Sławek nawet na sześć miesięcy przeprowadził się do niej do Warszawy. Życie w mieście jednak nie było dla niego. Na szczęście Weronika dostała staż i potem pracę na stałe w szpitalu blisko wioski, w której Sławek się wychowywał. Razem przeprowadzili się do jego rodziców. Planowali, że w ciągu roku wybudują dom na działce, którą dostał w spadku po dziadkach.

Plany się zmieniły i do swojego nowego domu wprowadzili się dopiero po pięciu latach. Na świecie był już wtedy syn, jakiś czas później urodziła im się córka. Idealny układ dla obojga. Teraz syn miał piętnaście lat, córka osiem, a oni po czterdzieści jeden. Weronika niedawno zauważyła, że coraz częściej martwi się o dzieci i swoje małżeństwo. Kochała męża, ale trudno było jej przypomnieć sobie za co. Wtedy wspominała ten wypad za miasto, rzekę, dreszczyk emocji i obietnicę reszty życia z człowiekiem, o którym marzyła długi czas, siedząc w swoim pokoju. A gdy było naprawdę przygnębiająco, jeździli nad tę rzekę na ryby albo pospacerować z dziećmi i psem. I już pamiętała. Tutaj czas stanął w miejscu. Rzeka była tam, gdzie wtedy, bocianie gniazda i piękne podwórka również. I ona ze Sławkiem. Pewnie to kryzys wieku średniego – tak sobie to tłumaczyła. Bo przecież wielkie uczucie nie gaśnie tak łatwo.

Kończyła właśnie sprzątać kuchnię, gdy usłyszała spuszczanie wody w toalecie. W końcu będzie mogła porozmawiać z mężem.

Po obiedzie, gdy dzieci rozeszły się po pokojach, a goście wyszli, małżeństwo zasiadło z kawą przed telewizorem. Właśnie leciała prognoza pogody.

– Myślisz, że faktycznie w tym roku będzie taka ostra zima? – zapytała Weronika. Wiedziała, że Sławek na to liczy, lubił zimę i śnieg. Ona nienawidziła. Zdecydowanie była ciepłolubna.

– Nie mam pojęcia. Rzadko udaje im się przewidzieć, jak będzie za trzy dni, a co dopiero za dwa miesiące na przykład.

Przełączył kanał. Nie chciał robić sobie nadziei na białe miesiące.

– Pewnie masz rację. Mam nadzieję, że się nie sprawdzi.

– A ja mam nadzieję, że się mylę. Mróz i śnieg są potrzebne, żeby w przyrodzie była równowaga. Nic tak nie nawadnia ziemi jak topniejący śnieg.

– Ta…

Weronika nie chciała kontynuować rozmowy. Czasami jej mąż za bardzo filozofował, jeśli chodzi o sprawy przyrodnicze.

– Matyldę coś gryzie… nie wiesz co? – zapytał Sławek, wyczuwając, że żona nie chce rozmawiać o klimacie.

– Czemu gryzie?

– Nie wiem. Przy śniadaniu była jakaś dziwna i od razu poszła do siebie. Myślałem, że się nie wyspała, ale przy obiedzie było tak samo. Pomyśl, jak rzadko widzi Asię, którą uwielbia, a nawet z nią nie gadała.

– Może jeszcze choroba jej nie minęła? Porozmawiaj z nią o tym, jeśli chcesz.

Cały grudzień panowała grypa i rozkładała każdego w okolicy. Matylda wyjątkowo długo ją przechodziła.

– Wiesz, czy ktoś się ostatnio nowy wprowadził na wieś? – Weronika przypomniała sobie, że jakiś czas temu miała zapytać o to męża.

Sławek nie lubił określenia „wieś”. Tak nazywali każdą miejscowość ludzie z miasta, ale nie obrażał się za to, bo on w rozmowie z żoną mówił non stop o Warszawie „stolica”, co na nią działało tak samo.

– Nie słyszałem, chyba nie. No bo gdzie miałby ktoś się wprowadzić? – odparł i przez myśli o ludziach z miasta dodał: – A co tam u ludzi ze stolicy?

– Przyjadą niedługo na imprezę, pooglądać telewizję i wypić szampana, mama niedawno dzwoniła.

Czerwony ze złości Sławek spojrzał na nią jak na najgorszego wroga w okolicy, ale zbladł, gdy żona dalej miała poważną minę.

– Ty nie żartujesz?

– Umyj naczynia, to ci powiem – już mniej poważnie odparła Weronika. Wstała, pocałowała męża w czoło i zaniosła naczynia do zlewu.

– Idę do kotłowni. – Sławek wyszedł zrezygnowany. Otwierając piec, usłyszał żonę.

– Żartowałam. Nie zniosłabym kolejnego sylwestra przed telewizorem z moimi rodzicami.

Teraz drewno dokładało mu się dużo lżej.

Czas do końca roku minął zbyt szybko. Sławek nie zdążył nacieszyć się nudą i już był trzydziesty pierwszy. Sylwestra spędzili na luzie.

Sławek wyciągnął butelkę wina własnej roboty z wiśni sprzed czterech lat. Weronika przyszykowała jedzenie, córka zmieniła pościel na świeżą, żeby było przyjemniej leżeć – tylko od święta zdarzało im się ścielić w salonie. Razem położyli się na łóżku, włączyli telewizor i oglądali jakiś program przedsylwestrowy. Po godzinie, gdy Matyldzie się już nudziło, przełączyli na bajki.

Takie chwile Sławek lubił najbardziej. Z rodziną, na spokojnie, przy lampeczce wina. Tylko Waldka brakowało, ale nie było szans, żeby chłopak w tym wieku spędzał taki dzień z rodzicami.

Sławek leżał w środku, z lewej strony przytuliła się do niego córka i po jakimś czasie zasnęła, zmęczona codziennymi porządkami w domu. Dał jej całusa w czoło i nie budząc, odwrócił się do żony, która też się do niego przytuliła. Jej również dał buziaka, a ona odwzajemniła pocałunek. Nie trwał zbyt długo, bo przy córce nie wypada.

– Jak ci się podoba taki sylwester? – zapytała żona, szepcząc tak, żeby nie obudzić dziecka.

– Korzystam z niego tak, jakby miał być to mój ostatni.

Weronika zaśmiała się bezgłośnie. Te słowa były tak nierealne, jak to, że pozamyka się szkoły i córka będzie się uczyć w domu. Niemożliwe.

Leżeli tak jeszcze do dwudziestej trzeciej, oglądając jakiś film. Gdy i małżonkę zaczęło brać na spanie, Sławek przeniósł córkę do jej pokoju. Ta, nawet nie czując różnicy, przekręciła się na drugi bok i spała dalej. Weronika w tym czasie, już w sypialni, odpisała na kilka wiadomości od znajomych i czekała na Sławka. Gdy przyszedł, położył się obok i przytulił od tyłu swoją żonę. Odwróciła głowę i przejmując inicjatywę, zaczęła go całować.

Gdy już z powrotem leżeli i prawie spali, do pokoju weszła córka ze słowami, że dzisiaj jest święto, więc śpią razem. Położyła się między nimi, przytuliła do mamy i już po sekundzie zasnęła. Sławek zdążył jedynie pomyśleć, że mają szczęście, i też odpłynął.

Równo o północy, sekundę po tym, jak wystrzelą wszystkie petardy, las też jest głośny. Zwierzęta zrywem chowają się głębiej w swoich domach, a te, które były dalej, spłoszone szukają nowych kryjówek. To miejsce jednak jest zmącone nie tylko nagłym hałasem…

Las jest piękny szczególnie zimą i szczególnie nocą, gdy oprócz czerni nie widać prawie nic, chyba że spojrzysz w odpowiednim momencie w stronę źródła hałasu i rozbłysk światła pokaże ci czarno-białe drzewa, które są tylko obrazem. Czasem las nie jest taki czarny, nawet w nocy. Księżyc i gwiazdy potrafią go rozjaśnić, ale tak naprawdę ta jasność i tak nie pokaże ci jego prawdziwego oblicza.

Las jest piękny, ale nie dla postaci, która łamiąc gałęzie, ucieka właśnie w tę stronę, co wszystkie stworzenia leśne. W jej ręce tkwi jedyne dostępne w tej chwili źródło światła, ale nie jest ono dostatecznie mocne, by mogła dostrzec tych, którzy się za nią skradają. Istoty niemieszkające wśród drzew nie znają wszystkich obliczy lasu, są słabe i jako pierwsze zabłądzą i padną jego ofiarą. Reszta wie, że samotność w lesie to nic dobrego. Jednak ta postać rozpaczliwie jej szukała. Wkrótce, gdy wejdzie w gęstwinę, żeby poskładać się do kupy, ktoś rozerwie ją na strzępy, których nie da się już złożyć w całość.

W jednej chwili można zniszczyć coś, co budowało się kilkanaście lat. Z młodnika wyjdzie cień człowieka, który pędząc przed siebie, zatrzyma się dopiero na spotkanie ze spokojem obejmującym go razem z padającym śniegiem. Teraz pytanie – czy otulona śniegiem postać poczuje ulgę, że znalazła samotność? Czy śnieg będzie tym wytęsknionym towarzyszem?

Las rano pozostanie taki sam jak przedtem. Jesteśmy tylko krótkim epizodem w jego historii. Korony zapomną o wszystkim szybciej, niż znikną ślady przysypane nową warstwą śniegu. Kilka złamanych gałęzi zapomni o własnym pochodzeniu i po prostu spełnią swoje przeznaczenie w nowym miejscu. Mieszkańcy lasu, rano jeszcze lekko wystraszeni, wyjdą na żer, ale gdy wrócą do domu, będzie to dla nich odległe wspomnienie. Jedynie dziewczyna zapamięta tę noc aż do momentu, kiedy złączy się z lasem już na zawsze.

Tylko drzewa, gdyby mogły mówić, opowiedziałyby historię o tym, jak upada dusza człowieka. Tego, który rozpadł się na kawałki, i tego, który dokonał tych zniszczeń.

– Tato, mogę iść z tobą na spacer? – Matylda czytała w myślach ojca.

– A weźmiesz psa?

– A dlaczego znowu ja?

– Bo ty chciałaś psa.

– Nie pamiętam, chyba mała byłam – powiedziała z poważną miną Matylda, szukając smyczy.

Sławek nie mógł już wysiedzieć w domu i stwierdził, że dawno nie był w lesie na spacerze z psem. Jak zwykle chciała mu towarzyszyć córka, która prawdopodobnie odziedziczyła po nim zamiłowanie do przyrody, a w szczególności do lasu. Miała dopiero osiem lat, no ale „rocznikowo od dzisiaj dziewięć”, jak zdążyła zauważyć. Była dosyć drobna, lecz Sławek też zawsze był z tych niższych w jej wieku. Dopiero w drugiej technikum wystrzelił do góry.

Miała mało koleżanek. Jej rówieśniczki bawiły się w kosmetyczki, nauczycielki i tym podobne, a ona w przyrodnika. Mimo zakazów lubiła chodzić sama po lesie, odkrywać nowe miejsca i obserwować zwierzęta. Kochała swojego psa – Mango był kundlem, pewnie mieszanką owczarka z jakimś innym wilczurem. Wielki, o groźnym wyglądzie, ale dla swoich właścicieli niezwykle łagodny i potulny. Sławek miał pewność, że gdy Matylda jest z nim w lesie, nic jej się nie stanie, pies nie da nikomu zrobić jej krzywdy.

– Tato, a gdzie teraz robisz trzebież?

Mała lubiła zadawać pytania i używać fachowego nazewnictwa, co nie zawsze jej wychodziło, ale śmieszyło dumnego z niej Sławka.

– Nigdzie w okolicy. Pamiętasz, jak byliśmy latem na olszynach, na spacerze z Mangiem?

– Tak, a może pojedziemy tam teraz, co?

– Nie możemy, mama by nas pozabijała, gdyby się dowiedziała. Teraz tam pod śniegiem jest mokro i można łatwo wpaść w wodę. – Troszkę ją okłamał, bo zacznie nowy rok od robienia sosny, ale za to faktycznie obok olszyny.

– Szkoda, fajnie tam było i pokazałbyś mi, jak się ścina olszynę.

– Wiesz, że jesteś za mała, żeby patrzeć, jak tatuś ścina drzewo. A do tego tatuś nie rusza piły aż do drugiego stycznia.

Szli spacerkiem ścieżką za ich domem, która prowadziła przez las sosnowy. W podszycie przeważał świerk, ściółka była w całości zasypana suchymi igłami i gałązkami. Gdzieniegdzie, gdy świerk ustępował, rósł mech i trawy. Teraz wszystko było pod warstwą śniegu i wszędzie tak samo biało. Z tą różnicą, że pod najgęstszymi świerkami śniegu leżało znacznie mniej, a w niektórych miejscach przy samym pniu znikał całkowicie.

Mango latał z merdającym ogonem i obszczywał drzewa – zresztą robił to za każdym razem. Na końcu ścieżki, po prawej stronie był stary sosnowy las, pod którym rosło pełno borówki. Na wprost znajdowała się uprawa leśna, która miała cztery lata i miejscami była niezbyt udana. Sosny zjedzone przez zwierzynę przerzedziły się zbyt mocno, za to urosło pełno brzóz.

Po lewej stronie rósł las mieszany. Przy nim, na uprawie, posadzono gniazdo dębowe, na którym może co trzecie drzewko było widoczne, a większość stanowiły samosiejki sosnowe i brzozowe. Po drugiej stronie uprawy znajdowało się gniazdo modrzewiowe, a pomiędzy modrzewie posadzono buki. Stanowiło to miłą odmianę, bo tego gatunku było bardzo mało w okolicy. Modrzewie górowały nad innymi drzewami poprzebijane trzema palikami – jedyna praca na tej powierzchni, której nie wykonał Sławek. Przy ścianie lasu stała ambona, ulubione miejsce Matyldy, z którego zawsze można było obserwować zwierzęta. Kilka metrów od ambony las przecinała linia oddziałowa zarośnięta krzakami, w dużym stopniu kruszyną, czeremchą i skarłowaciałymi sosnami. Często właśnie stamtąd sarny i koziołki szły na uprawę.

Sławek pamiętał doskonale ten zrąb, sam go ciął i sadził. To właśnie tu Matylda zaraziła się miłością do lasu. Gdy go cięli, była na spacerze z mamą, żeby zobaczyć, jak tata pracuje, gdyż rzadko robił to prawie pod domem. Była wtedy za mała, żeby to pamiętać. Później przeszkadzała przy sadzeniu, myśląc, że pomaga donosić sadzonki i sadzić. Sławek uważał te dni za jedne z najlepszych chwil w jego pracy. To Matylda już ponoć pamięta, chociaż miała wtedy tylko cztery latka. Wspaniale było obserwować, jak uprawa i jego córka zmieniają się z roku na rok i zaczynają dorastać. Być może to jego wyobraźnia, ale wydaje mu się, że wciąż pamięta sadzonki, które córka niezdarnie wkładała w ziemię, i że właśnie te najlepiej teraz rosną. Matylda razem ze Sławkiem pomogła postawić też ambonę. Oczywiście nie do końca wiedziała, do czego służy; o jej prawdziwym przeznaczeniu dowie się niedługo – teraz dalej sądzi, że tata postawił tę budowlę, żeby mogli obserwować z niej zwierzęta.

– Tato, zobacz, jak fajnie wyglądają te drzewka, tak pouginane od śniegu, że zaraz się chyba połamią.

– Dadzą sobie radę, nie łamią się tak łatwo – odpowiedział Sławek, myśląc, że pewnie tego lata, najpóźniej za rok, będzie trzeba zrobić tu czyszczenie i wyciąć przeszkadzającą sośnie brzozę.

Wtedy wytłumaczy Matyldzie kolejne prawa przyrody, których ta jeszcze nie rozumie. Opowie jej, że pewne gatunki rosną szybciej od innych i tym wolniejszym trzeba pomóc, bo inaczej wymrą, a te, które teraz wytniemy, i tak sobie poradzą i wyrosną gdzie indziej. Sławek z jednej strony nie mógł się doczekać, a z drugiej bał się momentu, gdy jego córka pozna wszystkie prawa przyrody. Dowie się, po co jest ambona; że jedne gatunki wyniszczają inne; że brzoza biczuje i zagłusza sosnę, sama ze sobą konkuruje o światło i tylko najsilniejsze egzemplarze przeżyją. Ale nie tu – tutaj nie przeżyje prawie żadna brzoza, bo tatuś posadził sosnę. Ale na to jeszcze jest czas. Niech Matylda dalej myśli, że sosna i brzoza to koleżanki, które rosną sobie w zgodzie. Nieco później pewnie dowie się, że tak działa cały świat, który wcale nie jest kolorowy i przyjazny dla wszystkich, że nie istnieją tylko dobrzy ludzie, że równie dużo jest tych złych. I że wszystko zależy od punktu widzenia.

– Tato, a po co strzelamy petardami, skoro wszystkie zwierzęta się tego boją? Przecież to bez sensu.

– Tak, córeczko, to bez sensu, ale taka już jest tradycja. Tradycje też są nam potrzebne, a przez tę jedną noc nic aż tak strasznego się im nie stanie. One też nas czasami budzą w nocy swoim hałasem. Pamiętasz, jak jesienią jelenie ryczały pod oknami, aż spać nie mogłaś?

– Pewnie masz rację…

Sławek widział, że jego córkę coś gryzie. Zawsze była bardzo radosna, a teraz nawet nie chciała lepić bałwana.

– Coś się stało, że jesteś smutna?

– Nie jestem, tylko wkurza mnie, że zaraz trzeba iść do szkoły. Nie chce mi się tam chodzić.

Podejrzewał, że to nie do końca jedyny powód, ale jak będzie chciała, to mu sama powie.

– Wracamy do domu? Już chyba zmarzłaś.

– Jeśli mama zrobiła obiad, to tak.

– Nie wziąłem telefonu, więc się nie dowiemy, jak nie wrócimy.

– A może pójdziemy zobaczyć, czy nie ma jakichś rogów? Dużo sarenek i koziołków ostatnio widziałam.

– Może innym razem. Na poroże jeleni, bo to nie rogi, tylko poroże, troszkę za wcześnie, a na rogi koziołków już trochę za późno.

Na to, żeby tłumaczyć, że koziołki mają parostki, a nie rogi, chyba za wcześnie. Matylda była pojętna, ale nie musi znać już całego fachowego nazewnictwa.

Zawrócili tą samą drogą. Sławek miał w zwyczaju patrzeć na tropy zwierząt. Zauważył na śniegu ślady trzech osób, które niedawno poszły w stronę dębowego młodnika. To był jeden z dwóch powodów, dla których chciał zawrócić. Po co Mango ma stresować młodzież? Drugi powód był taki, że córka była jeszcze osłabiona po niedawnej chorobie i nie chciał jej przeforsować.

Gdy weszli do domu, od razu wiedzieli, że obiad jest gotowy. Rzadko bywało tak, że poza niedzielą mogą razem usiąść do stołu, więc korzystali z okazji.

– Jak spędziłeś sylwestra? – zapytał syna Sławek w przerwie między kęsami kotleta schabowego.

– Postrzelaliśmy, pochodziliśmy i tyle. Tutaj nic nie ma do roboty – odpowiedział znudzony Waldek.

– Za rok to sobie postrzelasz naprawdę.

Syn planował iść do szkoły wojskowej. Sławek wspierał go w tym wyborze, chociaż był trochę zawiedziony, że nie chce iść w jego ślady, jednak starał się tego nie okazywać. Może to kolejny powód, dlaczego się nie dogadują? W święta Waldek troszkę sprawił rodzicom przykrość, gdy babcia zapytała, czy wybrał już, do której szkoły chce iść. Odparł, że jak najdalej od domu. Niestety to nie był żart. Później, gdy Weronika nie słyszała, teściowa wypomniała Sławkowi, że ma chyba słaby kontakt z synem.

Z rodzicami żony nie dogadywał się od początku. Mieli mu za złe, że córka się przez niego nie rozwija. Mieszka na zadupiu, zamiast siedzieć z bogatym mężem w bloku obok albo na przedmieściach, żeby mogli w każdy weekend lansować się przy sąsiadach. Sławek za to był zły, że nie wspierali córki w jej wyborze i w ogóle nie pomogli, na przykład przy wychowaniu dzieci, nie mówiąc o pomocy finansowej przy budowie i remoncie domu. Mimo że są bogaci i wiedzieli, jak dużo wyrzeczeń i pieniędzy trzeba, żeby to skończyć – nie dołożyli ani złotówki. Za to raz słyszał, jak zaproponowali jej kupno mieszkania w centrum Warszawy.

Weronika miała świadomość, że on wie, ale nie rozmawiali o tym. Rozumiała jego złość i nigdy by się na nic takiego nie zgodziła. Z czasem nauczyli się żyć z serdecznością, ale stare rany wciąż były otwarte i mogły w łatwy sposób zacząć krwawić. Mało brakowało, gdy jej ojciec z wyrzutem spojrzał na Sławka i pokręcił głową z zażenowaniem, kiedy dowiedział się, jak długo ten pracuje. „Przecież prawdziwy mężczyzna powinien pracować osiem godzin i mieć ludzi od czarnej roboty”.

– A my posiedzieliśmy w salonie i poszliśmy spać o jedenastej, jakbyś chciał wiedzieć, więc też nudy – powiedział Sławek do syna. Ten nie podjął próby rozmowy, więc na tym zakończyli.

Wieczór spędzili na wyczekiwaniu w niechęci nowego dnia i momentu, aż będzie trzeba iść do pracy i szkoły. Spać poszli wcześniej i w beznadziejnych nastrojach. Tylko gdzieś w środku czaiła się nadzieja, że ten rok będzie wyjątkowy.

Pamiętasz las? Ten najpiękniejszy? Właśnie płonie. Płoną jego mieszkańcy, nie wiedząc, że rozprzestrzeniają ogień, biegając jak szaleni między drzewami. Drzewa spocone – jedne pękają z głośnym trzaskiem, inne wyją jak oszalałe, trawione ogniem. Jeszcze inne ocaleją, żeby przekazać następnemu pokoleniu, jak się bronić i nie dopuścić do pożaru.

Dym kłębi się nad najpiękniejszym lasem i zanosi świadectwo istnienia pożaru w postaci popiołu w najdalsze zakątki. Wszystko dzieje się w dwa razy szybszym tempie. Ogień nagle jakby dostał dwa razy więcej tlenu, a płonące zwierzęta biegną dwa razy szybciej, jak rażone piorunem.

Zastanawiam się, czy głośniejszy jest dźwięk drzew, gdy pękają pod wpływem temperatury, czy palonych żywcem zwierząt. Pot z drzew zlewa się w strumienie, a później w rwące potoki, które pod wpływem wiatru zaczynają tworzyć wielką falę i gasić ogień. Czuję szczęście, ale tylko do momentu, gdy sam zaczynam tonąć. Toną drzewa, które, nadpalone, wywracają się razem ze mną i…

– Nie wstajesz dzisiaj do pracy? – spytała zaspana Weronika, widząc, że mąż nie reaguje na budzik.

– Już wstaję, jeszcze sekunda.

Przepocony, jakby naprawdę był w tym lesie, otworzył oczy. Czasami śniły mu się koszmary. Najczęściej o palonym lesie albo o umierającej rodzinie. Myślał, że pewnie każdy tak ma, więc się tym zbytnio nie przejmował, ale też nikomu o nich nie mówił. Są rzeczy, których ludzie nie mówią na głos, nawet najbliższym.

Drugi stycznia, pierwszy dzień pracy. Ten rok będzie dobrym rokiem. Jeśli już drugiego stycznia wiadomo, co robić, to znaczy, że rok obejdzie się bez problemów. Zazwyczaj zlecenie na roboty było parę dni później, bo od razu po sylwestrze nie wiadomo, co ciąć, i nie ma czasu dać zleceń ZUL-owi. Poleżał jeszcze pięć minut i dziesięć po piątej wstał z łóżka. Żona wyszła z sypialni dwadzieścia minut wcześniej – jako kobieta potrzebowała więcej czasu na przygotowanie do pracy.

Ubrał się od razu w ciuchy robocze. Świeże, wyprane, pachnące ubranie pilarza to rzadkość. Zazwyczaj spodnie z wkładką antyprzecięciową śmierdziały. Nie wolno ich prać tak często jak zwykłych spodni, bo wkładka się zużywa. Normalnie założyłby inne ciuchy przed wyjściem do pracy, ale rano było bardzo zimno w domu, więc uznał, że ciepłe spodnie lepiej się sprawdzą.

Codzienny rytuał zimowy: wstaję, ubieram się, idę do kotłowni rozpalić w piecu, siedzę i czekam, aż się trochę rozpali, wychodzę, idę do kuchni, jem kanapkę z wczoraj – dzisiaj wyjątkowo świeżą, bo kochana małżonka wstała prawą nogą – i piję kawę, której dzisiaj robić nie trzeba – małżonka zrobiła, wstała dzisiaj prawą nogą. Kurwa, jak tak dalej pójdzie, to ten rok będzie udany.

Drugi łyk, pierwsze pytanie.

– Jak się spało? – zapytała Weronika, która w trakcie picia kawy nabrała ochoty na rozmowę.

– Dobrze, a tobie?

– Krótko, ale przyjemnie. Zimno dzisiaj jak cholera.

– No. O której wracasz? – Sławek myślami był już w pracy.

– Pewnie będę o szesnastej, na obiad zjecie kurczaka.

Przy czwartym łyku kawy okazało się, że już szósta, trzeba się zbierać. Jeszcze ciemno, więc w lesie robić nie można, ale zanim się zapakuje wszystko do samochodu, pojedzie na stację po paliwo do piły, potem zatankuje, to akurat zrobi się jasno.

– Dobra, idę umyć zęby i do roboty. – Sławek wstał, przeciągnął się i pocałował żonę na do widzenia.

Wiedział, że gdy skończy toaletę, ona akurat będzie się malowała w sypialni i lepiej wtedy jej nie zawracać głowy.

– Udanego dnia, kocham cię. – Weronika pożegnała wychodzącego męża, potrzebowała jeszcze chwili, żeby dopić kawę.

W trakcie mycia zębów pomyślał, że coś jest nie tak, za pięknie to wygląda: kawa, kanapki, wyznanie miłości. Ten rok chyba naprawdę będzie dobry.

Pierwsze uderzenie powietrza po wyjściu z domu było jak zimny prysznic. Siarczysty mróz zapiekł w nozdrzach. Sławek lubił taką pogodę. Schował do samochodu wszystkie niezbędne rzeczy, zeskrobał szron z szyb i ruszył w drogę.

Mieli garaż, ale Sławek zimą przegrywał z Weroniką walkę o miejsce. Ona nienawidziła skrobania szyb.

Na stacji zatankował pięć litrów benzyny i ruszył do lasu. Do miejsca, gdzie miał robić trzebież, było jakieś pięć kilometrów. Za stacją zjechał w leśną drogę. Jesienią robili niedaleko zrąb, więc trasa była w opłakanym stanie. Jechał koleinami i manewrował tak, żeby nie spaść. Gdyby z nich zjechał, pewnie by się zawiesił i coś zniszczył w podwoziu. Lód był twardy jak kamień.

Chociaż trasa do łatwych nie należała, nie wywołało to w nim emocji. Po tylu latach w lesie już żadna droga nie jest straszna, jedynie taka, przy której trzeba zostawić samochód, a potem iść na powierzchnię z piłą i paliwem jeszcze z pół kilometra.

Dojechał, posiedział pięć minut w samochodzie, myśląc o sprawach zawodowych. Nie był optymistą. Martwił się, że z roku na rok rośnie konkurencja w przetargu na usługi leśne i może nadejść dzień, że zostanie bez pracy. A był na tyle lojalny, że nie wyobrażał sobie, żeby pracować u konkurencji. W końcu stwierdził, że teraz nie ma co się stresować na zapas, i wysiadł. Benzynę wymieszał z olejem, potem wlał to do piły. Dolał olej do smarowania łańcucha w drugą dziurkę, założył kamizelkę, kask, przypiął do paska miarkę dwudziestometrową i poszedł w las.

Nie musiał na mapie sprawdzać granic, ponieważ znał ten las doskonale. Nawet już raz robił tę powierzchnię. Pierwsze wejście w trzebieży późnej. Był wtedy sporo młodszy i dużo mniej doświadczony. Miał pewność, że pozna miejsce, w którym ledwo uszedł z życiem. Jego współpracownik ścinał zawieszone drzewo i to, na którym się zawiesiło, zaczęło się przewracać, spadając akurat w miejsce, gdzie stał Sławek. Korona wylądowała około metra od jego nóg i to tylko dlatego, że jak to zobaczył, odruchowo rzucił się do przodu. Na szczęście oprócz paru siniaków nic więcej mu się nie stało. Od tamtej pory już nie jest współpracownikiem.

Doszedł do granicy działki, znalazł pierwsze drzewo wyznaczone do ścięcia, obejrzał się wokoło i stwierdził, że zacznie od drzewa po swojej lewej. Świerk. Kiedyś na granicach zawsze sadzili świerki, żeby wszystko było bardziej widoczne.

Odpalił piłę, trochę ją podgazował, lewą ręką odbezpieczył hamulec ręczny. Podszedł do drzewa i zaczął robotę. Nie było podrostu, więc nie musiał szykować ścieżki oddalania. Wyciął klin, zaczynając od góry, skrócił zawiasę i przystąpił do ścinki. Jako że drzewo było trochę pochylone, nie musiał wbijać klinów ani nawet napierać na drzewo.

Po okrzesaniu sztuki zaczął wyrabiać sortymenty. Była to gruba trzebież, dlatego wyrabiał drzewo tartaczne. Doszedł do pierwszej krzywizny, zapiął miarkę, żeby odmierzyć wałek o długości metr dwadzieścia, gdy zobaczył coś, czego nie lubił w lesie – śmieć. Ktoś pewnie wyrzucił albo zgubił czapkę. Już przy okrzesywaniu mignęła mu ona, ale nie miał czasu się zastanawiać. Po chwili dopiero spostrzegł, że jest dziwnie wypełniona, zupełnie jak na głowie.

Zgasił piłę, wolał się upewnić. Chwycił za czapkę. Wyglądała na wypełnioną. Pewnie dlatego, że dalej była na głowie. Jej właścicielką była dziewczyna. Wyglądała na piętnaście lat. Na twarzy była prawie tak biała jak śnieg. Usta miała sine, prawie czarne. Oczy na szczęście zamknięte – inaczej niż na filmach. To, co najbardziej zelektryzowało Sławka, to wrażenie, że była tak spokojna, jakby spała.

– Halo, policja, nazywam się Sławomir Antochów. W lesie, w oddziale 201c leśnictwa Kurzajewo, znalazłem zwłoki młodej dziewczyny… Tak, za cepeenem pół kilometra w lewo i prosto… Tak, dojedziecie do mojego samochodu i ja tam będę… Zawiadomię leśniczego, to może was poprowadzi… Tak, nie mam zamiaru niczego dotykać, tylko czapkę jej ściągnąłem… Wiem, że nie powinienem, ale nie wiedziałem, że ta czapka jest na głowie… Do widzenia.

Ręce mu się trzęsły tak, że telefon prawie wypadł, ale udało mu się wybrać numer leśniczego.

– Panie leśniczy, jest problem. Przyjedź do mnie szybko i zaczekaj przy asfalcie. Za dziesięć minut będzie tam policja. Przyprowadź ich do mnie… Kurwa, nie zabiłem nikogo, znalazłem trupa… Tak, kurwa, żartuję… Młoda dziewczyna, z piętnaście lat… Dobra, na razie.

Teraz telefon wypadł mu z ręki. Nie wiedział, czy to sen, czy jawa. Nigdy nie widział osoby zmarłej poza kaplicą. Na szczęście ciało było przykryte w całości śniegiem, prócz głowy. Musiała być w jakimś dole, chowała się przed wiatrem i przysypał ją śnieg, bo przecież nie ma go tu aż tyle.

Gdyby nie ta cholerna czapka, pracowałby dalej i nic nie zauważył. Znaleźliby ją dopiero na odwilż lub gdyby operator ciągnika zrywał drewno i akurat wpadł w tę dziurę… Wolał nie myśleć o tym, co by się stało.

Ale co ona tu robiła? Nie miała telefonu? Przecież jest tu dobry zasięg. Gdyby się zgubiła i nie mogła znaleźć drogi, zadzwoniłaby do kogokolwiek i zaczęłoby się jej szukać. Pewnie przez mróz padł jej telefon, baterie na mrozie są bardzo słabe. Gonitwa myśli „co by było gdyby” trwała do momentu, aż wyszedł na drogę.

Garaż to bardzo dobra rzecz – pomyślała Weronika, gdy wyjechała na asfalt.

Ostatnią rzeczą, którą chciałaby teraz robić, to skrobanie zamarzniętych szyb w samochodzie. Na szczęście wygrała dostęp do garażu zimą i tylko Sławek musi spędzać poranny czas na tej wątpliwej przyjemności.

Do pracy jechała jakieś dwadzieścia minut. Zimą może i pół godziny, zależy od stanu dróg. Na szczęście już teraz są doprowadzone do porządku. Gdy włączyła radio, doszła do wniosku, że musi zmienić muzykę, bo już przez ponad pół roku nie wrzucała nic nowego na pendrive’a.

Może gdybym dziś umarł,

póki jestem na górze.

Mam wszystko,

po co mi czekać na kolejną burzę.

Zamiast szukać wiatru w polu – mogłem

powierzyć swoje życie naturze.

Czy na pewno moje wszystko to cokolwiek znaczy?

Czy nie wystarczy mi widok nieszczęśliwych bogaczy?

Dzisiaj wejdę na najwyższe wzgórze,

patrząc w dół, szczególnie na tych, którym służę,

myślę, że mogłem żyć spokojniej – dłużej.

– To twój mąż znalazł tę martwą dziewczynę? – usłyszała zaraz po przyjściu do pracy.

– Co? Słaby żart. – Weronika nie rozumiała, o czym mówią koleżanki.

– Dzwonili z pogotowia i pytali. Pewnie niedługo przywiozą ją do piwnicy. Muszą tylko tam dojechać. Drogi w lesie są w złym stanie, a wiesz, jak jest z karetkami. Napędy nie takie.

– Pewnie nie tak szybko. Najpierw musi ją zobaczyć prokurator, policja. Dzisiaj raczej do nas nie trafi, tym bardziej że jest mróz i ciało się nie zepsuje – dodała kolejna.

– Co się dzieje z tą młodzieżą? Za moich czasów dziewczyny nie chodziły same do lasu. Pewnie poszła z jakimś nieznajomym i tak skończyła – powiedziała najstarsza i najbardziej doświadczona koleżanka z pracy.

Weronika nie za bardzo chciała słuchać tej rozmowy. Nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Myślami była z mężem. Postanowiła do niego zadzwonić. Wyciągnęła telefon i pośpiesznie wybrała numer. Nie odbiera, pewnie rozmawia z policją – pomyślała. Nie ma co dzwonić i go rozpraszać.

Sławek nigdy nie wyciszał telefonu, bo gdy to robił lub po prostu nie miał go przy sobie, nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o tym, czy ktoś zaraz nie zadzwoni z jakimiś złymi wiadomościami. Najbardziej martwił się o dzieci. Weronika z jednej strony nie rozumiała jego natręctwa, a z drugiej – łapała się na tym samym.

– No, dzwoń do niego do skutku. Niech mówi, co się stało – nie dawały jej spokoju już widocznie zirytowane koleżanki.

– Idę się przebrać.

Wyszła do szatni przerażona. Nie wiedziała, czy w ogóle nadaje się dzisiaj do pracy. Łatwo jest komuś zrobić krzywdę, a dzisiaj raczej nie mogła liczyć na to, że się skupi – przynajmniej dopóki nie porozmawia ze Sławkiem. Najgorsze, że dalej nie miała pewności, czy to, co usłyszała, to nie jedna wielka ściema. Chociaż chyba nikt by sobie żartów z takich rzeczy nie robił. Tyle że idiotów nie brakuje, a koleżanki mogły łatwo przechwycić taki żart i w niego uwierzyć.

Ściągnęła zimowe buty. W tym samym momencie usłyszała dźwięk telefonu. Zerwała się z krzesła w samych skarpetach. Dzwonił mąż. Natychmiast odebrała.

– Co się tam dzieje? – zapytała, przytrzymując telefon barkiem i jednocześnie wycierając spocone ręce o bluzkę.

– Znalazłem nastolatkę, zamarzniętą.

Przeraziła się. Nie słyszała jeszcze tak zagubionego głosu u męża.

– Policja już jest?

– Zaraz będą, czekam przy samochodzie, leśniczy ich doprowadzi. Kurwa, nie wiem, co mogło się stać. Co ona robiła w środku lasu? Do tego na takim zadupiu.

– Nie mam pojęcia… Mam nadzieję, że nie dotykałeś jej… ani niczego, co? Nie wiadomo… może ktoś ją zabił? Mało zboków na świecie? Może po sylwestrze wywiózł ją, zgwałcił i zostawił? Naga jest czy ubrana? – wypytywała nakręcona.

Po tym, jak usłyszała wypuszczane powietrze, jakby Sławek zaraz miał zwymiotować, zreflektowała się i zamilkła.

– Kurwa, nie wiem. Miała czapkę na sobie. Reszta była przykryta śniegiem, więc nie wiem. Wydaje mi się, że widziałem jakiś skrawek materiału, kurtkę czy coś… nie wiem. Zresztą nie mów takich rzeczy, bo się zrzygam. Niczego nie dotykałem. Tylko czapkę zdjąłem niechcący. Dobra, na razie, bo chyba jadą.

– Trzymaj się i daj znać – powiedziała, ale Sławek już tego nie słyszał.

Współczuła mężowi. Trudno było mu sklecić sensowne zdanie. Jak zacznie coś mówić i co chwilę wtrącać „nie wiem” przy przesłuchaniu, to nikt go poważnie nie potraktuje.

Kurczę, nieźle się ten rok zaczyna – pomyślała smutno i wróciła do przebierania się.

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Część 1
Prolog
Siedem dni wcześniej…
Część 2
Część 3
Epilog

Gdyby drzewa mogły mówić

ISBN: 978-83-8313-410-9

© Hubert Malek i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Marta Grochowska, Katarzyna Pikuła-Ratuszny

Korekta: Emilia Kapłan

Okładka: Grzegorz Araszewski

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek