Cornered - November A. - ebook
NOWOŚĆ

Cornered ebook

November A.

4,6

158 osób interesuje się tą książką

Opis

Życie Anabelle Winters przestaje należeć do niej, ale ona jeszcze o tym nie wie… Przyjeżdżając do Fort Lake na uniwersytet White’a, ma nadzieję posklejać swoje życie, które kilka miesięcy temu rozbiło się na kawałki. Nagła śmierć rodziców i utrata rodzinnej winnicy są traumatycznym przeżyciem. Niestety, miejsce, do którego trafia, nie jest tym, za jakie je uważała. Dziewczyna odkrywa zupełnie inną rzeczywistość niż ta, w jakiej miała nadzieję się odnaleźć.

Na jej drodze staje syn gubernatora, Jared Black, który nie wydaje się zadowolony z jej obecności na uczelni. Anabelle zaczyna uczestniczyć w grze, w której nie ma żadnych zasad. Wpada w wir tajemnic z przeszłości, które mogą zagrozić jej życiu. Ma przeświadczenie, że to Jared jest przyczyną jej problemów, a jednocześnie nie może przestać o nim myśleć. Czy ulegnie jego urokowi? A może oboje są pionkami w przemyślanej w najdrobniejszych szczegółach grze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 513

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (54 oceny)
38
13
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Prawie kryminał albo horror - trzyma w napięciu aż do końca.
20
Pela008

Dobrze spędzony czas

Mogę ją określić jako dobrą książkę. Czasami w pewnych zdarzeniach i zachowaniach brakowało mi logiki… Nie będę spoilerować. Przeczytaj i przekonaj się sam/a.
20
biszon

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
10
halyna_and_books

Nie oderwiesz się od lektury

To był debiut w kategorii new adult? Niemożliwe 😱 Ta historia jest tak dobra, przemyślana i dopracowana, że ciężko odłożyć ją na bok. Autorka odwaliła tu kawał dobrej roboty. Bardzo dobrze odnalazła się wśród młodzieży 😍 Od początku mamy całą masę tajemnic i niewiadomych. Kiedy po śmierci rodziców Anabell przenosi się na Uniwersytet  White'a, gdzie poznaje Jareda czuć, że coś jest nie w porządku. Pytanie co? Czytając czułam jak coś mi umyka, przez co z jeszcze większym zainteresowaniem brnęłam dalej.  Zachowanie Jareda na początku było typowo gwiazdorskie, na miarę bogatego synka wpływowego ojca. I tu autorka po czasie pokazała nam, że nie można oceniać drugiej osoby nie poznawszy jej. Chłopak po zrzuceniu maski okazywał się kimś zupełnie innym, wręcz zagubionym w świecie, w którym musiał funkcjonować. Mimo to fajnie czytało mi się jego uszczypliwości w stosunku do Anabell. Sama zaś dziewczyna wzbudzała we mnie skrajne emocje. Z jednej strony nieśmiała, acz nie dająca sobą pomiata...
10
Czytanenoca

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna. Polecam
10

Popularność




Copyright A. November, 2024

Projekt okładki

Agnieszka Zawadka

Zdjęcie na okładce

tanshy (shutterstock)

Redaktorka prowadząca

Marta Burzyńska

Redakcja

Barbara Wrona (tekstnanowo.pl)

Korekta

Janina Kowalska

ISBN: 978-83-8352-781-9

Warszawa 2024

Od autorki

Historia, którą tu opisuję, od dawna chodziła mi po głowie. Jest totalnie fikcyjna – miasto Fort Lake z jeziorem o nazwie Oak Lake, Uniwersytet White’a oraz bohaterowie nigdy nie istnieli. Przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. Jednak…

Czy ktoś z Was, kochani czytelnicy, słyszał o Bohemian Grove?

Jeśli tak, to już wiecie, z czym się tym razem zmierzyłam i co było podstawą do stworzenia historii o Annabelle i Jaredzie. Wokół tego zbudowałam niewinny świat Annabelle oraz brutalną rzeczywistość Jareda, z którą się utożsamiał i której był wierny.

Więcej nie zdradzę!

Jeżeli jednak spotykacie się z tym pierwszy raz, to w wielkim skrócie to opiszę.

Jest takie miejsce w Kalifornii (USA), które budzi skrajne emocje i jest pożywką dla wszystkich wielbicieli wielkich teorii spiskowych. Jest ściśle chronione, jego prywatność utrzy­mywana jest za wszelką cenę, a jego progi są przekraczane przez wielkie postaci tego świata ze specjalnym upoważnieniem. To właśnie Bohemian Grove, które jest bardzo intrygujące, a zarazem przerażające, jeśli wierzyć opowieściom. To prywatny klub położony w lasach na ponad stu tysiącach akrów niedaleko Santa Rosa, sto dwadzieścia kilometrów od San Francisco. Istnieje teoria mówiąca, że każdego roku pod koniec lipca przyjeżdżają tam elity i biorą udział w najróżniejszych dziwnych rytuałach oraz licznych nielegalnych rzeczach. Jakich? Doniesień jest wiele, ale głównie słyszy się o nadużywaniu narkotyków i handlu nimi, stręczycielstwie oraz o przestępstwach seksualnych, a ściślej mówiąc – przestępstwach przeciwko wolności seksualnej i obyczajności. Faktem jest, że wielcy i potężni przybywają do niego od lat, aby uciec przed swoją władzą i popularnością oraz oddać się pozornie nieludzkim przyjemnościom. Wszystko to stanowi część większej historii, którą ciekawscy starają się zrozumieć i która jest owiana tajemnicą.

Data lipcowa nie jest przypadkową datą rozpoczęcia „zgromadzenia”. Uważa się, że pod koniec lipca Syriusz – tzw. psia gwiazda – staje się ściśle związany z Izydą, boginią mądrości, magii i odrodzenia.

Kolejnym ważnym symbolem klubu jest sowa, która reprezentuje wiedzę i nawiązuje także do bogini Ateny. Doniesienia mówią, że na terenie Bohemian Grove znajduje się duży, wysoki na dziesięć metrów posąg ptaka, pod którym płonie wieczny płomień. W ten sposób członkowie klubu podczas odprawianych tam rytuałów mają doświadczyć swoistego oświecenia, czyli napływu mądrości. Inna teoria dotycząca posągu sowy związana jest ze starożytnym brutalnym bogiem fenickim, Molochem, któremu składano ofiary z niemowląt. Co ciekawe, patronem klubu jest także Święty Jan Nepomucen, spowiednik, który umarł męczeńską śmiercią, ponieważ nie chciał złamać tajemnicy spowiedzi. Pomnik Świętego Jana z palcem na ustach przypomina o znaczeniu tajemnicy i wskazuje na podstawowe zasady członkostwa w klubie.

Lista gości Bohemian Grove, którzy na przestrzeni lat przewijały się w tamtym miejscu, jest naprawdę imponująca. Do znanych nazwisk należą prezydenci: Theodore Roosevelt, Richard Nixon, Herbert Hoover, George W. Bush, magnat przemysłowy Leonard Firestone (ten od opon Firestone) i historyczny założyciel amerykańskiego browaru Joseph ­Coors, którego piwo istnieje na rynku od stu pięćdziesięciu lat. Bywalcami są również elity społeczeństwa w postaci poetów, malarzy, artystów, aktorów, piosenkarzy i wielu innych znanych oraz szanowanych osobistości publicznych. Zaskakującą ciekawostką jest to, że podobno na liście członków znalazł się także Ignacy Jan Paderewski – wolę myśleć, że znalazł się na niej przypadkiem.

Wszyscy wymienieni bardzo często widziani byli w Bohemian Grove i spędzali tam kilka dni, aby cieszyć się różnymi atrakcjami.

Istnieje wiele teorii spiskowych na temat tego miejsca. Po pierwsze, wiąże się z nim popularna teoria, która zakłada, że niesławni Iluminaci podejmują tam za zamkniętymi drzwiami z dala od ludzi najważniejsze decyzje dotyczące porządku świata. Inna teoria mówi, że składa się tam ofiary ze zwierząt, a nawet ludzi. Kiedyś ta teoria o ludziach mogłaby być niedorzeczna, ale w dzisiejszym świecie New World Order (Nowy Porządek Świata) nikogo już nie powinna dziwić, ale nadal może szokować. Rytuały, które odprawiają członkowie klubu, mają swoje korzenie w starożytnych wierzeniach i znacznie odbiegają od dawno przyjętej formy. Bohemian Grove jest uważana za niebezpieczną sektę, podejrzaną o wiele planowanych ataków terrorystycznych. Dodatkowo krążą pogłoski, że klub był domem dla niewolnic seksualnych przetrzymywanych przez członków brytyjskiej rodziny królewskiej, która w latach pięćdziesiątych XX wieku w ramach programu CIA o nazwie Project MKUltra przeprowadzała eksperymenty z kontrowersyjnymi lekami psychotropowymi. O tym projekcie istnieje wiele artykułów, którymi Internet jest dosłownie zasypany. Celem tego eksperymentu było, a niektórzy twierdzą, że nadal jest i świetnie sobie z nami poczyna, zbadanie możliwości sterowania pracą ludzkiego mózgu i kontroli umysłu z wykorzystaniem substancji chemicznych.

Każdy ma prawo wierzyć, w co mu się podoba, czyż nie?

W dwutysięcznym roku Alex Jones, radykalny amerykański dziennikarz, zwolennik teorii spiskowych, prezenter radiowy oraz twórca filmów, zdobył nagranie z wnętrza Bohemian Grove. Według jego relacji wszedł do środka i potajemnie filmował trwające tam ceremonie. Film jest udostępniony bezpłatnie w Internecie i można go obejrzeć w serwisie YouTube. Oczywiście nagrania nie uznano za w pełni wiarygodne źródło, gdyż podważano wiarygodność samego Jonesa. Zdaniem ludzi obalających teorie spiskowe dokument nie zawierał zbyt wielu konkretnych informacji. Udało mu się jednak bardzo poruszyć opinię publiczną, a przed klubem regularnie pojawiały się grupy protestacyjne.

Cóż, protesty trwają i są popularne, kluby też. Moim zdaniem to, że prawie przez sto pięćdziesiąt lat istnienia tego miejsca jego tajemnice są nadal pilnie strzeżone, jest czymś niesamowitym. Lubię takie opowieści i teorie spiskowe, które po latach stają się faktami. Pobudzają wyobraźnię! Przynajmniej moją.

Bohemian Grove budzi podejrzenia, że członkostwo prawdopodobnie wymaga wielkiego poświęcenia i jest gwarancją trzymania „gęby na kłódkę”. Możni i wielcy ludzie dołączają do niego i zostają w nim już na zawsze, a odchodzą z klubu podobno tylko w trumnie. Wszystko się kręci i możemy się tylko zastanawiać, co tak naprawdę kryje to miejsce. Może ktoś z Was kiedyś tam pojedzie i zobaczy, co się dzieje w tym lesie? Kto wie? Osobiście nie polecam!

Życzę miłej lektury.

A. November

Wstęp. Wytrwanie w cierpieniu

CZĘŚĆ BOLESNA

Ty, Panie Jezu, klęcząc w Ogrójcu, osaczony cierpieniem, pogrążony w udręce jeszcześ usilniej się modlił… Przeto i ja, modląc się usilnie, staję przed Tobą z całkowicie pustymi rękoma, od Ciebie oczekując wszystkiego… Nie mogę Ci ofiarować niczego: ani własnej mądrości, ani własnej sprawiedliwości. Jestem całkowicie Twoją dłużniczką, Twoim stworzeniem, Twoją nieużyteczną służebnicą. Proszę Cię zatem, abyś mi pozwolił zrzucić na Ciebie całą moją troskę, z którą nie mogę się uporać, całą moją nędzę, całe moje cierpienie, którego już dłużej nie potrafię znieść. Spraw, bym u Ciebie znalazła nadzieję, siłę i radość, gdyż człowiek nie potrafi zgłębić tajemnicy wszechmocy i nieogarnionej mądrości Twojej, a ona obejmuje również nieszczęście, jakim jest cierpienie.

(tł. wg Hansa Künga)

* * *

Większość ludzi marzy o tym, żeby chociaż raz wywrócić swoje życie do góry nogami. Zniszczyć coś i zacząć budować od nowa.

Jak to brzmi? Banalnie i jakoś zwyczajnie, prawda?

Jesteś panem swojego życia. Czy jest ci dobrze, czy źle, czy twoje potrzeby są zaspokajane, a relacje z innymi ludźmi satysfakcjonujące, wszystko to zależy od wyborów, których dokonujesz.

A jeśli to nieprawda?

Co, jeżeli nie jesteś w stanie tego zrobić?

Dlaczego? – zapytasz.

Ponieważ właśnie ktoś dokonał wyboru za ciebie i pokierował twoim życiem tak, że znalazłeś się nad przepaścią, osaczony przez zło.

Rozdział 1

Nic nie pozostaje takie samo. Jedyne, czego można być w życiu pewnym, to zmiana

Trudi Canavan

Stanęłam w pokoju wielkości pudełka od zapałek nad kartonami zawierającymi resztki mojego życia, które skończyło się zaledwie trzy miesiące temu. Było ich nawet sporo, zważywszy na to, w jakim tempie kazano mi się spakować i wynieść z mojego domu. Zawdzięczałam to prawnikowi, który od ponad trzydziestu lat zajmował się sprawami winnicy Wintersów. Vincent Moore bezpardonowo wszedł w moją przestrzeń osobistą, kiedy byłam w posiadłości moich niedawno zmarłych tragicznie rodziców i liżąc rany, upijałam się rodzimym chardonnayem. Oznajmił mi, że mam godzinę na wyniesienie się z posesji, ponieważ nowy właściciel wysłał swojego pośrednika i jest w drodze, by przejąć w jego imieniu moje dziedzictwo. To był cios, który dobił mnie całkowicie.

Dopiłam duszkiem wino prosto z butelki i zaczęłam łapać to, co wpadło mi w ręce. Niestety, rozchwytywany trunek, z którego zasłynęła nasza winnica, nie utrzymał się w moim żołądku i cała jego treść spoczęła na jedwabnej pościeli, którą również zabrałam.

Podobno kalifornijskie wina smakują każdemu. Ja szczerze go nienawidziłam, ponieważ nie przepadałam za żadnym alkoholem. Wielkie winnice produkowały lekkie, łatwe i przyjemne trunki, które dla prawdziwych miłośników wina były banalne i zbyt proste. Na szczęście Kalifornia to także miejsce słynące z niewielkich, rodzinnych winnic, w których najważniejszy były smak i jakość. Takie właśnie było chardonnay Winter’s Sun, wymuskane „dziecko” moich rodziców. Mój ojciec, Thomas Winters, wraz z mamą Miriam latami pracowali nad ulepszeniem receptury wyjątkowego w smaku wina, którego pierwszą butelkę wyprodukowała moja praprababka Annabelle – to po niej odziedziczyłam imię.

Połowa tego białego wina dojrzewała w dębowych beczkach, a druga część w stali nierdzewnej, dzięki czemu smak mandarynki i limonki był bardziej intensywny. Stworzyli na nowo wino, które wraz ze zdobywaniem kolejnych nagród uczyniło naszą winnicę jedną z najbardziej dochodowych na kalifornijskim wybrzeżu. Oznaczało to, że również najbardziej pożądaną, co bardzo szybko mi uświadomiono. W pierwszej chwili wiadomość, że po śmierci moich rodziców winnicę, na której był zastaw hipoteczny, zajął bank, bardzo mnie zaskoczyła. Wiedziałam, że ojciec wziął kredyt na zapłacenie rachunków za leczenie mamy, ponieważ oszczędności się skończyły, gdy trzy lata temu ponad połowę krzewów owocowych zaatakowała zaraza, a mama zachorowała na białaczkę. Musieliśmy spalić wszystkie krzewy, a mamę poddać leczeniu. Przyszło nam zaczynać wszystko od nowa i przez ten czas nie było żadnej sprzedaży. Zapasy wina się skończyły, nowe sadzonki jeszcze nie obrodziły i nie było już pieniędzy na zapłacenie za jej terapię. Jednak to, co zrobił bank, zmusiło mnie do przemyślenia pewnych rzeczy i doszłam do wniosku, że kwota pożyczki, jaką zaciągnął ojciec pod zastaw, nie była aż tak wielka, żeby po ich śmierci wystawić winnicę na sprzedaż. Umowa kredytowa pod zastaw hipoteczny była tak skonstruowana, że właśnie w razie śmierci bank przejmował winnicę i nią zarządzał. Ja byłam tam intruzem, którego sprzedano wraz z winnicą i całą posiadłością za marne ćwierć miliona dolarów. Nie miałam pojęcia, jak do tego doszło, że została wyceniona na kwotę odpowiadającą wysokości kredytu, ale faktem było, że nie miałam nic do powiedzenia. Dzięki Bogu na koncie funduszu powierniczego zostały mi pieniądze na ukończenie studiów i niezdechnięcie z głodu. Konta rodziców już dawno były puste.

Czekaliśmy właśnie na ten sezon i na pierwsze po trzech latach zbiory, gdy nagle rodzice zginęli tragicznie w wypadku samochodowym, gdy wracali z terapii. Tak bardzo chciałam kontynuować tradycję i dalej prowadzić winnicę. Nie mieliśmy żadnej bliższej czy dalszej rodziny. Mama była sierotą, a ojciec już dawno pochował swoich rodziców. Żadnego rodzeństwa nie było, jedynie kilku Wintersów w postaci dalszego kuzynostwa, z którym nie utrzymywaliśmy kontaktów. Gdy bank ogłosił sprzedaż winnicy, zdałam sobie sprawę, że najprawdopodobniej zostałam oszukana. Sam dom był wart co najmniej pięć milionów, a dodając do tego ziemię z krzewami i destylarnię, to wszystko było warte niemałą fortunę. Dla mnie miało to wartość sentymentalną i nigdy nie przeliczałam jej na dolary. Kiedy kupcem okazała się anonimowa osoba, byłam pewna, że najzwyczajniej w świecie bank nas wyrolował. Przysięgłam sobie wtedy, że nigdy w życiu nie wezmę żadnego kredytu. Nie miałam szans przed sądem, będąc bez pieniędzy, by wygrać z bankiem walkę właśnie o pieniądze!

Rozejrzałam się po miniaturowej przestrzeni mojego mieszkanka, która absolutnie mi nie przeszkadzała, i mój wzrok padł na śpiącego na kanapie Noble’a, mojego kota rasy maine coon, któremu to zacne imię nadali moi rodzice, kiedy na zeszłe święta Bożego Narodzenia podarowali mi go pod choinkę. Tak właściwie to znalazłam go na niej, i to był przedsmak tego, co przez ten rok mi zafundował, gdy tylko wracałam do domu. Przez studia byłam tu rzadkim gościem i teraz poznawaliśmy się bliżej.

Przeniosłam wzrok z wielkiego białego sierściucha na przybory do szkicowania. Podeszłam do kanapy, którą zastałam w tym mieszkaniu wraz ze stołem bez krzeseł oraz materacem w sypialni zamiast łóżka. Jasnoszary narożnik swoją świetność miał już dawno za sobą, ale był bardzo wygodny, więc usiadłam obok kota, którego jedyną reakcją na mnie było uchylenie na moment jednego oka. Wzięłam w dłonie blok rysunkowy i zaczęłam przerzucać kartki, przeglądając moje ostatnie prace. Łzy przesłoniły mi obraz rodziców obejmujących się na werandzie, których miłość do siebie aż biła z ich twarzy. Na kolejnej kartce rzędy drzewek z dojrzałymi owocami limonek wygrzewały się w słońcu, a na następnej dwa konie islandzkie z sąsiadującej z winnicą stadniny przytulały się do siebie w sposób dziki, wolny i ujmujący za serce. Obraz domu stojącego na wzgórzu pod kłębiącymi się burzowymi chmurami sprawił, że ze złością zamknęłam blok. Otarłam łzy i spojrzałam w okno, by się uspokoić. Był początek marca i pomimo iż na zewnątrz padał deszcz, było bardzo parno. Przyjechałam do Fort Lake w stanie Floryda zaledwie wczoraj, a za godzinę musiałam się stawić na pierwszych zajęciach na tutejszym uniwersytecie stanowym.

Pomimo że na wcześniejszym Uniwersytecie Princeton miałam stypendium oraz byłam najlepsza na wydziale sztuk pięknych, tylko tutaj przyjęli mnie od razu na trzeci rok bez żadnych pytań, przydzielili mi za to małe mieszkanko. Byłam trochę zaskoczona, że wysyłając podanie o przeniesienie do pięciu innych uczelni w Stanach z Ligii Bluszczowej, tylko do Black University1 przyjęto mnie z otwartymi ramionami i zaoferowano zakwaterowanie poza kampusem. Nie spodziewałam się, że tylko dla nich byłam atrakcyjną studentką.

No cóż! I tak byłam z siebie dumna.

Wysiadłam z autobusu na przystanku graniczącym z dużym uczelnianym parkingiem. Przeszłam kilka kroków w stronę głównego wejścia, osłaniając oczy przed ostrym słońcem, które nagle pojawiło się na niebie po deszczowym poranku. Ledwo mogłam dostrzec młodzież przemieszczającą się w różnych kierunkach, kiedy nagle kątem oka zarejestrowałam jakiś ruch i usłyszałam klakson, który o mało nie doprowadził mnie do zawału. Zachwiałam się, odwracając w stronę, skąd nadszedł dźwięk, i opadłam dłońmi wprost na karoserii wielkiego, lśniącego czarnego forda pick-upa. Mój wzrok zatrzymał się na czerwonych literach GMC wmontowanych w czarny grill. Przełknęłam ślinę i zaklęłam siarczyście pod nosem, bo właśnie o mało nie zginęłam pod kołami takiego auta.

– Czy może mi się jeszcze coś gorszego przytrafić? – mruk­nęłam do siebie.

– Mam kilka pomysłów – odpowiedział mi niski, męski tembr, który przeszył moje ciało niczym cząsteczki atomów.

Poderwałam głowę w bok. Przede mną stał wysoki, barczysty facet o lekko przydługich i rozczochranych, ciemnych włosach. Miał piękne oczy wilka, które uważnie mi się przyglądały. Był niesamowity, wręcz zapierający dech w piersiach. Wyższy ode mnie o dwie głowy, ubrany w czarną parkę, miał na głowie kaptur. Wyglądał na niebezpiecznego typa. Wzdrygnęłam się na tę myśl i odepchnęłam od samochodu.

– Co powiedziałeś? – zapytałam zirytowana, ściągając brwi.

– Słyszałaś – stwierdził i dodał chłodno: – Patrz, jak chodzisz.

Rozejrzałam się nieznacznie i zobaczyłam, że ludzie, którzy przed chwilą w pospiechu dokądś zmierzali, stanęli i przyglądali się nam z zainteresowaniem. Mój wzrok padł na moje stopy i dotarło do mnie, że stałam na pasach.

„To dupek!” – pomyślałam i postanowiłam dać mu reprymendę.

– Może to ty powinieneś zwracać większą uwagę na ludzi na przejściu dla pieszych. To nie świadczy o tobie zbyt dobrze. Przepisy dla wszystkich są takie same, prawda?

Kącik jego ust nieznacznie drgnął, co od razu przyciągnęło moją uwagę i zwizualizowało w mojej głowie świński obrazek. Chcąc go odgonić, założyłam pasmo włosów za ucho i skupiłam się na moim niedoszłym zabójcy, który warknął do mnie:

– Przeszkadzasz, zejdź z jezdni. Dobrze ci radzę.

Odwrócił się i ruszył do drzwi swojego forda. Wsiadł do środka, a ja natychmiast, nie oglądając się nawet za siebie, ruszyłam w stronę budynku.

– Co za kutas! – wymruczałam do siebie.

Usłyszałam ryk silnika, a mijani ludzie mierzyli mnie wzrokiem, dziwnie szepcząc między sobą.

Po męczącej rozmowie, jak się okazało, z nową pracownicą uczelnianego sekretariatu i załatwieniu spraw meldunkowych, poszłam na pierwsze zajęcia. Była to historia sztuki w typowej dla starych uczelni auli, gdzie wykładowca na oko dobrze po sześćdziesiątce, w okularach grubych jak denka od butelek, opowiadał o różnicach między barokiem a klasycyzmem. Znałam temat i byłam lekko znudzona, co nie uszło jego uwadze, tym bardziej że byłam nową twarzą na wykładach.

– Pani… nowa, jak się nazywa? – zapytał.

Cholera.

Opadłam plecami na oparcie krzesła i się przedstawiłam:

– Panna Annabelle Winters, panie…? – Nie omieszkałam poinformować go, jaki jest mój stan cywilny i zapytać o jego tożsamość, choć dobrze wiedziałam z rozpiski moich zajęć, jak się nazywa.

– Jestem profesor Adam Northwood, uczę historii sztuki, jak się panna Winters zorientowała – zwrócił się do mnie w osobie trzeciej – a może nie wie, na jakie zajęcia trafiła?

– Panna Winters doskonale wie, panie profesorze.

Mężczyzna poprawił na nosie okulary i zapytał mnie ponownie:

– Ze znudzonej miny wnioskuję, że zna różnice, o jakich mówię. Mam rację?

– Tak, ma profesor rację.

– W takim razie może nam o nich powie? W kilku słowach naturalnie, żeby nas nie zanudzić na śmierć. – Uśmiechnął się złośliwie i schował dłonie do kieszeni spodni.

– Barok koncentruje się na luksusie, przepychu i bogactwie dekoracji. Klasycyzm ceni sobie powściągliwość i prostotę linii. W wystroju wnętrz stosowany jest zazwyczaj bardzo ostrożnie, na płótnie niekoniecznie. – Zakończyłam wypowiedź i zobaczyłam zaskoczonego Northwooda, poprawiającego nerwowo swoje okulary na nosie.

Usłyszałam za sobą męski chichot. Lekko zerknęłam przez ramię i moim oczom ukazał się iście anielski widok, ponieważ jeśli anioły rodzaju męskiego wyglądały tak, jak trzech facetów siedzących za mną jakieś pięć rzędów, to ja chciałam znaleźć się już w niebie. Miałam ochotę przyjrzeć się im dokładniej, ale kiedy moje spojrzenie spotkało się z jedynym z tej trójki chłodnym i przejmującym, zmieszałam się jak nastolatka i natychmiast odwróciłam.

Gość z forda i historia sztuki?! Tylko ja mogłam mieć takiego pecha i wylądować z nim na tych samych zajęciach.

– Czy panna Winters rozbawiła pana Scotta, czy może wpadła w oko panu Jensenowi lub zaimponowała panu Blackowi? – Profesor odezwał się również do nich w trzeciej osobie i wyglądało na to, że było to jego stylem prowadzenia konwersacji.

– Może nie jest zabawna, ale mogę się z nią zabawić – odpowiedział blondyn, któremu nie byłam w stanie dokładniej się przyjrzeć, kiedy zerknęłam przez ramię. Szybko jednak odwróciłam głowę, patrząc przed siebie, bo poczułam, jak robi mi się coraz cieplej.

– A ja nie zawieszam oka na czymś, co nie będzie należało do mnie. Strata czasu, co nie?! – dodał drugi chłopak, ale już się nie odwróciłam po raz drugi.

Przełknęłam ślinę, tępo wpatrując się przed siebie i nie dając po sobie poznać, że czuję się niekomfortowo. Nie chciałam być pożywką dla już podśmiewujących się ze mnie studentów, ale żadne okoliczności mi nie sprzyjały, żeby odwrócić od siebie ich uwagę. Wtedy usłyszałam głęboki niski tembr, który należał do wilczych oczu i przyprawiał mnie o miłe drżenie w moim brzuchu.

– Pomyłka, profesorze. – Słowa wypowiedziane przez niego robiły ze mną w środku całkiem miłe rzeczy. – Panna Winters nie ma w sobie niczego, co by mi mogło zaimponować.

Miłe rzeczy w momencie się ulotniły i przestałam oddychać. Wyrzucił z ust to zdanie z takim obrzydzeniem, jakbym była jakimś śmieciem. Byłam czerwona z zażenowania i poczułam się okropnie. Nikt wcześniej nigdy tak się o mnie nie wyrażał. Nie byłam zarozumiałą snobką, nie miałam wrogów, i pomimo że większość szanowała mnie tylko ze względu na pieniądze, jakimi dysponowałam, to zawsze okazywano mi szacunek.

Profesor najwyraźniej nie miał nic więcej do powiedzenia, ponieważ odchrząknął i poprawiwszy swoje grube denka na nosie, wrócił do nudzenia o baroku i klasycyzmie. Do końca trwania wykładu czułam wzrok Blacka na sobie. Miałam wrażenie, że robi mi dziurę w tyle głowy. Kiedy w końcu mogłam opuścić aulę, zrobiłam to, prawie biegnąc. Poszłam do toalety i ochlapałam czerwone policzki zimną wodą. Odczekałam kilkanaście minut i wyszłam na korytarz.

W moje nozdrza uderzył zapach fastfoodowego jedzenia, który przeniknął do mojego żołądka. Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. Jadłam jakąś chińszczyznę wczoraj wczesnym popołudniem, ponieważ nadal mało rzeczy przechodziło mi przez gardło. Schudłam ponad osiem funtów. Byłam zbyt przygnębiona, żeby jeść. Teraz jednak musiałam nakarmić domagający się żołądek. Czymkolwiek! Istniało ryzyko, że mogę paść na twarz z osłabienia.

Dotarłam do bardzo przestronnej i przyjemnej stołówki uniwersytetu. Rozejrzałam się dookoła, żeby zbadać otoczenie. Po lewej stronie tuż przy barze siedzieli kolesie sterydowcy udający sportowców i zadzierające nosa panienki, które po sposobie ubierania się bardziej przypominały dziwki niż studentki. Dalej za nimi po tej samej stronie, ale wyraźnie oddzieleni niskim murkiem z postawionymi na nim kwiatami, siedzieli z nosami utkwionymi w książkach samotnicy i nerdy. Na wprost mnie przy stolikach ustawionych w półkole zauważyłam mieszaninę dziwaków i buntowników, która zajęta była swoimi sprawami. Na tarasie zewnętrznym, zupełnie oddzielnie od reszty, siedzieli studenci z wymiany zagranicznej. Nawet z tego miejsca słyszałam różne języki, w których przeważała słowiańszczyzna. Uśmiechnęłam się pod nosem, ponieważ młodzież ze środkowej i wschodniej Europy była znana z tego, że jest głośna i imprezowa.

Spojrzałam w prawą stronę i wstrzymałam na chwilę powietrze w płucach. Bliżej wyjścia na taras stoliki były zajęte przez studentów odróżniających się wyraźnie od wszystkich zgromadzonych na stołówce. Niegrzeczni chłopcy z uwieszonymi na nich supermodelkami prezentowali się niczym wyjęci z katalogu Abercrombie&Fitch2. Piękni, bogaci i beztroscy młodzi ludzie w stylowych ubraniach. Dla niektórych było to magnesem. Drogie i wyszukane ciuchy oraz wszechobecny bijący od kolesi testosteron miały robić wrażenie. Owszem, patrzyło się na nich dobrze. Nie mogłam być hipokrytką, skoro do niedawna należałam do takich ludzi, ale innych ten wizerunek odpychał i teraz to do mnie dotarło.

Po szybkiej analizie byłam pewna, że wszystkie tu obecne typy osobowości w wysegregowanych socjalnie stolikach miały swoje małe światy i problemy. Ktokolwiek twierdził, że na uniwersytetach nie ma podziałów i segregacji klasowej, był mało poważny. Musiałam się ruszyć z miejsca, zanim ktoś zwróci na mnie uwagę. Brzuch coraz bardziej wariował, nie tylko z głodu. Próbowałam wmówić sobie, że przecież to są tacy sami ludzie jak ja i żaden palant nie ma prawa mnie w żaden sposób lekceważyć. Jednak ani przez sekundę w to nie uwierzyłam, ponieważ dotknęło to mnie dość głęboko. Całkiem możliwe, że również przez to, iż Black mi się podobał. Jego zachowanie już zdecydowanie nie.

Odetchnęłam głęboko i ruszyłam w kierunku pustego stolika. Nagle poczułam silne uderzenie w kostkę i się potknęłam. Próbowałam zachować równowagę, ale niestety moje ciało miało w tej sprawie plany – runęłam jak kłoda na podłogę i wylądowałam na czworakach. Tak bardzo skoncentrowałam się na dotarciu do stolika, że nie zauważyłam żadnej przeszkody na swojej drodze. Czy w ogóle jakaś była? Przeszkody raczej nie kopią po kostkach!

Moje serce zabiło mocno, kiedy w pomieszczeniu zaległa cisza. Zastanowiło mnie to, czy mój upadek wzbudził takie zainteresowanie, czy może wydarzyło się jeszcze coś innego. Powoli podniosłam głowę i przez kaskadę moich włosów przesłaniających mi trochę widok, dostrzegłam muskularne uda, szczelnie wypełniające czarne spodnie. Przełknęłam ślinę, ponieważ byłam w pozycji co najmniej zawstydzającej, klęcząc w ten sposób przed facetem. Przed moją twarzą pojawiła się wyciągnięta dłoń, która prawdopodobnie chciała pomóc mi wstać. Złapałam ją i w jednej sekundzie mocne podciągnięcie postawiło mnie na nogi i umieściło pomiędzy silnie zbudowanymi ramionami. Wędrując wzrokiem przez wytatuowane bicepsy, ujrzałam szereg zawiłych wzorów, liter i cyfr ciągnących się aż po nadgarstki i dłonie. Nie miałam czasu na dłuższe przyglądanie się, ale będąc studentką sztuk pięknych, śmiało mogłam stwierdzić, że było to arcydzieło. Śmiertelnie zawstydzona, zacisnęłam palce na umięśnionych bicepsach i spojrzałam w twarz mojego wybawcy, który obdarzył mnie złośliwym uśmieszkiem.

Black.

Zastygłam zażenowana, niemal stykając się z nim nosem. Mój oddech przyśpieszył, kiedy mężczyzna złapał mnie w talii. Gęste czarne rzęsy okalające te niespotykane srebrne oczy patrzyły na mnie w wyzywający i niesamowicie seksowny sposób. Ten widok sprawił, że moje serce na chwilę przestało bić. Zobaczyłam jednak w tych oczach mrok i przeszedł mnie dziwny dreszcz. Zacisnęłam mocniej dłonie na jego chłodnej skórze. Wyczułam bijącą od niego arogancję oraz coś, czego nie mogłam precyzyjnie określić, a co krzyczało do mnie, że bardzo łatwo może mnie skrzywdzić. Mój rozum podpowiadał mi, że mam wiać, gdzie pieprz rośnie. Jednak nie mogłam się ruszyć. Tkwiłam tak przyklejona do niego, podczas gdy on lustrował moją twarz, jakby chciał ją zapamiętać. Był rozbrajająco przystojnym, idealnie niedoskonałym, czarnym charakterem. Pełne i wyraźnie zarysowane usta, przy tym kształtna szczęka, były idealną kompilacją każdego obłędnie seksownego przystojniaka, którego spotkałam w dotychczasowym życiu. Pachniał orzeźwiająco. Owinęła mnie lekka mgiełka zapachu bergamotki oraz cytryny, a wszystkiego dopełniał mocny akcent drzewa sandałowego. Oraz seksu.

Stop!

Boże, dopomóż!

Nagle gdzieś z boku dobiegł nas inny męski głos:

– Nie wiedziałem, że dziś na lunch… podają… takie ciasteczka! Wydają się bardzo smaczne!

– Lepiej będzie dla ciebie, Cole, żebyś się w tym momencie zamknął – odezwał się Black do blondyna z auli, który miał na nazwisko Scott, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.

– Dlaczego? Masz coś do tego ciasteczka, Jared? – kontynuował jego kumpel Jensen.

– Jeszcze nie wiem – przyznał, a na jego seksownym policzku pojawił się mały dołeczek.

– A kiedy będziesz wiedział? – dopytywał go Cole.

– Kiedy posmakuję – odparł Black i w jego oczach mignął jakiś cień.

– S-słucham? – wydukałam, marszcząc brwi w niedowierzaniu.

– Tym razem też usłyszałaś – mruknął do mnie, mając na myśli spotkanie na pasach przed uczelnią.

– Miałam nadzieję, że się przesłyszałam, ale skoro jednak nie, to powiem ci, że chyba w twoich snach! – rzuciłam mu w twarz i szarpnęłam, żeby się uwolnić z jego ramion.

Zacisnął jedno jeszcze mocniej wokół mojej tali, a drugą rękę uniósł, położył dłoń na moim karku i przyciągnął mnie bliżej siebie. Zmrużył oczy i wycedził przez usta:

– Nie jesteś warta tego, by być w moich snach, to po pierwsze, a po drugie…

– Nie jesteś wart mojego zainteresowania – przerwałam mu, ale on w żaden sposób tego nie skomentował, jakbym w ogóle nie wypowiedziała do niego tych słów, tylko dokończył swoje zdanie:

– …to nie wiesz, czego bym posmakował. – Przeniósł wzrok na moje usta. Powoli przesunął nim po mojej szyi, by zatrzymać go sekundę na moich piersiach. Po chwili miękkim, rozleniwionym spojrzeniem sunął w górę, omiatając nim znów moją twarz.

– Jared, chyba przypadł ci spory kawałek – odezwał się ponownie Jensen z wykładów. Chłopak był rdzennym Indianinem, choć jego nazwisko mogło mylić. Był równie zachwycający, co pozostała dwójka.

– Chyba przypadła – rzucił ktoś inny i towarzystwo przy stoliku zaczęło chichotać.

Natychmiast zdałam sobie sprawę, że oni przecież też zauważyli, w jakiej pozycji wylądowałam przed Blackiem. Miałam ochotę wczołgać się pod stół i umrzeć.

– Kłamiesz – szepnął do mnie.

Byłam zdezorientowana, ponieważ nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. Przystawił swoje usta do mojego ucha i dodał:

– Jesteś mną zaintrygowana. Czuję, jak przyspiesza twój puls i robisz się podniecona. Zapach twojej skóry jest dla mnie jak drogowskaz. – Odsunął palcem wskazującym z szyi ciemne pasmo moich włosów i prawie niewyczuwalnie czubkiem swojego nosa otarł się o mój policzek. Zadrżałam, a kiedy powoli przesunął z szyi na biodro swoją dużą dłoń, poczułam, jak całe moje ciało ogarnia nagła fala ciepła.

– Urodziłeś się taki zarozumiały czy po prostu wyrosłeś na dupka? – zapytałam.

Jego oczy pociemniały i razem z zaciśnięciem swojej dłoni na moim biodrze ściągnął usta w jedną, cienką linię.

– Jared, lubimy publikę, ale nie pieprz jej tutaj! – Cole pochylił się w przód i ściszył głos. – Na uczelni tego nie robimy, pamiętasz? – Uśmiechnął się chytrze.

– On chyba nie ma zamiaru podzielić się z nami.

Jensen zmierzył mnie z góry do dołu. Ten wzrok przyprawił mnie o mdłości.

– Oj! Oj! Zaraz ją pożre, przeżuje i wypluje. – Kolejny z facetów przy stoliku wyraził swoje udawane obawy.

– Doprawdy, żenujące, Black – burknęłam do niego wkurzona ich zachowaniem, ale były to jedyne słowa, jakie przyszły mi do głowy.

Powietrze zostało przecięte prychnięciem, wskazującym na wyraźne obruszenie. Szybko spojrzałam w bok i zobaczyłam jakąś latynoską lalę z blond pasemkami, której najwyraźniej nie przypadła do gustu moja odpowiedź. Spojrzałam na nią ostro, ale ona skuliła się na krześle, kiedy Cole przeszył ją wzrokiem. To było dziwne i zastanowiło mnie przez chwilę. Przeniosłam wzrok na osobnika, który mówił o przeżuciu i wypluciu mnie. Chciałam mu powiedzieć, że ma bujną wyobraźnię, ale Black znów pochylił się do mojego ucha.

– To mnie na serio głęboko poruszyło, panno Winters… – odpowiedział lekko zachrypniętym głosem, po czym polecił: – Znajdź sobie gdzieś swoje miejsce, ale nie tutaj. – Wskazał głową na ich strefę pieprzonego komfortu.

Przesunęłam szybko wzrokiem po twarzach osób zgromadzonych przy stoliku i najbliżej otaczających nas. Nie widziałam na ustach nikogo uśmiechu czy drwiny. Wszyscy byli poważni, a w oczach niektórych zobaczyłam jakby obawę. Miłe łaskotanie w podbrzuszu i nieprzemożne pragnienie, żeby wessać się w jego usta, dawno odeszły w zapomnienie.

Samokontrola.

On chciał mnie jej pozbawić i nie mogłam stracić panowania nad sobą. W sekundzie oderwałam się od niego i zrobiłam kilka kroków w tył. Odrzuciłam za ramię moje długie, ciemne fale i mijając go, zakomunikowałam mu na odchodne:

– Na mnie trzeba sobie zasłużyć, a ty nie jesteś wart mojej uwagi. Aroganckie chamy wypadają z mojej listy, a to, że lubicie się razem pieprzyć, już na starcie cię zdyskwalifikowało.

Ruszyłam się z miejsca i minęłam go, tym razem patrząc pod nogi. Podeszłam do pustego stolika kilka rzędów dalej i usiadłam tak, żeby mieć to powalone towarzystwo na widoku. Black nie spuszczał ze mnie wzroku, a jego nieskrywane seksualne intencje, zamiast wzbudzić we mnie falę pożądania, wzbudziły zniesmaczenie. Byłam rozczarowana faktem, że tak wyglądający facet był bogatym i zepsutym małym chłopcem. Skarciłam samą siebie, ponieważ nie byłam jedną z „tych dziewczyn”. Męska uroda nigdy wcześniej nie miała na mnie wpływu. Nie rozumiałam, dlaczego żałowałam, że Jared Black nie jest tym, przed którym mogłabym klęknąć i zająć się nim w odpowiedni sposób.

Mierzyliśmy się wzrokiem, jakbyśmy toczyli ze sobą walkę na spojrzenia. Miałam przed sobą prawdziwą męską bestię i to nie dlatego, że przewyższał mnie wzrostem. On był niebezpieczny na poziomie intelektualnym.

Przestałam się na niego patrzeć i otworzyłam leżące na stoliku ulotki. Nie wiedziałam, co czytam, a po chwili dodatkowo rozproszył mnie dźwięk przychodzącego SMS-a na mój telefon. Wyjęłam go z torby i zobaczyłam powiadomienie na wyświetlaczu od nieznanego mi numeru. Stuknęłam kciukiem w ikonkę wiadomości i przeczytałam tekst, który postawił mi włoski na karku.

Podniosłam głowę gwałtownie w górę i rozejrzałam się po kawiarni. Jared Black już nie patrzył na mnie, tylko rozmawiał o czymś ze Scottem. Przy innych stolikach ludzie byli zajęci swoimi sprawami i nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wró­ciłam do tekstu i przeczytałam go uważnie jeszcze raz. Nie miałam wątpliwości, że ten, kto mi go wysłał, dokładnie wiedział, o czym pisze. Literka po literce w moim mózgu wypalała się treść.

Nieznany: „Na grobie twoich rodziców dawno zwiędły kwiaty, a ty nie postawiłaś tam nawet jednego znicza”.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1 Black University w Fort Lake – nie istnieje w Lidze Bluszczowej USA taka uczelnia, tak samo jak i miasto Fort Lake. Nazwy i miejsca zostały wymyślone na potrzeby fabuły.

2 Abercrombie&Fitch – amerykańska marka odzieżowa, odpowiadająca za stworzenie kategorii casual luxury, czyli codziennych ubrań o charakterze sportowym dla bogatych klientów. Marka reprezentuje stereotypowy styl życia młodych ludzi w USA.