Gamerka 2. Gra o wszystko - Katarzyna Wycisk - ebook + audiobook

Gamerka 2. Gra o wszystko ebook i audiobook

Wycisk Katarzyna

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Każda rana to zdobyte doświadczenie, każde wyjście z mroku – skok na wyższy level.

 

Jedna noc rujnuje wszystko i posyła Kiliana na drugą stronę lustra. W miejsce, którego tak panicznie się bał. Nic nie jest tu oczywiste: prawda miesza się z kłamstwem, jawa ze snem. Głosy w głowie mężczyzny nie chcą zamilknąć, wspomnienia przytłaczają z taką siłą, że nie sposób zaczerpnąć tchu.

 

Wiktoria nie ma pojęcia, jaki jest prawdziwy powód dystansu Hattera. Dlaczego chłopak ją odtrącił, zamiast chociaż porozmawiać? Kobieta jest rozdarta pomiędzy chęcią wyciągnięcia z niego prawdy siłą a cierpliwym czekaniem, aż sam będzie gotowy ją wyznać. Czuje, że Kiliana spotkało coś okropnego, jednak nie potrafi dojść do żadnych logicznych wniosków. Jedno jest pewne: nie podda się bez walki.

 

Czy uczucia, które połączyły tych dwoje, mają szansę przetrwać?

 

Jak cienka jest granica między ułudą a rzeczywistością?

 

Ile Wiki jest w stanie poświęcić, by wyrwać Kiliana z mrocznej krainy czarów?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 542

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 35 min

Lektor: Małgorzata Kozłowska, Sebastian Dela
Oceny
4,6 (170 ocen)
130
23
14
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maltal
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Mocna i mętna. Tak, czytając tę część czułam się jak we mgle... a może jak po drugiej stronie lustra... Przytłaczające uczucia wpływały na odbiór, opadały ciężką mgłą, dusząc serce i umysł. Książka porusza trudny temat. Pani Katarzyna przedstawiła ten wątek idealnie. Przemiana Kiliana była taka przykra i prawdziwa... Bałam się sięgnąć po tę część, bo bałam się złamanego serca. Miałam rację, to wszystko co spotkało Kiliana złamało mi serce. Jak dobrze, że była przy nim Wiki, dziewczyna dająca nadzieję. Była promieniem słońca przebijającym się przez mglistą zasłonę. Silna i dzielna. Ona skleiła i moje serce. Wspaniała historia 💙 Uwielbiam, że jest taka inna, poważna, nie jest to słodki romans, tylko opowieść z ważnym przesłaniem, opowieść, która porusza do głębi. Uwielbiam nawiązania do Alicji w Krainie Czarów. Uwielbiam że jest o Fifie. Dziękuję!
40
dominika19461

Nie oderwiesz się od lektury

5 gwiazdek to za mało. Autorka poraz kolejny porusza trudny temat, tym razem problemy z akceptacją, brakiem wsparcia ze strony rodziców, chorobami psychicznymi. Ale po drugiej stronie lustra jest miłość, pasja i przyjaciele, którzy są wstanie zrobić wszystko. Myślę, że takie książki są potrzebne by poruszać tematy uznawane za tabum Wielki szacunek dla autorki, że nie boi się poruszać tak trudnych tematów. Historia naładowana emocjami. Fabuła wciąga.
20
Olin3k

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam pierwszy i drugi tom. Tutaj zostawiam opinie dla całej książki. To jest świetna pozycja do przeczytania. Bardzo dobrze się przy niej bawiłam. Nie czytam za bardzo książek, w których są polskie miasta i polskie imiona, ale historia Wiktorii i Kiliana jest świetna. Autorka przeprowadziła bardzo dobre rozeznanie w temacie esportu. Jej styl pisania, łączenie faktów, przeplatanie wątków oraz dialogi bohaterów są na wysokim poziomie. Polecam!😚
20
groszkize

Nie oderwiesz się od lektury

Arcydzieło. Cudowna dylogia, poruszająca wiele ważnych i trudnych tematów. Świetnie napisana książka, doskonale poprowadzona narracja. Piękna historia!
20
MADZIUSKRK

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałam ostatnio pewną książkę, która nie skończyła się tak jak oczekiwałam. Niby skonczyla się dobrze, próbowałam sobie przetłumaczyć, że nie wszystko kończy się tak jak chcemy, ale to nie znaczy, że jest to złe zakończenie. Długo miałam książkowego kaca. Aż do Gamerki2. Już wiem czym był kac spowodowany. Postawą głownej bohaterki. W Gamerce - Wiktoria to niesamowicie silna i waleczna osoba. Ani na chwilę nie zwatpila, nawet nie w miłość co w drugiego człowieka. To z nią się utożsamiam i dzięki niej i Gamerce moje skaleczone książkowe serduszko się zagoiło. Audiobook jest świetny, najlepszy jaki słuchałam. Kto da radę niech poczeka na audio Gamerki2. Ja nie dałam. Choć pewnie i tak przesłucham;) Polecam wszystkim, nawet tym, których nie interesuje temat esportu. Książka jest wspaniała. Dziękuję Pani Kasiu.
20

Popularność




Gamerka

Copyright © 2024 by Katarzyna Wycisk

Redakcja:

Katarzyna Mirończuk

Korekta:

Joanna Błakita

Korekta po składzie:

Alicja Szalska-Radomska

Skład i korekta techniczna:

Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek

Projekt okładki, oprawa graficzna:

Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik

ISBN: 978-83-967952-5-0

Wydanie I

Kontakt: [email protected]

FB: www.facebook.com/KatarzynaWyciskAutor

www.katarzynawycisk.com

Wszyst­kim za­gu­bio­nym du­szom i zła­ma­nym ser­com. Nie pod­da­waj­cie się na­wet wtedy, gdy ży­cie zwali Was z nóg. To, czy się pod­nie­sie­cie, za­leży wy­łącz­nie od Was.

Roz­dział 1

Wik­to­ria

Wspo­mnie­nia po­wra­cają od razu, gdy prze­kra­czam próg ho­telu, w któ­rym pierw­szy raz spo­tka­łam się twa­rzą w twarz z Ki­lia­nem. Je­stem sama. Mati pro­po­no­wał, że po­je­dzie ze mną i bę­dzie mnie wspie­rał, ale nie mo­głam się na to zgo­dzić, jest sta­now­czo za szybko. Cios, który mi za­dał, na­dal okrut­nie boli.

W po­koju oglą­dam ostat­nie na­gra­nia Hat­tera. Tę­sk­nię za nim bar­dziej, niż się spo­dzie­wa­łam, i z pew­no­ścią o wiele bar­dziej, niż po­win­nam. Brak mi roz­mów i tego, że przy nim mo­głam być sobą. Bli­sko­ści jego ra­mion i na­szych po­ru­sza­ją­cych się zgod­nie ciał. Ust, które mnie wiel­biły, oczu, dzięki któ­rym czu­łam się wy­jąt­kowa. Za­pa­chu, dźwięku ni­skiego, za­chryp­nię­tego głosu, cie­pła, spo­koju… Mu­szę prze­stać łak­nąć go jak uza­leż­niony nar­ko­man, wiecz­nie po­szu­ku­jący ko­lej­nej dawki.

Je­stem na wła­ści­wej dro­dze i nad­szedł czas, by zdo­być to, czego pra­gnę­łam od tylu lat. Sta­nąć na po­de­ście, ode­brać sta­tu­etkę i po­ka­zać swoje praw­dziwe ob­li­cze.

Gdy w pierw­szy dzień mi­strzostw scho­dzę na śnia­da­nie, w ja­dalni nie do­strze­gam Ki­liana. Pa­rzę so­bie kawę, po czym pra­wie rzu­cam fi­li­żanką, sfru­stro­wana, że ni­g­dzie go nie ma. Ni­czym za­wo­dowa ma­so­chistka od­twa­rzam w gło­wie chwile, które spę­dzi­li­śmy ra­zem.

Nie po­tra­fię dojść do żad­nych lo­gicz­nych wnio­sków. Dla­czego to mię­dzy nami mu­siało się skoń­czyć? Two­rzę co­raz zmyśl­niej­sze teo­rie spi­skowe. Prawda mie­sza się z kłam­stwem. Nie­stety ide­alna od­po­wiedź nie ist­nieje. Wy­da­rzyło się coś, czego ne­ga­tywne kon­se­kwen­cje po­nie­śli­śmy oboje. Chcę o nas wal­czyć, jed­nak sama nie dam rady pod­trzy­mać więzi. To tak nie działa.

Nie mam ape­tytu, wmu­szam w sie­bie na­le­śnika, a po po­wro­cie do po­koju przy­go­to­wuję się do tur­nieju.

Na sta­dion wcho­dzę już jako Whi­te­Rab­bit. Im­preza od­bywa się tam, gdzie rok temu, mimo to wszystko wy­daje się inne. Nie je­stem już no­wi­cjuszką. W mię­dzy­cza­sie wy­gra­łam parę spo­tkań of­fline. Li­czę, że pod­czas mi­strzostw od­kryje mnie ja­kiś więk­szy klub i do­stanę pro­po­zy­cję kon­traktu. Je­śli wie­rzyć plot­kom, gdzieś tu­taj kręci się kilku waż­nych lu­dzi po­wią­za­nych z re­pre­zen­ta­cją Pol­ski. Naj­mniej­szy błąd może mnie kosz­to­wać ka­rierę. Je­śli wy­gram ten tur­niej z klasą, zo­stanę do­strze­żona, a co za tym idzie, po­sta­wię ko­lejny krok do osią­gnię­cia suk­cesu.

Sunę przed sie­bie, kon­se­kwent­nie igno­ru­jąc py­ta­nia do­cie­kli­wych re­por­te­rów. Nie za­po­mnieli ze­szło­rocz­nego wy­stępu Kró­lika. Są cie­kawi mo­jej re­ak­cji, stra­te­gii i na­sta­wie­nia do wi­ce­mi­strza świata. Omi­jam ich bez słowa, więc sami spe­ku­lują, przed­sta­wia­jąc moż­liwe sce­na­riu­sze fi­nału. Są prze­ko­nani, że zdo­będę po­dium, ale wąt­pią w moje zwy­cię­stwo. Nie dzi­wię się im, Ka­pe­lusz­nik jest ge­nial­nym gra­czem, do tego wy­star­czy jedno jego spoj­rze­nie, by wspo­mnie­nia za­lały mnie jak tsu­nami.

Usta­wiam się w wy­zna­czo­nym miej­scu. Ni­czym de­spe­ratka szu­kam Ma­dHat­tera. Chcę zo­ba­czyć, jak prze­cze­suje swoje zmierz­wione włosy, uśmie­cha się szel­mow­sko, ob­raca pal­cami, środ­ko­wym i wska­zu­ją­cym, ob­rączkę na kciuku. Serce pod­cho­dzi mi do gar­dła za każ­dym ra­zem, gdy wy­daje mi się, że go do­strze­gam. Aż w końcu na­prawdę się po­ja­wia.

Cie­szę się, że ma­ska za­sła­nia mi twarz. Nikt nie wi­dzi, jak strużki łez bez­wstyd­nie ze­śli­zgują się po po­licz­kach. Mru­gam, ga­niąc się w my­ślach za chęć po­bie­gnię­cia do niego i rzu­ce­nia się mu w ra­miona.

W uszach ma słu­chawki. Nie za­trzy­muje się na­wet na chwilę, idzie przed sie­bie ze spusz­czo­nym wzro­kiem. To­wa­rzy­szący mu Ja­rek zna­cząco kręci głową, gdy ktoś za bar­dzo się zbliży. Py­ta­nia fa­nów i re­por­te­rów za­wi­sają w po­wie­trzu. At­mos­fera robi się na­pięta.

Nie­ważne, jak bar­dzo pra­gnę, by uniósł wzrok i mnie do­strzegł, on tego nie robi. Coś mi mówi, że ce­lowo nie chce na mnie pa­trzeć. Ka­rze mil­cze­niem mnie czy sie­bie? O czym my­śli, gdy jest sam? Po­zbył się nas raz na za­wsze? A może nie jest do tego zdolny i po­dob­nie jak ja czuje pie­kącą po­trzebę cof­nię­cia czasu?

Nie wiem, ja­kim cu­dem prze­trwam nad­cho­dzące dni. Gula w gar­dle utrud­nia mi na­wet prze­ły­ka­nie. Moż­liwe, że to sprawka tych wszyst­kich cho­rych, prze­ra­ża­ją­cych my­śli, nie­ustan­nie krą­żą­cych mi w gło­wie. Nie­wy­klu­czone, że gdyby nie one, mo­gła­bym znie­na­wi­dzić Ki­liana i raz na za­wsze za­po­mnieć o tym, co nas po­łą­czyło.

Z tym że nie po­tra­fię się od­wró­cić i go zo­sta­wić. Co wię­cej, śmiem my­śleć, że on wcale nie chce, bym ode­szła. To, co się stało, wstrzą­snęło na­szym związ­kiem. Ode­brało nam kon­trolę, zro­biło rysę na ide­al­nym ob­ra­zie, ode­pchnęło od sie­bie. Ta noc… On by mi tego nie zro­bił. Nie zdra­dziłby mnie. I choćby nie wiem, jak bar­dzo się przed tym wzbra­niał, do­trę do prawdy.

Skon­cen­tro­wa­nie się na tur­nieju z se­kundy na se­kundę jest trud­niej­sze. Łu­dzi­łam się, że dam radę, a uczu­cia nie będą żadną prze­szkodą w zdo­by­ciu ty­tułu. Nic bar­dziej myl­nego. Po­trze­buję wy­ja­śnień, za­pew­nie­nia, że z Ki­lia­nem wszystko jest w po­rządku. Ro­śnie we mnie złe prze­czu­cie, które po­woli obez­wład­nia każdą moją cząstkę. Zer­kam na Hat­tera, w tle sły­szę, jak ko­men­ta­tor przed­sta­wia za­wod­ni­ków.

Mu­szę prze­stać się na niego ga­pić. Roz­grywki już star­tują! Je­śli za­raz nie we­zmę się w garść, od­padnę na star­cie. Ciężko pra­co­wa­łam, by stać w tym miej­scu. To miała być moja chwila prawdy. Na­uczona do­świad­cze­niem z pierw­szych mi­strzostw, po­win­nam z wy­soko unie­sioną głową zdo­być główną na­grodę i zdjąć ma­skę, która za­czyna mi cią­żyć, za­miast po­ma­gać.

Ktoś mnie upo­mina. Na­wet nie wiem, kiedy upły­nął czas. Mam wra­że­nie, że ostat­nie dni to­czą się w prze­klę­tej Kra­inie Cza­rów. Jakby ktoś we­pchnął mnie i Ki­liana do nory Kró­lika i za­ta­ra­so­wał wyj­ście tak, że­by­śmy nie mo­gli się wy­do­stać. Wszystko pły­nie dzi­wacz­nym ryt­mem, ota­cza­jący nas lu­dzie nie za­uwa­żają, jak ab­sur­dalny ob­rót przy­brała na­sza hi­sto­ria. Bo prze­cież oboje za­słu­ży­li­śmy na szczę­śliwe za­koń­cze­nie. Szkoda, że wła­da­jący tym świa­tem ma­rio­net­karz miał zu­peł­nie inne plany. Za­kpił z na­szych uczuć, po­cią­gnął za sznurki i roz­pier­do­lił wszystko to, co tak pie­czo­ło­wi­cie stwo­rzy­li­śmy.

Po­daję rękę mo­jemu prze­ciw­ni­kowi. Ko­ja­rzę go i wiem, że wy­gram to spo­tka­nie bez więk­szego pro­blemu.

Przy­wo­łuję się do po­rządku, od­cią­ga­jąc my­śli od gra­ją­cego kil­ka­na­ście me­trów da­lej blon­dyna. Biorę głę­boki wdech, a kiedy wy­pusz­czam po­wie­trze przez lekko roz­chy­lone usta, od­daję stery Whi­te­Rab­bi­towi. Cza­sami nie­na­wi­dzę się za wy­kre­owa­nie Kró­lika, ale by­ła­bym na­iwna, są­dząc, że za­wdzię­czam osią­gnię­cia w ga­mingu wy­łącz­nie Wik­to­rii Ostrow­skiej. Czuję, że moje al­ter ego jest wiel­kim wspar­ciem i bez względu na to, czy gram w ma­sce, czy bez niej, ni­gdy mnie nie opu­ści.

Wcho­dzę jak zwy­kle: 4-2-3-1. Nie ma co kom­bi­no­wać. Szybka gra skrzy­dłami po­winna się ide­al­nie spraw­dzić. Pad w mo­ich dło­niach prze­staje cią­żyć wraz ze znik­nię­ciem twa­rzy Ki­liana. Li­czymy się tylko ja i mój prze­ciw­nik, dru­żyny to­czące grę na wir­tu­al­nym bo­isku i wy­grana, która jest na wy­cią­gnię­cie ręki.

Tre­ning z Hat­te­rem zro­bił swoje. W po­rów­na­niu do ze­szłego roku po­ru­szam się pew­niej na mu­ra­wie, ani razu nie do­pa­dają mnie wąt­pli­wo­ści, na­wet wtedy, gdy sę­dzia od­gwiz­duje spa­lo­nego. Za­cho­wuję zimną krew i w re­zul­ta­cie strze­lam cztery bramki, nie prze­pusz­cza­jąc ani jed­nego gola.

Je­stem za­do­wo­lona, choć to za­le­d­wie pierw­sze star­cie. Za­nim prze­cho­dzę do ko­lej­nego ry­wala, spo­glą­dam na je­den z za­wie­szo­nych ekra­nów, gdzie aku­rat po­ka­zują po­wtórkę z naj­lep­szych mo­men­tów gry Ka­pe­lusz­nika. Hat­ter do­słow­nie zmiótł swo­jego prze­ciw­nika z po­wierzchni, wy­gry­wa­jąc dzie­sięć do zera. Kto choć raz ob­ser­wo­wał go w ak­cji, wie, że gra bar­dzo ofen­syw­nie, ale to, co za­pre­zen­to­wał w tym spo­tka­niu, prze­kra­cza wszel­kie gra­nice. Jest wku­rzony i praw­do­po­dob­nie od­re­ago­wuje złość i fru­stra­cję wszę­dzie, gdzie się da.

Na­stępny mecz Whi­te­Rab­bita nie od­biega zbyt­nio od pierw­szego. Kie­ru­jąc się wska­zów­kami Ki­liana, wy­ła­puję słabe punkty mo­jego ry­wala i wy­ko­rzy­stuję jego każde po­tknię­cie. Gdy w dru­giej po­ło­wie pa­kuję piłkę w siatę trzeci raz, chło­pak po prze­ciw­nej stro­nie rzuca pad na pod­łogę. To­wa­rzy­szący mu tre­ner pró­buje go uspo­koić, ale naj­wy­raź­niej ma do czy­nie­nia z opor­nym eg­zem­pla­rzem. Prze­grany klnie gło­śno i po­spiesz­nie opusz­cza salę, co pod­su­mo­wuję ci­chym prych­nię­ciem.

Ko­rzy­sta­jąc z wol­nego czasu, kie­ruję się ku sta­no­wi­sku Mad­Hat­tera. Wcze­śniej by­łam za da­leko, by do­strzec sińce pod oczami Ki­liana. Te­raz wy­raź­nie wi­dzę zmiany w męż­czyź­nie, który sztur­mem pod­bił moje serce. I to boli… moc­niej, niż je­stem w sta­nie znieść.

Cho­wam dło­nie do głę­bo­kiej kie­szeni luź­nej bluzy. Za­sty­gam, ob­ser­wu­jąc nie­wzru­szoną minę Ka­pe­lusz­nika. Przy­po­mina nie­zdolną do uczuć wo­skową rzeźbę. Rów­no­cze­śnie piękną i ­pu­stą. Jakby ktoś bez­li­to­śnie po­zba­wił go du­szy.

Gra do­biega końca. Wy­nik jest wręcz nie­do­rzeczny. Ru­do­włosy za­wod­nik bez słowa wstaje i mie­rzy Ki­liana prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem. Chyba sam nie jest do końca pewny, co tak wła­ści­wie się wy­da­rzyło i dla­czego prze­grał z kre­te­sem. Że­gna się z Kor­ma­nem ski­nie­niem głowy i od­cho­dzi bez zbęd­nych ce­re­gieli. Ce­nię so­bie ta­kie za­cho­wa­nie u ga­me­rów. Każdy z nas chce wy­gry­wać, ale sztuką jest rów­nież umieć prze­grać. Nie­ła­two prze­łknąć po­rażkę i z unie­sio­nym czo­łem przeć da­lej przed sie­bie. Coś o tym wiem.

Hat­ter od­kłada pad, po­ciera twarz dłońmi, po czym prze­cze­suje pal­cami roz­pusz­czone włosy. Wci­ska się w opar­cie fo­tela, cią­gle wpa­trzony w ekran przed sobą. Sto­jący po jego pra­wej stro­nie Jaro po­chyla się i szep­cze mu coś na ucho. I wtedy Ki­lian mnie do­strzega. Jego sza­fi­rowe oczy wpra­wiają moje serce w dziki ga­lop. Pa­trzy na mnie, jak­bym była dla niego naj­cen­niej­szym skar­bem. Choć rów­nie do­brze to wy­obraź­nia może pła­tać mi fi­gle.

Jabłko Adama chło­paka po­ru­sza się, gdy prze­łyka ciężko ślinę. Je­stem ukryta za toż­sa­mo­ścią Whi­te­Rab­bita, mimo to czuję się kom­plet­nie ob­na­żona. Wiem, że on wi­dzi praw­dziwą mnie, każdy szcze­gół. A jed­nak na­dal tkwi w bez­ru­chu, nie od­zywa się, nie pod­biega, by mnie przy­tu­lić i po­wie­dzieć, że to nic… że prze­cież damy radę. Bo kto, jak nie my?

Zo­staję za­cze­piona przez ko­goś z or­ga­ni­za­to­rów. Mówi, że za­raz za­czy­nam mecz i mam się udać na przy­dzie­lone mi sta­no­wi­sko. Wo­la­ła­bym zo­stać tu­taj, a jesz­cze chęt­niej po­dejść do Hat­tera, wziąć go za fraki i po­trzą­sać tak długo, aż wy­dusi z sie­bie choć jedno lo­gicz­nie brzmiące zda­nie.

Niech to szlag!

Sia­dam na tyłku i biorę pad w ręce. Wrzesz­czę na sie­bie w my­ślach, bo tym ra­zem nie po­tra­fię zi­gno­ro­wać po­ja­wia­ją­cego się w gło­wie ob­razu Ki­liana. Moim ry­wa­lem jest wKick­star – gracz, z któ­rym mia­łam oka­zję ry­wa­li­zo­wać pod­czas ubie­głych mi­strzostw. Star­tu­jemy i od razu roz­po­znaję, że chło­pak rów­nież pa­mięta na­sze po­przed­nie spo­tka­nie. Sta­wia na de­fen­sywę i jest nie­zwy­kle ostrożny. Pierw­sza po­łowa koń­czy się bez bra­mek. W dru­giej pró­buję strze­lić z dy­stansu, ale nie udaje mi się tra­fić. Zmie­niam tak­tykę, gram bar­dziej ofen­syw­nie, z wy­so­kim pres­sin­giem, co wresz­cie skut­kuje pierw­szym go­lem.

Prze­ciw­nik nie na­uczył się trzy­mać ner­wów na wo­dzy. Po­dob­nie jak w ze­szłym roku traci pa­no­wa­nie, co na­tych­miast wy­ko­rzy­stuję, prę do przodu i ła­duję w siatę dru­giego gola. Ostat­nie pięć mi­nut na­leży do mo­jej dru­żyny. Kładę wKick­stara na ło­patki i wy­cho­dzę z grupy z pierw­szego miej­sca.

Prze­bie­ram się na tyl­nym sie­dze­niu auta, na pod­ziem­nym par­kingu. To nie jest od­po­wied­nie miej­sce, ale nie mam czasu ani ochoty, by szu­kać lep­szego. Mój sa­mo­chód ma przy­ciem­niane szyby, ale je­śli ktoś po­ku­siłby się o śle­dze­nie Whi­te­Rab­bita, z ła­two­ścią od­kryłby jego praw­dziwą toż­sa­mość. Rok temu nie po­zwo­li­ła­bym so­bie na taką bez­tro­skę i nie­uwagę, te­raz prze­stało to być prio­ry­te­tem. I tak pla­nuję po­ka­zać światu swoje ob­li­cze. Zmie­rzę się z kry­tyką, oce­nia­ją­cymi spoj­rze­niami i hej­tem. Ki­lian miał ra­cję – je­stem wy­star­cza­jąco silna, by temu po­do­łać i znieść na­wet naj­gor­szą znie­wagę. Nie po­trze­buję się dłu­żej ukry­wać.

Pa­kuję ubra­nia i ma­skę do po­jem­nego ple­caka, który cho­wam w ba­gaż­niku, po czym sia­dam za kie­row­nicą i włą­czam sil­nik. Naj­roz­sąd­niej by­łoby po­je­chać pro­sto do ho­telu, za­po­mnieć o Hat­te­rze, prze­spać się i spo­koj­nie awan­so­wać w so­botę do fi­nału. Szkoda, że ta stra­te­gia wy­daje się nie­wy­ko­nalna, szcze­gól­nie po tym, jak po­now­nie zo­ba­czy­łam Ki­liana.

Pod­gła­śniam mu­zykę, wsłu­chu­jąc się w słowa About You Sik World. Ro­zum to­czy za­wziętą walkę z ser­cem, a ja nie je­stem pewna, komu ki­bi­co­wać. Świa­do­mość, że męż­czy­zna, któ­rego ko­cham, jest tak bli­sko, bu­rzy resztki zdro­wego roz­sądku. Cze­ka­nie na jego ruch prze­staje mi wy­star­czać.

Do oczu na­pły­wają łzy. Mru­gam, upar­cie dła­wiąc płacz. Wy­jeż­dżam z par­kingu, ale za­miast wró­cić do ho­telu, pro­wa­dzę auto w prze­ciw­nym kie­runku, by kil­ka­na­ście mi­nut póź­niej za­trzy­mać się w po­bliżu wie­żowca, na któ­rego szczy­cie znaj­duje się klub le­vel 27.

Wspo­mnie­nia po­ja­wiają się na­tych­miast, nie mam nad tym żad­nej kon­troli. Za­ci­skam po­wieki, po­wta­rza­jąc w my­ślach, że mu­szę od­pu­ścić. Jed­no­cze­śnie czuję całą sobą, że je­śli to zro­bię, stracę ko­goś wy­jąt­ko­wego i już ni­gdy nie za­znam tego, czego za­kosz­to­wa­łam z Ki­lia­nem.

Chcę do niego za­dzwo­nić, choć na­pi­sać, zro­bić coś… Co­kol­wiek, byle nie stać dłu­żej w miej­scu. Ile czasu po­win­nam mu dać? Nie­wy­klu­czone, że on czeka na mnie. Rów­nie praw­do­po­dobne jest jed­nak to, że nie chce mieć ze mną nic do czy­nie­nia.

Jego ostre słowa od­bi­jają się echem w mo­jej gło­wie: Zo­staw mnie sa­mego… Wy­pier­da­laj!

Nie je­stem w sta­nie od­gad­nąć, co pró­bo­wał mi prze­ka­zać. Zdaję so­bie sprawę, że moje do­szu­ki­wa­nie się ukry­tego prze­kazu być może jest zgubne. Mimo wszystko chcę wie­rzyć, że jemu cią­gle na mnie za­leży.

Prawa ręka ze­śli­zguje się z kie­row­nicy. Po­woli się­gam do kie­szeni i wyj­muję smart­fon. Od­blo­ko­wuję go i wcho­dzę na In­sta­gram Ma­dHat­tera. Jego so­cjale nie zwol­niły, re­la­cje, wpisy i filmy po­ja­wiają się sys­te­ma­tycz­nie. Treść po­stów zdra­dza mi, że to głów­nie za­sługa Jarka. Cie­szę się, że Ki­lian ma ta­kiego przy­ja­ciela. Wiem, że FIFA jest jego wielką pa­sją. Czę­sto ucieka do wir­tu­al­nego świata, by od­ciąć się od bru­tal­nej rze­czy­wi­sto­ści. Ro­zu­miem go aż za do­brze.

Otwie­ram na­szą kon­wer­sa­cję na What­sAp­pie. Nie pi­sa­li­śmy ze sobą od jego uro­dzin. Prze­su­wam pal­cem po ekra­nie i od­czy­tuję wia­do­mo­ści, które znam już na pa­mięć. Co rusz zer­kam na białą słu­chawkę w gór­nym pra­wym rogu. Ode­brałby?

Nie­spo­koj­nie kręcę się w fo­telu. Czy na­pi­sa­nie do niego bę­dzie się łą­czyło z osią­gnię­ciem sta­tusu in­fan­tyl­nej de­spe­ratki? Ja­sno dał mi do zro­zu­mie­nia, że mam znik­nąć z jego ży­cia. Dla­czego to do mnie nie do­ciera?!

Kli­kam w pu­ste pole, by roz­wi­nąć kla­wia­turę, krążę kciu­kiem wo­kół li­ter, oba­wia­jąc się ko­lej­nego ru­chu. Ist­nieje zbyt wiele sce­na­riu­szy. Każdy szcze­gół może skie­ro­wać nas na inną ścieżkę. Czy mamy choć ma­leńką szansę na szczę­śliwe za­koń­cze­nie?

Po­win­ni­śmy po­roz­ma­wiać – pi­szę tylko po to, by na­tych­miast usu­nąć tę wia­do­mość. Brzmi zbyt na­chal­nie. Tę­sk­nię za tobą – ko­lejna bez­u­ży­teczna in­for­ma­cja, któ­rej nie od­wa­żam się wy­słać. W końcu wy­stu­kuję:

Gdzie je­steś, Alice?

Sta­wiam na neu­tral­ność, li­cząc, że Ki­lian do­strzeże prze­sła­nie ukryte mię­dzy tymi na po­zór bez­piecz­nymi sło­wami.

Serce pod­cho­dzi mi do gar­dła, gdy wi­dzę na ekra­nie, że coś pi­sze. Hat­ter od­czy­tał wia­do­mość i praw­do­po­dob­nie pró­buje mi na nią od­po­wie­dzieć. Czuje w tej chwili to samo, co ja? Czuje choć na­miastkę tego? A może po­zo­staje cał­ko­wi­cie obo­jętny? Jego spoj­rze­nie pod­czas mi­strzostw wy­klu­cza tę opcję, a jed­nak nie po­tra­fię uci­szyć obaw.

Mi­jają se­kundy, mi­nuty… Czas dłuży się w nie­skoń­czo­ność, a ja na­wet nie mru­gam, cze­ka­jąc na jego re­ak­cję.

Resztką sił po­wstrzy­muję się od klik­nię­cia słu­chawki. Tak bar­dzo chcia­ła­bym usły­szeć jego głos; za­py­tać, jak się czuje, dla­czego ka­zał mi odejść, co się wy­da­rzyło tam­tej nocy.

Kiedy wresz­cie otrzy­muję od­po­wiedź od Ki­liana, mało co nie pod­ska­kuję z eks­cy­ta­cji. Dwa wy­razy, a z nimi cała fala przy­gnia­ta­ją­cych mnie emo­cji.

Alice:

Za da­leko.

Ja:

Nie mo­żesz wró­cić?

Alice:

Nie znam drogi po­wrot­nej.

Przy­gry­zam dolną wargę, ukła­da­jąc w my­ślach pa­su­jące zda­nia. Ob­ra­camy się w Kra­inie Cza­rów nie bez po­wodu. Po­dej­rze­wam, że za­py­ta­nie go wprost urwie nasz kon­takt. Gdyby chciał nor­mal­nie po­roz­ma­wiać, nie pi­sałby w ten spo­sób. Nie po­zo­staje mi nic in­nego, jak za­grać w tę grę, wejść do nory Kró­lika i od­szu­kać Ki­liana, gdzie­kol­wiek te­raz jest.

Ja:

Mo­gła­bym ci po­móc ją od­na­leźć.

Spe­cjal­nie nie daję na końcu zda­nia py­taj­nika. Niech wie, że na­dal dużo dla mnie zna­czy i gdyby mi na to po­zwo­lił, chwy­ci­ła­bym jego dłoń, by wy­cią­gnąć go z mroku.

Alice:

Dla­czego mia­ła­byś to zro­bić?

Po­nie­waż je­stem twoją My­szą, kre­ty­nie!, wrzesz­czę w my­ślach, ale nie od­wa­żam się z nim tym po­dzie­lić. Jest za wcze­śnie, a my po­ru­szamy się po cien­kim lo­dzie, który w każ­dej chwili może się za­ła­mać.

Ja:

Masz dwie moż­li­wo­ści: jedna do­pro­wa­dzi cię do szczę­ścia, druga do sza­leń­stwa. Moja rada to: nie po­tknąć się.

Wiem, że roz­po­zna ten cy­tat. Py­ta­nie, jak go zro­zu­mie. By­łoby o wiele ła­twiej, gdyby wy­ło­żył na stół wszyst­kie karty, bez uda­wa­nia i uni­ków.

Alice:

Gdy­bym miał swój wła­sny świat, wszystko w nim by­łoby ina­czej. Nic nie by­łoby tym, czym jest, bo wszystko by­łoby tym, czym nie jest.

Nie od­pi­suję od razu, po­trze­buję chwili na­my­słu. Jego wia­do­mość nie jest cał­ko­wi­cie wier­nym cy­ta­tem z Ali­cji wKra­inie Cza­rów. Do­pa­so­wał go pod sie­bie. Złe prze­czu­cie znów daje o so­bie znać. Je­śli nie chcę, by Ki­lian się wy­co­fał, mu­szę być ostrożna. Nie­ważne, że zżera mnie cie­ka­wość, a brak ja­snej sy­tu­acji do­pro­wa­dza do obłędu.

Ja:

Śnisz?

Alice:

To nie jest ta­kie pro­ste.

Ja:

Nie jest pro­ste czy nie znasz od­po­wie­dzi?

Na­gle w sa­mo­cho­dzie robi się nie­mi­ło­sier­nie go­rąco. Otwie­ram szybę, by za­czerp­nąć świe­żego po­wie­trza. Prze­gię­łam? Ewi­dent­nie wi­dać, że Hat­ter jest w fa­tal­nym sta­nie. Pod­czas tur­nieju przy­po­mi­nał ży­wego trupa, bez skru­pu­łów nisz­czą­cego wszystko, co sta­nęło mu na dro­dze. Przed tamtą nocą sar­kazm był jego dru­gim imie­niem, te­raz mam wra­że­nie, że pi­szę z kimś zu­peł­nie in­nym. Z kimś, kto za­po­mniał, co to ra­dość i mi­łość.

Alice:

Li­czę, że to tylko sen.

Ja:

Co chciał­byś, żeby oka­zało się prawdą, kiedy się obu­dzisz?

Od­po­wiedź po­ja­wia się bły­ska­wicz­nie:

Alice:

My.

Nie spo­dzie­wa­łam się tego. W moim sercu na nowo wy­bu­cha na­dzieja. Nie umiem jej po­skro­mić, stłam­sić. Wiem, że przez to uczu­cie bę­dzie bo­lało jesz­cze moc­niej, gdy coś nie pój­dzie po mo­jej my­śli. Whi­te­Rab­bit wy­myka się z za­ka­mar­ków pod­świa­do­mo­ści i la­men­tuje, krzy­czy, że mam prze­stać. Po­zo­staję głu­cha na jego prośby. Do­sko­nale pa­mię­tam, jak to było bu­dzić się w ra­mio­nach Ki­liana, wi­dzieć swoje od­bi­cie w jego błę­kit­nych oczach, mieć pew­ność, że na­le­żymy wy­łącz­nie do sie­bie.

Ja:

Gdy­byś mi wy­tłu­ma­czył, co się wtedy wy­da­rzyło, da­li­by­śmy radę to ogar­nąć.

Alice:

Nie.

Czy­tam jego wia­do­mo­ści kilka razy i wiem co­raz mniej. Prze­kleń­stwa palą mnie w ję­zyk. Bez­rad­ność jest nie do znie­sie­nia.

Czy to ozna­cza, że dla Ki­liana nasz zwią­zek nie ma już szans? Skoro tak, czemu mi od­po­wie­dział? Nie do­pusz­czam do sie­bie my­śli, że się mną bawi. Nie po tym, co mi o so­bie opo­wie­dział. Od­krył się, opu­ścił gardę, ry­zy­ku­jąc, że go zra­nię. Znam jego naj­skryt­sze se­krety. Je­stem świa­doma, ile kosz­to­wało go uze­wnętrz­nie­nie każ­dego z nich.

Czy będę wy­star­cza­jąco silna i wy­trwała, by cze­kać, aż zdecy­duje się po­dzie­lić prawdą? Je­stem prze­ko­nana, że za tą prze­klętą nocą kryje się coś wię­cej.

Ja:

My­ślisz, że mo­gli­by­śmy zo­stać przy­ja­ciółmi?

Alice:

My­ślę, że taki układ byłby w sta­nie mnie za­bić… O ile rze­czy­wi­ście na­dal żyję.

– Ki­lian, czego ty, do cho­lery, ocze­ku­jesz? – mam­ro­czę pod no­sem.

Ja:

Dla­czego ka­za­łeś mi odejść?

Świa­do­mie igram z ogniem. Za­trzy­muję dłoń tuż nad tań­czą­cym pło­mie­niem.

I prze­gry­wam.

Spa­lam się.

Nie do­staję od niego żad­nej od­po­wie­dzi.

Ki­lian

Uni­kam roz­mów, od­zy­wam się tylko, gdy jest to ko­nieczne. Mu­szę być na­prawdę do­brym ak­to­rem, bo nikt do tej pory nie za­py­tał mnie o tamtą noc. W od­po­wie­dzi na do­my­sły mo­ich zna­jo­mych – mil­czę. Nie mam ochoty za­prze­czać. Wy­daje mi się, że za­słu­ży­łem na ta­kie po­strze­ga­nie: play­boy, który są­dził, że od­na­lazł praw­dziwą mi­łość, ale nie po­tra­fił zre­zy­gno­wać z in­nych dup. Pie­przył się w swoje uro­dziny z Agatą, pod­czas gdy jego ko­bieta od­cho­dziła od zmy­słów, a kiedy na­stęp­nego dnia wró­cił do miesz­ka­nia, ka­zał jej wy­pier­da­lać.

Co ja w ogóle ro­bię? Obie­ca­łem so­bie, że będę się trzy­mał z da­leka od Wiki. Wy­star­czy, że za­tru­wam wła­sne ży­cie, ona za­słu­guje na coś lep­szego. Przez ja­kiś czas łu­dzi­łem się, że z nią był­bym w sta­nie przejść przez każde gówno. Gdy­bym trzy­mał upar­cie jej rękę, a wiem, że ona by mi na to po­zwo­liła, po­cią­gnął­bym ją na samo dno. Je­stem ba­la­stem, a ona musi roz­wi­nąć skrzy­dła i wresz­cie wzbić się w po­wie­trze, po­fru­nąć na szczyt, bo do­kład­nie tam jest jej miej­sce.

Whi­te­Rab­bi­towi nie bra­kuje wiele do od­nie­sie­nia zna­czą­cego suk­cesu. W espor­cie nie jest ła­two zo­stać za­uwa­żo­nym. To, że nie mogę mieć Wiki, nie ozna­cza, że prze­sta­łem ją wspie­rać. Cze­kają mnie ku­rew­sko trudne chwile, jed­nak dla jej szczę­ścia dał­bym się na­wet po­kroić.

Ko­lejny raz czy­tam jej ostat­nią wia­do­mość, po czym rzu­cam ko­mórką o ścianę, ma­jąc na­dzieję, że roz­biję ją w drobny mak. Ekran pęka, ale ustroj­stwo na­dal działa. Nie po­tra­fię na­wet roz­je­bać głu­piego te­le­fonu.

Z dnia na dzień co­raz bar­dziej wąt­pię w swój zdrowy roz­są­dek. My­śli nie trzy­mają się kupy. Tracę ro­zum i pa­nicz­nie boję się skoń­czyć jak ciotka. A może już za późno na strach, skoro nie je­stem w sta­nie stwier­dzić, czy to, co się wy­da­rzyło, fak­tycz­nie miało miej­sce? Czy głosy w mo­jej po­pie­przo­nej gło­wie kła­mią, a na­wie­dza­jące mnie co noc kosz­mary nie mają nic wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią?

Zry­wam się z łóżka, ścią­gam ciu­chy i wcho­dzę pod prysz­nic. Ju­tro drugi dzień mi­strzostw. Wiem, że bez pro­blemu przejdę do fi­nału. FIFA jest ak­tu­al­nie je­dyną sta­bilną rze­czą w moim po­sra­nym ży­ciu. Wszystko inne ru­nęło, nie ma żad­nego sensu. Nie je­stem w sta­nie po­wie­dzieć, co jest jawą, a co snem. Wy­daje mi się, że coś wiem, a chwilę póź­niej rwę włosy z głowy, śmie­jąc się z wła­snej bez­rad­no­ści, zda­jąc so­bie sprawę, że nie wiem nic.

Sama myśl o Aga­cie na­pawa mnie obrzy­dze­niem. Nie chcę do tego wra­cać, ale za każ­dym ra­zem, gdy za­my­kam oczy, sły­szę szy­dzące ze mnie po­sta­cie z Kra­iny Cza­rów. By­wają chwile, kiedy je­stem bli­ski prze­rwa­nia mil­cze­nia. Dzień po tym, gdy stra­ci­łem Wiki, za­dzwo­ni­łem do Jarka i bre­dzi­łem bez sensu. Moż­liwe, że moje trud­no­ści w wy­sła­wia­niu się miały coś wspól­nego z wy­chla­niem flaszki czy­stej. Ostat­nimi czasy al­ko­hol wcho­dzi mi le­piej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Ma­jąc do wy­boru otę­pie­nie czy ból, czę­sto wy­bie­ram pierw­szą opcję. Mam po­tworne luki w pa­mięci, a co za tym idzie, nie umiem zło­żyć ukła­danki, by roz­po­znać, co przed­sta­wia. Bra­kuje klu­czo­wych ele­men­tów, a inne są jakby za­ma­zane. Już nie­raz się za­sta­na­wia­łem, czy szczera roz­mowa z Wik­to­rią mia­łaby sens. Pro­blem w tym, że nie wiem, co miał­bym jej wy­znać. Je­stem pe­wien, że spę­dzi­łem noc z Agatą. W mo­jej cho­rej gło­wie tkwią obrzy­dliwe ob­razy. Cza­sami wy­daje mi się, że jej usta do­ty­kają mo­jej szyi. Bu­dzę się zlany po­tem i chce mi się wyć. Tylko ucieczka do wir­tu­al­nego świata po­maga prze­trwać ten chaos.

Wpa­truję się tępo w białe ka­fle pod sto­pami. Je­den z nich ma kilka rys. Prze­chy­lam głowę w bok, opie­ram się o ścianę i za­ci­skam mocno po­wieki. Tam nic nie ma, a jed­nak moja spa­czona wy­obraź­nia kreuje wi­ze­ru­nek Wiki.

Zra­ni­łem ją do­głęb­nie. Nie je­stem w sta­nie wy­ma­zać z pa­mięci jej miny kilka se­kund przed tym, jak ode­szła. Na­prawdę by­łaby w sta­nie mi wy­ba­czyć? Na­pi­sała do mnie, a jej wia­do­mo­ści wska­zują na to, że ist­nieje szansa…

– Nie, kurwa – sy­czę pod no­sem i le­dwo po­wstrzy­muję się od ude­rze­nia pię­ścią w ścianę.

Otwie­ram oczy. Usta­wiam tem­pe­ra­turę na ni­ską, w na­dziei, że zimna woda choć odro­binę mnie otrzeźwi. Boję się, że bli­skość Wiki zbu­rzy całą moją silną wolę. Pra­gnę ją chro­nić, jak­kol­wiek ab­sur­dal­nie to brzmi. Zo­sta­nie pro­sem jest jed­nym z ma­rzeń Ostrej, a ja mam po­zy­cję po­zwa­la­jącą uła­twić jej tę drogę. Nie cho­dzi, by przez zna­jo­mo­ści za­pew­nić dziew­czy­nie suk­ces, ale by dać moż­li­wo­ści. Otwo­rzy­łem furtkę, jed­nak ni­czego nie zro­bię za nią. To ona musi się wy­ka­zać, to ta­lent White­Rab­bita za­de­cy­duje o być albo nie być.

Wik­to­ria jesz­cze tego nie wie, ale przez naj­bliż­szy rok bę­dziemy ra­zem tre­no­wać. Sco­uci z re­pre­zen­ta­cji Pol­ski już od ja­kie­goś czasu roz­glą­dają się za kimś no­wym, za­su­ge­ro­wa­łem więc, żeby przyj­rzeli się Whi­te­Rab­bi­towi. Nie­ważne, co jest – a ra­czej czego już nie ma – mię­dzy mną a Ostrą, na wir­tu­al­nym bo­isku two­rzymy ide­alny duet. Po tym, jak opo­wie­działa mi o Kró­liku, sto­czy­li­śmy nie­je­den po­je­dy­nek FIFA, co było eks­cy­tu­jące. Mu­simy się jesz­cze wiele na­uczyć, ale je­śli nic nie sta­nie nam na dro­dze, stwo­rzymy ekipę nie do po­ko­na­nia.

Roz­dział 2

Wik­to­ria

Nie śpię pra­wie całą noc, biję się z wła­snymi my­ślami. Gdy­bym mo­gła, wy­łą­czy­ła­bym uczu­cia. Nie po­win­nam się de­kon­cen­tro­wać. Mu­szę czym prę­dzej wy­eli­mi­no­wać ze swo­jego serca i głowy Ki­liana. Na­sza re­la­cja za­wsze była skom­pli­ko­wana, ale obec­nie jest przy­tła­cza­jącą nie­wia­domą.

Pod­ję­łam próbę, na­pi­sa­łam do niego. Sprzeczne uczu­cia wal­czą we mnie, a żadne nie chce ustą­pić dru­giemu. Jed­no­cze­śnie ko­cham i nie­na­wi­dzę tego, co Hat­ter ze mną zro­bił. Nie po­tra­fię wy­ma­zać z pa­mięci na­szych wspól­nych mo­men­tów, one zbyt wiele dla mnie zna­czą. Zwią­zek nie może być jed­nak bu­do­wany wy­łącz­nie przez jedną osobę. Są­dzi­łam, że je­ste­śmy strze­la­jącą do jed­nej bramki dru­żyną, ale ostat­nie ty­go­dnie po­ka­zały coś zgoła in­nego.

Po śnia­da­niu wcie­lam się w Whi­te­Rab­bita, jed­nak drze­miący we mnie Kró­lik nie jest na tyle silny, by cał­ko­wi­cie prze­jąć stery. Drugi dzień tur­nieju je­stem więc ode­rwana od rze­czy­wi­sto­ści. Sta­wiam się na miej­scu, gram i zwy­cię­żam. Cał­ko­wite igno­ro­wa­nie Hat­tera jest wręcz nie­moż­liwe. Fakt, że spę­dzamy w jed­nym po­miesz­cze­niu kilka go­dzin, pra­wie mnie za­bija. Oboje uni­kamy kon­taktu wzro­ko­wego, a kiedy przy­pad­kiem na­sze spoj­rze­nia się krzy­żują, czuję, że tracę grunt pod no­gami. Mam tyle py­tań, a żad­nych od­po­wie­dzi. Sta­ram się nie in­ter­pre­to­wać jego za­cho­wa­nia. I tak nie od­gadnę, czym się kie­ruje, do­póki sam mi o tym nie po­wie.

Wy­gry­wam swoje spo­tka­nia, Ki­lian rów­nież nisz­czy prze­ciw­ni­ków i awan­suje do fi­nału. Nie po­tra­fię się cie­szyć suk­ce­sem, co nie­mi­ło­sier­nie mnie wner­wia. Ju­tro będę wal­czyć z Hat­te­rem o ty­tuł mi­strza Pol­ski, a w sercu mam prze­ra­ża­jącą pustkę.

Resztę dnia spę­dzam w po­koju ho­te­lo­wym, prze­glą­da­jąc ak­tu­al­no­ści na so­cja­lach. Ki­lian mil­czy, a ja jak po­my­lona co rusz spraw­dzam What­sAppa, w ra­zie gdyby od­pi­sał, a te­le­fon za­po­mniał mnie o tym po­wia­do­mić.

Bra­kuje mi to­wa­rzy­stwa Ki­liana. Roz­pacz­li­wie pra­gnę być znów przez niego do­ty­kana, ca­ło­wana, piesz­czona. Zer­kam na drzwi, od­czu­wa­jąc nie­zro­zu­miałą po­trzebę wyj­ścia i za­ba­wie­nia się z le­dwo po­zna­nym fa­ce­tem. Po­prawka: ża­den inny nie dałby mi tego, czego po­trze­buję. Nie roz­pa­liłby mnie tak jak Ki­lian, nie do­pro­wa­dziłby na gra­nicę, by chwilę póź­niej sko­czyć ra­zem ze mną z klifu i wzbić się w po­wie­trze. Każdy inny byłby tylko od­wró­ce­niem uwagi, marną imi­ta­cją mo­jego oso­bi­stego uza­leż­nie­nia. Ale może choć przez kilka mi­nut po­zwo­liłby mi prze­stać my­śleć o Hat­te­rze?

Wzdy­cham gło­śno, pod­no­szę się i ob­ra­cam, by po­pra­wić po­duszkę, co w re­zul­ta­cie koń­czy się ro­ze­rwa­niem ba­weł­nia­nej po­szewki. Naj­wy­raź­niej do­tar­łam do punktu, w któ­rym de­spe­ra­cja prze­kra­cza wszel­kie gra­nice. Po­iry­to­wana, ude­rzam jesz­cze raz, a parę bia­łych pió­rek unosi się w po­wie­trzu.

Po co mi to było? Mi­łość wcale nie jest piękna! Jest bo­le­sna, od­bie­ra­jąca dech w piersi. To tor­tura. Mimo tego, gdy­bym do­stała taką moż­li­wość, nie od­da­ła­bym jej za żadne skarby.

Nie za­bra­łam ze sobą ni­czego ele­ganc­kiego ani sek­sow­nego, nie wi­dzia­łam ta­kiej po­trzeby. Plan ogra­ni­czał się do zdo­by­cia po­dium te­go­rocz­nych mi­strzostw Pol­ski i szyb­kiego po­wrotu do Kato. W su­mie to na­wet do­brze. Jedna nie­prze­spana noc w zu­peł­no­ści wy­star­czy. Ju­tro mu­szę być w pełni sił, ina­czej nie po­do­łam. Co wię­cej, zna­jąc sie­bie, od razu po nic nie­zna­czą­cym nu­merku z nic nie­zna­czą­cym ko­le­siem po­czu­ła­bym się go­rzej niż w tej chwili. To nie dla mnie.

Kon­tro­luję go­dzinę na za­pię­tym wo­kół nad­garstka smart­wat­chu. Do­cho­dzi dwu­dzie­sta pierw­sza. Zie­wam, za­sła­nia­jąc dło­nią usta. Je­stem zmę­czona, ale oba­wiam się, że i tak nie będę w sta­nie po­rząd­nie od­po­cząć.

Pró­buję prze­wi­dzieć prze­bieg fi­nału. Znam styl Ma­dHat­tera i niby wiem, czego mogę się spo­dzie­wać, jed­nak z dru­giej strony Ki­lian już nie­raz mnie za­sko­czył. Jest pro­fe­sjo­na­li­stą, więc wąt­pię, że na­sza pry­watna sy­tu­acja od­bije się w ja­kimś stop­niu na grze. Nie w jego przy­padku. O wiele bar­dziej mar­twię się o sie­bie.

Spę­dzi­li­śmy mnó­stwo czasu na wir­tu­al­nym bo­isku, dzie­ląc się do­świad­cze­niem i spo­strze­że­niami. On po­ka­zał mi swoje triki, ja jemu swoje. Znam sła­bo­ści Ka­pe­lusz­nika, spo­soby na wy­pro­wa­dze­nie go z rów­no­wagi. Oczy­wi­ście mo­gła­bym to wy­ko­rzy­stać, by mieć więk­szą szansę na zgar­nię­cie pierw­szego miej­sca, ale to wcale nie by­łoby ta­kie ła­twe. Poza tym ma­rzę o praw­dzi­wej wy­gra­nej, bez chwy­tów po­ni­żej pasa. To ma być czy­sta gra, po­kaz na­szych umie­jęt­no­ści.

Wi­bra­cje ko­mórki wy­ry­wają mnie z roz­my­ślań. Serce pod­ska­kuje z na­dzieją, że to on wresz­cie się ode­zwał, co jest kom­plet­nym idio­ty­zmem, po­nie­waż w głębi du­szy do­sko­nale wiem, że taki zwrot ak­cji gra­ni­czyłby z cu­dem.

Się­gam po te­le­fon i od­blo­ko­wuję ekran. Gorz­kie roz­cza­ro­wa­nie roz­lewa się w moim wnę­trzu, gdy od­czy­tuję wia­do­mość Ma­tiego:

Skoń­czony Ku­tas:

Hej. Chcia­łem ci ży­czyć po­wo­dze­nia w ju­trzej­szych roz­gryw­kach. Wiem, że da­łem ciała, na­prawdę mi przy­kro, Ostra. Co­kol­wiek zro­bisz po wy­gra­nej, je­stem z tobą. Po­win­naś to wie­dzieć. Prze­pra­szam. Mo­żemy za­po­mnieć o tym in­cy­den­cie?

Mrużę oczy, za­ci­ska­jąc zęby z taką siłą, że aż zgrzy­tają. Ma ko­leś tu­pet!

Ja:

Boli?

Skoń­czony Ku­tas:

Chyba nie ro­zu­miem…

Ja:

Praw­do­po­dob­nie ude­rzy­łeś tym dur­nym łbem w coś bar­dzo twar­dego, skoro łu­dzisz się, że kie­dy­kol­wiek znów bę­dziemy przy­ja­ciółmi.

Chwila ci­szy, a póź­niej smart­fon za­czyna dzwo­nić i na ekra­nie wi­dzę twarz mo­jego ku­zyna. Jesz­cze tego ba­rana mi do szczę­ścia po­trzeba. Choć w su­mie to może i do­brze, że Mati się ode­zwał. Je­śli po­tul­nie przyj­mie rolę ko­zła ofiar­nego i da mi się na so­bie wy­żyć, czemu nie?

Kli­kam zie­loną słu­chawkę i przy­kła­dam ko­mórkę do ucha.

– Czego? – brzmię jak wredna, wy­posz­czona sucz.

– Nie bądź taka…

– Jaka? – wcho­dzę mu w zda­nie, zry­wa­jąc się na równe nogi, na­stęp­nie za­czy­nam krą­żyć po nie­wiel­kim po­koju ho­te­lo­wym, da­jąc upust ko­tłu­ją­cym się we mnie emo­cjom. – Nie­czuła? Bez­czelna? Wy­ra­cho­wana? A nie, sorry, to twoje ce­chy.

– Wiki…

– Chcia­łeś mnie wy­ro­lo­wać, dupku – przy­po­mi­nam mu, nie­mal wy­plu­wa­jąc to zda­nie. – Twoje szczę­ście, że Hat­ter w porę spro­wa­dził cię na zie­mię. Przy­naj­mniej oszczę­dził ci wstydu. Nie do­ra­stasz Whi­te­Rab­bi­towi do pięt!

– Wiem, ja tylko…

– Ty tylko pró­bo­wa­łeś pod­szyć się pode mnie, zgar­nąć moje ciężko za­pra­co­wane osią­gnię­cia i ze­pchnąć głu­piutką ku­zy­neczkę na bok.

– Wcale nie! – za­prze­cza szybko, ale chyba sam nie wie­rzy w to, co mówi.

– Prze­stań kła­mać! – pod­no­szę głos. – Mam tego dość, ro­zu­miesz?

– Nie wszystko było kłam­stwem, prze­cież wiesz, ile dla mnie zna­czysz.

– No tak, je­stem bar­dzo ważna, nie? Za­pro­po­no­wa­łeś mi, że­bym u cie­bie miesz­kała za­raz po tym, jak opo­wie­dzia­łam ci o Kró­liku! Są­dzi­łeś, że nie po­łą­czę fak­tów? Po­mo­głeś mi wy­łącz­nie dla wła­snych ko­rzy­ści.

– Nie­zu­peł­nie. Ostra, kurwa, po­zwól mi wy­ja­śnić – prosi, a w jego gło­sie fak­tycz­nie sły­szę bła­galną nutę, przez którą odro­binę mięknę.

– Ga­daj – mó­wię na po­zór obo­jęt­nym to­nem.

Ma­te­usz wbił mi nóż w plecy, ale ja nie po­tra­fię go nie­na­wi­dzić, przy­naj­mniej nie tak cał­ko­wi­cie. Wzbu­dza we mnie li­tość. La­tami stał w cie­niu Whi­te­Rab­bita, przy­glą­dał się jego po­czy­na­niom, ro­sną­cej licz­bie fa­nów i po­stę­pom. Są­dzi­łam, że cie­szy się ra­zem ze mną, ale ostat­nia roz­mowa z Paw­łem, pod­czas któ­rej do­wie­dzia­łam się bru­tal­nej prawdy, otwo­rzyła mi oczy.

– Prze­pra­szam – po­wta­rza to, co już na­pi­sał.

Trudno mi uwie­rzyć w szcze­rość tego jed­nego słowa. Przy­pusz­czam, że musi mi­nąć dużo czasu, za­nim znów będę w sta­nie spoj­rzeć na ku­zyna jak daw­niej.

– Przy­jaź­nimy się od dziecka, to nie było uda­wane – stwier­dza, co pod­su­mo­wuję wes­tchnie­niem, jed­nak nie za­prze­czam. – Je­steś dla mnie jak ro­dzona sio­stra.

– Dzię­kuję bar­dzo za ta­kiego brata – mam­ro­czę, po czym wy­raź­nie sły­szę, jak Mati gło­śno prze­łyka ślinę.

– Po­trze­bo­wa­łaś po­mocy – kon­ty­nu­uje, nie od­no­sząc się do mo­jego do­cinku. – Wy­cią­gną­łem do cie­bie rękę, bo na to za­słu­gi­wa­łaś. Ten gest nie miał nic wspól­nego z Kró­li­kiem.

Pry­cham, krę­cąc głową, i le­dwo po­wstrzy­muję się od prze­wró­ce­nia oczami.

– Nie wie­rzysz mi – zga­duje i ma cho­lerną ra­cję.

– Ty byś uwie­rzył na moim miej­scu? Od­po­wiesz mi szcze­rze na jedno py­ta­nie?

– Oczy­wi­ście.

– Co by się stało, gdy­byś wtedy wy­grał z Hat­te­rem?

Za­pada ci­sza, która mówi mi wię­cej niż ty­siące słów.

– Je­steś ża­ło­sny – sy­czę przez za­ci­śnięte zęby. – Po co w ogóle do mnie za­dzwo­ni­łeś? Chcesz wró­cić do ze­społu? Mieć kon­trolę nad Whi­te­Rab­bi­tem? Ju­tro zdejmę ma­skę, bez względu, czy wy­gram, czy prze­gram. Ko­niec z ukry­wa­niem się, je­śli ktoś bę­dzie miał pro­blem z bra­kiem fiuta mię­dzy mo­imi no­gami, to jego sprawa. Je­stem wy­star­cza­jąco do­bra, a oce­niać po­winno się po osią­gnię­ciach, a nie płci.

– Ży­czę ci jak naj­le­piej – oświad­cza zre­zy­gno­wa­nym to­nem. – Mia­łem na­dzieję, że na­sza przy­jaźń coś dla cie­bie zna­czy, dla­tego…

– Przy­jaźń? – wcho­dzę mu w zda­nie. – Dla cie­bie to była przy­jaźń? Za­sta­nów się, czy de­fi­ni­cja przy­jaźni rze­czy­wi­ście po­krywa się z tym, czym mnie ob­da­ro­wa­łeś – try­skam sar­ka­zmem.

Już chcę się roz­łą­czyć, kiedy Mati znów się od­zywa:

– To przez niego je­steś taka zimna. Mó­wi­łem, że się tobą bawi. Gdy­byś mnie wtedy po­słu­chała…

Nie daję mu do­koń­czyć. Kli­kam czer­woną słu­chawkę, po czym wy­łą­czam te­le­fon, by ku­zyn nie miał szans po­now­nego skon­tak­to­wa­nia się ze mną. Nie po­trze­buję jego mą­dro­ści, a już na pewno nie w tym mo­men­cie.

W mo­jej gło­wie au­to­ma­tycz­nie po­ja­wia się wspo­mnie­nie z chwili, gdy Ki­lian ka­zał mi odejść. Serce po­now­nie pęka i znów wraca roz­ry­wa­jący du­szę ból.

Ki­lian

– To nie jest do­bry po­mysł, stary. – Jaro wska­zuje na mo­jego drinka.

– Uwa­żam wprost prze­ciw­nie – od­po­wia­dam, na­stęp­nie biorę dwa duże łyki whi­sky z colą.

Przy­ja­ciel zna­cząco kręci głową, jed­nak nie od­biera mi wy­peł­nio­nego brą­zo­wym trun­kiem szkła. Wie, że taka ak­cja nie mia­łaby sensu. Sam mu­siał­bym chcieć prze­stać, a pro­blem w tym, że nie mogę. Gdy wró­ci­łem ze sta­dionu, po­ło­ży­łem się w po­koju ho­te­lo­wym, by od­po­cząć. Za­sną­łem i we śnie prze­nio­słem się do pie­przo­nej Kra­iny Cza­rów. Znów czu­łem na so­bie od­dech ko­biety, którą da­rzę czy­stą nie­na­wi­ścią. Ko­lejny raz tkwi­łem w ba­gnie, nie mo­gąc nic na to po­ra­dzić. Bez drogi ucieczki, bez moż­li­wo­ści po­wie­dze­nia „nie”. Obu­dził mnie od­głos dzwo­nią­cego te­le­fonu. Po krót­kiej roz­mo­wie z tre­ne­rem re­pre­zen­ta­cji po­bie­głem do ła­zienki i wy­rzy­ga­łem całą za­war­tość żo­łądka.

– Ju­tro fi­nał – przy­po­mina mi Pa­czew­ski, sia­da­jąc na ho­ke­rze obok mnie, a kiedy bar­man pyta, co po­dać, za­ma­wia piwo. – To przez Wiki, prawda?

– My­śla­łem, że wy­ra­zi­łem się ja­sno…

– Tak, tak, nie chcesz o tym ga­dać – wtrąca się, stu­ka­jąc pal­cami w ladę. – Ale może po­wi­nie­neś, za­nim wszystko się spie­przy?

– Już się spie­przyło – mó­wię pół­gło­sem i piję do dna.

– Nie będę ci mógł po­móc, je­śli mi na to nie po­zwo­lisz.

– Skąd po­mysł, że po­trze­buję two­jej po­mocy? – Zer­kam na niego ką­tem oka, na­stęp­nie daję znać bar­ma­nowi, żeby po­dał mi ko­lej­nego drinka.

– Rab­bit jest do­brym prze­ciw­ni­kiem, nie ba­ga­te­li­zuj go. – Jaro pró­buje zmie­nić te­mat, nie bę­dąc świa­do­mym, że tak wła­ści­wie cią­gle mówi o jed­nej oso­bie.

– Wspo­mnia­łem o nim Wie­czer­kowi – oświad­czam z uda­wa­nym spo­ko­jem, wpa­tru­jąc się w kostki lodu dry­fu­jące w bursz­ty­no­wej cie­czy.

– Jaja so­bie ro­bisz? Dla­czego?

– Sam od­po­wie­dzia­łeś już so­bie na to py­ta­nie. – Prze­no­szę spoj­rze­nie na ły­sego męż­czy­znę, z któ­rego po­sęp­nej miny śmiem wnio­sko­wać, że nie bę­dzie ska­kał z ra­do­ści. – Jest do­brym gra­czem – po­wta­rzam jego słowa. – Przy­pusz­czam, że wspól­nymi si­łami roz­wa­limy na­wet Bra­zy­lij­czy­ków.

– Ty tak po­waż­nie? – Unosi wy­soko brwi. – My­śla­łem, że go­ścia nie cier­pisz.

Wzru­szam ra­mio­nami. Opo­wie­dze­nie mu prawdy by­łoby nie fair w sto­sunku do Wik­to­rii. Obie­ca­łem za­cho­wać jej ta­jem­nicę, do­póki sama nie zde­cy­duje się ujaw­nić. Praw­do­po­dob­nie zrobi to już ju­tro, acz­kol­wiek nie mogę być tego pe­wien. Nie roz­ma­wia­łem z nią, od­kąd…

Wczo­raj­sza wy­miana wia­do­mo­ści nie­źle mną wstrzą­snęła. Bra­kuje mi na­szych wspól­nych chwil. Wy­star­czy­łoby mi jej to­wa­rzy­stwo, nie mu­sia­łaby się od­zy­wać. Byle mógł­bym znów po­czuć za­pach ja­śminu i za­to­nąć w szma­rag­do­wej głębi pięk­nych oczu.

– Ro­ze­gra­łem z nim kilka spo­tkań to­wa­rzy­skich – przy­znaję, wpra­wia­jąc przy­ja­ciela w jesz­cze więk­sze zdu­mie­nie.

– Że co pro­szę? – Mruga kilka razy i jakby chciał ostu­dzić nerwy, wlewa w sie­bie po­łowę piwa. – Mia­łeś za­miar w ogóle mi o tym po­wie­dzieć?

– Prze­cież wła­śnie to zro­bi­łem.

– Przy­się­gam, że za­raz ci pier­dolnę.

– Śmiało, choć wąt­pię, że to co­kol­wiek zmieni – mam­ro­czę, prze­su­wa­jąc pal­cem wska­zu­ją­cym po brzegu szklanki.

– Co się z tobą dzieje, czło­wieku? – Głos Jarka przy­biera po­ważny ton. – Nie wy­szło ci z Wiki, zda­rza się, okej? Nie ta, to inna.

– Nie chcę, kurwa, żad­nej in­nej! – uno­szę się, to sil­niej­sze ode mnie. W jed­nej chwili cały się spi­nam i czuję po­trzebę wal­nię­cia w coś pię­ścią.

– Skoro tak, po ja­kiego chuja ta ak­cja z Agą?

– Pier­dol się – sy­czę, zry­wa­jąc się z ho­kera. Dusz­kiem wy­pi­jam drinka i nie zwa­ża­jąc na pro­te­sty kum­pla, opusz­czam lo­kal.

Nie oglą­dam się na Jarka, który wy­biega za mną, wo­ła­jąc, że­bym zwol­nił. Mi­jam lu­dzi, nie­mal po­trą­cam jedną ko­bietę. Skrę­cam w uliczkę pro­wa­dzącą do na­szego ho­telu. Pra­wie bie­gnę, jak­bym ucie­kał, jed­no­cze­śnie zda­jąc so­bie sprawę, że ni­gdy mi się to nie uda. Je­stem uwię­ziony w kosz­ma­rze, sta­wiam krok za kro­kiem, a i tak tkwię w miej­scu.

– Stój, do ja­snej cho­lery! – krzy­czy mój przy­ja­ciel.

Praw­do­po­dob­nie nie ma po­ję­cia, jak bar­dzo boli mnie to, że ani razu nie za­py­tał, czy fak­tycz­nie zdra­dzi­łem Wiki. Pa­ra­dok­sal­nie i tak nie mógł­bym mu na to od­po­wie­dzieć. Los nie­ustan­nie so­bie ze mnie kpi. Przy­ćmiewa moją czuj­ność po­zor­nymi suk­ce­sami i wra­że­niem wy­cho­dze­nia na pro­stą tylko po to, żeby za­dać osta­teczny śmier­telny cios.

– Kor­man! – Jaro za­ci­ska dłoń na moim przed­ra­mie­niu i szar­pie gwał­tow­nie, zmu­sza­jąc mnie do za­trzy­ma­nia się i od­wró­ce­nia w jego stronę.

– Daj mi spo­kój! – Wy­ry­wam się, ale dziel­nie zno­szę prze­ni­kliwe spoj­rze­nie przy­ja­ciela.

– Prze­stań się za­cho­wy­wać jak ob­ra­żony dzie­ciak! To nie moja wina, że wy­lą­do­wa­łeś z tą har­pią w łóżku.

– Nie chcę o tym ga­dać! – war­czę, czu­jąc, jak do oczu ci­sną mi się łzy.

– Sie­dzia­łem ci­cho przez po­nad dwa ty­go­dnie i nic się nie zmie­niło. Na­dal wy­glą­dasz jak cho­dzący trup, pi­jesz wię­cej niż kie­dy­kol­wiek przed­tem i wście­kasz się z byle po­wodu. Je­ste­śmy przy­ja­ciółmi, Ki­lian. Nie mam za­miaru przy­glą­dać się, jak po­woli idziesz na dno.

– Mam złą wia­do­mość. – Za­ci­skam dło­nie w pię­ści. – Ja już dawno tam je­stem.

– Nie mów głu­pot, kre­ty­nie! Re­zy­gna­cja do cie­bie nie pa­suje. Je­steś pie­przo­nym Ma­dHat­te­rem, ty się nie pod­da­jesz! Weź dupę w troki, pod­nieś się z klę­czek i za­cznij wal­czyć.

– Ni­czego nie ro­zu­miesz…

– To mi wy­ja­śnij!

– Ju­tro fi­nał, mu­szę od­po­cząć – uni­kam od­po­wie­dzi i wyj­muję z kie­szeni ko­mórkę, któ­rej ekran jest lekko pęk­nięty po moim wczo­raj­szym wy­bu­chu. Pod­pi­nam słu­chawki i chwilę póź­niej wty­kam je do uszu. Te­atral­nym ru­chem włą­czam mu­zykę, daję dźwięk na full, po czym się od­wra­cam i idę chod­ni­kiem w stronę ho­telu, kom­plet­nie igno­ru­jąc Jara.

Mam ga­cie pełne stra­chu. Fak­tor dzie­dziczny od­grywa znaczną rolę w za­cho­ro­wa­niu na schi­zo­fre­nię, ale nie jest je­dyny, to cho­roba wie­lo­czyn­ni­kowa. Sta­ty­stycz­nie ry­zyko za­cho­ro­wa­nia jest tym wyż­sze, im bliż­sze jest po­kre­wień­stwo z osobą chorą. W mo­jej ro­dzi­nie były już trzy ta­kie przy­padki, w tym cio­cia Ali­cja. Nie­wy­klu­czone, że nie­długo po­sze­rzę te sta­ty­styki.

Boję się pójść do le­ka­rza. To głu­pie, ale ak­tu­al­nie mam małą na­dzieję, że jed­nak nic mi nie do­lega. Nie je­stem pe­wien, co się ze mną sta­nie, gdy pod nos rzucą mi wy­ni­kami i po­sta­wią dia­gnozę. Jak wy­so­kie jest praw­do­po­do­bień­stwo, że wi­dzę i czuję rze­czy, które ni­gdy się nie wy­da­rzyły? Od­po­wiedź jest pro­sta: zbyt wy­so­kie.

I wła­śnie dla­tego trzy­mam gębę na kłódkę, jed­no­cze­śnie się za to nie­na­wi­dząc. Stan Ali zmie­nia się jak w ka­lej­do­sko­pie. Od czar­nych my­śli i chęci po­de­rżnię­cia so­bie gar­dła po umiar­ko­wany opty­mizm i stwier­dze­nie: „Ja­koś to bę­dzie”. Pod­czas mo­ich od­wie­dzin w ze­szłym ty­go­dniu zda­wało mi się, że do­strze­gam cień uśmie­chu na jej bla­dej twa­rzy. Co z tego, skoro w na­stęp­nym mo­men­cie ogar­nęła ją taka pa­nika, że za­częła wrzesz­czeć i rzu­cać we mnie wszyst­kim, co wpa­dło jej w ręce.

Czy ja też tak skoń­czę? A kiedy do tego doj­dzie, czy choć jedna osoba zdo­bę­dzie się na od­wagę, by przy mnie zo­stać?

Wcho­dzę do bu­dynku, sunę wzro­kiem po mar­mu­ro­wej po­sadzce. Winda wie­zie mnie na piąte pię­tro. W po­koju ścią­gam buty i kładę się na łóżku. Mu­zyka dudni mi w uszach, jed­nak nie jest w sta­nie za­głu­szyć de­struk­cyj­nych my­śli.

Ob­ra­cam pier­ścion­kiem na kciuku, mam wra­że­nie, że ma­te­rac się pode mną ugina co­raz moc­niej i moc­niej. Za­my­kam po­wieki tylko po to, by w na­stęp­nej se­kun­dzie sze­roko otwo­rzyć oczy. Ni­czym prze­ra­żone dziecko oba­wiam się ciem­no­ści. Mrok i tak wdziera się do mo­jego serca. Spija ro­snący we mnie nie­po­kój, wy­sy­sa­jąc ener­gię jak wam­pir krew.

Wy­pi­łem tylko trzy drinki, choć w su­mie to nic pew­nego. Rów­nie do­brze mo­głem wcią­gnąć amfę i o tym za­po­mnieć. Albo przy­pad­kiem pie­przyć się z ja­kąś la­ską. Taki już je­stem, prawda?

Prze­wra­cam się na bok, pod­kur­czam nogi, jakby ktoś przy­ła­do­wał mi z buta w brzuch. Robi mi się nie­do­brze. Wsłu­chuję się w słowa pio­senki wy­brzmie­wa­ją­cej ze słu­cha­wek, ale nie po­tra­fię sku­pić się na nich wy­star­cza­jąco mocno.

Gdyby oj­ciec te­raz mnie wi­dział, pew­nie wy­krzy­czałby mi w twarz: Anie mó­wi­łem? Dla niego by­łem, je­stem i będę ni­kim. Czyżby miał ra­cję?

Wdech, wy­dech.

Przy­gry­zam we­wnętrzną część po­liczka. Sło­dycz krwi roz­lewa mi się na ję­zyku. Nic nie po­maga. Na­dal stoję na kra­wę­dzi. Wy­star­czy je­den krok, by po­now­nie wpaść do Kra­iny Cza­rów. To się robi po­twor­nie mę­czące: ba­lan­so­wa­nie na cien­kiej li­nii, li­cze­nie kro­ków. Strach przed po­tknię­ciem.

Roz­dział 3

Wik­to­ria

W tle sły­szę od­głosy wi­downi. Ko­men­ta­tor oma­wia prze­bieg do­tych­cza­so­wych spo­tkań, a kiedy koń­czy, sku­pia się na mnie i Ma­dHat­te­rze. Na­sze pro­file zo­stają wy­świe­tlone na ekra­nach. Oglą­da­jąc pre­zen­ta­cję, mam wra­że­nie, że to wcale nie ja. Cała ta scena wy­daje się nie­re­alna. Fi­nał mi­strzostw Pol­ski. Dziew­czyna ukryta pod ma­ską Kró­lika, wal­cząca o pierw­sze miej­sce ze swoim ido­lem.

Sto­jąc w wy­zna­czo­nym miej­scu, lekko się gar­bię, jakby ta po­zy­cja sta­no­wiła do­dat­kową ochronę przed ob­ser­wu­ją­cymi mnie ludźmi. Na­bie­ram po­wie­trza przez nos, wy­pusz­czam ustami. Czu­jąc na so­bie wzrok Ki­liana, ob­ra­cam się tak, by spoj­rzeć w jego błę­kitne oczy. Pró­buję prze­nik­nąć do umy­słu Hat­tera, po­znać choć część my­śli, ale nie po­tra­fię wy­kraść ani jed­nej. Wargi mi drżą, więc za­ci­skam je, mo­dląc się w du­chu, żeby wszystko wo­kół znik­nęło, po­zo­sta­wia­jąc nas sa­mych. Może wtedy by­łoby pro­ściej wy­du­sić z sie­bie słowa, które upo­rczy­wie ciążą mi na sercu?

Ma­zio­rek wraz z to­wa­rzy­szą­cym mu youtu­be­rem ty­pują wy­nik me­czu. Obaj sta­wiają na Ka­pe­lusz­nika, co w ogóle mnie nie dziwi. Ki­lian ma za sobą mnó­stwo waż­nych spo­tkań. Kró­lik po­ru­sza się w świe­cie esportu do­piero od roku.

– My­ślę, że do­świad­cze­nie może być de­cy­du­ją­cym czyn­ni­kiem tego star­cia – stwier­dza pro­wa­dzący. – Ma­dHat­ter to je­den z naj­lep­szych ro­dzi­mych pro­fe­sjo­nal­nych gra­czy FIFA, mistrz Pol­ski FIFA 2022 i wi­ce­mistrz świata.

– W ze­szłym roku Whi­te­Rab­bit był dla nas wielką za­gadką…

– W tym roku nie­wiele się zmie­niło – wtrąca się Ma­zio­rek, prze­ry­wa­jąc wy­po­wiedź To­czyń­skiego, zna­nego więk­szo­ści jako SkyRT. – Ten za­wod­nik po­ja­wił się zni­kąd i przy­ciąga uwagę in­nych gra­czy ni­czym ma­gnes.

– Nie­któ­rzy spe­ku­lują, czy jego nick ma coś wspól­nego ze słyn­nym Hat­te­rem.

– Nie wie­rzę w zbiegi oko­licz­no­ści – oświad­cza star­szy męż­czy­zna.

– Za­pro­po­no­wał­bym, żeby za­py­tać sa­mego Kró­lika, ale ra­czej nie do­stanę za­do­wa­la­ją­cej od­po­wie­dzi. Stre­amer nie dość, że ukrywa swoją toż­sa­mość, to ni­gdy nie udziela wy­wia­dów!

– To musi być po­twor­nie mę­czące, a jed­no­cze­śnie spra­wia, że za­in­te­re­so­wa­nie nim cią­gle ro­śnie. Nie za­po­mi­najmy jed­nak, że ostat­nie spo­tka­nie tych dwóch gra­czy skoń­czyło się nie­złą aferą. Zwy­kle neu­tral­nie na­sta­wiony do swo­ich prze­ciwni­ków Ma­dHat­ter upo­ko­rzył Kró­lika już w pierw­szych mi­nu­tach me­czu: odło­żył pad i po­zwo­lił strze­lić so­bie bramkę.

– Na­wet mnie to za­bo­lało – śmieje się youtu­ber, na co wy­krzy­wiam usta z nie­sma­kiem.

Ten prysz­czaty ma­ło­lat nie ma po­ję­cia, jak się czu­łam, gdy Ki­lian od­je­bał tę ma­nianę.

– Nie wiem jak wy, ale ja za­uwa­żam na­pię­cie mię­dzy fi­na­li­stami. – Ma­zio­rek zerka w na­szą stronę, po czym wraca do swo­jego go­ścia i kon­ty­nu­uje roz­mowę za­po­wia­da­jącą ostatni mecz tur­nieju: – Li­czę na cie­kawą roz­grywkę. Tym ra­zem White­Rab­bit ma już pewne do­świad­cze­nie w spo­tka­niach off­line, wiemy, że nie bez pod­stawy za­wal­czy dziś o ty­tuł Mi­strza Pol­ski. Ten za­wod­nik wie, co robi, choć jest do­piero na po­czątku swo­jej ka­riery. Mimo tego, gdy­bym miał ty­po­wać, po­sta­wił­bym na wy­graną Ma­dHat­tera, acz­kol­wiek z mi­ni­malną prze­wagą.

Stwier­dze­nie ko­men­ta­tora wy­trąca mnie nieco z rów­no­wagi. Nie spo­dzie­wa­łam się ta­kich po­chwał. Je­stem do­bra, a dzięki Ki­lia­nowi bar­dzo się roz­wi­nę­łam, ale ra­czej nie mogę się rów­nać z wi­ce­mi­strzem świata. Wie­rzę w sie­bie i swoje umie­jęt­no­ści, jed­nak sta­ram się pa­trzeć na to trzeź­wym okiem. Ni­gdy go nie po­ko­na­łam, nie li­cząc kilku razy, kiedy sam mi się pod­ło­żył, co było tak ewi­dentne, że na­wet śle­piec by to za­uwa­żył.

Za­ci­skam i roz­luź­niam dło­nie, żeby po­zbyć się uczu­cia odrę­twie­nia. Im bli­żej roz­po­czę­cia spo­tka­nia, tym moc­niej­szy stres mnie do­pada. De­ner­wuję się nie tylko me­czem, ale także tym, co chcę zro­bić po jego za­koń­cze­niu. Dru­gie miej­sce to rów­nież ogromny suk­ces i tylko głupcy są­dzą ina­czej. Ja już wy­gra­łam. Nie­ważne, czy zgarnę główną na­grodę.

Ma­zio­rek koń­czy dys­ku­sję ze Sky­emRT i włą­cza od­li­cza­nie. Na ogrom­nym ze­ga­rze po­ka­zuje się trzy­dziestka. Moje serce ude­rza w takt zmie­nia­ją­cych się cyfr.

Ki­lian pierw­szy wy­ciąga do mnie rękę. Prze­ły­kam ślinę i ści­skam jego dłoń, pa­trząc mu pro­sto w oczy, które zwy­kle były mi w sta­nie po­wie­dzieć wię­cej niż słowa, ale te­raz są rów­nie nie­od­gad­nione, jak ich wła­ści­ciel. Ką­cik ust męż­czy­zny drży le­dwo za­uwa­żal­nie. Nie mam po­ję­cia, jak to zin­ter­pre­to­wać. Nie je­ste­śmy już ob­cymi so­bie ludźmi, znamy się le­piej, niż kto­kol­wiek na tej sali mógłby przy­pusz­czać. Od­kry­li­śmy przed sobą mroczne ta­jem­nice, zdra­dzi­li­śmy, czego się lę­kamy. Trzy­ma­li­śmy się kur­czowo za ręce, ra­zem by­li­śmy prak­tycz­nie nie­znisz­czalni. Do czasu, aż jedno po­sta­no­wiło po­lu­zo­wać chwyt. Na­dal li­czę, że na­dej­dzie czas, gdy po­znam tego przy­czynę.

Sia­dam na swoim miej­scu, roz­cią­gam ra­miona, po czym biorę łyk przy­go­to­wa­nej dla mnie wody. Się­gam po kon­tro­ler i kon­cen­truję wzrok na mo­ni­to­rze.

Mecz się włą­cza, a ja wi­dzę usta­wie­nia Ma­dHat­tera. Skład jego dru­żyny robi ogromne wra­że­nie, ale to umie­jęt­ność pro­wa­dze­nia i wy­czu­cia za­ważą o lo­sach tego fi­nału. Za­nim roz­po­czy­namy, pro­stuję się ostroż­nie, rzu­ca­jąc Ki­lia­nowi prze­lotne spoj­rze­nie.

Wy­gląda na spo­koj­nego, ale to wy­łącz­nie po­zory. Je­śli ktoś zna go tak do­brze jak ja, od razu wi­dzi sy­gnały świad­czące o zde­ner­wo­wa­niu. Trzy­ma­jąc w jed­nej ręce pad, dwoma pal­cami dru­giej ob­raca pier­ścio­nek na kciuku, a robi to za­wsze wtedy, gdy czuje się nie­kom­for­towo. Ten gest spra­wia, że au­to­ma­tycz­nie szu­kam po­wodu jego zmar­twień. De­kon­cen­tra­cja pod­czas roz­gry­wek mo­głaby go do­pro­wa­dzić do zguby. Nie cho­dzi jed­nak o tur­niej. Za tym kryje się coś grub­szego.

Czy na­dal my­śli o nas w ten sam spo­sób, co kie­dyś? Tę­skni za tym, co mie­li­śmy? Ża­łuje? Robi to w tej chwili?

Mam ochotę wstać, po­dejść do niego i na­ka­zać, by na­tych­miast prze­stał. Ma­rzy­łam o tym, by kie­dyś sto­czyć z nim za­żartą walkę na wir­tu­al­nym bo­isku. Bez ta­ryfy ulgo­wej i spraw, które od­wra­ca­łyby jego uwagę. Oba­wiam się jed­nak, że dziś tego nie do­stanę.

Na prze­kór obo­la­łemu sercu po­sta­na­wiam dać z sie­bie wszystko i grać, jakby ju­tra miało nie być. Biorę głę­boki wdech, bła­ga­jąc Kró­lika, by mi po­mógł. Od­pusz­czam, prze­ka­zu­jąc mu całą kon­trolę. Czuję jego fru­stra­cję i chęć ze­msty. Hat­ter mnie skrzyw­dził, na­wet w tym mo­men­cie po­sy­puje krwa­wiące rany solą. Nie dał żad­nego wy­tłu­ma­cze­nia, gdy wy­rzu­cił mnie ze swo­jego ży­cia, jak­bym nic dla niego nie zna­czyła. A prze­cież to nie­prawda, nikt nie jest tak do­brym ak­to­rem.

Za­ci­skam po­wieki, cho­wa­jąc się w za­ka­mar­kach pod­świa­do­mo­ści. Whi­te­Rab­bit siada za ste­rami i po­skra­mia drżące ciało. Kiedy otwie­ram oczy, mój od­dech nie jest już przy­spie­szony, pad nie ciąży mi w dło­niach. Pew­ność sie­bie ro­śnie, ka­żąc mi ufać w zwy­cię­stwo. Mogę tego do­ko­nać. Opusz­czę tę salę z ty­tu­łem mi­strza Pol­ski, uświa­da­mia­jąc wszyst­kim, że dziew­czyna też po­trafi, że je­śli tego bar­dzo chce, złoi dup­ska naj­lep­szym pro­som FIFA na świe­cie.

Gra się roz­po­czyna. Ką­cik mo­ich ust su­nie ku gó­rze, ma­lu­jąc na twa­rzy krzywy uśmiech – jest do­brze. Od razu czuć, że mam god­nego prze­ciw­nika. En­dor­finy sza­leją w moim wnę­trzu.

Nie po­pi­suję się nie­po­trzeb­nie. Po­ru­szam pił­ka­rzami ostroż­nie, szu­ka­jąc oka­zji do ataku i strze­le­nia bramki, co jest nie­by­wale trudne. Ki­lian w każ­dej chwili może mnie skon­tro­wać i wła­do­wać w siatę pierw­szego gola. Nie mogę do tego do­pu­ścić.

Żadne z nas nie ry­zy­kuje. Gramy po­woli, wy­ko­nu­jąc dużo krót­kich po­dań. Wiemy, jak się wza­jem­nie neu­tra­li­zo­wać. Wy­star­czy je­den głupi błąd, jedno po­tknię­cie, by prze­chy­lić szalę na któ­rąś stronę.

Głosy ko­men­ta­to­rów do­cie­rają do mnie jak przez mgłę. At­mos­fera jest na­pięta, gę­sta, ale jed­no­cze­śnie prze­peł­niona eks­cy­ta­cją. Uwiel­biam ry­wa­li­zo­wać z Hat­te­rem. To jak jazda nie­zwy­kle szybką ko­lejką gór­ską. Za każ­dym ra­zem, gdy piłka jest w jego po­sia­da­niu, mam wra­że­nie, że z za­wrotną pręd­ko­ścią mi­jam ja­kiś głaz, ob­ra­ca­jąc się w wa­go­niku na lo­opingu. A póź­niej, gdy to ja przej­muję fut­bo­lówkę, pę­dzę z górki tak, że łzy same spły­wają ku skro­niom.

– Pa­trząc na ten mecz, wy­daje się, że Ka­pe­lusz­nik i Kró­lik do­sko­nale się znają, co jest nie lada za­sko­cze­niem – oświad­cza Ma­zio­rek. – Jakby współ­pra­co­wali ze sobą przez lata. Zwróć­cie uwagę na to wy­czu­cie, na spo­sób, w jaki prze­wi­dują swoje po­su­nię­cia.

– Nie chcę kra­kać, ale coś mi mówi, że ta roz­grywka za­koń­czy się kar­nymi – stwier­dza SkyRT.

Tego wła­śnie się oba­wiam. Oboje gramy za­cho­waw­czo, ko­rzy­sta­jąc z krót­kich po­dań, sta­ra­jąc się ata­ko­wać jak naj­mniej­szą liczbą za­wod­ni­ków, żeby nie zro­bić dziury w obro­nie. Każdy atak koń­czy się na bar­dzo trud­nej do przej­ścia blo­ka­dzie prze­ciw­nika. A naj­lep­sze sy­tu­acje to próby strza­łów z dy­stansu, które za­zwy­czaj są wy­chwy­ty­wane przez obroń­ców albo od­da­wane z kiep­skiej po­zy­cji, więc bram­ka­rze z ła­two­ścią ła­pią piłkę.

– Je­den gol może za­wa­żyć o lo­sach spo­tka­nia – ko­men­tuje Ma­zio­rek.

Pierw­szy mecz koń­czy się re­mi­sem, co nie jest wiel­kim za­sko­cze­niem. W prze­rwie biorę łyk wody, uwa­ża­jąc przy tym, by nie od­kryć za bar­dzo ma­ski. Ki­lian nie ru­sza się z miej­sca. Jest dziw­nie nie­obecny, jakby du­chem po­zo­stał na wir­tu­al­nej mu­ra­wie. Nie­po­koi mnie to, ale sta­ram się nim nie przej­mo­wać. Li­czy się wy­grana, która jest na wy­cią­gnię­cie ręki. Hat­ter i tak nie chce ze mną ga­dać. Chyba je­dy­nym roz­wią­za­niem by­łoby po­rwa­nie tego dupka, przy­wią­za­nie do krze­sła i po­da­nie se­rum prawdy. W su­mie za­wsze to ja­kiś po­mysł, zmie­ściłby się do ba­gaż­nika.

Blu­zgam się w my­ślach, po czym wra­cam do gry. Tym ra­zem piłka jest po stro­nie Ma­dHat­tera. W re­wanżu nie­wiele się zmie­nia, co skut­kuje wy­ni­kiem zero do zera. Mecz musi zo­stać roz­strzy­gnięty, więc czeka nas do­grywka, a po niej ewen­tu­alne je­de­nastki.

Za­nim po­now­nie wrócę na mu­rawę, od­naj­duję spoj­rze­niem Ki­liana. Prze­cze­suje blond ko­smyki roz­pusz­czo­nych wło­sów. I wtedy to do­strze­gam. Jego palce drżą, ko­lano pod­ska­kuje w sta­łym ryt­mie. Wzrok na­dal ma wbity w za­krzy­wiony mo­ni­tor przed sobą. Mam wra­że­nie, że boi się od niego ode­rwać. FIFA za­wsze była dla niego ucieczką przed mro­kiem. Py­ta­nie: co tym ra­zem czai się w po­lu­ją­cej na niego ciem­no­ści? Co się stało? I dla­czego nie mogę mu po­móc?

Jaro szep­cze swo­jemu przy­ja­cie­lowi coś na ucho. Ten zdaje się w ogóle nie przyj­mo­wać do wia­do­mo­ści jego słów. Wy­raź­nie wi­dzę, jak łysy za­ci­ska szczęki i spina mię­śnie. Czy on wie, co się wtedy wy­da­rzyło? Są z Ki­lia­nem bli­sko. Zna prawdę o cioci Ali, choć nie jest świa­domy, jak bar­dzo Hat­ter boi się pójść jej śla­dami.

Na­gle bra­kuje mi po­wie­trza. Ta jedna myśl jest jak siar­czy­sty po­li­czek. Dla­czego nie przy­szło mi to wcze­śniej do głowy? Może Ki­lian… może on…

Głos Ma­ziorka przy­wraca mnie do rze­czy­wi­sto­ści. Po­spiesz­nie do­ko­nuję zmian w skła­dzie, li­cząc, że nowi na­past­nicy za­pew­nią suk­ces, po­ko­nają zmę­czoną obronę Ki­liana. Oczy­wi­ście Ka­pe­lusz­nik robi po­dob­nie. Nie­stety wkrótce i tak się oka­zuje, że nie przy­nosi to efek­tów.

– Wi­dać, że obaj są nie­zwy­kle do­brzy w obro­nie – oznaj­mia SkyRT. – Epic­kie spo­tka­nie. Je­stem pod ogrom­nym wra­że­niem.

W ostat­nich mi­nu­tach wy­pru­wam z sie­bie flaki, ale za cho­lerę nie je­stem w sta­nie strze­lić gola. Tym sa­mym do­cho­dzimy do znie­na­wi­dzo­nych przez Ki­liana rzu­tów kar­nych. Jak na złość przy­po­mina mi się na­sza pierw­sza randka, którą roz­po­czę­li­śmy na szkol­nym or­liku w Kato. Oczami wy­obraźni wi­dzę flir­tu­ją­cego ze mną Hat­tera i jego szczery uśmiech.

Klnę bez­dź­więcz­nie, ści­ska­jąc w dło­niach pad moc­niej, niż po­win­nam. Weź się w garść! Kró­lik sta­wia mnie do pionu.

Pierw­sze pięć je­de­na­stek oboje wy­ko­nu­jemy bez­błęd­nie. Szó­stą strzela Hat­ter i po­syła piłkę w prawe górne okienko.

– Whi­te­Rab­bit broni! – krzy­czy Ma­zio­rek se­kundę po tym, gdy ja wy­czu­wam Ka­pe­lusz­nika, rzu­ca­jąc się van der Sa­rem w do­brą stronę.

Fut­bo­lówka od­bija się od rąk bram­ka­rza i wy­la­tuje poza bo­isko. Na wi­downi robi się gło­śno.

– Pro­szę pań­stwa, co za zwrot ak­cji! – cią­gnie ko­men­ta­tor.

– W tej sy­tu­acji, je­śli Whi­te­Rab­bit strzeli, zdo­bę­dzie ty­tuł! – do­daje SkyRT.

Do tej pory wszyst­kie bramki pa­dały po strza­łach w prawy albo lewy róg. Try­biki w mo­jej gło­wie za­czy­nają in­ten­syw­nie pra­co­wać. Po­woli kla­ruje mi się plan dzia­ła­nia. Ja­kiś ci­chy gło­sik pod­po­wiada, że to głupi po­mysł, ale mimo wszystko po­sta­na­wiam go zre­ali­zo­wać.

Pisz­czy mi w uszach, a żo­łą­dek wy­wraca się, gro­żąc wi­do­wi­sko­wym pa­wiem. Prze­ły­kam ślinę, uspo­ka­jam od­dech i przy­mie­rzam się do strzału Pa­nenką. Biorę bar­dzo długi, co naj­mniej kil­ku­me­trowy roz­bieg, a pod ko­niec sprintu gwał­tow­nie zwal­niam i za­miast so­czy­stego ude­rze­nia na bramkę, de­cy­duję się na de­li­katne pod­cię­cie fut­bo­lówki. Ste­ro­wany przez Ki­liana Don­na­rumma wy­ko­nuje pa­radę w lewą stronę, piłka na­to­miast spo­koj­nie wpada do siatki mniej wię­cej w środ­ko­wej czę­ści bramki.

– Go­ool! – drze się Ma­zio­rek, a mi serce pod­cho­dzi do gar­dła.

– Go­ool! – wtó­ruje mu SkyRT, choć sły­szę w jego gło­sie nutę nie­do­wie­rza­nia.

Na­wet nie drgnę. Wga­piam się tępo przed sie­bie, nie­zdolna do ja­kie­go­kol­wiek ru­chu.

Ki­lian

Uśmiech prze­dziera się przez gę­stą po­włokę ota­cza­ją­cego mnie mroku. Ta chwi­lowa nie­spo­dzie­wana do­mi­na­cja po­zy­tyw­nych emo­cji wzbu­dza w moim sercu coś, o czego ist­nie­niu pra­wie za­po­mnia­łem – na­dzieję.

Je­stem z Wiki ku­rew­sko dumny. To ja po­ka­za­łem jej ten trik, przy­zna­jąc, że tylko ktoś z ja­jami po­su­nąłby się do cze­goś ta­kiego w zna­czą­cym tur­nieju. Sam za­ry­zy­ko­wa­łem tak tylko raz i pa­mię­tam, że mało nie stra­ci­łem przy­tom­no­ści, wstrzy­mu­jąc od­dech i pa­trząc, jak piłka leci ku bramce.

Ko­men­ta­to­rzy wy­dzie­rają się do mi­kro­fo­nów, nie mo­gąc uwie­rzyć w wy­nik fi­nału. Wi­dow­nia sza­leje. Robi się co­raz gło­śniej, a bły­ski fle­szy spra­wiają, że mu­szę zmru­żyć oczy.

Z uda­wa­nym opa­no­wa­niem od­kła­dam kon­tro­ler i wstaję, by po­gra­tu­lo­wać Wik­to­rii. Mina mi rzed­nie, gdy na nią spo­glą­dam. Dziew­czyna jest w szoku i wy­gląda, jakby przy­ro­sła do pie­przo­nego fo­tela. Nie po­wi­nie­nem się do niej zbli­żać. Wiem, że je­śli to zro­bię, wszystko trafi szlag. Oba­wiam się, że wy­star­czy nie­winny do­tyk, a za­pra­gnę zo­stać przy tej ko­bie­cie już na za­wsze i po­dzie­lić się z nią na­wet naj­bar­dziej ab­sur­dal­nymi po­dej­rze­niami.

Nogi mimo woli pro­wa­dzą mnie w jej stronę. Nie zwra­cam uwagi na za­da­ją­cego mi py­ta­nia pro­wa­dzą­cego. Ką­tem oka wi­dzę ubra­nego w gar­ni­tur męż­czy­znę nio­są­cego sta­tu­etkę i wielki czek. Sztuczne ognie strze­lają w to­wa­rzy­stwie gło­śnej mu­zyki i słów Ma­ziorka:

– Nie wie­rzę, że to się dzieje! Nie­sa­mo­wite, co ten chło­pak zro­bił dziś na wir­tu­al­nej mu­ra­wie! Whi­te­Rab­bit prze­cho­dzi do hi­sto­rii pol­skiej FIF-y, pro­szę pań­stwa! Ależ to były emo­cje!

– To wielki dzień dla tego peł­nego ta­jem­nic gra­cza, a za­ra­zem nie­by­wała nie­spo­dzianka dla fa­nów Ma­dHat­tera – do­daje youtu­ber.

Wy­głu­szam ich dal­szy dia­log i kon­cen­truję się na Wiki. Serce wali mi z taką siłą, że mało co nie prze­bija się przez że­bra. Gdy kładę dłoń na ra­mie­niu ko­biety, aż się wzdryga. Ma­ska Bia­łego Kró­lika za­sła­nia jej twarz i je­dyne, co wi­dzę, to za­sko­czone oczy, błą­dzące w tę i z po­wro­tem. Jest cał­kiem sama. Ma­te­usz, ten skur­wiel, wbił jej nóż w plecy, więc od­cię­cie się od niego było je­dyną słuszną de­cy­zją. Z tym że te­raz za­miast wspar­cia dziew­czyna otrzy­muje po­tężną dawkę emo­cji, z któ­rymi nie­ła­two po­ra­dzić so­bie w po­je­dynkę.

– Wsta­waj, Myszko – szep­czę, po­kle­pu­jąc ją po ple­cach, i ­li­czę, że nikt nie usły­szy mo­ich słów. – Od­bierz na­grodę. Je­steś nie­sa­mo­wita.

– Ki­lian – mam­ro­cze nie­pew­nym, drżą­cym gło­sem i do­tyka mo­jego ra­mie­nia tak, jak nie po­winna. – Ty ją masz… – Za­uważa bran­so­letkę na moim nad­garstku. Tę, którą po­da­ro­wała mi na uro­dziny.

– Prze­stań! – karcę ją na­tych­miast. – To twój czas, twoje ­za­słu­żone zwy­cię­stwo! Nie po­zwól, by kto­kol­wiek po­my­ślał ina­czej. Wsta­waj!

Pro­stuję się i jak gdyby ni­gdy nic pod­cho­dzę do pro­wa­dzą­cego, by wresz­cie od­po­wie­dzieć na jego py­ta­nia do­ty­czące ­fi­na­ło­wego me­czu.

Zmu­szam się, by nie szu­kać wzro­kiem Wik­to­rii, ale w ogóle mi to nie wy­cho­dzi. Pra­gnę być świad­kiem triumfu dziew­czyny i ża­łuję, że nie mogę te­raz trzy­mać jej ręki, wziąć ją w ra­miona, pod­nieść i za­krę­cić się wo­kół wła­snej osi. Cie­szyć się ra­zem z nią, świę­to­wać, ca­ło­wać, aż za­brak­nie nam tchu.

Więk­szość lu­dzi uwiel­bia snuć teo­rie spi­skowe, czę­sto wy­star­cza ja­kiś dro­biazg, by obu­dzić do ży­cia okrutną plotkę. Nie chcę tego dla Wiki. Ona jest silna i z pew­no­ścią prze­trwa­łaby nie­jedną bu­rzę hejtu, jed­nak ta­kie ak­cje za­wsze po­zo­sta­wiają ślady.

Gdy­bym te­raz za bar­dzo się z nią spo­ufa­lał, ktoś mógłby za­su­ge­ro­wać, że ce­lowo się pod­ło­ży­łem. Ktoś inny wy­my­śliłby coś o wiele obrzy­dliw­szego, w szcze­gól­no­ści po tym, jak świat esportu od­kryje, że Kró­lik jest ko­bietą.

Fa­cet w gar­niaku to nie kto inny jak ka­pi­tan Le­gii War­szawa. Pił­karz składa Whi­te­Rab­bi­towi gra­tu­la­cje, na­stęp­nie prze­ka­zuje na­grodę. Kró­lik przy­ta­kuje, ale na­dal mil­czy. Pro­wa­dzący przy­wy­kli już do jego spo­sobu by­cia, wie­dzą, że choćby nie wiem jak się sta­rali, nie wy­du­szą z niego ani słowa.

Nie ro­zu­miem, dla­czego Wiki jesz­cze nie zdjęła tej pie­przo­nej ma­ski. To był jej plan, jej wiel­kie ma­rze­nie. Mam na­dzieję, że nie po­dej­rzewa mnie o oszu­stwo? Da­łem z sie­bie wszystko, tak jak kie­dyś obie­ca­łem. Karne to w du­żej mie­rze kwe­stia szczę­ścia i ona do­sko­nale zdaje so­bie z tego sprawę.

Nie tchórz, Myszko, bła­gam ją w my­ślach.

W chwili gdy Whi­te­Rab­bit się pro­stuje, po­sze­rzam uśmiech. Dziew­czyna prze­kłada sta­tu­etkę i czek do jed­nej ręki, a wolną dło­nią zdej­muje kap­tur ciem­nej, luź­nej bluzy. At­mos­fera robi się na­pięta, ze­brani lu­dzie do­słow­nie wstrzy­mują od­dech i wy­pusz­czają go do­piero wtedy, gdy Wiki od­sła­nia twarz.

Jej oczy po­zba­wione są stra­chu. Wpa­truje się we mnie przez dłuż­szą chwilę, na­stęp­nie lu­struje wi­dow­nię, za­trzy­mu­jąc spoj­rze­nie na ja­kimś punk­cie przed sobą. Przy­po­mina wal­ki­rię, z którą nie warto za­dzie­rać, i gdy­bym nie wie­dział le­piej, wziął­bym ją za nie­znisz­czalną.

Przy­gry­zam dolną wargę, gdy Wiki pusz­cza oczko zszo­ko­wa­nemu Ma­zior­kowi i w peł­nej chwale scho­dzi ze sceny, ma­jąc w du­pie za­rzu­ca­ją­cych ją py­ta­niami re­por­te­rów.

Pierw­szy raz od dawna chce mi się śmiać i po­now­nie za­wdzię­czam to Ostrej.

Prze­ła­muję ci­szę i za­czy­nam gło­śno bić brawo. Sta­ram się igno­ro­wać sto­ją­cego z boku Jarka. Wiem, że kiedy tylko znajdę się z nim sam na sam, do­stanę so­czy­sty opier­dol. Li­czę, że nie bę­dzie zwa­lał mo­jej prze­gra­nej na zwią­zek z Wiki, choć po jego mi­nie śmiem w to wąt­pić. Jest nie­źle wpie­niony.

Po­dą­żam spoj­rze­niem za mi­ja­jącą mnie mi­strzy­nią Pol­ski. Wi­dzę, jak ulga i sa­tys­fak­cja ma­lują się na jej twa­rzy. Prze­kli­nam sam sie­bie za to, że po­zwo­li­łem, by to mię­dzy nami się roz­sy­pało. Czeka nas wiele wspól­nych suk­ce­sów, ale żad­nym nie bę­dziemy mo­gli się cie­szyć ra­zem. Będę przy niej trwał i praw­do­po­dob­nie skoń­czę jak wy­cień­czony nar­ko­man na gło­dzie, wpa­tru­jący się w nie­osią­galną działkę amfy.

Wbi­jam pa­zno­kieć wska­zu­ją­cego palca w kostkę kciuka i do­ci­skam tak mocno, by móc się sku­pić na bólu. Roz­dra­puję skórę i li­czę, że nikt tego nie do­strzeże. Dzi­siej­szego wie­czoru po­wi­nie­nem być przy Wiki, chło­nąć bi­jące od niej szczę­ście, słu­chać o tym, ja­kie uczu­cia to­wa­rzy­szyły jej pod­czas tur­nieju. A póź­niej dać jej wszystko, czego za­pra­gnie.

Ra­nię się moc­niej, wra­ca­jąc wspo­mnie­niami do po­szar­pa­nych frag­men­tów nocy, kiedy spa­dłem w prze­paść i roz­bi­łem się na czarno-bia­łej sza­chow­nicy wprost pod no­gami Kró­lo­wej Kier. Je­stem więź­niem Kra­iny Cza­rów, kimś, kto wpro­wa­dziłby do ży­cia Wiki lepką, cuch­nącą ciem­ność. Już le­piej zo­stanę tu­taj. Sam. Bez ry­zyka za­ra­że­nia in­nych swoim mro­kiem.

En­dor­finy wy­płu­kują się z mo­jego or­ga­ni­zmu w za­le­d­wie kilka se­kund. Po wą­tłym pło­myku na­dziei zo­staje tań­czący w po­wie­trzu dym. Czuję, że znów tracę kon­trolę. Lecę w dół.

Mój uśmiech prze­staje być na­tu­ralny. Gram, jed­no­cze­śnie pro­wa­dząc walkę o prze­trwa­nie. Nikt nie może się zo­rien­to­wać. Ona nie może się zo­rien­to­wać.